-
ArtykułySherlock Holmes na tropie genetycznego skandalu. Nowa odsłona historii o detektywie już w StorytelBarbaraDorosz1
-
ArtykułyDostajesz pudełko z informacją o tym, jak długo będziesz żyć. Otwierasz? „Miara życia” Nikki ErlickAnna Sierant3
-
ArtykułyMagda Tereszczuk: „Błahostka” jest o tym, jak dobrze robi nam uporządkowanie pewnych kwestiiAnna Sierant1
-
ArtykułyLos zaprowadzi cię do domu – premiera powieści „Paryska córka” Kristin HarmelBarbaraDorosz1
Biblioteczka
2024-06-17
2024-05-13
Uwielbiam to uczucie, gdy sięgam po kontynuację dobrej książki i ta okazuje się jeszcze lepsza ;) Tak właśnie było z "Archiwum burzowego światła" - "Droga królów" wciągnęła mnie niesamowicie, a "Słowa światłości" zachwyciły mnie jeszcze bardziej. Znałam już świat przedstawiony, wiedziałam, kto jest kim, jak działa burzowe światło... a teraz dowiadywałam się jeszcze więcej, zarówno o dawnych losach bohaterów, jak i o ich nowych zdolnościach.
W pierwszym tomie wciągnęły mnie losy Kaladina i rodziny Dalinara, momentami jednak dłużyły mi się przygody Jasnah i Shallan. W "Słowach światłości" nie było już miejsca na takie dłużyzny - co aż dziwne, bo książka ma z dobry tysiąc stron i ani przez chwilę nie miałam poczucia, że Sanderson rozwleka jakikolwiek wątek. Kaladin się dalej rozwija i dowiadujemy się więcej o jego relacji z Syl, Dalinar przygotowuje się do ostatecznego starcia z Parshendi, Adolin pojedynkuje się z każdym, kto się na to zgodzi... A Shallan w końcu dotarła na Strzaskane Równiny i z nudnej uczennicy staje się coraz ciekawszą bohaterką :). Świetliści Rycerze powrócili, a ich zdolności zadziwią niejednego. Nadchodzą jednak ciężkie czasy... i już nie mogę się doczekać, aż sięgnę po kolejny tom, by poznać dalsze losy postaci, które tak szybko polubiłam.
Lubię styl Sandersona, jego lekkość pióra, umiejętne prowadzenie akcji, fajnie wplecione elementy humorystyczne, a zarazem dość szczegółowe przedstawienie postaci - nie miałam poczucia, że bohaterowie są płytcy czy przewidywalni. Za każdym razem miałam podejście "jeszcze jeden rozdział" - najchętniej bym usiadła i czytała bez przerwy, ale to nieco trudne przy lekturze, która zajęła mi łącznie prawie 16 godzin... ;) Wciąż nie wierzę, że tak późno zabrałam się za tę serię i pozostaje mi mieć nadzieję, że "Dawca przysięgi" utrzyma poziom dwóch pierwszych części.
Uwielbiam to uczucie, gdy sięgam po kontynuację dobrej książki i ta okazuje się jeszcze lepsza ;) Tak właśnie było z "Archiwum burzowego światła" - "Droga królów" wciągnęła mnie niesamowicie, a "Słowa światłości" zachwyciły mnie jeszcze bardziej. Znałam już świat przedstawiony, wiedziałam, kto jest kim, jak działa burzowe światło... a teraz dowiadywałam się jeszcze więcej,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-05-06
Lubię serię "Kwiatu paproci" Miszczuk, więc musiałam sięgnąć i po kolejny tom, kiedy się w końcu ukazał ;). Już od jakiegoś czasu myślę, że bardziej mnie wciągały przygody Gosi niż Jagi i, niestety, "Mszczuj" to tylko potwierdza. Pominąwszy już nawet niezbyt adekwatny tytuł, bo książka wciąg opowiada o przygodach Jarogniewy, a Mszczuj jest tu postacią zdecydowanie drugoplanową.
Autorka znów zabrała czytelnika do Bielin, jednak historia zawarta w tej książce wydała mi się opowieścią bardzo poboczną. W żaden sposób nie rozwija znanych już bohaterów, właściwie prawie nic nowego się o nich nie dowiadujemy - ot, pojawia się wątek, że Jaga dowiaduje się, że jest w ciąży, co - znając poprzednie tomy - czytelniczka zauważa dużo szybciej od samej bohaterki. A poza tym dziwna historia z Dziadem Mrozem nawiedzającym Bieliny... Owszem, czytało się szybko, nieraz się uśmiechnęłam, ale spodziewałam się tutaj czegoś więcej. Była to przyjemna lektura, fajnie było wrócić do serii, którą polubiłam, jednak "Mszczuj" jest dla mnie zdecydowanie najsłabszą częścią cyklu. Obawiam się, że zanim Miszczuk napisze kolejny tom, o treści tego zdążę już zapomnieć.
Lubię serię "Kwiatu paproci" Miszczuk, więc musiałam sięgnąć i po kolejny tom, kiedy się w końcu ukazał ;). Już od jakiegoś czasu myślę, że bardziej mnie wciągały przygody Gosi niż Jagi i, niestety, "Mszczuj" to tylko potwierdza. Pominąwszy już nawet niezbyt adekwatny tytuł, bo książka wciąg opowiada o przygodach Jarogniewy, a Mszczuj jest tu postacią zdecydowanie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-03-21
"Drogę królów" polecałam paru bliskim osobom, szukającym jakiejś fajnej fantastyki, jeszcze zanim sama przeczytałam tę książkę. Po prostu po samym opisie już widziałam, że musi się to im spodobać... a także i mi ;). Jedyny powód, dla którego "Droga królów" wciąż stała u mnie na półce, to fakt, że książka liczyła sobie ponad 1000 stron... i była tylko pierwszym tomem całej serii "Archiwum Burzowego Światła". A kiedy ja miałam znaleźć czas na te cegły...? Wreszcie znalazłam i - zgodnie zresztą z oczekiwaniami - "Droga królów" mnie wciągnęła, zachwyciła, sprawiła, że już nie mogę się doczekać sięgnięcia po kolejne tomy.
