Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

"Histerie rodzinne" to powieść słodko-gorzka. Idealnie napisana o nieidealnym życiu. Pokazuje, że perfekcyjne rodziny istnieją tylko w magazynach. Wszystkie cztery ściany pochłaniają tajemnice, krzyki i nie pozwalają im przedostać się do świata zewnętrznego. Jednocześnie nie pozwala się czytelnikowi na utratę nadziei. Chociaż bohaterowie kłócą się, obrażają w niecodzienny i niewybredny sposób, to w chwilach wyjątkowych potrafią się zjednoczyć.

W charakterystyce postaci posłużono się prostą zasadą kontrastów. Im bardziej skrajnie tym lepiej. Każde pokolenie ma przedstawicieli na dwóch biegunach. Wychodzą z tego niekiedy wybuchowe mieszanki. Czy polubiłam Wiktorię jako główną bohaterkę? Nie wiem. Nie czuję bym ją tak naprawdę poznała. Mogę opisać jaką jest córką, siostrą, ciotką nauczycielką, przyjaciółką, partnerką... Ale gdzieś umyka obraz człowieka, jednostki samodzielnej. Z drugiej strony myślę, że nie mogę wiedzieć nic ponad to, co ona wie osobie. Wie niewiele, jest na początku swojej drogi samopoznania. W końcu potrzeba ponownego zdefiniowania własnej osoby jest popularnym elementem w literaturze kobiecej.


Całość recenzji: http://tektonika-uczuc.blogspot.com/2014/11/histerie-rodzinne-izabela-pietrzyk.html

"Histerie rodzinne" to powieść słodko-gorzka. Idealnie napisana o nieidealnym życiu. Pokazuje, że perfekcyjne rodziny istnieją tylko w magazynach. Wszystkie cztery ściany pochłaniają tajemnice, krzyki i nie pozwalają im przedostać się do świata zewnętrznego. Jednocześnie nie pozwala się czytelnikowi na utratę nadziei. Chociaż bohaterowie kłócą się, obrażają w niecodzienny i...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Księga stylu Coco Chanel. Jak stać się elegancką kobietą z klasą Karen Karbo, Chesley McLaren
Ocena 5,7
Księga stylu C... Karen Karbo, Chesle...

Na półkach:

Okładka sugeruje, że mamy do czynienia z poradnikiem. Napisanym z przymrużeniem oka. Mówiąc wprost, jest to biografia Coco Chanel opisana przez pryzmat konkretnych zagadnień i jednocześnie próba stworzenia uniwersalnych zasad, które można by stosować we własnym życiu.
Nie ma tutaj prawd objawionych, poczucie humoru autorki też nie pokryło się z moim. Zbyt dużo rzeczy się powtarzało, co powodowało znużenie. W końcu ile razy można czytać o tym, że Chanel była biedna jako dziecko i często fantazjowała? Czy nie istnieją już synonimy? Jedną historię można napisać na milion sposobów, tu wybrano tylko jeden i powielano go.
Na plus można zaliczyć charakterystykę epoki, w której żyła Chanel i ludzi z jej otoczenia. Ciężko jednak mówić tu o szczególnych zasługach autorki. To wymóg biografii i przypadłość losu, że na wybitną jednostkę składa się odpowiedni czas i odpowiedni ludzie. Miłym akcentem (i tu wierzę, że autorka mogła mieć wpływ oraz zasługę) są ilustracje przed rozpoczęciem. Czarno-białe obrazki. One naprawdę mają klasę i urok, czyli to co dziewczyna mieć „powinna”.

Cała recenzja: http://tektonika-uczuc.blogspot.com/2014/07/ksiega-stylu-coco-chanel-karen-karbo.html

Okładka sugeruje, że mamy do czynienia z poradnikiem. Napisanym z przymrużeniem oka. Mówiąc wprost, jest to biografia Coco Chanel opisana przez pryzmat konkretnych zagadnień i jednocześnie próba stworzenia uniwersalnych zasad, które można by stosować we własnym życiu.
Nie ma tutaj prawd objawionych, poczucie humoru autorki też nie pokryło się z moim. Zbyt dużo rzeczy się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Hiszpania to kraj magiczny. Tu każda kobieta staje się obiektem kultu, a mężczyzna może udać się do jednej z wielu świątyń światowego futbolu. Temperament i pogoda ducha Iberyjczyków stają się powodem zazdrości niejednego turysty. Nie dziwi więc fakt, że to właśnie Oni organizują tysiące fiest.

Czym się wyróżniają? Czym przyciągają? Zabawą i beztroską lub pokutą, religijnością zestawioną z bazarowym odpustem. Trwają chwilę lub kilka dni. Zdarza się, że przygotowania do nich zajmują cały rok. Próbę zrozumienia i opisania tego kolorytu kulturowego podjęła pani Katarzyna Kobylarczyk. Niestety, zakończyło się fiaskiem.

Przyznam się, że nie przeczytałam całego zbioru reportaży. Dlaczego? Bo była to dla mnie droga przez mękę, pod górę po kamienistej drodze. Każdy krok odbierał siły, a mety nie było widać. Nie chciałam pozwolić, by zanudzono mnie na śmierć.

Dalsza część tutaj: http://tektonika-uczuc.blogspot.com/2014/05/py-z-landrynek-hiszpanskie-fiesty.html

Hiszpania to kraj magiczny. Tu każda kobieta staje się obiektem kultu, a mężczyzna może udać się do jednej z wielu świątyń światowego futbolu. Temperament i pogoda ducha Iberyjczyków stają się powodem zazdrości niejednego turysty. Nie dziwi więc fakt, że to właśnie Oni organizują tysiące fiest.

Czym się wyróżniają? Czym przyciągają? Zabawą i beztroską lub pokutą,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Na książkę „Piąta aleja, piąta rano” trafiłam przez przypadek. Uwagę przyciągnęła okładka. Pomyślałam, że to kolejny romans z filmem w tle. Kolejna historia o dziewczynie z sąsiedztwa, która naśladuje styl swojej idolki. Kiedy jednak przeczytałam notę wydawniczą, okazało się, że jest to opowieść o tym, jak powstał jeden z moich ulubionych filmów. Wtedy zrozumiałam, że muszę ją przeczytać.

Historia zaczyna się od postaci samego autora powieści. Poznajemy Trumana jako człowieka samotnego, choć otaczającego się tłumem ludzi. Większość z nich stanowiły kobiety, jego muzy zwane inaczej Łabędziami i uważane za najbardziej wpływowe obywatelki z Nowego Jorku. Na ich czele stała Babe Paley. Ta przyjaźń zmieniła jego życie. „On stał się jej uszami, oczyma, a czasem ustami, jej ucieczką od monotonnego szumu wyższych sfer, a także przewodnikiem po intelektualnych obszarach, który Babe nigdy dotąd nie eksplorowała. Natomiast Babe – tak jak Holly dla nieznanego z imienia narratora Śniadania u Tiffany'ego – była dla Trumana creme de la creme czystej rzeczywistości”.*


Czytelnik poznaje nie tylko anegdoty z planu zdjęciowego. Ma również możliwość porównania powieści z jej adaptacją. Ja sama nabrałam ochoty na ponowne przeczytanie powieść Trumana. Czytanie o niej było niczym odkrywanie nowego świata. Zastanawiałam się, czy opisane zdarzenia naprawdę miały miejsce. Zdałam sobie sprawę z tego, że moja interpretacja, bez odnoszenia się do tamtejszych realiów i znajomości Nowego Jorku, była o wiele uboższa. Już samo nazwisko Holly to zlepek dwóch słów, które ja dotychczas traktowałam jako całość. Go (iść) lightly (swobodnie). Po prostu.

