-
Artykuły
Śladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant8 -
Artykuły
Czytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać441 -
Artykuły
Znamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant14 -
Artykuły
Zapraszamy na live z Małgorzatą i Michałem Kuźmińskimi! Zadaj autorom pytanie i wygraj książkę!LubimyCzytać6
Biblioteczka
2024-06-11
2024-06-11
2024-06-06
Na odniesienia do "Nowego Jorku" Rittenhouse natrafiałam w wielu reportażach, w których przewijała się tematyka amerykańska, postanowiłam więc w końcu nadrobić zaległości i zapoznać się z tą lekturą. Nie podeszła mi od razu, wydawała mi się nawet trochę chaotyczna, ale szybko się zorientowałam, że "w tym szaleństwie jest metoda". Rittenhouse nie opowiada czytelnikom o historii miasta krok po kroku, ale z jego historii, kultury oraz miejsc wybiera pasujące jej smaczki i ciekawostki, a następnie serwuje je w formie krótszych lub dłuższych opowieści.
Zatem z "Nowego Jorku" dowiemy się i o czasach, gdy Nowy Amsterdam zmieniał właścicieli, zawędrujemy do słynnej Biblioteki Publicznej, na dworzec Grand Central czy do pełnego złota skarbca Banku Rezerwy Federalnej, zobaczymy, jak tworzono parki High Line i Central Park, poznamy historię Broadway i Times Square... I wiele, wiele więcej. Nie każda opowiadana przez Rittenhouse historia do mnie trafiła, niektóre były fascynujące, inne mnie nieco wynudziły. Na pewno problemem dla mnie było to, że Nowego Jorku po prostu nie znam - nigdy tam nie byłam, wiele opisywanych miejsc musiałam googlać. Myślę, że książka trafiłaby bardziej do osób to miasto znających. Z drugiej strony dla mnie stanowiła też zachętę, by jednak wizytę w Nowym Jorku dodać do listy (nieco bardziej długoterminowych ;) ) planów. Całość czytało mi się dobrze, choć z momentami dłużenia się lektury - sięgnięcia po książkę jednak nie żałuję, sporo się z niej o Nowym Jorku dowiedziałam.
Na odniesienia do "Nowego Jorku" Rittenhouse natrafiałam w wielu reportażach, w których przewijała się tematyka amerykańska, postanowiłam więc w końcu nadrobić zaległości i zapoznać się z tą lekturą. Nie podeszła mi od razu, wydawała mi się nawet trochę chaotyczna, ale szybko się zorientowałam, że "w tym szaleństwie jest metoda". Rittenhouse nie opowiada czytelnikom o...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-05-29
Trochę ostrożnie podchodziłam do kolejnej książki Lindqvista po tym, jak "Wytępić całe to bydło" okazało się dla mnie mieszanką świetnych i bardzo słabych rozdziałów. W którą stronę pójdzie "Już nie żyjesz"? Na szczęście jest to książka historyczna, a w poprzedniej lekturze to właśnie wątki historyczne były dla mnie najlepsze i "Historię bombardowań" czytało mi się dużo lepiej. Ale... no właśnie, musi być to "ale" ;) Książki nie czyta się po kolei. Składa się ona z prawie 400 podrozdziałów i czyta się je w ustalonej przez autora kolejności, czyli np. 1-2-3-251-362-363-121-122-123-18-19... Numery teraz wymyślam, ale chyba oddaję ideę. Na czytniku klika się w kolejną cyfrę na końcu rozdziału i przenosi nas we właściwe miejsce, ale nie wyobrażam sobie tego kartkowania co i rusz w papierze. A i z czytnikiem nie było tak łatwo, bo nagle dotarłam do końca, nie przeczytawszy połowy. Gdzieś w którymś momencie coś źle kliknęłam, nawet nie zauważyłam, więc potem doczytywałam brakujące rozdziały. I często trafiał mnie przez to szlag - gdyby autor po prostu ułożył te rozdziały w kolejności, w jakiej chciał, by były czytane, lektura byłaby dla mnie dużo przyjemniejsza...
Pominąwszy jednak tę głupią kolejność ;). Lindqvist w "Już nie żyjesz" opowiada historię wojen, odkąd wprowadzono bombardowanie z powietrza - najpierw na terenie kolonii, potem podczas większych wojen, z kumulacją w czasie II wojny światowej, gdy użyto bomb atomowych, aż po Koreę i Wietnam. Sporo tu ciekawostek politycznych i prawniczych, jak państwa próbowały chronić lub wyłączać spod specjalnej ochrony ludność cywilną, a także jak bardzo ataki z powietrza zmieniły kształt współczesnych wojen. Dla mnie ogromnym plusem tej książki jest mnóstwo odniesień do literatury - ile różnych antyutopii, powieści wojennych, a nawet fantastyki powstało w ciągu ostatnich stu kilkudziesięciu lat, książek, gdzie bombardowania, zagłada - choć częściowa - ludzkości stały się motywem przewodnim. Coś czuję, że co najmniej kilka książek wspomnianych tutaj przez Lindqvista trafi na moją półkę ;).
"Już nie żyjesz" to bardzo dobrze napisana książka, świetnie łącząca różne aspekty historii wojennej. Dla mnie całościowo sporo lepsza od "Wytępić całe to bydło", no ale ja też bardzo interesuję się taką tematyką. Dużo się z lektury dowiedziałam, dużo więcej chcę się jeszcze dowiedzieć, a jedyne, czego się tak mocno w tej książce mogę przyczepić, to właśnie ta dziwna kolejność czytania... Irytuje, ale i tak warto przeczytać :).
Trochę ostrożnie podchodziłam do kolejnej książki Lindqvista po tym, jak "Wytępić całe to bydło" okazało się dla mnie mieszanką świetnych i bardzo słabych rozdziałów. W którą stronę pójdzie "Już nie żyjesz"? Na szczęście jest to książka historyczna, a w poprzedniej lekturze to właśnie wątki historyczne były dla mnie najlepsze i "Historię bombardowań" czytało mi się...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-05-23
Z twórczością Murakamiego nie miałam dotąd styczności, kojarzyłam jego nazwisko jednak raczej z powieściami niż z reportażami. Ale że mnie ciągnie do literatury faktu, więc cóż, pierwszą przeczytaną przeze mnie książką Japończyka okazało się "Podziemie" - reportaż o zamachu gazowym w tokijskim metrze z 1995 roku. Już po samym stylu opowiadania, a także zaznaczanej gdzieniegdzie obecności autora, zauważyłam, że Murakami w literaturze faktu się raczej nie specjalizuje. Mimo to jego umiejętność dobierania słów i wybierania opowieści sprawiła, że "Podziemie" czytało mi się dość dobrze - zwłaszcza że moja wiedza o tym zamachu była bardzo ograniczona.
