Oficjalne recenzje użytkownika

Więcej recenzji
Okładka książki Zgadnij kto Chris McGeorge
Ocena 6,4
Recenzja Escape room w makabrycznej odsłonie

Chyba każdy z Was kojarzy popularną grę escape room, w której uczestnicy zostają zamknięci w pokoju i w określonym czasie muszą rozwikłać zagadkę, by wydostać się na zewnątrz. To forma zabawy, która daje nie tylko mnóstwo frajdy, ale i stwarza możliwość do grupowej burzy mózgów oraz...

Okładka książki 36 pytań, które zmieniły wszystko między nami Vicki Grant
Ocena 6,7
Recenzja Od miłości dzieli nas tylko 36 pytań i odpowiedzi

„36 pytań, które zmieniły wszystko między nami” to książka autorstwa Becky Albertali, która zainspirowana została słynnym eksperymentem doktora Arona z 1997 roku, dotyczącym budowania bliskości i intymności. Polegał on na tym, że dwójka badanych nieznajomych zadawała sobie nawzajem 36...

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , ,

„Całe życie adaptowała się do normalności. Równie dobrze mogła się adaptować do szajby.”

Dora Wilk to bohaterka, którą wielu czytelników może kojarzyć z Heksalogii o wiedźmie - cyklu urban fantasy, cenionego przez miłośników gatunku. Wydawało się, że w ostatnim tomie zobaczymy policjantkę po raz ostatni, jednak Aneta Jadowska sprawiła czytelnikom wyjątkową niespodziankę, wydając „Dzikie dziecko miłości”. W tej powieści powracamy do Torunia i alternatywnego Thornu, do znajomych bohaterów i charakterystycznych magicznych postaci, lecz w zupełnie nowej, dojrzalszej odsłonie z fantastycznie uknutą intrygą!

Akcja „Dzikiego dziecka miłości” kręci się wokół sprawy masowego morderstwa 28 młodych kobiet. Groby zostają odnalezione na terytorium wilkołaków, o czym natychmiast poinformowana zostaje Dora Wilk, Namiestniczka Thornu. Rozpoczyna się śledztwo i poszukiwanie sprawcy, który nadal może stanowić zagrożenie dla mieszkanek miasta. Szybko okazuje się, że we wszystko zamieszana jest pewna młoda wampirzyca Daria, która już drugi raz powstała z martwych. Ten fakt sprawia, że Dora rozpoczyna współpracę z Romanem, miejscowym księciem wampirów. W rozwikłaniu zagadki swoją pomoc oferują także m.in. szaman Witkacy, nekromantka Katia, czy patolog Bogna. Jak widać, pojęcie spokoju, czy odpoczynku w świecie Namiestniczki nie istnieje, a jej ambicja i upór nie pozwolą jej zostawić tej sprawy bez pozytywnego zakończenia.

„Niektórzy nie potrafią zrozumieć, że ofiara nigdy nie ponosi winy. I nie ma znaczenia, jak bardzo będzie dbać o swoje bezpieczeństwo. Zawsze może się znaleźć ktoś, kto spojrzy na nią i pomyśli: „Chcę ją mieć”. Jeśli jest wystarczająco zawzięty, sprytny i bezwzględny, nic nie zdoła jej uchronić. To też nie jest jej wina. To wyłącznie on ponosi odpowiedzialność, on jest winny. On zasługuje na karę.”

Przed sięgnięciem po „Dzikie dziecko miłości” Dorę Wilk kojarzyłam jedynie ze „Złodzieja dusz”, książki, którą przeczytałam już wiele lat temu, i którą nie byłam szczególnie zachwycona. Pamiętam jednak, że sam koncept tego świata bardzo mnie zaintrygował, a że „Dzikie dziecko miłości” opowiada historię bardzo luźno powiązaną z heksalogią, nie wymagającą dokładnej znajomości książek z tamtego cyklu, to postanowiłam sprawdzić, czy tym razem polubię się z rudowłosą policjantką. Muszę przyznać, że jestem bardzo pozytywnie zaskoczona!

Zarówno konstrukcja całej intrygi, jak i sam styl pisania Anety Jadowskiej wydają mi się tutaj dużo bardziej dojrzałe i dopracowane. Akcja porywa już od pierwszych stron i trzyma w napięciu do samego końca, co daje czytelnikowi ponad 500 stron rozrywki na wysokim poziomie. Jest to powieść trochę przygodowa, trochę detektywistyczna i trochę humorystyczna. Jadowska ma wspaniałe, ironizujące poczucie humoru, które sprawia, że nawet poważne historie, z mrocznym klimatem i dosyć ciężką tematyką, wywołują salwy śmiechu u czytelnika.

Autorka zgrabnie łączy wątki fantastyczne z kryminalnymi, doprawiając je pełnokrwistymi, nieszablonowymi bohaterami. W jej książkach bardzo podoba mi się to, że postaci kobiece są charakterne, silne, unikatowe i nie powielają schematów. Za mroczną intrygą, która jest głównym filarem tej powieści, kryją się także wspaniałe przesłania od kobiet dla kobiet. Poruszona jest tematyka gwałtu, przedmiotowego traktowania i braku szacunku. Mimo, że wszystko to w „Dzikim dziecku miłości” okraszone jest magią, to niestety znajduje swój odpowiednik w realnym świecie.

„Dzikie dziecko miłości” to dotąd najlepsza książka Anety Jadowskiej, jaką miałam okazję przeczytać. Podobała mi się nawet bardziej niż jej seria o Nikicie. Polecam ją nie tylko miłośnikom twórczości autorki, ale również osobom, które dotąd nie miały okazji poznać jej pióra. To świetne połączenie kryminału i fantastyki, z ciekawą fabułą, znakomicie wykreowanymi bohaterami i rozbrajającym humorem.

www.zglowawksiazkach.pl

„Całe życie adaptowała się do normalności. Równie dobrze mogła się adaptować do szajby.”

Dora Wilk to bohaterka, którą wielu czytelników może kojarzyć z Heksalogii o wiedźmie - cyklu urban fantasy, cenionego przez miłośników gatunku. Wydawało się, że w ostatnim tomie zobaczymy policjantkę po raz ostatni, jednak Aneta Jadowska sprawiła czytelnikom wyjątkową niespodziankę,...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Słodki drań Vi Keeland, Penelope Ward
Ocena 7,5
Słodki drań Vi Keeland, Penelop...

Na półkach: , ,

Vi Keeland to autorka, którą miałam już okazję poznać za sprawą powieści „Gracz”. Było to spotkanie bardzo udane, wzruszające i zachęcające do dalszej eksploracji jej twórczości. Przez długi czas nie wpadła mi w ręce żadna z pozostałych jej powieści, jednak jakiś czas temu otrzymałam możliwość przeczytania „Słodkiego drania”, książki, która powstała we współpracy z nieznaną mi jeszcze autorką Penelope Ward. Byłam bardzo ciekawa jak spodoba mi się powrót do pióra Vi Keeland i jak spodoba mi się efekt jej kolaboracji z Ward. Cóż, muszę przyznać, że absolutnie przepadłam!

„Słodki drań” to opowieść o zupełnie niespodziewanym spotkaniu dwójki osób, które znacząco wpływa na ich dalsze losy. Na początku tej historii poznajemy Aubrey, która ucieka przed swoją przeszłością, przeprowadzając się do słonecznej Kalifornii. W zapakowanym po brzegi samochodzie zmierza do nowego miejsca zamieszkania, w którym ma nadzieję odciąć się w końcu od byłego partnera i zrobić karierę. Znużona wielogodzinną podróżą zatrzymuje się na stacji benzynowej w Nebrasce, gdzie przypadkowo spotyka Chance'a, zarozumiałego, ale wyjątkowo przystojnego Australijczyka. Uziemiony awarią motocykla, przekonuje Aubrey do wspólnej kontynuacji podróży. Początkowa irytacja i niechęć do siebie nawzajem zamienia się w sympatię. Zarówno Aubrey, jak i Chance orientują się, że ta podróż to dla nich już nie konieczność, a ogromna przyjemność. Ale czy naprawdę można zacząć się w kimś zakochiwać w zaledwie kilka dni? Czy sielanka nie skończy się wraz z końcem ich podróży?

„Słodki drań” to idealna wakacyjna lektura. Czyta się ją szybko, lekko i z dużym zaangażowaniem. Nie dajcie się zwieść okładce i tytułowi - to wcale nie jest płytki erotyk, w którym braki fabularne nadrabiane są ckliwym wątkiem romantycznym i niedwuznacznymi scenami. To powieść, która opowiada o przyjaźni, tęsknocie i namiętności w tym subtelnym znaczeniu. Jest przepełniona fantastycznym humorem, który sprawiał, że śmiałam się w głos, śledząc przygody Audrey i Chance'a. Już dawno nie czytałam powieści, która dałaby mi tyle takiej zwyczajnej, czystej radości z czytania!

Absolutnie nie pokuszę się o stwierdzenie, że jest to powieść wybitna, którą każdy powinien poznać, ale z pewnością jest ona jedną z lepszych w swoim gatunku. Niesamowicie wciąga, bawi, dostarcza ogromu emocji i rozrywki. To powieść o fajnym, wakacyjnym klimacie, w której mamy wątek podróży, miłości, zwierząt, a dla kontrastu odrobinę tęsknoty, straty i żalu. Bohaterowie są pełnokrwiści, dobrze nakreśleni, z bogatą przeszłością i tak autentyczni, że da się ich polubić. Co więcej, zupełnie nie odczuwa się tego, że książka została napisana przez dwie różne osoby. Styl jest bardzo płynny i spójny, autorki doskonale połączyły swoje siły, tworząc fajną, dynamiczną historię.

Serdecznie polecam sięgnięcie po „Słodkiego drania” wszystkim, którzy lubią lekkie, zabawne historie z podróżą i miłością w tle. Mnie niezwykle zauroczył duet Keeland&Ward i wiem, że jeszcze nie raz sięgnę po książkę powstałą w efekcie ich współpracy.

www.zglowawksiazkach.pl

Vi Keeland to autorka, którą miałam już okazję poznać za sprawą powieści „Gracz”. Było to spotkanie bardzo udane, wzruszające i zachęcające do dalszej eksploracji jej twórczości. Przez długi czas nie wpadła mi w ręce żadna z pozostałych jej powieści, jednak jakiś czas temu otrzymałam możliwość przeczytania „Słodkiego drania”, książki, która powstała we współpracy z nieznaną...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

„To, co zakazane” jest książką, która zaintrygowała mnie nietypową fabułą i świetnymi recenzjami na zagranicznych blogach. Byłam bardzo ciekawa jak autorka skonstruowała powieść o tak trudnej tematyce, a docelowo przeznaczoną dla młodzieży. Okazało się, że kwestię kazirodztwa da się ująć w niezwykle delikatny i subtelny sposób. „To, co zakazane” to książka, która łamie schematy i łamie serca. Na samym początku nie podejrzewałam, że aż tak mocno mnie poruszy, ale ostatnie kilkadziesiąt stron czytałam z trudem, starając się dojrzeć kolejne słowa przez łzy.