Dalsza część opinii:
http://tektonika-uczuc.blogspot.com/2014/04/piata-aleja-piata-rano-sam-wasson.html

(Cytat pochodzi z ksiażki)

Na książkę „Piąta aleja, piąta rano” trafiłam przez przypadek. Uwagę przyciągnęła okładka. Pomyślałam, że to kolejny romans z filmem w tle. Kolejna historia o dziewczynie z sąsiedztwa, która naśladuje styl swojej idolki. Kiedy jednak przeczytałam notę wydawniczą, okazało się, że jest to opowieść o tym, jak powstał jeden z moich ulubionych filmów. Wtedy zrozumiałam, że muszę...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Mokradełko” to reportaż o życiu po tragedii i sile jej rażenia. To też fikcyjna nazwa miasteczka, które istnieje gdzieś na mapie Polski. Albo wielu anonimowych miasteczek, gdzie tragedia dotyka różnych rodzin, ale jej skutki są podobne. Nie ma bezpiecznej przestrzeni, a kraina mlekiem i miodem płynąca istnieje tylko w bajkach. Tu bohaterką jest Halszka Opfer, autorka „Kato-taty”. Zraniona przez tego, który powołany był do jej ochrony, przez własnego ojca. Napisała książkę, by opowiedzieć swoją historię, dodać otuchy innym ofiarom, przeciwstawić się powszechnemu przyzwoleniu się również w ich imieniu. W Mokradełku już niegdyś czytano taką książkę, ale akcja tamta działa się w dalekich Niemczech. Budziła odrazę, jednocześnie jednak powodowała wypieki na twarzy, dawała pretekst do rozmów. Kolejna pozycja z tego gatunku opisywała już życie w samym miasteczku, jego mieszkańcy to jej bohaterowie.

Przyznam się, że nie przeczytałam „Kato-taty”. Dlaczego? Chciałam uciec od „żywych” opisów, krzywdy, jaka była wyrządzana dziecku. Sądziłam, że to zbędne. Tu oferowano mi krótszą historię, gdzie miałam poznać rodzinę bohaterki, jej reakcje, pochodzenie. To interesowało mnie o wiele bardziej. Miało dać jasny wzorzec, prostą odpowiedź na podstawowe pytania. Ale nie dało.

Dalszy ciąg recenzji tutaj: http://tektonika-uczuc.blogspot.com/2014/03/mokradeko-katarzyna-surmiak-domanska.html

Mokradełko” to reportaż o życiu po tragedii i sile jej rażenia. To też fikcyjna nazwa miasteczka, które istnieje gdzieś na mapie Polski. Albo wielu anonimowych miasteczek, gdzie tragedia dotyka różnych rodzin, ale jej skutki są podobne. Nie ma bezpiecznej przestrzeni, a kraina mlekiem i miodem płynąca istnieje tylko w bajkach. Tu bohaterką jest Halszka Opfer, autorka...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Już sam tytuł sugeruje , że może być zabawnie. I wiecie co? On nie kłamie. Uśmiech nie schodził mi z twarzy. Jestem pełna podziwu dla faktu, że nawet rozdział o ekologii i segregacji śmieci okazał się zabawy, dający impuls do autorefleksji. Najbardziej do gustu przypadła mi napisana bajka. Wiem, że teraz każdy może taką napisać i wydać. Jednak czy w jednej bajce zawrze historię dla dziecka i pikantne przypisy dla dorosłych? Nie, tak robi tylko Ellen.

Nie przeczytacie tu szokujących wyznań. Nie ma tu także obnażonych sekretów Hollywood. Śmiem jednak twierdzić, że to właśnie w zwyczajności i prostocie tkwi siła. Widać zwrot ku naturze, istocie życia. Prawda o tym, że to nie posiadane miliony zapewniają nam szczęście tylko bliscy wokół.

Na uwagę zasługuje styl, w jakim książka została napisana. Przede wszystkim język jest niewyszukany w pozytywnym znaczeniu tego słowa. Zakładam, że 95% społeczeństwa nie miałoby problemu z jego zrozumieniem. Zaznaczam jednocześnie, że nie jest to promowanie celebryckiej głupoty. Sama kariera Ellen udowadnia, że nie jest to przypadkowa osoba, która zbudowała ją na skandalach i pokazywaniu swojego ciała. Nawet Einstein mówił o tym, że jeśli nie potrafimy wyjaśnić innym, to znaczy że sami tego nie zrozumieliśmy.

Autorka zwraca się do nas w sposób bezpośredni. Miałam wrażenie, że to przyjacielskie spotkanie na kawie, gdzie opowiada mi o tym, jaka jest szczęśliwa. Czasem przybieramy poważne miny, ale tylko po to by zaraz wybuchnąć śmiechem. Wiem, że słowa kierowane są tylko do mnie. Jak najlepsza przyjaciółka sprawia, że czuję się wyjątkowa, łączy nas nić porozumienia.

To książka o codzienności w niecodziennie zabawny sposób. Idealna dla poszukiwaczy relaksu, którzy mają ochotę na zapoznanie się z „literaturą środka”. Zapewnia dużą dawkę pozytywnej energii. Pokazuje czytelnikowi, że najlepiej być sobą. To wystarcza.

Już sam tytuł sugeruje , że może być zabawnie. I wiecie co? On nie kłamie. Uśmiech nie schodził mi z twarzy. Jestem pełna podziwu dla faktu, że nawet rozdział o ekologii i segregacji śmieci okazał się zabawy, dający impuls do autorefleksji. Najbardziej do gustu przypadła mi napisana bajka. Wiem, że teraz każdy może taką napisać i wydać. Jednak czy w jednej bajce zawrze...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Wymiana”. Dwa małżeństwa z długim stażem. Oba posiadające dzieci. Wydaje się, że każda z nich dobrała się na zasadzie przeciwieństwa, „kultury wyższej z niższą”. Chcąc urozmaicić swoje życie seksualne, postanawiają wymieniać się partnerami. Wszystko ma się odbyć dyskretnie, bez informowania o tym dzieci, które zresztą przyjaźnią się ze sobą.

W założeniu miało być przyjemnie i bez zobowiązań. Nad uczuciami nie da się jednak zapanować, nie ma prostego równania matematycznego do rozwiązania. Widzimy więc zazdrość, kłótnie, próbę zadośćuczynienia i pokazania swojej wyższości nad innymi. W tej rozgrywce nie ma wygranych i przegranych. Każdy z nich został tak samo poszkodowani po wybuchu bomby, którą przecież sami zbudowali. Wszyscy przekonali się, że „idea równości brzmi pięknie w teorii, trudniej natomiast zaakceptować ją w praktyce”.

Piękny i bogaty język pozwala na urozmaicenie fabuły, uchwycenie wzlotów i upadków, oddanie wielowymiarowej sfery psychologicznej. Czytałam niemal z zapartym tchem, nie licząc minut ani godzin spędzonych na fotelu. Nie ma postronnego narratora, całą historię poznajemy dzięki jednemu z mężczyzn. Egoistycznemu, poniekąd zadufanemu, lubiącemu oskarżać swojego „przeciwnika”, umniejszać go w swojej głowie, bo w rzeczywistości nie miałby z nim fizycznych szans. W odbiorze kobiety może być on zwyczajnym tchórzem, dlatego też trudno o empatię. Nie inaczej jest z bohaterkami. Miałam problem z utożsamieniem się z nimi, w końcu te wzorce były dalekie od moich własnych.

