-
ArtykułyŚladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant8
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać441
-
ArtykułyZnamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant14
-
ArtykułyZapraszamy na live z Małgorzatą i Michałem Kuźmińskimi! Zadaj autorom pytanie i wygraj książkę!LubimyCzytać6
Biblioteczka
2024-04-28
2024-04-22
Są książki, po lekturze których ciężko mi ocenić, czy mi się podobały czy nie, i "Czarna owca medycyny" należy do takich właśnie książek. Z jednej strony czytało się to dość lekko jak na lekturę popularnonaukową i faktycznie ułożyłam sobie w głowie historię psychiatrii. Z drugiej jednak jest coś w sposobie pisania Liebermana, co mnie męczyło i czasem nudziło - zwłaszcza że niektóre tematy były omówione aż za bardzo szczegółowo, no i nie ma szans, by mi to wszystko zostało w pamięci :).
Autor sporo uwagi poświęca Freudowi, bo chyba mało który człowiek miał aż taki wpływ na psychiatrię jak ten Austriak. Niestety, jego sposób myślenia na całe dziesięciolecia uwięził psychiatrów w psychoanalizie, zamiast skupiać się na biologii, farmakologii i psychoterapii. Lieberman całkiem ciekawie przedstawiał kolejne odkrycia, zmieniające spojrzenie na choroby psychiczne i ich leczenie - zarówno te dobre, jak i złe (jak chociażby lobotomia). Sporo uwagi w książce poświęcono też tworzeniu "podręczników" do psychiatrii, definiujących różne choroby - dla mnie ten wątek był nadmiernie rozwleczony. W efekcie z książki się całkiem sporo dowiedziałam, ale też cieszyłam się, że w końcu skończyłam lekturę i mogę zabrać się za coś innego ;).
Są książki, po lekturze których ciężko mi ocenić, czy mi się podobały czy nie, i "Czarna owca medycyny" należy do takich właśnie książek. Z jednej strony czytało się to dość lekko jak na lekturę popularnonaukową i faktycznie ułożyłam sobie w głowie historię psychiatrii. Z drugiej jednak jest coś w sposobie pisania Liebermana, co mnie męczyło i czasem nudziło - zwłaszcza że...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-02-26
Po dłuższej przerwie sięgnęłam po kolejną książkę Mukherjee, pamiętając moje zachwyty nad "Cesarzem wszech chorób". Może książka o genach nie jest aż tak wciągająca jak "biografia raka", wciąż jednak uważam, że ten indyjsko-amerykański lekarz i naukowiec potrafi pisać o medycynie i jej historii jak mało kto. Choć w przypadku "Genu" to mniej tu medycyny, a więcej biologii i genetyki - nie zmienia to faktu, że lektura wciągnęła mnie od samego początku i czytało mi się ją świetnie. Zacząwszy od Darwina i Mendla, przez odkrycia kwasów nukleinowych, znaczenia chromosomów w dziedziczeniu, przez powstanie słowa "gen", odkrycie DNA, polimerazy RNA... Krok po kroku największe odkrycia genetyki opisane tak, jakbyśmy czytali książkę przygodową, a nie historię nauki. Rywalizacje między naukowcami, próby przewidzenia przyszłych problemów, gwałtowny rozwój eugeniki z jednej, a medycyny z drugiej strony... Mukherjee udowodni największym jej przeciwnikom, że nauka może być fajna ;).
Trochę mniej mnie wciągnęły czasy najnowsze, choć przecież i tutaj genetyka poczyniła niesamowite postępy. Chyba po prostu męczyły mnie rozważania etyczne, choć - żeby nie było - wcale tego dużo nie ma i autor nie narzuca swojej opinii. Wręcz przeciwnie, tłumaczy, jakie problemy etyczne pojawiają się w związku z rozwojem badań genetycznych i jakie głosy "za" i "przeciw" można usłyszeć. Z drugiej strony, szkoda, że "Gen" powstał już dobre 8 lat temu - w genetyce to baaardzo długi czas i jestem niezmiennie ciekawa, jakie postępy uczynili naukowcy, odkąd książka Mukherjee znalazła się na rynku. I z chęcią poszukam, by dowiedzieć się czegoś więcej. A "Gen. Ukrytą historię" szczerze polecam - spora ilość wiedzy, przydatnej i fascynującej, zaserwowana w bardzo przystępny sposób.
Po dłuższej przerwie sięgnęłam po kolejną książkę Mukherjee, pamiętając moje zachwyty nad "Cesarzem wszech chorób". Może książka o genach nie jest aż tak wciągająca jak "biografia raka", wciąż jednak uważam, że ten indyjsko-amerykański lekarz i naukowiec potrafi pisać o medycynie i jej historii jak mało kto. Choć w przypadku "Genu" to mniej tu medycyny, a więcej biologii i...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-12-05
Ciekawa książka dla tych, których fascynuje to, jak język kreuje rzeczywistość. Katarzyna Kłosińka - filolożka i językoznawczyni - oraz Michał Rusiek - literaturoznawca i pisarz - zgłębili język stosowany przez polityków PiS za czasów kadencji 2015-19. Książkę podzielili na wiele krótkich rozdziałów, każdy poświęcony danemu hasłu, np. "Smoleńsk", "wina Tuska", "gender", "lewak" czy tytułowa "dobra zmiana". Wiele z tych haseł weszło na stałe do języka polskiego - niektóre w takim znaczeniu, jakie nadał im PiS, inne - jak chociażby "gorszy sort" stały się bronią obosieczną, bo trafiły na podatny grunt polskiego sarkazmu. Spodobał mi się styl, jakim posługują się autorzy, przypadła mi do gustu też analiza językowa wielu wyrażeń oraz trafne zebranie w całość pisowskiej propagandy.
Nie jest to jednak świetna książka, bo sporo rzeczy też mi w niej nie pasuje. Przede wszystkim powtarzalność, zbyt wiele haseł odnosi się w gruncie rzeczy do podobnych kwestii, a przytaczanych cytatów jest po prostu za dużo. Nie potrzebuję kilkunastu wypowiedzi polityków na dowód, że używają oni jakiegoś zwrotu - skoro i do mnie na emigracji ten zwrot dotarł; do tego propagandowy język pisowców jest naprawdę ciężki do zniesienia w takiej ilości dla czytelnika. Po drugie, czasem miałam wrażenie, że autorzy aż nadto próbowali podkreślać to, jak bardzo politycy chcą manipulować społeczeństwem za pomocą języka - czy naprawdę potrzeba aż tak podkreślać oczywistości? Więc o ile pierwsze rozdziały pochłaniałam z ciekawością, to potem, przy niektórych powtarzalnych hasłach, bardziej kartkowałam niż czytałam całość. Myślę, że jednak mimo wszystko jest to wartościowa lektura i warto się z nią zapoznać, jeśli lubi się takie językowe ciekawostki.