Historię rodziny Whitley poznajemy za sprawą dwóch naprzemiennych narracji - Lohana i Mayi. To dwójka najstarszych z piątki dzieci, które po odejściu ojca pomagają matce w opiece nad młodszym rodzeństwem. Z czasem ta pomoc staje się ich codzienną rutyną, bo matka zaczyna uciekać od rodziny, coraz częściej spędzając czas z nowym partnerem na imprezowaniu. Zarówno Lohan, jak i Maya wciąż sami są jeszcze dziećmi - on to siedemnastolatek, przed którym stoi wyzwanie zdania trudnych egzaminów na studia, a ona rok młodsza, także borykająca się z problemem pogodzenia szkoły i opieki nad domem. Zastępowanie w pewnym stopniu rodziców młodszemu rodzeństwu zbliża do siebie te dwójkę i z czasem obydwoje orientują się, że ich uczucie znacznie przekracza bratersko-siostrzaną miłość. Doskonale wiedzą, że coś takiego nigdy nie powinno się zdarzyć i mogą za to ponieść ogromne konsekwencje, jednak uczucie jest tak silne i rozpaczliwe, że nie są w stanie sobie z nim poradzić. Coraz bardziej się w sobie zakochują, jednak ta zakazana miłość nie może mieć szczęśliwego zakończenia...

Bałam się, że sięgając po tę książkę nie będę umiała zachować otwartej głowy i z góry będę osądzała bohaterów za ich wybory. Bałam się o uczucie zniesmaczenia i zgorszenia. Tabitha Suzuma odarła mnie jednak z wszystkich moich obaw, przedstawiając mi historię pełną rozpaczy, bólu, niepewności, strachu i miłości, która choć tak nieprzyzwoita, okazała się być tak prawdziwa i piękna. Autorka stworzyła dwójkę bohaterów, którzy po prostu się w sobie zakochują, co w innych okolicznościach byłoby zupełnie normalne i mogłoby rozpocząć piękną historię z happy endem. Lohan i Maya to osoby, które nie czują jakby były rodzeństwem, ale od najmłodszych lat traktują się jak najlepszych przyjaciół. Rodzące się między nimi romantyczne uczucie wydaje się naturalne, choć jednocześnie tak bardzo nieprzyzwoite względem prawa i zasad moralnych.

Czytając „To, co zakazane” wcale nie ma się ochoty potępiać bohaterów za ich czyny, bo widać w nich pełną naturalność, widać ich pobudki i prawdziwe emocje. Ich relacja jest na tyle dobrze przedstawiona, że można w pełni wczuć się w ich sytuację i zrozumieć dlaczego ich losy właśnie tak się potoczyły. Tej parze może nie tyle co się kibicuje, ale wspiera w duchu i współczuje. Przez całą lekturę towarzyszyły mi myśli o tym, że chciałabym aby ich historia skończyła się pozytywnie. Nieważne jak, nieważne kiedy, ale chciałam aby znaleźli jakiekolwiek rozwiązanie, które byłoby dobre dla obydwojga, bo naprawdę mocno zżyłam się z tymi postaciami. Czekałam z zapartym tchem na finał tej historii, a ostatecznie roztrzaskał on moje serce na milion kawałków.

„To, co zakazane” to mocna, przepełniona strachem, rozpaczą i bólem książka. Nie czyta się jej łatwo, bo emocje odczuwane przez bohaterów udzielają się odbiorcy i miejscami ciężko przełknąć gigantyczną gulę w gardle, która rośnie im bliżej finału tej historii. To młodzieżówka, która w niczym nie przypomina innych młodzieżówek. Jest dojrzała, poruszająca i trudna. Jestem pewna, że przez długi czas o niej nie zapomnę.

www.zglowawksiazkach.pl

„To, co zakazane” jest książką, która zaintrygowała mnie nietypową fabułą i świetnymi recenzjami na zagranicznych blogach. Byłam bardzo ciekawa jak autorka skonstruowała powieść o tak trudnej tematyce, a docelowo przeznaczoną dla młodzieży. Okazało się, że kwestię kazirodztwa da się ująć w niezwykle delikatny i subtelny sposób. „To, co zakazane” to książka, która łamie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

„Księga czarownic” autorstwa Deborah Harkness to wznowienie wydanej już w 2011 roku przez wydawnictwo Amber powieści z cyklu „Księga wszystkich dusz”. Wówczas występowała pod tytułem „Czarownica”, jednak wydawnictwo Mag w edycji z 2019 roku postawiło na tłumaczenie zgodne z tytułem serialu produkcji HBO, który kilka miesięcy temu pojawił się na ekranach. Zainteresowana trailerem, postanowiłam że zapoznam się w pierwszej kolejności z literackim pierwowzorem, by później móc porównać z nim adaptację. Z przykrością muszę stwierdzić, że ta prawie ośmiuset stronicowa cegiełka mnie pokonała i nie byłam w stanie dokończyć tej lektury.

Główną bohaterką powieści jest młoda doktor historii Diana Bishop, która wykłada na Uniwersytecie Yale i w wolnym czasie studiuje alchemiczne księgi w oksfordzkiej Bibliotece Bodlejańskiej. Podczas jednej ze swoich kilkugodzinnych sesji badawczych, napotyka manuskrypt, który promieniuje dziwnym lśnieniem. W środku brakuje kilku stron, a spod pisma wyłania się inny, napisany w nieznanym jej języku tekst. Diana orientuje się, że aby go odczytać musiałaby skorzystać ze swoich magicznych mocy. Odziedziczyła bowiem zdolności po swojej matce i jej przodkiniach, które już w czasach Salem zajmowały się czarami. Jednak kobieta stroni od magii, całe swoje życie podporządkowała nauce i przyziemnym sprawom, uciekając od swojego dziedzictwa. Kiedy w jej spokojne życie zaczynają wkradać się wampiry, demony i inne magiczne stworzenia, namawiające ją do ponownego otwarcia księgi, musi skonfrontować się ze swoim przeznaczeniem. Szybko okazuje się jednak, że manuskryptu nie ma w bibliotece, bo zaginął przeszło sto lat wcześniej. Dlaczego ta księga jest tak ważna dla magicznego świata? I jaki udział w życiu Diany będzie miał urzekający Matthew Clairmont - wampir, który coraz bardziej się do niej zbliża?

Fabuła „Księgi czarownic” niesamowicie intryguje. Jest magia, jest tajemnica, jest zapowiedź wielowątkowej, pełnej akcji opowieści o kobiecie, która konfrontuje się ze swoją przeszłością. Czego chcieć więcej? Dobrego wykonania! Każdy może mieć świetny pomysł na książkę, ale nie każdy potrafi tak ubrać go w słowa, by zachwycić czytelnika. To jest właśnie mój problem z tą powieścią. Deborah Harkness niewątpliwie ma bogatą wyobraźnię i warte uwagi koncepcje fabuły, jednak zupełnie nie potrafi zainteresować nimi odbiorcy. „Księga czarownic” to w większości przegadany harlequin, który nuży i irytuje. Brakowało mi akcji, brakowało takiej iskry, która sprawiłaby, że czytałabym stronę za stroną z wypiekami na twarzy.

Bohaterowie również nie są mocną stroną tej powieści. Zarówno Diana jak i Matthew są nad wyraz wyidealizowani. Utalentowani, ze świetnymi posadami, zawsze wyglądają nieskazitelnie, a wszystko, czego dotkną się po raz pierwszy, z miejsca im się udaje. Ciężko wczuć się w ich relację, brakuje tutaj emocji, życia, wszystko jest rozwleczone i po prostu... nudne.

Po męczącym przebrnięciu przez ponad 600 stron „Księgi czarownic” stwierdziłam, że nie będę już dłużej katować się tą powieścią. Uczcie się na moich błędach i nie sięgajcie po tę książkę, jeśli tak jak ja nie lubicie nudy w literaturze. Serial z czystej ciekawości obejrzę i mam nadzieję, że on nie zawiedzie mnie tak, jak książkowy pierwowzór.

www.zglowawksiazkach.pl

„Księga czarownic” autorstwa Deborah Harkness to wznowienie wydanej już w 2011 roku przez wydawnictwo Amber powieści z cyklu „Księga wszystkich dusz”. Wówczas występowała pod tytułem „Czarownica”, jednak wydawnictwo Mag w edycji z 2019 roku postawiło na tłumaczenie zgodne z tytułem serialu produkcji HBO, który kilka miesięcy temu pojawił się na ekranach. Zainteresowana...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

„Czy już zasnęłaś” autorstwa Kathleen Barber to bardzo udany debiut amerykańskiej pisarki, który niebawem zostanie przeniesiony na ekrany za sprawą serialu wyprodukowanego przez Reese Witherspoon. Jeśli lubicie trzymające w napięciu thrillery z ciekawie poprowadzoną fabułą i wyrazistymi sylwetkami bohaterów to trafiliście idealnie!

Główną bohaterką powieści jest Josie, kobieta z tajemniczą przeszłością, która stara się ułożyć sobie życie na nowo. Poznajemy ją w momencie, kiedy funkcjonuje już pod nowym nazwiskiem, pracuje w przytulnej księgarni i ma kochającego mężczyznę u boku. W jej życie wkrada się niepokój, kiedy otrzymuje niespodziewany telefon od siostry bliźniaczki, z którą od dziesięciu lat nie utrzymywała kontaktu. Niebawem natrafia także na niezwykle popularny podcast, prowadzony przez dziennikarkę Poppy Parnell, w którym ta powraca do sprawy pewnego zabójstwa sprzed lat. Okazuje się, że zamordowaną osobą był nie kto inny, jak ojciec Josie. Wraz z rosnącą popularnością podcastu, rodzina Josie trafia na celownik dziennikarzy i gapiów. Wszystko to sprawia, że bohaterka jest zmuszona skonfrontować się z przeszłością, ponownie przeanalizować wydarzenia sprzed lat i odnowić relacje z siostrą.

„Czy już zasnęłaś” to jedna z tych książek, których lektury nie powinno się rozpoczynać późnym wieczorem, bo grozi to zarwaną nocką. Nie sposób nie "połknąć" jej na jeden raz! Kathleen Barber ma bardzo lekkie pióro. Historię czyta się przyjemnie, łatwo, a co najważniejsze - z rosnącym zainteresowaniem. Akcja nie pędzi na łeb na szyję, a wręcz płynie spokojnym tempem, ale mimo wszystko nie ma się ochoty odkładać tej książki. Fabuła sama w sobie jest na tyle interesująca, że wcale nie potrzeba tutaj mnóstwa zwrotów akcji, by z zaciekawieniem przewracać kolejne strony.

Autorka zastosowała w tej książce zabieg, który bardzo lubię, szczególnie jeśli chodzi o thrillery. Narracja trzecioosobowa, która umożliwia czytelnikowi obserwację poczynań Josie i pozostałych bohaterów przeplata się z fragmentami podcastów Poppy Parnell, a także komentarzami z for internetowych i tweetami. Dzięki temu możemy jeszcze bardziej wczuć się w historię i poczuć się jak prawdziwi uczestnicy tamtych wydarzeń. Z podcastów dowiadujemy się poszczególnych faktów na temat sprawy morderstwa sprzed lat i możemy je na bieżąco analizować, równolegle śledząc bieżące wydarzenia z życia bohaterów i ich refleksje na temat wysłuchanego materiału. To bardzo motywuje do dalszego czytania, bo thrillery napędzane są intrygą, zagadką, a żeby ją rozwikłać, niezbędne jest poznanie jak największej ilości faktów dotyczących sprawy.

„Czy już zasnęłaś” to bardzo dobry thriller, z interesującą, trzymającą w zainteresowaniu fabułą i wyrazistymi bohaterami. Nie jest to historia nad wyraz oryginalna, a zakończenie nie zaskakuje tak bardzo, jeśli czytelnik jest już obeznany w gatunku, jednak broni się ona ciekawą formą i bardzo przyjemnym stylem pisania autorki. To świetna propozycja na długie, leniwe wieczory z rozrywką na fajnym poziomie.

www.zglowawksiazkach.pl

„Czy już zasnęłaś” autorstwa Kathleen Barber to bardzo udany debiut amerykańskiej pisarki, który niebawem zostanie przeniesiony na ekrany za sprawą serialu wyprodukowanego przez Reese Witherspoon. Jeśli lubicie trzymające w napięciu thrillery z ciekawie poprowadzoną fabułą i wyrazistymi sylwetkami bohaterów to trafiliście idealnie!

