Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz
Okładka książki Osobisty przewodnik po Pradze Filip Springer, Mariusz Szczygieł
Ocena 7,6
Osobisty przew... Filip Springer, Mar...

Na półkach:

Świetna książka: od paru miesięcy przebywam w Pradze, klasykę turysty mam już za sobą i część wspomnianych przez Szczygla miejsc także, ale dzięki niemu poznałam ich historię jeszcze bardziej. I na listę weekendowych wycieczek trafiły kolejne miejsca. Dobrze napisana fajnie wydana (aż chciałoby się zobaczyć w książce jeszcze więcej zdjęć Springera) i mapki na końcu książki bardzo pomocne. Polecam, wcześniej warto przeczytać jednak poprzednią książkę autora - Zrób sobie raj. Ot, żeby zrozumieć bardziej Czechów. Czego na liście zabrakło? Moim zdaniem stacji metra z długimi, pędzącymi wręcz schodami i... to w sumie tyle, bo Szczygieł naprawdę przekazał ogromną dawkę wiedzy w tej książce.

Świetna książka: od paru miesięcy przebywam w Pradze, klasykę turysty mam już za sobą i część wspomnianych przez Szczygla miejsc także, ale dzięki niemu poznałam ich historię jeszcze bardziej. I na listę weekendowych wycieczek trafiły kolejne miejsca. Dobrze napisana fajnie wydana (aż chciałoby się zobaczyć w książce jeszcze więcej zdjęć Springera) i mapki na końcu książki...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ot, opowiadania o piratach, ktore czyta sie szybko, chociaż nie zawsze przyjemnie, bo jednak przeszkadzają mi poglądy autora. Plus za odwoływanie się do historycznych postaci i to, że autor zrobił przynajmniej częściowy research.

Ot, opowiadania o piratach, ktore czyta sie szybko, chociaż nie zawsze przyjemnie, bo jednak przeszkadzają mi poglądy autora. Plus za odwoływanie się do historycznych postaci i to, że autor zrobił przynajmniej częściowy research.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Książka, która pozostawia po sobie mieszane uczucia. Autorka pisze bardzo plastycznym językiem i ma dobry styl, ale sama historia już nie dorównuje jakością stylowi. Wątki współczesnej (bohaterka jadąca do UK opiekować się domem na czas nieobecności właścicieli, przy okazji zajmuje się tłumaczeniem pasjonujące historii tajemniczej wioski i jej milczących mieszkańców w bliżej nieokreślonym miejscu. Eremanta za szybko się urywa i książka pozostawia po sobie uczucie niedosytu.

Książka, która pozostawia po sobie mieszane uczucia. Autorka pisze bardzo plastycznym językiem i ma dobry styl, ale sama historia już nie dorównuje jakością stylowi. Wątki współczesnej (bohaterka jadąca do UK opiekować się domem na czas nieobecności właścicieli, przy okazji zajmuje się tłumaczeniem pasjonujące historii tajemniczej wioski i jej milczących mieszkańców w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ksiażka bardzo pobieżna w zakresie poruszanych tematów ( autor alfabetycznie porusza kolejne tematy jak religia, seks, hospody, dawni prezydenci, Ostrawa, grzyby i knedliki etc. Ale tym samym - daje tylko pobieżną wiedzę, przez co po przeczytaniu czuć spory niedosyt. Męczyłam się z tą lekturą i znacznie bardziej polecam "Zrób sobie raj", jeśli waszym celem jest poznanie natury Czechów.

Ksiażka bardzo pobieżna w zakresie poruszanych tematów ( autor alfabetycznie porusza kolejne tematy jak religia, seks, hospody, dawni prezydenci, Ostrawa, grzyby i knedliki etc. Ale tym samym - daje tylko pobieżną wiedzę, przez co po przeczytaniu czuć spory niedosyt. Męczyłam się z tą lekturą i znacznie bardziej polecam "Zrób sobie raj", jeśli waszym celem jest poznanie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Właśnie przeprowadziłam się do Czech i doskonale rozumiem czechofilstwo autora. Sama ksiażka należy do tych, po które sięga się wieczorem a odkładka późną nocą po przeczytaniu całości albo w momencie gdy oczy zamykają się tak bardzo, że jedyną opcją pozostaje pójście spać.

Szczygieł w swojej ksiażce nie serwuje prostej historii Czech, nie jest to też przewodnik po najbardziej znanych miejscach. Zamiast tego skupia się na ludziach - opisuje artystów, działaczy i celebrytów, a z większością z nich - przeprowadza wywiady. Dzięki temu poznajemy obraz Czech (chociaż nie oczami zwykłych Czechów) pełen kontrastów w stosunku do Polski.