Książka podzielona jest na dwie części - oryginalnie wydane "Podziemie", czyli wywiady z ocalałymi z zamachu oraz bliskimi ofiar. Każdy wywiad poprzedza kilka akapitów napisanych przez Murakamiego o danej osobie, a potem już głos należy do rozmówcy. Lubię taką narrację, a choć nie każda opowieść była równie ciekawa, to całość przypadła mi do gustu. Zmęczyła mnie jednak nieco druga część książki - oryginalnie były to ukazujące się oddzielnie, już po premierze książki, wywiady z członkami odpowiedzialnej za ataki sekty Ōmu. Oczywiście mogłoby to być ciekawe uzupełnienie pierwszej części, tylko tutaj autor dobrał sobie za rozmówców osoby, które z samymi zamachami nie miały do czynienia (w końcu tamte siedziały już niedostępne dla pisarza w więzieniach). Ludzie opowiadali więc o sekcie, ale przede wszystkim o samych sobie, czego brakowało im w życiu, że zdecydowali się wstąpić do Ōmu. Trochę czego innego oczekiwałam po tej książce, więc ta druga część nie do końca spinała mi się z pierwszą. Gdyby "Podziemie" ograniczyło się tylko do tych rozmów z ofiarami, byłaby to dużo ciekawsza i "mocniejsza" lektura. A tak...
Nie czytam dużo literatury japońskiej, ale zdążyłam już zauważyć, że ten język jest dość specyficzny - tłumaczenia czyta się inaczej niż z tak popularnych języków jak angielski czy niemiecki. I lubię tę specyfikę, a w "Podziemiu" mi jej zabrakło. Nic dziwnego, bo wydawnictwo nie zdecydowało się na bezpośrednie tłumaczenie, tylko przekład pośredni z angielskiego - dla mnie to duży minus, może nie odbierający przyjemności z lektury, ale jednak mający na nią wpływ. "Podziemie" to ciekawy reportaż, ma jednak swoje mankamenty. Dużo bardziej by mi się podobało, gdybym ograniczyła się tylko do pierwszej połowy książki - i gdyby nie było to tłumaczenie pośrednie ;).
Z twórczością Murakamiego nie miałam dotąd styczności, kojarzyłam jego nazwisko jednak raczej z powieściami niż z reportażami. Ale że mnie ciągnie do literatury faktu, więc cóż, pierwszą przeczytaną przeze mnie książką Japończyka okazało się "Podziemie" - reportaż o zamachu gazowym w tokijskim metrze z 1995 roku. Już po samym stylu opowiadania, a także zaznaczanej...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-05-22
Miałam co do "Dziur w ziemi" całkiem spore oczekiwania, kiedy w ubiegłym roku, krótko po premierze, zrzuciłam tę książkę na czytnik. Jednak z czasem zaczęłam zauważać dość rozczarowane komentarze, które sprawiały, że sama odkładałam lekturę na później. W końcu postanowiłam jednak książkę przeczytać i wyrobić sobie o niej własne zdanie... i cóż, dołączyłam do grona rozczarowanych ;).
Nie interesuję się zanadto tematem, ale od czasu do czasu zdarza mi się przeczytać jakiś artykuł poświęcony patodeweloperce i problemom polskiego mieszkalnictwa - pomyślałam więc sobie, że fajnie byłoby tę wiedzę zebrać w całość i uzupełnić. Niestety, "Dziury w ziemi" może i zaserwowały mi kilka dodatkowych przykładów (głównie z Warszawy, choć w drugiej połowie książki autor zaczął zauważać też i inne polskie miasta) dziwnych pomysłów deweloperów, ale tak poza tym nie dowiedziałam się z lektury właściwie niczego nowego. Nie trzeba siedzieć w temacie, by na podstawie własnych obserwacji i internetowych informacji samemu dojść do podobnych wniosków. Ponadto jest coś w stylu Drozdy, co mnie niezmiernie irytowało - ciężko było skupić się na czytaniu, książka momentami nudziła mnie i męczyła.
Fajnie, że taka tematyka jest poruszana, trzeba o tym mówić, trzeba o tym pisać. Warto jednak wyjść poza ogólne informacje, zebrać więcej materiałów, ale także częściej dopuszczać do głosu zwykłych ludzi. Brakowało mi też takiego społecznego wymiaru reportażu - "wywiady" Drozdy ograniczały się zazwyczaj tylko do krótkich wypowiedzi jego własnych znajomych... "Dziury w ziemi" to lektura mocno przeciętna - może zainteresować kogoś, kto naprawdę nie ma pojęcia, jak wygląda świat deweloperki w Polsce.
Miałam co do "Dziur w ziemi" całkiem spore oczekiwania, kiedy w ubiegłym roku, krótko po premierze, zrzuciłam tę książkę na czytnik. Jednak z czasem zaczęłam zauważać dość rozczarowane komentarze, które sprawiały, że sama odkładałam lekturę na później. W końcu postanowiłam jednak książkę przeczytać i wyrobić sobie o niej własne zdanie... i cóż, dołączyłam do grona...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-05-22
Po "Pogo" sięgnęłam z polecenia i muszę przyznać, że bardzo dobrze mi się tę książkę czytało. Jest to coś pomiędzy reportażem z pracy w pogotowiu, a zbiorem wspomnień i refleksji autora dot. tej pracy. Bardzo krótka lektura, można przeczytać właściwie za jednym podejściem, zwłaszcza że wciąga i jest napisana dobrym językiem. Owszem, czasem nieco potocznym, ale przez to czułam się, jakbym słuchała czyjejś opowieści o pracy ratownika medycznego :). Jest to jeden z zawodów, do których mam ogromny szacunek - ratownicy pracują w ogromnym stresie, biorą na siebie wielką odpowiedzialność, a często stykają się z brakiem szacunku i zrozumienia, nieprzyjemnymi i niebezpiecznymi sytuacjami, a wszystko to za zdecydowanie za niskie wynagrodzenie.