Główną bohaterką powieści jest Josie,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Uwielbiam thrillery za to, że potrafią wciągnąć mnie w sieć intryg i nie wypuścić przez kilka godzin, dopóki nie poznam rozwiązania. To gatunek literacki idealny na długie wieczory, podczas których można bez reszty zatracić się w lekturze i z wypiekami na twarzy śledzić losy bohaterów. A najlepsze są te historie, w których autor wodzi czytelnika za nos i pozwala mu wierzyć w pewną wersję wydarzeń, podczas gdy nie jest ona tą prawdziwą. Jedną z takich historii jest ta zawarta w „Morderczyni” autorstwa Sarah A. Denzil. To thriller, który trzyma w napięciu od początku do końca, wielokrotnie zaskakuje czytelnika i dostarcza rozrywki na naprawdę wysokim poziomie.

Fabuła kręci się wokół sprawy morderstwa sześcioletniej Maisie Earnshaw. Odpowiedzialność za jej śmierć spada na czternastoletnią Isabel, która nie pamięta nic z wydarzeń z tamtego feralnego popołudnia. Nastolatka trafia do szpitala psychiatrycznego, gdzie wkrótce zatrudniona zostaje pielęgniarka Leah Smith. Kobieta dopiero co przeprowadziła się do malowniczego Hutton wraz z młodszym bratem, szukając upragnionej stabilizacji. Już w pierwszym dniu pracy pod jej opiekę trafiają trzy pacjentki, w tym właśnie Isabel. Leah z początku opiekuje się każdą z kobiet z równie dużym zaangażowaniem, jednak gdy dowiaduje się o sprawie morderstwa Maisie, szczególną uwagę zaczyna poświęcać Isabel. Nawiązuje się między nimi wyjątkowa relacja, która przyniesie nieoczekiwane skutki...

„Morderczyni” to pierwsza książka autorstwa Sarah A. Denzil, jaką miałam okazję przeczytać i mogę z pełnym przekonaniem stwierdzić, że na pewno nie ostatnia! Do gustu przypadł mi zarówno styl pisania autorki, który jest lekki i przystępny, jak i sposób, w jaki buduje ona intrygę. Poszczególne wątki tworzą bogatą, wielowarstwową historię, w której nic nie jest od początku do końca jasne. Autorka niechętnie odkrywa kolejne karty, trzymając czytelnika w napięciu do ostatniej strony. Nie brakuje tutaj zwrotów akcji i zaskoczeń, które sprawiają, że od książki ciężko się oderwać i trudno nie przeczytać jej w całości na jednym posiedzeniu.

Klimat „Morderczyni” jest bardzo specyficzny, bo oscyluje na pograniczu thrillera i horroru. Bywają momenty, że czytelnik autentycznie boi się o bohaterów, z niepewnością i trwogą śledzi rozwój wydarzeń, czekając na kolejne zaskoczenia. Postaci w tej książce są nieprzewidywalne, a psychodeliczna atmosfera z powodzeniem udziela się odbiorcy, szczególnie podczas wieczornego lub nocnego czytania. Wszystko to sprawia, że „Morderczynię” czyta się szybko, z rosnącym zainteresowaniem i pewną refleksją, która pozostaje jeszcze przez jakiś czas po zakończeniu lektury. Książka skłania do zastanowienia się nad tym, kiedy kończy się zaufanie, a zaczyna naiwność i manipulacja, jak otoczenie wpływa na kształtowanie naszych charakterów i jak mocno przebyte traumy rzutują na naszą psychikę w przyszłości.

„Morderczyni” okazała się być bardzo udaną lekturą, która zachęciła mnie do sięgnięcia po inne książki autorki. Jeśli lubicie thrillery z psychodelicznym klimatem, trzymające w napięciu, i które czyta się błyskawicznie, to koniecznie sięgnijcie po tę pozycję!

www.zglowawksiazkach.pl

Uwielbiam thrillery za to, że potrafią wciągnąć mnie w sieć intryg i nie wypuścić przez kilka godzin, dopóki nie poznam rozwiązania. To gatunek literacki idealny na długie wieczory, podczas których można bez reszty zatracić się w lekturze i z wypiekami na twarzy śledzić losy bohaterów. A najlepsze są te historie, w których autor wodzi czytelnika za nos i pozwala mu wierzyć...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Lucinda Riley to autorka, która oczarowała mnie powieścią „Siedem sióstr”, otwierającą siedmiotomowy cykl o tym samym tytule. Historie, które tworzy są pełne emocji, skłaniające do refleksji, a ponadto napisane tak pięknym, barwnym językiem, że nie sposób nie zakochać się w jej twórczości. W przerwie pomiędzy kolejnymi tomami wyżej wspomnianej serii, sięgnęłam po „Drzewo anioła”, tym razem powieść jednotomową, lecz w podobnym klimacie.

Podobnie jak w innych książkach autorki, tak i w „Drzewie anioła” przeplatają się ze sobą wydarzenia z teraźniejszości i przeszłości. Na samym początku poznajemy Gretę, kobietę blisko sześćdziesiątki, która po 30 latach wraca do swojej rodzinnej posiadłości położonej na wzgórzach Walii. Tam zaczyna przypominać sobie wydarzenia z ostatnich 20 lat życia, które zostały wymazane z jej pamięci przez tragiczny wypadek. Wraz z kolejnymi odzyskanymi wspomnieniami, Greta odkrywa rodzinne sekrety i czuje coraz większy niepokój. Czytelnik razem z nią poznaje historię Cheski, jej córki, która jako dziecko została gwiazdą filmową, a także historię Avy, jej wnuczki. Losy trzech kobiet z trzech różnych pokoleń przeplatają się ze sobą, tworząc niezwykle klimatyczną, wielowątkową opowieść, która pozostaje w myślach jeszcze na długo po skończeniu lektury.

Lucinda Riley to królowa powieści dla kobiet. Napisane przez nią historie czyta się jednym tchem, lekko i przyjemnie, a jednocześnie język, jakim są napisane naprawdę zachwyca. „Drzewo anioła” to powieść, od której ciężko się oderwać, bo pomimo niespiesznego tempa, fabuła jest ciekawa, a zabieg przeplatania wydarzeń z teraźniejszości i przeszłości sprawia, że czytelnik chce jak najszybciej pozbierać informacje, by uzyskać pełen obraz rodziny Grace.

Każda z trzech bohaterek, choć związane są ze sobą więzami krwi, jest inna. Każda ma inny charakter i inne spojrzenie na świat. Ich sylwetki są wykreowane niezwykle wyraziście i szczegółowo, przez co łatwiej jest czytelnikowi zrozumieć ich czyny i dokładnie przeanalizować ich tok myślenia. Historie kobiet bardzo się od siebie różnią, jednak żadna z nich nie jest mniej interesująca od pozostałych. Autorka bardzo subtelnie połączyła ze sobą całą gamę wątków, tworząc absorbującą, poruszającą i dojrzałą opowieść. Śmiałam się, wzruszałam, irytowałam i smuciłam podczas czytania - to chyba wystarczający dowód na to, że „Drzewo anioła” to prawdziwy rollercoaster emocji!

„Drzewo anioła” jest książką, którą powinna poznać każda kobieta. To powieść o bohaterkach takich jak my, nie bez wad, czasami błądzących, borykających się z wieloma problemami dnia codziennego i szukających szczęścia na swój sposób. Myślę, że każda czytelniczka znajdzie w niej coś inspirującego.

www.zglowawksiazkach.pl

Lucinda Riley to autorka, która oczarowała mnie powieścią „Siedem sióstr”, otwierającą siedmiotomowy cykl o tym samym tytule. Historie, które tworzy są pełne emocji, skłaniające do refleksji, a ponadto napisane tak pięknym, barwnym językiem, że nie sposób nie zakochać się w jej twórczości. W przerwie pomiędzy kolejnymi tomami wyżej wspomnianej serii, sięgnęłam po „Drzewo...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Rzadko sięgam po literaturę historyczną, jednak po fali zachwytów nad produkcjami serialowymi, związanymi w motywem wikingów, sama zapragnęłam nieco zgłębić ten temat. Wybór padł na wznowienie popularnej serii „Wojny wikingów” autorstwa Bernarda Cornwella. Ten cykl także doczekał się ekranizacji, którą można obejrzeć na platformie Netflix, jednak moim zdaniem przed obejrzeniem serialu warto przeżyć tę historię w wersji pisanej. To niesamowita przygoda!

Akcja „Ostatniego królestwa” rozgrywa się w IX wieku w Anglii. W tym czasie odbywają się na tych terenach najazdy Wikingów, którzy plądrują i zajmują kolejne ziemie Wysp brytyjskich. Podczas jednej z pierwszych bitew, uznany wikiński wojownik Ragnar oszczędza młodego chłopca Uhtreda i zamiast zabić go, tak jak jego ojca i brata, postanawia zabrać go ze sobą i wychować w duchu pogańskim. Pojmany za dziecka ealdorman Northumbrii dorasta wśród wikingów, stając się częścią ich rodziny i pomagając im w kolejnych najazdach. Uhtred żyje jednak w przekonaniu, że przeznaczenia nie da się oszukać i wie, że pewnego dnia stanie przed wyborem pomiędzy beztroskim życiem wśród Duńczyków, a byciem lojalnym wobec ojczyzny.

W przypadku powieści historycznych czynnikiem, który zniechęca wielu czytelników do lektury są długie i nużące opisy, przez które książkę czyta się z trudem i bez przyjemności. Bernard Cornwell przełamuje jednak te stereotypy i choć w „Ostatnim królestwie” umieszcza sporą ilość opisów, to są one napisane w sposób przystępny i maksymalnie angażujący odbiorcę w fabułę. Mamy krwawe walki, mamy spiski i intrygi, mamy mnóstwo różnorodnych relacji między bohaterami, a wszystko to podane prostym, a zarazem ładnym językiem. Akcja nie pędzi na łeb na szyję, a płynie powoli, pozwalając czytelnikowi delektować się przygodami wikingów i chłonąć każdy szczegół rozbudowanego świata bitew duńsko-anglosaskich.

Głównym bohaterem „Ostatniego królestwa” jest Uhtred, z urodzenia Anglik i chrześcijanin, który z biegiem akcji staje się pełnokrwistym Duńczykiem. To chłopiec, który w bardzo młodym wieku znalazł się w trudnym świecie wojen i konfliktów, i który musi wybierać pomiędzy lojalnością wobec kraju, a przywiązaniem i miłością do najeźdźców. To postać niezwykle ciekawa i rozbudowana, która szturmem podbija serca czytelników. Jest rozsądny, inteligentny i przebiegły, dzięki czemu doskonale radzi sobie w każdej sytuacji. Na kartach powieści towarzyszy mu szereg postaci drugoplanowych, równie ciekawie wykreowanych i zyskujących sympatię czytelnika.