Jak to zwykle bywa w takich seriach, akcja rozkręcała się dość powoli - Sanderson musiał przecież zaprezentować najpierw założenia wymyślonego przez siebie świata. Kim są bohaterowie, skąd pochodzą, jak działa magia, czym jest w ogóle to Burzowe Światło (swoją drogą sam pomysł Arcyburz i Burzowego Światła mega mi przypadł do gustu ;)). Opis książki wskazywał, że świat przedstawiony poznamy z perspektywy czterech głównych bohaterów - dla mnie jednak Kłamcy - Szetha było na tyle mało, że (przynajmniej póki co) ciężko mi go uznać za głównego bohatera. Pozostała trójka była już zdecydowanie ważniejsza, choć ich przygody nie wciągały tak samo mocno. Najbardziej nie mogłam się oderwać od rozdziałów poświęconych Kaladinowi - niegdyś uczniowi chirurga, później żołnierzowi, obecnie niewolnikowi pracującemu w skazanej na śmierć drużynie mostowych. Trochę dłużej zajęło mi wkręcenie się w przygody Dalinara - królewskiego bratanka i Arcyksięcia, którego sława wielkiego wojownika pogrąża się w cieniu plotek o jego szaleństwie. Wciąż jednak losy tych bohaterów łączą się dla mnie w naprawdę świetną powieść fantasy, której odbiór zaburzyły mi, niestety, nieco losy Shallan, która po śmierci ojca postanawia zostać uczennicą królewskiej siostry, Jasnah. Ale chociaż te rozdziały zawierały w sobie najmniej akcji i czasem mi się trochę dłużyły, to wiem, że mają znaczenie dla lepszego zrozumienia świata... no i wszystko wskazuje na to, że akcja się tutaj rozkręci w kolejnym tomie ;).
Tak, "Droga królów" to potężna książka, a świadomość, że to dopiero tom pierwszy i kolejne wcale nie są cieńsze, może nieco zniechęcać do lektury... Ale nie powinno! Sandersona czyta się wyśmienicie, dziesiątki, setki stron chciałoby się pochłaniać naraz, bez odkładania książki na półkę. Mamy tu wyrazistych bohaterów, ciekawy świat z bardzo fajnymi elementami (arcyburze, Odpryskowi rycerze, spreny...), akcję, która czasem spowalnia, czasem przyspiesza, ale nie pozostawia czytelnikowi miejsca na nudę. Aż żal, że tak późno sięgnęłam po tę serię ;).
"Drogę królów" polecałam paru bliskim osobom, szukającym jakiejś fajnej fantastyki, jeszcze zanim sama przeczytałam tę książkę. Po prostu po samym opisie już widziałam, że musi się to im spodobać... a także i mi ;). Jedyny powód, dla którego "Droga królów" wciąż stała u mnie na półce, to fakt, że książka liczyła sobie ponad 1000 stron... i była tylko pierwszym tomem całej...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-03-18
Sięgnęłam po książkę oznaczoną jako "literatura piękna", choć dla mnie "Polowanie na małego szczupaka" zdecydowanie powinno zaliczać się do fantastyki. Fantastyki specyficznej, opartej na wierzeniach ludowych, wciąż jednak fantastyki ;). Książka Karili nie podeszła mi od razu, przez pierwsze rozdziały - wydarzenia pierwszego dnia - było mi dość ciężko przebrnąć. Akcja dopiero się zawiązywała, autor serwował czytelnikom mnóstwo szczegółowych drobiazgów niewiele dla mnie wnoszących, trudno było mi się przyzwyczaić do języka używanego przez bohaterów. Języka, który z każdym kolejnym rozdziałem zaczęłam coraz bardziej doceniać - i ogrom pracy włożonej przez tłumacza na oddanie po polsku gwary, którą w książce posługują się mieszkańcy Laponii.
No właśnie, akcja toczy się w fińskiej Laponii, w której różne lokalne mity i przesądy płynnie splatają się z rzeczywistością. Potwory i wszelakie magiczne stwory istnieją naprawdę, klątwy działają i potrafią zabijać, a tytułowy szczupak potrafi się przemieszczać między wymiarami... Zaś główna bohaterka, Elina, musi tego szczupaka złowić, zanim upłynie wyznaczony dzień - inaczej umrze. W poprzednich latach udawało jej się to bez większych problemów, jednak w tym roku sprawy się skomplikowały - ryby strzeże wodnik, a w ślad za Eliną do Laponii przybyła policjantka... żeby aresztować dziewczynę za morderstwo. Dzieje się dużo (tzn. jak się już przebrnie przez te pierwsze rozdziały, kiedy nie dzieje się prawie nic ;) ), a nic nie jest takie, jakie się wydaje. Podobało mi się też przedstawienie postaci - konkretnych, skupionych na celu, ukrywających swoje uczucia; pasował mi taki wizerunek do mieszkańców północnej Finlandii.
Całościowo "Polowanie na małego szczupaka" podobało mi się bardziej, niż spodziewałam się po lekturze kilku pierwszych rozdziałów. Były momenty trafionego humoru, były lepsze i gorsze momenty, jeśli chodzi o akcję, był bardzo fajny język - i równie dobre tłumaczenie. I naprawdę ciekawie wplecione wątki "ludowej fantastyki" - polecam, czyta się bardzo szybko :).
Sięgnęłam po książkę oznaczoną jako "literatura piękna", choć dla mnie "Polowanie na małego szczupaka" zdecydowanie powinno zaliczać się do fantastyki. Fantastyki specyficznej, opartej na wierzeniach ludowych, wciąż jednak fantastyki ;). Książka Karili nie podeszła mi od razu, przez pierwsze rozdziały - wydarzenia pierwszego dnia - było mi dość ciężko przebrnąć. Akcja...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-12-22
W końcu przeczytałam ostatni tom i zamknęłam swoją przygodę z "Wojną makową" Kuang. "Płonący bóg" spodobał mi się najbardziej z całej serii, która z jednej strony wciągnęła mnie, a z drugiej nieco męczyła i irytowała. Nie wiem, czy główna bohaterka - Rin - zrobiła się z wiekiem mniej drażniąca, czy może przyzwyczaiłam się już do jej zachowań, ale lepiej mi się czytało o jej przygodach niż w poprzednich tomach. Akcja toczy się wartko, dużo zwrotów, zaskakujących wydarzeń, relacje między bohaterami ewoluują i potrafią zdziwić czytelnika. Mniej za to różnych zagrań politycznych (no, może poza końcówką), które też mi niezbyt podchodziły w twórczości Kuang. Po prostu powoli dochodzi do końca wojny, Rin zdobywa nowe doświadczenia i orientuje się, że zwycięstwo może mieć bardzo gorzką cenę. Spodobał mi się też wątek Trójcy Doskonałych, w ogóle podchodziły mi te tematy związane z szamanami i potęgą bogów. Chyba bardziej w tej książce lubię część fantastyczną niż wojenną ;). Nie mam jednak poczucia, jakie towarzyszy mi po ulubionych seriach: "dlaczego to się już skończyło?" - wręcz przeciwnie, cieszę się, że wreszcie skończyłam tę lekturę. I spodobało mi się zakończenie, bez happy endu i raczej bez nadziei na kontynuację ;).
