Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Okej. Książka na starcie otrzymuje 5 punktów.

(0) Pani Albin nie powala swoim stylem. Właściwie nie różni się on od typowego gdakania autorki piszącej paranormalne romanse (oczywiście nie jest to konkretna reguła, zdarzają się wyjątki, spokojnie, Gnom nie zwariował do reszty). Mamy narrację pierwszoosobową, bohaterka tradycyjnie jest "zbuntowana i fokle", a język jakoś się nie wyróżnia spod tej masy powieści noszących znamię young adult. Być może mózg mi szwankuje, ale nie przypominam sobie, by jakaś część wywodów pisarki mnie zszokowała czy wprawiła w szczególną konsternację...(kurcze, muszę przystopować z sarkazmem)

(-) Główna bohaterka to jedna z głównych wad tej powieści. Autorka tworzy ją, korzystając ze wzorca antyutopijnych postaci, ale tutaj jakoś nie kupuję tej niezależności, pyskatej buźki i sprzeciwiania się całemu światu. Mam wrażenie, że Adelice gra jedynie buntowniczkę, podczas gdy tak naprawdę nią nie jest. Ach, gdybym miał przy sobie tę książkę, zacytowałbym tu najodpowiedniejszy fragment, bo takowy udało mi się znaleźć. W każdym razie wychodzi z niego na jaw, że mimo tego poczucia niesprawiedliwości i chęci zmiany, Adelice tak naprawdę podoba się sytuacja, w której się znalazła.

(-) Równie słabe są w moim mniemaniu postacie drugoplanowe. Liczyłem na czarne charaktery, bo te zawsze ubarwiają tego typu powieści, ale pod tym względem Przędza również mnie zawiodła. Ta zła kądzielniczka (kurcze, nie pamiętam jej imienia...) wydaje się być niespełna rozumu, ponadto była-najlepsza-dopiero-co-poznana przyjaciółka także jest jakaś niedorobiona. Sądziłem, że zapała jak największą nienawiścią do głównej bohaterki za to, co zrobiła, ale niestety ta stroi tylko fochy.
No i ten przeklęty trójkąt miłosny... Adelice ma naprawdę drewnianych adoratorów. Szczególnie ten grzeczny róg trójkątu, czyli Erik. Autorce wyszła trochę atrapa bohatera, ale cóż - co kto lubi. Za to ten drugi (Jost) na pewno jest lepszy od pierwszego, jednak to nadal nie TO (czyt. Gnom nadal szuka Tego Jedynego, hihi)
Mamy jeszcze postać Cormaca, despotycznego przywódcy, ale jakoś specjalnie mnie nie zachwycił - ot, zwykły przerysowany złoczyńca, dla którego liczy się kasa, władza itd. (W ogóle często łapię się na tym, że zastanawiam się, po co niektórzy psychole z książek chcą rządzić światem - przecież to ogromna odpowiedzialność!).

(+2) Po niewątpliwie negatywnym wstępie przyszedł czas na światełko. Otóż z przyjemnością informuję, że świat przedstawiony (pomijając oczywiście bohaterów) został bardzo dobrze skonstruowany. Z całą pewnością nie chciałbym znaleźć się w dystopicznym świecie, w którym przyszło żyć postaciom Przędzy, czyli Arrasie. Z pozoru nie wyróżnia się niczym szczególnym, jednak pod tą namiastką normalności kryje się jego prawdziwy obraz. Wyobraźcie sobie, że prowadzicie zwykłe, przeciętne wręcz życie, które może się skończyć tylko za pociągnięciem palcem. To, czy istniejemy, zależy jedynie od grubości nitki. No nic, mam nadzieję, że połechtałem tymi słowami wasze zainteresowanie (boru drogi, co to za potworkowaty zwrot powstał?).

(0) Wiele aspektów w powieści nie zostało wyjaśnionych. Bardzo ciekawi mnie chociażby fakt, skąd w ogóle biorą się takie kądzielniczki i co decyduje o tym, że są albo nie są nimi. Czy to kwestia genów? Czy może opaczność losu? Nie wiemy również dlaczego rodzice Adelice nie chcą, by przeszła ona testów i została kądzielniczką - no bo w końcu praca w Gildii jest równoznaczna z luksusem i wygodnym życiem. Liczę na to, że na wszelkie niedociągnięcia i znaki zapytania znajdą się odpowiedzi w kolejnych częściach trylogii.

(+) Na koniec chciałbym oddać autorce pokłon za niebywale intrygujące zakończenie. Z całej powieści to właśnie ono podobało mi się najbardziej. I nie piszę tak dlatego, że to oznaczało, iż książka dobiegła końca, po prostu to był jeden z takich końców, po których chce się jak najszybciej sięgnąć po kolejną część.

6/10

To by było na tyle, jeśli chodzi o Przędzę. Pomimo głupiego tytułu i nadętej bohaterki dobrze (no w miarę dobrze) wspominam lekturę i być może odważę się sięgnąć kiedyś po kolejne części trylogii. Na razie muszę zmierzyć się ze swoją rolą w tragedii "Niedługo Matura, a ty jesteś beznadziejnie głupi" (tytuł roboczy), więc nie złośćcie się, jeśli nie będę długo dawał znaku życia.

Gnom.
(recenzja opublikowana również na blogu: czytanki-gnoma.blogspot.com

Okej. Książka na starcie otrzymuje 5 punktów.

(0) Pani Albin nie powala swoim stylem. Właściwie nie różni się on od typowego gdakania autorki piszącej paranormalne romanse (oczywiście nie jest to konkretna reguła, zdarzają się wyjątki, spokojnie, Gnom nie zwariował do reszty). Mamy narrację pierwszoosobową, bohaterka tradycyjnie jest "zbuntowana i fokle", a język jakoś się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Okej. Książka na starcie otrzymuje 5 punktów.

(-2) Kilka słów odnośnie stylu pani Glass.
- Kompletnie mnie nie urzekł - język jest dosyć prosty, momentami jednak aż za prosty, jakby Glass pisała dla jakiegoś wsiura ze wsi, w dodatku takiego ze słomianym kapeluszem i źdźbłem zboża w gębie.
- Często miałem wrażenie, że pani Glass nie pisze książki, a jakieś sprawozdanie z opieki nad dzieckiem. Nierzadko przewijały się obok siebie gołe czasowniki, jakby autorka opisywała wszystko od niechcenia.
- Dialogi są dla mnie nie do przełknięcia. Ich sztuczność wręcz bije po oczach - jest to niezwykle drażniące.

(0) Autorka informuje nas, że mamy do czynienia z wydarzeniami w przeszłości, najprawdopodobniej lata 70. lub 80. (o ile wszystko dobrze oszacowałem), jednak jakoś niespecjalnie odczułem zmianę czasu. Co prawda pani Glass często wspomina o tym, "czego to nie było za jej czasów", niemniej brakowało tu klimatu, czegoś, co sprawiłoby, że czytelnik aż czuje się tak, jakby to wszystko było możliwe.

(+) Duży plus za pokazanie czytelnikowi życia rodzica zastępczego tak od kuchni. I tutaj wyidealizowany wizerunek rodem ze znanej polskiej "Rodziny zastępczej" raczej nie pokrywa się z rzeczywistością. Tutaj dzieci mają prawdziwe problemy, niekiedy wręcz przytłaczające, które nakłaniają nawet do samobójstwa. Dawn musi zmierzyć się ze swoimi demonami, a z biegiem przewracanych kartek dowiadujemy się, jak trudne jest to zadanie.

(0) Bohaterowie tej powieści to jedna wielka niewiadoma. Jeśli chodzi o główną postać, czyli samą autorkę, to cóż, czarno ją widzę. A raczej w ogóle, bo mimo że mamy tu do czynienia z narracją pierwszoosobową (a więc powinniśmy mieć jako taki obraz tego narratora), to tutaj jest on tak jakby wyprany z cech charakteru. Ot, TYPOWA kobieta, która PRZYPADKIEM jest akurat matką zastępczą.
Dawn natomiast ma osobowość (kurczę, brzmi to dosyć brutalnie wobec samej autorki) - widzimy, jak ciężkie jest jej życie, zauważamy nietypowość relacji z rodzicami, a także trudności z nawiązywaniem znajomości. Po przeczytaniu książki jawi mi się ona nadal jako zagadka, co bardzo mnie cieszy - lubię, kiedy nie jestem w stanie przejrzeć bohatera od stóp do głów.
Dosyć dziwną postacią w powieści jest matka biologiczna Dawn - przez 2/3 Okaleczonej autorka przedstawia ją jako taką "znieczulicę", która przedkłada romans z jakimś faciem nad dobro córki, pod koniec jednak ta Zła Obojętna Matka doznaje oświecenia i staje się Dobrą Przejmującą się Matką.

