-
ArtykułyJames Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński7
-
ArtykułyŚladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant8
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać455
-
ArtykułyZnamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant15
Biblioteczka
2020-03-25
2020-03-06
2020-01-25
2019-10-09
2019-08-09
2019-05-03
2019-01-27
2019-01-15
2018-09-21
2015-06-04
2018-05-08
2018-02-09
2017-12-24
2017-12-22
2017-11-11
2015-11-07
2017-04-13
2016-07-08
Wiecie, jak wygląda matrioszka, prawda? Lalka, a w środku tej lalki kolejna. I kolejna. I jeszcze następna. „Podróż na południe” jest powieściowym odpowiednikiem matrioszki - z wybrzeży Morza Libijskiego porywa nas w fantastyczne powieściowe światy, jeden bardziej fascynujący i niesamowity od drugiego.
Podróż rozpoczynamy w kawiarence na Krecie, gdzie spotyka się przypadkiem dwoje podróżnych. I zaczyna się opowiadanie. Ramą dla wszystkich pozostałych historii jest tu opowieść detektywistyczna - próba rozwikłania tajemnicy pewnego morderstwa prowadzi bohaterów z Pragi aż na tytułowe Południe, a poszlakami stają się nawet żelki. Nie koniec jednak na tym, bo w fabule tej zamyka się jak w szkatułce kilka innych. I tak dowiadujemy się między innymi o losach powieści spisanej na zwoju drutu, o kulcie starożytnego ludu Ligdów czy o historii robota i demona... A i to jeszcze nie wszystko; mnogość mniejszych powieści zamkniętych w Podróży na południe trudno opisać w kilku zdaniach.
Podstawową zaletą takiego nawarstwiania fabuł jest to, że każdy znajdzie tu coś dla siebie. Niezależnie od tego, czy na co dzień zaczytujecie się w fantastyce naukowej, kryminałach czy wolicie na przykład powieść filozoficzną - coś Was w Podróży na południe porwie. Nie można tu też mówić o monotonii, ponad 500 stron czyta się z niesłabnącym zainteresowaniem. Wady? Czasami kręci się lekko w głowie, trudno połapać się w takiej ilości wątków ciągniętych momentami niemal równolegle. Bywa też nużąco, choć na szczęście rzadko i na krótko – nim zdążycie znudzić się tą powieścią, autor rzuci kolejny dziwaczny pomysł w stylu medytującej mrówki czy fosforyzujących robaczków szyfrujących wiadomości.
Opowiada dużo, opowiada – zazwyczaj – ciekawie, a także – opowiada ładnie, bo kunszt widać w tej książce nie tylko na poziomie konstrukcji fabuły. Ajvaz za pomocą słów mistrzowsko buduje klimat, czy chodzi tu o parną dżunglę Floriany Północnej, czy o nadmorskie miasteczka Włoch i Grecji, pięknie operuje słowem budując zapadające w pamięć frazy i zdania, które po prostu chce się czytać, jak na przykład to:
"Ale właśnie dlatego, że między nim a miastem nie wytworzył się żaden stały związek, mogło do niego przemawiać i podniecać go kształtami swych obiektów, odcieniami ochry, szarości i zieleni, szumami i chrobotami, zgniłymi i słodkawymi zapachami i nieuporządkowanymi, chaotycznymi ale i mechanicznie monotonnymi ruchami, właśnie dlatego mógł z przestrzenią miasta nawiązać w każdej chwili fantastyczne relacje, które nie mają nazwy; kiedy mijał zamknięte drzwi domów, mógł się czuć jak kupiec z arabskiej bajki, mógł się z miastem łączyć tysiącem delikatnych włókienek, a potem je zrywać […]."
O czym jest więc właściwie ta powieść-mozaika? Chyba (chyba, bo o czym jest dla Was możecie przekonać się w tylko jeden sposób) o opowiadaniu. Ajvaz szuka źródła, z którego wypływają wszystkie historie, próbuje znaleźć powód snucia historii. Próżno tu jednak szukać banałów o poetycznym natchnieniu i Muzach szczebioczących nad głową artysty – opowieść w Podróży na południe to niebezpieczny żywioł, pnącze oplatające wszystko i wypuszczający pędy na wszystkie strony, to pasożyt konsumujący z wolna tych, którzy są nią zarażeni.