W końcu przeczytałam ostatni tom i zamknęłam swoją przygodę z "Wojną makową" Kuang. "Płonący bóg" spodobał mi się najbardziej z całej serii, która z jednej strony wciągnęła mnie, a z drugiej nieco męczyła i irytowała. Nie wiem, czy główna bohaterka - Rin - zrobiła się z wiekiem mniej drażniąca, czy może przyzwyczaiłam się już do jej zachowań, ale lepiej mi się czytało o jej...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-11-15
Jako osoba, która zdecydowanie woli czytać niż słuchać, nie spodziewałam się, że trafię na lekturę, która trafi do mnie bardziej w formie audiobooka. Muszę jednak przyznać, że czytany przez Żołądkiewicza "Oszczędnego czarodzieja poradnik..." często rozbawiał mnie właśnie przez to, jak był czytany; treść nie jest tu nadzwyczaj wybitna ;). Akcja dzieje się w mniej lub bardziej odległej przyszłości, gdy odkryto już podróże międzywymiarowe. Są one na tyle przystępne, że każdy z nieco większym portfelem może przenieść się do innego wymiaru i posmakować historii alternatywnej. Narrator przeniósł się do czasów średniowiecznej Anglii, w której nie wszystko wygląda tak jak w znanej nam historii. Ponadto ta międzywymiarowa podróż sprawiła, że stracił pamięć - nie wie, kim jest, co robi w tym innym świecie, a jego jedyną podpowiedzią są fragmenty zniszczonego poradnika. Rozdziały z przygodami bohatera przeplatane są właśnie fragmentami tej książki, która w sposób przystępny i zabawny wprowadza czytelnika w świat handlu wymiarami i podróży między nimi. Te wstawki najczęściej wywoływały uśmiech na mojej twarzy, podobnie jak nawyk bohatera oceniania wszystkiego wokół niego - "fajne drzewo do ukrywania się za nim, 5 gwiazdek"... ;) Te elementy nadrabiają za nieco prostych bohaterów i niezbyt rozwiniętą akcję - wyobrażam sobie, że gdybym próbowała czytać "Oszczędnego czarodzieja poradnik..." mogłoby mi się to czasem dłużyć. Tymczasem fajnie zrobiony audiobook czytany w podróży okazał się jednak przyjemną rozrywką i w tej formie bardziej polecam ostatnią książkę Sandersona - cudów się tu jednak proszę nie spodziewać, autora na pewno stać na więcej ;)
Jako osoba, która zdecydowanie woli czytać niż słuchać, nie spodziewałam się, że trafię na lekturę, która trafi do mnie bardziej w formie audiobooka. Muszę jednak przyznać, że czytany przez Żołądkiewicza "Oszczędnego czarodzieja poradnik..." często rozbawiał mnie właśnie przez to, jak był czytany; treść nie jest tu nadzwyczaj wybitna ;). Akcja dzieje się w mniej lub...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-07-22
Ciekawe, czy "Wojna makowa" spodobałaby się bardziej, gdybym ją czytała zamiast słuchać. Bo mi na słuchaniu ciężko się skupić i książkę Kuang męczyłam dobre dwa miesiące, na nudniejszych fragmentach mając dość już po kilkunastu minutach słuchania. Mocno wciągnęłam się dopiero w ostatniej 1/3 "Wojny makowej" - i to na tyle, że z ciekawością sięgnę po kontynuację... Jednak czytając, tym razem ;). Ale zachwyty nad książką rozumiem, bo i dla mnie lektura przyniosła powiew świeżości, nie czytałam jeszcze fantastyki w tym stylu. Mam tu na myśli świat przedstawiony odnoszący się do kultury azjatyckiej (jakoś zazwyczaj czytałam fantasy w stylu europejskiego średniowiecza lub odległej przyszłości) oraz fakt, że głównym bohaterom naprawdę wiele rzeczy się nie udaje. Przeciwnik jest potężny, przywódcy wcale nie tacy nieskazitelni, a popełnianie błędów jest rzeczą ludzką. Tak samo jak bolesna zapłata za te błędy. Podobało mi się też, że postacie są mocno niejednoznaczne, nawet głównych bohaterów nie da się ot tak lubić - Rin jest jeszcze niedojrzała i impulsywna, Altan wręcz szalony, a Kitay, którego nawet polubiłam w czasach akademickich, też na wojnie się zmienił w nieco irytujący sposób... Z kolei Nezha nagle z dupka stał się niemal najlepszym przyjacielem bohaterki?
