-
ArtykułySherlock Holmes na tropie genetycznego skandalu. Nowa odsłona historii o detektywie już w StorytelBarbaraDorosz1
-
ArtykułyDostajesz pudełko z informacją o tym, jak długo będziesz żyć. Otwierasz? „Miara życia” Nikki ErlickAnna Sierant3
-
ArtykułyMagda Tereszczuk: „Błahostka” jest o tym, jak dobrze robi nam uporządkowanie pewnych kwestiiAnna Sierant1
-
ArtykułyLos zaprowadzi cię do domu – premiera powieści „Paryska córka” Kristin HarmelBarbaraDorosz1
Biblioteczka
Było to moje pierwsze starcie z tym gatunkiem i jestem na NIE. Oj nie. Eksperyment z nadaniem detektywom mocy nadprzyrodzonych to moim zdaniem jakieś nieporozumienie. Znika cała przyjemność obserwowania śledztwa i metod bo jeśli śledczy ma moce poznawcze przekraczające te którymi dysponują zamieszani w sprawę i wystarczy że przekroczy próg pomieszczenia i wszystko wie to trochę nudno się robi. Ale doceniam próbę. Niektóre pomysły i rozwiązania całkiem całkiem, ale 3/4 tego zbioru uważam za nic nie wnoszące i niepotrzebne. Szkoda czasu, oczu i pieniędzy.
Osoby regularnie mnie plusujące i może nawet czytające te moje wypociny pragnę poinformować że mam kryzys czytelniczy trwający już od października i dlatego nic nie dodaję. Jeśli ktoś wie jak go przełamać to będę wdzięczna za rady :)
Było to moje pierwsze starcie z tym gatunkiem i jestem na NIE. Oj nie. Eksperyment z nadaniem detektywom mocy nadprzyrodzonych to moim zdaniem jakieś nieporozumienie. Znika cała przyjemność obserwowania śledztwa i metod bo jeśli śledczy ma moce poznawcze przekraczające te którymi dysponują zamieszani w sprawę i wystarczy że przekroczy próg pomieszczenia i wszystko wie to...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Z "Panem Mercedesem" pobiłam swoje dwa rekordy: czytałam ją prawie rok i podchodziłam do niej 4 razy, non stop spoglądając na "Trupią Otuchę" do której wreszcie mogę się dobrać. Pod koniec już zmuszałam się bo chciałam ją wreszcie skończyć i miałam (jeszcze mam) jej serdecznie dość. Mistrzowskie zdolności Kinga w opisywaniu niemalże każdej codziennej czynności i myśli postaci tutaj rozwinęły się totalnie i dla mnie tworzyły się totalne Kingowskie dłużyzny, przez które przebijałam się z wielkim oporem. Niemniej jednak pisać czasami o niczym przez kilka stron też trzeba umieć i doceniam ten fakt. Ja jednak wolę zdecydowanie mniej stron ale bardziej skoncentrowanych. Kilkanaście dni opisane na prawie pół tysiąca stron A4 były dla mnie udręką. Nie ciekawiło mnie prawie zupełnie nic oprócz fragmentów z Brady'm. Szczególnie pochłonęłam relacje jego dzieciństwa. Ogólnie postać Brady'ego jest bardzo bardzo dobrze stworzona, pełnowymiarowa i realistyczna, tak jak z resztą pozostałe postaci. Tylko można by to było skrócić o połowę i też byłoby dobrze a może nawet lepiej. Czasami nie o ilość chodzi a jakość. Chociaż nie mogę zaprzeczyć, że jak zawsze jest wysoka, ale ile można. Jak ktoś lubi takie skrupulatne relacje będzie w niebie. Końcówka trochę naciągana a olśnienie Holly o łysinie trochę śmieszne moim zdaniem. Nie za wiele się też dzieje. Początkowa i końcowa scena wnoszą najwięcej akcji. Reszta to tropienie, chodzenie na spacery, śledztwo i mordercze plany Brady'ego. Na plus odbieram namierzanie i profilowanie siebie nawzajem przez detektywa i pana Mercedesa. Dość ciekawe podobieństwa można między nimi wyłapać. Sam Brady skojarzył mi się z Tomem Riddlem z Pottera. Postaci niemalże identyczne pomijając mamę Brady'ego.
Przykro mi ale książka nie podobała mi się. Jeśli ktoś się nastawia na porywającą dech w piersiach akcję rozpędzającą się jak Mercedes i zostawiającą go rozciągniętych plackiem z wrażenia - zawiedzie się. Ale oczywiście warto się przekonać samemu.
Z "Panem Mercedesem" pobiłam swoje dwa rekordy: czytałam ją prawie rok i podchodziłam do niej 4 razy, non stop spoglądając na "Trupią Otuchę" do której wreszcie mogę się dobrać. Pod koniec już zmuszałam się bo chciałam ją wreszcie skończyć i miałam (jeszcze mam) jej serdecznie dość. Mistrzowskie zdolności Kinga w opisywaniu niemalże każdej codziennej czynności i myśli...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Jest to zbiór esejów z pogranicza filozofii, psychologii i religii, który dla osób nieobeznanych z tymi niewątpliwie cięższymi klimatami może wpuścić odświeżające tchnienie w odbiorze starego, dobrego Pottera. Dokładna, szczegółowa, pisana z humorem analiza wszystkich tomów sagi, pozwalająca spojrzeć na nią pod nieco innym kątem niż dotychczas oraz inspirująca do własnych przemyśleń jak i dalszych studiów w sferze potterowej.