Większość z nas wie, że Czesi to ateiści i że generalnie są bardzo pogodni i mają duże poczucie humoru. I tyle. Ta książka pokazuje jednak, skąd wziął się ten humor, a sam autor bardzo dużo czasu poświęca religijności (a raczej jej braku) wśrod naszych sąsiadów zza południowej granicy. I to właśnie jest najmocniejszą stroną tej ksiązki - autor nie mówi tylko "jak jest" ale stara się odpowiedzieć na pytanie "dlaczego"?:

- Dlaczego Czesi nie są jakoś specjalnie obrażeni na Polaków za najazd w 1968 roku?

- Dlaczego tak wielu z nich jest kremowanych i dlaczego nie ma tu typowych pogrzebów z wielką uroczystością, całą możliwą rodziną i dużą ilością płaczu?

- Dlaczego właściwie nie ma tu tabu, a Czesi nie widzą nic złego w postawieniu w Pradze rzeźby, która przedstawia dwóch mężczyzn oddających mocz na Czechy (i na dodatek po wysłaniu SMS postać "wysika" wybrany napis).

- Dlaczego z dość dużym politowaniem patrzą na Polską potrzebę bycia zbawcą narodów i jednym narodem wybrańców, zajmując się z pragmatyzmem i spokojnie własnymi sprawami?

I wiele innych - to skarbnica ciekawostek, które na długo pozostaną w pamięci i zachęcą wiele osób do odwiedzenia tego kraju (chociaż czasami chciałabym jeszcze więcej odniesień do historii niż znanych współczesnych twórców).

Zdecydowanie polecam!

Właśnie przeprowadziłam się do Czech i doskonale rozumiem czechofilstwo autora. Sama ksiażka należy do tych, po które sięga się wieczorem a odkładka późną nocą po przeczytaniu całości albo w momencie gdy oczy zamykają się tak bardzo, że jedyną opcją pozostaje pójście spać.

Szczygieł w swojej ksiażce nie serwuje prostej historii Czech, nie jest to też przewodnik po...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki The Long and the Short of It: Balancing Short and Long-Term Marketing Strategies Les Binet, Peter Field
Ocena 9,0
The Long and t... Les Binet, Peter Fi...

Na półkach:

Świetna lektura, która powinna wejść do kanonu lektur dla każdego marketera/osoby pracującej w branży reklamowej. Ponad 80 stron wniosków popartych gromadzonymi przez lata danymi. W środku m.in jak krótko- i długofalowe strategie i kampanie wpływają na sprzedaż, brandlift etc. oraz dlaczego telewizja nadal pozostaje kluczowa. Zdecydowanie warto!

Świetna lektura, która powinna wejść do kanonu lektur dla każdego marketera/osoby pracującej w branży reklamowej. Ponad 80 stron wniosków popartych gromadzonymi przez lata danymi. W środku m.in jak krótko- i długofalowe strategie i kampanie wpływają na sprzedaż, brandlift etc. oraz dlaczego telewizja nadal pozostaje kluczowa. Zdecydowanie warto!

Pokaż mimo to


Na półkach:

Dobra powieść, ale bardzo nierówna. Ciekawe początki z Mieszkiem, ale dopiero mniej więcej w połowie autorka skupia się na losach jednej postaci - Świętosławy. Plus za drzewka genealogiczne i dużą liczbę map.

Dobra powieść, ale bardzo nierówna. Ciekawe początki z Mieszkiem, ale dopiero mniej więcej w połowie autorka skupia się na losach jednej postaci - Świętosławy. Plus za drzewka genealogiczne i dużą liczbę map.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Zawiodłam się na tej książce, ale tylko dlatego, że oczekiwałam czegoś ponad poziom podstawowy wiedzy. Z powodu obszerności tematyki i chęci dotarcia do szerokiego grona odbiorców ksiażka często tylko "ślizga się" po tematyce, przez co ukończyłam ją z poczuciem niedosytu. Ale dla osób, które do tej pory nie miały pojęcia o historii i tematyce - bardzo dobra lektura wstępna. Plus za bardzo ładne wydanie (szyte strony, dobrej jakości papier i liczne zdjęcia oraz rysunku).

Zawiodłam się na tej książce, ale tylko dlatego, że oczekiwałam czegoś ponad poziom podstawowy wiedzy. Z powodu obszerności tematyki i chęci dotarcia do szerokiego grona odbiorców ksiażka często tylko "ślizga się" po tematyce, przez co ukończyłam ją z poczuciem niedosytu. Ale dla osób, które do tej pory nie miały pojęcia o historii i tematyce - bardzo dobra lektura wstępna....

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Słodziutki. Biografia cukru Dariusz Kortko, Judyta Watoła
Ocena 6,8
Słodziutki. Bi... Dariusz Kortko, Jud...