"Wojna makowa" to powieść dość nierówna. Zaczyna się całkiem ciekawie - o życiu akademickim w Sinegardzie, mimo dłużyzn, słuchało mi się całkiem nieźle i zaciekawił mnie ten świat. Potem wszystko się jednak rozjechało, trochę polityki, trochę historii i legend, skakania z tematu na temat - część środkowa to był ten moment, na którym utknęłam na długie tygodnie. No i końcówka, działania wojenne, Cike pod dowództwem Altana... To zdecydowanie najmocniejsza część książki :). I może właśnie przez to dobre zakończenie nie zniechęciłam się do "Wojny makowej", a nawet uznałam ją za dobrą lekturę i liczę, że w kolejnych tomach Kuang się rozkręci z akcją, nie będzie już więcej takich dłużyzn ;)
Ciekawe, czy "Wojna makowa" spodobałaby się bardziej, gdybym ją czytała zamiast słuchać. Bo mi na słuchaniu ciężko się skupić i książkę Kuang męczyłam dobre dwa miesiące, na nudniejszych fragmentach mając dość już po kilkunastu minutach słuchania. Mocno wciągnęłam się dopiero w ostatniej 1/3 "Wojny makowej" - i to na tyle, że z ciekawością sięgnę po kontynuację... Jednak...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-11-05
Sporo lat minęło od czasu, gdy czytałam "Igrzyska śmierci" - na tyle sporo, że musiałam poszukać w internecie streszczenia książek, zanim zabrałam się za lekturę prequela. Zdążyłam też zapomnieć, jakim językiem została napisana ta seria i chwilę mi zajęło przyzwyczajenie się do tego młodzieżowego stylu. Nie da się jednak zaprzeczyć, że "Ballada ptaków i węży" niesamowicie wciąga i czyta się ją bardzo szybko. Cała historia dzieje się na kilkadziesiąt lat przed trylogią, podczas 10. Głodowych Igrzysk, zaś głównym bohaterem jest późniejszy prezydent Panem - a tutaj jeszcze nastolatek - Coriolanus Snow. Z książki dowiemy się więcej o wojnie Kapitolu z Dystryktami, poznamy historię Głodowych Igrzysk, które wtedy znacząco różniły się od tych już znanych czytelnikom serii. Jako czytelniczka nie potrafiłam polubić głównego bohatera, ale przypadła mi do gustu postać trybutki z 12. Dystryktu, Lucy Gray. Ot, kolejna niepokorna dziewczyna z Dwunastki ;). Myślę, że gdybym "Balladę ptaków i węży" czytała te X lat temu - wtedy, kiedy i całą trylogię - byłabym nią naprawdę zachwycona. To wciągająca lektura, pełna ciekawych i rozwijających się z czasem postaci, akcja toczy się wartko, a dystopijny świat przedstawiony w całej serii od początku do mnie trafiał. Dorosła ja książką się aż tak nie zachwycała, wciąż jednak była to dla mnie przyjemna rozrywka i jestem pewna, że fanom "Igrzysk…" na pewno się spodoba.
Sporo lat minęło od czasu, gdy czytałam "Igrzyska śmierci" - na tyle sporo, że musiałam poszukać w internecie streszczenia książek, zanim zabrałam się za lekturę prequela. Zdążyłam też zapomnieć, jakim językiem została napisana ta seria i chwilę mi zajęło przyzwyczajenie się do tego młodzieżowego stylu. Nie da się jednak zaprzeczyć, że "Ballada ptaków i węży"...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-11-01
Połączenie fantastyki i historii alternatywnej, które w opisie brzmiało na tyle ciekawie, że postanowiłam po "Zgasić słońce" sięgnąć. Opis sugerował, że to książka o tym, jak w 1905 roku w konflikcie Japonia (ze wsparciem smoków) vs. reszta świata ma mieć odradzającą się Polskę kierowaną przez Piłsudskiego jako swojego sprzymierzeńca. A tymczasem Piłsudski i sprawa polska pojawiają się dopiero w połowie lektury... "Szpony smoka" podzielone są na trzy części i ta pierwsza, której się w ogóle nie spodziewałam, spodobała mi się zdecydowanie najbardziej. Lektura zaczyna się bowiem od naprawdę wciągającego opisu podniebnej bitwy sprzymierzonej armii ze smokami - dużo się dzieje, ciekawie się dzieje, no te pierwsze rozdziały czytało się świetnie. Całość wydarzeń czytelnik poznaje z perspektywy Andrzeja Horodyńskiego, jednego z niższych rangą członków załogi rosyjskiego pancernika, któremu udaje się przeżyć bitwę. W drugiej części książki trafia on do obozu jenieckiego, a w trzeciej - współpracuje z Piłsudskim, próbującym dogadać się z Japończykami. Te wątki już mi niezbyt podeszły, choć sam pomysł na historię alternatywną (wspartą fantastyką) okazał się całkiem ciekawy. Nie trafiają do mnie jednak bohaterowie, ani Horodyński ani Piłsudski w tej opowieści nie wzbudzają mojej sympatii. To, czego spodziewałam się po treści, ledwo się rozwija w drugiej połowie książki, która urywa się w taki sposób, że można się spodziewać kontynuacji. Nie wiem jednak, czy zdecyduję się po nią sięgnąć - poza opisem bitwy lektura mnie nieszczególnie wciągnęła. Ot, ciekawostka na rynku polskiej fantastyki, ale nie wróżę tu większej szansy na sukces ;)
Połączenie fantastyki i historii alternatywnej, które w opisie brzmiało na tyle ciekawie, że postanowiłam po "Zgasić słońce" sięgnąć. Opis sugerował, że to książka o tym, jak w 1905 roku w konflikcie Japonia (ze wsparciem smoków) vs. reszta świata ma mieć odradzającą się Polskę kierowaną przez Piłsudskiego jako swojego sprzymierzeńca. A tymczasem Piłsudski i sprawa polska...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-10-25
Podeszłam do tej lektury dość sceptycznie, bo generalnie nie lubię książek w mrocznych klimatach, nie lubię strasznej lub obrzydliwej (a dla mnie obrzydliwe są potwory, brutalność, itp.) tematyki. "Kroniki dziwnych bestii" zostały wybrane na Klub Książkowy i postanowiłam zaryzykować... ;) I już pierwsza opowieść okazała się tym, czego czytać raczej nie chciałam, ale na szczęście potem zrobiło się dużo spokojniej, czytało mi się coraz lepiej. Książka Ge składa się z dziewięciu opowieści, każda zaczyna i kończy się notatkami rodem z bestiariusza, opowiadającymi o zwyczajach i wyglądzie bestii. Bo w Yong'anie bestii jest całkiem sporo i - jak zawsze podkreśla autorka - poza paroma szczegółami wyglądają one tak jak ludzie. Jednak ci drudzy zazwyczaj nie wiedzą wszystkiego. Zatem najpierw mamy pobieżny opis bestii, potem historię, w której narratorka ma okazję spotkać ją osobiście, a następnie rozdział zamyka dodatkowy opis - oparty o to, czego bohaterka się właśnie dowiedziała. Narratorka studiowała zoologię, potem jednak nie chciała pracować z bestiami, ale zajęła się pisaniem historii miłosnych - te z udziałem potworów sprzedają się w końcu najlepiej. Z każdą kolejną historią bohaterka dowiaduje się coraz więcej nie tylko o bestiach zamieszkujących miasto, ale też o własnej rodzinie, znajomych oraz o sobie samej. Te wątki wciągnęły mnie najbardziej, nawet jeśli niektóre szczegóły okazywały się dość błahe i przewidywalne. "Kroniki dziwnych bestii" czytało mi się dużo lepiej, niż się tego spodziewałam (a nawet obawiałam), choć nie powiem, żeby lektura mnie szczególnie zachwyciła. Na pewno było to jednak coś odmiennego od tego, co czytam zazwyczaj i w sumie cieszę się, że zdecydowałam się na lekturę :).
