Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

Jestem zawiedziona tą książką prawie równie mocno co "Idealnym dzieckiem". Oba te thrillery przeczytałam z polecenia pewnej podkasterki true crime, którą lubię słuchać. Widocznie mamy zupełnie inny gust literacki. "Idealne dziecko" było przewidywalne i zakończenie nie zaskoczyło mnie nic a nic. Tutaj było trochę lepiej - finału się nie domyśliłam, ale przez całą lekturę miałam wrażenie, że autorka z braku pomysłu na bardziej wartką akcję, na siłę przeciąga i dzieli na części proste całą tę rozprawę sądową. Rozumiem budowanie napięcia, klimatu itd., ale w tej powieści autorka naprawdę gra na zwłokę. Wątek romansu policjantki też zupełnie zbyteczny, wepchany jakby na siłę, żeby się zwało, że powieść jest wielowątkowa. Koniec zaskakujący, ale też nieco sztuczny w moim odczuciu, jednak gdyby nie on dałabym tylko jedną gwiazdkę. Generalnie wynudziłam się potwornie i żałuję, że nie zabrałam się za czytanie czegoś innego. I żeby nie było, że jestem jakimś malkontentem, któremu dla zasady nic się nie podoba, to chcę powiedzieć, że chociaż jestem świeżym czytelnikiem tego typu powieści, przeczytałam już kilka naprawdę dobrych thrillerów psychologicznych. Ten zdecydowanie do nich nie należy i zraził mnie do poznanie reszty twórczości Abbot.

Jestem zawiedziona tą książką prawie równie mocno co "Idealnym dzieckiem". Oba te thrillery przeczytałam z polecenia pewnej podkasterki true crime, którą lubię słuchać. Widocznie mamy zupełnie inny gust literacki. "Idealne dziecko" było przewidywalne i zakończenie nie zaskoczyło mnie nic a nic. Tutaj było trochę lepiej - finału się nie domyśliłam, ale przez całą lekturę...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Upiorna opowieść" to moje największe czytelnicze rozczarowanie minionego roku. I piszę to z prawdziwą przykrością, bo nastawiałam się na hit wszech czasów. Początek był ciekawy; gdy akcja doszła do "stowarzyszenia starszych panów" powoli zaczęło robić się nudnawo, aż zaczęło być tak sennie, że tylko moje przeświadczenie o wspaniałości tej powieści zdołałało mnie przy niej utrzymać. Liczyłam na to, że się rozkręci, ale nic z tego. Było nudno i przewidywalnie. Jedyny naprawdę dobry rozdział w tej książce to ten o Almie Mobley. Tylko w nim autorowi udało się wytworzyć nastrój tajemniczości podszytej grozą; przemożne uczucie, że coś wiemy, czegoś się domyślamy, a pomimo tego chcemy czytać i czytać, niczym zahipnotyzowani. Rozdział ten znajduje się mocno za połową książki, więc nawet gdyby już do jej końca było dobrze, to sporo trzeba było przecierpieć. Z drugiej strony spodziewałam się, że odtąd będzie tak wspaniale, że to zrekompensuje mi wszystko z nawiązką. Nic z tego! Dobroć na tym rozdziale definitywnie się skończyła. Dalej, aż po sam koniec jest przewlekle, ociężale... Po prostu nieciekawie. Jedyne co mnie zaskoczyło to rozwiązanie sytuacji z małą dziewczynką z pierwszego rozdziału. Tyle o moim wrażeniu ogólnym. Jeśli chodzi o nawiązania do klasycznych powieści grozy, które Straub ku uciesze krytyków poczynił, to w moim przekonaniu mogą one zadziwić tylko tych, którzy owych klasyków nie czytali i to też niekoniecznie. Za przykład niech posłuży rozdział inspirowany powieścią "W kleszczach lęku" Henry Jamesa. Inspirowany to jest ładnie powiedziane, bo w życiu nie widziałam tak bezczelnego przykładu plagiatu w znanej książce! Zamiast pałacu wiejska szkoła, miast guwernantki młody nauczyciel, Ameryka i farmerzy zamiast Angli i cóż z tego? Wszystko jest tak łudząco podobne, że szok. Nawet zakończenia tej historyjki autor nie potrafił twórczo zmodyfikować, uwspółcześnić... Na koniec Stefan King. Przed lekturą "Upiornej opowieści" (w istocie upiornej, choć podejrzewam, że nie o taką upiorność autorowi chodziło) naczytałam się, że to taki hit, że King do pięt nie dorasta, że może się uczyć. Tymczasem akurat przed Straubem przeczytałam "Miasteczko Salem" mistrza Kinga i z całą odpowiedzialnością mogę powiedzieć, że "Upiorna opowieść" nieudolnie ją naśladuje. Przykład - W "Miasteczku Salem" King niespiesznie opisuje niemal każdego mieszkańca - od śmieciarza, przez grabarza po nauczyciela. Chwilami nie wiadomo do czego to zmierza, ale szybko łapie się klimat; te niespieszne opisy odurzają, wprowadzają w trans. U Strauba to samo, tyle że nie wciąga... Wszystko zdaje się sztucznie rozwleczone, pisane na siłę. King w "Miasteczku..." w pewnym momencie wprowadza wszechwiedzącego narratora, który zdradza nam, co przytrafi się najbliższej nocy danemu bohaterowi, co w tym samym czasie robią poszczególni mieszkańcy miasteczka. U Strauba znów podobnie... Podobieństw jest oczywieście znacznie więcej. Moim zdaniem Straub ewidentnie, świadomie lub podświadomie był zafascynowany "Miasteczkiem Salem" i naśladował styl Kinga. Podsumowując, nazywanie "Upiornej opowieści" najlepszą powieścią grozy XX w. to jakieś nieporozumienie, a jedynym przejawem geniuszem Strauba jest działające jak lep na muchy zdanie: "Jaka jest najgorsza rzecz, jaką w życiu zrobiłeś".