Ciekawa książka dla tych, których fascynuje to, jak język kreuje rzeczywistość. Katarzyna Kłosińka - filolożka i językoznawczyni - oraz Michał Rusiek - literaturoznawca i pisarz - zgłębili język stosowany przez polityków PiS za czasów kadencji 2015-19. Książkę podzielili na wiele krótkich rozdziałów, każdy poświęcony danemu hasłu, np. "Smoleńsk", "wina Tuska",...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-07-07
Sporo tu oczywistości, ale przystępnie zaserwowanych, a do tego popartych statystykami i niekiedy ciekawymi badaniami. Choć początek nie zapowiadał się najlepiej (gdy zobaczyłam te pierwsze strony pełne kropek, zaczęłam się nawet zastanawiać, czy mi się coś w czytniku nie zepsuło... ;) ), to na szczęście z każdym kolejnym rozdziałem książka Hansena rozkręcała się. Podobało mi się też, że "Wyloguj swój mózg" nie jest napisane w formie poradnika "rób / nie rób", bo takie książki mocno mnie irytują - autor po prostu przedstawia badania i pokazuje, jaki wpływ na nas mają nowoczesne technologie i dlaczego dobrze czasem zrobić sobie od nich przerwę. Niby wszystko to wiemy, ale niewiele robimy - mi parę szczegółów dało do myślenia ;). Nie ma co oczekiwać, że lektura zmieni świat, ale jest ciekawym i lekkim przerywnikiem od tego, co czytam zazwyczaj - choć autor jest psychiatrą, starał się przedstawić swoje argumenty "ludzkim" językiem, nie ma tu zbyt wielu naukowych wstawek i książkę czyta się szybko. Na koniec pozostaje wrażenie, że Ameryki to Hansen nie odkrył, ale fajnie uporządkował dostępne informacje i trochę ciekawostek do dyskusji tematycznych podrzucił ;).
Sporo tu oczywistości, ale przystępnie zaserwowanych, a do tego popartych statystykami i niekiedy ciekawymi badaniami. Choć początek nie zapowiadał się najlepiej (gdy zobaczyłam te pierwsze strony pełne kropek, zaczęłam się nawet zastanawiać, czy mi się coś w czytniku nie zepsuło... ;) ), to na szczęście z każdym kolejnym rozdziałem książka Hansena rozkręcała się. Podobało...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-04-11
Dość nierówna, ale całkiem ciekawa książka - tak pokrótce mogę podsumować moje trzecie spotkanie z twórczością Lamży. Na pewno "Trudno powiedzieć" nie wymęczyło mnie tak jak "Wszechświat krok po kroku", ale tak mocno wciągnęła mnie też tylko ostatnia część książki poświęcona płci. A, jak sam podtytuł wskazuje, autor omówił tu cztery tematy: choroby, inteligencję (najbardziej męczące, z których mało co mnie zaciekawiło), rasę (część wątków bardzo fajna, część mniej) oraz właśnie płeć (zdecydowanie naj). W sumie dobrze wyszło, że te rozdziały układały się w kolejności od najsłabszego do najlepszego, bo choć początek był dość słaby, to jednak w pamięci zachowała się bardziej fajna końcówka, co miało wpływ na całościowy odbiór lektury. Lamża nie popada w naukowy patos, "Trudno powiedzieć" czyta się dość lekko, niektóre rzeczy są oczywiste, inne na pewno potrafią zaskoczyć czytelnika. Jest to wiedza serwowana w przystępny sposób, pełna ciekawostek, którymi potem można urozmaicać rozmowę - w końcu lektura opowiada o tematach, które przewijają się co i rusz w życiu codziennym. Może lektura ta mojego życia nie odmieniła, ale czytało się przyjemnie, czasu poświęconego książce nie żałuję :).
Dość nierówna, ale całkiem ciekawa książka - tak pokrótce mogę podsumować moje trzecie spotkanie z twórczością Lamży. Na pewno "Trudno powiedzieć" nie wymęczyło mnie tak jak "Wszechświat krok po kroku", ale tak mocno wciągnęła mnie też tylko ostatnia część książki poświęcona płci. A, jak sam podtytuł wskazuje, autor omówił tu cztery tematy: choroby, inteligencję...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-02-26
Moje największe rozczarowanie czytelnicze od ładnych paru miesięcy... A nie było to moje pierwsze zetknięcie z twórczością Lamży, byłam tu pozytywnie nastawiona na starcie, może i dlatego rozczarowanie okazało się jeszcze większe. "Wszechświat krok po kroku" czytało mi się jak jakiś podręcznik fizyki czy biologii do gimnazjum / liceum, napisany przez autora, który bardzo chce brzmieć "cool". Ta mieszanka języka naukowego i potocznego kompletnie do mnie nie trafiła, a natłok tematów po prostu mnie zmęczył. Dwie pierwsze części nawiązują do astrofizyki - opowiadają o wszechświecie i planetach, część trzecia to już początki życia na Ziemi, pierwotniaki, ameby... DeGrasse Tyson, Kaku czy Hawking udowodnili, że o kosmosie da się pisać tak, by nawet laik się lekturą zachwycał. Podstawy już chyba mam po tamtych książkach, a jednak "Wszechświat krok po kroku" Lamży okazało się dla mnie tylko książką na dobry sen ;). Stanowczo za dużo informacji w bardzo krótkiej książce - dosłownie jak podręcznik, akapit po akapicie naładowany informacjami do wkucia na pamięć chyba, bo nie ma szans, by to czytać swobodnie i zapamiętywać po jednorazowej lekturze. Biorąc pod uwagę wysokie oceny książki oraz fakt, że autor przecież fizykiem nie jest, spodziewałam się tu czegoś dużo bardziej przystępnego. Przemęczyłam, ale wolę Lamżę w zdecydowanie innej tematyce niż astrofizyka...