Jedyne założenie, które mnie osobiście wydaje się błędne to to, że własnymi decyzjami Voldemort sprawił, że jego duszy nie dało się naprawić w momencie "zejścia" Harry'ego w 7 części do King's Cross. Dało się, bo Voldemort wciąż żył i potencjalnie mógł wciąż dopuścić do siebie skruchę.
Poza tym pochłaniająca lektura.
Skorzystam z okazji i ostrzegę anglojęzycznych Potteromaniaków przed pozycją zatytułowaną "The Psychology of Harry Potter" by Neil Mullholland, nie posiadającą jak na razie polskiego tłumaczenia. Moim zdaniem żeruje ona na popularności serii rozciągając na siłę tematykę i analizę na tematy i pola naukowe, o których biedna Rowling prawdopodobnie nie ma bladego pojęcia ani nie było jej intencją w ogóle wchodzenie w te rejony. Kontrowersyjna, marna sensacja podająca za przykład jakiejś teorii naukowej eksperymenty na psach polegające na rażeniu ich prądem. Obrzydliwość i nic dziwnego że nieautoryzowane. Tortury na mniejszym bliźnim w książce o książce, której przewodni motyw to traktowanie innego jak siebie samego. Ciekawe czy autorka tego rozdziału chciałaby zostać kopnięta przez kilka woltów????
Co do pozycji tytułowej: SUPER.
Jest to zbiór esejów z pogranicza filozofii, psychologii i religii, który dla osób nieobeznanych z tymi niewątpliwie cięższymi klimatami może wpuścić odświeżające tchnienie w odbiorze starego, dobrego Pottera. Dokładna, szczegółowa, pisana z humorem analiza wszystkich tomów sagi, pozwalająca spojrzeć na nią pod nieco innym kątem niż dotychczas oraz inspirująca do własnych...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toNaprawdę dobra książka. Akcja faktycznie ciągnie się miejscami i nie jest zbyt porywająca, ale rekompensuje to wnikliwa analiza umysłu psychopaty i samej ofiary. Opowieść snuta jest z punktu widzenia kilku osób więc na zmianę siedzimy w umyśle chorego starca, który jest świadkiem porwania, potem przeskakujemy w mroki chorego postrzegania rzeczywistości porywaczy i ich sadystycznych potrzeb, obserwujemy ograniczenia prawne lokalnej policji i sposoby ich przełamania, no i oczywiście bezkresny strach samej ofiary. Od czasu do czasu pojawia się również postać pedofila, który okazuje się być niezbędny dzięki swym skłonnościom i wiedzy do odnalezienia dziewczyny. Elektryzujące przeskoki, chociaż muszę przyznać, że tak jak początkowo szokowało skrzywienie porywaczy, tak z każdym następnym powrotem lekko powszechnieje. Scena kulminacyjna pokazuje, że pomimo takiej tragedii tak naprawdę nic się nie zmienia. Epilog w sumie także, poza drobnymi wyjątkami. Samo porwanie można by odnieść do tytułowego profesora. I w jego i dziewczyny przypadku chodzi o pokonanie zniewolenia umysłu, czy to przez inny umysł czy to przez chorobę, a siłę i wolę do wyzwolenia, do działania można znaleźć tylko w sobie.
Naprawdę dobra książka. Akcja faktycznie ciągnie się miejscami i nie jest zbyt porywająca, ale rekompensuje to wnikliwa analiza umysłu psychopaty i samej ofiary. Opowieść snuta jest z punktu widzenia kilku osób więc na zmianę siedzimy w umyśle chorego starca, który jest świadkiem porwania, potem przeskakujemy w mroki chorego postrzegania rzeczywistości porywaczy i ich...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toPo prostu trzeba, tak jak całą serię. Trzeba i już choćby po to, żeby móc powiedzieć czemu czy czego się nie lubi. Potteromaniacy mają o tyle ciężej, że trudno nam zachować obiektywność. Ja na przykład nie wiem wciąż czego nie lubię, a może to jednak stanowić problem na obronie. Nie lubię... ... ... hmm ... .... nie czytać Pottera. I co poradzę??
Po prostu trzeba, tak jak całą serię. Trzeba i już choćby po to, żeby móc powiedzieć czemu czy czego się nie lubi. Potteromaniacy mają o tyle ciężej, że trudno nam zachować obiektywność. Ja na przykład nie wiem wciąż czego nie lubię, a może to jednak stanowić problem na obronie. Nie lubię... ... ... hmm ... .... nie czytać Pottera. I co poradzę??
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Genialny trik z użyciem narracji. Jak zawsze niby trzecio osobowa, ale z punktu widzenia Harry'ego, więc każdą scenę, w której go nie ma tak naprawdę odbieramy jakbyśmy byli Harrym. No i to wodzenie czytelnika za nos by potem dać mu prztyczka, że odważył się zwątpić w Harry'ego. Faza biała serii więc konsekwentnie Albus pojawia się znów w życiu Harry'ego i zdejmuje ciężar fazy czarnej, a sam Harry wyrabia swoją wolę i cierpliwość i nie ulega zaczepkom Snape'a. Jednak Harry tak naprawdę okazuje się bardziej zainteresowany przeszłością Voldemorta niż swoją własną. Zanim zobaczył w Myślodsiewni swojego ojca i Snape'a po prostu przyjął, że Snape nienawidzi go z zasady i już. Przejął po ojcu uprzedzenia i nie jest w stanie patrzeć poza nimi, co z resztą Lupin w pewnym stopniu uznaje za naturalne i mimo, że rzekomo ufa Snape'owi, nie stara się tego w Harrym zmienić.