"Upiorna opowieść" to moje największe czytelnicze rozczarowanie minionego roku. I piszę to z prawdziwą przykrością, bo nastawiałam się na hit wszech czasów. Początek był ciekawy; gdy akcja doszła do "stowarzyszenia starszych panów" powoli zaczęło robić się nudnawo, aż zaczęło być tak sennie, że tylko moje przeświadczenie o wspaniałości tej powieści zdołałało mnie przy niej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Muszę się ze wstydem przyznać, że początkowo książka mnie nie porwała. Przy pierwszym podejściu do tej pozycji przerwałam czytanie na stronie 188 i nie miałam ochoty jej kontynuować. Za namową mojej Mamy, która zakochała się w tej powieści od razu, w końcu wróciłam do lektury i przepadłam już wkrótce, bo zaraz po tym jak główna bohaterka poznaje żonę kapitana Wragge'a, panią Matyldę Wragge. Tak więc, jeśli książka Was początkowo nie wciąga, radzę nie rezygnować. Od sceny drugiej akcja przyspiesza i robi się naprawdę ciekawie. Trudno przewidzieć co dokładnie planuje Magdalen i w jaki sposób zamierza się zemścić na nieuczciwym wuju. Kiedy wreszcie, już mniej więcej wiemy co chce zrobić panna Vanstone, z zapartym tchem śledzimy uknutą przez nią i kapitana Wragge intrygę. Ich przeciwnikiem jest doskonale nakreślona pani Lecount. Naszym bohaterom nie jest łatwo wyprowadzić jej w pole, co gwarantuje nam tym lepszą zabawę. Dalej nic nie jest oczywiste - w książce nie brakuje intryg, zwrotów akcji i nieoczekiwanych wydarzeń. Do tego postacie - jak zawsze u Collinsa nakreślone wybornie - charakterystyczne, jedyne w swoim rodzaju. Dodatkowym atutem powieści jest ożywczy element humorystyczny, dostarczany przez "ociężałą umysłowo" panią Wragge i jej nieustannie ją dyscyplinującego przy użyciu "bodźców głosowych" męża, kapitana Wragge'a. Podsumowując, powieść jest naprawdę jedną z najlepszych jakie w życiu czytałam, a gdy się rozkręci nie można się przy niej nudzić. Polecam naprawdę wszystkim, nie tylko miłośnikom literatury wiktoriańskiej.

Muszę się ze wstydem przyznać, że początkowo książka mnie nie porwała. Przy pierwszym podejściu do tej pozycji przerwałam czytanie na stronie 188 i nie miałam ochoty jej kontynuować. Za namową mojej Mamy, która zakochała się w tej powieści od razu, w końcu wróciłam do lektury i przepadłam już wkrótce, bo zaraz po tym jak główna bohaterka poznaje żonę kapitana Wragge'a,...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Jedna z moich ulubionych powieści, w której prócz samej fabuły urzekł mnie również ironiczny język autora. Subtelna, trafna ironia, zawsze mnie przyciągała, a tutaj mamy ją doprowadzoną do perfekcji. Prócz tego możemy się również dowiedzieć o mentalności i obyczajowości czasów wiktoriańskich. Przykładowo, zawsze ciekawiło mnie, w jaki sposób zubożała szlachta, czy arystokracja, jak gdyby nigdy nic, nadal żyła na wysokim poziomie. O tajnikach tego procederu możemy dowiedzieć się z rozdziału zatytułowanego: "Jak żyć dostatnio przy rocznym dochodzie równym zero". Niemałe zdziwienie wywołał we mnie również opis bitwy pod Waterloo. Myślę, że większość czytelników będzie zaskoczona tym, że wówczas na miejsce wojennej zbiórki oficerowie przyjeżdżali z całymi rodzinami, a podczas oczekiwania na bitwę odbywały się bale i kwitło życie towarzyskie.
Jeśli chodzi o bohaterki, to zdecydowaną "gwiazdą" tej powieści jest trzeźwo patrząca na życie, pozbawiona skrupułów Becky. Losy ckliwej Amelii są raczej w jej cieniu i dowodzą, że "kto ma miękkie serce, musi mieć twardą d..." Drażniło mnie jej ślepe zapatrzenie w męża łajdaka, ale też było mi jej żal, kiedy jej syn gardził jej miłością i staraniami.
Pa komentarzach, jak też opinii bliskiej mi osoby, która "Targowisko próżności" czytała, wiem, że tę książkę albo się kocha albo nienawidzi. Ja zdecydowanie jestem w tej pierwszej grupie i gorąco polecam.

Jedna z moich ulubionych powieści, w której prócz samej fabuły urzekł mnie również ironiczny język autora. Subtelna, trafna ironia, zawsze mnie przyciągała, a tutaj mamy ją doprowadzoną do perfekcji. Prócz tego możemy się również dowiedzieć o mentalności i obyczajowości czasów wiktoriańskich. Przykładowo, zawsze ciekawiło mnie, w jaki sposób zubożała szlachta, czy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