Na półkach:

Świetna lektura, z którą powinien zapoznać się każdy. Autorzy pokazują historię cukru, jak ten produkt wpłyną na społeczeństwo, kulturę, w jaki sposób zyskał popularność i jak czerpały na tym (i nadal czerpią) korzyści państwa oraz korporacje.

Książka jest bardzo ładnie wydana (papier, kolorowe zdjęcia) i można ją czytać z przerwami, ponieważ autorzy często przeskakują z jednego tematu do innego. Warto przebrnąć przez trochę słabszy początek, aby dotrzeć do tego, jak na przestrzeni lat cukier wpływał na nasze zdrowie, jak państwa podchodziły do tego składnika i jak korporacje działają na rynkach leków bez kontroli i negocjacji cen z rządem (USA) vs w państwach europejskich (m.in Polska). Otwiera oczy i skłania do zmiany zachowań żywieniowych.

Świetna lektura, z którą powinien zapoznać się każdy. Autorzy pokazują historię cukru, jak ten produkt wpłyną na społeczeństwo, kulturę, w jaki sposób zyskał popularność i jak czerpały na tym (i nadal czerpią) korzyści państwa oraz korporacje.

Książka jest bardzo ładnie wydana (papier, kolorowe zdjęcia) i można ją czytać z przerwami, ponieważ autorzy często przeskakują z...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Wiedźmin. Dom ze szkła Joe Querio, Paul Tobin
Ocena 6,9
Wiedźmin. Dom ... Joe Querio, Paul To...

Na półkach:

Fajnie porównać ze sobą komiks oraz słuchowisko (głos Geraltowi podkłada ten sam aktor, co w grach). Historia jest ciekawa, utrzymana w stylu innych opowiadań o Geralcie - tajemniczy potwór, niejednoznacze postacie no i oczywiście Płotka. Jedyne co, to czasami rysownik unikał aż zanadto rysowania twarzy i widać to na przestrzeni kolejnych stron komiksu.

Fajnie porównać ze sobą komiks oraz słuchowisko (głos Geraltowi podkłada ten sam aktor, co w grach). Historia jest ciekawa, utrzymana w stylu innych opowiadań o Geralcie - tajemniczy potwór, niejednoznacze postacie no i oczywiście Płotka. Jedyne co, to czasami rysownik unikał aż zanadto rysowania twarzy i widać to na przestrzeni kolejnych stron komiksu.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Pan Lodowego Ogrodu. Tom 1 – preludium do historii, czyli nadrabiam zaległości

Polska literatura fantastyczna to nie tylko Sapkowski i Lem, ale o tym wie już prawie każdy. Do najbardziej popularnych i rozpoznawalnych autorów należy również Jarosław Grzędowicz. Założył magazyn literacki „Fenix”, tłumaczy komiksy, napisał niepokojący zbiór opowiadań Księga jesiennych demonów a w 2005 roku pierwszy tom cyklu Pan Lodowego Ogrodu, który przyniósł mu największą popularność. Oczywiście, zabrałam się za czytanie tego dopiero teraz. Poniżej znajdziecie moje wrażenia z pierwszego tomu (kolejne tomy też zamierzam przeczytać). Miłej lektury! 😉



Prawie jak Ziemia, ale z magią

Pan Lodowego Ogrodu zaczyna się od wprowadzenia głównego bohatera (a właściwie jednego z dwóch, ale o tym później). Ziemianie opracowali sposób podróżowania na ogromne dystanse i odkryli planetę bardzo zbliżoną warunkami przyrodniczymi do naszej – Midgaard. Wszystko jest tam dość podobne do tego, co już znamy, ale nie do końca – zwierzęta mogą być o wiele większe, albo śmiertelnie niebezpieczne, ludzie (a właściwie humanoidy bardzo podobne do ludzi) mają prawie całe czarne oczy itd.

Planeta jest badana przez Ziemian, ale panuje jedna, bardzo ważna zasada – nieingerowanie w kulturę i życie jej mieszkańców. Naukowcy, którzy tam stacjonują mają za zadanie tylko i wyłącznie obserwować. Jednak już od dawnia nie było z nimi kontaktu. Na misję ratowniczą wyrusza odpowiednio przeszkolony i ucharakteryzowany Vuko Drakkainen. A zadanie nie będzie łatwe, bo planeta bardzo przypomina nasze wczesne średniowiecze, pojawia się magia, a elektryczność odmawia posłuszeństwa.