(+) Na koniec chciałbym zebrać kilka mniejszych plusów tej książki w jeden większy. Przede wszystkim pragnę zauważyć, że Okaleczoną po prostu się pożera, a nie czyta - a to za sprawą (powiększonej czcionki) tego wspomnianego prostego języka, z którego jest bądź co bądź jakiś pożytek. Ponadto wydarzenia zawarte w Okaleczonej nie są nudne, a samą powieść czyta się z zainteresowaniem.

5/10

Fakt, że książka należy do cyklu "pisane przez życie", nie sprawił automatycznie, iż będzie mi się ona podobać. Możecie mnie nazwać potworem bez serca, ale ta historia spod pióra Cathy Glass według mnie kompletnie straciła swój czar. Przeszłość Dawn faktycznie mnie smuci, a samej dziewczynie współczuję z całego serca, natomiast jeśli chodzi o Okaleczoną, to raczej nie sięgnę po nią po raz drugi.
Gnom.

Okej. Książka na starcie otrzymuje 5 punktów.

(-2) Kilka słów odnośnie stylu pani Glass.
- Kompletnie mnie nie urzekł - język jest dosyć prosty, momentami jednak aż za prosty, jakby Glass pisała dla jakiegoś wsiura ze wsi, w dodatku takiego ze słomianym kapeluszem i źdźbłem zboża w gębie.
- Często miałem wrażenie, że pani Glass nie pisze książki, a jakieś sprawozdanie z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Okej. Książka na starcie otrzymuje 5 punktów.

(+) Język Orwella nie zwala z nóg nagromadzeniem specjalistycznych pojęć czy patetycznych słów, a sama powieść pod względem stylistycznym nie wyróżnia się spośród całej gamy innych. Można by sądzić, że jest to wada, jednak ja odbieram tę cechę jako pozytyw - dzięki temu wszystko odbieramy dobitnie i nie przerywamy lektury, by sięgać po słownik. Autorowi zdarzyło się kilka neologizmów, które zostają jednak zgrabnie wytłumaczone. Ponadto do powieści dołączono aneks.

(+2) Pod względem fabularnym również nie mam nic do zarzucenia. Wręcz przeciwnie, Rok 1984 wprost poraża świetną fabułą. Na początku książka intryguje - czujemy się lekko połechtani nietypową sytuacją przedstawioną w powieści, później wgłębiamy się bardziej w świat przedstawiony, aż w końcu z bijącym sercem śledzimy wydarzenia do ostatniej strony. Orwell tak dobrze zarysował tę antyutopijną przyszłość (książkę napisano w roku 1948), że czytelnik po prostu przenosi się do Oceanii, państwa, w którym rozgrywa się akcja powieści, kraju zdominowanego przez Partię, gdzie jednostka nie ma nic do gadania, a ludzie poddawani się praniu mózgu.

"Świat strachu, zdrady i cierpienia, świat depczących i deptanych, świat, który w miarę rozwoju staje się nie mniej, lecz bardziej okrutny."

Przyszłość, jaką proponuje nam Orwell, jest przerażająca. Człowiekowi zabiera się wszystkie wartości, na których kiedykolwiek mu zależało - miłość, rodzinę, przyjaźń, a nawet wolną wolę. Obywatel Oceanii karmiony jest bzdurnymi naukami Partii, pozbawiony wspomnień, bo przeszłość z dnia na dzień zostaje przekreślana i pisana na nowo.

"Wojna to pokój.
Wolność to niewola.
Ignorancja to siła."

(+) Głównym bohaterem powieści jest Winston Smith, z pozoru zwykły, szary urzędnik (autor nawet za pomocą nazwiska podkreśla jego przeciętność), jednak patrzący na świat nie przez kłamliwy pryzmat Partii, a własnymi oczami. Smith dostrzega paradoks i szaleństwo, w którym dane jest żyć ludziom. Stara się stawiać opór zgubnemu działaniu ustroju, jednak czym jest jednostka wobec większości?
Kolejną postacią, wartą uwagi jest Julia. Gra ona rolę przykładnej obywatelki Oceanii, przywódczyni Ligi Antyseksualnej, z drugiej strony buntuje się i nawiązuje romans z Winstonem, co wśród przedstawicieli Partii było zakazane (czy wspomniałem, że Winston również należy do Partii?).
Mam mieszane co do O'Briana, który - podobnie jak Julia - również ma dwie twarze. O nim jednak nie powinienem za dużo wspominać, żeby nie zepsuć Wam wrażeń.

(0) Znalazło się jedno ziarenko goryczy, und zwar (przepraszam za makaronizmy, ale uwielbiam ten zwrot :D) książka Goldsteina. Nie będę się tu wgłębiał w szczegóły, powiem jedynie, że jest to fragment, który wyjaśnia wiele aspektów dotyczących porządku świata i jego przyczyn. Co prawda to bardzo pomocny dodatek, jednak utrzymany został w encyklopedycznym stylu. Przez chwilę miałem wrażenie, że czytam nudny podręcznik do historii.

(+) Jak wspomniałem wcześniej, powieść poraża. Nawet powracając myślą do lektury, moje serce bije szybciej. Rok 1984 to jedna z najbardziej wstrząsających książek, jakie dane było mi przeczytać (tuż obok takich powieści jak chociażby Władca Much). Wywołuje spustoszenie w umyśle czytelnika, zupełnie odwraca jego światopogląd i skłania do myślenia. Myślę, że spokojnie poświęciłem kilka godzin na refleksje.

10/10

Nie martwcie się, że zmarnujecie czas na Roku 1984, bo ta powieść w pełni zasługuje na miejsce na liście 100 książek XX wieku. Żałuję, że nie jest to już lektura szkolna (przynajmniej w moim liceum nie mamy jej w programie), bo zasługuje na to, by nad nią posiedzieć i podyskutować. Polecam całym sercem!
Gnom.

Okej. Książka na starcie otrzymuje 5 punktów.

(+) Język Orwella nie zwala z nóg nagromadzeniem specjalistycznych pojęć czy patetycznych słów, a sama powieść pod względem stylistycznym nie wyróżnia się spośród całej gamy innych. Można by sądzić, że jest to wada, jednak ja odbieram tę cechę jako pozytyw - dzięki temu wszystko odbieramy dobitnie i nie przerywamy lektury, by...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Okej. Książka na starcie otrzymuje 5 punktów.

(-) Tradycyjnie zaczynamy od stylu autora. Nie wiem, jakim cudem doszło do tego, że spod pióra Hornby'ego wypłynął opiewany przez wiele tygodni bestseller pt. Był sobie chłopiec i Wpadka, bowiem ta druga pozycja pod względem języka kompletnie leży. Autor przedstawił nam wydarzenia oczami Sama, młodego skatera, którego sielankowe życie przerywa tytułowa wpadka. To, co zaserwował nam pisarz, jest po prostu żenujące - sztuczne budowanie zdań, nieudolna próba transformacji języka na slang młodzieżowy, a szczególnie rażące są dialogi stworzone na siłę.

Pewnego wieczoru jeździłem w Misce i był tam Królik, i... jak mówiłem, Królik nie jest jakimś geniuszem, ale nieważne. Oto, co powiedział.
- Yo, Sam – powiedział.(...)
- Wporzo?
- Jak leci, stary?
- Git.
- Dobra. Ej, Sam. Wiesz, spytam cię o coś. Kojarzysz twoją mamę?
Widzicie, co miałem na myśli? Jest trochę tępy. Odpowiedziałem, że tak. Kojarzę swoją mamę.
- Umawia się z kimś?
- Moja mama?
- Aha.
- Po co chcesz wiedzieć, czy moja mama się z kimś umawia?
- Nie twoja sprawa – odparł. I zjarał cegłę.