"Bursztynowe Baśnie" czytała mi w dzieciństwie, przed snem Mama. Pamiętam jak ją zamęczałam karząc czytać baśń, na którą w danym czasie miałam "fazę" przez kolejne kilkanaście wieczorów. Do takich "fazowych ulubieńców" zaliczał się "Naszyjnik z kropli rosy". Bohaterka tej historii, tzw. "panna Chcę-to-mieć", to kapryśna królewna, która zapragnęła posiąść tytułowy naszyjnik z kropli rosy. Nie dała sobie wyperswadować, że takiego naszyjnika nie da się nosić jak prawdziwych klejnotów i dostała nauczkę za swoją pychę. Ta baśń stała się w mojej rodzinie legendą i do tej pory Mama nazywa mnie "panną Chcę-to-mieć", kiedy upieram się na jakiś wg niej niepotrzebny zakup. Drugą ulubioną baśnią było "Zajęcze uszko, lisi ogon, kurza stopka i jeleni język". Oryginalnie sportretowana opowieść o matczynej miłości i poświęceniu siebie. Swoją drogą koncepcja i symbolika tej baśni, choć ukazana przy pomocy odmiennych rekwizytów i zakończona pełną szczęścia przypomina "Opowiadanie o matce" Andersena. Jestem ciekawa, czy autorka inspirowała się odeskim baśniopisarzem, czy jest to przypadkowa zbieżność, a może motyw powszechny w ludowych opowieściach różnych regionów i krajów? Następną baśnią, którą dręczyłam Mamę była "Grobla na Jeziorze Kamiennym", opowiadająca o tym jak to diabeł w hrabiowskim przebraniu zobowiązał się przed świtem zbudować na jeziorze groblę w zamian za duszę pewnego mężczyzny, który miał sprytną żonę. Następnie "Dlaczego Bałtyk jest słony", czyli urocza historia o zaczarowanym młynku z solą. W pamięć zapadła mi również "Wyspa piratów", w której hersztem bandy była kobieta. Roniłam łzy nad pełnymi poświęcenia, wierności i oddania bohaterami "Królewskiego latarnika", wczuwałam się w pełną magi "Gwiazdę ziemną", śmiałam się przy "Stolemie znad Bałtyku". Równocześnie zachwycały mnie ilustracje Janiny Rybickiej, którym niestety dodawałam koloru wedle mojego dziecięcego uznania. Kiedy miałam ok. 10 lat książka była tak zniszczona, że w czasie wielkich porządków, pomimo moich rozpaczliwych protestów, została wyrzucona. Zniknęła z półki, ale w sercu została. Przypomniałam ją sobie na studiach i na próżno szukałam w bibliotekach. Nie wiedzieć czemu, zbiór jednych z najpiękniejszych polskich baśni nigdy nie został wznowiony (jedyne wydanie pochodzi z 1972 r.) Na szczęście udało mi się go kupić przez Internet. Mam w końcu ten mój skarb i to nowiutki - aż dziw, że po tylu latach byłam pierwszą czytelniczką tego egzemplarza - nawet jeszcze niektóre strony nie zostały rozcięte. Przeczytałam wszystkie baśnie jeszcze raz i z pełną szczerością mogę napisać, że wciąż są tak samo ciekawe i piękne, jak wtedy gdy byłam mała. Urok niektórych, jak "Zorza córka dnia", czy "Zaklęte drzewa" dopiero teraz mogłam prawdziwie docenić. Polecam tę książkę i dzieciom i dorosłym. Jest naprawdę piękna i ponadczasowa, osadzona nad naszym polskim morzem, zawiera urocze, umiejętnie wplecione w fabułę opisy rodzimej roślinności, obyczajowości i mentalności naszych przodków.

"Bursztynowe Baśnie" czytała mi w dzieciństwie, przed snem Mama. Pamiętam jak ją zamęczałam karząc czytać baśń, na którą w danym czasie miałam "fazę" przez kolejne kilkanaście wieczorów. Do takich "fazowych ulubieńców" zaliczał się "Naszyjnik z kropli rosy". Bohaterka tej historii, tzw. "panna Chcę-to-mieć", to kapryśna królewna, która zapragnęła posiąść tytułowy naszyjnik...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Na powieść "Błękitny zamek" natknęłam się przypadkowo, szukając powieści z lat 20. Byłam zaskoczona, że ulubiona pisarka mojego dzieciństwa napisała taką powieść. Choć np. kolejne części przygód "Ani z Zielonego Wzgórza" pisane były ok. lat 20., a nawet w drugiej połowie lat 30., a "Emilka ze Srebrnego Nowiu" wraz z kontynuacjami w latach 20., Montgomery i jej powieści zawsze kojarzyły mi się z końcem XIX i początkiem XX wieku oraz klimatem Wyspy Księcia Edwarda. Tymczasem w "Błękitnym Zamku" dostajemy coś zupełnie innego. Ponadto, książka pokazuje lata 20. z zupełnie innej perspektywy. Nasze dzisiejsze wyobrażenia o tamtych czasach są ukształtowane przez popkulturę i nie do końca prawdziwe. Nie każda kobieta miała wtedy krótkie włosy, modne sukienki, mocny makijaż i chodziła na dancingi. Wielu ludzi, zwłaszcza w mniejszych miastach i wsiach żyło jeszcze po staremu, wg mentalności ściśle XIX-wiecznej. Tak też żyje rodzina bohaterki naszej powieści, zmuszając ją do tego samego. Valancy Stirling ma 29 lat i uchodzi za nieatrakcyjną i nieśmiałą starą pannę, prawdziwe popychadło całej rodziny. Dziewczyna jest za słaba, by się takiemu traktowaniu przeciwstawić; żyje w smutku i poczuciu krzywdy, a jej jedyną atrakcją są marzenia o Błękitnym Zamku, którego ona jest piękną i podziwianą władczynią. Sytuacja zmienia się zupełnie, kiedy dowiaduje się, że jest nieuleczalnie chora. Postanawia znaleźć w sobie odwagę i przeciwstawić się rodzinie, by przez ten krótki czas życia jaki jej pozostał, zakosztować choć trochę szczęścia. W końcu wykazuje się stanowczością i zmienia swoje życie na lepsze. Zyskuje szacunek i podziw innych, odnajduje miłość. Buduje swój realny "błękitny zamek", dokonując wewnętrznej i zewnętrznej metamorfozy, co pięknie symbolizuje różany krzew, który dostała od rodziny. Matka nigdy nie pozwoliła jej przyciąć żadnej jego gałązki, przez co róże nigdy nie zakwitły. Po zmianie podejścia do życia Valancy nie słuchała już rozkazów matki i obcięła jego gałęzie, dzięki czemu krzew wreszcie obsypał się kwieciem. Piękna, dająca nadzieję powieść o tym, że niemal każdy z nas może nabrać wiary w siebie i zmienić swoje życie na lepsze. Im się jest starszym czytając tę powieść, tym lepiej, bo tylko osoba z określonym bagażem życiowych doświadczeń może ją w pełni docenić.