Sieczko opowiada, jak niewdzięczna bywa to praca. Człowiek uczy się latami, zdobywa umiejętności ratownicze, by potem jeździć do śpiących na ulicy pijanych ludzi lub staruszków, których największą bolączką jest samotność i brak drugiej osoby do porozmawiania. Z drugiej strony, obok tych często bezpodstawnych wezwań karetki, są też te bardziej niż konieczne - tragedie, którym nie udaje się zapobiec, tym bardziej bolesne, im młodsza okazuje się ofiara. Nawet lata pracy w zawodzie nie potrafią znieczulić człowieka na wszystkie sytuacje, z jakimi spotyka się w ratownictwie. "Pogo" to bardzo konkretna i szczera do bólu książka i jedyne, na co mogłabym tu narzekać, to długość - z chęcią poczytałabym więcej :).
Po "Pogo" sięgnęłam z polecenia i muszę przyznać, że bardzo dobrze mi się tę książkę czytało. Jest to coś pomiędzy reportażem z pracy w pogotowiu, a zbiorem wspomnień i refleksji autora dot. tej pracy. Bardzo krótka lektura, można przeczytać właściwie za jednym podejściem, zwłaszcza że wciąga i jest napisana dobrym językiem. Owszem, czasem nieco potocznym, ale przez to...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-05-12
To moje drugie w krótkim czasie spotkanie z afrykańskimi reportażami Piskały i muszę przyznać, że "Dryland" trafił do mnie bardziej niż "Trzymaj się z dala, kochanie". To, co mnie najbardziej irytowało w tamtej książce, jest wciąż zauważalne w "Dryland", ale w mniejszym stopniu - bardzo wyraźna obecność autora. Piskała podróżuje bowiem po Afryce i choć większość reportażu to głosy Somalijczyków, wątków osobistych autor też nie unika. Sama książka jest jednak bardzo ciekawa i mocno przybliża czytelnikowi obraz Somalii - trochę historii, przyczyny konfliktów, upadek państwa oraz jego obecna sytuacja polityczna. A wszystko to postrzegane oczami Somalijczyków - zarówno mieszkańców kraju (z oddzielnym przedstawieniem Somalilandu), jak i emigrantów. Nie każda historia wciągnęła mnie równie mocno, ale naprawdę sporo się z tego reportażu dowiedziałam - powiedzmy sobie szczerze, Somalia nie jest najczęściej odwiedzanym przez dziennikarzy krajem i niewiele się o niej mówi ;)
"Dryland" zaczyna się od prób Piskały dostania się w niebezpieczne rejony i te osobiste wątki trochę mnie wymęczyły - na szczęście reportaż szybko się rozkręca i potem jest tylko coraz lepiej. Ponadto w książce znajdziemy dużo ciekawych zdjęć, pozwalających czytelnikowi lepiej sobie wyobrazić codzienne życie Somalijczyków. Warto sięgnąć po ten reportaż :).
To moje drugie w krótkim czasie spotkanie z afrykańskimi reportażami Piskały i muszę przyznać, że "Dryland" trafił do mnie bardziej niż "Trzymaj się z dala, kochanie". To, co mnie najbardziej irytowało w tamtej książce, jest wciąż zauważalne w "Dryland", ale w mniejszym stopniu - bardzo wyraźna obecność autora. Piskała podróżuje bowiem po Afryce i choć większość reportażu...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-05-08
Sztuczna inteligencja to temat fascynujący mnie od dłuższego czasu, więc kiedy w moje ręce trafiła "Nadchodząca fala" autorstwa Mustafy Suleymana - człowieka, który jak mało kto siedzi w tym temacie - nie mogłam się doczekać rozpoczęcia lektury. Wysokie oceny książki też robiły swoje. "Nadchodząca fala" okazała się jednak inną lekturą, niż się tego po niej spodziewałam, mimo to czytało mi się ją dość szybko i znalazłam w niej sporo ciekawostek.
Przede wszystkim warto zaznaczyć, że sztuczna inteligencja to zaledwie jeden z tematów, które porusza w "Nadchodzącej fali" Suleyman. Spodziewając się większego nacisku na tę tematykę, dziwiłam się, gdy po kilkudziesięciu stronach lektury wciąż nie dotarłam do szczegółów związanych z AI. Szybko jednak zrozumiałam, że jest to książka poświęcona technologiom - sztuczna inteligencja jest jedną z nich, ale przed nią ludzkość odkryła wiele innych. I muszę przyznać, że te ciekawostki związane z medycyną, rozwojem przemysłu, władzą, polityką... to wszystko czytało mi się bardzo dobrze. Zwłaszcza środkowe rozdziały naprawdę dają do myślenia, zmuszają do zastanowienia się, w jakim kierunku zmierza świat, co ludzkość osiągnęła dotąd i jak łatwo można te osiągnięcia zaprzepaścić. Sztuczna inteligencja, ale także inne technologie, stwarzają ogrom możliwości, ale równie wiele zagrożeń. Suleyman przedstawia też swoje propozycje, jak można te zagrożenia zminimalizować.
Niestety, w pewnym momencie odniosłam wrażenie, że autor zaczyna się trochę powtarzać. Może nieco innymi słowy, ale opowiada o tym, co już poruszył w poprzednich rozdziałach. W efekcie miałam poczucie, że "Nadchodząca fala" jest też lekturą trochę "przegadaną" - gdyby usunąć te powtórzenia, zostawić samo meritum książki, byłaby to naprawdę bardzo dobra lektura. Sporo się z niej dowiedziałam, dała mi do myślenia i na pewno zostanie w mojej pamięci, ale miałam co do tej książki nieco większe oczekiwania.