Moje największe rozczarowanie czytelnicze od ładnych paru miesięcy... A nie było to moje pierwsze zetknięcie z twórczością Lamży, byłam tu pozytywnie nastawiona na starcie, może i dlatego rozczarowanie okazało się jeszcze większe. "Wszechświat krok po kroku" czytało mi się jak jakiś podręcznik fizyki czy biologii do gimnazjum / liceum, napisany przez autora, który bardzo...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-02-09
Im więcej czytam takich książek, tym bardziej myślę, jak bardzo przerąbane mamy na tym świecie ;). Z jednej strony żyjemy w najlepszych możliwych czasach i choć nie wszystko jest idealnie, to jednak dziś przeciętny Kowalski żyje nieporównywalnie lepiej od dawnych władców - mamy tyle nowoczesnych udogodnień, gadżetów, możliwość podróży, dostęp do różnorodnego jedzenia... I mamy to wszystko "na kredyt", który będą spłacały kolejne pokolenia. Owszem, żyjemy lepiej niż żyli nasi przodkowie... i najprawdopodobniej lepiej, niż będzie dane żyć kolejnym pokoleniom. Popkiewicz specjalizuje się w klimatologii i energetyce i na bazie solidnych badań naukowych opisuje współczesny świat oraz możliwe drogi, którymi możemy pójść, stojąc na tytułowym rozdrożu. Książka ukazała się jedenaście lat temu i bardzo żałuję, że nie ma w niej analizy tych ostatnich lat, zwłaszcza, że prognozy autora nie rozmijają się zbytnio z naszą rzeczywistością. Obecny kryzys, problemy geo-polityczne i związane z nimi skoki cen energii to była łatwa do przewidzenia oczywistość. Jednak pandemia i wybuch wojny w Ukrainie to mogłyby być ciekawe punkty do przeanalizowania - strach przed zależnością energetyczną od Rosji okazał się dla Europy lepszym bodźcem niż strach o przyszłość własną i kolejnych pokoleń. Mimo wszystko kolejnych problemów nie unikniemy - wykorzystujemy tę planetę do granic możliwości z nadzieją, że wymyślimy jakieś cudowne technologie, które nas uratują... albo to wszystko osiągnie punkt krytyczny, gdy nas już tu nie będzie. Niech kolejne pokolenia martwią się takimi drobnostkami jak katastrofy naturalne, brak wody pitnej, bardzo droga żywność, skończenie się surowców naturalnych i niewyobrażalny jeszcze wzrost kosztów energii, migracje na niespotykaną dotąd skalę... To wszystko się już zaczęło i rozkręca się coraz bardziej. Do tego dochodzi system gospodarczy i finansowy, który niekoniecznie uniesie kolejne kryzysy. "Świat na rozdrożu" to książka niezbyt optymistyczna, ale chyba nikt piszący o zmianach klimatycznych nie byłby tu w stanie napisać nic optymistycznego - jest źle i przyjdzie nam się zmierzyć z następstwami działań naszych i naszych przodków. Ale myślę, że naprawdę warto sięgnąć po tę lekturę, bo w sposób przejrzysty, w oparciu o mnóstwo danych i badań, opowiada o tym, w jaki sposób znaleźliśmy się na rozdrożu i jakie mamy dalej możliwości. Mnie nieco wynudziły rozdziały ekonomiczne, za dużo tu oczywistości (ale mówię to też jako osoba mająca z ekonomią kontakt na co dzień, więc rozumiem, że można się z tych rozdziałów też więcej nauczyć). Jednak fragmenty o surowcach naturalnych, o alternatywnych źródłach energii, o powiązaniach między różnymi dziedzinami gospodarki - to czytało mi się świetnie. Wymęczyły mnie nieco ostatnie rozdziały, gdy autor snuje marzenia "co powinniśmy zrobić"... tylko się jeszcze nie opłaca. Nam, bo może się opłacać przyszłym pokoleniom, ale to nie nasz problem, prawda? Było tu trochę powtórzeń i dłużyzn, wciąż jednak uważam, że po "Świat na rozdrożu" naprawdę warto sięgnąć - zwłaszcza, jeśli wydaje nam się, że przecież nie jest źle ;).
Im więcej czytam takich książek, tym bardziej myślę, jak bardzo przerąbane mamy na tym świecie ;). Z jednej strony żyjemy w najlepszych możliwych czasach i choć nie wszystko jest idealnie, to jednak dziś przeciętny Kowalski żyje nieporównywalnie lepiej od dawnych władców - mamy tyle nowoczesnych udogodnień, gadżetów, możliwość podróży, dostęp do różnorodnego jedzenia... I...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-11-16
Interesuję się tym, co się dzieje z naszym planetą i klimatem – trzeba być ignorantem, by się tym nie interesować. Dlatego z ciekawością sięgnęłam po reportaż Kolbert poświęcony współczesnemu masowemu wymieraniu gatunków, a wszystkie badania wskazują, że odpowiedzialny za to wymieranie jest człowiek. Czego spodziewałam się po „Szóstym wymieraniu”? Na pewno jakichś krótkich podsumowań poprzednich pięciu, no i przeprowadzonej w przystępny sposób analizy tego, co się dzieje obecnie. A co dostałam?
Kolbert podróżowała po świecie, przyglądała się różnym badaniom, a każdy rozdział swojej książki poświęciła innemu miejscu i innej tematyce. Oczywiście wszystko to składa się na opowieść o wymieraniu gatunków, ale mam wrażenie, że jest ona niezbyt uporządkowana. Jest tu całkiem sporo historii – nie tyle o poprzednich masowych wymieraniach, ale raczej o historii ludzkości i jej wpływie na środowisko. Autorka udowadnia, że nie jest to nowe zjawisko, związane z epoką przemysłową, ale że już pojawienie się na Ziemi homo sapiens okazało się zgubne dla wielu innych gatunków. Kolbert opowiada jeszcze o tym, jak na przestrzeni lat naukowcy dochodzili do wniosku, że gatunki wymierają, a człowiek ma w tym swój udział.
Wątki historyczno-naukowe czytało mi się dobrze i sporo się z nich dowiedziałam. Słabiej to, niestety, wygląda, gdy chodzi o współczesne badania. Autorka niby rozmawia z naukowcami, jeździ na stacje badawcze, obserwuje ich pracę, zadaje pytania… A mam wrażenie, że czytelnik niewiele z tego wszystkiego dostaje. Trochę szczegółowych ciekawostek, które jednak szybko umkną z pamięci, trochę niepowiązanych ze sobą tematów. Brakuje mi spójności w opowieściach, brakuje silniejszej nici przewodniej niż tylko powtarzane w kółko, że to wszystko wpływ człowieka. Całość czytało się dość dobrze, ale jednak bez spodziewanych rewelacji.