Naprawdę mistrzowsko Rowling tą część poprowadziła. Sprawiła, że wielu czytelników zwątpiło w umysł największego czarodzieja wszechczasów ot tak po prostu, bo Harry zwątpił.
W tej serii jest wszystko. O czym by się nie pomyślało, to się tam znajdzie. Nie ma scen przypadkowych, nie potrzebnych. Tu wszystko czemuś konkretnemu służy, łączy się, splata i da się interpretować na płaszczyźnie wielopoziomowej, a do tego złożone jest kunsztownie, z precyzją i smakiem. Zabawa z odgadywaniem znaczenia imion (bo każde dopasowane jest idealnie do postaci), znaczeń, symboli dla Potteromaniaków powinno być nie lada wyzwaniem, ale też jaką frajdą.
Polecam przebrnąć w oryginale, nawet ze słownikiem w ręku bo tłumaczowi nie udało się oddać wszystkiego tak jak powinien, chociaż wiadomo, że nie zawsze się da. Na przykład Q-PY-BLOK oprócz tego, że się rymuje troszkę z Sam Wiesz Kto nie ma tak naprawdę z nim nic wspólnego i jest bez sensu, a w oryginale jest U-No-Poo, co jednak trochę obraża Czarnego Pana i sprawia, że mama Rona łapie się za serce :D
Jedną rzecz znalazłam, a mianowicie magia nie może tak naprawdę zaspokoić podstawowych potrzeb, jak głodu na przykład. Nie pamiętam już kto to Harry'emu mówił, ale coś takiego było, a w 'Księciu' Harry przecież magicznie pomnaża wino w chatce Hagrida i jest on tym winem się w stanie upić.
Nie wiem, czy kiedykolwiek przejdzie mi mania, ale z drugiej strony, czy powinna?
Genialny trik z użyciem narracji. Jak zawsze niby trzecio osobowa, ale z punktu widzenia Harry'ego, więc każdą scenę, w której go nie ma tak naprawdę odbieramy jakbyśmy byli Harrym. No i to wodzenie czytelnika za nos by potem dać mu prztyczka, że odważył się zwątpić w Harry'ego. Faza biała serii więc konsekwentnie Albus pojawia się znów w życiu Harry'ego i zdejmuje ciężar...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Początkowo byłam sceptyczna, szczególnie jeśli chodzi o postawę Weroniki przez cały ten czas. Gdyby powiedziała wprost o co chodzi, w sumie książka dobiegłaby końca, czy może raczej nie byłoby żadnej książki. Ale patrząc na całą sprawę ze strony Weroniki, jak mogłaby coś takiego powiedzieć. To by było jak :Proszę przyznaj się w końcu do winy i przeproś. Poza tym Webster dobrze wiedział co zrobił tylko to wyparł i zasłania się naturą czasu, która zaciera szczegóły, zniekształca je emocjami i wiedzą dodaną przez nas po tym co już się stało. Trochę tak samo jak czytelnikowi zacierają się fakty w trakcie czytania. Ale Webster ma dowód, czarno na białym odbijają się jego słowa i to wszystko w nim jest, ale zblokowane przez wyrzuty sumienia. I wkraczając w wiek podeszły musi sobie z tym poradzić. Bo Webster istnieje wśród innych tak naprawdę tylko dzięki jego skrusze i pisaniu siebie na nowo. A co innego my wszyscy robimy napotykając nowe doświadczenia, ludzi, sytuacje? Też opowiadamy, przekształcamy siebie na nowo, po to aby nasza przeszłość czy czas nie był po prostu ciągłą linią (bo nigdy nie jest), żeby nie był akumulacją zdarzeń jednych na drugich ale raczej płaszczyzną rozciągającą się we wszystkie kierunki.
Jeśli chcemy pamiętać wszystko dokładnie tak jak było, w kolejności odpowiedniej to zawsze można pisać pamiętnik, ale czy uchroni przed emocjami? Czy cokolwiek powinno to zrobić? Brak emocji właściwy jest chyba tylko psychopatom. Muszę przyznać, że jest to dość fascynujące. I miałam skojarzenie z Harry'm Potterem (a jakże). Profesor Slughorn w szóstej częsci też musi się zmierzyć ze wspomnieniem, prawda? I umyślnie przekształca, manipuluje tym wspomnieniem z tego samego powodu, co Tony. Chyba bardziej lubię wersję pani Rowling... How suprising :p
Można czytać! Niektóre zdania i refleksje powalają!!!
Początkowo byłam sceptyczna, szczególnie jeśli chodzi o postawę Weroniki przez cały ten czas. Gdyby powiedziała wprost o co chodzi, w sumie książka dobiegłaby końca, czy może raczej nie byłoby żadnej książki. Ale patrząc na całą sprawę ze strony Weroniki, jak mogłaby coś takiego powiedzieć. To by było jak :Proszę przyznaj się w końcu do winy i przeproś. Poza tym Webster...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toSzału nie ma, ale w obliczu Eboli wydaje się nieco prorocza... .
Szału nie ma, ale w obliczu Eboli wydaje się nieco prorocza... .