Mogłoby się wydawać, że „Ostatnie królestwo” to powieść typowo dla mężczyzn, pełna opisów walk i politycznych intryg. Nic bardziej mylnego! Kobiety również odnajdą w niej wiele elementów, które uczynią lekturę ciekawą i wartościową. To powieść o prawdziwej przyjaźni i miłości rodzinnej, poszukiwaniu siebie oraz walce o przetrwanie w trudnych i krwawych czasach. Ja niezwykle miło wspominam czas spędzony na jej czytaniu i z niecierpliwością czekam na chwilę, w której sięgnę po kolejny tom!

www.zglowawksiazkach.pl

Rzadko sięgam po literaturę historyczną, jednak po fali zachwytów nad produkcjami serialowymi, związanymi w motywem wikingów, sama zapragnęłam nieco zgłębić ten temat. Wybór padł na wznowienie popularnej serii „Wojny wikingów” autorstwa Bernarda Cornwella. Ten cykl także doczekał się ekranizacji, którą można obejrzeć na platformie Netflix, jednak moim zdaniem przed...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Historia nigdy nie była moją mocną stroną. Nie lubiłam uczyć się dat, miejsc i suchych faktów, których wymagała podstawa programowa w szkole. Wszystko zmieniło się jednak, kiedy postanowiłam spróbować zmierzyć się z powieściami historycznymi, w których autorzy korzystają z faktów, ale dodatkowo ubarwiają je fikcją literacką. Okazało się, że historia podana w taki sposób potrafi być ciekawa i fascynująca, a ponadto jest świetnym podłożem do tworzenia różnorodnych powieści. Najnowszą książką z gatunku tych inspirowanych faktami historycznymi jaką przeczytałam jest „Pęknięta korona” autorstwa Grzegorza Wielgusa. Zaciekawiło mnie połączenie średniowiecznej Polski i zagadki kryminalnej w wydaniu rodzimego autora. A jak taki miks wypada w ostatecznym rozrachunku? Czytajcie dalej!

Akcja powieści rozgrywa się w 1273 roku w Krakowie, gdzie dochodzi do tajemniczych morderstw. Zaczyna się od wyłowienia z Wisły ciała brutalnie zamordowanego mężczyzny. W rozwikłanie zagadki jego zabójstwa angażuje się brat Gotfryd, czyli doświadczony inkwizytor oraz dominikanin, awanturniczy rycerz Jaksa, a także Lambert, szlachcic z Myślenic. Trójka bohaterów natrafia na ślady wiodące do ruin owianego złą sławą zamku Lemiesz, gdzie odnajdują kolejne tropy. Podczas rozwiązywania tej zagadki, dochodzi do kolejnego odkrycia - w dworze pewnego magnata odnalezione zostaje ciało zwęglonego rycerza, którego śmierć w ewidentny sposób łączy się z pogańskimi rytuałami. Co łączy te dwie sprawy? Kto stoi za zabójstwami i jaki ma w tym wszystkim interes? Trójka średniowiecznych detektywów będzie musiała zmierzyć się z wieloma niebezpieczeństwami, aby dowieść prawdy, a po drodze będą mogli zaufać tylko sobie nawzajem.

„Pęknięta korona” okazała się być niesamowitą przygodą, która przybliża czytelnikowi średniowieczne realia małopolski, a jednocześnie wciąga w bardzo ciekawa intrygę, pełną morderstw, tajemnic i herezji. Autor bardzo zręcznie łączy fakty historyczne z fikcją literacką, żonglując informacjami charakteryzującymi epokę i bieżącymi przygodami bohaterów. Całość utrzymana jest w wyjątkowym klimacie, który podkreśla dobrze wykorzystana stylizacja językowa. Tekst pełen jest archaizmów i dawno zapomnianych zwrotów, które mimo wszystko łatwo jest zrozumieć poprzez kontekst, w jakim są używane.

Poprzez użytą przez autora stylizację językową, „Pękniętą koronę” czyta się dosyć wolno i wymaga ona pełnego skupienia od czytelnika. Niektórych może to zrazić do lektury, ale zapewniam, że taki zabieg nadaje niesamowitego klimatu i pozwala czytelnikowi maksymalnie wczuć się w realia średniowiecznej Polski. Autor wykazał się ogromną wiedzą na temat epoki, zwyczajów polskiej ludności, jej poglądów i wierzeń. Książka jest dzięki temu nie tylko fajną rozrywką na wieczór, ale także skarbnicą wiedzy i lekturą bardzo inspirującą, która zachęca do sięgnięcia po inne historie z tamtego okresu.

Dobrze wykorzystane podłoże historyczne, stylizacja językowa i wyjątkowy klimat to zdecydowanie zalety tej powieści. A jakie są jej minusy? Przede wszystkim długość! Myślę, że „Pęknięta korona” ma doskonały potencjał na bycie powieścią wielkoformatową, z wieloma postaciami i wieloma wątkami. Tutaj troszkę zabrakło mi szerszego rozbudowania fabuły i lepszej kreacji postaci. Chciałabym lepiej poznać bohaterów, zobaczyć ich również w innych sytuacjach i innych położeniach. Autor bardzo ciekawie nakreślił ich sylwetki, jednak niewiele ponad 200 stron to za mało, by odpowiednio je rozbudować i przedstawić. Mam ochotę na więcej!

„Pęknięta korona” to udany kryminał osadzony w realiach historycznych, który zachwyca klimatem i stylizacją językową, a pozostawia odrobinę niedosytu jeśli chodzi o fabułę i bohaterów. Otwarte zakończenie sugeruje jednak kontynuację przygód trójki „detektywów”, więc liczę na to, że takowa powstanie i dostarczy mi tych brakujących elementów.

www.zglowawksiazkach.pl

Historia nigdy nie była moją mocną stroną. Nie lubiłam uczyć się dat, miejsc i suchych faktów, których wymagała podstawa programowa w szkole. Wszystko zmieniło się jednak, kiedy postanowiłam spróbować zmierzyć się z powieściami historycznymi, w których autorzy korzystają z faktów, ale dodatkowo ubarwiają je fikcją literacką. Okazało się, że historia podana w taki sposób...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

„Promyczek” to książka, którą chciałam przeczytać od bardzo dawna i o której słyszałam mnóstwo niezwykle pozytywnych opinii. Czytelnicy rozwodzili się nad tym, jak wzruszająca i wartościowa to powieść oraz jak długo nie można się po niej pozbierać. Byłam ciekawa, czy faktycznie jest to taka „bomba” emocjonalna i czy rzeczywiście jest nad czym się tak zachwycać. Teraz, będąc już po lekturze, muszę oświadczyć, że dołączam do grona tych, którzy „Promyczka” kochają i podobnie jak ja musieli uporać się z zaczerwienionym nosem i zapuchniętymi oczami od płaczu. Ta książka to gigantyczny wyciskacz łez!

Fabuła „Promyczka” kręci się wokół postaci Kate Sedgwick, którą poznajemy w momencie jej przeprowadzki z San Diego do Minnesoty. Dziewczyna zostawia za sobą trudny etap jej życia, a zarazem najlepszych przyjaciół i ukochane miasto. Wszystko postawiła na jedną kartę - wyjeżdża, rozpoczyna wymarzone studia na uczelni w Grant i czerpie z życia garściami. Kate szybko aklimatyzuje się w nowym miejscu, zdobywa przyjaciół i pracę, a także poznaje czarującego Kellera Banksa. Od początku obydwoje wpadają sobie w oko, ale z pewnych powodów nie chcą się angażować w poważną relację. Uczucia jednak bywają trudne do okiełznania, nawet jeśli bardzo się przed nimi bronimy...

„Jest niespotykanym promykiem słońca. Nie tylko szuka jasnych stron... ale nimi żyje.”

Opis fabuły „Promyczka” brzmi jak opis tysiąca innych powieści nurtu New Adult, prawda? Jest młoda dziewczyna, która wyjeżdża na studia, by rozpocząć nowe życie, jest trudna przeszłość i związane z nią tajemnice, a do kompletu pojawia się przystojny chłopak, który zaczyna żywić uczucia do głównej bohaterki. To idealne podłoże do cukierkowego romansu, jakich wiele na rynku wydawniczym. „Promyczek” okazał się być jednak książką zupełnie innego typu, mimo że bazuje na podobnych schematach. Kim Holden przedstawia czytelnikowi historię, w której nie wszystko jest tęczowe i radosne oraz nie wszystko kręci się wokół romansu. Ta książka to prawdziwy rollercoaster emocjonalny, bo dostarcza czytelnikowi zarówno wzruszeń, jak i śmiechu. Autorka nie bawi się w podkoloryzowanie historii, ale przedstawia ją w sposób realistyczny, z momentami radości i smutków, tak jak to jest w życiu.

Głównym filarem tej powieści, bez którego nie byłaby ona tak przepełniona emocjami, są bez wątpliwości genialnie wykreowani bohaterowie. Kate bezsprzecznie stała się moją ulubioną postacią kobiecą w literaturze pięknej! Jest niezwykle charyzmatyczna, spontaniczna i kochająca, a w tym wszystkim jeszcze mądra i utalentowana. Po takim opisie możecie uznać, że jest wręcz wyidealizowaną bohaterką, ale nic bardziej mylnego. To postać, która została wykreowana bardzo realistycznie, która ma swoje demony i problemy, ale która jednocześnie potrafi w najdrobniejszych rzeczach dostrzec piękno i podzielić się nim z innymi. To kobieta o pięknej duszy i wspaniałym podejściu do życia. Jej postać bardzo inspiruje i jeszcze bardziej wzrusza.

Historia nie skupia się jednak tylko i wyłącznie na Kate, bo Kim Holden zadbała o całą gamę świetnych postaci, które towarzyszą głównej bohaterce na nowym etapie życia. Mamy Gusa, najlepszego przyjaciela Kate i zarazem bohatera o wyśmienitym poczuciu humoru, mamy Kellera, który potrafi rozkochać w sobie każdą czytelniczkę, mamy słodką Stellę, zadziorną Shelly, uroczego Claytona i wiele, wiele innych postaci pobocznych, które mają mniejszy lub większy wkład w całą fabułę. Autorka świetnie zbudowała między nimi różnorodne relacje, które objawiają się w zabawnych dialogach i poruszających czynach.

„Muzyka istnieje po to, by jej słuchać, więc według mnie każdy powinien z niej czerpać. Garściami. Muzyka ma moc. Łączy ludzi.”

„Promyczek” ujął mnie także motywem muzyki, który przewija się przez całą historię. Część bohaterów gra na instrumentach, część śpiewa, a część nawet gra koncerty i nagrywa autorskie utwory. Muzyka jest narzędziem, które potrafi wzruszyć równie mocno, co słowa. A jeśli te dwie rzeczy dodatkowo się połączy, tak jak zrobiła to Kim Holden... wychodzi mieszanka iście wybuchowa! Myślę, że każdy czytelnik, który na co dzień odnajduje wzruszenie w muzyce, odnajdzie je także w „Promyczku”. Autorka ma wspaniałą wyobraźnię, dzięki której jej opisy dźwięków i towarzyszących im emocji są naprawdę mocne w odbiorze.

„Promyczek” to zdecydowanie jedna z najlepszych powieści New Adult, jakie miałam okazje przeczytać. Przyznam szczerze, że przez pierwszą połowę książki nie do końca dostrzegałam w czym tkwi jej fenomen, jednak druga połowa rozłożyła mnie na łopatki i wypłakałam przy jej czytaniu chyba wszystkie łzy. Poznawanie tej historii boli psychicznie i fizycznie, ale mimo to brnie się w nią dalej. Myślę, że właśnie odkryłam w sobie pewne masochistyczne skłonności, ale jeśli każda książka, która sprawia ból ma być tak dobra, to zupełnie się tym nie przejmuję! Jeśli jeszcze nie znacie „Promyczka” to serdecznie zachęcam Was do lektury, ale radzę przygotować sobie wcześniej paczkę chusteczek. Albo najlepiej cały karton.

www.zglowawksiazkach.pl

„Promyczek” to książka, którą chciałam przeczytać od bardzo dawna i o której słyszałam mnóstwo niezwykle pozytywnych opinii. Czytelnicy rozwodzili się nad tym, jak wzruszająca i wartościowa to powieść oraz jak długo nie można się po niej pozbierać. Byłam ciekawa, czy faktycznie jest to taka „bomba” emocjonalna i czy rzeczywiście jest nad czym się tak zachwycać. Teraz,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Seria o Harrym Potterze autorstwa J.K. Rowling to już klasyk, jeśli chodzi o literaturę fantastyczną dla młodzieży. Książki odniosły ogromny sukces na całym świecie i do dziś są uwielbiane przez całe pokolenia czytelników. Fala popularności przygód młodego czarodzieja nie ominęła także mnie - dorastałam z Harrym i z nim uczyłam się czytać. To właśnie ta seria zainspirowała mnie do dalszych poszukiwań literackich i obudziła we mnie prawdziwą miłość do słowa pisanego. Teraz, po latach, wracam do każdej z części z okazji premier ilustrowanych przez Jima Kaya edycji. Najnowszą z nich jest właśnie „Więzień Azkabanu”, czyli jeden z moich ulubionych tomów.