Mimo wyrazistego narratora autorowi udało się uniknąć jednoznacznego potępienia lub gloryfikowania swoich bohaterów. Oni są jedynie tłem dla rozważań w głowie czytelnika. Tu każdy może wybrać swoją odpowiedź, nie ma jednego wyniku w tym życiowym równaniu. Ja zobaczyłam ludzi zagubionych, którzy próbowali znaleźć drogę powrotną i skręcali w nieodpowiednie strony. Nie potępiłam, zrozumiałam i sama już wiem, czego nie należy robić.

„Wymiana”. Dwa małżeństwa z długim stażem. Oba posiadające dzieci. Wydaje się, że każda z nich dobrała się na zasadzie przeciwieństwa, „kultury wyższej z niższą”. Chcąc urozmaicić swoje życie seksualne, postanawiają wymieniać się partnerami. Wszystko ma się odbyć dyskretnie, bez informowania o tym dzieci, które zresztą przyjaźnią się ze sobą.

W założeniu miało być...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

oCo sprawia, że wybieramy konkretne osoby i dlaczego czasem pociągają nas mężczyźni w typie macho? Jakie jest prawdopodobieństwo związana się z daną osobą? Dzięki J. Pincott znalazłam odpowiedź.

W zasadzie nie wiem, co bardziej mnie zdziwiło. Fakt, że ktoś wpadł na pomysł badań czy też fakt, że ktoś wydał na nie pieniądze. Badań jest bez liku, o wszystkim. Od hormonów, układu odpornościowego, wrażliwości na zapach przez rozmiar genitaliów, wzrost, kolor oczu, typu zachowania i tak aż do tytułowych blond włosów. Wyniki jednego z badań nawet wysłałam koleżance i potwierdziła wnioski. Ale to już temat na zupełnie inną historię. ;)

Wyniki potrafią zadziwić i/lub sprawić, że pobiegniecie do łazienki, aby przyglądać się swojemu ciału lub oczom. Tak jak ten, że bardzo prawdopodobieństwo (jedyna istotna statystycznie różnica), że niebieskooki mężczyzna zwiąże się z również niebieskooką kobietą. Powód? Geny odpowiadające na niebieski kolor oczu są recesywne. A to z kolei oznacza, że jeśli jego partnerka będzie posiadaczką dominujących piwnych oczu... Teoretyczna zdrada ma szansę nie ujrzeć światła dziennego, przynajmniej jeśli chodzi o oczy.

Większość wniosków jest rozpatrywana i tłumaczona pod kątem biologicznym, ewolucyjnym. Należy jednak pamiętać, że obecnie efekt kulturowy i nasze obecne potrzeby potrafią zdominować biologię. Dlatego też zalecam czytanie z przymrużeniem oka, traktowanie teorii jako jednego z możliwych wyjaśnień a nie prawdy absolutnej.

Książka napisana w sposób prosty, więc wszelkie trudne nazwy zostały szczegółowo wytłumaczone. Podzielona na rozdziały, w formie pytanie-odpowiedź. Obok poważnych badań i przemyśleń znajdziemy całkiem przyziemne i zabawne anegdoty. Nie bez powodu amerykanie są świetni w pisaniu podręczników. Wiedzę łatwo zapamiętać i przytoczyć ją później na przyjęciu lub po prostu przekazać dalej.

Chcecie poznać odpowiedź na „Główne” pytanie? Cóż, jako przyszły dyplomowany psycholog mogę jedynie powiedzieć... To zależy. :-)

oCo sprawia, że wybieramy konkretne osoby i dlaczego czasem pociągają nas mężczyźni w typie macho? Jakie jest prawdopodobieństwo związana się z daną osobą? Dzięki J. Pincott znalazłam odpowiedź.

W zasadzie nie wiem, co bardziej mnie zdziwiło. Fakt, że ktoś wpadł na pomysł badań czy też fakt, że ktoś wydał na nie pieniądze. Badań jest bez liku, o wszystkim. Od hormonów,...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Wszystko w porządku. Układamy sobie życie Szymon Hołownia, Marcin Prokop
Ocena 6,3
Wszystko w por... Szymon Hołownia, Ma...

Na półkach:

Ciężko jest mieszkać z mężczyzną. Wyjątek od tej reguły może stanowić hipotetyczne lokum, którego nazwy pomieszczeń służą jako szufladki, wkłada się do nich odpowiednie myśli. Tak właśnie zrobił Prokop z Hołownią.

Książka o wszystkim i niczym, bo nawet błahostka może służyć za pretekst do zabawnej anegdoty czy wyrażenia swojego zdania. Czytelnik ma okazję poznać ich od prywatnej strony i np. dowiedzieć się, który z nich bez obawy wchodzi do publicznej sauny podczas wizyty w Berlinie.

Równie pikantnych „smaczków” już nie znajdziecie. Nie jest to jednak powód do smutku, Wręcz przeciwnie, bo śmiać można się dużo. Są przecież wcześniej wspomniane anegdoty, spora garstka przemyśleń. Książka to także subiektywny przewodnik po muzyce, książkach, świecie... Zdarzają się również historie poważne, obok których nie można przejść obojętnie. Mnie zmusiły do zastanowienia się nad sobą i nad tym, jak wyglądają moje święta.

W niedawno udzielonym wywiadzie panowie powiedzieli, że „w mniejszych ilościach można zjeść więcej”. Rzeczywiście, łatwiej jest o dawkowanie i jednoczesne przedawkowanie. Pewnie wiele zależy od człowieka. Z mojej perspektywy wyglądało to tak. Czytałam bardzo szybko, apetyt dopisywał i aż prosił o więcej „przysmaków”. Jednocześnie czułam, że proces zapamiętywania jest zdecydowanie wolniejszy niż tempo czytania, wskutek czego wielu z tych krótkich historyjek - pogrupowanych w listy – nie pamiętam. Obecnie staram się wszystko brać za dobry omen. Więc wyparowane wiadomości potraktuję jako powód do ponownego przeczytania. Przyznam się również do tego, że skorzystałam z prawa wyboru i niektóre z nich pominęłam podczas czytania. Jednocześnie nie uważam, bym coś straciła. Forma książki korzystać z niej wg własnych upodobań.

Dodatkowym plusem jest sposób wydania. Twarda okładka, szata graficzna, obrazki, zdjęcia... Sprawiają, że to dobry prezent jeśli chcemy życzyć komuś, by było „Wszystko w porządku”.

Ciężko jest mieszkać z mężczyzną. Wyjątek od tej reguły może stanowić hipotetyczne lokum, którego nazwy pomieszczeń służą jako szufladki, wkłada się do nich odpowiednie myśli. Tak właśnie zrobił Prokop z Hołownią.

Książka o wszystkim i niczym, bo nawet błahostka może służyć za pretekst do zabawnej anegdoty czy wyrażenia swojego zdania. Czytelnik ma okazję poznać ich od...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Alfabet nie jest tylko symboliczny. Faktycznie, osoby i osobistości zostały uporządkowane według nazwisk oraz haseł związanych z show biznesem, takich jak agencji, botoks czy dzieci.
Czytałam oskarżenia, że autorka bije brawa tym, których lubi i „pluje” na pozostałych. Cóż, zacznijmy od początku. Każda książka jest naznaczona subiektywizmem, nie może być tu wyjątku. My również mamy w swojej głowie ludzi, których cenimy bardziej niż pozostałych, tak samo pochlebniej będziemy się o nich wyrażać. Warto jednak zaznaczyć, że nawet przy tych „lubianych” widać słowa krytyki, zarzutów.
Czy Karolina opluwa ludzi/wylewa na nich szambo? Nie, po prostu się nimi nie zachwyca. Bycie znanym to nie jest powód do braw. Każdy z nas ma prawo powiedzieć, że aktor słabo się wywiązał ze swojego zdania. Tutaj bardziej odziera się ludzi z blichtru, który próbują wokół siebie zbudować, przy okazji zakrywając niewygodną prawdę o kredytach. Pokazuje brak szczerości i hipokryzję polskich gwiazdeczek, które chciałyby mieć ciastko i je zjeść. Nie da się, bo nie można być tylko do połowy w ciąży. Nie dziwmy się więc, że pani Janda będzie o wiele wyżej oceniana niż Joanna Koroniewska. Przy tym nikt nie mówi, że ta druga jest złym/gorszym człowiekiem. Tu ocenia się jedynie poczynienia zawodowe i kreowany przez siebie wizerunek.