(-) Lecimy dalej. Tym razem zajmiemy się bohaterami. Główny antagonista, czyli wspomniany wcześniej Sam, to nic innego, jak ucieleśnienie stereotypu o typowym, bezmózgim, brytyjskim nastolatku, który myśli, że jest kól i fokle, bo jeździ na deskorolce. Hornby serwuje nam postać niespełna rozumu, niedorobioną, nie do końca zakreśloną, nad którą można by jeszcze popracować.
Alicia, czyli dziewczyna Sama, wcale nie jest lepsza. I tutaj autor posłużył się utartym schematem, prezentując nam blond lasię o okrojonej inteligencji i charakterze kamienia, nudnej jak flaki z olejem. Już chyba jedynie fakt, że będzie mieć dziecko, wyróżnia ją spośród reszty.
Bohaterowie drugoplanowi również nie spełnili moich oczekiwań, być może wygórowanych, ale cóż, nikt nie zabroni mi ich mieć. W książce nie mogłem znaleźć ani jednej w miarę ciekawej i interesującej postaci, bo autor rzuca nam samych szaraków. To tak, jakby świat przedstawiony był przesiany ze wszystkich indywiduów, które sprawiłyby, że Wpadka różniła się czymś na tle innych książek o podobnej tematyce.

(+) Po tej garści ostrych jak brzytwa słów postanowiłem posmarować swoją opinię maścią na rozstępy ze świeżych gumijagód plusów. Przede wszystkim warto wspomnieć o tym, że lektura jest napraaawdę niezobowiązująca, to znaczy podczas czytania równie dobrze można wyłączyć sobie mózg (ech, miał być jakiś pozytyw). Ponadto na powieść wystarczy poświęcić właściwie kilka godzin, bo dosłownie się przez nią przebiega oczami.

(0) Kolejną sprawą, którą chciałbym omówić, jest oryginalność. I tutaj mam problem, ponieważ autor na tę oryginalność się silił, jednak kompletnie mu to nie wyszło. Żeby rozwinąć swoją myśl, będę musiał trochę pospojlerować, za co z góry przepraszam. Otóż Hornby wysyła swojego bohatera w przyszłość, by zobaczył, jak się ona potoczy. Nie do końca rozumiem sens takiego zawijania akcji, można jednak sądzić, iż Sam podróżuje w czasie jedynie we śnie. W każdym razie cały zabieg wypada słabo, bo nie wnosi on zupełnie niczego pożytecznego do książki. Ale to takie oryginalne (kurcze, to słowo wprost ocieka sarkazmem).

(-) Skupmy się teraz na samym świecie przedstawionym. Widząc ostrzegawczy czerwony znak, mogliście z góry założyć, że mam o niej negatywne zdanie. Cóż, nie myliliście się. Hornby tworzy coś na kształt stereotypowej rzeczywistości, gdzie młodzi w ogóle nie radzą sobie w rodzicielstwie (co mogłoby wydawać się całkiem naturalne, gdyby nie fakt, że ich głupota jest wprost nierealna), a rodzice tych nieszczęśliwców nie umieją się dogadać. Poza tym cały czas nurtuje mnie fakt, jakim cudem Sam wyjeżdża sam (czy wspomniałem, że ma on jakieś 15-16 lat? Za to mentalność przedszkolnego dziecka) do Hastings, by uciec od swoich problemów, a dzień później wraca jak po metamorfozie? (oj, kolejny spojler).

(-) Na koniec rzucę uwagą. Książka nie wniosła niczego pożytecznego, w żaden sposób nie zmieniła mojego światopoglądu i nie skłoniła do szczególnych refleksji (poza jedną, a mianowicie jakim cudem w ogóle sięgnąłem po Wpadkę). Po przeczytaniu jej nie czułem się w jakiś specjalny sposób bogatszy o pewne treści, a nawet wręcz przeciwnie - ta powieść ogłupia (powinni zamieścić na okładce rating).

2/10

Podsumowując, raczej dobrze nie będę wspominał tej powieści. Mogę ją uznać rzeczywiście za Wpadkę czytelniczą, bo nadal nie mam pojęcia, po kiego grzyba wyszedłem z nią z biblioteki. Nie polecam, nawet dla rozerwania czasu. Szczerze mówiąc, zastanawiam się, czy przypadkiem nie pomyliłem się w liczeniu, czy to po prostu efekt "wpadki" na mnie tak podziałał, że nie mogłem jej bardziej dojechać.
Gnom.

Okej. Książka na starcie otrzymuje 5 punktów.

(-) Tradycyjnie zaczynamy od stylu autora. Nie wiem, jakim cudem doszło do tego, że spod pióra Hornby'ego wypłynął opiewany przez wiele tygodni bestseller pt. Był sobie chłopiec i Wpadka, bowiem ta druga pozycja pod względem języka kompletnie leży. Autor przedstawił nam wydarzenia oczami Sama, młodego skatera, którego...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Okej. Ksiązka na starcie otrzymuje 5 punktów.

(-2) Pani James nie powinna zabierać się za pisanie. Mówię to na wstępie, bez żadnych ogródek, no bo do takiej diagnozy nie potrzeba zbędnych rozwodzeń. Jest masa grafomanów, którzy powinni unikać pisania jak ognia, a autorkę Sabatiny do tej grupy niestety zaliczyć można. Powieść aż roi się od powtórzeń, czasem James zdarza się powtórzyć tę samą kwestię już w kolejnym akapicie. Ponadto zawarte tu przemyślenia żyją własnym życiem, co nie byłoby tak złe, gdyby James nie zmieniała co chwila tematu. Dlatego zdecydowałem się na podwójnego minusa. I nie chcę tutaj specjalnie obcinać punktów, ale sytuacja jest na tyle tragiczna, że nie pozostaje mi nic innego (kurcze, nieźle was zachęcam do lektury, nieźle).

(-) Trudno wypowiadać się o bohaterach powieści, gdy są one postaciami żyjącymi naprawdę. Pod tym względem również coś jest nie tak. Rozumiem, że wydarzenia zostały opisane z punktu widzenia samej autorki, toteż i postacie mogą być przedstawione tak, że są albo dobre, albo złe. Jednak myślę, że ta historia ma drugie dno, i chociaż jest to wątpliwość, w recenzji powinienem uwzględnić również własne odczucia.

(+) Żeby nie było już tak czarno, nadszedł czas na załagodzenie tego niefortunnego wstępu. Nie chcę, byście myśleli, że książka ma tylko same wady. Otóż nawet jeśli warsztat pisarski kuleje, warto zwrócić uwagę na to, jak wiele informacji o islamie oraz Pakistanie można wyłapać w trakcie czytania, i to nawet nieświadomie. Pewnie część z tych ciekawostek zdążyła się już ulotnić z mojego umysłu, ale liczę na to, że mój mózg zdążył coś pochłonąć.

(-) Chociaż dla przeciętnego człowieka historia może wydawać się niezwykła, tak naprawdę niczym szczególnym się nie wyróżnia. W bibliotekach można znaleźć całą masę podobnych książek, co jeszcze nie byłoby tak złe, gdyby te książki naprawdę czymś się różniły. Całość utrzymano w takim klimacie reportażu, tj. ma się wrażenie, że czyta się jakiś dodatek do gazety, a nie prawdziwą powieść.

(+) Chciałbym na koniec zwrócić uwagę na takie drobne szczególiki, które razem można złożyć w jeden punkt. Chociażby dołączenie zdjęć - sprawia to, że czytelnik uświadamia sobie, że ci ludzie gdzieś tam jeszcze żyją.

3/10

Po przeczytaniu Sabatiny mam mieszane uczucia. Z jednej strony jarzy mi się jako jeden z owoców literackiej grafomanii, z drugiej myślę o niej jak o skarbonce pełnej ciekawostek. Wydaje mi się, że gdyby pani James - bohaterka tych wydarzeń, osoba, która przeżyła to wszystko na własnej skórze - wynajęła kogoś, by opisał tę historię za nią, całość można by odebrać zupełnie inaczej.

Okej. Ksiązka na starcie otrzymuje 5 punktów.

(-2) Pani James nie powinna zabierać się za pisanie. Mówię to na wstępie, bez żadnych ogródek, no bo do takiej diagnozy nie potrzeba zbędnych rozwodzeń. Jest masa grafomanów, którzy powinni unikać pisania jak ognia, a autorkę Sabatiny do tej grupy niestety zaliczyć można. Powieść aż roi się od powtórzeń, czasem James zdarza...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Okej. Książka na starcie otrzymuje 5 punktów.