Sztuczna inteligencja to temat fascynujący mnie od dłuższego czasu, więc kiedy w moje ręce trafiła "Nadchodząca fala" autorstwa Mustafy Suleymana - człowieka, który jak mało kto siedzi w tym temacie - nie mogłam się doczekać rozpoczęcia lektury. Wysokie oceny książki też robiły swoje. "Nadchodząca fala" okazała się jednak inną lekturą, niż się tego po niej spodziewałam,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-04-22
Są książki, po lekturze których ciężko mi ocenić, czy mi się podobały czy nie, i "Czarna owca medycyny" należy do takich właśnie książek. Z jednej strony czytało się to dość lekko jak na lekturę popularnonaukową i faktycznie ułożyłam sobie w głowie historię psychiatrii. Z drugiej jednak jest coś w sposobie pisania Liebermana, co mnie męczyło i czasem nudziło - zwłaszcza że niektóre tematy były omówione aż za bardzo szczegółowo, no i nie ma szans, by mi to wszystko zostało w pamięci :).
Autor sporo uwagi poświęca Freudowi, bo chyba mało który człowiek miał aż taki wpływ na psychiatrię jak ten Austriak. Niestety, jego sposób myślenia na całe dziesięciolecia uwięził psychiatrów w psychoanalizie, zamiast skupiać się na biologii, farmakologii i psychoterapii. Lieberman całkiem ciekawie przedstawiał kolejne odkrycia, zmieniające spojrzenie na choroby psychiczne i ich leczenie - zarówno te dobre, jak i złe (jak chociażby lobotomia). Sporo uwagi w książce poświęcono też tworzeniu "podręczników" do psychiatrii, definiujących różne choroby - dla mnie ten wątek był nadmiernie rozwleczony. W efekcie z książki się całkiem sporo dowiedziałam, ale też cieszyłam się, że w końcu skończyłam lekturę i mogę zabrać się za coś innego ;).
Są książki, po lekturze których ciężko mi ocenić, czy mi się podobały czy nie, i "Czarna owca medycyny" należy do takich właśnie książek. Z jednej strony czytało się to dość lekko jak na lekturę popularnonaukową i faktycznie ułożyłam sobie w głowie historię psychiatrii. Z drugiej jednak jest coś w sposobie pisania Liebermana, co mnie męczyło i czasem nudziło - zwłaszcza że...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-04-18
Reportaż, który zapowiadał się ciekawie, a wyszło... dość przeciętnie, jakby nie patrzeć. Krajewski postanowił opowiedzieć o seksoholizmie w Polsce - temat tabu, więc można tu było naprawdę ciekawie się rozpisać. Jednak już od samego wstępu nie dało się nie zauważyć, że ten temat samemu autorowi "nie leży". Nie pasuje mu, nie potrafi się powstrzymać od (negatywnego) oceniania swoich rozmówców i wielokrotnie podczas lektury chodziło mi po głowie: "po co w ogóle zabrałeś się za książkę, która tak bardzo jest sprzeczna z Twoim światopoglądem i nie umiesz tego ukryć?"
Dobór rozmówców z jednej strony mi pasował, a z drugiej jednak nie... ;) Faktycznie możemy tu spojrzeć na seksoholizm z punktu widzenia zarówno kobiet, jak i mężczyzn - nie tylko osób chorych, ale też tych, którym ci chorzy zniszczyli życie. Brakowało tu jednak naukowego spojrzenia, wypowiedzi specjalistów - czegoś równoważącego opowieści seksoholików. A same opowieści... owszem, były ciekawe, choć język rozmówców (często wulgarny, bardzo potoczny) nie zawsze do mnie trafiał. Poza tym Krajewski zadawał pytania w sposób tendencyjny i oceniający, co było nieprzyjemne nie tylko dla jego rozmówców, ale i dla późniejszych czytelników.
Ogólnie ujmując: pomysł ciekawy, wykonanie słabe, całość przeciętna - szkoda czasu na lekturę ;).
Reportaż, który zapowiadał się ciekawie, a wyszło... dość przeciętnie, jakby nie patrzeć. Krajewski postanowił opowiedzieć o seksoholizmie w Polsce - temat tabu, więc można tu było naprawdę ciekawie się rozpisać. Jednak już od samego wstępu nie dało się nie zauważyć, że ten temat samemu autorowi "nie leży". Nie pasuje mu, nie potrafi się powstrzymać od (negatywnego)...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-04-14
Przeglądając recenzje, widzę, że "Zakupy w PRL" to książka podobająca się głównie tym, którzy tamte czasy pamiętają i mogą je powspominać - czasem z sentymentem, zazwyczaj jednak z myślą, że dobrze, że to już przeszłość ;). Ja jestem pokoleniem dorastającym już po upadku systemu i dla mnie "kolejki po wszystko" to zasłyszane historie i opowieści, których - na szczęście - nie dane mi było doświadczyć osobiście. Może dlatego książka Przylipiaka jakoś wybitnie do mnie nie trafiła, jednak czytało mi się ją całkiem dobrze, no i z nieukrywaną ciekawością.
Autor opowiada nie tylko o zakupach konkretnych produktów, ale też o rodzajach sklepów. Czytelnik ma więc okazję dowiedzieć się co nieco o Peweksach, kioskach Ruchu, KMPiK-ach (które potem stały się Empikami), sklepach meblowych i odzieżowych, giełdach, pierwszych domach towarowych... Wypowiadają się tu głównie byli pracownicy tamtych miejsc, zdradzający szczegóły swojej pracy od podszewki, nie brakuje jednak też perspektywy zwykłych klientów. Zapisy, kolejki, walki o towar, chowanie czegoś pod ladą, wymiany, systemy kartkowe - wszystko to, co wydaje się już abstrakcją w dzisiejszych czasach, a przez długie lata stanowiło normalność. Przylipiak opowiada też, jak zmieniała się dostępność niektórych produktów i funkcjonowanie sklepów w poszczególnych dekadach, w końcu PRL zaraz po wojnie różnił się od tego z lat osiemdziesiątych.
"Zakupy w PRL" czytało mi się dobrze, choć nie wciągnęły mnie tak, jak się spodziewałam. Mnóstwo tu jednak ciekawostek i zwykłej, ludzkiej perspektywy, a to w reportażach zawsze lubię :).