W tej części Harry, Ron i Hermiona rozpoczynają trzeci rok nauki w Hogwarcie. Po dwóch starciach Pottera z Voldemortem wieść o czarnoksiężniku zanika, a główne zagrożenie stanowi teraz Syriusz Black, uciekinier z Azkabanu i dawny zwolennik Czarnego Pana. W związku z tym, że jest on na wolności, w szkole magii stosuje się wyjątkowe zabezpieczenia, jakimi są pilnujący cały budynek Dementorzy. To istoty przerażające, rozsiewające złowieszczą aurę i wyjątkowo mocno wpływające na Harrego. Młody czarodziej będzie musiał zmierzyć się ze swoimi lękami i pozna pewne fakty ze swojej przeszłości, które znacząco odmienią jego życie.

„Więzień Azkabanu” to jedna z moich ulubionych części serii głównie ze względu na to, że jest ona najbardziej przygodowa spośród wszystkich siedmiu. Mamy tutaj wątki poszukiwania niebezpiecznego więźnia, latania na hipogryfie, a nawet podróżowania w czasie! Bohaterowie przeżywają mnóstwo ekscytujących wydarzeń, a fabuła na moment odchodzi od wątku konfliktu na linii Harry - Voldemort i skupia się bardziej na przedstawieniu relacji pomiędzy bohaterami, różnorodnych zajęć w Hogwarcie oraz przeszłości rodziców Pottera.

Książkę czyta się bardzo lekko i szybko, bo język, jakim pisze J.K. Rowling jest prosty, a fabuła wciągająca. Na plus jest także polskie tłumaczenie Andrzeja Polkowskiego, które w tej edycji zostało dodatkowo poprawione i zredagowane. Nie mogę też oczywiście nie pochwalić pięknych ilustracji, którymi Jim Kay ozdobił tę książkę. Ilustrator podobnie jak w poprzednich tomach nie zawodzi i wspaniale oddaje klimat tej historii poprzez mniejsze i większe obrazki, bądź zdobienia stron. Jego kreska jest wyjątkowa i unikatowa, bo nie widać w niej dużej inspiracji filmową adaptacją książki. Jim Kay stworzył całkowicie swoją wersję wydarzeń, która ma niepowtarzalny charakter i doskonale uzupełnia tekst J.K. Rowling.

„Więzień Azkabanu” w wersji ilustrowanej to pozycja obowiązkowa dla każdego miłośnika serii o przygodach młodego czarodzieja. Wydanie zachwyca pięknymi ilustracjami, dużym formatem i oczywiście świetną historią, która kryje się na jego stronach. Jeśli jeszcze nie macie tej książki na półce, to radzę to szybko nadrobić!

www.zglowawksiazkach.pl

Seria o Harrym Potterze autorstwa J.K. Rowling to już klasyk, jeśli chodzi o literaturę fantastyczną dla młodzieży. Książki odniosły ogromny sukces na całym świecie i do dziś są uwielbiane przez całe pokolenia czytelników. Fala popularności przygód młodego czarodzieja nie ominęła także mnie - dorastałam z Harrym i z nim uczyłam się czytać. To właśnie ta seria zainspirowała...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Nie jestem osobą, która namiętnie czyta reportaże kryminalne i ogólnie literaturę faktu. Zazwyczaj sięgam po literaturę piękną, ale że thrillery i kryminały uwielbiam, to stwierdziłam, że lektura czegoś podobnego, ale opartego na prawdziwych wydarzeniach, może być czymś naprawdę ekscytującym. I nie pomyliłam się! „Na tropie mordercy” to książka, która w stu procentach przekonała mnie do formy reportażu.

Joakim Palmkvist opisuje sprawę zaginięcia Görana Lundblada, szwedzkiego multimilionera i właściciela ziemskiego. Mężczyzna zniknął na przełomie sierpnia i września 2012 roku i nie dawał znaku życia przez wiele tygodni. Sprawa od początku była bardzo podejrzana, a z czasem wyrosło jeszcze więcej wątpliwości i plotek wokół najbliższej rodziny Görana. Pieniądze są częstym powodem konfliktów rodzinnych, ale czy są dostatecznym powodem, by zamordować? Policja przez długi czas nie była w stanie nikomu nic udowodnić, ale w odpowiednim momencie pojawiła się Therese Tang, szefowa organizacji Missing People, przekonana, że rozwiąże tę sprawę. Tak też się stało, a w jaki sposób - o tym dowiecie się, czytając „Na tropie mordercy”.

Sprawa zaginięcia Görana Lundblada była bardzo mocno nagłośniona w Szwecji, ale ja sama pierwszy raz dowiedziałam się o niej właśnie za sprawą tej książki. Sprawiło to, że lektura była dla mnie jeszcze większą przyjemnością, bo nie miałam na ten temat żadnej wiedzy i mogłam podejść do niego z zupełnie czystą głową i dać się autorowi zaskoczyć. Joakim Palmkvist to świetny dziennikarz, który od pierwszych stron kupił mnie swoim stylem pisania. Książkę czyta się naprawdę świetnie - jest napisana lekko, prostym językiem, ilość faktów nie przytłacza, a autor potrafi tak zainteresować czytelnika, by utrzymać go w skupieniu i zainteresowaniu do końca reportażu. Całą tę długą i skomplikowaną historię zbrodni napisał prozą, w płynny sposób żonglując faktami i cytatami poszczególnych postaci, uczestniczących w tamtych wydarzeniach.

„Na tropie mordercy” przedstawia śledztwo głównie z perspektywy Therese Tang, kobiety, która tak naprawdę doprowadziła do jego rozwiązania. Joakim Palmkvist wielokrotnie konsultował się z nią przy pisaniu reportażu, starając się uchwycić wszystko, co zdołała wówczas zauważyć. Poza działaniami policji i organizacji Missing People, autor opisuje także przeszłość rodziny zaginionego oraz przeszłość samej Therese, która swoją drogą jest niezwykle ciekawą kobietą. W swoim życiu wykonywała wiele różnych zawodów, od modelingu i fryzjerstwa, przez zarządzanie restauracją, po sprzątanie w elektrowni jądrowej. Jak się później okazało, doskonale odnalazła się także w pracy w organizacji Missing People i w policji - Therese to kobieta o niezwykłym darze zjednywania sobie ludzi, osoba, która potrafi rozmawiać, zrozumieć i zdobyć zaufanie każdego, nawet niebezpiecznego mordercy.

„Na tropie mordercy” to fascynujący reportaż kryminalny, świetnie napisany i angażujący czytelnika w stu procentach. Joakim Palmkvist przedstawił tylko jedną z wielu możliwych wersji tego skomplikowanego śledztwa, a zrobił to w sposób bardzo przystępny i interesujący. Opisuje świeżą sprawę, bo miała ona miejsce tylko kilka lat temu i jej konsekwencje wciąż są widoczne w losach wielu ludzi z nią związanych. Polecam serdecznie wszystkim, którzy interesują się zaginięciami i morderstwami - ten reportaż nie przedstawi Wam suchych faktów, ale kompletną, dobrze napisaną historię, którą po prostu świetnie się czyta.

www.zglowawksiazkach.pl

Nie jestem osobą, która namiętnie czyta reportaże kryminalne i ogólnie literaturę faktu. Zazwyczaj sięgam po literaturę piękną, ale że thrillery i kryminały uwielbiam, to stwierdziłam, że lektura czegoś podobnego, ale opartego na prawdziwych wydarzeniach, może być czymś naprawdę ekscytującym. I nie pomyliłam się! „Na tropie mordercy” to książka, która w stu procentach...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

„Runa” to powieść, która z miejsca przyciągnęła moją uwagę w zapowiedziach na wrzesień. Obiecujący opis fabuły, intrygujący tytuł i powyższe zdanie na okładce sprawiły, że musiałam sięgnąć po tę książkę i przekonać się, jak autorce udało się połączyć wszystkie wątki na ponad sześciuset stronach. Teraz, będąc już po lekturze, muszę stwierdzić, że „Runa” to prawdziwe odkrycie 2018 roku! Fantastyczne połączenie literatury grozy, kryminału i powieści historycznej.

Akcja dzieje się w Paryżu w 1884 roku. Poznajemy Joriego Hella, szwajcarskiego studenta medycyny, który przebywa obecnie we Francji i regularnie uczęszcza na wykłady słynnego doktora Charcota w zakładzie dla obłąkanych La Salpêtrière. Ten przeprowadza eksperymenty na histeryczkach, które ogląda mnóstwo mężczyzn przybyłych z całej Europy. Pewnego dnia na oddział neurologiczny szpitala trafia tajemnicza dziewczynka, którą lekarze nazywają Runą. To dziecko o niespotykanej sile fizycznej, specyficznym wyglądzie i zupełnie niepodatne na wszelkie metody terapeutyczne. Na jednym z wykładów, podczas którego Charcot pokazuje dziewczynkę, Jori Hell wysuwa śmiałą propozycję zabiegu na otwartym mózgu - chce chirurgicznie usunąć obłęd z umysłu Runy. Szybko jednak okazuje się, że swoją odwagę będzie musiał przypłacić wieloma poświęceniami. Dziewczynka nie jest typową pacjentką, a w dodatku zna mroczne tajemnice lekarzy, które niebawem ujrzą światło dzienne...

„Runa” to prawdziwy miks gatunków literackich! Zarówno miłośnicy powieści historycznych, kryminałów, jak i powieści grozy znajdą tu coś dla siebie. Vera Buck płynnie łączy ze sobą poszczególne wątki w bogatą, rozbudowaną i świetnie dopracowaną powieść. Wprowadzenie do fabuły jest raczej spokojne, akcja płynie powoli i statycznie, a czytelnik ma czas na oswojenie się ze stylem pisania autorki i rozeznanie w świecie przedstawionym. Mimo niespiesznego tempa, powieść wciąga od pierwszych stron. Mroczny klimat Paryża w dziewiętnastym wieku i zakładu dla obłąkanych intryguje, realia, w jakich żyły w tamtym okresie kobiety jednocześnie przerażają i fascynują, a styl autorki zachwyca dużą płynnością i lekkością, pomimo dosyć bogatych opisów i historycznej stylizacji.

Najciekawszą postacią tej książki jest bezsprzecznie tytułowa Runa. Dziewczynka, która wzięła się znikąd, a której zachowanie i wygląd intrygują wszystkich pozostałych bohaterów. Autorka świetnie skonstruowała jej sylwetkę, sprawiając że wszystkie pośrednie wątki prowadzą do niej, pomimo że sama postać Runy nie pojawia się bardzo często na kartach tej książki. Znacznie więcej uwagi poświęcono Joriemu, który jest motorem napędowym do wszelkich działań, jakie pchają fabułę do przodu. Poznajemy jego przeszłość, motywacje, a także widzimy, jak zmieniają się jego poglądy po poznaniu dziewczynki. Oprócz niego pojawia się oczywiście wiele sylwetek lekarzy, detektywów, a także ministrant i wiele innych. Każda z postaci coś wnosi do historii i każda jest wykreowana z pomysłem i polotem.