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Saga niby kierowana do dzieci, jednak jednocześnie nie 'dla dzieci'. Proste przesłanie o tym co ważne, a co tak często umyka uwadze w wirze codziennych wydarzeń, wplecione zostało fantastycznie w zapierającą dech akcję. Do samego końca nie opuszcza poczucie bezsensu, poświęcenia i pracy, które poszły na marne, i wydawałoby się nieuniknionej porażki. Wątki są spojone i zagadki rozwiązane w sposób bardziej niż wspaniały, a zakończenie daje poruszające wzruszenie, strach, niepewność, rozpacz, by następnie czytelnika oczyścić i zostawić bogatszego o zrozumienie, że nigdy 'ja', a zawsze 'my' czy nawet 'ty'', że czasami, aby coś prawdziwie pokonać, trzeba się temu poddać.
Mimo wszystko poszukiwanie horkruksów było dla mnie nużące i wydawało mi się, jakby Rowling brakowało trochę pomysłu na urozmaicenie tego, szczególnie przy braku tej niesamowitej atmosfery wypełniającej Hogwart. Jeszcze jeden minus jak dla mnie to fakt, że Harry znów został w cudowny sposób uratowany. Rozwiązanie z horkruksem jest w porządku, całkiem sprytne, ale czemu nie czuł klątwy Cruciatus??? Takie to naiwne już moim zdaniem. Zaskakująca 'zamiana miejsc' Snape'a i Dumbledore'a, odkrycie prawdziwej natury obydwu i pokazanie jak te wszystkie lata wpłynęły na ich osobowość.
Zawiedziona nie jestem, ale też nie jest to moja ulubiona część. Podobno autorka cierpiała na brak weny, kiedy pisała "Insygnia", jednak życzę wszystkim piszącym by ich brak weny objawiał się w taki właśnie sposób :p
Saga niby kierowana do dzieci, jednak jednocześnie nie 'dla dzieci'. Proste przesłanie o tym co ważne, a co tak często umyka uwadze w wirze codziennych wydarzeń, wplecione zostało fantastycznie w zapierającą dech akcję. Do samego końca nie opuszcza poczucie bezsensu, poświęcenia i pracy, które poszły na marne, i wydawałoby się nieuniknionej porażki. Wątki są spojone i...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Ta część w wersji kinowej odbiega najbardziej od książki. Oglądając pierwszy raz miałam ochotę wymachiwać gniewnie pięścią, że ktoś odważył się poprawiać geniusza :D Chociaż parę niedociągnięć można znaleźć. Na przykład pomysł na świstoklik - doskonały, tylko, że wystarczyłoby zamienić jakikolwiek obiekt w dowolnym momencie żeby dorwać Harry'ego i całe uczestnictwo w Turnieju w takiej sytuacji ukazuje się trochę zbędne :p Druga kwestia to Veritaserum, którego można było przecież używać w czasie przesłuchań i wiedzieć na pewno kto był pod działaniem zaklęcia Imperio, a kto nie. Chyba zarzuty co do czwartej części wyczerpały mi się.
Zachwyca jak zawsze niezwykła ścisłość, spójność i konsekwencja w prowadzeniu dopieszczonych wątków pobocznych, które często sprawiały mi największą frajdę. Jedno zastrzeżenie mam do fragmentu, kiedy Czarny Pan wymieniał Śmierciożerców, którzy nie stawili się na jego wezwanie. Nie udało mi się tam zidentyfikować Snape'a, a przecież Voldemort musiałby o nim wspomnieć, skoro krótko po wyjściu Knota Dumbledore wyraźnie kazał Snape'owi stanąć przed jego obliczem (no może nie tak wyraźnie, ale można się domyśleć :P) Możliwe, że po prostu nie załapałam.
Podobnie jak w poprzedniej części mistrzowsko prowadzona intryga, nasuwająca wiele wątpliwości, wciągająca, zmuszająca do zastanawiania się nad wieloma kwestiami i zakończona zaskakującym finałem. Nie znajdzie się ani jednej nudnej strony, czytelnik nieustannie jest w wirze wydarzeń, dociekań, domysłów, zaangażowany do reszty i dopieszczany warsztatem, inteligencją i poczuciem humoru Autorki. Widoczny jest zamysł i fakt, że następne części były już do pewnego stopnia rozpisane. Da się to zauważyć w przemowie Voldemorta, w uśmiechu Dumbledore'a na widok rozcięcia na ręce Harry'ego, w postaciach Lestrage'ów czy ostrzeżeniu Knota o ingerencji Ministerstwa w program nauczania Hogwartu.
Ciekawy jest wątek kto nauczył Harry'ego pokonywać klątwę Imperio i do czego ta umiejętność mu potem posłużyła. Artykuły Rity są nie do przebicia, podobały mi się niezmiernie, siały zamęt i można było się pośmiać, a już sposób jej uciszenia przezabawny. Zauważyłam dobre rozłożenie w płci wrogów Harry'ego. Skoro największy to mężczyzna otoczony grupką pozostałych mężczyzn, to ci pomniejsi są kobietami właśnie jak Rita, Umbridge czy do pewnego stopnia Trelawney bo z nią też musiał się Harry zmagać.