Niektórych denerwowało przypominanie o tym, że autorka skończyła studia wyższe, obejrzała kilka dobrych filmów, przeczytała ważne książki. Nie czyni jej to lepszej i nie odniosłam wrażenia, by chciała tym faktem popisać się. Poza tym obecnie tak dużo promuje się głupoty, że wskazanie innej drogi będzie dla mnie zawsze chwalebne. Sama zresztą skorzystałam z kilku „porad”, dodałam filmy do listy, wyszukałam na YT kilka piosenek etc.
Zamiast zadzierania nosa widziałam dystans do siebie. Pani Karolina podzieliła się z czytelnikiem również niechlubnymi i mało przyjemnymi doświadczeniami z „Top Model”, przytoczyła opinie znanych na swój temat i tym samym pokazała, że każdy kij ma dwa końce.

Forma książki jest przejrzysta i pozwala czytelnikowi na wybór. Można wybierać najbardziej interesujące kawałki, można przeskakiwać strony, można przeczytać całość. Wszystko wedle życzenia.
Język jest zrozumiały, choć na pewno nie podwórkowy. Autorka wykazuje się swoją wiedzą i używa czasem „inteligenckich” zwrotów. Nie doszukałam się za to żadnych błędów w tekście.

Jedyny problem to fakt, że nie napisano tu niczego nowego. Samą pozycję nazwałabym raczej papierową wersją „Magla”, podsumowaniem kilku lat pracy. To logiczny wniosek, skoro dziennikarka stawia na naturalność i szczerość, to nie mogła tu napisać niczego innego. Do niektórych osób/zagadnień dodała jedynie kilka zdań, ale one również nie stanowiły objawień. Ponieważ książka została wydana jedynie pod Jej nazwiskiem, dodatkowo nie ma tu wizji i pewnej spontaniczności, to też humoru jest o wiele mniej. Ja się nie śmiałam, bardziej ogarniał mnie smutek z powodu tej całej przaśności, którą widać w telewizji czy gazetach. Smutek z powodu całej tej mgły, która ma zasłonić brzydotę, rozmyć jej kontury.

Czy książka jest warta polecenia? Cóż, z przykrością muszę powiedzieć, że lepiej zasiąść przed telewizorem. Bomba okazała się niewybuchem.

Alfabet nie jest tylko symboliczny. Faktycznie, osoby i osobistości zostały uporządkowane według nazwisk oraz haseł związanych z show biznesem, takich jak agencji, botoks czy dzieci.
Czytałam oskarżenia, że autorka bije brawa tym, których lubi i „pluje” na pozostałych. Cóż, zacznijmy od początku. Każda książka jest naznaczona subiektywizmem, nie może być tu wyjątku. My...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Zgadza się jedynie tytuł. Autorka powinna zostać potępiona za dopuszczenie do druku tej książki. Pierwsza część trylogii była fantastyczna. Znalazł się pomysł na fabułę i wykonanie. Sympatyczni bohaterowie, szybka akcja, śmieszne dialogi. Drugi tom był odgrzewanym kotletem. Nie wprowadzono nic nowego, wszystko straciło oryginalny smak.
Trzeci tom jest nudniejszy niż flaki z olejem, a do tego jeszcze chaotyczny. Miałam wrażenie, że pani Katarzyna wykorzystała dosłownie każdy pomysł, który wpadł jej do głowy. Nie zastosowała się do najbardziej uniwersalnej rady, mniej znaczy więcej. Po prostu. Dialogi siermiężne do bólu. Akcja przewidywalna, płytka, zupełnie nijaka. Najsmutniejszy był wątek miłosny, tak wyczekiwany przeze mnie. W pierwszej części podobało mi się iskrzenie między głównymi bohaterami. Dystans połączony z pragnieniem, zabarwiony pikantnymi podtekstami. Teraz czytałam telenowelę brazylijską w najsłodszej postaci.

Zgadza się jedynie tytuł. Autorka powinna zostać potępiona za dopuszczenie do druku tej książki. Pierwsza część trylogii była fantastyczna. Znalazł się pomysł na fabułę i wykonanie. Sympatyczni bohaterowie, szybka akcja, śmieszne dialogi. Drugi tom był odgrzewanym kotletem. Nie wprowadzono nic nowego, wszystko straciło oryginalny smak.
Trzeci tom jest nudniejszy niż flaki z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Z niepełnej lektury wywnioskowałam, że w tańcu i muzyce pokazuje się swoją duszę, zdradza najważniejsze sekrety. Jeśli to prawda, to dusza autora jest niezwykle smutna.
Hiszpania to kraj kolorów, smaków, zapachów, gdzie nie można się nudzić. Tymczasem czytelnikowi zaserwowano monotonną fabułę o przeciętnych bohaterach. Nic ponad to, co zostało już napisane wieki temu. Pamiętam, że miałam problem z umiejscowieniem przestrzennym bohatera. Wybieganie w przyszłość, przyśpieszanie bez konkretnych adnotacji.
Jednym z wątków mających zwabić czytelników jest romans. Nieudany. Takie uczucie powinno oznaczać poddanie się fali namiętności. To pasja, która w połączeniu z Hiszpanią kojarzy mi się ze słynną sceną kłótni Javiera Bardem i Penelope Cruz w filmie "Vicky Cristina Barcelona". Tu zaś emocji jest tyle, ile żywi do siebie małżeństwo z 50 letnim stażem.

Z niepełnej lektury wywnioskowałam, że w tańcu i muzyce pokazuje się swoją duszę, zdradza najważniejsze sekrety. Jeśli to prawda, to dusza autora jest niezwykle smutna.
Hiszpania to kraj kolorów, smaków, zapachów, gdzie nie można się nudzić. Tymczasem czytelnikowi zaserwowano monotonną fabułę o przeciętnych bohaterach. Nic ponad to, co zostało już napisane wieki temu....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Odpowiada na najczęstsze pytania. Robi to z humorem, czasem poprzez anegdotę, których jest naprawdę dużo. Po przeczytaniu tylko nachodzi myśl, co by powiedziała np. uwodząca pacjentka na wieść o tym, że została opisana w jego książce. Oczywiście, historie przedstawione są w sposób uniemożliwiający identyfikację. Ale jak to się ma do samych pacjentów? Nie wiem. Wierzę jednak, że profesor nigdy nie zrobiłby czegoś, co mogłoby im sprawić ból i przynieść negatywne konsekwencje. Od przeżywania takich emocji jest gabinet.

Książka napisana w sposób lekki, przejrzysty. Nie należy się obawiać nieznanej terminologii, bo ta w razie potrzeby jest zawsze wyjaśniania. Ciężko jest zachować powagę przez dłuższą chwilę, kilka razy nawet zdarzyło mi się delikatnie parsknąć śmiechem. Plusem są zamieszczone zdjęcia, na których widać jak mocne rysy twarzy ma autor i fakt, że czas jedynie mu służy.