(0) Tradycyjnie zaczynamy od stylu autorki. Nie jest źle: mamy całkiem dobrze skonstruowane zdania, również cała książka jest napisana prostym, zgrabnym językiem, ale bez żadnych ekscesów. Dialogi się suszą, co znaczy tyle, że brakuje im ikry. Emocje? Cóż, mnie nie udało się poczuć tej historii, jednak wydaje mi się, że to już kwestia, na jakiego czytelnika powieść natrafi. Jednym słowem - średnio.

(-) Świat przedstawiony, na który składają się dwa odrębne światy (brzmi dziwnie, ale inaczej tego nie umiem opisać), potraktowano troszkę po macoszemu, bez zbędnych szczególików. Być może dlatego powieść ma tak małą objętość... Powracając do tematu, Hainsworth nie udaje się stworzyć niezbędnego klimatu: mamy jakieś tam nieznane miasteczko, które niczym nie wyróżnia się z rzędu innych nieznanych miasteczek.

(+) Plus za oryginalność. Jak dotąd nie spotkałem się w książce z pomysłem, by stworzyć dwa równoległe światy. Być może świadczy to o tym, że jeszcze całe mnóstwo książek przede mną, w każdym razie na chwilę obecną zafascynowała mnie ta koncepcja. Ponadto nie jest to opowieść z wampirami, wilkołakami, elfami czy innymi pierdołami w roli głównej. Znajdziemy tutaj normalnych ludzi, na co też warto zwrócić uwagę.

(-) Nadszedł czas na bohaterów powieści.Jak widać, nie będzie to głaskanie po głowie, a kilka ostrych jak brzytwa spostrzeżeń.
Zacznijmy od Cama - Hainsworth chce zrobić z niego takiego bohatera romantycznego - młody, skłócony ze światem, ma na koncie nieszczęśliwą miłość. Wyszło jak wyszło, czyli nijak, bo autorce nie udało się zarysowanie takiego wizerunku. Wiele nastek osób pewnie żałuje chłopaka - proszę bardzo, tego oczywiście nie zabraniam! Ja nie. Nie żałuję, nie rozumiem, drażni mnie (#ja nieczuły).
Następna w kolejce jest Viv. Od razu uprzedzam, że z chwilą rozpoczęcia się powieści, dziewczyna leży pod ziemią. Moje spostrzeżenia opierają się więc na niecałym obrazie. Ta Alternatywna Viv to dosyć dziwny twór - z jednej strony gra niewinne kociątko, do bólu przypominające tę całą zgraję głupiutkich postaci, z drugiej pokazuje pazurki. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie zakończenie, które wydaje się być pisane na szybko.
O Ninie już nie wspomnę, bo właściwie nie ma o czym. Autorka nie poświęciła jej zbytniej uwagi, a szkoda, bo widzę tu zmarnowany potencjał. Kilka cech udało jej się przepchnąć, ale całość nie trzyma się kupy.

(+) Autorce udało się zawrzeć kilka ciekawych prawd, za które (niech stracę!) otrzyma ode mnie punkcik. Jestem pewien, że mój mózg nie utrzyma śladu tej powieści na wieki, już teraz powoli się ten ślad uciera, jednak przez kilka dni Przez ciebie krążyła mi po głowie. Warto jest zastanowić się nad tym, co by było, gdybyśmy mieli drugą szansę, gdybyśmy odzyskali to, co kiedyś utraciliśmy. Czy będzie to już takie samo? Czy nasze wybory odbiją się echem w przyszłości?

5/10

Efekt końcowy może wydawać się niezadowalający, ale cóż, nawet magia Świąt nie jest w stanie jakoś załagodzić odbioru tej książki. Przez ciebie to interesująca alternatywa do tych wszystkich cukierkowych powiastek, zwieńczonych happy endem. Ale to by było na tyle. Książka nie jest tragiczna, ale specjalnego szału nie ma.

Recenzję można znaleźć również na:
czytanki-gnoma.blogspot.com

Okej. Książka na starcie otrzymuje 5 punktów.

(0) Tradycyjnie zaczynamy od stylu autorki. Nie jest źle: mamy całkiem dobrze skonstruowane zdania, również cała książka jest napisana prostym, zgrabnym językiem, ale bez żadnych ekscesów. Dialogi się suszą, co znaczy tyle, że brakuje im ikry. Emocje? Cóż, mnie nie udało się poczuć tej historii, jednak wydaje mi się, że to już...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Okej. Książka na starcie otrzymuje 5 punktów.

(+) Zacznijmy tradycyjnie od stylu autora. Quick zaserwował nam powieść prowadzoną w formie narracji pierwszoosobowej, zatem mamy nieograniczony dostęp do myśli głównego bohatera. Przemyślenia Pata są proste (a niekiedy wręcz naiwnie dziecinne) i pozbawione szczególnie skomplikowanych zwrotów, co sprawia, że książkę czyta się szybko i płynnie. Sama powieść ostatecznie mnie wciągnęła, chociaż na początku się temu opierałem.

(+) Tym razem nadszedł czas na bohaterów. Pat to dosyć dobrze zarysowana postać. Mamy tu do czynienia z prostym człowiekiem, trzydziestoparolatkiem, który po pobycie w szpitalu psychiatryczny postanawia się wziąć za siebie. Po wyjściu ze, jak to on ładnie określa, "niedobrego miejsca" mężczyzna prowadzi mordercze treningi, ćwiczy bycie miłym i czyta ponad miarę. A wszystko to, by odzyskać ukochaną. Brzmi sztampowo? Mogę wam zagwarantować, że nie jest.
O ile filmowy Pat nie przypadł mi do gustu, o tyle z książkową wersją udało mi się znaleźć wspólny język. Miałem nieco mieszane odczucia co do Tiffany, ale w końcu udało mi się ją polubić Przekonała mnie do siebie swoją złożoną psychiką i nieprzewidywalnością, którą tak cenię w postaciach.
Również bohaterowie drugoplanowi są bardzo dobrze skonstruowani. Autor zadbał o zbudowanie relacji i zależności pomiędzy nimi, nie stanowią oni tylko tło dla Pata i Tiffany, ale mają swoje życia.

(-) Było słodzenie, to teraz przyszedł czas na zbicie tego poziomu cukru. Przed przeczytaniem powieści trafiałem na naprawdę pozytywne recenzje, jednak w każdej znalazło się ziarenko goryczy. A mianowicie czytelnikom przeszkadzało to ciągłe eksponowanie miłości Pata do futbolu. Sam szczególnym fanem sportu nie jestem, ale też nie mam nic przeciwko wtrącaniu go do historii, ale ta przesada daje się zauważyć i jedynie zakłóca czytanie.

(+) Mogło by się wydawać, że Poradnik jest okraszony tylko i wyłącznie pozytywnością i szczęściem. Sądząc po tytule, potencjalny czytelnik spodziewa się raczej porad dotyczących tego, jak do tego pozytywnego myślenia dojść.Cóż, ci, który tak sądzili, są w dość dużym błędzie, bo to niej jest zwykła historia. Quick starał się tutaj wejść w umysł osoby chorej psychicznie i muszę powiedzieć, że ten zabieg mu się udał.

(+) Jeśli ktoś po lekturze Poradnika niczego nie wyciągnął, to radzę poćwiczyć czytanie ze zrozumieniem. Ta powieść przedstawia obraz człowieka, który nie radził sobie w życiu, jednak którego życie nie było w stanie złamać. Myślę, że to ważna lekcja dla współczesnych ludzi, którzy z góry nastawieni są na przegraną. Do szczęścia idziemy małymi kroczkami, a koniec naszej drogi może wyglądać zupełnie inaczej, niż się tego spodziewaliśmy.

8/10

Powieść Quicka nie zawiodła mnie, a sama lektura sprawiła wiele radości i frajdy. Według mnie po tę pozycję powinni najpierw sięgnąć pesymiści, bo Poradnik pozytywnego myślenia naładowuje taką... wiarą w samego siebie i chęcią zrealizowania postawionych sobie celów.

Okej. Książka na starcie otrzymuje 5 punktów.