Osobiście szczególnie mocno znielubiłam Harry'ego. Nigdy nie przepadałam za nim specjalnie. Postać ta wydaje mi się płaska, jednopoziomowa, niedopracowana jakby Autorce wdawało się, że cały wątek wokół niej jest już wystarczająco złożony. Nie dostrzegam w postaci Harry'ego żadnej osobowości. Jest takim zlepkiem obowiązku i dumy w odniesieniu do rodziców, szacunku do Dumbledora i wręcz nieudaczności w odniesieniu do przyjaciół, bo niemal zawsze rozpaczliwie potrzebuje czyjejś pomocy lub nieoczekiwanie ją otrzymuje. Myśląc o samym Harrym mam w głowie pustkę. Nie znajduję żadnego indywidualnego rysu osobowości, bo praktycznie wszystkie nadmienione w książce odziedziczył po rodzicach. Pomimo uwielbienia serii zakreślenie postaci Harry'ego oceniam jako marne.
Naszły mnie jeszcze wątpliwości co do Snape'a i jego prawdziwych intencji bo tak naprawdę w tym tomie to się nie wyjaśnia, ale faktem jest, że w ostatniej części to Snape ukradł miecz ze skrytki Bellatrix i prawdopodobnie to Snape miał być panem Czarnej Różdżki, żeby chronić tym Harry'ego. Mimo wszystko wątpliwości rozwiewają się dopiero w siódmej części. Postać świetnie nakreślona.
W tej części Autorka popiera tezę, że człowiek ma wolę stać się takim jakim jest bez względu na materiał genetyczny. Zgadzam się w zupełności :)
Ta część w wersji kinowej odbiega najbardziej od książki. Oglądając pierwszy raz miałam ochotę wymachiwać gniewnie pięścią, że ktoś odważył się poprawiać geniusza :D Chociaż parę niedociągnięć można znaleźć. Na przykład pomysł na świstoklik - doskonały, tylko, że wystarczyłoby zamienić jakikolwiek obiekt w dowolnym momencie żeby dorwać Harry'ego i całe uczestnictwo w...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
A mnie się nie podobało. To co przyciągało, było do pewnego stopnia oryginalne i tchnęło jakąś świeżością w "Chemii" tutaj powielone straciło na sile. Podobała mi się trafna refleksja zredukowania życia do kupki popiołu, ale czytając je po raz któryś, to zdanie zaczęło już powiewać nudą. Co do nudy, to towarzyszyła mi ona przez połowę książki i zupełnie nie mogłam się wkręcić. Ta tajemnica dlaczego ocalały w ogniu dłonie i stopy zupełnie mnie nie ciekawiła. Schemat powielony - ktoś zabił, ten ktoś jest z miasteczka albo nie, trzeba rozwiązać zagadkę, doktor Hunter robi co może, wszystko jest przeciwko niemu, ale on nawet z ręką na temblaku i przy siekącym deszczu musi wykonać szkic ułożenia zwłok i mu się to (o niebiosa, jaki cud) udaje. Autor stara się szokować latającymi kawałkami ciała, odciętą ręką w ręce, różnymi podstawowymi faktami medycznymi, które muszę przyznać precyzyjniej i ciekawiej są ukazane w "Kryminalnych Zagadkach Miami". Powiewa mi tu tanią sensacją i nic nie mogę na to poradzić. Jest mi smutno z tego powodu, bo widzę, że większość czytelników zachwyca się tą częścią, ale ja się rozczarowałam. Wracając do tej ręki, to doktor Hunter był zmrożony grozą tego, że trzyma ludzką kończynę w dłoni, a przecież w jego zawodzie to chyba norma, no nie? Przy tyluletnim doświadczeniu, co w tym byłoby dla niego tak porażającego?
Co do powielania to chyba za każdym razem kiedy praca była żmudna i Hunter był pewny, że już nic nie znajdzie, że tyle godzin poszło na nic i ma już wstać od komputera, akurat wtedy coś wypatruje. What a coincidence... Wielokrotnie też pojawia się porównanie sytuacji na wyspie do szalejącego sztormu, tylko że kiedy na końcu akapitu pojawiało się zdanie mniej więcej tego typu, że sztorm przybiera na sile, albo że nastąpi następne, potężne uderzenie to odbierało to ciekawość czytania, bo wiadomo było, że za chwilę coś się stanie. Jeden policjant ma też dość zabawną potrzebę, by "zło wzdrygnęło się pod jego wzrokiem." Eeeeech... Aż nie chce mi się tego komentować. Jeszcze starałam się ratować to spostrzeżenie tym, że może 'zło' ma być rozszerzone na złoczyńców, ale z tego co jest napisane wcześniej, nie wydaje mi się, no ale może się mylę. I jeszcze znowu były sny o przeszłości, które osobiście mi się nie podobają, z tym że teraz pojawiły się też o teraźniejszości, z ofiarami, które czekają by odgadnąć ich życie.
Podobał mi się fragment o owcach, które "tłoczyły się wełniście". Ładne to bardzo, tylko nie wiem czy poprawne. Może poetyckie, a mnie z poezją nie po drodze. No i cytat o trzeciej nad ranem. Jak najbardziej się z nim utożsamiam. Szczególnie starając się wycisnąć z siebie kolejne beznadziejne akapity przeklętych esejów z językoznawstwa, czy ukochanych, lecz wycieńczających psychicznie i powodujących 'zrytomózgowie' (przepraszam Victoriette : *) z literatury :P Napisana sprawnie, ale mnie brakowało zaskoczenia i już.