Na powieść "Błękitny zamek" natknęłam się przypadkowo, szukając powieści z lat 20. Byłam zaskoczona, że ulubiona pisarka mojego dzieciństwa napisała taką powieść. Choć np. kolejne części przygód "Ani z Zielonego Wzgórza" pisane były ok. lat 20., a nawet w drugiej połowie lat 30., a "Emilka ze Srebrnego Nowiu" wraz z kontynuacjami w latach 20., Montgomery i jej powieści...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Misterna układanka zarysowana w książce pochłonęła mnie od pierwszych stron i trzymała w napięciu niemal do samego końca. Właśnie, niemal do końca... Bo z tym "niemal końcem" mam właśnie problem. Nie chcę zdradzać fabuły książki, więc napiszę tylko, że wszystkie przeżycia głównego bohatera, poczynione przez niego odkrycia, postać tajemniczej pacjentki itd, nie są do końca tym czym się wydają. Lubię takie "łamigłówki", odkrywanie przez bohatera kolejnych faktów, swoiste kroczenie po nitce do kłębka, kiedy każdy nowy dzień i działanie przynosi odpowiedzi, ale i kolejne znaki zapytania. I tutaj jest to zrobione idealnie, ale niestety potem do niczego nie prowadzi, bo prawda jest zupełnie inna. To mnie mocno zawiodło, bo nie sztuka jest mnożyć zagadki, których potem i tak nie zamierza się rozwikłać. Dla mnie wygląda to tak, jakby autor w rozpędzie namieszał ciut za bardzo i potem nie potrafił już tego logicznie wyjaśnić, więc uciął wszystko ogranym, surrealistycznym wybiegiem. Już czytywałam tego typu thrillery z podobnym rozwiązaniem. Samo zakończenie nieco zrekompensowało mi ten zawód, no i nie mogę zaprzeczyć, że przez niemal całą książkę bawiłam się wybornie, dlatego oceniam ją jako dobrą. Gdyby pisarz wykazał się większą ambicją w zakończeniu tak przecież misternie ułożonej fabuły, powieść byłaby co najmniej bardzo dobra.

Misterna układanka zarysowana w książce pochłonęła mnie od pierwszych stron i trzymała w napięciu niemal do samego końca. Właśnie, niemal do końca... Bo z tym "niemal końcem" mam właśnie problem. Nie chcę zdradzać fabuły książki, więc napiszę tylko, że wszystkie przeżycia głównego bohatera, poczynione przez niego odkrycia, postać tajemniczej pacjentki itd, nie są do końca...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Akcja powieści rozgrywa się w niezwykle nowoczesnym domu, stworzonym przez skrajnie minimalistycznego architekta. Czynsz jest bardzo niski, co przyciąga potencjalnych najemców, jednak nie każdy może nim zostać. W zasadzie udaje się to tylko dwóm kobietom - najpierw Emmie, potem Jane. Historie kobiet opowiadane są fragmentami naprzemiennie (teraz Jane, kiedyś Emma) i choć pozornie znacząco różnią się od siebie, to z czasem dostrzegamy, iż za sprawą działań architekta przeżywają takie same sytuacje, jednak z powodu odmiennych charakterów inaczej na nie reagują.
Powieść przyciąga chwytliwym motywem naszpikowanego elektroniką, nijako kontrolującego człowieka domu oraz wciągającą narracją jego wcześniejszej i obecnej lokatorki.
"Kropką nad i" jest postać perfekcyjnego architekta o nieco zagadkowej przeszłości, który kolejne lokatorki domu wybiera najwyraźniej według jakiegoś, tylko sobie znanego klucza.
Wszystko zmierza do zaskakującego, ale racjonalnego finału, za co trzeba pochwalić autora, bo zdarzyło mi się już trafiać na pochłaniające dreszczowce, o fabule tak zagadkowej i nieprzeniknionej, że nawet sam ich autor nie potrafił ich sensownie rozwikłać. Tutaj wszystko do siebie pasuje i przyjemnie się czyta. Polecam :)

Akcja powieści rozgrywa się w niezwykle nowoczesnym domu, stworzonym przez skrajnie minimalistycznego architekta. Czynsz jest bardzo niski, co przyciąga potencjalnych najemców, jednak nie każdy może nim zostać. W zasadzie udaje się to tylko dwóm kobietom - najpierw Emmie, potem Jane. Historie kobiet opowiadane są fragmentami naprzemiennie (teraz Jane, kiedyś Emma) i choć...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Ta książka to moje pierwsze spotkanie ze współczesną literaturą. Choć zawsze lubiłam oglądać thrillery, a od pewnego czasu namiętnie słucham podkastów kryminalnych, to moje czytelnictwo ogranicza się przede wszystkim do starych powieści obyczajowych. Do sięgnięcia po "Złotą klatkę", czyli dla mnie coś zupełnie nowego, zachęciła mnie recenzja jednej z moich ulubionych vlogerek.
Podczas lektury drażniło mnie nadmierne epatowanie seksem. Chwilami miałam wrażenie, że książkę pisała jakaś seksoholiczka, której życie upływa na przygodnym seksie i nadużywaniu alkoholu.
Poza tym jedna trzecia powieści to dramat obyczajowy o kobiecie, która poświęciła karierę dla męża, który okazał się łajdakiem i zboczeńcem, a nie thriller. Swoją drogą, ślepe zapatrzenie bohaterki w tego typa jest irytujące, choć zapewne prawdziwe. W końcu miłość jest ślepa.
Pomimo tego powieść czytało mi się dość dobrze i szybko. Pod koniec akcja nabrała tempa, a zemsta głównej bohaterki i wyjaśnienie tajemnicy z jej przeszłości w pełni zrekompensowały mi iście pierwotny model życia postaci z tej historii.
Jest to książka dla osób szukających szybkiej rozrywki, ale przecież i takie są potrzebne. Od niej zaczęłam swoją przygodę z thrillerami współczesnych autorów i choć od tego czasu przeczytałam już kilka lepszych powieści tego pokroju, to myślę, że ogólnie mogę ją polecić.