Podeszłam do tej lektury dość sceptycznie, bo generalnie nie lubię książek w mrocznych klimatach, nie lubię strasznej lub obrzydliwej (a dla mnie obrzydliwe są potwory, brutalność, itp.) tematyki. "Kroniki dziwnych bestii" zostały wybrane na Klub Książkowy i postanowiłam zaryzykować... ;) I już pierwsza opowieść okazała się tym, czego czytać raczej nie chciałam, ale na...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-10-17
"Dwór cierni i róż" to fantastyka, którą polecało mi parę osób, a za którą ciągle nie mogłam się zabrać - w końcu sięgnęłam po nią w ramach październikowego wyzwania LC. I tak sobie myślę, że jest to książka, która przypadłaby do gustu nastoletniej mnie. Niestety albo i stety, nie jestem już nastolatką od dość dawna i powieść Maas okazała się dla mnie po prostu przeciętna. Nie da się zaprzeczyć, że akcja toczy się wartko, naprawdę dużo się dzieje, więc w efekcie książkę czyta się bardzo szybko - to jednak jej największa zaleta. Styl i język tu pominę, bo myślę, że są one dobrze dopasowane do nastoletnich odbiorców "Dworu..." i to po prostu ja mam już inne wymagania ;). Mocno mi za to przeszkadzała wtórność powieści, choć autorka oficjalnie przyznała się do niektórych inspiracji i wzorców. Dla mnie "Dwór cierni i róż" to mieszanka "Pięknej i bestii" ze "Zmierzchem" i tych nawiązań jest tu najzwyczajniej w świecie za dużo. Zatem mamy dziewczynę wychowaną bez matki, która - żeby ratować ojca i siostry - naraża się na niebezpieczeństwo i staje przed wyborem: śmierć lub zamieszkanie w magicznej krainie, w dworze należącym do bestii. Jest tu klątwa, którą może zdjąć tylko miłość, jest magiczny dwór i bestia, która okazuje się księciem - brzmi znajomo, prawda? A z drugiej strony mężczyzna należący do rasy fae to przystojny i potężny, a do tego nieśmiertelny facet o magicznych zdolnościach. Jego relacja z Feyre, główną bohaterką, to dla mnie odbicie relacji Belli i Edwarda ze "Zmierzchu"... A te trzy zadania, które potem dziewczyna musi spełnić, obejmujące chociażby labirynt - od razu przychodzi mi na myśl Turniej Trójmagiczny z "Harry'ego Pottera"... I jasne, że Maas wprowadziła tu trochę nowych wątków, samodzielnie wykreowanego świata, ale w mojej ocenie ginie to w powtórzeniach z innych powieści. Nie zgadzam się z komentarzem w opisie książki, że to idealna lektura dla fanów Martina - "Dworowi cierni i róż" baaardzo daleko do świata "Gry o tron", pod każdym względem. Myślę jednak, że książka ma szansę się spodobać tym czytelniczkom (bo nie sądzę, by trafiła do wielu czytelników płci męskiej), które zachwycały się np. wspomnianym już "Zmierzchem". Ja do tego grona nie należę i na pierwszym tomie serii pozwolę sobie zakończyć moją przygodę z twórczością Maas.
"Dwór cierni i róż" to fantastyka, którą polecało mi parę osób, a za którą ciągle nie mogłam się zabrać - w końcu sięgnęłam po nią w ramach październikowego wyzwania LC. I tak sobie myślę, że jest to książka, która przypadłaby do gustu nastoletniej mnie. Niestety albo i stety, nie jestem już nastolatką od dość dawna i powieść Maas okazała się dla mnie po prostu przeciętna....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-10-11
Kiedy słuchałam pierwszego tomu, pomyślałam, że może te "Wojny makowe" mnie tak męczą, bo słucham, a nie czytam. No to za "Republikę smoka" zabrałam się już w wersji do czytania... i większego szału nie było ;). Jest coś w stylu pani Kuang, co mi nie do końca podchodzi i nieszczególnie trafiają tu do mnie główni bohaterowie. Rin, wokół której kręci się cała akcja, to postać, której nie potrafiłam polubić w pierwszej części, a w drugiej moja antypatia się jedynie utrwaliła. Na plus dla "Republiki smoka" jest zdecydowanie szybciej tocząca się akcja (bunt przeciwko cesarstwu, wojna najpierw w ofensywie, potem w defensywie, sojusz Republiki z Hesperianami i ich badania nad szamanami...), wynagradzająca mi brak wątków akademickich, które w poprzednim tomie najbardziej mi podeszły. Sporo zwrotów akcji, zaskoczeń, nowych przyjaźni i zdradzieckich zachowań - to akurat mi się spodobało, sprawiało, że książkę czytało mi się całkiem szybko (przynajmniej po przemęczeniu początkowej 1/3 ;) ). Nie zgadzam się z opiniami mówiącymi o brutalizmie opisów i scen wojennych... W co drugiej książce fantasy poruszającej tematykę wojny te opisy są brutalniejsze - to, że Kuang wspomina o aktach przemocy nie oznacza jeszcze, że opisuje je szczegółowo i odpychająco. Skończę trylogię, bo jestem całkiem ciekawa, co dalej, ale zdecydowanie nie będzie to moja ulubiona seria. Ot, kolejne fantasy - dla urozmaicenia umiejscowione w kulturze azjatyckiej, a nie europejskiej - z młodą główną bohaterką, która chce zmienić świat, ale niezbyt jej to wychodzi.