Interesuję się tym, co się dzieje z naszym planetą i klimatem – trzeba być ignorantem, by się tym nie interesować. Dlatego z ciekawością sięgnęłam po reportaż Kolbert poświęcony współczesnemu masowemu wymieraniu gatunków, a wszystkie badania wskazują, że odpowiedzialny za to wymieranie jest człowiek. Czego spodziewałam się po „Szóstym wymieraniu”? Na pewno jakichś krótkich...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-09-06
Jakoś umknęło mi, że ta książka została wydana kilkadziesiąt lat temu i to mi trochę podczas lektury zgrzytało. Autor kompletnie nie przewidział rozwoju technologii na taką skalę, jaka miała miejsce przez ten czas i niektóre jego porównania i założenia okazały się trochę nie na miejscu (choć w przypisach pojawiały się już komentarze od wydawcy, jak np. informacja, że komputer już potrafi wygrać z człowiekiem w szachy ;) ). Na szczęście jednak większość biologicznych ciekawostek się nie zdezaktualizowała, choć dobrze byłoby wiedzieć, co nowego odkryto na przestrzeni lat. Pominąwszy jednak czas, który upłynął od wydania "Samolubnego genu", pod każdym innym względem jest to ciekawa i pouczająca książka popularnonaukowa. Dawkins przedstawia tu swoją teorię, popartą badaniami innych naukowców, że geny to bardzo samolubne jednostki - zależy im tylko na przetrwaniu w coraz to kolejnych pokoleniach. Na przykładzie roślin i zwierząt, a czasem też ludzi (choć człowiek to specyficzna jednostka, u której wychowanie często ma przewagę nad biologią, jeśli chodzi o zachowanie) autor ukazuje, "o co chodzi tym genom" :). Moja wiedza z biologii była w tym temacie dość uboga, a Dawkins na szczęście operuje uproszczeniami i mnóstwem porównań, by każdy laik zrozumiał, co autor chce przekazać. "Samolubny gen" czytało mi się raz lepiej, raz gorzej, w zależności od rozdziału, ale sporo z lektury wyniosłam, a o to przecież mi chodziło ;).
Jakoś umknęło mi, że ta książka została wydana kilkadziesiąt lat temu i to mi trochę podczas lektury zgrzytało. Autor kompletnie nie przewidział rozwoju technologii na taką skalę, jaka miała miejsce przez ten czas i niektóre jego porównania i założenia okazały się trochę nie na miejscu (choć w przypisach pojawiały się już komentarze od wydawcy, jak np. informacja, że...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-03-24
Już jakiś czas temu wciągnęłam się w książki poświęcone astrofizyce, napisane językiem przystępnym dla laików. "Kosmiczne zachwyty" deGrasse Tysona to kolejna taka lektura, która również bardzo mi się spodobała. Autor porusza tu takie tematy, które każdy czytelnik powinien łatwo zrozumieć, do tego serwuje wiele ciekawostek wzbogaconych niemałą dozą humoru. Książka jest napisana lekko i w przystępny sposób sprawiła, że kolejne zagadki kosmosu stały się dla mnie jaśniejsze :). Jakiego koloru jest wszechświat? Co jesteśmy w stanie zauważyć gołym okiem, a czego nie? Co da się zmierzyć za pomocą kija? A do tego deGrasse Tyson przedstawił w książce jeszcze wybrane aspekty historii fizyki i astrofizyki, ale bez obaw - to również wyszło mu lekko i z humorem, a elementy historyczne pozwalają nam ułożyć sobie w głowie chronologię odkryć. I choć niewiele tu liczb - autor stara się nie zawracać głowy czytelnikowi liczbami i wzorami - to jakoś po lekturze utkwiła mi w pamięci zarówno prędkość światła, jak i ciekawostki z nią związane. Szkoda, że w szkole nie uczono mnie fizyki w ten sposób, może nie musiałabym teraz zwalczać swojej niechęci do tej nauki za pomocą podobnych książek ;)
Już jakiś czas temu wciągnęłam się w książki poświęcone astrofizyce, napisane językiem przystępnym dla laików. "Kosmiczne zachwyty" deGrasse Tysona to kolejna taka lektura, która również bardzo mi się spodobała. Autor porusza tu takie tematy, które każdy czytelnik powinien łatwo zrozumieć, do tego serwuje wiele ciekawostek wzbogaconych niemałą dozą humoru. Książka jest...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-02-08
Już od dawna zabierałam się za tę książkę, ale jakoś ciągle coś innego przyciągało moją uwagę. Wiedziałam jednak, że Thorwald mi podejdzie - nie tylko dlatego, iż książkę tę polecało mi parę osób, z którymi mam dość zbieżny gust czytelniczy. Przede wszystkim dlatego, że ja po prostu uwielbiam taką tematykę. Jest coś niesamowicie fascynującego w historii medycyny, jak szybko to, co przez wieki było niewyobrażalne i niemożliwe, stało się nagle możliwe. Do tego Thorwald miał świetne pióro, snuł swoją opowieść w taki sposób, że nie chciało się wręcz przerywać czytania. Całość pochłonęłam w kilka dni i na pewno sięgnę po dalszą twórczość pisarza.
Bardzo spodobało mi się przedstawienie tematu - to nie tylko opowieści o poszczególnych odkryciach, zmieniających świat chirurgii w drugiej połowie XIX wieku i na początku wieku XX. Thorwald pisał "Stulecie chirurgów" z perspektywy narratora pierwszoosobowego, którego nazwał swoim dziadkiem. Bohater podróżuje pomiędzy Stanami Zjednoczonymi a Europą, poznaje największych chirurgów tamtych czasów, przygląda się przełomowym operacjom... Opowiada o wprowadzeniu i upowszechnieniu narkozy, która makabryczne dotąd zabiegi przemieniła w bezbolesne operacje, o wynalezieniu antyseptyki, po którym gwałtownie spadła umieralność w szpitalach. Pisze, jak krok po kroku upadały kolejne medyczne "tabu" - że nie da się otworzyć brzucha, że kobieta nie przeżyje cesarskiego cięcia, że operacja na sercu to właściwie morderstwo pacjenta... Patrząc z perspektywy współczesnej medycyny, czytelnik czuje dreszcz przerażenia na samą myśl o tym, jak wyglądałoby jego potencjalne leczenie te 150 lat temu.