Ta książka to moje pierwsze spotkanie ze współczesną literaturą. Choć zawsze lubiłam oglądać thrillery, a od pewnego czasu namiętnie słucham podkastów kryminalnych, to moje czytelnictwo ogranicza się przede wszystkim do starych powieści obyczajowych. Do sięgnięcia po "Złotą klatkę", czyli dla mnie coś zupełnie nowego, zachęciła mnie recenzja jednej z moich ulubionych...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Czytałam kiedy miałam naście lat i jak na swój wiek zbyt poważne problemy. Ta książka dała mi wtedy dużo radości i prawdziwe wytchnienie od smutnej rzeczywiści.

Czytałam kiedy miałam naście lat i jak na swój wiek zbyt poważne problemy. Ta książka dała mi wtedy dużo radości i prawdziwe wytchnienie od smutnej rzeczywiści.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Powstała w 1819 r. "Pamiątka po dobrej matce" była pierwszym podręcznikiem dla pensji żeńskich napisanym w języku polskim. Młoda, bo 21-letnia wówczas Hoffmanowa z marszu zdobyła sławę i otrzymała za swoje dzieło dożywotnią rentę. Obecnie trudno jest zrozumieć nie tylko zachwyty nad tą książką, ale również to, że był to podręcznik. Dlaczego? "Pamiątka" stanowi zbiór dobrych rad, jakie na łożu śmierci pozostawia swej córce Amelii jej matka, Maria, która umiera z powodu zbytniej "tkliwości"(dziś powiedzielibyśmy, że była zbyt wrażliwa). Nie od dziś wiadomo, że kto ma miękkie serce ten musi mieć twarde... cztery litery, ale żeby zaraz z tego powodu przenosić się na tamten świat? Nie mniej jednak dogorywa i pomna swoich błędów tworzy wypełnione dobrymi radami dzieło, które składa się z czterech części, w obrębie których znajdują się rozdziały poruszające określone kwestie, np. "O miłości", "O przyjaźni", "O małżeństwie", "O miłości macierzyńskiej" itd.itp.

Każdy rozdział zaczyna się od krótkiego, zabawnego lub ładnego wierszyka z morałem, po którym następują istotne rady i wskazówki dla młodych, powoli wkraczających w życie panien. I tak dla przykładu, w rozdziale "O wielkim świecie i opinii" autorka radzi: "tańcuj tylko do lat trzydziestu" ("Pamiątka...", s. 259) - coś czuję, że jestem na przegranej pozycji, a szkoda, bo lubię tańczyć :D; w rozdziale "O przesadzie" dowodzi, że "udając na przykład wybredność co do towarzystwa, jedzenia, usługi, wkrótce dziwaczną zostać można, a dziwactwa nieznośną czynią kobietę, i sobie i drugim." ("Pamiątka...", s. 209) - Ciekawe co na to wielbicielki slow fashion ;) Choć faktycznie wielu sprzedawców uważa za zawracanie głowy pytania o skład materiału itp. wybrzydzanie ;); w rozdziale "O miłości" dowodzi: "Prawdziwa miłość tak jest rzadką na ziemi, tyle za sobą niesie goryczy, tak obejść się bez niej może kobieta, że choć jej nie doświadczysz, szczęścia to twojego nie umniejszy." ("Pamiątka...", s. 131) - może i racja, zwłaszcza jak się człowiek napatrzy na wielkie miłości, które szybko przeradzają się w wielką nienawiść :(; Nie brakuje również patriarchalnych poglądów tamtych czasów: "Być żoną i matką, przeznaczeniem kobiety; na to jest stworzona, i cel wszystkich nauk, napomnień, całego jej wychowania ten jest: żeby potrafiła uszczęśliwić małżonka i dobrze wychować dzieci." ("Pamiątka...", s.223)

Hoffmanowa w swojej książce zachowuje powszechnie uznane, konserwatywne poglądy swoich czasów. Rewolucyjne przekonania pierwszych emancypantek, zwanych entuzjastkami zostają przez nią odrzucone, pomimo że sama stanowi doskonały przykład kobiety niezależnej, która pierwsza w Polsce żyje z pracy piórem, a za mąż wychodzi dopiero w wieku trzydziestu jeden lat z prawdziwej miłości.

"Pamiątka..." to prawdziwy bestseller XIX-go wieku, wielokrotnie wznawiany i ceniony, mimo że pomysł na niego nie był świeży, a zaczerpnięty z niemieckiego poradnika Jakuba Glatza. Nie zmienia to jednak faktu, że Tańska jako pierwsza postanowiła napisać podręcznik dla młodych panien, podczas gdy inni, bardziej doświadczeni pisarzy tylko krytykowali użycie na pensjach francuskich powieści typu "Adela i Teodor" Stefanii Genlis, ale nie zrobili niczego by zastąpić je książkami w języku polskim.

Co do wartości merytorycznej książki, to choć obecnie nie wydaje się ona znacząca, musimy pamiętać, że powstała ona w czasie, gdy powszechne kształcenie kobiet było jeszcze w powijakach, więc z historycznoliterackiego punktu widzenia "Pamiątka..." jest dziełem ważnym, o którym powinno się choć wspominać na lekcjach języka polskiego i historii.

Powstała w 1819 r. "Pamiątka po dobrej matce" była pierwszym podręcznikiem dla pensji żeńskich napisanym w języku polskim. Młoda, bo 21-letnia wówczas Hoffmanowa z marszu zdobyła sławę i otrzymała za swoje dzieło dożywotnią rentę. Obecnie trudno jest zrozumieć nie tylko zachwyty nad tą książką, ale również to, że był to podręcznik. Dlaczego? "Pamiątka" stanowi zbiór...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Ta powieść podbiła moje serce! Jest intrygująca, tajemnicza, klimatyczna... Działa na wyobraźnię i zmysły. Jest nieoczywista i bardzo wciągająca. To zdecydowanie ten typ książek co "Kochanek lady Chatterley" - ma w sobie coś nieodparcie erotycznego.