Kiedy słuchałam pierwszego tomu, pomyślałam, że może te "Wojny makowe" mnie tak męczą, bo słucham, a nie czytam. No to za "Republikę smoka" zabrałam się już w wersji do czytania... i większego szału nie było ;). Jest coś w stylu pani Kuang, co mi nie do końca podchodzi i nieszczególnie trafiają tu do mnie główni bohaterowie. Rin, wokół której kręci się cała akcja, to...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-08-13
Po naprawdę świetnej "Diunie" drugi tom fantastyki Herberta okazał się niemal rozczarowaniem. I tak, to jest wciąż dobra książka, ale do pierwszej części jej bardzo, bardzo daleko. "Mesjasz Diuny" opowiada o czasach panowania Imperatora Paula Atrydy na Arrakis, o jego potędze, wizjach, miłości i oczekiwaniu na dziedzica, wreszcie o politycznych spiskach jego przeciwników... Przecież to jest ogromny potencjał tematyczny, autor już udowodnił, że potrafi świetnie pisać, kreować ciekawe postaci - co zatem poszło nie tak w "Mesjaszu Diuny"? Przede wszystkim za mało tu bohaterów, ich charakterystyki, rozmów między nimi - po prostu czegoś, z czym czytelnik mógłby się utożsamić. Zamiast tego dominują wizje i proroctwa, szybko zaczyna się to robić męczące. Na szczęście fragmenty prawdziwej akcji ratują całość, jednak nie czyta się tego już tak samo dobrze jak samej "Diuny". Po drugie - coś, co mnie bolało już we wcześniejszej książce, a tu zrobiło się jeszcze wyraźniejsze: wiele ważnych wydarzeń jest przeskakiwanych i tylko z dalszej treści lektury dowiadujemy się, że coś takiego a takiego miało miejsce. Wiele takich wydarzeń stanowiłoby świetne uzupełnienie książki, która jest dla mnie najzwyczajniej w świecie za krótka. Spotkałam się gdzieś ze stwierdzeniem, że można by dorzucić streszczenie "Mesjasza..." jako dłuższy epilog do "Diuny" i wtedy mielibyśmy dobrze wyważoną całość, która nie zdążyłaby zmęczyć czytelnika. A tak... Nie wiem, choć uważam, że to była całkiem fajna lektura, to nie czuję się przekonana, by chwilowo sięgać po kolejne części.
Po naprawdę świetnej "Diunie" drugi tom fantastyki Herberta okazał się niemal rozczarowaniem. I tak, to jest wciąż dobra książka, ale do pierwszej części jej bardzo, bardzo daleko. "Mesjasz Diuny" opowiada o czasach panowania Imperatora Paula Atrydy na Arrakis, o jego potędze, wizjach, miłości i oczekiwaniu na dziedzica, wreszcie o politycznych spiskach jego przeciwników......
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-08-10
Ostatni tom chińskiej trylogii zdecydowanie najbardziej przypadł mi do gustu. W przeciwieństwie do dwóch pierwszych tomów, tutaj akcja rozkręciła się niemal od początku i przez kilkaset stron ciągle coś się dzieje, katastrofa goni katastrofę... Chyba dla równowagi Liu dał na główną bohaterkę Cheng Xin, która wydaje się strasznie nijaka w porównaniu z czołowymi postaciami poprzednich dwóch tomów. Nieco humoru wnosi postać jej asystentki, AA, ale gdzie jej do Da Shi, który wywoływał uśmiech we wcześniejszych książkach. Jednak uważam to za dość ciekawe, że - mimo braku sympatii do głównych bohaterów - naprawdę wciągnęłam się w lekturę. Wpływ na to miała ogromna wyobraźnia autora i opis wydarzeń w formie rozbudowanej kroniki. Nie ma tu za dużo miejsca na nic nie wnoszące do lektury dialogi czy opisy, szczegółów jest tylko tyle, ile wymaga zrozumienie akcji. A sama akcja wciąga niesamowicie. No i - jak zwykle - trochę tu terminologii związanej z astrofizyką, ale nie utrudnia ona odbioru, wręcz przeciwnie, świetnie wkomponowuje się w treść książki.
Co mi się podoba u Liu, to jego katastroficzne podejście do świata - nie ma co tu liczyć na szczęśliwe rozwiązania trudnych sytuacji. Choć Ziemi udaje się raz i drugi wyjść z kłopotów, to związane jest to jednak z poświęceniami i cierpieniem wielu ludzi. Aż irytuje, że główną bohaterkę te tragedie tak nie dotykają, czytelnik odnosi wrażenie, że Cheng Xin żyje niejako w swoim własnym świecie. Ale, choć wydawało mi się, że książka zmierza ku przewidywalnemu zakończeniu, znów nastąpiły zwroty akcji i końcówka mnie zaskoczyła, choć niezbyt przypadła do gustu. Całościowego odbioru "Końca śmierci" jednak nie zmieniła - to świetne zakończenie trylogii :).
Ostatni tom chińskiej trylogii zdecydowanie najbardziej przypadł mi do gustu. W przeciwieństwie do dwóch pierwszych tomów, tutaj akcja rozkręciła się niemal od początku i przez kilkaset stron ciągle coś się dzieje, katastrofa goni katastrofę... Chyba dla równowagi Liu dał na główną bohaterkę Cheng Xin, która wydaje się strasznie nijaka w porównaniu z czołowymi postaciami...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-07-03
W końcu zabrałam się za tytuł, który od dawna miałam na swojej liście, i mogę teraz tylko zapytać "czemu tak późno?" ;) "Diuna" wciągnęła mnie i zachwyciła, co w sumie nie dziwi, bo uwielbiam taką fantastykę. Nieco wymęczył mnie tylko początek, bo Herbert bez żadnego wprowadzenia ruszył z akcją, ale gdy połapałam się, kto jest kim i o co tu chodzi, czytało mi się świetnie. Pierwsza połowa "Diuny", to budowanie napięcia, kreowanie świata, ukazywanie charakterów bohaterów - dla mnie to prawdziwy majstersztyk. Niestety, w pewnym momencie akcja przyspieszyła aż za bardzo, autor przeskakiwał całe lata, w których wydarzyło się wiele ciekawych wydarzeń, ale doczekały się jedynie krótkich wzmianek, późniejszych nawiązań. Gdyby całość "Diuny" utrzymać w stylu pierwszej połowy książki, byłoby to prawdziwe arcydzieło fantastyki, choć pewnie dłuższe o dobre 200-300 stron (co w niczym by mi nie przeszkadzało ;) ). I można by nieco bardziej rozwinąć postacie poboczne, niektórzy bohaterowie zaciekawili mnie, ale zginęli, zanim czytelnik wciągnął się mocniej w ich losy - nie będę spojlerować, ale liczyłam na większy udział w historii niektórych postaci. W "Diunie" liczą się jednak głównie Paul i Jessika, Vladimir Harkonnen z następcą, no i sama planeta. Nie psuło mi to jednak odbioru lektury, wręcz przeciwnie, z przyjemnością sięgnę po kontynuację, a może nawet zbiorę się do obejrzenia filmu ;). Bo sam pomysł na ten świat pustynnej planety dostarczającej uzależniającą przyprawę i zapewniającej posiadaczowi ogromne dochody, zamieszkałej przez świetnie przystosowane do życia niemal bez wody wojownicze plemiona... Bardzo mi się to spodobało i nie dziwię się, że "Diuna" stała się klasyką fantastyki :).