„Runa” to świetna wielowątkowa powieść o mrocznych początkach psychiatrii, w której czytelnik odnajdzie zarówno fakty o medycynie dziewiętnastego wieku, jak i porywającą fikcję literacką. Autorka świetnie łączy ze sobą te dwa elementy, dostarczając odbiorcy mnóstwo emocji i rozrywki. Nie jest to jednak książka odpowiednia dla czytelników młodszych i o słabych nerwach, bo nie brak w niej przerażających i bardzo obrazowych scen eksperymentów na kobietach. Wszystkim pozostałym serdecznie polecam sięgnięcie po „Runę” - nie zawiedziecie się!

www.zglowawksiazkach.pl

„Runa” to powieść, która z miejsca przyciągnęła moją uwagę w zapowiedziach na wrzesień. Obiecujący opis fabuły, intrygujący tytuł i powyższe zdanie na okładce sprawiły, że musiałam sięgnąć po tę książkę i przekonać się, jak autorce udało się połączyć wszystkie wątki na ponad sześciuset stronach. Teraz, będąc już po lekturze, muszę stwierdzić, że „Runa” to prawdziwe odkrycie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

„Kochanka księcia” Genevy Lee to pierwszy tom bestsellerowej trylogii ROYALS, która jest brytyjską odpowiedzią na kontrowersyjne „Pięćdziesiąt twarzy Greya”, tyle że w królewskim wydaniu. Miało być zmysłowo, miało być niebezpiecznie, miało być pikantnie... A jak to wyszło w praktyce?

Książka opowiada o romansie Clary, dziewczyny, która właśnie skończyła studia na Uniwersytecie Oksfordzkim i zaczyna rozwijać swoją karierę, z Alexandrem, który podczas poznania panny Bishop jest dla niej tylko obcym mężczyzną o zniewalającej urodzie, demonicznym szafirowym spojrzeniu i tajemniczej aurze. Szybko jednak okazuje się, że nie jest to przypadkowa osoba, która pojawiła się na przyjęciu z okazji ukończenia studiów, ale książę Anglii we własnej osobie. Ich znajomość miała zakończyć się na tylko jednym, nic nie znaczącym pocałunku, ale jednak coś między nimi zaiskrzyło i przyciągnęło do siebie ponownie. Tak rozpoczyna się tajemniczy romans zwykłej dziewczyny i następcy tronu, który nigdy nie powinien się wydarzyć...

„Kochanka księcia” to powieść, która automatycznie przyciągnęła moją uwagę - lekki romans z elementami erotyka, królewskie klimaty, które uwielbiam, ciekawe nawiązanie do zbierającego skrajne opinie Greya - byłam pewna, że jest to książka idealna na wakacyjne zaczytanie. Cóż... mój entuzjam trochę ostygł w trakcie czytania. Historia sama w sobie jest całkiem fajna. Oczywiście nie brak tu przewidywalności i utartych schematów, ale Geneva Lee dodała kilka smaczków, które wzbogaciły historię Clary i Alexandra. Czyta się to przyjemnie, lekko i szybko, fabuła jest wciągająca i na pewno nie brakuje tu emocji. Bardzo spodobał mi się też klimat powieści i wszystkie smaczki dotyczące życia arystokracji.

Clary jest postacią łatwą do polubienia i zdecydowanie odbiega od wizerunku słynnej Any z „Pięćdziesięciu twarzy...”. Oczywiście ma swoje momenty, w których zachowuje się delikatnie infantylnie, ale jest ich stosunkowo niewiele i można zrozumieć ich przyczynę - nie jest jej łatwo ze względu na to, w jakich sytuacjach stawia ją pałacowy światek i trudny związek z Alexem. Została jednak wykreowana raczej na silną postać, z charakterkiem i ciętym językiem. Książę natomiast w tej części dał się poznać jako nieco zamknięty w sobie, tajemniczy mężczyzna, który zmaga się ze swoimi demonami. Jego charakter jest trudny i ciężko przebić się przez skorupę, którą się otoczył, ale nic nie dzieje się bez przyczyny i z biegiem fabuły dowiadujemy się, że duży wpływ na jego zachowanie ma jego mroczna przeszłość.

Tym, co najbardziej mi przeszkadzało w tej historii, to kilka elementów, w których inspiracja Greyem aż razi po oczach. Przede wszystkim widać to w postaci Alexandra - nieziemsko przystojny, bogaty, władczy, lubiący dominować bawidamek, który czerpie przyjemność ze sprawiania i otrzymywania bólu. Dołóżcie do tego blizny związane z wydarzeniami z przeszłości, które ma na torsie - Christian Grey wypisz, wymaluj. Same sceny łóżkowe też nie są najlepiej napisane, ale może to wina tłumaczenia i w oryginale wypadają korzystniej.

Podsumowując, mam mieszane wrażenia względem tej lektury. Z jeden strony niesamowicie raziły mnie podobieństwa do wspomnianej trylogii, a sceny łóżkowe niejednokrotnie sprawiały, że przewracałam oczami z zażenowaniem, ale z drugiej strony wczułam się w relację Clary i Alexandra i naprawdę dostrzegłam pewien magnetyzm pomiędzy nimi. Bo tak naprawdę pod przykrywką erotyka, kryje się subtelny romans, w którym niedopowiedzenia i drobne gesty tworzą uczucie. Geneva Lee pisze dobrze i poza tymi nieudanymi scenami seksu, czyta się tę książkę lekko i z przyjemnością. Nie zabrakło także zakończenia, które sprawia, że od razu chce się sięgnąć po kolejną część. Daję mocną piąteczkę i liczę na to, że drugi tom trylogii wypadnie lepiej.

www.zglowawksiazkach.pl

„Kochanka księcia” Genevy Lee to pierwszy tom bestsellerowej trylogii ROYALS, która jest brytyjską odpowiedzią na kontrowersyjne „Pięćdziesiąt twarzy Greya”, tyle że w królewskim wydaniu. Miało być zmysłowo, miało być niebezpiecznie, miało być pikantnie... A jak to wyszło w praktyce?

Książka opowiada o romansie Clary, dziewczyny, która właśnie skończyła studia na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

„Prawo miłości” autorstwa Whitney G. to ostatnia część bestsellerowej trylogii „Domniemanie niewinności”, a zarazem zwieńczenie historii romansu Andrew i Aubrey. Poprzednie dwa tomy były całkiem przyzwoite - spodobał mi się zarys fabuły, polubiłam bohaterów, czytało się to bardzo lekko i szybko. Książki nie były może czymś niezwykle odkrywczym i nowatorskim, ale w stylu pisania Whitney G. jest coś takiego, co sprawia, że czytelnik całym sobą wciąga się w historię i przeżywa wszystkie emocje razem z bohaterami. No i to zakończenie „Niewinnej”... Po prostu musiałam sięgnąć po kolejną część!

Fabuła stanowi kontynuację wydarzeń z poprzednich tomów. Aubrey i Andrew mają kryzys - obydwoje wciąż coś do siebie czują, ale nie potrafią stworzyć zdrowej relacji. Dziewczyna ma w dodatku na głowie treningi baletu i kampanię wyborczą ojca, a Andrew boryka się z problemami z przeszłości. Aubrey ma dość ciągłej presji i ucieka do Nowego Jorku, gdzie stara się o członkostwo w prestiżowym zespole baletowym. Powoli zaczyna sobie układać życie w nowym miejscu, jednak los ponownie krzyżuje jej drogi z Andrew. Czy wybaczą sobie i postanowią spróbować raz jeszcze być razem?

„Prawo miłości” to bardzo udana kontynuacja losów studentki prawa i jej szefa. Ta część jest nieco dłuższa od dwóch poprzednich, dlatego też Whitney G. miała większe pole do manewru, jeśli chodzi o ciekawy rozwój głównych postaci i odpowiednie poprowadzenie wątków do końca. Mamy okazję lepiej poznać Aubrey i wczuć się w jej sytuację, poczuć ten sam gniew wobec egoistycznych rodziców i tą samą gorycz odrzucenia przez Andrew. Mężczyzna także doskonale rozwija się w tej książce. Poznajemy jego tajemniczą przeszłość, a zarazem motywacje i powody, dlaczego jest, jaki jest. Możemy lepiej go zrozumieć, dojrzeć z szerszej perspektywy i wreszcie zobaczyć, jak odsuwa od siebie demony minionych lat i walczy o lepsze jutro, o miłość.

Fabuła jest bardzo ciekawa i dosyć oryginalna, jeśli rozpatrywać ją w kategoriach zwykłego romansu. Jest tajemnica z przeszłości, jest burzliwy związek, są fantastycznie opisane pasje bohaterów - prawo i balet, są postaci, które z łatwością można polubić i jest masa emocji - od śmiechu do wzruszeń. Książkę czyta się niezwykle szybko, bo nie dość, że wciąga, to jeszcze napisana jest bardzo przyjemnym, lekkim piórem. Dialogi są przezabawne, a choć sceny łóżkowe wciąż nieco kuleją, to jest ich o tyle mało, że nie razi to tak bardzo w oczy. Zakończenie lekko przesłodzone, ale czego można spodziewać się po lekkim romansie dla kobiet - jest przynajmniej satysfakcjonujące i czytelnik ma poczucie, że wszystko potoczyło się w dobrym kierunku.

„Prawo miłości” to książka dobra, a już na pewno lepsza od poprzednich części trylogii. Whitney G. ma prawdziwy talent do kreowania charakternych postaci i budzenia skrajnych emocji w czytelniku. Jeśli lubicie romanse i szukacie takiego, który poza samym wątkiem miłosnym ma także inne ciekawe elementy i postaci z interesującą przeszłością, to koniecznie sięgnijcie po serię „Domniemanie niewinności”.

www.zglowawksiazkach.pl

„Prawo miłości” autorstwa Whitney G. to ostatnia część bestsellerowej trylogii „Domniemanie niewinności”, a zarazem zwieńczenie historii romansu Andrew i Aubrey. Poprzednie dwa tomy były całkiem przyzwoite - spodobał mi się zarys fabuły, polubiłam bohaterów, czytało się to bardzo lekko i szybko. Książki nie były może czymś niezwykle odkrywczym i nowatorskim, ale w stylu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

„Kłamczucha” to powieść, która wzbudza wiele kontrowersji. Zapowiadana jako mocny thriller psychologiczny o mrocznej przyjaźni dwóch młodych kobiet, rekomendowana przez Johna Greena jako piękna i piekielnie mądra, a po premierze zbierająca dosyć skrajne opinie. Byłam bardzo ciekawa, co takiego kryje w sobie ta książka, że jedni są nią zachwyceni, a inni wręcz przeciwnie. Przeczytałam. I powiem tak - te kontrowersje są jak najbardziej uzasadnione.

Na początku historii poznajemy Jule, młodą dziewczynę, która spędza już kolejny tydzień w ekskluzywnym kurorcie w Meksyku. Pływa w basenie, chodzi na siłownię, gawędzi z barmanem i pozornie wydaje się odpoczywać. Jak się jednak okazuje - dziewczyna wcale nie jest na wakacjach, ale się ukrywa. Bardzo szybko zostajemy wciągnięci w wir wydarzeń, ucieczki, walki i inne wydarzenia, które powodują nie małą konsternację w czytelniku. Co się dzieje? Kim jest ta dziewczyna, dlaczego się ukrywa i przed kim? Wszystko, co dzieje się na kartach tej książki jest z początku bardzo dziwne i osobliwe, ale przez to powoduje taki efekt, że zarówno z niepokojem, jak i dużą ciekawością przewraca się kolejne strony.