Podobnie ja czuję się po lekturze tej powieści – skonsumowana. Podróż na południe przeżuła mnie i połknęła, choć wydawało mi się, że to raczej ja mogę to z nią zrobić. Porwała w wir różnorodnych opowieści, zafascynowała, rozbawiła, odrobinę zasmuciła. Upalne, pachnące morzem południe to dobry kierunek na początek wakacji, choć jestem prawie pewna, że wrócę jeszcze do tej powieści, gdy dni zrobią się krótsze i ciemniejsze, by rozchmurzyć się nieco południowym słońcem zamkniętym w jej kartach.
Więcej tworów recenzjopodobnych na czymkolwiek.blogspot.com
Wiecie, jak wygląda matrioszka, prawda? Lalka, a w środku tej lalki kolejna. I kolejna. I jeszcze następna. „Podróż na południe” jest powieściowym odpowiednikiem matrioszki - z wybrzeży Morza Libijskiego porywa nas w fantastyczne powieściowe światy, jeden bardziej fascynujący i niesamowity od drugiego.
Podróż rozpoczynamy w kawiarence na Krecie, gdzie spotyka się...
2016-07-08
2016-04-22
Piękny tytuł = piękna powieść? Może nie zawsze, ale zasada, którą od lat stosuję z niezłym powodzeniem wybierając się na nie do końca przemyślane zakupy książkowe sprawdza się i tym razem. Bo „Nieznośna lekkość bytu” czaruje nie tylko tytułem.
Teresa, Tomasz, Sabina, Franz. Co ich łączy? To, że są bohaterami powieści Kundery. Bardziej lub mniej powiązanymi dziwnymi zbiegami okoliczności. Przede wszystkim jednak łączy ich owa tytułowa nieznośna lekkość bytu, której doświadczają w pewnym momencie.
"Dramat życiowy zawsze można wyrazić przez porównanie do ciężaru. Mówimy, że na człowieka spadło jakieś brzemię. Człowiek uniesie to brzemię albo nie uniesie, upada pod nim, walczy z nim, przegrywa albo zwycięża. Ale co właściwie stało się Sabinie? Nic. Porzuciła mężczyznę, ponieważ chciała go porzucić. Czy prześladował ją później? Czy mścił się na niej? Nie. Jej dramat nie był dramatem ciężaru, ale lekkości. To, co spadło na Sabinę, to nie był ciężar, ale nieznośna lekkość bytu."
Mówi więc Kundera, za niemieckim przysłowiem – Einmal ist Keinmal, raz to wcale i określa całe życie ludzkie, niezaplanowane, bez możliwości powtórek jako pozbawione ciężaru, a przez to i znaczenia. Ale nie zatrzymuje się na tym stwierdzeniu i oddaje czytelnikowi pod rozwagę kolejne tematy filozoficzne – od zagadnienia kiczu, po rozważania nad tym, na ile człowiek faktycznie jest uprawniony do władzy nad zwierzętami. „Nieznośna lekkość bytu” jest więc właściwie prawie traktatem filozoficznym, jednak to „prawie” sprawia, że nie traktujemy tej powieści jak traktatu właśnie, słowem; nie przysypiamy po drugim akapicie. Każe nam dumać, a jednocześnie wciąga swoją akcją, bohaterami i niezwykłą budową tekstu.
Bo, mimo istnienia fabuły typowo powieściowej, nierzadko zdarzają się tu literackie skoki w bok, nie tylko w formie rozważań natury filozoficznej, ale także wtedy, gdy Kundera daje nam wyraźnie do zrozumienia, że bohaterowie jego powieści są niczym innym, jak tylko bohaterami właśnie, każe nam przyjrzeć się im z dystansem, potraktować, jak twór pisarskiej wyobraźni.
Dla kogo? Dla tych, którzy lubią nad książką pomyśleć. Dla miłośników filozofii, choć niekoniecznie zamkniętej w ciężkiej formie. Dla tych, którzy lubią wzruszenia i melancholię, ale patos i kicz – niekoniecznie. I dla tych, którzy, jak ja, szukają pięknych książek o pięknych tytułach.
Więcej recenzji i takich innych na czymkolwiek.blogspot.com
Piękny tytuł = piękna powieść? Może nie zawsze, ale zasada, którą od lat stosuję z niezłym powodzeniem wybierając się na nie do końca przemyślane zakupy książkowe sprawdza się i tym razem. Bo „Nieznośna lekkość bytu” czaruje nie tylko tytułem.
Teresa, Tomasz, Sabina, Franz. Co ich łączy? To, że są bohaterami powieści Kundery. Bardziej lub mniej powiązanymi dziwnymi...
Nic nie zrobiłeś? Nie szkodzi. Nie pomogą tłumaczenia, że nie jesteś winny, że to nie Ty. Masz proces. I, niezależnie od tego, co zrobisz, Proces zostanie z Tobą już na zawsze. Może Ci się wydawać, że się od niego uwolniłeś, ale to tylko złudzenie. Ty masz Proces, a Proces ma Ciebie.