Czyta się błyskawicznie. Mnie zajęło to zaledwie pół wieczoru. Ten krótki czas na pewno wpłynął na odczucie niedosytu. Miałam wrażenie, że nadal tak niewiele wiem. Dostałam fakty, ale „nie wpuszczono mnie do domu”. Swoje stanowisko zajmował jedynie w kwestiach zdrowotnych, naukowych i robił to zgodnie z obecnie panującymi normami. Z punktu widzenia czytelnika można być zawiedzionym. Pamiętajmy jednak, że pan Starowicz jest nadal praktykiem, nadal można korzystać z jego porad. Niewielka liczba wiadomości o samym sobie jest zatem próbą ochrony siebie, wyeliminowania bodźców niepotrzebnie zniechęcających do niego jako terapeuty/lekarza.

Na koniec...
Pomyślałam, że zapoznając się z historią profesora, zapoznajemy się po części również z historią współczesnej seksuologii w Polsce. Bo choć nie ma o tym wzmianki w książce, to był on m.in. przekonującym do wprowadzenia Viagry na krajowy rynek.

Odpowiada na najczęstsze pytania. Robi to z humorem, czasem poprzez anegdotę, których jest naprawdę dużo. Po przeczytaniu tylko nachodzi myśl, co by powiedziała np. uwodząca pacjentka na wieść o tym, że została opisana w jego książce. Oczywiście, historie przedstawione są w sposób uniemożliwiający identyfikację. Ale jak to się ma do samych pacjentów? Nie wiem. Wierzę...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Być mistrzem. Każdy na swój sposób może nim zostać w wybranej przez siebie dziedzinie. W piłce nożnej ten tytuł należy się Hiszpanom. Wbrew pomrukom niezadowolenia mam wrażenie, że jeszcze długo będą niepodzielnie zasiadać na tym tronie. Skąd to przypuszczenie? Południowcy zaczynają zbierać plony, stworzyli grupę idealną. Zapewne każdy z Was pamięta ten moment podczas Euro2012, kiedy to na boisku byli zawodnicy jednie dwóch klubów – FC Barcelony i Realu Madryt.

Ludzie. Ci obecni znają się niemal od maleńkości. Dzielą ze sobą klubowe szatnie lub spotykają się na Gran Derbi – najważniejszych i najbardziej elektryzujących rozgrywkach. Jednak żadna reprezentacja, nawet ta posiadająca najbardziej zdolnych piłkarzy, nie wygra bez sztabu szkoleniowego z trenerem na czele. Na każdy sukces pracuje wielu bezimiennych – dla kibiców – bohaterów. Czas poznać ich imiona oraz resztę sekretów La Roja. By to zrobić, musicie wyruszyć w podróż, gdzie przewodnikiem będzie Miguel Angel Diaz.

Ta historia zaczyna się dużo wcześniej niż obecne zwycięstwa - czasu, w którym mnie interesowała jedynie własna piaskownica, a o piłce wiedziałam jedynie, że jest okrągła. Nie bójcie się jednak, ona zajmuje stosunkowo niewiele miejsca. Nie można jednak było o niej nie wspomnieć, bo w piłce istnieją – a przynajmniej ja w to nadal wierzę – ideały, do których się dąży. Dopiero obecny bieg wydarzeń* pokazał, że to Ci młodzi chłopcy mogą być idolami dla swoich poprzedników, choć sami zapewne skromnie by zaprzeczyli.

Czy to jest lektura dla miłośniczek męskiej urody, jaką prezentują Hiszpanie? Nie. Zamieszczone zdjęcia mają na celu udokumentowanie sukcesów i oddać, choć w jednej milionowej, atmosferę tamtych dni. Dodatkowo, pojawia się sporo opisów meczy, autorowi nie obce jest również lekkie rozwodzenie się nad przyczynami braku powołań etc.

Przyznam się szczerze, że ja w pewnym momencie się pogubiłam w kwestii dat. Niestety, daleko mi do umysłu ścisłego. Będę podziwiać każdego, który zapamięta wszystko w odpowiedniej kolejności, bo przecież ta nie zawsze zachowana jest w książce. Prezentowany jest zbiór wspomnień, wtrącane są anegdoty – można było, co też zrobiono, jedynie postarać się o zachowanie logicznego porządku.

Kiedy próbuję jednym słowem nazwać relacje, jakie łączą piłkarzy, przychodzi mi na myśl tylko jedno – RODZINA. Najbardziej szalona z wszystkich szalonych. Nie każdy pała tutaj do siebie miłością, ale łączy ich szacunek i wspólny cel. Poznajemy ich przezwiska, wspólne zainteresowania. Dowiadujemy się, komu nie dane było świętowanie. Oraz tysiące innych spraw, których nie sposób wymienić, ale wszystkie składają się na obraz kumpli, z którymi chciałoby się pójść na piwo. Moją ulubioną historyjką jest opowieść o przeprosinach napisanych na czole. Ubaw gwarantowany

„Sekrety La Roja” to też mimowolne wskazywanie kierunku, w jakim zmierza cały światowy futbol. Niedawno wybuch ogromny skandal z L. Amstrongiem, zarzuty rykoszetem odbiły się również na Messim, który korzystał z pomocy lekarzy. Tymczasem doping może być również techniczny, za czym przemawia obecna waga butów. Same kontrole nie są już tylko wymysłem komitetów antydopingowych. Ze sporym zdziwieniem przeczytałam o zainstalowanych kamerach w pokojach sportowców. Reprezentacja „zaopatrzona” jest również w agentów do zadań specjalnych/ wywiadu sportowego, którego celem jest zdobycie wszystkich możliwych informacji o przeciwniku. Z drugiej strony, Hiszpanie za mecz towarzyski inkasują 2 miliony euro (patrz ostatni mecz w Panamie). Przy takich stawkach nie można sobie pozwolić na jakąkolwiek niepewność.

Czyta się bardzo dobrze, bez zbędnych ociągnięć. Choć moim zdaniem nie należy się z tym zbytnio śpieszyć. Lepiej delektować się niczym dobrym winem, powoli odkrywać karty na stole.

Podsumowując:
Idealna dla miłośników Espanii oraz łowców ciekawostek. Sprawnie, przyjemnie i na temat napisane. Książka, która odkrywa nieznany i niedostępny świat. Rzeczywistość, o której można marzyć i życzyć sobie podczas zbliżających się świąt.

Być mistrzem. Każdy na swój sposób może nim zostać w wybranej przez siebie dziedzinie. W piłce nożnej ten tytuł należy się Hiszpanom. Wbrew pomrukom niezadowolenia mam wrażenie, że jeszcze długo będą niepodzielnie zasiadać na tym tronie. Skąd to przypuszczenie? Południowcy zaczynają zbierać plony, stworzyli grupę idealną. Zapewne każdy z Was pamięta ten moment podczas...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Trzy historie, które łączą się w jedną, spójną całość.
Nat. Chłopiec początkowo przebywający w chrześcijańskim sierocińcu, a następnie adoptowany przez zamożnego lekarza, który postanawia go wychować w niewielkiej wiosce, gdzie traktowany jest niczym ziemskie wcielenie jednego z bogów.
Saroj. Zamieszkująca Gujanę Brytyjską wraz z wpływową rodziną. Dziewczynka jednak nie chce poddać się woli surowego i rygorystycznego ojca, który z obrzydzeniem reaguje na zmieniającą się mentalność, próbując przy tych zachować „czystość swojego klanu”.
Savitri. Córka kucharza, która bawi się z synem angielskiego państwa. Dla pani domu jest niczym cyrkowa małpka, którą można się chwalić i która ma świadczyć o nowoczesnym stylu życia. Jak można się domyślać, wszystko to ma miejsce do czasu zakochania się w sobie tej dwójki.