A mnie się nie podobało. To co przyciągało, było do pewnego stopnia oryginalne i tchnęło jakąś świeżością w "Chemii" tutaj powielone straciło na sile. Podobała mi się trafna refleksja zredukowania życia do kupki popiołu, ale czytając je po raz któryś, to zdanie zaczęło już powiewać nudą. Co do nudy, to towarzyszyła mi ona przez połowę książki i zupełnie nie mogłam się...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Nie będę zbyt oryginalna, ale zaraz po "Zakonie..." jest to moja ulubiona część. Humor tryska strumieniami i można nieco odsapnąć od wężowych ślepi Voldemorta. Moim zdaniem główne przesłanie tej części to fakt, że nie można oceniać nikogo ani niczego po pozorach ani poddawać się uprzedzeniom, jak również to, że trzeba być gotowym na przyznanie się do błędu i wyciągać wnioski z porażki. Co więcej znaleźć też można przesłanie, że na głos dzieci wszystkowiedzący i mogący dorośli pozostają głusi, a to niejednokrotnie oni sami powinni zamilknąć i posłuchać. Może nic odkrywczego, ale za to jak podane, a poza tym jakże ciężko wciąż się natknąć na taką postawę. Jak zawsze smacznie, gładko, przemyślanie i z wdziękiem napisana, jednak lepiej ogarnąć w oryginale. Różnica jest dość znaczna.
Co do moich osobistych odczuć to niezwykle pozytywnie odbierałam Minerwę, szczególnie kiedy pozwalała sobie na nieco spontaniczne reakcje. Snape, który zawsze był i jest moją ulubioną postacią serii wypada w tej części gorzej niż źle, zaślepiony gniewem, furią i żądzą zemsty, jednak czyni go to może bardziej prawdziwym. Krzywołap wymiata. Dopingowałam go w jego pogoniach za szczurem, nawet kiedy nie wiedziałam, ze to Animag. Połączenie trójki zwierząt niezwykle udane i wraz z Wierzbą dodaje element ingerencji natury, jednak zawsze, co ciekawe kontrolowanej przez człowieka, od czego wyjątkiem jest Lupin. Przełamanie stereotypu kocio-psiej nienawiści jakby dodawało siły i tak już potężnej roli przyjaźni i nieco ją urozmaicało.
Co do Parszywka, to wizja najwierniejszego sługi Voldemorta pożartego przez persa ciągle wywołuje u mnie napady śmiechu i kojarzy mi się trochę z czwartą częścią, kiedy Neville myślał, że zabił Harry'ego, bo skrzeloziele nie zadziałało. Dzięki takim rozwiązaniom najdroższa pani Rowling unika patosu, który groził jej nieustannie z oczywistych względów.
Pomimo niewielkich rozmiarów znajdujemy różnorodną fabułę, iście kryminalną intrygę i zwroty akcji. Odbieram niezwykle pozytywnie, ale doczepiam się do streszczania pozostałych części na początku, jak i późniejszych powrotów oraz spolszczania imion. Po co? Mam jeszcze niedosyt związany z całokształtem świata czarodziei vs mugoli. Mam wrażenie, że Autorka za bardzo skupiła się na szczegółach (które rzecz jasna darzę uwielbieniem) i przez to wizja świata czarodziei jest niepełna. Chodzi mi o to, że jak się o tym myśli tak ogólnie, to trudno sobie tak naprawdę wyobrazić typowy dzień czarodzieja, który nie uczęszcza do Hogwartu. Poza nauczaniem, pracą w Ministerstwie czy szpitalu, byciem Aurorem, złodziejem czy poplecznikiem Voldemorta co innego można w tym czarodziejskim życiu robić? Fajnie by było, gdyby taka zwyczajna, codzienna egzystencja czarodzieja była przybliżona bardziej niż od strony rodziny Rona. Ale to tylko żądza niezaspokojonego głodu potteromaniaczki :P
Nie będę zbyt oryginalna, ale zaraz po "Zakonie..." jest to moja ulubiona część. Humor tryska strumieniami i można nieco odsapnąć od wężowych ślepi Voldemorta. Moim zdaniem główne przesłanie tej części to fakt, że nie można oceniać nikogo ani niczego po pozorach ani poddawać się uprzedzeniom, jak również to, że trzeba być gotowym na przyznanie się do błędu i wyciągać...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Jakoś przeczytałam, ale łatwo nie było. Książka pisana w formie dziennika. Na początku miałam kłopot z rozróżnianiem postaci, bo autor dziennika pisze go dla kierownika obozu Archimedes więc nie ma potrzeby dokładnie opisywać swojej sytuacji. Mam wrażenie, że nic nie jest powiedziane tak do końca wprost ale to może i dobrze. Trzeba wytężyć mózgownicę, gdyż mamy tu do czynienia z przemyśleniami i dialogami geniuszy, a jak to z geniuszami bywa zazwyczaj wydają się sensowni wyłącznie dla siebie samych. Książka podzielona jest na dwie części. Pierwsza obfituje w rozwlekłe dialogi i zawiłe monologi oraz przemyślenia mężczyzny, piszącego dziennik. Druga zawiera króciutkie wpisy i znacznie łatwiej przez nią przebrnąć.