(+) Zacznijmy tradycyjnie od stylu autora. Quick zaserwował nam powieść prowadzoną w formie narracji pierwszoosobowej, zatem mamy nieograniczony dostęp do myśli głównego bohatera. Przemyślenia Pata są proste (a niekiedy wręcz naiwnie dziecinne) i pozbawione szczególnie skomplikowanych zwrotów, co sprawia, że książkę czyta się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

(+) Tradycyjnie zaczynamy od stylu. W tym przypadku nie mam specjalnych obiekcji, bo Cashore ma swobodę w pisaniu i taki "płynny" język, który sprawia, że czytanie przebiega nie tylko w dosyć dobrym tempie, ale też i nie wyniszcza obciążonego już zbytnio mózgu. Jedyne, co lekko nie grało, to opisy, które w niektórych momentach (gdzie można było się bardziej rozwinąć) były po prostu za krótkie. Za to z pozoru encyklopedyczna notka nie zanudza na śmierć aż tak bardzo, chociaż łatwo pogubić się wśród tych wszystkich nazwisk, które autorka tam masowo zamieściła.

(-) Kolejną sprawą będzie świat przedstawiony. Jak wskazuje minus na początku akapitu, nie będzie to zbyt przyjemna czy pochlebna część recenzji. Teoretycznie wszystko ze sobą jako tako gra, ale w praniu wychodzi to zupełnie inaczej. Zamysł autorki nie był zły - dzieci o różnokolorowych oczach to dość ciekawy pomysł, jednak jest to tylko jedna z takich pierdółek, i to niedokończonych. Czytając tę książkę, nie mogłem wczuć się w świat bohaterów, nie było pomiędzy nami żadnej chemii.

(0) Następnie przyjrzyjmy się bohaterom. Tutaj również autorka się nie popisała, bynajmniej w moim przekonaniu nie wykorzystała potencjału historii.
Zacznijmy od Katsy, bo tutaj ruganie będzie lżejsze. Postać zapowiadała się naprawdę świetnie: zimna, wiecznie poważna, przerażająca w tak młodym wieku i bezlitosna, odczuwała przy tym swego rodzaju wstręt do samej siebie przez to, że zabijała. Tacy główni bohaterowie są dość rzadcy w literaturze young-adult, dlatego szkoda, że Cashore zaczęła mieszać, a Katsa utraciła nieco swojego mroku.
Mamy też Po (mnie to imię przywodzi na myśl tylko pewną pandę), który robi tu za Gary'ego Stu. Egzemplarz nie do odratowania.
Co do antagonisty, również dobrze rokował, potem zszedł na psy - wydaje mi się trochę, że autorka nie wycisnęła z niego wszystkiego. Postacie drugoplanowe to dno, o którym nie zamierzam się wypowiadać.

(+) Za to za akcję muszę nagrodzić. Fabuła trzyma się kupy (chociaż pierwsza część podobała mi się najbardziej, bo miała w sobie jeszcze trochę tej nutki tajemniczości). Mamy tu do czynienia z typowym układem: najpierw wprowadzenie, później rozwinięcie i zagęszczanie się akcji, następnie mamy punkt kulminacyjny, a później rozwiązanie akcji. Niby klasycznie i prosto, ale ma to w sobie jakiś urok.

(+) Mimo że z obdarzonymi bohaterami spotykamy się dość często, nie sposób nie nagrodzić autorki tym leciutko naciąganym punkcikiem za oryginalność. Ostatecznie stwierdziłem, że te wyróżnienie tych "wyjątkowych" różnorokolorowością (?) oczu jest dość dobrym pomysłem. A żeby ten akapit nie został przygnieciony innymi, lepszymi argumentami, wspomnę też o narracji trzecioosobowej, dzięki której Cashmore w swojej książce rozwinęła skrzydła.

(-) Niestety muszę zakończyć tę recenzję dość nieprzyjemnym akcentem, bowiem uświadomiłem sobie, że zapomniałem prawie o wątkach. Wszystkie wydają się być albo niedokończonymi, albo dokańczanymi na siłę. Najgorzej wypada tu wątek miłosny, który aż mdli swoją słodkością i cukierkowatością.

6/10

Podsumowując, specjalnego szału nie było, ale nie tego oczekiwałem Wybranych. Bardziej miałem nadzieję na niezobowiązujący wieczór i lekką, nietuczącą "ucztę książkową", a to zadanie akurat książka spełniła. Nie oczekujcie od tej powieści cudów - to jednorazówka, taka do przeczytania i zapomnienia. Ale po tom drugi sięgnę.

Zapraszam na bloga: czytanki-gnoma.blogspot.com

(+) Tradycyjnie zaczynamy od stylu. W tym przypadku nie mam specjalnych obiekcji, bo Cashore ma swobodę w pisaniu i taki "płynny" język, który sprawia, że czytanie przebiega nie tylko w dosyć dobrym tempie, ale też i nie wyniszcza obciążonego już zbytnio mózgu. Jedyne, co lekko nie grało, to opisy, które w niektórych momentach (gdzie można było się bardziej rozwinąć) były...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

(+) Przez pewien czas miałem taki wewnętrzny konflikt czy na pewno dać tego plusa, w końcu jednak zdecydowałem się nagrodzić autorkę za lekkość języka i barwność opisów. Styl Bosworth akurat niczym się nie wyróżnia, ale ostatecznie nie jest to powód do karania. Ponadto daję plusa za całkiem dobrą narrację, dzięki której przyjemnie krążyło się po książce.

(+) Następnym elementem będzie świat przedstawiony. Tutaj akurat nie mam żadnych szczególnych przeciwwskazań, by wstawić plusa (no, może fakt, że bohaterowie chodzą do szkoły w czasach przed apokalipsą, jest według mnie niedorzeczny). Obraz podupadającej cywilizacji, który powstał spod pióra autorki, jest niewątpliwie bardzo przekonujący i prawdziwy. Mamy tu do czynienia ze światem na kilka dni przed ostatecznym końcem. Wiadomo, że ludzkość ogarnia przerażenie i desperacja. Wówczas chwytają się pierwszego lepszego koła ratunkowego, czyli w tym przypadku fałszywego proroka sprzedającego im bajgla o tym jaki to on wybrany i jak to może ich uratować. Autorka zgrabnie przedstawiła nam ten cały chaos.

(-) Tym razem pod ostrze idą główni bohaterowie (ostrzegam, że poleje się krew).
Chciałbym zacząć od głównej bohaterki, Mii Pierce. Już na starcie mogę wam zdradzić, że zgrzytałem zębami po przeczytaniu komentarza na dole okładki. Uwielbiam Igrzyska Śmierci, a jakiekolwiek wzmianki o nich przy innej książce mnie zwyczajnie drażnią, bo automatycznie porównuję postać do (mojej ukochanej żony) Katniss. Mia dobija swoim podobieństwem do typowej Marysujki, czyli tragiczną przeszłością przy jednoczesnej zajebistości. I tak dziewczyna ma najfajniejszą moc, wszyscy się o nią zabijają, jest taka zbuntowana i fokle (#yolo #swag).
Kolejny będzie adorator Mii, czyli ten cały śmiesznie tajemniczy Jeremy. Jakim słowem można go najdosadniej opisać? O, mam! Styropian! (wiem, brzmi dość groteskowo, dlatego postaram się to wyjaśnić). Chłopak to taka atrapa wyprana z uczuć - jego odruchy są dość automatyczne, a sam charakter ograniczony. Oczywiście autorka próbowała zakryć osobowość (a raczej jej brak) niesamowitym wyglądem (no bo czemu główna bohaterka ma się zakochiwać w pryszczatym grubasie, skoro obok stoi pusty w środku Ken).

Całość dostępna na: czytanki-gnoma.blogspot.com

(+) Przez pewien czas miałem taki wewnętrzny konflikt czy na pewno dać tego plusa, w końcu jednak zdecydowałem się nagrodzić autorkę za lekkość języka i barwność opisów. Styl Bosworth akurat niczym się nie wyróżnia, ale ostatecznie nie jest to powód do karania. Ponadto daję plusa za całkiem dobrą narrację, dzięki której przyjemnie krążyło się po książce.