"Stulecie chirurgów" to książka wciągająca od samego początku aż po ostatnią stronę. Narracja pierwszoosobowa i opowiadanie o zmianach w medycynie w ten sposób, jakby narrator oglądał je na własne oczy, jest niesamowitym plusem tej książki, sprawia, że lekturę czyta się lekko i z przyjemnością. Komuś wrażliwemu na zbyt szczegółowe opisy chirurgiczne może nie wszystko się tu spodoba, ale osobiście uważam, że opowieść nie jest jakoś makabryczna. To bardziej historia chirurgii a nie konkretnych przypadków. To lekarze i odkrywcy są tu na pierwszym planie, nie ich pacjenci, choć wiadomo, że bez nich nie byłoby tych sukcesów. Świetna lektura i aż żałuję, że tak późno się za nią zabrałam :).
Już od dawna zabierałam się za tę książkę, ale jakoś ciągle coś innego przyciągało moją uwagę. Wiedziałam jednak, że Thorwald mi podejdzie - nie tylko dlatego, iż książkę tę polecało mi parę osób, z którymi mam dość zbieżny gust czytelniczy. Przede wszystkim dlatego, że ja po prostu uwielbiam taką tematykę. Jest coś niesamowicie fascynującego w historii medycyny, jak szybko...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-12-23
Nie sądziłam, że książkę napisaną przez fizyka i fizyki dotyczącą będzie mi się czytało tak dobrze. Fakt, że długo, bo wiedzy w temacie wielkiej nie miałam i niektóre teorie wymagały ode mnie głębszego skupienia, ale zdecydowanie warto było poświęcić ten czas na lekturę. Kaku opowiada krok po kroku, jak fizycy doszli do teorii strun, jak zaczęto myśleć o dziesięciu wymiarach i podróżach w hiperprzestrzeni. Autor rozwija wcześniejsze teorie, pokazuje, jak wynikły z nich nowe pomysły, ile lat i genialnych umysłów potrzebowano, by fizyka teoretyczna znalazła się w miejscu, w którym jest teraz.
W jednym z początkowych rozdziałów Kaku podkreślił, że autorzy fantastyki i science fiction zrobili więcej dla rozpropagowania fizyki niż sami fizycy. Autor w wielu miejscach powołuje się na różne ciekawe książki i filmy z zakresu science fiction i analizuje, które teorie fizyczne miały wpływ na taką wizję świata oraz na ile realne byłyby takie wydarzenia. Do tego Kaku używa mnóstwa świetnych porównań i przykładów, opisując zasady fizyki rządzące wszechświatem, dzięki czemu nawet taki zwykły, nieinteresujący się fizyką czytelnik jest w stanie sobie to wszystko wyobrazić i całkiem nieźle zrozumieć. Utknęłam trochę przy tematyce kwantowej, to był chyba jedyny fragment książki, z której ciężko byłoby mi coś powtórzyć, bo poruszone tematy nieco mnie przerosły ;).
"Hiperprzestrzeń" Kaku naprawdę mi się spodobała i niesamowicie mnie wciągnęła. Tłumaczy wymienione w podtytule tematy (wszechświaty równoległe, pętle czasowe i dziesiąty wymiar) w sposób zrozumiały dla laika, sprawia, że czytelnik jest coraz bardziej zainteresowany otaczającym go światem z fizycznego punktu widzenia. Nawet jeśli poruszone w książce tematy wydają się nam abstrakcyjne - ludzkość nie dysponuje i jeszcze długo nie będzie dysponowała technologią i energią potrzebną, by podróżować w hiperprzestrzeni - to sam fakt, że fizycznie wszystko to jest możliwe, jest niesamowicie fascynujące.
Nie sądziłam, że książkę napisaną przez fizyka i fizyki dotyczącą będzie mi się czytało tak dobrze. Fakt, że długo, bo wiedzy w temacie wielkiej nie miałam i niektóre teorie wymagały ode mnie głębszego skupienia, ale zdecydowanie warto było poświęcić ten czas na lekturę. Kaku opowiada krok po kroku, jak fizycy doszli do teorii strun, jak zaczęto myśleć o dziesięciu...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-10-08
Lubię takie dziwne książki popularnonaukowe, próbujące zmierzyć się z różnymi tabu w naszej kulturze. I choć o pani Engelhaupt dotąd nie słyszałam, to stwierdziłam, że dam jej szansę, zachęcona opisem książki i dość dobrymi jej ocenami w internecie. "Co za ohyda" - według tego opisu - opowiada o wszystkich tych tematach, które w jakiś sposób nas otaczają i wywołują w nas obrzydzenie. Karaluchy i szczury biegające po mieszkaniach. Ludzie robiący siku do basenu. Zwierzęta, które jedzą zwłoki właściciela po jego śmierci. Robaki zalęgające się w ludzkim ciele... albo i te inne, które są jadalne w innych częściach świata, a dla nas ich przełknięcie jest nie do zrobienia. Sporo fajnych ciekawostek, sporo tematów, które gdzieś kiedyś przewinęły nam się w myślach, ale nigdy jakoś nie przyszło nam do głowy, by głębiej się nad nimi zastanowić. Engelhaupt zrobiła to za nas ;).
Spora część książki to właśnie takie tematy, zebrane pod postacią krótkich rozdziałów. Czyta się je szybko i "Co za ohyda" może stanowić dobry przerywnik przy innych czynnościach - ot, krótki rozdział można przeczytać w wolnej chwili, bez większego problemu odkładając potem książkę, bo wiemy, że kolejny rozdział poruszy i tak inny temat. Sporo tu wtrąceń własnych autorki, niektóre są ciekawe (jak np. próbowanie jedzenia owadów), inne sprawiają, że zastanawiam się, czy wszystko z nią w porządku (jak zostawienie w domu zdechłego szczura, w którym zalęgły się setki much...). Wydaje mi się jednak, że "Co za ohydę" czytałoby się znacznie lepiej, gdyby Engelhaupt ograniczyła się tylko do rozmów ze specjalistami i przedstawienia wyników swoich "śledztw", bez szczegółowych opisów własnych doświadczeń.