W końcu zabrałam się za tytuł, który od dawna miałam na swojej liście, i mogę teraz tylko zapytać "czemu tak późno?" ;) "Diuna" wciągnęła mnie i zachwyciła, co w sumie nie dziwi, bo uwielbiam taką fantastykę. Nieco wymęczył mnie tylko początek, bo Herbert bez żadnego wprowadzenia ruszył z akcją, ale gdy połapałam się, kto jest kim i o co tu chodzi, czytało mi się świetnie....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-06-27
Kiedy skończyłam czytać ostatni tom "Żniw śmierci", ze zdziwieniem odkryłam, że w międzyczasie ukazały się też opowiadania z tej serii pod angielskim tytułem "Gleanings". Sięgnęłam po nie, bardziej nie chcąc rozstawać się jeszcze ze światem, który polubiłam, niż mając faktycznie wysokie oczekiwania co do tej lektury - zwłaszcza, że wiele zamieszczonych tu opowiadań Shusterman napisał we współpracy z innymi pisarzami. Szybko jednak odkryłam, że historie poświęcone Kosiarzom czyta się co najmniej równie dobrze jak i główny cykl, a do tego uzupełniają one wiele niedopowiedzeń z książek. Jak Goddard został Kosiarzem i co właściwie zrobił na Marsie, jakie były dalsze losy statków kosmicznych wysłanych przez Thunderhead, co się działo z bratem Citry po jej zniknięciu… A zarazem sporo tu opowiadań umiejscowionych w tym świecie, ale z nowymi bohaterami, których spojrzenie pozwala lepiej zrozumieć świat stworzony przez Shustermana. Nie każda historia podobała mi się jednakowo, ale o żadnej nie mogę powiedzieć, że nie przypadła mi do gustu, a niektóre mnie wręcz kompletnie wciągnęły. Fanom serii "Gleanings" powinno przypaść do gustu, bo lektura trzyma poziom poprzednich tomów - nie ma jednak co po nią sięgać, nie znając trylogii, za dużo szczegółów i ciekawostek umknie w ten sposób czytelnikowi :).
Kiedy skończyłam czytać ostatni tom "Żniw śmierci", ze zdziwieniem odkryłam, że w międzyczasie ukazały się też opowiadania z tej serii pod angielskim tytułem "Gleanings". Sięgnęłam po nie, bardziej nie chcąc rozstawać się jeszcze ze światem, który polubiłam, niż mając faktycznie wysokie oczekiwania co do tej lektury - zwłaszcza, że wiele zamieszczonych tu opowiadań...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-05-25
Kontynuacja "Problemu trzech ciał" okazała się dla mnie nieco mniej wciągająca od pierwszego tomu trylogii "Wspomnienie o przeszłości Ziemi". Pierwsze części książki opowiadają o latach wkrótce po zakończeniu tomu I - Ziemia próbuje się przygotować do ataku z Trisolaris i przygotowuje program tzw. "Wpatrujących się w ścianę". Skoro przeciwnik wie o wszystkim, co jest powiedziane / napisane i nie ma dostępu jedynie do ludzkich myśli, światu potrzebni są planujący obronę jedynie w swoich głowach. Pomysł dość ciekawy, ale sporo w jego wykonaniu Liu nie wyszło. Akcja rozwleczona, bohaterowie nijacy, a w efekcie lektura była po prostu męcząca. Akcja rozkręca się dopiero wtedy, gdy niektórzy bohaterowie budzą się po latach z hibernacji, by zobaczyć, że ziemska technologia dokonała w międzyczasie ogromnego skoku. Szkoda, że ta poprawa akcji następuje dopiero w 2/3 "Ciemnego lasu"… Faktycznie jednak końcowe rozdziały czytało mi się dużo lepiej i to one ratują dla mnie całościową ocenę lektury. Trylogię planuję skończyć, zwłaszcza że - podobno - trzeci tom jest lepszy od drugiego, a ten drugi był jednak całkiem znośny ;).
Kontynuacja "Problemu trzech ciał" okazała się dla mnie nieco mniej wciągająca od pierwszego tomu trylogii "Wspomnienie o przeszłości Ziemi". Pierwsze części książki opowiadają o latach wkrótce po zakończeniu tomu I - Ziemia próbuje się przygotować do ataku z Trisolaris i przygotowuje program tzw. "Wpatrujących się w ścianę". Skoro przeciwnik wie o wszystkim, co jest...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-03-23
Czekałam, czekałam i skoro wciąż się nie doczekałam polskiego wydania trzeciego tomu "Żniw śmierci", sięgnęłam w końcu po oryginał. Poprzednie tomy czytałam po polsku, więc nie wiem, czy to kwestia tłumaczenia, czy Shusterman trochę zmienił styl w ostatnim tomie, ale muszę przyznać, że po angielsku czytało mi się znacznie lepiej. Mam wrażenie, że "The Toll" było pełne humoru (czasem nieco czarnego) na zdecydowanie lepszym poziomie niż dwa poprzednie tomy. Także akcja skręciła w nieco innym kierunku, przynajmniej na początku na dalszy plan spychając dwójkę dawnych głównych bohaterów, Citrę i Rowana. W "The Toll" na pierwszy plan wychodzi Greyson, niemałą rolę odgrywa też Faraday, ale pojawiają się i nowi bohaterowie, w tym dawni agenci Nimbusa czy kapitan statku badającego zatoniętą Endurę - Jeri. Wszystkie wątki powoli łączą się w całość i coraz częściej widzimy cały obraz, przez co naturalnie prywatne relacje bohaterów schodzą na dalszy plan. Czasem mnie irytowało pozostawienie wielu wątków bez wyjaśnień, ale całościowo książkę czytało mi się świetnie, a zakończenie okazało się mocno zaskakujące (tzn. w pewnym momencie można się było spodziewać niektórych części, ale wciąż wiele kwestii mocno odbiegało od moich wyobrażeń - na plus!). Polubiłam tę serię i szkoda, że "Żniwa śmierci" dobiegły końca - i skończyły się tak, że faktycznie można uznać cykl za zamkniętą trylogię. "The Toll" był moim zdaniem najlepszą z trzech części i trzymam kciuki za ukazanie się w końcu polskiego wydania - i mam nadzieję, że zostanie w nim zachowany styl i poczucie humoru autora, które tak mi się spodobało w wersji oryginalnej.