Jak widzicie z powyższego opisu – pomysł na ksiażkę (a właściwie cały cykl) jest bardzo ciekawy, chociaż Vuko to dość stereotypowy bohater. Lekturę czyta się jednak bardzo szybko, a Grzędowicz ma naprawdę dobry warsztat pisarski. Nie znajdziecie tu co prawda (póki co, może będzie to w kolejnych tomach?) rozbudowanych opisów świata przedstawionego, ale walki są efektowne, dialogi czyta się całkiem nieźle i książkę można pochłonąć naprawdę szybko. Brakuje tylko mapki krain, po której porusza się bohater.

Bohaterów dwóch

Wspominałam już o Vuko – początkowe rozdziały rzeczywiście dotyczą jego pierwszych korków w obcym świecie i poszukiwaniu badaczy, których jak się dość szybko okazuje – nie ma w zniszczonej stacji badawczej. Jest tajemniczo i razem z bohaterem czujemy zagubienie i nieustanne zagrożenie gdy przemierza lasy i widzi pierwsze efekty tajemniczej mgły. Czy naukowcy żyją i gdzie mogliby się udać? Od razu mogę was powiedzieć – w pierwszym tomie tego wszystkiego się nie dowiecie. Generalnie przeczytacie tylko wstęp. Szczególnie, jeśli chodzi o postać drugiego bohatera.

No właśnie – mniej więcej w połowie lektury poznacie nowego bohatera. Jest nim młody książę Tygrysiego Tronu, pobierający razem z braćmi wszechstronne nauki na dworze swojego ojca. W pierwszym tomie jest tylko parę rozdziałów z jego historii, ale czyta się je dobrze i szybko – zamiast historii o ekspoloracji, mamy do czynienia z lekką literaturą przygodową. Ale wiecie co? Rozdział, gdy młody następca tronu dostaje pod opiekę inteligentniejsze wersje surykatek/wydr/norek – bystretki i zastanawia się, czego je nauczyć i jak rozwijać ich kolonię… Przeczytałabym o tym i całą książkę!

Rozdziały o obu bohaterach przeplatają się już do końca książki, ale właściwie żadne wątek nie jest do końca zamknięty. Losy Vuko to bardzo duży cliffhanger, a wątek dalszych losów księcia także nie ma żadnego zakończenia.

Wstęp?

No właśnie. Prawie 550 stron lektury to tak naprawdę wstęp do większej całości – i sięgając po lekturę bądźcie na to gotowi. Nie wyjaśnia się tu właściwie nic, wątki są dopiero zarysowane, a i mam wrażenie, że nadal nie znamy kluczowych postaci. Dlatego pierwszy tom Pana Lodowego Ogrodu to preludium do właściwej akcji.

Brak postępu w fabule i jakiegoś zakończenia to tak naprawdę największe zarzuty, jakie mogę znaleźć wobec tej książki. No może obok braku postaci kobiecych – ale to pierwszy tom i w tle miga tajemnicza orędowniczka Podziemnej Matki.

Trudno ocenić Pana Lodowego Ogrodu. Tom 1 jako samodzielny tytuł – mimo wszystko to wstęp, co prawda dość długi, ale nadal wstęp do większej historii. Zabieram się już za drugi tom i na pewno po przeczytaniu wszystkich czterech przygotuję recenzję ;)

Ten wpis ukazał się wcześniej na moim blogu: www.radosiewka.pl

Pan Lodowego Ogrodu. Tom 1 – preludium do historii, czyli nadrabiam zaległości

Polska literatura fantastyczna to nie tylko Sapkowski i Lem, ale o tym wie już prawie każdy. Do najbardziej popularnych i rozpoznawalnych autorów należy również Jarosław Grzędowicz. Założył magazyn literacki „Fenix”, tłumaczy komiksy, napisał niepokojący zbiór opowiadań Księga jesiennych...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Serial internetowy Netflixu Orange is the New Black podbił serca krytyków i zyskał sobie ogromną popularność. Tymczasem warto zapoznać się z książkowym pierwowzorem autorstwa Piper Kerman. Dziewczyny z Danbury jest bowiem autobiografią osoby, która trafiła do więzienia dla kobiet o niskim rygorze.
Piper w szalonych latach młodości związała się z niezwykle ambitną szmuglerką narkotyków i pieniędzy. Razem ze starszą od siebie kobietą podróżowały po świecie, jednak bohaterka nie chciała brać udziału w nielegalnym interesie. Tylko raz zgodziła się przewieźć przez granicę pieniądze i to właśnie to zdarzenie sprawia, że kilka lat później musi ponieść konsekwencje swoich czynów. Kochający narzeczony, rodzina i przyjaciele są zszokowani jej przeszłością. W wyniku procesu Piper otrzymuje kilkunastomiesięczny wyrok w więzieniu w Danbury.
Autorka nie jest stereotypową więźniarką, posiada bardzo dobre wykształcenie i wywodzi się z intelektualnego środowiska. Dzięki temu mamy okazję przeczytać niezwykle ciekawe spostrzeżenia na temat systemu więziennego w Stanach Zjednoczonych. Piper w czasie swojego pobytu w więzieniu spotyka niezwykle interesujące osoby, a ich wyroki często są nieadekwatne do ich przewinień. Ponad 25% światowej populacji więźniów znajduje się właśnie w USA. Czytając tę lekturę niejednokrotnie posiadamy wrażenie, że system jest chybiony i wymaga gruntownych zmian.
Książkę zupełnie inaczej odbiorą ci, którzy mieli okazję wcześniej zobaczyć serial. Dziewczyny z Danbury to pozycja spokojniejsza od serialu, doskonale widać to, jak scenarzyści uatrakcyjnili wiele wątków i dokonali zmian, aby OitNB odpowiadało standardom telewizyjnym. Chociażby dlatego warto sięgnąć najpierw po serial, a dopiero potem po książkę.
Dziewczyny z Danbury to bardzo udana pozycja, a jej autorka doskonale potrafi opisać swoje życie w więzieniu. Tym samym ta autobiografia doskonale nadaje się dla każdego, kto jest poszukuje nieskomplikowanej, lekkiej lektury (pomimo poruszanej tematyki).