(+) Następnym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

(+) Na pierwszy ogień idzie styl pana Mulla. Jak przystało na literaturę dziecięcą, w Baśnioborze nie znajdziemy słownikowych pojęć czy fizycznych wzorów. Powieść urzekła mnie prostym, a zarazem zgrabnym i barwnym językiem. Autor z pasją opisywał świat, w który można było się dosłownie zanurzyć. Znajdziemy tu ciekawe opisy oraz zabawne dialogi, które przyczyniły się do pojawienia się pozytywnych wyszczerzów twarzy.

(+) Tym razem chciałbym przyjrzeć się bardziej światu przedstawionemu. Autor nie szczędził swojej wyobraźni i wlał wszystko w książkę. Przeniósł nas w zupełnie inną krainę, pełną różnych magicznych stworzeń (m.in. ogromna krowa, której mleko pozwala widzieć te wszystkie dziwy), niezwykłą i wciągającą.Widać, że Mull przyłożył się do wykreowania tego składnika powieści, bo ten światek nie jest tylko kolorowy - ma też swoje prawa, których łamać nie można. Autor pozostawił również wiele tajemnic i znaków zapytania, których odpowiedzi mam nadzieję znaleźć w kolejnych tomach.

(-) Było pięknie, ale teraz trzeba trochę pomarudzić. Technicznie wszystko ze sobą gra, ale fabuła kompletnie nie zaskakuje i jest lekko sztampowa. Mamy dwójkę dzieciaków, którzy jadą do domu dziadków, a ten zupełnie przypadkowo jest siedliskiem magicznych dziwów. Oczywiście dzieci szybko dowiadują się o magii, potem jedno musi coś sknocić, co prowadzi do poważnych tarapatów, ale ostatecznie mamy happy end. Nic oryginalnego, niestety.

Cała recenzja dostępna na: http://czytanki-gnoma.blogspot.com/

(+) Na pierwszy ogień idzie styl pana Mulla. Jak przystało na literaturę dziecięcą, w Baśnioborze nie znajdziemy słownikowych pojęć czy fizycznych wzorów. Powieść urzekła mnie prostym, a zarazem zgrabnym i barwnym językiem. Autor z pasją opisywał świat, w który można było się dosłownie zanurzyć. Znajdziemy tu ciekawe opisy oraz zabawne dialogi, które przyczyniły się do...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

(0) O, jak się pięknie złożyło, użyć nowego znaczka mogę właśnie teraz. Zwykle pierwszą omawianą przeze mnie kwestią jest styl autora, tak więc zacznijmy od tego. Kolski pisze bardzo swobodnie i płynnie układa zdania, niemniej jednak często dochodzi do tego, że zmienia on style językowe. To nie byłoby tak wielkim problemem, gdyby nie robił tego tak... drastycznie. W jednej scenie mamy piękny, artystyczny opis uczuć wewnętrznych, na drugiej stronie bohaterowie rzucają kurwami i chujami. Ponadto opisy tracą kosztem dialogów. Nie wiem co o tym sądzić.

(+) Kolejna sprawa to bohaterowie. Tym razem jest mi zielono, bo postacie, zwłaszcza główne, są bardzo dobrze wykreowane.
Marianna to jedna z najbardziej tajemniczych i interesujących kreacji, z jakimi przeszło mi się spotkać. Jak dowiadujemy się z opisu, jest boromeuszką, zatem jej działalność nie ogranicza się zwykłych obowiązków zakonnych, ale również do opiekowania się chorymi, którzy spowiadają jej się ze swoich historii. Kobieta składa z ich opowieści własny życiorys, który jest co prawda kłamstwem, ale najlepiej do niej pasuje. Marianna ma wiele odsłon i to jest w niej najbardziej niezwykłe.
Z kolei postać Fryderyka jest niemniej zawiła i tajemnicza. Po pierwszym spotkaniu można by opisać go w trzech słowach: stary, opryskliwy zbok, ale pod tą powłoką kulejącego nauczyciela muzyki kryje się jego zupełne inne oblicze.

(+) Dwanaście słów to książka bardzo złożona i poruszająca kilka (żeby nie powiedzieć kilkanaście) tematów. Kolski skupia się głównie na zdolności człowieka do przemian i tworzenia kamuflaży, rozpaczliwiej potrzebie bliskości i odnalezienia swojego miejsca. Zahacza jednak m.in. o politykę (umiejscowienie akcji w realiach komunistycznej Polski) i religię (chrześcijański Bóg a pogańskie wierzenia). Powieść jest wielowymiarowa.

Całość dostępna na: czytanki-gnoma.blogspot.com

(0) O, jak się pięknie złożyło, użyć nowego znaczka mogę właśnie teraz. Zwykle pierwszą omawianą przeze mnie kwestią jest styl autora, tak więc zacznijmy od tego. Kolski pisze bardzo swobodnie i płynnie układa zdania, niemniej jednak często dochodzi do tego, że zmienia on style językowe. To nie byłoby tak wielkim problemem, gdyby nie robił tego tak... drastycznie. W jednej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

(+) Bardzo cieszy mnie fakt, iż temat nie jest oklepany i powtórnie wykorzystany. Ogólnie w literaturze dziecięcej panuje taki "recykling" - stare historie zostają odświeżane, zdziera się tylko skórkę w postaci bohaterów, wymieniając na inną, natomiast reszta pozostaje taka sama. W tym przypadku o takim zjawisku mowy nie ma.

(-) Autor zapodał nam trochę zbyt wyidealizowany obraz głównej bohaterki. Dziewczynka z bogatej rodziny, ładna, mądra, o "ślicznej" osobowości (że się tak wyrażę) - pełen pakiet. To jest trochę takie naciągane.

(+) Wiem, że wspomniałem o tym prawdopodobnie w każdej swojej recenzji, ale to jeden z najważniejszych punktów - mianowicie styl autora. Urzeka swoją prostotą i wielowymiarowością. Szczególnie oczarowały mnie niezwykłe opisy, które łechtały moją wyobraźnię.

(+) Juniper Berry to książka zawierająca pewną uniwersalną prawdę, która jest w stanie nas czegoś nauczyć. Powieść przypomina nam o prawdziwych wartościach i o tym, że droga do szczęścia nie prowadzi przez pieniądze i sławę. To dobra, pouczająca powieść, która skłania do refleksji, dlatego swoją moralizatorską rolę spełnia.

Całość dostępna na: czytanki-gnoma.blogspot.com

(+) Bardzo cieszy mnie fakt, iż temat nie jest oklepany i powtórnie wykorzystany. Ogólnie w literaturze dziecięcej panuje taki "recykling" - stare historie zostają odświeżane, zdziera się tylko skórkę w postaci bohaterów, wymieniając na inną, natomiast reszta pozostaje taka sama. W tym przypadku o takim zjawisku mowy nie ma.

(-) Autor zapodał nam trochę zbyt...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

(+) Tradycyjnie pierwszą omawianą przeze mnie sprawą jest styl autora. Co nieco o nim pisałem w poprzedniej zrecenzowanej książce, jednak tutaj Schmitt znów postawił na prosty, a zarazem dojrzały język, tym razem zakrapiany większą dawką przemyśleń i refleksji, które zapisano w sposób łatwy i trafiający do czytelnika. Ten francuski pisarz tak to już ma, że musi podzielić się z nami swoimi myślami - myślę jednak, że doskonale wtopiły się one w akcję Ulissesa.

(-) Cóż, sam nawet nie miałem w planach tak szybko przejść do wady, ale dostrzegłem szansę połączenia tej kwestii z poprzednią. Wspominałem o przemyśleniach - oczywiście to, co napisałem wyżej, jest prawdą, ale zastanawiam się, jakim cudem tak głębokie spostrzeżenia wylatują z ust, no cóż, ludzi niedouczonych, takich, którzy w prawdziwym świecie nigdy nie wpadliby na coś takiego. Nie chcę tu pobrzmiewać hipokryzją, ale właściwie każda postać - czy to główny bohater (który, tak nawiasem mówiąc, jest studentem prawa), czy to zwykły robotnik - dodaje swoje przemyślenia do wspólnej puli.

(+) Kurczę, jak to się ładnie łączy. W ostatnim zdaniu poprzedniego punktu wtrąciłem wzmiankę o bohaterach. Muszę nagrodzić oklaskami autora za tak dobre skonstruowanie postaci, które są wyraziste i pełne życia. Z całą pewnością główny bohater to najlepiej zarysowana przez Schmitta postać. Młody iracki uchodźca, szukający lepszej przyszłości, napiętnowany wojną - bohater, którego losy śledzimy z nieodciąganą uwagą i zainteresowaniem.