Ostatnie rozdziały książki wydają mi się też trochę nie na miejscu, bo nagle autorka przeskakuje do kompletnie innej tematyki. Jak radzić sobie z urojeniami? Dlaczego ludzie boją się klaunów? Czy w filmach przedstawiono realnie zachowanie psychopatów...? Tematy związane bardziej z psychiką człowieka, które owszem, są dość ciekawe (jednak zdecydowanie Engelhaupt nie wyczerpała tu żadnego z tematów), ale w żaden sposób nie są ohydne czy obrzydliwe. Dobrze się je czytało, ale nie pasowały mi do tej książki.
"Co za ohyda" to dobra i ciekawa lektura, choć nie w pełni opowiadająca o tym, co zaznaczono w opisie. Za dużo tu własnych wtrąceń autorki, ale jestem pełna podziwu za wszystkie badania i rozmowy, które przeprowadziła. Widać, że sama wielokrotnie musiała się z tą "ohydą" zmierzyć, by umieć o niej opowiadać. Nie jest to książka, którą bym wrzuciła do grona "lektur obowiązkowych", ale można ją uznać za ciekawą odskocznię od trudniejszych tematów.
Lubię takie dziwne książki popularnonaukowe, próbujące zmierzyć się z różnymi tabu w naszej kulturze. I choć o pani Engelhaupt dotąd nie słyszałam, to stwierdziłam, że dam jej szansę, zachęcona opisem książki i dość dobrymi jej ocenami w internecie. "Co za ohyda" - według tego opisu - opowiada o wszystkich tych tematach, które w jakiś sposób nas otaczają i wywołują w nas...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-07-19
Dostałam tę książkę jako mocną polecajkę na parę miesięcy przed wybuchem pandemii. Nie spodziewałam się, jak bardzo będzie na czasie tych parę miesięcy później - trochę mi zajęło, zanim zaczęłam czytać "Wirusa paniki" i aż żałuję, że nie zabrałam się za tę książkę od razu, kiedy ją dostałam. To nie tylko świetna lektura, poszerzająca horyzonty, ale też ogromny zbiór informacji historycznych, naukowych i socjologicznych pozwalający zrozumieć, skąd się wzięły ruchy antyszczepionkowe.
Mnookin opowiada - w bardzo fajny i przystępny sposób - historię szczepionek (głównie na polio i odrę), zarówno pod kątem medycznym (rozprzestrzenianie się epidemii, badania, eksperymenty z pierwszymi szczepieniami), jak i propagandowym. Jak władze zachęcały ludzi do szczepień, co poszło dobrze w kampaniach, a co spektakularnie - przepraszam, ale nie da się tego ująć inaczej - spieprzono. Kiedy pracowano nad szczepieniem przeciwko polio, choroba ta znajdowała się na drugim miejscu (za bombą atomową!) na liście największych amerykańskich lęków. To były też czasy szalonego rozwoju medycyny i ogromnej wiary ludzi w naukę - co rusz odkrywano leki na nowe choroby, a wiadomo przecież że lepiej zapobiegać niż leczyć. Skoro można by zapobiec tak przerażającej chorobie jak polio, to wszyscy chcieli w tym uczestniczyć. Niesamowicie się czyta - zwłaszcza biorąc pod uwagę obecne ruchy antyszczepionkowe - jak masowo ludzie się chcieli szczepić w tamtych czasach. Coś jednak poszło źle, że to podejście się zmieniło i Mnookin przeprowadził w swej książce świetną analizę sytuacji, które doprowadziły do tego, że w społeczeństwie rosła nieufność wobec szczepień.
W "Wirusie paniki" autor skupia się głównie na A. Wakefieldzie, który dla pieniędzy przeprowadził fałszywe badania, z których wynikało powiązanie między szczepieniami i autyzmem. Wielu rodziców autystycznych dzieci słyszało od lekarzy, że nie ma możliwości leczenia, a tymczasem Wakefield dał im nie tylko wyjaśnienie problemów, ale też nadzieję. Mnookin opowiadał, jak za pośrednictwem celebrytów i zdesperowanych rodziców teorie Wakefielda dotarły do szerszej publiczności i przyczyniły się do spadku wyszczepialności. Fascynująca jej analiza doniesień medialnych - aż nie chce się wierzyć, ilu problemów można by uniknąć, gdyby dziennikarze próbowali doczytać cokolwiek na tematy, które poruszano w mediach. Kto by chciał czytać o dziesiątkach doniesień naukowych, że badania Wakefielda nie mają sensu, skoro można pisać o emocjach rodziców chorych dzieci? "Wirus paniki" to też książka o tym, jak - niestety - często emocje wygrywają z nauką. Bo teorie o powiązaniach szczepień z autyzmem już dawno obalono, a ruchy antyszczepionkowe wciąż mają się dobrze.
Bardzo polecam tę lekturę wszystkim zainteresowanym historią szczepień i ruchów antyszczepionkowych. Pomaga sobie ułożyć w głowie wiele faktów, dostarcza argumentów do dyskusji, a także pozwala na wysnucie analogii do obecnej sytuacji na świecie. Powiedziałabym, że polecam jeszcze bardziej antyszczepionkowcom, ale "Wirus paniki" jeszcze mocniej mi uzmysłowił, że jak ktoś wierzy w teorie spiskowe, to każda naukowa próba ich obalenia jest tylko kolejnym dowodem na to, że spisek istnieje... ;)
Dostałam tę książkę jako mocną polecajkę na parę miesięcy przed wybuchem pandemii. Nie spodziewałam się, jak bardzo będzie na czasie tych parę miesięcy później - trochę mi zajęło, zanim zaczęłam czytać "Wirusa paniki" i aż żałuję, że nie zabrałam się za tę książkę od razu, kiedy ją dostałam. To nie tylko świetna lektura, poszerzająca horyzonty, ale też ogromny zbiór...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-11-12
Przyznaję bez bicia - moja wiedza na temat fizyki i astronomii jest żałośnie niewielka. Mało co pamiętam ze szkoły, nie jest to też tematyka, którą bym się interesowała sama z siebie na co dzień. A jednak postanowiłam sięgnąć po książkę Hawkinga, skuszona komentarzami, że temat został przedstawiony w tak prosty sposób, że dotrze nawet do laików. Często tak było, ku mojemu zaskoczeniu. Były też jednak tematy, które niby rozumiałam, czytając, ale jakbym miała powtórzyć potem, o co chodziło... to rozłożyłabym bezradnie ręce :).