Serial internetowy Netflixu Orange is the New Black podbił serca krytyków i zyskał sobie ogromną popularność. Tymczasem warto zapoznać się z książkowym pierwowzorem autorstwa Piper Kerman. Dziewczyny z Danbury jest bowiem autobiografią osoby, która trafiła do więzienia dla kobiet o niskim rygorze.
Piper w szalonych latach młodości związała się z niezwykle ambitną szmuglerką...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Rachel Caine to amerykańska pisarka słynąca głównie z serii „Wampiry z Morganville” i wiele osób może nie znać jej znacznie młodszego cyklu „Czas wygnania”. Byłoby to jednak błędem, ponieważ już pierwsza część, „Wyklęta”, była miłym powiewem świeżości w gatunku miejskiego fantasy. Sama autorka przyznaje, że chciała tym razem odejść od romansu paranormalnego i pójść w stronę prozy dla dojrzalszego czytelnika. W drugiej odsłonie przygód Cassiel można zatem znaleźć próbę połączenia akcji, romansu i walki z własną naturą.

Główna bohaterka jest dżinnem, który z powodu swojego nieposłuszeństwa został wygnany na Ziemię. Udało się jej jednak trafić po opiekę Strażników – osób z mocami zdolnymi poskromić żywioły, ale mimo wszystko nie posiadającymi wystarczającej potęgi, aby walczyć z dżinnami. Cassiel już w pierwszej części cyklu zaczęła oswajać się z ludzkim ciałem i uczuciami – teraz otrzymaliśmy dalszy ciąg jej uczłowieczania, jednak momentami autorka za bardzo uwierzyła w dobroć protagonistki i wymusza w niej nagłą chęć opieki nad wszystkimi dziećmi – przez to wiarygodność postaci ucierpiała, ale nie na tyle, żeby odkładać książkę na półkę.

W „Nieznanej” otrzymujemy kontynuację zdarzeń z pierwszej części: Strażnik Luis razem z Cass próbują powstrzymać tajemniczą Perłę – dżinna, który pragnie zemsty na wszystkim i wszystkich dookoła. Stawka jest tym większa, że Perła ma u siebie w niewoli dzieci Strażników, także obdarzone mocami, ale niepotrafiące ich opanować. Wśród nich jest bratanica Luisa, Isabel.

Fabuła z jednej strony jest bardzo przewidywalna (raczej nikt nie będzie spodziewał się złego zakończenia), ale niektóre zwroty akcji są ciekawe. Z przyjemnością czyta się także opisy kaskaderskich wyczynów. Rachel Caine zachowała proporcję w ilości scen spokojnych i tych pełnych pościgów oraz ofiar w ludziach. Momentami razi tylko niekonsekwencja autorki w dozowaniu brutalności – części ciał motocyklistów walają się po drodze, ale już jakiekolwiek zranienie dziecka w obronie własnej jest złe według Cassie.

Siłą powieści jest intrygujące przedstawienie świata dżinów i Strażników – poznajemy historię skomplikowanych relacji pomiędzy nimi oraz sposób, w jaki ci pierwsi postrzegają ludzi. Na uwagę zasługuje także postać dżinna Rashida – niepewność wobec jego zachowania znacznie uatrakcyjnia lekturę. Szkoda tylko, że książka kończy się dość szybko, będziemy w stanie przeczytać ją w kilka wieczorów. Całość mogłaby być zdecydowanie dłuższa.