Przeglądając recenzje, widzę, że "Zakupy w PRL" to książka podobająca się głównie tym, którzy tamte czasy pamiętają i mogą je powspominać - czasem z sentymentem, zazwyczaj jednak z myślą, że dobrze, że to już przeszłość ;). Ja jestem pokoleniem dorastającym już po upadku systemu i dla mnie "kolejki po wszystko" to zasłyszane historie i opowieści, których - na szczęście -...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-04-10
Snyder, amerykańska dziennikarka, po latach spędzonych jako korespondentka zagraniczna postanowiła zbadać temat przemocy domowej we własnym kraju. Im bardziej zgłębiała temat, tym bardziej przerażona była - trudno jest było uwierzyć, jak źle wygląda sytuacja w kraju, który uważała za dużo bardziej "cywilizowany" od tych, w których dotąd pracowała. Po latach współpracy z organizacjami i osobami pomagającymi ofiarom, po wielu rozmowach - zarówno z ofiarami, ich bliskimi, jak i oprawcami - swoje doświadczenia i wnioski zebrała w reportażu "Śladów pobicia brak".
Autorka opowiada o kilku przypadkach przemocy z różnych stanów, razem z przedstawicielami władz i organizacji pomocowych analizuje, co, gdzie i jak zawiodło, że kobieta nie otrzymała pomocy na czas. Dlaczego wracała do bijącego ją partnera, mimo że groził, że ją zabije - i dlaczego policja, wiedząc o tych groźbach, nie aresztowała go? Zaciekawiły mnie programy mające zmniejszyć ryzyko zabójstwa, przeprowadzane analizy zagrożenia w odniesieniu do już dokonanych zbrodni. Nieco mniej zaś trafiły do mnie rozmowy z oprawcami i programy służące wyprowadzeniu ich na prostą, choć niewątpliwie jest to też ważna rzecz.
"Śladów pobicia brak" to ważny i poruszający reportaż, choć nie wszystkie rozdziały potrafiły mnie jednakowo zaciekawić. Jest tu też sporo amerykańskiej specyfiki - chociażby ten niesamowicie łatwy dostęp do broni palnej czy widoczny wśród władz rasizm wobec przestępców - która sprawia, że czasem trudno się odnieść do "naszego podwórka". Nie da się jednak ukryć, że przemoc domowa istnieje wszędzie, a niektóre zachowania ofiar i oprawców podążają za schematami niezależnie od kraju. Warto przeczytać.
Snyder, amerykańska dziennikarka, po latach spędzonych jako korespondentka zagraniczna postanowiła zbadać temat przemocy domowej we własnym kraju. Im bardziej zgłębiała temat, tym bardziej przerażona była - trudno jest było uwierzyć, jak źle wygląda sytuacja w kraju, który uważała za dużo bardziej "cywilizowany" od tych, w których dotąd pracowała. Po latach współpracy z...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-10-05
Zobaczyłam okładkę, która wywołała uśmiech na mojej twarzy, przeczytałam spis rozdziałów i już na start pomyślałam, że "Rosja" Strzyżewskiego powinna mi się spodobać. Po wielu reportażach poświęconych Putinowi i sytuacji politycznej wschodniego mocarstwa ciekawie było sięgnąć po książkę opowiadającą nie o prezydencie, ale o zwykłych ludziach. Oczywiście w liczącej ledwo ponad 300 stron książce nie da się opowiedzieć o wszystkich problemach, z jakimi muszą na co dzień mierzyć się Rosjanie, autor jednak tak umiejętnie dobrał tematy, by czytelnika nieustannie coś zaskakiwało. Dla mnie najbardziej szokujące - a zarazem i wciągające - były rozdziały poświęcone problemom, z którymi państwo ewidentnie sobie nie radzi: infrastrukturze (pożary, pękające rury z gorącą wodą), bezdomnym psom czy wypadkom samochodowym (tutaj Strzyżewski opisał dużo więcej przyczyn niż tylko przychodząca od razu na myśl jazda po alkoholu). Państwo, które ma (albo przynajmniej miało przed agresją na Ukrainę) środki, by większość tych problemów rozwiązać, ale ma też zupełnie inne priorytety niż dobrobyt własnych obywateli...
Strzyżewski przywołuje tu wiele danych statystycznych na poparcie swoich tez i dla mnie, która takie dane uwielbia, było to dużym plusem lektury. Liczne ciekawostki poparte liczbami i odniesieniami do źródeł uwiarygodniają poruszane przez Strzyżewskiego problemy - istotna rzecz w czasach wydawania wielu reportaży niemal pozbawionych bibliografii :). "Rosję" czytało mi się świetnie przez pierwszych osiem (na dziesięć) rozdziałów i dopiero w dziewiątym - poświęconym znachorom, wróżbitom itp. - coś mi zazgrzytało. Było tu dla mnie za dużo autora, jego własnych poglądów i opinii, a literatura faktu powinna być jednak bardziej obiektywna. Nawet jeśli większość czytelników zapewne zgodzi się z autorem, że wszystko to ma w sobie sporo szarlatanerii i nie jest szczególnie wiarygodne, myślę, że wystarczyłoby postąpić jak w poprzednich rozdziałach. Opisać problematykę, podać dane wyjaśniające, jakiej części rosyjskiego społeczeństwa kwestia dotyczy, no i pozwolić czytelnikowi wyciągnąć własne wnioski. Na szczęście w kolejnym rozdziale Strzyżewski wrócił do bardziej obiektywnego stylu i ciekawostek o rosyjskich absurdach.
"Rosja. Mocarstwo absurdu i nonsensu" to książka dla każdego, kto chciałby zrozumieć ten kraj, wychodząc poza popularne twierdzenie, że "Rosja to po prostu stan umysłu". Strzyżewski udowadnia, że jest to państwo bardzo różnorodne, mierzące się na przestrzeni wieków z różnymi problemami, które ukształtowały takie a nie inne społeczeństwo. Książka, mimo dużej ilości przewijających się tu liczb, jest napisana bardzo przystępnym językiem, czyta się ją szybko, a wiele zawartych w niej historii zapewne zostanie ze mną na dłużej.