Najbardziej podobała mi się zmiana jaka na przestrzeni całego tekstu zachodziła w stosunku Filipa do Racheli. Od niechęci, przez nienawiść stopniowo przeszedł do zauroczenia, zafascynowania i namiętnej miłości, która w kulminacyjnym momencie przerodziła się ponownie w dziką żądzę zemsty.

Ową przemianę autorka nakreśliła w niezwykle przekonywujący sposób, bo prawdziwie i niespiesznie, dzięki czemu nie mamy wrażenia sytuacyjnej sztuczności. Nie oglądałam jeszcze żadnej z trzech ekranizacji tej powieści, ale przypuszczam, że więcej można się będzie spodziewać po tej z 1983 r., choćby ze względu na to, że jest to miniserial i więcej czasu na rzetelne odmalowanie psychologii postaci.

Ta powieść podbiła moje serce! Jest intrygująca, tajemnicza, klimatyczna... Działa na wyobraźnię i zmysły. Jest nieoczywista i bardzo wciągająca. To zdecydowanie ten typ książek co "Kochanek lady Chatterley" - ma w sobie coś nieodparcie erotycznego.

Najbardziej podobała mi się zmiana jaka na przestrzeni całego tekstu zachodziła w stosunku Filipa do Racheli. Od niechęci,...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Jak na razie moja ulubiona powieść Balzaka. Są wyższe sfery i niziny społeczne, jest intryga, zakazana miłość, przekonująco odmalowane postacie oraz klimat dawno minionych czasów.

Z przedstawionych postaci bawiła mnie wyrachowana kurtyzana Waleria; dość powiedzieć, że do kanonu zwyczajowych powiedzonek mojej rodziny weszło jej zawołanie do Hulota: "Ty farbowany kocie!" ;) Tytułowej kuzynki Bietki mimo wszystko było mi żal, bo jej postawa była efektem tego jak źle obchodziła się z nią rodzina, na której postanowiła się w końcu zemścić. Hulot, stary erotoman, który pod koniec posuwa się wprost do pedofilii budzi wstręt, a jego żona, choć szlachetna i dobra potrafi przyprawić o zgrzytanie zębami swoją nieporadnością i wiernością dla nic nie wartego męża.

Książka warta przeczytania - polecam :)

Jak na razie moja ulubiona powieść Balzaka. Są wyższe sfery i niziny społeczne, jest intryga, zakazana miłość, przekonująco odmalowane postacie oraz klimat dawno minionych czasów.

Z przedstawionych postaci bawiła mnie wyrachowana kurtyzana Waleria; dość powiedzieć, że do kanonu zwyczajowych powiedzonek mojej rodziny weszło jej zawołanie do Hulota: "Ty farbowany...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Do moich ulubionych filmów zalicza się serial "Wielka miłość Balzaka" z Beatą Tyszkiewicz i Pierre'em Meyrandem w rolach głównych. W filmie raz po raz przewijały się popularne wówczas powieści Balzaka, a najczęściej wspominano "Jaszczura". Lubię Balzaka i z miejsca zapragnęłam przeczytać ten utwór, skoro oceniano go wówczas tak wysoko.

Początek szedł mi ciężko; zwłaszcza rozmowy między studentami, a kurtyzanami są mało zrozumiałe dla współczesnego czytelnika. Jednak od momentu obwieszczenia Rafaelowi wiadomości o nieoczekiwanej fortunie, której stał się panem, powieść nabiera tempa i ciekawi coraz bardziej.

Fantastyczny talizman, któremu bohater zawdzięcza bogactwo, owa skóra jaszczura, spełnia jego kolejne, najskrytsze marzenia, co z czasem staje się prawdziwym przekleństwem.

Niczym mityczny król Midas, Rafael przekonuje się o tym, że powinien był uważać czego sobie życzy. Na próżno jednak niewczesna skrucha młodego mężczyzny. Nie da się cofnąć nieopatrznie wypowiedzianego życzenia, ani pozbyć talizmanu, przez co zmuszony jest wieść iście ascetyczny żywot, wśród posiadanych bogactw.

Ciekawa, dająca do myślenia opowieść. Cieszę się, że ją przeczytałam i już wiem czym tak zachwycali się ówcześni młodzieńcy u pisarza, który był wówczas uważany za twórcę ściśle kobiecego ;)

Do moich ulubionych filmów zalicza się serial "Wielka miłość Balzaka" z Beatą Tyszkiewicz i Pierre'em Meyrandem w rolach głównych. W filmie raz po raz przewijały się popularne wówczas powieści Balzaka, a najczęściej wspominano "Jaszczura". Lubię Balzaka i z miejsca zapragnęłam przeczytać ten utwór, skoro oceniano go wówczas tak wysoko.

Początek szedł mi ciężko; zwłaszcza...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Uwielbiam klimat starych, XIX-wiecznych powieści. Równocześnie często słucham o różnorakich sprawach kryminalnych. Niestety tych dwóch pasji najczęściej nie da się realizować jednocześnie, więc zawsze bardzo się cieszę, gdy napotykam wiktoriańskie opowieści z wątkiem kryminalnym.

Tak było również w przypadku "Tajemnicy lady Audley". Tekst porwał mnie od pierwszych stron i choć bardzo szybko można się domyślić kim tak naprawdę jest tytułowa lady Audley oraz jaką tajemnicę skrywa, to klimat powieści i dobrze odmalowane postacie nie dają się ani chwilę nudzić. Szczególnie polubiłam postać Roberta Audleya, dobrodusznego sybarytę, który w obliczu tajemniczego zniknięcia przyjaciela rezygnuję ze swojego wygodnego trybu życia i uporczywie, ale równocześnie zgodnie z zasadami, dąży do rozwikłania tej zagadki.

Także Lucy, tytułowa lady Audley nie mogłaby zostać lepiej nakreślona. Prawdziwa femme fatale o dziewczęcej urodzie i usposobieniu, pod którymi to atrybutami ukrywa swoją drugą, bezwzględną twarz.

I kiedy już wydaje nam się, że wszystko wiemy i niczym Wielki Brat śledzimy posunięcia Roberta, na przemian przybliżającego się i oddalającego od odkrycia prawdy, następuje nagły zwrot i zupełnie niespodziewane zakończenie.