Pomysł jak najbardziej intrygujący, jednak wykorzystanie tych genialnych umysłów wydaje mi się wręcz zbędne. Większość z nich oddaje się swoim zwykle pisarskim pasjom i przyswaja ogromną ilość teoretycznej wiedzy z wielu dziedzin nauki, lub wystawia własne sztuki teatralne. Przez cały czas nie opuszczało mnie pytanie : po co? Nie lepiej byłoby wykorzystać ten czas na np szukanie lekarstwa na raka? Na coś bardziej praktycznego, pożytecznego. Dopiero pod koniec coś takiego się pojawia.
Napisana porządnym językiem,zawiera wiele ciekawych przemyśleń i cytatów do przepisania.
Wydaje mi się, iż jestem po prostu za głupia na tego typu literaturę i przez to nie potrafię jej należycie docenić :)Odnoszę jednak wrażenie, że książka jest bardzo dobra.
Jakoś przeczytałam, ale łatwo nie było. Książka pisana w formie dziennika. Na początku miałam kłopot z rozróżnianiem postaci, bo autor dziennika pisze go dla kierownika obozu Archimedes więc nie ma potrzeby dokładnie opisywać swojej sytuacji. Mam wrażenie, że nic nie jest powiedziane tak do końca wprost ale to może i dobrze. Trzeba wytężyć mózgownicę, gdyż mamy tu do...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Jest to pierwsza książka pana Kinga, która pomimo swej rozwlekłości nie zniechęciła mnie zupełnie. Również narracja pierwszoosobowa, na której widok zwykle się wzdragam, nie uczyniła tego. "Ręka Mistrza" to powieść, którą moim skromnym zdaniem powinno się czytać powoli, gdyż niesie niezwykły, intensywny ładunek emocjonalny, i gdy chce się ją "połknąć" następuje przesyt. Przynajmniej u mnie tak było. Znajdziemy tu wiele ciągnących się opisów i długich zdań, ale także potężną dawkę humoru, za który to pokochałam ją od razu. Brak umiejętności komunikowania treści po wypadku Edgara doskonale splata się z zamierającą komunikacją między nim a jego żoną. Jego błędy językowe są po prostu przezabawne i dzięki temu rozładowują tę niemożliwie ciężką atmosferę rozpadającego się małżeństwa. Każda z postaci wykreowana jest "mistrzowską ręką", ma swój odrębny charakter, styl mówienia. Rozumiem, że dla wielu te rozwlekłe "kingowskie" opisy są niejednokrotnie nużące. Przyznaję, że do tej pory dla mnie też takie były, jednak tutaj rozkoszowałam się tymi wszystkimi detalami, zdaniami. Nawet opis stylu architektonicznego mi nie przeszkadzał, bo w sumie łączył się ładnie z zainteresowaniami jednej z bohaterek. Wydaje mi się, że za pomocą tych detali, skrupulatnie, stopniowo była budowana wszechogarniająca, wszech nadciągająca groza. Jest tkana misternie z pojedynczych, delikatnych nitek, które ostatecznie tworzą mocny, zwarty splot. "Przelewała" się z zewnątrz do wewnątrz i na odwrót. Zło działa zawsze i wszędzie w tej książce i trzeba bezustannie na nie uważać i bronić się przed nim. Obecne jest w każdej "cząsteczce" rzeczywistości, w każdej literze tekstu, w każdym pociągnięciu pędzla przez Edgara. Pomimo rozmiarów widać totalne panowanie nad treścią. Wszystkie wątki poboczne są dociągnięte i ładnie zawiązane z fabułą. Nie ma chaosu, chociaż czasami nie za wiele się dzieje.
Widoczne jest przygotowanie autora, i ogrom pracy, który musiał włożyć by zrozumieć zagadnienia medyczne i wyłożyć je nam, w większości pewnie żółtodziobom w tej kwestii.
Pod koniec znalazłam jedną niekonsekwencję, a mianowicie, kiedy ktoś zostanie przebity harpunem i ten harpun przejdzie mu na wskroś przez kręgosłup, to chyba nie powinien się ruszać, prawda? Chociaż to chyba trzeba przerwać jakiś nerw czy krąg. No nie wiem :P Ale dla mnie owa pani nie powinna się ruszyć i już :P
Słowami zazwyczaj ciężko wywołać jakąś silną reakcję, a temu panu się to udaje. Powoduje, że wzbudzają się we mnie emocje, a o to chyba chodzi, nie tylko w pisaniu. Szczególnie zdanie z żabą przyprawiło mnie o jak najprawdziwszy dreszcz i za to w równej mierze jak za całokształt daję ze spokojnym sumieniem ocenę celującą. Czasami również wyjdzie panu Kingowi spod pióra takie zdanie, które dotyka istoty tego, o czym traktuje i wraca do czytelnika z pełną mocą, by wzbogacić i kolejny dreszcz czy zrozumienie. W tych zdaniach daje o sobie znać również zupełne zrozumienie autora, który przecież nie jest zazwyczaj ekspertem w tym, o czym pisze.
Jedno z wielu, które przypadło mi do gustu: "A zawsze przychodzi taki moment- jeśli twoje dzieło jest szczere, jeśli zrodziło się w tym magicznym miejscu, gdzie jednoczą się myśl, pamięć i uczucie- kiedy będziesz chciał przerwać pracę, kiedy zacznie ci się wydawać, że jeśli opuścisz kredkę, to oczy i pamięć zajdą mgłą, a ból ustanie."
Chyba nie muszę pisać, że POLECAM!!!!