Zobaczyłam okładkę, która wywołała uśmiech na mojej twarzy, przeczytałam spis rozdziałów i już na start pomyślałam, że "Rosja" Strzyżewskiego powinna mi się spodobać. Po wielu reportażach poświęconych Putinowi i sytuacji politycznej wschodniego mocarstwa ciekawie było sięgnąć po książkę opowiadającą nie o prezydencie, ale o zwykłych ludziach. Oczywiście w liczącej ledwo...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-11-06
"Chiński obwarzanek" to jeden z najlepszych reportaży, jaki przeczytałam w tym roku, a czytam ich przecież całkiem sporo. Autor już we wstępie zaznaczył, że będzie pisał dość luźnym stylem, który został dobrze przyjęty w jego poprzedniej książce - tamtej jeszcze nie miałam okazji przeczytać, ale i tak muszę się zgodzić: nową książkę się wręcz pochłania. Nie dość, że została napisana naprawdę przystępnym (ale wciąż dobrze dopasowanym do literatury faktu) językiem, to pełna jest historii i ciekawostek, o których przeciętny Polak raczej nie ma pojęcia. Lubina w siedmiu rozdziałach opowiada o obszarach, które dla Chin stanowią (albo stanowić powinny) część państwa, a których mieszkańcy mniej lub bardziej woleliby się od Chin trzymać z daleka. Zatem są tu historie bardziej znane: Hongkong, Tajwan, Tybet; są też takie, które stanowiły dla mnie ogromną i nieraz kompletnie nową lekcję azjatyckiej historii: Makau, Ujguria, Mandżuria i Mongolia. Ten ostatni rozdział opowiada nie tylko o należącej do Chin Mongolii Wewnętrznej, ale też o niepodległym państwie, pechowo położonym między dwoma mocarstwami. Jednak nawet kiedy czytałam o Hongkongu czy Tybecie, wciąż poznawałam wiele nowych elementów tej układanki - każdy rozdział wciągał mnie równie mocno. Lubina serwuje w swojej książce historię poszczególnych regionów, ich relacji z Chinami, jak wyglądała i wygląda chińska polityka asymilacji; wszystko przeplatane wspomnieniami autora z podróży po tych rejonach oraz ciekawymi wypowiedziami jego rozmówców. "Chiński obwarzanek" to świetna lektura dla każdego, kto chce poznać i zrozumieć podejście Chin do innych narodów, a także (może i przede wszystkim) do własnego państwa, obserwując jednak to państwo nie z punktu widzenia stolicy, ale obrzeży. Naprawdę warto! :)
"Chiński obwarzanek" to jeden z najlepszych reportaży, jaki przeczytałam w tym roku, a czytam ich przecież całkiem sporo. Autor już we wstępie zaznaczył, że będzie pisał dość luźnym stylem, który został dobrze przyjęty w jego poprzedniej książce - tamtej jeszcze nie miałam okazji przeczytać, ale i tak muszę się zgodzić: nową książkę się wręcz pochłania. Nie dość, że została...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-02-06
Lubię, gdy reportaż porusza tematykę, o której nie miałam wcześniej zbyt dużego pojęcia i mogę się z lektury wiele dowiedzieć. Tak właśnie było z "Wielkim skokiem Grupy Lazarus" White'a opowiadającym o akcjach północnokoreańskich hakerów. Cóż, na start muszę przyznać, że nie zdawałam sobie nawet sprawy, że Korea Północna szkoli świetnych hakerów, których zdaniem jest kradzież pieniędzy (obłożone sankcjami państwo ma bardzo ograniczone możliwości zdobycia legalnych przychodów), no i naturalnie sianie chaosu. White opisał w swojej książce kilka naprawdę dobrze przemyślanych i zorganizowanych akcji, a że pisał językiem lekkim i przystępnym, książkę czytało się jak powieść przygodową czy kryminalną, a nie reportaż. Z tą tylko różnicą, że w takich powieściach złoczyńców na koniec czeka kara, zaś prawdziwe życie z powieściami ma niewiele wspólnego. Ukrywający się w Korei hakerzy są nieosiągalni dla międzynarodowych organów ścigania, a sama Korea Północna zaprzecza jakimkolwiek oskarżeniom, twierdząc, że to Stanom zależy na zniszczeniu "dobrego koreańskiego wizerunku" na świecie.
Reportaż White'a czyta się jednym tchem, właściwie zapominając, że jest to literatura faktu ;). Całość została też dobrze przetłumaczona, a nieco bardziej złożone kwestie techniczne wyjaśniono w prosty i przystępny sposób. Warto sięgnąć po "Wielki skok Grupy Lazarus", by pozbyć się z głowy obrazu Korei Północnej jako biednego i zacofanego technologicznie państwa - Koreańczycy mają możliwości i umiejętności, o jakich często nam się nawet nie śniło.
Lubię, gdy reportaż porusza tematykę, o której nie miałam wcześniej zbyt dużego pojęcia i mogę się z lektury wiele dowiedzieć. Tak właśnie było z "Wielkim skokiem Grupy Lazarus" White'a opowiadającym o akcjach północnokoreańskich hakerów. Cóż, na start muszę przyznać, że nie zdawałam sobie nawet sprawy, że Korea Północna szkoli świetnych hakerów, których zdaniem jest...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-03-13
Jeśli myślicie, że "Skarby Ziemi" to reportaż skupiony na geologii czy historii naturalnej, to cóż... szybko przekonacie się, że byliście w błędzie. A potem wsiąkniecie niemal natychmiast w tę opowieść łączącą dwie wspomniane kategorie z polityką, historią, chemią oraz podróżami autora po kopalniach, fabrykach i innych miejscach związanych z wybranymi surowcami. Tytuł książki wskazywałby tylko na sześć materiałów (są to piasek, sól, żelazo, miedź, ropa i lit), ale we współczesnym świecie wszystko jest ze sobą powiązane, nie dziwi więc, że Conway czasem dość szczegółowo omawia też inne surowce.
Wciąż jestem zdziwiona, ile omawianych przez autora aspektów było dla mnie nowością - uwielbiam, gdy z lektury dowiaduję się wielu nowych informacji, a Conway zaskakuje czytelnika niemal na każdym kroku. Oczywiście można powtórzyć za autorem, że skoro wszystko (albo prawie wszystko) w gospodarce działa tak dobrze, że nie musimy się interesować procesami w tle, to dobry znak. Ja jednak po lekturze "Skarbów Ziemi" mam poczucie, że jest to wiedza, której naprawdę potrzebujemy do lepszego zrozumienia otaczającego nas świata. Do tego jest to wiedza przedstawiona w sposób przystępny i bardzo ciekawy, choć momentami odnosiłam wrażenie, że Conway aż zanadto wchodził w szczegóły niektórych procesów.