Powieść zdecydowanie mnie ujęła i bardzo się zdziwiłam, że nie wszystkim się podoba. Ale też każdy ma swój gust, czego innego oczekuje po powieściach. Osobiście nie potrafię czytać współczesnych książek i choć miałam kilka podejść do bestsellerowych thrillerów to już się chyba do nich nie przekonam. Bezpowrotnie nasiąkłam starymi powieściami i widocznie nie da się już tego zmienić ;)

Uwielbiam klimat starych, XIX-wiecznych powieści. Równocześnie często słucham o różnorakich sprawach kryminalnych. Niestety tych dwóch pasji najczęściej nie da się realizować jednocześnie, więc zawsze bardzo się cieszę, gdy napotykam wiktoriańskie opowieści z wątkiem kryminalnym.

Tak było również w przypadku "Tajemnicy lady Audley". Tekst porwał mnie od pierwszych stron...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Mam w życiu dwie wielki namiętności: moda i stare powieści. Ta książka łączy w sobie obie, więc co mogę napisać - jest cudowna! :-) Można powiedzieć, że zostały tu pokazane takie pierwsze "centra handlowe" i pierwsze "sieciówki" ;-) Bardzo ciekawa lektura; myślę, że każdy wielbiciel XIX-wiecznej powieści obyczajowej znajdzie tu coś dla siebie - kontrast biedy i bogactwa, rodzący się kapitalizm i molochy handlowe, które niszczą drobną wytwórczość oraz handel, głęboka psychologia postaci, niewolnicza wręcz harówka ludzi z nizin społecznych w opozycji do życia wyższych sfer, typy klientek, od rozsądnych, po maniaczki zakupów, i kleptomanki; a w tle wątek miłosny. Nic dodać nic ująć - trzeba koniecznie przeczytać :-)

Mam w życiu dwie wielki namiętności: moda i stare powieści. Ta książka łączy w sobie obie, więc co mogę napisać - jest cudowna! :-) Można powiedzieć, że zostały tu pokazane takie pierwsze "centra handlowe" i pierwsze "sieciówki" ;-) Bardzo ciekawa lektura; myślę, że każdy wielbiciel XIX-wiecznej powieści obyczajowej znajdzie tu coś dla siebie - kontrast biedy i bogactwa,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Czytając Hardy’ego zawsze czuję zapach siana, oddycham pyłem z wiejskiej drogi i widzę żyzną rolniczą ziemię. W moim odczuciu nikt lepiej od tego autora nie oddał klimatu angielskiej wsi końca XIX stulecia. Jego teksty odznaczają się głęboką analizą psychologiczną postaci, obrazowaniem prawdziwego naturalisty z krwi i kości oraz niezwykle wciągającą fabułą. Tak jest również w przypadku powieści „Burmistrz Casterbridge”. Powieść „chwyciła mnie” (zgodnie z powiedzeniem mojej mamy) już na samym początku i nie puściła aż do jej ukończenia.

Akcja książki rozpoczyna się na wiejskim jarmarku, gdzie pijany robotnik rolny, Henchard sprzedaje swoją żonę. Kobieta z niemowlęciem, córką jej i Hencharda, Elżbietą odchodzi ze „swoim nabywcą”, marynarzem. Następnego dnia rano wytrzeźwiały mężczyzna szuka rodziny, jednak na próżno. Po 18 latach na ten sam jarmark przybywają dwie kobiety, jak się okazuje, żona i córka Hencharda. Szukają krewnego (córka nie wie, że Henchard jest jej ojcem), którego znajdują majętnym i poważanym merem miasta Casterbridge. Taki jest początek niezwykle przewrotnej i wciągającej fabuły powieści T. Hardy’ego. Na dalsze losy tytułowego burmistrza i jego rodziny ma duży wpływ pojawienie się w mieście młodego Szkota, najpierw pracownika i przyjaciela Hencharda, który po pewnym czasie przeobraża się w jego największego rywala i wroga. Następnie akcję podkręcają pojawienie się byłej kochanki mera oraz, na końcu powieści, kapitana.

Fabuła tej powieści do dziś porusza. Postać Hencharda budzi współczucie, choć daleko mu do miana pozytywnego bohatera; natomiast młody Szkot, choć tak naprawdę własnymi działaniami nie przyczynia się do upadku burmistrza, drażni nas, a z czasem nawet budzi wrogość.

Powieść zdecydowanie warta polecenia. Nawet jeśli nie jesteście fanami starych powieści, na pewno nie będziecie się nudzić.

Czytając Hardy’ego zawsze czuję zapach siana, oddycham pyłem z wiejskiej drogi i widzę żyzną rolniczą ziemię. W moim odczuciu nikt lepiej od tego autora nie oddał klimatu angielskiej wsi końca XIX stulecia. Jego teksty odznaczają się głęboką analizą psychologiczną postaci, obrazowaniem prawdziwego naturalisty z krwi i kości oraz niezwykle wciągającą fabułą. Tak jest...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Niestety bardzo się zawiodłam na tym autorze. Sięgnęłam po niego urzeczona lekturą zbiorków Edith Wharton i Mary E. Wilkins Freeman z tej samej serii wydawniczej. Ta druga mnie wprost zachwyciła. Opowiadanka z pomysłem i smakiem. Nabrałam apetytu na podobne opowiastki. Niestety M. R. James opiera się głównie na jednym chwycie (do danego człowieka "przyczepia się" zły duch, czy demon, za sprawą posiadania przeklętego przedmiotu - mieszkania owego ducha, lub uwolnienia go poprzez np. otwarcie grobowca), a intrygujące są jedynie tytuły opowiadań (np. "Zagwiżdż, chłopcze, a przybędę do ciebie"). Zapewne w momencie wydania tych tekstów, ów chwyt był mniej oczywisty niż obecnie i temu twórczość Jamesa zawdzięcza swą sławę. Tyle, że np. opowieści o wampirach i wampirzycach również są współcześnie dość banalne, a jednak "Carmilla" J. S. Le Fanu wciąż wiele osób zachwyca, choć domyślamy się co będzie dalej. Niestety nie mogę tego powiedzieć o żadnym z opowiadań Jamesa.