E. Lockhart zastosowała w tej powieści efekt odwróconej fabuły - zaczynamy od rozdziału osiemnastego, w którym poznajemy ostatni etap podróży Jule, by schodzić w dół aż do pierwszego, gdzie jej przygoda się rozpoczyna. Jest to zabieg nietypowy, który sprawia, że dość dziwnie się to czyta i ciężko początkowo się do takiej konstrukcji fabuły przekonać. Z czasem jednak nabiera to pewnego uroku i muszę przyznać, że bardzo przyczyniło się to u mnie do szybkiego tempa czytania tej książki - chciałam jak najszybciej poznać przyczyny tego, co wydarzyło się we wcześniejszych rozdziałach i po przekroczeniu połowy „Kłamczuchy” nie byłam w stanie jej odłożyć, nie poznawszy tej historii w całości. Skończyło się na tym, że pochłonęłam ją w jeden wieczór.

Jule jest postacią ciekawą, nietuzinkową i oryginalną, ale w taki bardzo niepokojący sposób. Trudno jest zrozumieć wiele z jej decyzji i czynów, szczególnie na początku, jednak po przeczytaniu całej książki można dojść do wielu ciekawych wniosków. Nie chcę oczywiście psuć Wam lektury, więc nie zdradzę w tej recenzji swoich przemyśleń na temat tej bohaterki, jednak mogę zapewnić że wywoła u Was wiele sprzecznych emocji i nierzadko wprawi Was w osłupienie. Jedno można o niej powiedzieć z całkowitym przekonaniem - dziewczyna potrafi świetnie kłamać.

„Kłamczucha” jest książką bardzo specyficzną. Zarówno ze względu na jej konstrukcję, jak i samą treść. Nie jest mi łatwo ją ocenić, bo z jednej strony bardzo mnie wciągnęła - dosłownie połknęłam ją w jeden wieczór, ale z drugiej strony wywołała u mnie tak dużo sprzecznych emocji i była tak dziwna, że sama nie wiem czy jest to jej atut, czy wręcz przeciwnie. Jeśli lubicie lekko pokręcone książki, z nietypową główną bohaterką i nie straszna Wam odwrócona chronologia, to koniecznie zwróćcie uwagę na „Kłamczuchę”.

www.zglowawksiazkach.pl

„Kłamczucha” to powieść, która wzbudza wiele kontrowersji. Zapowiadana jako mocny thriller psychologiczny o mrocznej przyjaźni dwóch młodych kobiet, rekomendowana przez Johna Greena jako piękna i piekielnie mądra, a po premierze zbierająca dosyć skrajne opinie. Byłam bardzo ciekawa, co takiego kryje w sobie ta książka, że jedni są nią zachwyceni, a inni wręcz przeciwnie....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

„Spętani przeznaczeniem” to drugi i zarazem ostatni tom serii „Naznaczeni śmiercią”. Pierwszą jej część recenzowałam już ponad rok temu, ale wciąż pamiętam emocje, jakie towarzyszyły mi przy lekturze, pozytywne wrażenia po jej skończeniu i przede wszystkim ogromny niedosyt i potrzebę poznania kontynuacji losów Cyry i Akosa! Byłam zachwycona światem wykreowanym przez Veronicę Roth i liczyłam, że „Spętani przeznaczeniem” jeszcze ten zachwyt pogłębią i sprawią, że ta dylogia stanie się jedną z moich ulubionych. Niestety, coś tutaj poszło nie tak. Czyżby kolejna seria z syndromem słabego drugiego tomu?

Akcja powieści rozpoczyna się bezpośrednio po wydarzeniach z „Naznaczonych śmiercią”. Bohaterowie uciekają na odległą planetę, żeby ukryć się przed wrogami i przemyśleć swoje następne ruchy. Szybko wychodzi na jaw, że rzekomo zmarły ojciec Cyry, Lazmet Noavek, żyje i wraca, by przejąć władzę nad Shotet. Mężczyzna staje się największym problemem Akosa i Cyry, a także wielu innych ludzi, których bezpieczeństwo staje pod znakiem zapytania. Odwieczny konflikt między Shotet a Thuvhe nabiera dynamiki i angażują się w niego najważniejsi ludzie Zgromadzenia. Zbliża się wojna, która może zadecydować o życiu ogromnej ilości ludzi. Akos i Cyra muszą interweniować, aby ratować siebie i bliskich - która strona okaże się zwycięską?

Liczyłam na to, że „Spętani przeznaczeniem” wyrwą mnie z butów - autorka zakończyła pierwszy tom w taki sposób, że czekanie na kontynuację było prawdziwą męczarnią, ale także ogromnym polem do spekulacji na temat tego, jak dalej rozwiną się wątki bohaterów. Miałam nadzieję na spektakularne zakończenie serii, coś co utrzyma mnie w napięciu przez kilka godzin i pozostawi z samymi pozytywnymi emocjami. Niestety spotkał mnie zawód. Przez pierwszą połowę książki dzieje się tak mało, że naprawdę trudno jest przebrnąć przez kolejne strony. Ciężko się to czyta, czego nie ułatwia też nowy sposób narracji, bo w tym tomie oprócz Akosa i Cyry narratorką jest też Cisi, siostra Akosa. Jej wątek jest najnudniejszy w całej tej serii i gdyby fragmenty jej narracji skrócić o połowę, to całość wypadłaby dużo, dużo lepiej.

Nie ma jednak tragedii, bo druga połowa książki w końcu przypomniała mi o tym, co tak pokochałam w pierwszym tomie. Akcja nabiera tempa, a Veronica Roth funduje czytelnikowi kilka naprawdę genialnych zaskoczeń, jak na przykład to dotyczące przeszłości Cyry i Akosa. Fabuła staje się ciekawsza, bohaterowie się rozwijają, a czytelnik zaczyna mocno wciągać się w całą historię. Podobało mi się również zakończenie, które nie było przesadzone ani przesłodzone. Wciąż jednak czuję niedosyt, jeśli chodzi o świat wymyślony przez autorkę. Jest naprawdę świetnie wymyślony, ma potencjał i daje ogromne pole do popisu, jeśli chodzi o kreowanie akcji. Żałuję, że autorka nie poświęciła więcej czasu na lepsze przedstawienie innych planet i ludów, i że nie stworzyła większej ilości wątków w oparciu o nie. Z ogromną przyjemnością poczytałabym jeszcze o kulturze i zwyczajach mieszkańców, o ich międzyplanetarnych podróżach i talentach, które nadaje nurt. Gdyby rozszerzyć tę historię, usunąć niektóre zbędne wątki i dodać więcej tego wspaniałego świata, mogłaby powstać naprawdę niesamowita trylogia.

Żałuję, że tak się nie stało, ale mimo wszystko polecam Wam lekturę tej dylogii. Historia sama w sobie nie jest czymś genialnym, ale ma kilka fajnych zwrotów akcji, które potrafią zaskoczyć czytelnika. Poza tym świat wykreowany i cały ten kosmiczny klimat jest czymś naprawdę fantastycznym, co wyróżnia tę serię na tle innych. Spróbujcie, może „Spętani przeznaczeniem” Wam spodobają się nieco bardziej niż mi.

„Spętani przeznaczeniem” to drugi i zarazem ostatni tom serii „Naznaczeni śmiercią”. Pierwszą jej część recenzowałam już ponad rok temu, ale wciąż pamiętam emocje, jakie towarzyszyły mi przy lekturze, pozytywne wrażenia po jej skończeniu i przede wszystkim ogromny niedosyt i potrzebę poznania kontynuacji losów Cyry i Akosa! Byłam zachwycona światem wykreowanym przez...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Przyjaciele są niezwykle ważni w trakcie dorastania. Każde dziecko potrzebuje mieć taką bliską osobę, z którą może dzielić sekrety niekoniecznie zrozumiałe dla dorosłych, z którą może dzielić troski i radości, i z którą może fajnie spędzać wolny czas, bawiąc się i przeżywając różne przygody. Nie zawsze jednak mamy to szczęście by z łatwością trafić na bratnią duszę w szkole, czy w najbliższej okolicy. I co wtedy? Niektóre dzieciaki uciekają w świat książek i tam sympatyzują z przeróżnymi bohaterami, ale jeszcze inne mają tak bogatą wyobraźnię, że wcale nie potrzeba im gotowych historii i postaci - same je sobie wymyślają!

Taka właśnie jest Amanda Szuruburska. To dziewczynka, której wszędzie jest pełno, która nie potrafi się nudzić i z łatwością sama wymyśla dla siebie zajęcia. Jej wyobraźnia jest niezwykle mocno rozwinięta, więc kiedy pewnego dnia dostrzega w szafie chłopca, którego jej mama nie potrafi dostrzec, z łatwością go akceptuje i zostaje on jej najlepszym przyjacielem. Jak się okazuje, Rudger jest po prostu wytworem wyobraźni Amandy. Od kiedy tylko pojawia się w jej domu, zostaje członkiem rodziny i wraz z dziewczynką bawi się, ma własne miejsce i nakrycie przy stole, jeździ z Amandą i jej mamą na basen i w inne miejsca. Z początku dostrzega go jedynie Amanda, wszystko zmienia się jednak, gdy pewnego dnia w drzwiach jej domu staje pan Trznadel - łysy, grubawy, z rudym wąsem i w hawajskiej koszuli. Z pozoru niepozorny ankieter okazuje się polować na Rudgera... Czy chłopiec zdoła ukryć się przed nim i ochronić też Amandę?

Czytając regularnie moje recenzje, mogliście z pewnością dostrzec, że sięgam po przeróżne gatunki książek i absolutnie nie lubię się w tym temacie ograniczać. Dlaczego więc miałabym sobie odmówić poznania ciekawej książeczki dla dzieci, mimo że już jakiś czas temu do liczby moich lat wskoczyła dwójka z przodu? „Przyjaciel z szafy” zaintrygował mnie swoim opisem na tyle mocno, że postanowiłam na jeden wieczór znów stać się małą dziewczynką i razem z Amandą Szuruburską i Rudgerem przeżywać szalone przygody. I absolutnie tego nie żałuję! Książka A.F. Harrolda skierowana jest do czytelników w przedziale wiekowym 10-12 lat, ale powiem szczerze, że sama postawiłabym tę poprzeczkę nawet trochę wyżej. Nie jest to absolutnie cukierkowa bajeczka dla dzieci, ale raczej przygodówka z dość mocnymi elementami grozy. Postać pana Trznadla i jego strasznej małej przyjaciółki są miejscami naprawdę przerażające! Tego efektu dopełniają ilustracje Emily Gravett, które są w większości piękne i kolorowe, ale w momentach z Trznadlem i dziewczynką stają się bardzo mroczne i ponure.

Sięgając po „Przyjaciela z szafy” musicie się zatem liczyć z tym, że te elementy grozy występują i to w dosyć mocnej odsłonie. Nie jest to jednak absolutnie książka, która ma na celu przestraszyć młodego czytelnika! Poza nutką groteski i horroru, większa część historii ma bardzo pozytywny wydźwięk. To bardzo mądra i piękna książka o sile przyjaźni, o tym, że należy się troszczyć o drugą osobę i okazywać jej sympatię, bo kiedyś może być na to za późno. Więź Amandy i Rudgera pomimo drobnych wad jest bardzo silna i pokazuje czytelnikowi, jaką moc ma wyobraźnia. Myślę, że „Przyjaciel z szafy” to fantastyczna propozycja nie tylko dla dzieci, ale i starszego czytelnika. Przekazuje wiele uniwersalnych wartości, o których zapominamy w naszej zabieganej codzienności, a które potrafią dostrzec beztroskie dzieciaki. Polecam zarówno ze względu na wspaniałą treść, jak i przepiękną oprawę. Sięgnijcie po „Przyjaciela z szafy”, bo jak to mówi Amanda - „każda książka to przygoda”.

www.zglowawksiazkach.pl

Przyjaciele są niezwykle ważni w trakcie dorastania. Każde dziecko potrzebuje mieć taką bliską osobę, z którą może dzielić sekrety niekoniecznie zrozumiałe dla dorosłych, z którą może dzielić troski i radości, i z którą może fajnie spędzać wolny czas, bawiąc się i przeżywając różne przygody. Nie zawsze jednak mamy to szczęście by z łatwością trafić na bratnią duszę w...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Skradzione laleczki Ker Dukey, K. Webster
Ocena 7,5
Skradzione lal... Ker Dukey, K. Webst...