Resztę recenzji można znaleźć na: czytanki-gnoma.blogspot.com

(+) Tradycyjnie pierwszą omawianą przeze mnie sprawą jest styl autora. Co nieco o nim pisałem w poprzedniej zrecenzowanej książce, jednak tutaj Schmitt znów postawił na prosty, a zarazem dojrzały język, tym razem zakrapiany większą dawką przemyśleń i refleksji, które zapisano w sposób łatwy i trafiający do czytelnika. Ten francuski pisarz tak to już ma, że musi podzielić...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

(+) Pierwszą sprawą jest tradycyjnie styl autora. Ze mną jest tak, że zwykle po klasykach spodziewam się języka ciężkiego, żeby nie powiedzieć niezrozumiałego. W przypadku Władcy nie mamy do czynienia z obciążającym mózg słownictwem czy wyprutymi z sensu zwrotami. Autor pisze bardzo zgrabnie, w sposób zrozumiały i dobitny, wywołując przy tym burzę w umyśle czytelnika. Udało mi się znaleźć informację, że Golding opisał w książce swoje doświadczenia wojenne. Cóż, po lekturze tej powieści uświadomiłem sobie, jakie piekło musiał on przeżyć.

(+) Niby opowiastka o młodych chłopcach, jednak lektura nie jest przeznaczona dla mniejszych czytelników. Mamy tu szeroką gamę ciekawych postaci, począwszy od Ralfa, "przywódcy" grupy, poprzez Prosiaczka, wyszydzanego chłopca, skończywszy na Jacku i jego błysku szaleństwa w oczach. Każdy bohater został stworzony od stóp do głów. Autor wgłębia się w ich psychikę, poddaje ich próbom, sam jednak wydaje się być bezstronny, patrzy na wszystko z góry. Wydaje mi się, że Golding postawił na dzieci, bo chciał mieć swoistą bazę, na której mógłby jeszcze silniej przedstawić upadek humanitarności i dzikość człowieka.

(+) Można by tu narzekać na przewidywalność akcji, jednak śmiem twierdzić, iż jest to zamierzenie autora. W każdym razie pomimo odkrycia prawdopodobnego końca książki (który akurat się sprawdził), przez całą lekturę skubałem z nerwów swoje paznokcie. Książka wywołuje silne emocje, a te zamiast na końcu się uwolnić, z biegiem przewracanych książek coraz bardziej narastają i narastają.

(+) Debiut Goldinga interpretuje się na wiele sposobów. Najczęściej zwraca się uwagę na to, że człowiek w momencie znalezienia się w krytycznej sytuacji, powraca do swoich pierwotnych instynktów. Władca pokazuje także, jak bardzo chorobliwe i niebezpieczne może stać się dążenie do władzy. Książka służy również jako idealny obraz zamkniętej grupy, która daje złudne poczucie bezpieczeństwa, jednak tylko tym, którzy poddają się wpływowi silniejszych. Szczególnie pewna scena podkreśla ten zanik indywidualności w grupie - nie chciałbym jednak zepsuć wam lektury, dlatego żadnego spojlerowania nie będzie.

Całą recenzja dostępna na: czytanki-gnoma.blogspot.com

(+) Pierwszą sprawą jest tradycyjnie styl autora. Ze mną jest tak, że zwykle po klasykach spodziewam się języka ciężkiego, żeby nie powiedzieć niezrozumiałego. W przypadku Władcy nie mamy do czynienia z obciążającym mózg słownictwem czy wyprutymi z sensu zwrotami. Autor pisze bardzo zgrabnie, w sposób zrozumiały i dobitny, wywołując przy tym burzę w umyśle czytelnika. Udało...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

(+) Świat, który zaserwowała nam pani Harris w tej książce, jest niezwykle dopracowany i pełen szczegółów. Można to przyrównać do idealnie przygotowanego spaghetti (świat przedstawiony), na który składa się pyszny, nierozgotowany makaron (miejsce i czas akcji) oraz wyborne klopsiki (bohaterowie), polane świetnym sosem pomidorowym (fabuła) i udekorowane liśćmi bazylii (szczegóły)... Tak, jestem głodny (odpowiadając na nasuwające się w waszej głowie pytania).

(-) Główna bohaterka, Autora Teagarden, wychodzi trochę blado na tle całej książki. Fakt, pod względem szczegółów nie jest źle, ale kompletnie nie wyróżnia się spośród głównych postaci z innych książek Harris. Jako że powieść prowadzona jest w narracji pierwszoosobowej (właściwie jak wszystkie cykle autorki zresztą), można trochę więcej opowiedzieć o Aurorze, ale nie zapadła mi szczególnie w pamięć.

(+) Tajemnica, tajemnica i jeszcze raz tajemnica - to najlepsza część tej książki. Przez całą lekturę prowadzimy z Aurorą śledztwo i szukamy mordercy. Narrator nie może nam niczego zdradzić, bo przecież sam bierze udział w wydarzeniach, więc na niego nie możemy liczyć. Jeśli obraliście sobie jakiegoś podejrzanego, to wiedzcie, że nie macie racji - rozwiązanie zagadki jest tak zaskakujące, że aż wbija w fotel!

Całość można przeczytać na: czytanki-gnoma.blogspot.com

(+) Świat, który zaserwowała nam pani Harris w tej książce, jest niezwykle dopracowany i pełen szczegółów. Można to przyrównać do idealnie przygotowanego spaghetti (świat przedstawiony), na który składa się pyszny, nierozgotowany makaron (miejsce i czas akcji) oraz wyborne klopsiki (bohaterowie), polane świetnym sosem pomidorowym (fabuła) i udekorowane liśćmi bazylii...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

(-) Styl autora - zmarłego już Rolanda Topora - jest dość toporny: nie tylko nie brakuje tu dziwacznych sformułowań, ale i niektóre opisy są po prostu niezrozumiałe.W książce dużo się dzieje i tak naprawdę trudno jest się należycie skupić na samej lekturze (przynajmniej ja miałem z tym problem).

(+) Główny bohater, a jednocześnie narrator, został bardzo dobrze przedstawiony przez pisarza. Postać jest niezwykle dopracowana, zarówno pod względem wyglądu i historii, jak i charakteru. Pomimo tego, że niekiedy przechwałki malarza doprowadzały mnie do szału, patrząc na niego pod kątem obiektywnym niczego mu nie brakuje.

(+) Historia jest zabarwiona przemyśleniami narratora, jego spostrzeżeniami i "naukami", które popchnęły mnie ku rozmyśleniom nad ich sensem.To dało mi zajęcie i rozwiązanie na niewykorzystane nocny czas przed snem, kiedy oczy są już zamknięte, ale sen nie nadchodzi. Przytoczę wam jedną z nauk.

"Popatrzcie na siebie w lustrze (...) i poszukajcie wad w obrazie, który widzicie. To wy musicie zająć się tymi niedoskonałościami. Osiągnięcie tego celu będzie kosztowało was wiele trudu, więc potem, kiedy już obraz ten będziecie sprzedawać publiczności, musicie żądać najwyższej ceny. Nie udzielajcie żadnego rabatu, nie pozwalajcie się targować. Bądźcie cierpliwi. Kupujący się zniechęcą? Trudno. Szukajcie pocieszenia w pracy, poprawiając bez wytchnienia to, co pozostawia jeszcze do życzenia."

Całą recenzję można znaleźć na: czytanki-gnoma.blogspot.com

(-) Styl autora - zmarłego już Rolanda Topora - jest dość toporny: nie tylko nie brakuje tu dziwacznych sformułowań, ale i niektóre opisy są po prostu niezrozumiałe.W książce dużo się dzieje i tak naprawdę trudno jest się należycie skupić na samej lekturze (przynajmniej ja miałem z tym problem).

(+) Główny bohater, a jednocześnie narrator, został bardzo dobrze...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

(+) Powieść nie powala wyszukanym słownictwem, jak każda część sagi zresztą, jednak trzeba pochwalić panią Meyer za zachowanie tego prostego, że się tak wyrażę - "współczesnego" języka, który był tak widoczny w poprzednich tomach. Nadal jest to lekka, nie obciążająca mózgu lektura.