Niestety bardzo się zawiodłam na tym autorze. Sięgnęłam po niego urzeczona lekturą zbiorków Edith Wharton i Mary E. Wilkins Freeman z tej samej serii wydawniczej. Ta druga mnie wprost zachwyciła. Opowiadanka z pomysłem i smakiem. Nabrałam apetytu na podobne opowiastki. Niestety M. R. James opiera się głównie na jednym chwycie (do danego człowieka "przyczepia się" zły...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jeśli ktoś lubi twórczość Balzaca lub XIX-wieczne, obyczajowe powieści o nieco awanturniczym charakterze, to bardzo polecam trylogię pod wspólnym tytułem „Stracone złudzenia”. Nie należy zrażać się nużącym początkiem i długimi opisami (to specyfika Balzaca; nim powieść rozkręci się jego opisy mogą przytłaczać, ale potem stają się interesujące, a niekiedy wręcz czeka się na nie). Po kilku kartkach cała historia zaczyna ciekawić, a na dobre nabiera tempa w części drugiej, „Wielki człowiek z prowincji w Paryżu”. Wydaje mi się, że Ci, którzy nie lubią Balzaca zatrzymali się już na początku jego tekstów, nie czekając ich rozwoju, a szkoda. „Stracone złudzenia” wchodzą w skład cyklu „Komedia ludzka” i występuje w nich wiele postaci, które spotkamy w kolejnych powieściach tego autora. Problem, gdy nie czyta się ich po kolei; osobiście wpierw przeczytałam „Blaski i nędze życia kurtyzany”, a powinnam zacząć od „Straconych złudzeń”, bo „Blaski i nędze” są kontynuacją losów jednego z dwóch bohaterów „Złudzeń”, poety Lucjana. Dobrze, że przed przeczytaniem obu dzieł zajęłam się „Ojcem Goriot”, bo nie miałam problemu ze zrozumieniem kim tak naprawdę jest ksiądz Carlos Herrera, który pojawia się na końcu „Cierpień wynalazcy” i obok Lucjana jest głównym bohaterem „Blasków i nędzy życia kurtyzany”.

Podsumowując: warto czytać w tej kolejności: „Ojciec Goriot”, „Stracone złudzenia” , „Blaski i nędze życia kurtyzany”.

Jeśli ktoś ma ochotę poznać o czym traktują „Stracone złudzenia”, pod spodem fabuła tej trylogii w skrócie.

"Stracone złudzenia", składają się z trzech części: "Dwaj poeci", "Wielki człowiek z prowincji w Paryżu" i "Cierpienia wynalazcy". Głównymi postaciami powieści są: drukarz, Dawida Séchard i poeta Lucjan Chardon de Rubempré. Bezrobotnego poetę do swej drukarni przyjmuje dawny przyjaciel Dawid. Mężczyzn łączy tzw. braterstwo dusz; zachwycają się tymi samymi książkami, mają zbliżone poglądy na świat. Ich drogi jednak wkrótce rozchodzą się. Dawid zakłada rodzinę i poprzez mozolną pracę nad odkryciem metody wyrabiania taniego papieru próbuje zbudować jej dobrobyt. Lucjan natomiast wyjeżdża ze swoją protektorką, Panią de Bargeton do Paryża, gdzie zamierza zdobyć sławę i majątek bazując na swoim poetycznym talencie.

W Paryżu poeta po początkowej biedzie i uczciwym, pracowitym życiu rzuca się w wir wielkomiejskich rozkoszy. Tracąc jakiekolwiek zasady etyczne i moralne pała się dziennikarstwem i publicznie żyje z kurtyzaną i aktorką, Koralią. Powodzenie szybko się jednak kończy i Lucjan zaciąga długi na poczet Dawida. Wkrótce zrujnowany poeta wraca na prowincję, gdzie zastaje Dawida i jego żonę, a swoją siostrę, Ewę w ciężkich kłopotach, spowodowanych jego długami.

Lucjan stara się naprawić wyrządzone zło, jednak z marnym skutkiem, z powodu intryg braci Cointet , którzy chcą przejąć drukarnię i wynalazek Dawida. Po uwięzieniu przyjaciela, poeta postanawia się zabić, ale zmienia zdanie po spotkaniu hiszpańskiego księdza Carlosa Herrery (w rzeczywistości galernika Jacquesa Collina lub inaczej Vautrina). Ksiądz przekonuje go, by jeszcze raz spróbował wspiąć się na wyżyny w Paryżu i daje mu pieniądze na uregulowanie długu w stosunku do przyjaciela i siostry.

Kontynuację losów Lucjana i jego nowego protektora, rzekomego księdza Carlosa Herrery znajdziemy w „Blaskach i nędzach życia kurtyzany”.

Jeśli ktoś lubi twórczość Balzaca lub XIX-wieczne, obyczajowe powieści o nieco awanturniczym charakterze, to bardzo polecam trylogię pod wspólnym tytułem „Stracone złudzenia”. Nie należy zrażać się nużącym początkiem i długimi opisami (to specyfika Balzaca; nim powieść rozkręci się jego opisy mogą przytłaczać, ale potem stają się interesujące, a niekiedy wręcz czeka się na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Dzieło T. Hardyego jest zdecydowanie ponadczasowe. Powody i konsekwencje zawierania małżeństw do dziś się nie zmieniły, a ja coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że to co łączy zakochanych ludzi jest tak samo kruche jak lód w marcu, a miłość niczego nie rozwiązuje...

Dzieło T. Hardyego jest zdecydowanie ponadczasowe. Powody i konsekwencje zawierania małżeństw do dziś się nie zmieniły, a ja coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że to co łączy zakochanych ludzi jest tak samo kruche jak lód w marcu, a miłość niczego nie rozwiązuje...

Pokaż mimo to