Tak jak różni są bohaterowie, tak różne są ich środowiska. Mamy przytłaczające swą wielkością miasta, europejską stolicę, wieś i terytorium byłej kolonii brytyjskiej. Łączy się tu magię wierzeń i nadprzyrodzonych zdolności z realizmem i pędem europejskiej aglomeracji, który zaczął już dużymi krokami zmierzać do Indii.

Ta pozycja bardzo dobrze zarysowuje relacje, jakie nadal panują w społeczeństwie. Miliony zasad, przesądy, które mają przynieść szczęście i zapewnić ochronę przed złymi duchami. Aranżowane małżeństwa i posagi, które są jednym z głównych wątków wcale nie odbiegają od naszych zwyczajów, jedynie przybierają inną formę zachowań.

Porusza się również jeden z problemów, który dotyka emigrantów z kultur zamkniętych pod względem seksualności. Widać to na przykładzie Nata, który z małej wioski prowadza się do Londynu. Tam poznaje kobiety, zupełnie od tych, wśród których dorastał – wyzwolone, niepotrzebujące przyzwoitek, śmiało manifestujące swoje ciała. Właśnie tam „Nat był ogrodnikiem, podlewał nektarem ich spragnione dusze.”*
Chłopak korzysta z nowej swobody i nieograniczonych zasobów płynących od ojca. Zupełnie inaczej przedstawia się sytuacja hinduskich braci, którzy utratę cnoty przez siostrę - szczególnie gdy następuje ona z chłopcem z innej kasty lub człowiekiem nie będącym z pochodzenia Hindusem - traktują jak utratę własnego honoru, a ich zemsta nie zna granic, jest odpowiednikiem islamskich zbrodni honorowych.

Kuchnia hinduska kojarzy się z mnogością smaków i zapachów, z kolorem curry, z pikanterią chili. Niestety, tego nie poznacie. Potrawy służą tu do podkreślenia zaradności i umiejętności, nie są bogactwem samym w sobie. Właściwie ograniczono się do kilku sztandarowych dań i nic więcej.

Książka dzieli się na rozdziały dedykowane poszczególnym bohaterom. Początkowo myślałam, że mogę je poznawać wybiórczo. Postacie, które nie są pierwszo czy nawet drugoplanowe, wielodzietne rodziny i liczne koneksje sprawiają, że trudno wszystkich spamiętać i czytać bez chwili zastanowienia, kto tak naprawdę jest kim. Okazało się, że pod koniec wszystko łączy się i faktycznie wychodzi lekka opera mydlana. Zakończenie zdecydowanie zmniejszyło mój zachwyt nad pisarką. Przy całej mojej sympatii, niektóre wątki zostały naciągnięte zbyt mocno i jak struna po prostu pękły. Szkoda, bo to nie jest typowa książka z zakresu tzw. literatury kobiecej. Tłem i jednocześnie napędem akcji są procesy społeczne, płynie z niej jakaś nauka o obyczajach. Jednocześnie pokazuje, że świat i ludzie go zamieszkujący wcale nie różnią się tak bardzo, jakby mogło się wydawać i sami byśmy tego chcieli. Pozwala docenić bycie kobietą w kraju takim jak Polska, bo my przynajmniej mamy zachowane podstawowe prawo do decydowania o sobie, nie jesteśmy przedmiotami należącymi do ojców i braci.

Styl jest prosty, a jednocześnie przejmujący. Pisarka ujmuje metaforycznymi porównaniami. Równoważnią dla buntu i złości, która jest obecna w sercach postaci jest ogrom ciepła, jakie bije z książki. Jeśli zamknę oczy i zapomnę o niefortunnym końcu, to sama mogę przyrównać opowieść do współczesnej baśni, która pozwoli rozgrzać się podczas nadchodzących chłodnych wieczorów.

*”Hinduskie zaślubiny”, str. 321

Trzy historie, które łączą się w jedną, spójną całość.
Nat. Chłopiec początkowo przebywający w chrześcijańskim sierocińcu, a następnie adoptowany przez zamożnego lekarza, który postanawia go wychować w niewielkiej wiosce, gdzie traktowany jest niczym ziemskie wcielenie jednego z bogów.
Saroj. Zamieszkująca Gujanę Brytyjską wraz z wpływową rodziną. Dziewczynka jednak nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Przyznam szczerze, że czytanie było niekiedy drogą przez męki. Na początku nie zdołano wypoziomować strony psychologicznej oraz czysto sportowej – komentatorskiej, ta druga zdecydowanie przeważa. Myślicie sobie: „Skoro to biografia sportowca, to o sporcie musi być dużo”. Macie rację, ale czy potrzeba do tego technicznego opisu miliona spotkań, gdzie tylko ukradkiem wkrada się próba uzmysłowienia czytelnikowi, co wtedy mógł czuć? Nie, a tak właśnie było w tym przypadku. To nie zawsze oddawało atmosferę minionych chwil, niekoniecznie też świadczyły o charakterze. Można za to stwierdzić, że przeszedł zmianę, jaka spotyka każdego bramkarza – od nieopierzonego podlotka krzyczącego nieustannie do spokojnego zawodnika, który daje poczucie bezpieczeństwa swoim kompanom.
Jednak im dalej w las, tym przyjemniej. Enrique Ortego kreśli portret swojego bohatera za pomocą ludzi bliskich jego sercu. Oni właśnie zgodzili się napisać kilka słów o swoim koledze z boiska, przyjacielu, podopiecznym, synu. Nie brakuje również cytatów z wywiadów. Gdyby zechcieć zebrać wszystkie razem i podsumować można by powiedzieć, że masło jest maślane. Iker bowiem jest wyjątkiem od reguły, że miarą sukcesu jest ilość posiadanych wrogów. Wątpię by taki mógł faktycznie się znaleźć, poza fanatycznym i tym samym całkowicie nieobiektywnym kibicem innej drużyny.

Jeżeli nie jesteście fanami Realu, nie kibicujecie reprezentacji Hiszpanii, większość nazwisk wyda Wam się kompletnie nieznajoma i bez wątpienia też nieprzydatna w życiu codziennym, więc też i nie nadających się do zapamiętania. Tym samym podczas czytania zdarzają się momenty, kiedy trzeba się zatrzymać i pomyśleć, kim jest dana osoba i czy przypadkiem nie pisano o niej wcześniej – szczególnie, jeśli tak jak ja będziecie czytać ze znacznymi odstępami.

Nie odkryłam nowej twarzy Ikera, nie przeczytałam żadnych kompromitujących historii. To ciepły facet, lubiany zarówno przez swoich kolegów z szatni, jak i przeciwników. Zawsze gra ponad podziałami, zawsze dla swojego klubu, którego zasady nosi w sercu. Ciężkie treningi, determinacja, gryzienie trawy nikogo nie powinno dziwić. Nie ma innej drogi do tego, by być najlepszym w swoim fachu. Jest świadomy swojego wizerunku i władzy, jaką dzięki nie mu posiada. Nie chełpi się tym, wykorzystuje ją w czynieniu dobra. Bycie mistrzem w końcu zobowiązuje.

Jak większość piłkarzy pochodzi ze skromnej rodziny, której nie było stać na spełnianie marzeń swojego dziecka bez wyrzeczeń – historia o za dużych korkach, do których Iker musiał wkładać kilka par skarpetek, by noga była stabilna. Wychowywany razem z młodszym bratem, nie przeżył żadnej większej traumy, która czyniłaby go herosem. Był jednym z wielu grających hiszpańskich chłopców, którzy marzyli o wielkiej karierze. Czas pokazał, że stał się jednym z nielicznych, którym się to udało.