Pozbierałam się. Po trzech dniach od zakończenia lektury "Procesu" czuję się w końcu na siłach, by cokolwiek o tej książce napisać, by spróbować się nieco w stosunku do niej zdystansować. Kafka ze swoją wizją świata wbił mi się klinem w głowę i czuję, że szybko jej nie opuści. Wielki mentalny kac i wielki zachwyt – tak najłatwiej opisać to, co czuję z związku z tą powieścią. A dlaczego?
W skrócie o fabule – Józef K., typowy everyman, jest przekonany, że niczym nie zawinił. Mimo to pewnego poranka do jego domu wdziera się dwóch urzędników, którzy informują go, że właśnie został aresztowany. Co nie oznacza to bynajmniej, że jego swoboda fizyczna zostaje ograniczona – K. może nadal pracować w banku i wykonywać swoje codzienne czynności. Jednocześnie musi jednak cały czas pozostawać w gotowości, oswoić się z myślą, że proces może wtargnąć w jego życie w każdej chwili, a jego rutyną staną się niespodziewane przesłuchania czy dziwaczne wizyty w kancelarii. Z biegiem czasu życie głównego bohatera coraz mniej jest życiem właśnie, a coraz bardziej – gorączkowymi próbami wybrnięcia z procesu, zapewnienia pomyślnego jego zakończenia, czy choćby powstrzymanie go na tyle, na ile jest to możliwe.
"Proces" przygniata atmosferą. Ciężką i ponurą, choć absurdalną. Nie od parady niepokojący, nierealny klimat strachu i osaczenia nazywa się właśnie kafkowskim. Jest surrealistycznie, jest przerażająco, choć jest też chwilami, co przeraża jeszcze bardziej, zaskakująco znajomo. Bo choć koszmarna, wizja Kafki jest nam bliższa, niżbyśmy tego chcieli.
Na pierwszy rzut oka powieść ta to coś w stylu orwellowskiego "Roku 1984", powieść o bezradności człowieka w starciu z potężną siłą systemu, o totalitaryzmie i wszechobecnej biurokracji. Im bardziej jednak zagłębiamy się w przygnębiającą rzeczywistość według Kafki, tym więcej rodzi się pytań, tym więcej możliwych interpretacji zostaje nam w głowie. Tym bardziej, że przecież nie całość "Procesu" trafiła w nasze ręce – znamienny jest dopisek o treści rozdział powyższy pozostał niedokończony. Kto wie, co jeszcze miało znaleźć się w tej powieści i jakie nowe możliwości zrozumienia jej by przed nami otworzyło, a jakie drzwi zamknęło na zawsze? "Proces" to powieść – worek z której, zależnie od czasu, miejsca i nastroju wyciągniemy z każdym razem coś innego. Z tego miejsca chcę więc pozdrowić mamę, tatę i ciocię, a do wszystkich byłych i przyszłych czytelników "Procesu" zaapelować – dajcie sobie wolność myślenia! Nie ograniczajcie się do sposobu postrzegania tej powieści jaki został Wam narzucony przez szkoły czy jakiekolwiek inne autorytety, a wtedy może odkryjecie w tej klasycznej powieści coś zupełnie nowego.
Kafka chciał, by jego niewydane książki i listy zostały po śmierci spalone. Całe szczęście, że przyjaciel, któremu zlecił to zadanie okazał się przyjacielem nieposłusznym – w przeciwnym bowiem razie nigdy nie cieszylibyśmy się między innymi właśnie "Procesem" i, uwierzcie, byłaby to dla ludzkości spora strata. Ale skoro już tą powieść mamy, korzystajmy z niej. Nawet nie dlatego, że to klasyka, a jako klasykę wypada ją znać, czy przynajmniej udawać, że się zna, ale po prostu dlatego, że może być to dla nas Książka przez duże K – taka, która na stałe zostaje w myślach, która kształtuje i wzbogaca. Polecam.
Więcej różności na czymkolwiek.blogspot.com
Nic nie zrobiłeś? Nie szkodzi. Nie pomogą tłumaczenia, że nie jesteś winny, że to nie Ty. Masz proces. I, niezależnie od tego, co zrobisz, Proces zostanie z Tobą już na zawsze. Może Ci się wydawać, że się od niego uwolniłeś, ale to tylko złudzenie. Ty masz Proces, a Proces ma Ciebie.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toPozbierałam się. Po trzech dniach od zakończenia lektury "Procesu" czuję się w końcu na...