Język autorki jest przejrzysty i w żadnej chwili nie przeszkadza w śledzeniu przygód bohaterów, co jest kolejną zaletą powieści. Także opisy miłosnych rozterek bohaterki, jak i jej szaleńcza jazda na motocyklu zostały napisane bardzo sprawnie.

Czy zatem warto sięgnąć po ten tytuł? Osoby poszukujące dobrego, aczkolwiek nie wybitnego miejskiego fantasy będą zadowolone, podobnie jak czytelnicy, którzy dopiero rozpoczynają swoją przygodę z tym gatunkiem. Obecność dżinów zamiast wampirów, wilkołaków albo zombie to miła odmiana i wiele osób przyjmie ją z pewną ulgą. Jedynie ci poszukujący dobrego romansu i nacisku na relacje pomiędzy bohaterami mogą być zawiedzeni – tutaj element ten nie odgrywa zbyt wielkiej roli, właściwie schodzi na drugi plan. Znacznie ważniejsza jest akcja, strzelaniny, kaskaderskie wyczyny – pod tym względem amerykańska pisarka pokazała, na co ją stać.

Recenzja ukazała się także na http://radosnastronazycia.blogspot.com/

Rachel Caine to amerykańska pisarka słynąca głównie z serii „Wampiry z Morganville” i wiele osób może nie znać jej znacznie młodszego cyklu „Czas wygnania”. Byłoby to jednak błędem, ponieważ już pierwsza część, „Wyklęta”, była miłym powiewem świeżości w gatunku miejskiego fantasy. Sama autorka przyznaje, że chciała tym razem odejść od romansu paranormalnego i pójść w stronę...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Każdy, kto zamierza przeczytać dobry thriller będzie miał nie lada problem – wybór tytułów jest ogromny i to nie tylko tych średnich albo słabych. Niewiele z nich zawiera jednak tyle interesujących ciekawostek i pozwala poczuć ogromną pasję i szacunek autora dla nauki. Tak jest w przypadku debiutanckiej powieści Paula McEuena o tytule „Spirala”. Amerykański fizyk wykładający na Uniwersytecie Cornella to uznany ekspert w dziale nanotechnologii, ale treść książki wskazuje także na jego zainteresowanie biologią. Czy zatem jego wiedza zawodowa i pomysł na fabułę połączony z małym do tej pory doświadczeniem w pisaniu powieści są dobrą mieszanką, która może zainteresować nawet wymagającego czytelnika?

Sposób prowadzenia wojen drastycznie się zmienił na przestrzeni lat – w większości przypadków są one krótsze, ataki są przeprowadzane na konkretne cele a i samych przypadkowych ofiar jest mniej. Bomby atomowe nadal wzbudzają w nas strach, ale po przeczytaniu „Spirali” na pierwsze miejsce może wysunąć się broń biologiczna. To ona jest prawdziwą bohaterką tej powieści, a nie konkretni ludzie, których losy śledzimy w kolejnych rozdziałach. Siła działania stworzonej przez Japończyków Uzumaki została ukazana w prologu, którego akcja dzieje się w marcu 1946. Młody biolog Liam Connor trafia na pokład amerykańskiego pancernika i zostaje świadkiem destrukcyjnego działania tajemniczego grzyba na inną jednostkę pływającą Stanów Zjednoczonych – USS Vanguard. Zapobiegając rozprzestrzenieniu się epidemii skorzystano z bomby atomowej, mając nadzieję, że nic podobnego nigdy się już nie wydarzy.

Sześćdziesiąt cztery lata później, już emerytowany profesor i noblista, Liam Connor zostaje zmuszony do zmierzenia się z przeszłością, a oprócz niego w intrygę zostaje wmieszany także jego przyjaciel i współpracownik zarazem oraz jego wnuczka. Intryga, którą serwuje nam należy do niezwykle wciągających oraz przerażających. Opis tego, jak w ciągu kilku tygodni, a nawet dni, ludzkość może zostać zniszczona przez zarodnik zabójczego grzyba jest niezwykle sugestywny. Duża w tym zasługa Paula McEuena i jego ogromnej wiedzy – przekazuje ją jednak w niezwykle przejrzysty i przyjazny sposób. Niesamowite cudo technologii, jakim są przydatne, ale i ogromnie niebezpieczne miniaturowe pełzacze to tylko jedna z niewielu rzeczy, które będziemy wspominali po odłożeniu książki na półkę. Duża ilość ciekawostek została wprowadzona do historii mimochodem i wypadło to bardzo naturalnie. Część informacji skłoniło mnie do ich sprawdzenia w Internecie i pogłębienia mojej wiedzy o nich.