Teraz o tym, co najbardziej widoczne i przyciągające uwagę. Książka została wydana na „bogato”. Mnóstwo zdjęć (niektóre naprawdę doprowadzają do łez ze śmiechu), przyjemny w dotyku papier. Błędy korekcyjne się zdarzają, ale nie są one rażące. Zużyto dużo farby, więc też książka ma odpowiedni – dla niektórych niezbyt przyjemny – zapach, który nie znika szybko i nie wiem czy kiedykolwiek wywietrzeje w całości.

Przyznam szczerze, że czytanie było niekiedy drogą przez męki. Na początku nie zdołano wypoziomować strony psychologicznej oraz czysto sportowej – komentatorskiej, ta druga zdecydowanie przeważa. Myślicie sobie: „Skoro to biografia sportowca, to o sporcie musi być dużo”. Macie rację, ale czy potrzeba do tego technicznego opisu miliona spotkań, gdzie tylko ukradkiem wkrada...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Poczucie humoru. To cecha, która sprawia, że przeciętniak może stać się bogiem seksu, a przynajmniej może liczyć na kilka/kilkanaście punktów więcej przy ogólnej ocenie. Najbardziej oczywistym przykładem tego zjawiska jest Woody Allen. Jestem przekonana, że większość pań, które same mają coś w głowie, wolałaby spędzić wieczór z Nim niż z przystojniakiem patrzącym jedynie we własne odbicie w lustrze.

Przykład możemy znaleźć też na własnym boisku, to Artur Andrus. Może nie nakręcił filmów, może trochę większy w wymiarze szerokości. Za to zgadzają się okulary i nienaganne poczucie humoru połączone z inteligencją. To musiało zaowocować świetnym zbiorem felietonów.

Codzienne sprawy ukazywane są tu w niecodziennym świetle. Wszak pan Andrus jest satyrykiem, więc nieobce są mu dziwne i na pierwszy rzut oka niezrozumiałe skojarzenia. Większość z tekstów jest aktualna: urzędy skarbowe nadal istnieją na tych samych ulicach, polska reprezentacja nadal przegrywa i zawodzi kibiców, polska gościnność nie zna granic i wiele innych.

Oczywiście, poczucie humoru jest kwestią względną. Nie dam Wam gwarancji, że każdy felieton doprowadzi do łez spowodowanych śmiechem. Mówiąc uczciwie, to i ja się nie śmiałam z każdego, ale z przeważającej większości – tym samym uważam, że spełniono główny warunek.

Kolejnym plusem jest duża ilość krótkich wierszyków. Niekiedy oparte na rymach częstochowskich, przez co bardzo łatwo wpadają do głowy i trudno z niej wychodzą. Nieraz już zdarzało mi się je cytować w rozmowie, zawsze wywoływały uśmiechy na twarzy moich interlokutorów.

Minusów nie ma. Może być jedynie ostrzeżenie skierowane do czytelników. Czyta się niezwykle szybko, jest lekko, zabawnie i przyjemnie, ale ... bardzo łatwo można przedobrzyć. Lepiej przeczytać jeden/dwa felietony na dzień i zostawić w sobie uczucie niedosytu niż przeczytać 100-200 na raz, wtedy bowiem wszystko miesza się ze sobą i ciężko wyznaczyć jasne granice między końcem a początkiem.

Podsumowując:
Idealna dla odstresowania się. Wyważone połączenie błahostek z rzeczami ważnymi i poważnymi, wszystko doprawione inteligentnym dowcipem.

Poczucie humoru. To cecha, która sprawia, że przeciętniak może stać się bogiem seksu, a przynajmniej może liczyć na kilka/kilkanaście punktów więcej przy ogólnej ocenie. Najbardziej oczywistym przykładem tego zjawiska jest Woody Allen. Jestem przekonana, że większość pań, które same mają coś w głowie, wolałaby spędzić wieczór z Nim niż z przystojniakiem patrzącym jedynie we...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Równouprawnienie. Często jest nadal bardziej mitem niż faktem. Dziś jednak marzenia o nim możemy próbować wcielać w życie. Kiedyś w najlepszym przypadku spotkałyby się z pełnym politowania uśmiechem, w najgorszym z karami wymierzonymi przez inkwizycję – organem nie mającym w rzeczywistości nic wspólnego z utożsamianą przez siebie wiarą. Istniały jednak kobiety, które gotów były walczyć o swoje cele. Jedną z nich był Carla, medyczka z Bolonii.

Już od najmłodszych lat Carla wyróżniała się spośród rówieśników. Nosiła bowiem „voglia di peccato”, co z włoskiego oznacza „znamię grzechu”. Przejawiało się tym, że w połowa twarzy była koloru rubinowego. Nie trzeba się długo zastanawiać, by domyślić się, że owa przypadłość przysparzała wielu trudności w kontaktach towarzyskich, niekiedy skutecznie od nich izolowała. Dziewczynka była zdana jedynie na matkę – krawcową, pobożną i małomówną kobietę. Praca matki i znamię sprawiły, że najlepszymi i najwierniejszymi przyjaciółkami stały się lalki.
Czas mijał. Dziewczyna dorastała, jej ciało zaczęło przybierać kobiecych kształtów. Na horyzoncie pojawił się Marco. To on odkrył przed Carlą piękno świata i pokazał ile traci, w tym również zachęcił do nauki. Tu rozpoczyna się przygoda obfita w zwroty akcji, prawdziwe namiętności, kielichy pełne łez, serca przepełnione nienawiścią oraz satysfakcją. Droga niepewna, kręta i wyboista z niewiadomą metą.

Carla z łatwością wpisuję się w obraz dawnej heroiny. Waleczna, pewna siebie, potrafiąca radzić sobie z najróżniejszymi przeciwnościami losu. Jednocześnie nie obce są jej ludzkie przywary takie jak zazdrość, impulsywność, duma, poczucie pychy. Ta mieszanka sprawia, że dla czytelnika staje się ona postacią z krwi i kości, z którą można się zidentyfikować, a nawet zżyć.

Reszta bohaterów pozostaje jedynie tłem, choć jak najbardziej wyrazistym. Na swojej drodze Carla spotyka zarówno tych dobrych, których jedyną zapłatą może być uśmiech i pamięć o długu wdzięczności oraz takich, którzy z ofiarowanej pomocy skorzystają, by następnie obrócić się plecami przeciwko swojej łaskawczyni.

Narracja prowadzona jest w formie pierwszoosobowej. To historia idealna do czytania i przekazywania dale, zresztą tak też jest napisana. Pochłaniając kolejne strony czujemy się częścią większej układanki.

Powieści, których akcja rozgrywa się w dalekiej przeszłości zwykle obfitują w szczegóły. Tu nie było inaczej. Każda dziedzina życia została dokładnie opisana. Autor zwraca uwagę na jedzenie i rytuały z nim związane, architekturę, prawa kobiet i biedoty, hipokryzję kościoła, obrzędy związane z najważniejszymi mieszkańcami miasta, tkaniny i stroje, które z nich wykrajano.

Podsumowując:
Historia pełna pasji i namiętności. Bawi, wzrusza, przejmuje i uczy.
Warto przeczytać.

Równouprawnienie. Często jest nadal bardziej mitem niż faktem. Dziś jednak marzenia o nim możemy próbować wcielać w życie. Kiedyś w najlepszym przypadku spotkałyby się z pełnym politowania uśmiechem, w najgorszym z karami wymierzonymi przez inkwizycję – organem nie mającym w rzeczywistości nic wspólnego z utożsamianą przez siebie wiarą. Istniały jednak kobiety, które gotów...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Miłość. Ta prawdziwa nie zna granic. Dla niej zrobimy wszystko, jeśli trzeba pójdziemy do samego piekła. Bo tylko wtedy poznajemy jej prawdziwą wartość i przekonujemy się ile naprawdę dla nas znaczy.