Mimo to "Wszechświat w skorupce orzecha" czytało mi się zaskakująco dobrze. Obok tych fragmentów, które niby rozumiałam, było też całkiem sporo innych - faktycznie przystępnych i łatwych w odbiorze. Pochłaniałam wtedy stronę za stroną, przeglądając też dołączone schematy i rysunki, które sporo ułatwiały. Samej ciężko mi było uwierzyć, że tak mnie wciągnęła książka popularnonaukowa o fizyce i astronomii - i to na tyle, że jeszcze pogłębiałam niektóre tematy, czytając inne źródła. No koniec świata ;).
To książka dla tych, którzy chcą się dowiedzieć czegoś o Einsteinie, jego teorii względności, późniejszych badaniach naukowych prowadzonych w oparciu o nią, o czarnych dziurach i badaniach samego Hawkinga. To informacje o wszechświecie w pigułce albo - jak to się mówi z angielska - właśnie w skorupce orzecha. Temat zdecydowanie nie jest wyczerpany, ale żeby go zgłębić, wypadałoby mieć nieco większą wiedzę z zakresu fizyki niż ta, którą sama posiadam. Ale tym, co z fizyką nie mają na co dzień wiele do czynienia, zdecydowanie polecam.
Przyznaję bez bicia - moja wiedza na temat fizyki i astronomii jest żałośnie niewielka. Mało co pamiętam ze szkoły, nie jest to też tematyka, którą bym się interesowała sama z siebie na co dzień. A jednak postanowiłam sięgnąć po książkę Hawkinga, skuszona komentarzami, że temat został przedstawiony w tak prosty sposób, że dotrze nawet do laików. Często tak było, ku mojemu...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-07-27
Świetna książka - wciągnęła mnie od początku i aż nie chciałam jej odkładać na półkę w trakcie czytania. Ciągle sobie powtarzałam "jeszcze tylko jeden felieton", w końcu są one takie krótkie, a nigdy na jednym się nie kończyło. Zdaję sobie z tego sprawę, że "Trzy po 33" nie każdego wciągnie tak samo, bo żeby naprawdę cieszyć się lekturą, trzeba choć trochę lubić język polski i interesować się nim. I w pełni rozumiem, że nie każdemu wyda się fascynujące, jak ewoluowały słowa, z których coraz częściej korzystamy w codziennej polszczyźnie. Panowie Bralczyk, Miodek i Markowski - najlepsi znawcy języka polskiego w kraju - wybrali słowa i zwroty, z którymi większość z nas spotyka się często w mediach czy w codziennych rozmowach. Gimbaza, obczaić, słitfocia, paparazzi, polewka, know-how, hejt, ogarniać... Zastanawialiście się kiedyś, skąd wzięły się w polszczyźnie te słowa, a także wiele innych? Czy zawsze znaczyły to, co znaczą teraz? Z jakiego języka się wywodzą i jak zostały włączone do języka polskiego? Jak je odmieniamy, jak tworzymy od nich inne części mowy - rzeczowniki, czasowniki, przymiotniki? Dla mnie taka podróż przez język polski w towarzystwie trzech profesorów była wspaniałą przygodą. Dowiedziałam się wielu ciekawych rzeczy, poznałam inne znaczenia znanych mi słów. A wszystko to w formie krótkich felietonów, napisanych bardzo przystępnie, co też było pozytywnym zaskoczeniem - w końcu autorami są językoznawcy, którzy pewnie częściej posługują się poprawną, naukową polszczyzną - a tu proszę, mamy i kolokwializmy, i przystępny język. "Trzy po 33" szczerze polecam - jeśli dla kogoś "tyle" nowej wiedzy to za dużo na jedno podejście, książkę można spokojnie podzielić na części - każdy felieton dotyczy innego słowa, każdy można czytać oddzielnie. A całość przeczytać po prostu warto, by lepiej rozumieć słowa, z których często korzystamy i nie zawsze poprawnie.
Świetna książka - wciągnęła mnie od początku i aż nie chciałam jej odkładać na półkę w trakcie czytania. Ciągle sobie powtarzałam "jeszcze tylko jeden felieton", w końcu są one takie krótkie, a nigdy na jednym się nie kończyło. Zdaję sobie z tego sprawę, że "Trzy po 33" nie każdego wciągnie tak samo, bo żeby naprawdę cieszyć się lekturą, trzeba choć trochę lubić język...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-05-07
Jako że tematyka wszelkich epidemii jest ostatnio bardzo "na czasie", nawet mnie nie zdziwiło, że "Strefa skażenia" wyskoczyła mi gdzieś wśród polecanych książek. Miała dobre oceny, a opis wskazywał, że dotyczy eboli, o której przecież słyszałam, ale nigdy jakoś nie zgłębiałam tematu. Ku mojemu zaskoczeniu "Strefy skażenia" nie czyta się jak reportażu czy dokumentu naukowego, to raczej fascynująca powieść przygodowa, bo ebola sprawia, że dzieje się bardzo dużo - i to w niesamowitym tempie.
Książka zaczyna się kilkadziesiąt lat temu, od pierwszych zdiagnozowanych przypadków zakażenia wirusem ebola w Afryce. Teorie, jak mogło do tych zakażeń dojść, pierwsze objawy, co się działo z człowiekiem, jak umierał… Potem towarzyszymy badaczom, próbującym bezskutecznie odkryć pochodzenie wirusa. Po takim nieco długim wstępie przenosimy się do Stanów Zjednoczonych, gdzie toczy się główna historia opowiedziana w "Strefie skażenia". Niedaleko Waszyngtonu znajdowała się małpiarnia, w której przetrzymywano sprowadzane do USA zwierzęta. Nagle małpy zaczęły chorować i umierać, a zaobserwowane objawy dziwnie wyglądały na ebolę. A przecież sprowadzono je z Azji, a nie z Afryki. Jednak, gdy zwierzęta zaczynają padać także w sąsiednich pomieszczeniach, pojawia się ryzyko, że wirus jest przenoszony przez powietrze. Nagle choruje też dwóch pracowników małpiarni… Nie znałam tej historii, więc zafascynowana czytałam opisy przeprowadzonych badań, o działaniach sił amerykańskich, które dążyły nie tylko do tego, aby powstrzymać rozprzestrzenienie się epidemii, ale też, by jak najmniej informacji było ogólnie dostępne, aby nie wywołać paniki. Sporo naukowych szczegółów i informacji przekazano w taki sposób, że zwykły czytelnik łatwo przyswoi sobie tę wiedzę. Do tego Preston wybrał kilka osób pracujących nad tym zagadnieniem i uczynił je głównymi bohaterami swojej książki - poznajemy ich życie prywatne, myśli, nadzieje i lęki, co sprawia, że "Strefę skażenia" czyta się bardzo szybko i do opisanych wydarzeń podchodzi się bardziej personalnie. Bardzo dobra lektura - polecam, jeśli nie przeszkadzają wam dość szczegółowe opisy nieprzyjemnych objawów choroby.