Warsztat pisarski autora jest bardzo dobry, a tempo prowadzenia akcji dobrze wyważone – nigdy nie czujemy się znudzeni, głównie poprzez umiejętność McEuena przeplatania ze sobą akcji, dialogów i opisów naukowych. Jedynie zakończenie książki wydaje się być zbyt krótkie a wątki zakończone zbyt szybko. Po przeczytaniu epilogu czytelnik ma ochotę na jeszcze więcej tak dobrej treści i zapoznania się z kolejnymi pomysłami tak wszechstronnego fizyka.

„Spirala” spotkała się z ciepłym przyjęciem już w kilkunastu krajach, a to zdecydowanie nie koniec. Hollywood planuje ekranizację tej powieści, miejmy nadzieję, co najmniej tak dobrą jak oryginał. Zanim jednak trafi ona na ekrany kin, warto zapoznać się z samą książką, ponieważ jest to sprawnie napisany, inteligentny thriller, który usatysfakcjonuje każdego, kto poszukuje lektury, która nie tylko umili nam czas, ale nauczy nas czegoś nowego.

Zamieszczono także na http://radosnastronazycia.blogspot.com/

Każdy, kto zamierza przeczytać dobry thriller będzie miał nie lada problem – wybór tytułów jest ogromny i to nie tylko tych średnich albo słabych. Niewiele z nich zawiera jednak tyle interesujących ciekawostek i pozwala poczuć ogromną pasję i szacunek autora dla nauki. Tak jest w przypadku debiutanckiej powieści Paula McEuena o tytule „Spirala”. Amerykański fizyk...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

China Miéville to jeden z najpopularniejszych brytyjskich pisarzy fantastycznych, określający swoją twórczość mianem new weird. To gatunek literacki, który wychodzi poza wszelkie schematy, łącząc w sobie cechy fantasy, science fiction i najróżniejsze narzędzia literackie. Najnowsza wydana w Polsce książka Brytyjczyka także jest bardzo trudna do zaszufladkowania – „Kraken” to tytuł tak oryginalny, o tak zakręconej fabule, że aż trudno nadążyć za wszystkimi pomysłami autora. Czy zatem warto spróbować i zabrać się na szalony spacer po drugiej, mroczniejszej stronie Londynu?

Głównym bohaterem tej powieści jest kustosz Billy, pracujący w londyńskim Muzeum Historii Naturalnej. Jego specjalizacją są mięczaki i to właśnie on zajmował się preparowaniem jednego z najcenniejszych eksponatów, jakie posiada placówka – kałamarnicy olbrzymiej. Jego życie jest dość monotonne, ale wszystko zmienia się, gdy podczas rutynowego oprowadzania turystów okazuje się, że Kraken zniknął. Na dodatek protagonista odkrywa bestialsko zabitego człowieka, który został dosłownie nabity w butelkę, a właściwie ogromny zbiornik.

Przez pierwsze kilkadziesiąt stron odnosimy wrażenie, że mamy do czynienia ze zwykłą powieścią detektywistyczną i z ciekawością czytamy o specjalnej jednostce policji wyznaczonej do rozwiązywania wszelkich spraw związanych z kultami. Baron i posterunkowa Collingswood wydają się być intrygującymi postaciami i z chęcią przeczytałabym o nich coś więcej. Niestety, autor podąża w zupełnie innym kierunku.

Chociaż z początku liczba elementów fantastycznych jest śladowa, zagłębiając się w lekturę natrafiamy na coraz większą ich ilość. Billy ucieka tajemniczym prześladowcom i znajduje sojuszników w jednym z wyznawców kultu Krakena oraz tajemniczym Watim, który przemieszcza się po Londynie, wskakując w różne figurki i rzeźby. Ale ta postać to tylko początek szalonych pomysłów Miéville’a. Okrutny Tatuaż, kult tchórzofretki, frazery i strajki Związku Magicznych Asystentów (Chowańców) to tylko niektóre z wielu przykładów ogromnej pomysłowości autora. Na początku kolejne wprowadzane wizje tajemniczego, targanego magią oraz kolejnymi końcami świata Londynu wciągają i budzą zainteresowanie. Niestety, pisarz najwyraźniej nie miał spójnej wizji tego, jak ma zakończyć się książka, i w momencie, gdy zaczynały mu się kończyć pomysły, dodawał kolejne moce, strony konfliktu itd. Dlatego nie dało uniknąć się wszechobecnego chaosu, przez co momentami możemy zadawać sobie pytanie „ale o co właściwie chodzi i po co to wszystko?”. To największy zarzut, jaki można postawić tej książce i nawet fani Brytyjczyka z pewnością przyznają, że nie jest to jakość znana z cyklu Nowy Crobuzon.