Jest to pierwsza książka pana Kinga, która pomimo swej rozwlekłości nie zniechęciła mnie zupełnie. Również narracja pierwszoosobowa, na której widok zwykle się wzdragam, nie uczyniła tego. "Ręka Mistrza" to powieść, którą moim skromnym zdaniem powinno się czytać powoli, gdyż niesie niezwykły, intensywny ładunek emocjonalny, i gdy chce się ją "połknąć" następuje...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Moje pierwsze starcie z zombiakami wypadło zaskakująco pozytywnie, jednak przyznaję, że nie miałam zbyt wysokich oczekiwań. Zwyczajnie szukałam lekkiej lektury po sesyjnym koszmarze by się bezwstydnie odmóżdżyć. Powiem, czy raczej napiszę wprost - źle nie jest, ale też niczego mi nie urwało. Na plus odebrałam realność kreacji świata Nieumarłych, kota Lukullusa i przyzwoite refleksje autora. Jednak kota darzę chyba największą sympatią. Właściciel futrzaka relacjonuje wszystko z niemal nachalną drobiazgowością, co chwilami bywa męczące i tworzą się dłużyzny, jednak autor jest zorientowany w tym o czym pisze i nie napotykamy żadnych dyrdymałów. Natura i wygląd zombiaków, pomysł na wirus przez który się rodzą i w ogóle cały wątek ich dotyczący jest zaskakująco spójny, konsekwentny i wcale nie naciągany. Jedynie pod koniec odnosi się wrażenie jakby autorowi kończyły się pomysły na sposób przybliżania Nieumarłych bo wielokrotnie powtarza praktycznie takie same zdania i obserwacje co przez większość książki. Sama końcówka też jakoś nie porywa i w sumie męczyła mnie trochę bo nic specjalnego nie wniosła, a sporo wątków dotyczących zombiaków powtarzało się non stop na nowo. Poza tym nie bałam się ani razu. Nie było za bardzo czego bowiem na brak różnych części ciała i lejącą się na wszystkie strony krew jestem uodporniona w wersji wizualnej, a na piśmie powinny straszyć inne zdarzenia i opisy. Rozbryzgany mózg na ścianie jakoś nie przyprawia mnie o dreszcz. Może staje się psychopatką... .
Wzburzyłam się nieco na porównanie kogoś do rozhisteryzowanej baby, zupełnie jakby chłopy nie wpadały w histerię, szczególnie jak żona ma rodzić... .
Plusem jest jeszcze szata graficzna i skład niemalże doskonały. Naprawdę porządna edytorska robota.
Moje pierwsze starcie z zombiakami wypadło zaskakująco pozytywnie, jednak przyznaję, że nie miałam zbyt wysokich oczekiwań. Zwyczajnie szukałam lekkiej lektury po sesyjnym koszmarze by się bezwstydnie odmóżdżyć. Powiem, czy raczej napiszę wprost - źle nie jest, ale też niczego mi nie urwało. Na plus odebrałam realność kreacji świata Nieumarłych, kota Lukullusa i przyzwoite...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Nie rozumiem jak Rowling mogła pozwolić zamieścić swoje nazwisko na takim badziewiu.Kluczowy wątek o Delphi nie został wyjaśniony. Można się tylko domyślać że stało się to co zasugerowała Hermiona. Sporo nieścisłości, prostych rozwiązań. Zamiast szukać Delphi nie lepiej byłoby odszukać Bellatrix przed Bitwą o Hogwart i zamknąć w Azkabanie? Moim zdaniem zmieniacz czasu był najsłabszym punktem serii, a ta sztuka jest na tym pomyśle oparta i tym samym odkrywa jak beznadziejny był to pomysł. Nic nie zmienia się w teraźniejszości. Sztuka kończy się praktycznie tak samo jak się zaczęła.
Absolutnie nie Rowlingowe dialogi - sztuczne i puste, język tak uproszczony że aż wulgarny, błędy logiczne na które ona sobie nigdy nie pozwoliła. Nie wyjaśniona nienaturalnie formalna relacja między Ginny a McGonnagal, dziecko całujące romantycznie dorosłego (niby zmienione po wypiciu Eliksiru Wielosokowego ale i tak niesmaczne i niepoprawne), podczas gdy Harry jest osowiały i przygnębiony przez praktycznie całą sztukę to Ron jakby tego nie zauważał i lata cały szczęśliwy i mówi jakieś bzdury, totalna parodia tej postaci. Końcowe 'wyznanie' Harry'ego że boi się gołębi jakieś od czapy totalnie. Jestem wściekła że przy takim potencjale wyszedł taki gniot praktycznie nic nie wnoszący i zupełnie niepotrzebny. Nie rozumiem czemu Rowling się pod tym podpisała. Pieniędzy jej nie brakuje, więc może myślała że jest to godne jej genialnej serii. Tak czy siak przez to że podpisała się pod taką miernotą przypominającą fan fiction napisane na kolanie znika z listy moich ulubionych pisarzy.
Nie rozumiem jak Rowling mogła pozwolić zamieścić swoje nazwisko na takim badziewiu.Kluczowy wątek o Delphi nie został wyjaśniony. Można się tylko domyślać że stało się to co zasugerowała Hermiona. Sporo nieścisłości, prostych rozwiązań. Zamiast szukać Delphi nie lepiej byłoby odszukać Bellatrix przed Bitwą o Hogwart i zamknąć w Azkabanie? Moim zdaniem zmieniacz czasu był...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to