Po zapoznaniu się z opisem książki byłam pewna, że będzie to ciekawa lektura - a potem okazało się, że przerosła ona jeszcze moje oczekiwania. Zaś głowę mam teraz pełną faktów i ciekawostek, które z przyjemnością będę zgłębiała dalej :)
Jeśli myślicie, że "Skarby Ziemi" to reportaż skupiony na geologii czy historii naturalnej, to cóż... szybko przekonacie się, że byliście w błędzie. A potem wsiąkniecie niemal natychmiast w tę opowieść łączącą dwie wspomniane kategorie z polityką, historią, chemią oraz podróżami autora po kopalniach, fabrykach i innych miejscach związanych z wybranymi surowcami. Tytuł...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-04-08
"Trzymaj się z dala, kochanie" to tytuł wiersza kenijskiego poety J. Kariukiego, który Piskała przywołał w jednej z opowieści. Zarówno ten wiersz, jak i tytuł oraz podtytuł tej książki sugerują coś innego, niż faktycznie dostaje czytelnik - bo "Trzymaj się z dala, kochanie" to tylko częściowo książka o miłości. No i nie zawsze jest to też miłość romantyczna, zresztą nie ma się co okłamywać - w Afryce Wschodniej miłość romantyczna to często ostatnia rzecz, o której myślą ludzie. Kochać to może znaczyć troskę o kogoś, może znaczyć po prostu seks, a czasem nawet i przemoc (w końcu skoro bije, to kocha i chce "naprawić" partnerkę, prawda?). Kochać można dziecko zrodzone z gwałtu i to urodzone z albinizmem, wyklęte przez ojca i resztę wioski. Kochać można osobę tej samej płci, nawet gdy za to grozi kara śmierci. A przy tym można jeszcze brać ślub czy uprawiać seks w ogóle bez tej miłości, która czasem wydaje się wręcz nie przystawać do afrykańskich realiów.
Piskała zebrał tu reportaże i opowieści z kilku afrykańskich krajów: Erytrei, Etiopii, Kenii (zdecydowanie najwięcej), Ugandy i Tanzanii. Przyznam, że historie te są mocno nierówne - niektóre naprawdę wciągające i poruszające, inne rozgadane, męczące, mocno odbiegające od tematu głównego. Autor wplata w opowieści swoich bohaterów wątki historyczne i polityczne - niestety, bardzo fragmentarycznie, więc te wstawki nie są w stanie zapewnić czytelnikowi dobrego obrazu sytuacji w kraju, a zarazem są na tyle długie, by oderwać czytelnika od głównej historii i cóż, po prostu go zmęczyć. Sporo tu też samego Piskały, a ja osobiście nie jestem zbytnią fanką reportaży, w których autor tak wyraźnie zaznacza swoją obecność.
"Trzymaj się z dala, kochanie" to dobry zbiór reportaży o Afryce Wschodniej - mniej lub bardziej związanych z miłością, a także kilku opowieści z miłością może niezwiązanych, ale rozgrywających się w tych krajach ;). Książkę czyta się dość lekko i szybko, mimo nieraz dość ciężkiej tematyki - Piskała zręcznie snuje opowieść, która faktycznie wciąga. Spodziewałam się po tym reportażu trochę więcej, ale cieszę się, że miałam okazję poznać Afrykę Wschodnią widzianą oczami Piskały.
"Trzymaj się z dala, kochanie" to tytuł wiersza kenijskiego poety J. Kariukiego, który Piskała przywołał w jednej z opowieści. Zarówno ten wiersz, jak i tytuł oraz podtytuł tej książki sugerują coś innego, niż faktycznie dostaje czytelnik - bo "Trzymaj się z dala, kochanie" to tylko częściowo książka o miłości. No i nie zawsze jest to też miłość romantyczna, zresztą nie ma...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-03-21
Po reportaż ten sięgnęłam ze świadomością, że moja wiedza o wojnie domowej w Hiszpanii jest bardzo niewielka i zdecydowanie nie zaszkodzi jej uzupełnić. "Strup" to nie jest oczywiście książka historyczna, która opowiada o wojnie krok po kroku, wręcz przeciwnie - jej chaotyczność sprawia, że ciężko mi było sobie ułożyć w głowie chronologię wydarzeń. Jest to jednak reportaż bardzo poruszający i potrzebny, bo świetnie pokazuje, jak - mimo upływu czasu - trudno Hiszpanom rozliczyć się z przeszłością.
Kobylarczyk opowiada o losach wybranych osób - w ogromnej większości cywilnych ofiar wojny domowej. Zostali zamordowani i ich ciała zginęły bez śladu, a ich "winy" były różnorodne. Czytanie gazet komunistycznych. Zbyt bliskie związki z katolicyzmem (wystarczyło produkować świece na potrzeby kościoła...). Niemożność schwytania aktywnego politycznie męża czy ojca - wystarczy, by skazać na śmierć członków rodziny. W hiszpańskiej wojnie domowej ginęły bez śladu tysiące ludzi, a groby wielu z nich nie zostały do dziś odnalezione. Tam, gdzie prowadzi się ekshumacje, często można spotkać się z kompletnym brakiem zrozumienia dla tych prac - czy nie lepiej byłoby zapomnieć?
"Strup" wywołał na mnie wielkie wrażenie i naprawdę chciałabym ocenić ten reportaż wyżej, jednak trudno było mi przebrnąć przez styl Kobylarczyk. Przez przeskakiwanie z tematu na temat (historie osobiste ofiar cywilnych, budowa Doliny Poległych, walka z katolicyzmem, hiszpańskie ofiary nazistowskich obozów zagłady...), poruszanie wielu z nich bardzo pobieżnie, a za podsumowanie służyło jedynie kilka stron z podsumowaniem badań hiszpańskiej opinii publicznej na omawiany temat. Sporo mi tu brakowało, ale zdecydowanie nie żałuję czasu poświęconego na lekturę - jeszcze więcej się z niej dowiedziałam, a może czytelnik z uporządkowaną wiedzą historyczną w temacie tej wojny z lektury skorzysta jeszcze więcej niż ja? ;)
Po reportaż ten sięgnęłam ze świadomością, że moja wiedza o wojnie domowej w Hiszpanii jest bardzo niewielka i zdecydowanie nie zaszkodzi jej uzupełnić. "Strup" to nie jest oczywiście książka historyczna, która opowiada o wojnie krok po kroku, wręcz przeciwnie - jej chaotyczność sprawia, że ciężko mi było sobie ułożyć w głowie chronologię wydarzeń. Jest to jednak reportaż...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-03-07
To już moje trzecie spotkanie z reportażami Yiwu i tak sobie myślę, że "Prowadzącym umarłych" postawił poprzeczkę tak wysoko, że już żadna inna jego książka mnie tak nie zachwyci ;). Co nie znaczy, że nie podoba mi się patrzenie na Chiny oczami tego dziennikarza, którego książki we własnym państwie były zakazane, a on sam spędził nawet trochę czasu w więzieniu.