Beatrice, angielka pracująca w Nowym Jorku. Posiada dobrze płatną pracę, a niedługo zamierza zmienić swój stan cywilny. Wszystko idzie po jej myśli do momentu, gdy przez telefon dowiaduje się o zaginięciu swojej siostry. Mimo odległości były ze sobą niezwykle zżyte, stale utrzymywały kontakt poprzez telefon lub maile. Nic więc dziwnego, że Bee postanawia od razu zarezerwować bilet lotniczy do Londynu. Najgorsze bowiem jest poczucie bezsilności. Poszukiwania przyniosą niespodziewane zwroty akcji oraz pozwolą poznać się z innej strony, dotychczas głęboko skrywanej.

To, co zawarto w tym thrillerze idealnie odzwierciedla okładka. Minimalizm, który porusza. Jasno wytyczony cel, bez miliona pobocznych i zupełnie niepotrzebnych wątków, których zadaniem jest jedynie zwiększenie objętości.

Autorka nie filozofuje na temat ludzie natury, nie znajdziecie tu gdybania o tym, jak powinna wyglądać zdrowa relacja między siostrami i o tym, co można zrobić w jej imieniu. Są za to sytuacje i reakcje, których moglibyśmy oczekiwać, lecz to nie równa się przewidywalności.

Żadna z postaci nie denerwowała mnie ani też nie odpychała od książki. Oczywiście, niektóre z nich wzbudzały moją niechęć, ale takie było ich zdanie. Wszak żadna książka nie może obyć się bez czarnych charakterów.
Szczególną uwagę należy zwrócić tutaj na Bee. Osobom pokrzywdzonym przez los jesteśmy w stanie więcej wybaczyć. Staramy się je zrozumieć, w racjonalny sposób wytłumaczyć powody ich zachowania, choć i to ma swoje granice – każdy ma swój własny zegar czasu, wieczność nie zawsze oznacza to samo. Wraz z rozwojem wydarzeń jej postawa ewoluowała tak samo jak moje uczucia względem niej. Rosamund Lupton pozwoliła mi na wniknięcie do psychiki swojej bohaterki i zżycie się z nią, a nawet na pewną syntonię naszych uczuć.

Jestem pełna podziwu dla tego, jak stopniowano napięcie. Z każdą stroną łaknęłam więcej, moje serce rosło, by na końcu rozpaść się na tysiące małych kawałeczków, których nie da się szybko skleić.

Podsumowując:
Jeden z najlepszych thrillerów jaki w życiu przeczytałam i jedna z najważniejszych książek wydanych w 2012 roku.
Siła nie tkwi w rozmiarze i okrucieństwie zbrodni, ale w jej następstwach. Znakomity portret psychologiczny z naprawdę wstrząsającym zakończeniem.

Miłość. Ta prawdziwa nie zna granic. Dla niej zrobimy wszystko, jeśli trzeba pójdziemy do samego piekła. Bo tylko wtedy poznajemy jej prawdziwą wartość i przekonujemy się ile naprawdę dla nas znaczy.

Beatrice, angielka pracująca w Nowym Jorku. Posiada dobrze płatną pracę, a niedługo zamierza zmienić swój stan cywilny. Wszystko idzie po jej myśli do momentu, gdy przez...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Chyba każdy oglądał „Żony ze Step ford” lub przynamniej jeden odcinek „Gotowych na wszystko”. Panie Zawsze piękne, nienagannie ubrane, perfekcyjne matki i żony, które każdego dnia wpędzają w kompleksy miliony kobiet na całym świecie. Jednak, gdy tylko zechcemy się przyjrzeć temu obrazkowi z bliska, okazuje się, że to jedynie bańka mydlana, która w każdej chwili i bez ostrzeżenia może pęknąć.

Grace jest żoną gwiazdy telewizji i matką dwójki dzieci. Brak kredytów, pociechy uczęszczające do renomowanej prywatnej szkoły, kochający i troskliwy mąż. Jedynymi problemami są zdecydowanie za krótkie spódniczki córki połączone z lekko wygórowanymi oczekiwaniami wobec niej oraz nadopiekuńczością w sto stosunku do młodszego syna.
Tę sielankę przerywa pożar, którego ofiarami padają matka i córka. Obie w krytycznym stanie zostają przewiezione do szpitala, gdzie walczą o życie. Nie mogą kontrolować swojego ciała, ale ich dusze ulatują, stając się tym samym świadomymi lecz niewidzialnymi dla bliskich bytami. Są świadkami rozwoju wydarzeń, próby odnalezienia sprawcy i jednocześnie odkrywają siebie. Tylko ze sobą nawzajem mogą się porozumieć, padają, więc słowa potrzebne, lecz dotąd nigdy wcześniej nie wypowiedziane.

Poprzeczka była zawieszona wysoko. Niestety, tym razem udało się jedynie do niej doskoczyć.

Llosa pisał, że artysta zawsze czerpie ze swojego wnętrza – tego, co przeżył i co usłyszał. Nie można więc zaskakiwać do końca życia. Pewne kreacje bohaterów, styl, rozwiązania sytuacyjne i tok rozumowania – to wszystko będzie wspólne i łączące dla powieści jednego pisarza.
Tak stało się też i tym razem. Moja czujność była wzmożona. Wiedziałam, że podstawą do rozwiązania zagadki są małe gesty, często pozornie nie mające znaczenia i przez to pomijane.

Pani Lupton w swojej książce nie odbiegła od stereotypów, wykorzystała je do rozwoju fabuły, a nawet poniekąd ją na nich oparła. Nie obce są tu więc wątki zdrad, odwracających się oczu, milczenia oznaczającego przyzwolenie, presji wzbudzanej u dzieci, ich ciągłemu poczuciu własnej niedoskonałości. Stworzyła gorzki portret szkoły, jej uczniów i ich rodziców. Tu jedynie jednostki są wyjątkami od smutnej reguły.

Nie zawiodła strona psychologiczna. Po raz kolejny główni bohaterowie rozkładani są na czynniki pierwsze. Ich poboczna obserwacja pozwala zrozumieć i zobaczyć znacznie więcej niż to miało miejsce wcześniej. Nie ma tu jednak beztroski. Czas tyka i z każdą sekundą zmniejszają się szanse na przeżycie, czego obie są świadome. Natłok wszystkich emocji, przemyśleń wydaje się rozciągać czas akcji, wydaje się, że ma ona miejsce znacznie dłużej niż dzieje się to w rzeczywistości.

Zakończenie – przynajmniej mnie – nie zaskakuje. Nie można jednak odmówić mu siły rażenia. Potężny ładunek, obok którego nie można przejść obojętnie. Nie daje spokoju dopóki nie znajdziemy chwili na to by zajrzeć w głąb siebie. Pokazuje, że też jak ważny jest dialog z innymi, bo nigdy nie wiadomo, co przyniesie jutro.

Podsumowując:
Bardzo dobry thriller psychologiczny. Czytelnicy mający do czynienia z „Siostrą” mogą odczuwać niedosyt, lecz nie można powiedzieć, że jest to spadek poniżej zadowalającego poziomu.
W opisywaniu ludzkiej duszy pisarka jest perfekcyjna niczym wytrawny chirurg posługujący się skalpelem.

Chyba każdy oglądał „Żony ze Step ford” lub przynamniej jeden odcinek „Gotowych na wszystko”. Panie Zawsze piękne, nienagannie ubrane, perfekcyjne matki i żony, które każdego dnia wpędzają w kompleksy miliony kobiet na całym świecie. Jednak, gdy tylko zechcemy się przyjrzeć temu obrazkowi z bliska, okazuje się, że to jedynie bańka mydlana, która w każdej chwili i bez...

więcej Pokaż mimo to