Jako że tematyka wszelkich epidemii jest ostatnio bardzo "na czasie", nawet mnie nie zdziwiło, że "Strefa skażenia" wyskoczyła mi gdzieś wśród polecanych książek. Miała dobre oceny, a opis wskazywał, że dotyczy eboli, o której przecież słyszałam, ale nigdy jakoś nie zgłębiałam tematu. Ku mojemu zaskoczeniu "Strefy skażenia" nie czyta się jak reportażu czy dokumentu...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-05-04
Zmyliło mnie nazwisko autora i spodziewałam się, że książka zapewne została napisana po polsku i "Prawa epidemii. Skąd się epidemie biorą i czemu wygadają?" to jej oryginalny tytuł. Tymczasem książkę napisano po angielsku, a druga część oryginalnego tytułu brzmi "dlaczego rzeczy się rozprzestrzeniają i dlaczego przestają?". Rzeczy, choć angielskie "things" można różnorodnie rozumieć. Ale na pewno nie jako "epidemie" i w oryginalnym tytule nie ma nic o pochodzeniu epidemii. Trudno, żeby było, skoro choroby (w stylu cholery czy malarii) to tylko jeden z przykładów rozprzestrzeniających się rzeczy - obok nich Kucharski opisał kryzysy finansowe, działanie marketingu czy mediów społecznościowych. Nie liczyłam stron, ale nie zdziwiłoby mnie, gdyby Kucharski poświęcił tyle samo uwagi kryzysowi z 2008 roku co malarii, a jeszcze więcej temu, dlaczego niektóre tweety są podawane dalej, a niektóre nie. Polski tytuł pasuje tutaj jak pięść do nosa, ale nie dziwi mnie, dlaczego się na niego zdecydowano. Książka w Polsce ukazała się krótko po wybuchu COVID-19 i było bardziej niż pewne, że ludzie zaciekawią się tematem epidemii. Czemu więc by nie wcisnąć im książki o mediach społecznościowych i innych rzeczach pod hasłem "epidemie"?
"Prawa epidemii" ratuje fakt, że to jest po prostu dobrze napisana, rzetelna książka. Można się z niej dowiedzieć sporo interesujących rzeczy, za co Kucharskiemu należy się ukłon. Sięgając po lekturę pod jej oryginalnym tytułem, wiemy, czego się spodziewać i dokładnie to dostajemy. Inna sprawa, że pewnie pod oryginalnym tytułem po książkę bym nie sięgnęła, bo jednak działania mediów społecznościowych i marketingu, którym poświęcona jest duża część "Praw epidemii", nieszczególnie mnie interesują. Ironicznie, najciekawszą częścią są właśnie te rozdziały o rozprzestrzenianiu się chorób i szkoda, że nie ma tego więcej. Gdybym czytała tę książkę po angielsku, oceniłabym ją na 7/10 - polskiej wersji zabieram jedną gwiazdkę za słaby tytuł nastawiony na przyciągnięcie uwagi przerażonych epidemią czytelników.
Zmyliło mnie nazwisko autora i spodziewałam się, że książka zapewne została napisana po polsku i "Prawa epidemii. Skąd się epidemie biorą i czemu wygadają?" to jej oryginalny tytuł. Tymczasem książkę napisano po angielsku, a druga część oryginalnego tytułu brzmi "dlaczego rzeczy się rozprzestrzeniają i dlaczego przestają?". Rzeczy, choć angielskie "things" można...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2019-01-20
Zachęcona bardzo pozytywnymi recenzjami książek Klein, postanowiłam zacząć od "To zmienia wszystko" - lektury poświęconej zmianom klimatycznym. Ciężko mi ocenić tę książkę jednoznacznie, bo znajdziemy tu zarówno bardzo wartościowe treści, jak i sporo przegadanego i męczącego materiału, co czyni "To zmienia wszystko" lekturą dość nieprzystępną w odbiorze. Początkowe rozdziały przybliżają czytelnikowi światową politykę klimatyczną - dużo tu faktów, trochę ciekawostek i kilka godzin czytania z niemałą ilością bardzo potrzebnych przerw ;). Potem jednak przechodzimy do świetnej i niesamowicie wciągającej części o ludach rdzennych (głównie w Kanadzie, ale były też opowieści z innych krajów) i ich walce o czyste środowisko, która staje się przykładem dla całego świata. To był ten moment, kiedy uwierzyłam, że dam tej książce wyższą ocenę, ale… Pełna prywatnych wynurzeń autorki końcówka "To zmienia wszystko" była dla mnie najsłabszą częścią lektury i rozważałam nawet ominięcie podsumowania. Czyli, krótko mówiąc, jest to książka bardzo nierówna.
Nie da się jednak zaprzeczyć, że Klein wykonała tytaniczną pracę, zbierając materiały. Ile przeczytała raportów, z iloma ludźmi rozmawiała, w ilu konferencjach uczestniczyła, ile katastrof przyrodniczych i ich skutków oglądała na własne oczy… tylko ona sama to wie. I to widać w tej książce - ogrom zebranego materiału, szczegółowość analiz, różnorodność punktów widzenia… Jeśli czyjaś pamięć jest w stanie pomieścić choć ułamek zawartych tu informacji, może wdawać się w dyskusje klimatyczne na kompletnie nowym poziomie ;). Myślę, że jest to lektura, po którą warto sięgnąć, nawet jeśli nie będzie się tego najlepiej czytało ;).
Zachęcona bardzo pozytywnymi recenzjami książek Klein, postanowiłam zacząć od "To zmienia wszystko" - lektury poświęconej zmianom klimatycznym. Ciężko mi ocenić tę książkę jednoznacznie, bo znajdziemy tu zarówno bardzo wartościowe treści, jak i sporo przegadanego i męczącego materiału, co czyni "To zmienia wszystko" lekturą dość nieprzystępną w odbiorze. Początkowe...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to