Czekałam, czekałam i skoro wciąż się nie doczekałam polskiego wydania trzeciego tomu "Żniw śmierci", sięgnęłam w końcu po oryginał. Poprzednie tomy czytałam po polsku, więc nie wiem, czy to kwestia tłumaczenia, czy Shusterman trochę zmienił styl w ostatnim tomie, ale muszę przyznać, że po angielsku czytało mi się znacznie lepiej. Mam wrażenie, że "The Toll" było pełne...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-09-15
Kiedy w ubiegłym roku zachwycałam się "Solarisem", wiedziałam, że będę chciała zapoznać się bliżej z twórczością Lema. Czy jest na to lepszy moment niż setna rocznica urodzin pisarza? Tym razem mój wybór padł na "Niezwyciężonego" - książkę z bardzo wysokimi ocenami oraz niezwykle ciekawym opisem, który zachęcał do zgłębienia fabuły. Wybór okazał się trafny, bo "Niezwyciężony" wciągnął mnie natychmiast od pierwszej strony i aż do samego końca trzymał w napięciu. Lektura spodobała mi się jeszcze bardziej niż "Solaris" i bez chwili wahania dołączyłam do grona osób wysoko oceniających i zachwycających się tą książką :).
Tytułowy Niezwyciężony to krążownik wysłany na planetę Regis III, żeby dowiedzieć się, co stało się z poprzednim wysłanym tam statkiem - Kondorem. Ludzie szybko odnajdują drugiego krążownika i ciała załogi, ale trzeba się jeszcze dowiedzieć, dlaczego oni wszyscy zginęli. Badacze też szybko zdają sobie sprawę, że choć na planecie są warunki do życia, to istnieje ono tylko w oceanie. Coś sprawiło, że wszystko, co kiedyś żyło na powierzchni, zginęło. Muszę przyznać, że uwielbiam Lema za pomysłowość, nagłe zwroty akcji, fabułę trzymającą w napięciu. No i przede wszystkim za niesamowity wręcz świat przedstawiony. "Niezwyciężony" należy do tzw. hard science fiction, czyli mamy tu mnóstwo szczegółów naukowych, technologicznych. Nie ma tu sytuacji fantastycznych, że coś niezwykłego się "po prostu dzieje". Na każdą niesamowitą sytuację badacze z krążownika znajdują naukowe hipotezy i wyjaśnienia, a ich dyskusje czyta się jednym tchem.
W pewnym momencie zakończenie stało się już dla mnie przewidywalne, można było odgadnąć, jak zakończy się wyprawa Rohana. W niczym nie psuło to jednak przyjemności czytania, wręcz przeciwnie, aż szkoda mi się zrobiło, że książka się już skończyła, że nie ma nic dalej. Lem to prawdziwy mistrz science fiction i już się zastanawiam, co będzie kolejną książką jego autorstwa, po którą sięgnę? :)
Kiedy w ubiegłym roku zachwycałam się "Solarisem", wiedziałam, że będę chciała zapoznać się bliżej z twórczością Lema. Czy jest na to lepszy moment niż setna rocznica urodzin pisarza? Tym razem mój wybór padł na "Niezwyciężonego" - książkę z bardzo wysokimi ocenami oraz niezwykle ciekawym opisem, który zachęcał do zgłębienia fabuły. Wybór okazał się trafny, bo...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Kontynuacja świetnej serii "Archiwum Burzowego Światła", choć muszę przyznać, że pierwszej części "Dawcy przysięgi" nie czytało mi się aż tak dobrze jak dwóch wcześniejszych tomów. Oczywiście Sanderson dalej zachwyca stylem i światem przedstawionym, ale mam wrażenie, że akcja nieco spowolniła. Kaladin, który był dotąd moim ulubionym bohaterem, zszedł nieco na dalszy plan, szkoląc Wiatrowych. Główną postacią stał się Dalinar i jego losy - szczególnie te sprzed lat - są faktycznie wciąż tak samo wciągające. Shallan irytuje mnie coraz mniej i bawi mnie jej relacja z Adolinem - niestety, tego drugiego znów było trochę za mało. Zdaję sobie, naturalnie, sprawę z tego, że "Dawcę Przysięgi" podzielił na dwie części polski wydawca i może druga połowa okaże się bardziej rozbudowana pod kątem akcji... Na co bardzo liczę. Zresztą, żeby nie było, pierwszą połowę uznaję za bardzo dobrą - po prostu dwa pierwsze tomy były wręcz rewelacyjne i Sanderson sam postawił tu sobie wysoko poprzeczkę ;).
Kolejny tom wyjaśnia trochę więcej - dowiadujemy się o losach Heroldów, o nowych Pustkowcach, o ocaleniu Jasnah, coraz większą rolę odgrywa polityka i tu przydatne okazują się wizje Dalinara. Brakowało mi trochę scen bitewnych, ale tu zapowiada się rozkręcenie akcji w drugiej części i niecierpliwie czekam na lekturę. Jest coś w "Archiwum Burzowego Światła", że czyta się to jednym tchem, nawet gdy mniej się dzieje lub autor skupia się na tych mniej lubianych przeze mnie bohaterach. Nauczyłam się już, że pozornie nudniejsze i mniej istotne fragmenty też tworzą obraz całości świata Rosharu, muszę po prostu jeszcze doczytać do momentu, gdy Sanderson to wszystko zgrabnie połączy w całość ;).
Kontynuacja świetnej serii "Archiwum Burzowego Światła", choć muszę przyznać, że pierwszej części "Dawcy przysięgi" nie czytało mi się aż tak dobrze jak dwóch wcześniejszych tomów. Oczywiście Sanderson dalej zachwyca stylem i światem przedstawionym, ale mam wrażenie, że akcja nieco spowolniła. Kaladin, który był dotąd moim ulubionym bohaterem, zszedł nieco na dalszy plan,...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to