Piąta Aleja, piąta rano Sam Wasson 6,8
ocenił(a) na 62 lata temu „Piąta aleja. Piąta rano” wbrew moim oczekiwaniom nie ma pięciu rozdziałów, ale nie zasługuje również na mniej niż pięć gwiazdek. Sześć to w sam raz, sześć to dobra książka, lecz nie arcydzieło z bardzo prostych przyczyn.
Ciągle mamy tu do czynienia z bardzo koleżeńskim tonem; autor wydaje być się naszym kumplem, co widoczne jest już od pierwszej strony. Nie ma w tym nic złego, natomiast stwarza wrażenie, że książka pisana jest dla młodzieży, a to daje wyraz pretensjonalności – czytelnikowi dojrzałemu mogłoby się wydawać, że autor stosuje zabiegi nie na miejscu. Z drugiej strony, łatwiej przebrnąć jest przez kolejną stronę wiedząc, że oprowadza nas po niej przyjaciel a nie pan profesor przed którym nie można zachowywać się swobodnie.
Możliwe, że taka a nie inna narracja jest również spowodowana publiką dla której publikacja była napisana. Od pierwszego rozdziału ciągle dowiadujemy się o amerykańskim rynku, tylko i wyłącznie. Stwarza to wrażenie, że autor nie chciał by książka miała swoje przekłady na inne języki. W latach 50. i 60. XX wieku w Ameryce było tak i siak, byli tacy a tacy ludzie. Wielkim minusem jest to, że nie ma odzwierciedlenia w publice międzynarodowej prócz jednego wątku z rzekomo japońskim aktorem, który miał zagrać w „Śniadaniu u Tiffany’ego”. Ciekawi mnie jako czytelniczkę również jak odbierany był film w nieco szerszym spektrum publiczności, gdyż Ameryka to nie wszystko. Jednocześnie zdaję sobie sprawę, że wówczas to Hollywood panował kinematografią, jednak to nie był monopol.
Ciekawym elementem jest przedstawienie prawdziwych listów, fotografii, urywków scenariuszy oraz choćby mapy Nowego Jorku z zaznaczeniem miejsc w których kręcone były poszczególne sceny. To nadaje książce autentyczności i ten ‘brak profesjonalizmu’ odzwierciedlony w zbyt luźnym tonie książki nie jest już aż tak wyróżniający się. Co innego można powiedzieć o okładce. Kocham prostotę i przedstawienie Audrey wyeksponowanej wraz z jaskrawym tytułem było strzałem w dziesiątkę, ponieważ już po paru sekundach wiemy po krótce o czym książka będzie nie wdając się zbytnio w szczegóły.
Przypadła mi do gustu również linearność; nie jesteśmy tu wrzuceni w wir poplątanych dat, niepotrzebnych cyfr związanych z kosztami poszczególnych etapów produkcji, ale ukazana jest nam historia. Momentami można by odczuć, że jest to wręcz książka obyczajowa: ukazane nam są odczucia i uczucia postaci… prawdziwych ludzi. Znamy refleksje i przeszkody jakie towarzyszyły nie tylko bohaterce dzięki której sięgamy po książkę, lecz również reżyserom, kostiumografom i autorowi książki „Śniadanie u Tiffany’ego”.
Zostaje mi jedynie napisać, że szkoda że nie znałam tej książki znacznie wcześniej i na jej tłumaczenie Polska musiała czekać 11 lat. Polecam tę pozycję do przeczytania w leniwe popołudnie; nada się również idealnie do pociągu. Przed przeczytaniem polecam najpierw obejrzeć filmy z Audrey Hepburn, czyli "Sabrina" czy "Rzymskie wakacje", żeby nadać tej książce odpowiedni kontekst, gdyż często nawiązywane są one jako czynniki kreujące wizerunek aktorki.