"Bóg jest czerwony" to zbiór wywiadów i opowieści o chrześcijaństwie w Chinach, zebranych na przestrzeni lat - kiedy Yiwu jeszcze mieszkał w kraju (w 2011 roku uciekł do Niemiec). Myślę, że podtytuł nie do końca oddaje treść książki, bo choć autor faktycznie opowiada o przetrwaniu religii w czasach komunistycznych, to o jej rozkwicie raczej wiele tu nie przeczytamy. Większość jego rozmówców to chrześcijanie, którym faktycznie udało się przetrwać czystki religijne, zwłaszcza podczas rewolucji kulturalnej Mao. Jednak z ich wspomnień wyławia się obraz dawnych, lepszych dla religii czasów - sama podczas lektury miałam wrażenie, że chrześcijaństwo w Chinach najlepsze lata już miało za sobą. Nie da się jednak zaprzeczyć, że tragiczne wspomnienia bohaterów reportażu, wydarzenia, które dotknęły ich i ich bliskich, poruszają, czyta się je bardzo dobrze. Zresztą Yiwu dobrze pisze i te tłumaczenia pomiędzy chińskim - angielskim - polskim nie zepsuły dobrego stylu :). Inna bajka, że pewnie w Chinach znalazłoby się wiele osób, których historie z tamtych czasów byłyby równie poruszające - niezależnie od wyznawanej przez nie religii - bo cóż, takie to były czasy...
Ja jakoś ostatnio całkiem sporo czytałam o Chinach i "Bóg jest czerwony" wpasowało mi się w ten trend lektur. Chyba jednak przyda mi się trochę odpoczynku od czytania o tym kraju, a reportaż Yiwu - wciąż bardzo dobry w odbiorze - świetnie się nadawał na takie zakończenie ;)
To już moje trzecie spotkanie z reportażami Yiwu i tak sobie myślę, że "Prowadzącym umarłych" postawił poprzeczkę tak wysoko, że już żadna inna jego książka mnie tak nie zachwyci ;). Co nie znaczy, że nie podoba mi się patrzenie na Chiny oczami tego dziennikarza, którego książki we własnym państwie były zakazane, a on sam spędził nawet trochę czasu w więzieniu.
"Bóg jest...
Czytałam dwa wcześniejsze reportaże Abramowicz - o zakonnicach i dzieciach księży - były dobre, ale nic poza tym, czegoś mi w nich brakowało. Książki o Irlandii byłam jednak bardzo ciekawa, zbierała dużo lepsze recenzje, więc w końcu sięgnęłam po nią i ja. I cóż, muszę przyznać, że "Irlandia wstaje z kolan" to jeden z najlepszych polskich reportaży ostatnich lat - bardzo przewyższający poprzednią twórczość autorki. Wszystko jest tu zdecydowanie lepsze: język, styl, dobór historii, no i przede wszystkim zrobiony research, który potwierdza rozbudowana bibliografia i przypisy.
Abramowicz skupia się na odejściu Irlandii od kościoła - nie dostaniemy tu więc szczegółowych wcześniejszych historii, jak kraj stawał się katolicki, jak kościół doszedł do władzy. Oczywiście jest to wspomniane, ale nie o to w tym reportażu chodzi. Poznamy tu za to grzechy i afery irlandzkiego kościoła i jego przedstawicieli, a także usłyszymy głosy jego ofiar oraz tych, którzy uparcie i odważnie walczyli o zmiany w kraju. Ciekawe są tu wstawki autorki dotyczące Polski - na ich podstawie oraz w oparciu o głosy Irlandczyków mam wrażenie, że Polakom brakuje takiej umiejętności zjednoczenia się, która pomogła Irlandczykom walczyć o swoje. To jednak tylko dodatkowa refleksja, w końcu w reportażu chodzi o Irlandię - kraj, który w katolicyzmie przewyższał Polskę niemal pod każdym kątem, kościół miał tu właściwie całkowitą władzę. I ludzie zaczęli mieć dość - hipokryzji, kłamstw, zakazów i wchodzenia z butami w ich życie prywatne, duchownych bez sumienia, pedofilii, przemocy w katolickich ośrodkach pomocowych, odbierania dzieci... Czytałam o tych wszystkich sprawach i musiałam odkładać książkę na bok, rodziła we mnie tyle wściekłości, agresji, wszelakich negatywnych emocji. Tego, co kościół i jego przedstawiciele robili Irlandczykom, nie wynagrodzą żadne odszkodowania, tego się nie da zapomnieć, zignorować - tu było można tylko "wstać z kolan" i zacząć funkcjonować z dala od kościoła. Co ważne, bez kościoła nie oznacza bez religii - dla wielu Irlandczyków Bóg nadal jest ważną częścią życia. W tym życiu nie ma już po prostu miejsca dla organizacji zwanej Kościołem Katolickim.
"Irlandia wstaje z kolan" to świetnie napisana, wgniatająca w fotel, wywołująca dziesiątki emocji książka. Pełna cytatów, ludzkich doświadczeń, sprawiająca, że nie da się przejść obok niej obojętnie. Zostanie ze mną na długo. Więc jeśli się zastanawiacie, jakim cudem "jeden z najbardziej katolickich krajów w Europie" powiedział w referendach "tak" małżeństwom homoseksualnym czy aborcji, przeczytajcie reportaż Abramowicz. Warto.
Czytałam dwa wcześniejsze reportaże Abramowicz - o zakonnicach i dzieciach księży - były dobre, ale nic poza tym, czegoś mi w nich brakowało. Książki o Irlandii byłam jednak bardzo ciekawa, zbierała dużo lepsze recenzje, więc w końcu sięgnęłam po nią i ja. I cóż, muszę przyznać, że "Irlandia wstaje z kolan" to jeden z najlepszych polskich reportaży ostatnich lat - bardzo...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to