(+) Podzielenie fabuły na trzy części jest dobrym pomysłem - szczególnie, że Meyer w części drugiej pisze z punktu widzenia Jacoba, co jest niezłą odskocznią od niekiedy męczących i czasem wymuszonych przemyśleń Belli. A jako że jest ona główną bohaterką z głównym wątkiem, akcja musiała się jej trzymać, dlatego nie zabraknie jej w drugiej części książki.

(-) Pomimo teoretycznie strasznych momentów (które Meyer przedstawiła w sposób kiczowaty i lekki, żeby nie powiedzieć komiczny) akcja jest zdecydowanie przesłodzona. Autorka próbuje na siłę wprowadzić nastrój grozy, co wychodzi jej dość nieudolnie. Nawet te złe wampiry, na które tak bardzo liczyłem, są obsypane cukrem pudrem. No i zakończenie, od którego bolą mnie zęby! Nie wierzę, że można tak mocno skopać dobrze obiecujący się, krwawy finał (przypominam, że to książka o wampirach).

(-) Boli mnie przewidywalność fabuły. Z tyłu książki, na okładce można wyczytać o tym całym śmiesznym uczuciowym rozdarciu pomiędzy wampirem a wilkołakiem - w książce niczego takiego nie było. Ba, przed samą lekturą, trzymając egzemplarz w dłoniach, wiedziałem już jakie będzie zakończenie. Nie trawię końców typu i żyli długo i szczęśliwie...Książka momentami przypomina znienawidzone przeze mnie harlequiny.

Całą recenzję można znaleźć na: czytanki-gnoma.blogspot.com

(+) Powieść nie powala wyszukanym słownictwem, jak każda część sagi zresztą, jednak trzeba pochwalić panią Meyer za zachowanie tego prostego, że się tak wyrażę - "współczesnego" języka, który był tak widoczny w poprzednich tomach. Nadal jest to lekka, nie obciążająca mózgu lektura.

(+) Podzielenie fabuły na trzy części jest dobrym pomysłem - szczególnie, że Meyer w części...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

(+) Muszę przyznać, że książkę - jak i pozostałe książki Meyer - czytało się naprawdę szybko. Autorka nadal stawia na prostotę języka, ale jej warsztat w tej części jest zdecydowanie na lepszym poziomie niż w dwóch poprzednich tomach. Nie brakuje również ciekawych dialogów i opisów.

(+) Bardzo cieszy mnie fakt, iż wątek Victorii został wreszcie rozwinięty. Liczyłem na solidne rozwiązanie akcji i nie przeliczyłem się. Kwestia rudowłosej wampirzycy zostaje w Zaćmieniu ostatecznie rozwiązana - na szczęście bez zbędnego przesadzania.

(-) Książka jest odrobinę przewidywalna. Właściwie po przeczytaniu opisu z tyłu książki, podejrzewałem już, jakie zakończenie sprzeda Meyer. Moje "scenariusze" się sprawdziły (no, może jeden się nie zgadzał), dlatego powieść mnie tak bardzo nie ruszyła.

(-) Meyer przesadziła trochę z uwypuklaniem negatywnych cech głównej bohaterki. Bella w tym tomie przechodzi samą siebie: uważa się za największe zło świata, ale to nie przeszkadza jej w krzywdzeniu innych (pomimo tego, że tak uparcie nikogo skrzywdzić nie chce). To tworzy takie błędne koło, z którego uciec się nie da. Ponadto drażniło mnie to użalanie się nastolatki - nie mówię, że w poprzednich częściach go brakowało, ale tutaj zostało spotęgowane.

Całą recenzję można przeczytać na: czytanki-gnoma.blogspot.com

(+) Muszę przyznać, że książkę - jak i pozostałe książki Meyer - czytało się naprawdę szybko. Autorka nadal stawia na prostotę języka, ale jej warsztat w tej części jest zdecydowanie na lepszym poziomie niż w dwóch poprzednich tomach. Nie brakuje również ciekawych dialogów i opisów.

(+) Bardzo cieszy mnie fakt, iż wątek Victorii został wreszcie rozwinięty. Liczyłem na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

(+) Powieść nie jest napisana z punktu widzenia głównej bohaterki. Mamy do czynienia z narratorem trzecioosobowym, co dla mnie było początkowo zaskoczeniem, a potem powodem do dalszego czytania. Spodziewałem się tego, że będę musiał wczuć się w rolę Violet - na szczęście obeszło się bez tego.

(+) Główne wydarzenia są przeplatane z fragmentami dotyczącymi samego zabójcy - zabieg ten jest naprawdę trafiony. Możemy na te kilka stron wejść w głowę bohatera.

(-) Nie widzę sensu tak... częstego rozkładania słowa na części pierwsze. T o j e s t n i e s a m o w i c i e m ę c z ą c e. Takie podziały występują praktycznie na każdej stronie - może to aluzja do tego, aby literować słowa? Ponadto tłumaczka postanowiła nie odmieniać imienia jednej z bohaterek Ukrytych. Rozumiem, że imię Chelsea nie należy do łatwych w odmianie, ale od czego jest wszechwiedzący internet?

(-) Drażnią mnie te podchody pomiędzy główną parą. Ona kocha jego, on kocha ją, ale jakoś nie mogą dojść do porozumienia - muszą być o siebie wiecznie zazdrośni, muszą sobie naprzykrzać, cały czas o sobie myśleć, a po wyznaniu uczuć - całować się i przytulać co pięć sekund. Taka słodko-kwaśna dawka uczuć jest męcząca.

Resztę recenzji można znaleźć na: czytanki-gnoma.blogspot.com

(+) Powieść nie jest napisana z punktu widzenia głównej bohaterki. Mamy do czynienia z narratorem trzecioosobowym, co dla mnie było początkowo zaskoczeniem, a potem powodem do dalszego czytania. Spodziewałem się tego, że będę musiał wczuć się w rolę Violet - na szczęście obeszło się bez tego.

(+) Główne wydarzenia są przeplatane z fragmentami dotyczącymi samego zabójcy -...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

(+) Styl autorki jest wyjątkowo dobry, co mile mnie zaskoczyło - przyznam się bez bicia, że zdarzyło mi się ocenić tę książkę lekko powierzchownie, dlatego zwracam honor pani Abedi, która pisze na tyle fajnie, by miło i przyjemnie spędzało się czas z książką. Język pisarki nie powala jakimś wyszukanym słownictwem, również opisy są lekko szare, ale patrząc ogólnie na całą powieść nie było źle.

(+) Nad całą fabułą wisi taka osłonka tajemniczości i właściwie przez całą lekturę przeczuwałem, że coś się stanie. I faktycznie, coś się stało, ale żeby nie spoilerować bardziej, zdradzę wam jeszcze tylko informację, że w trakcie lektury będzie chciało się rozwiązać zagadkę, jaką sprzedała nam autorka.

(+) Główna bohaterka, Vera jest postacią bardzo złożoną i dobrze scharakteryzowaną. Taka postać z krwi i kości, jak to się zwykło mawiać. W trakcie lektury poznajemy jej smutną przeszłość i powód, dla którego bierze udział w "grze", a jako że powieść prowadzona jest w narracji pierwszoosobowej, możemy wniknąć do jej umysłu.

(-) Żeby nie było tak cukierkowo, trzeba przerwać ten ciąg plusów. Abedi nad główną bohaterką posiedziała - gorzej wypadają tu inne postacie, które autorka dotknęła pobieżnie i ogólnikowo. Poznajemy ich pod pseudonimami, co nie pomaga w "przyswojeniu". Wiele naprawdę ciekawie zapowiadających się postaci zostało w ogóle nieruszonych. Można to przyrównać do dźgnięcia kogoś kijem. Bohaterów jest od groma, ale zostają niemiło potraktowani, bo szybko znikają z książki (czyli zostali tylko ruszeni kijem).

Resztę recenzji można znaleźć na: czytanki-gnoma.blogspot.com

(+) Styl autorki jest wyjątkowo dobry, co mile mnie zaskoczyło - przyznam się bez bicia, że zdarzyło mi się ocenić tę książkę lekko powierzchownie, dlatego zwracam honor pani Abedi, która pisze na tyle fajnie, by miło i przyjemnie spędzało się czas z książką. Język pisarki nie powala jakimś wyszukanym słownictwem, również opisy są lekko szare, ale patrząc ogólnie na całą...

więcej Pokaż mimo to