Na półkach: , , ,

„Skradzione laleczki” to niezwykle głośna premiera ostatnich tygodni. Książka kontrowersyjna, szokująca już samym opisem fabuły, gwarantująca ogromne emocje - nie mogłam przejść obok niej obojętnie! Poza tym prawie 4.5 gwiazdki na goodreads do czegoś zobowiązuje i najpewniej świadczy o tym, że Ker Dukey i K. Webster napisały coś naprawdę dobrego i wartego uwagi. Czy faktycznie „Skradzione laleczki” są tak fenomenalne? Oj, owszem.

Fabuła kręci się głównie wokół postaci Jade Phillips - teraz dorosłej kobiety i szanowanej pani detektyw, a dwanaście lat temu czternastolatki uprowadzonej wraz z młodszą siostrą, Macy, z pchlego targu przez sprzedawcę lalek. Jade udało się wtedy uciec, jednak nie zdołała uratować Macy, co prześladuje ją non stop w teraźniejszości. Kobieta nie ustaje w poszukiwaniach siostry i swojego oprawcy, Benny'ego, ciągle przeżywając na nowo wszystkie traumatyczne sytuacje z przeszłości. Ten psychopatyczny potwór tak zszargał jej psychikę, że kobieta po prostu nie jest w stanie w stu procentach o nim zapomnieć. Ciężko jest jej ułożyć sobie życie, szczególnie miłosne, dlatego rzuca się w wir pracy i detektywem jest naprawdę genialnym. Mimo wszystko nie może ruszyć naprzód dopóki nie uratuje Macy, którą widzi w każdej zaginionej dziewczynie. Kiedy w końcu wpada na pewien trop, nic nie jest w stanie jej zatrzymać. Wygląda na to, że szykuje się kolejne spotkanie z Bennym...

Wiecie co moim zdaniem sprawia, że „Skradzione laleczki” jest tak wysoko ocenianą i uwielbianą przez czytelniczki książką? Po pierwsze: czyta się ją tak dobrze i z tak ogromną lekkością, że poza tymi wszystkimi ciężkimi emocjami związanymi z fabułą, lektura tej powieści to czysta przyjemność. Napisana jest bardzo dobrze - prostym stylem, ale nie zahaczającym jednocześnie o infantylność. Narracja jest pierwszoosobowa, z perspektywy Jade, a wydarzenia teraźniejsze przeplatane są wspomnieniami głównej bohaterki z czasu porwania i przebywania w zamknięciu. Wszystkie fakty dotyczące Benny'ego i poszczególnych sytuacji sprzed dwunastu lat poznajemy zatem stopniowo, wraz z biegiem fabuły w teraźniejszości i postępami Jade w śledztwie. Ten zabieg sprawdził się tutaj świetnie, bo autorki powoli odkrywają kolejne karty, utrzymując czytelnika w napięciu przez calutką książkę. Poza tym gdyby te retrospekcje umieścić jedna po drugiej, „Skradzione laleczki” mogłyby dostarczyć tyle ciężkich emocji i bólu, że nie dałoby się tego przeczytać z przyjemnością i w tak szybkim tempie.

Benny to postać rodem z najgorszych koszmarów. Psychopata, potwór, chory człowiek, kompletnie pozbawiony empatii i głębszych uczuć. W swoim życiu spotkałam już wiele czarnych charakterów w książkach, ale Benny trafia do ścisłej czołówki tych najobrzydliwszych. Jeśli nie na pierwsze miejsce! Autorki stworzyły postać, której się nienawidzi, którą się gardzi i która wywołuje jeszcze masę innych negatywnych emocji. Benny jest bohaterem perfekcyjnym w takiej właśnie stylizacji - my nie mamy go lubić, a wręcz przeciwnie! Mamy zobaczyć jakie okropne formy potrafi przybrać zło w realnym świecie i jakie czyhają na nas zagrożenia. Przedstawienie tego jest mocne i bardzo dosadne, ale w taki sposób możemy dużo lepiej zrozumieć osoby skrzywdzone przez tego człowieka. Drastycznie i brutalnie, ale tak to niejednokrotnie wygląda w realnym świecie.

„Skradzione laleczki” to książka, jakiej nigdy wcześniej nie miałam okazji czytać. W oryginalny sposób łączy w sobie elementy thrillera, erotyka i dark romance, tworząc kompozycję tak mocną i emocjonującą, że mam ochotę na więcej! Ta powieść to zdecydowanie propozycja dla starszego czytelnika, odpornego na drastyczne sceny przemocy i seksu. Szczególnie polecam ją kobietom, bo porusza takie tematy, które są bliskie każdej z nas, i których każda z nas powinna być świadoma. W brutalny sposób ukazuje jak może zmienić się postrzeganie świata przez dziewczynę, po uprzednim naruszeniu jej intymności i kobiecości. Myślę, że „Skradzione laleczki” poruszą najcieńsze struny w sercu każdej kobiety, a dodatkowo rozbudzą w niej chęć do walki z tak paskudną przemocą. Ta książka po prostu wgniata w fotel, łóżko, czy cokolwiek, na czym siedzicie, kiedy ją czytacie. Z całkowitą świadomością dołączam do grona fanów tej serii i z niecierpliwością czekam na kolejny tom!

www.zglowawksiazkach.pl

„Skradzione laleczki” to niezwykle głośna premiera ostatnich tygodni. Książka kontrowersyjna, szokująca już samym opisem fabuły, gwarantująca ogromne emocje - nie mogłam przejść obok niej obojętnie! Poza tym prawie 4.5 gwiazdki na goodreads do czegoś zobowiązuje i najpewniej świadczy o tym, że Ker Dukey i K. Webster napisały coś naprawdę dobrego i wartego uwagi. Czy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Muzyka jest ogromną częścią mojego życia - nie wyobrażam sobie dnia bez choćby jeden przesłuchanej piosenki, a śpiew i gra są dla mnie nie tylko jednymi z największych pasji, ale też sposobem na wyrażanie emocji w piękny sposób. Muzyka jest dla mnie i z pewnością dla wielu z Was rodzajem ucieczki od codziennych problemów i przykrości, czymś, co potrafi z miejsca poprawić humor i uspokoić. Nic więc dziwnego, że kojarzy się ona raczej z pozytywnymi emocjami, z czymś dobrym i szlachetnym. Pomyślcie jednak o muzyce w kontekście broni - ja wyobrażam ją sobie jako broń na szarą codzienność, na problemy i trudy, na smutek. V. E. Schwab w „Okrutnej pieśni” poszła o krok dalej i przedstawiła muzykę jako broń na okrucieństwo całego świata, złe uczynki i poczucie winy, a w tę broń wyposażyła istoty, które choć zwą się Potworami, nie zawsze są nimi w dosłownym znaczeniu.

W tej powieści autorka kreuje obraz postapokaliptycznego świata zbudowanego na terenie dawnych Stanów Zjednoczonych. Podzielony jest on na kilka stref, z których każda spełnia pewną funkcję, a w jego centrum jawi się Prawdziwość - bardzo niebezpieczne miasto, które po sześcioletniej wojnie zostało podzielone na dwie części. W jednej z nich przywódcą jest Callum Harker, który kontroluje wszystkich mieszkających tam ludzi oraz Potwory, które narodziły się w następstwie popełnianych przez ludzi zbrodni. Harker sprawuje dyktaturę, którą utrzymuje za pomocą sprzedawania poddanym ochrony przed podległymi mu Potworami. Po drugiej stronie Szwu przedzielającego Prawdziwość przywódcą jest Henry Flynn - zdecydowanie łagodniejszy władca, który kontroluje oddziały OSF, zabijające Potwory i w ten sposób chroni ludzkich mieszkańców miasta. Jak się jednak okazuje, nie wszystkie te stworzenia uważa za niebezpieczne i wymagające unicestwienia. W swoich szeregach ma bowiem trzech Sunajów - jeden z rodzajów Potworów, które za pomocą swojej muzyki potrafią odebrać dusze grzesznikom.

Pomiędzy Flynnem a Harkerem od pewnego czasu rośnie napięcie i czuje się, że trwający sześć lat sojusz niebawem zostanie przerwany. W międzyczasie August, jeden z synów Flynna postanawia włączyć się w działania ojca. Dostaje pewną misję, którą ma wykonać w Akademii Colton po drugiej stronie Szwu. W tym samym czasie do tej szkoły przeniesiona zostaje także córka Harkera, Kate, która po wyrzuceniu z kilku poprzednich placówek, w końcu trafia do Prawdziwości, gdzie od dawna chciała trwać przy boku ojca. Spotkanie tych dwojga może wiele zmienić w trwającym dotychczas rozejmie...

„Okrutna pieśń” to mroczna powieść urban fantasy, którą wyróżnia oryginalny świat, ciężki, mroczny klimat i nietypowi bohaterowie. To pierwsza część dylogii, więc Victoria Schwab skupia się w niej przede wszystkim na przedstawieniu czytelnikowi obrazu i zasad wymyślonego przez nią świata Verity. Jest to miejsce bardzo niebezpieczne i groźne, a życie w nim ryzykowne - ludzie na co dzień żyją wśród Potworów, a bezpieczeństwo zapewniają im inni ludzie, których władza wcale nie jest doskonale stabilna. Da się odczuć ten wszechobecny strach, niepewność, ale też paskudną rządzę mordu Potworów, które nie zawsze są tymi złymi i w wielu sytuacjach po prostu wymierzają należytą sprawiedliwość. Schwab stworzyła świat, który fascynuje i przeraża, nie mniej niż wydarzenia, które mają w nim miejsce.

Kate i August, dwójka głównych bohaterów, to postaci bardzo ciekawie wykreowane, nieco oderwane od rzeczywistości świata Verity, które razem z czytelnikiem poznają wiele z jego okrucieństw i brutalności. Potwór i dziewczyna spotykają się i konfrontują ze sobą dwa oddzielne światy, w których zostali wychowani. Schwab bardzo fajnie prowadzi fabułę, w której czytelnik odkrywa funkcjonowanie Verity wraz z bohaterami, jednocześnie kibicując im i próbując nadążyć za wcale nie tak wolną akcją. Bo mimo, że jest to swego rodzaju wprowadzenie do serii, to autorka stawia nie tylko na przedstawienie świata i bohaterów, ale także na szybkie tempo akcji, które sprawia że kolejne kartki przewraca się w mgnieniu oka.

„Okrutna pieśń” to bardzo dobra książka, w której nie brakuje akcji, charakternych bohaterów i emocji. Jestem usatysfakcjonowana pierwszym spotkaniem z twórczością Victorii Schwab i przyznam, że nie mogę doczekać się sięgnięcia po drugi tom tej dylogii i po serię „Odcienie magii”.

www.zglowawksiazkach.pl

Muzyka jest ogromną częścią mojego życia - nie wyobrażam sobie dnia bez choćby jeden przesłuchanej piosenki, a śpiew i gra są dla mnie nie tylko jednymi z największych pasji, ale też sposobem na wyrażanie emocji w piękny sposób. Muzyka jest dla mnie i z pewnością dla wielu z Was rodzajem ucieczki od codziennych problemów i przykrości, czymś, co potrafi z miejsca poprawić...

więcej Pokaż mimo to