Bez wątpienia na wysokim poziomie pozostaje język, którym posługuje się autor. Dialogi pomiędzy postaciami są ciekawe, duża w tym zasługa polskiego tłumaczenia, które sprawnie stworzyło polskie odpowiedniki neologizmów pisarza. W „Krakenie” brakuje jednak jednej z najważniejszych rzeczy – Londynu. Właściwie, gdyby zastąpić wszystkie nazwy własne innymi, nie poczulibyśmy różnicy. Pisarz nie wykorzystał potencjału tego niezwykłego miasta i, nie licząc muzeum, prawie nie odwiedzimy zabytków ani charakterystycznych miejsc stolicy Wielkiej Brytanii.

„Kraken” nie jest w żadnej mierze książką złą, po prostu nie dorównuje innym dziełom Miéville’a. Intrygujący pomysł z kałamarnicą, kultami i specjalną jednostką policji stwarzał ogromne możliwości dla pisarza, ale stanowił także duże wyzwanie. Któremu autor, niestety, nie do końca sprostał. Po książkę powinny sięgnąć osoby, które chciałyby zmierzyć się z literaturą niepospolitą, jedyną w swoim rodzaju. Zanim jednak przeczytają pierwsze strony, powinny mieć świadomość, że chaos i zamęt w dalszej części lektury może być dla nich niestrawny.

Sprawdź moje najnowsze teksty na www.radosiewka.pl

China Miéville to jeden z najpopularniejszych brytyjskich pisarzy fantastycznych, określający swoją twórczość mianem new weird. To gatunek literacki, który wychodzi poza wszelkie schematy, łącząc w sobie cechy fantasy, science fiction i najróżniejsze narzędzia literackie. Najnowsza wydana w Polsce książka Brytyjczyka także jest bardzo trudna do zaszufladkowania – „Kraken”...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Podróże w czasie to jeden z najczęściej spotykanych motywów w literaturze science fiction. Dlatego bardzo ciężko jest stworzyć coś błyskotliwego i świeżego, gdy wiele osób odwołuje daną książkę do „Wehikułu czasu” autorstwa H. G. Wellsa lub innych dzieł kanonu sf. Debiutancka powieść Charlesa Yu wychodzi jednak z takich porównań obronną ręką, gdyż oprócz opisów technologii i teorii naukowych, równie ważne, o ile nie ważniejsze, są emocje. „Jak przeżyć w fantastycznonaukowym wszechświecie” to książka, która otwiera amerykańskiemu pisarzowi drogę do grona najbardziej utalentowanych twórców młodego pokolenia, o czym świadczy zdobyta nagroda National Book Award za zbiór opowiadań „Third Class Superhero”. I nie są to bezpodstawne pochwały.

Głównym bohaterem powieści jest Charles Yu, ale autor zaprzecza jakimkolwiek powiązaniom pomiędzy jego biografią a historią, którą śledzimy na kartkach książki. Wehikuły czasu to już codzienność i każdy, kto posiada odpowiednie środki finansowe może korzystać z usług firmy Time Warner Time i przenieść się do swoich najlepszych albo najgorszych momentów życia (o dziwo, te drugie są znacznie częściej wybierane). Każda maszyna potrafi się jednak czasami popsuć i wtedy do akcji wkracza nasz bohater – Yu. Nie jest to lukratywna posada, ale ma swoje zalety – nasz bohater może dryfować sobie w nieokreślonej teraźniejszości, w całkowitym odizolowaniu od świata. Jedynymi jego towarzyszami są popadający w silne depresje system operacyjny Tammy oraz nieistniejący, ale ontologicznie niesprzeczny pies.

Z pozoru spokojne i monotonne życie Charlesa komplikuje się, gdy zabija przyszłą wersję siebie i trafia w tzw. pętlę czasową. Początki z tą lekturą są dość trudne, zwłaszcza dla czytelników dopiero zaczynających przygodę z science fiction. Od razu jesteśmy wrzuceni do świata znacząco różniącego się od naszego i nie wszystkie elementy jego funkcjonowania zostają wyjaśnione. Za to miłośnicy skomplikowanej terminologii będą wniebowzięci – znajdujemy tutaj takie wyrażenia jak kolapser funkcji liniowych, pętla czasowa, chronodiegetyka i oczywiście wehikuł czasu. Ciekawym pomysłem jest rozmieszczenie pomiędzy rozdziałami specjalnych informacji o Mniejszym Wszechświecie 31 i zagadnieniach dotyczących podróży w czasie. Jednak to wszystko jest zaledwie preludium do najciekawszego elementu książki – śledzenia wspomnień bohatera.

Narracja w „Jak przeżyć w fantastycznonaukowym wszechświecie” jest pierwszoplanowa i dzięki temu jeszcze bardziej identyfikujemy się z Yu i współczujemy mu. Cofając się do czasów dzieciństwa protagonisty, poznajemy niezbyt radosną historię jego życia. To właśnie słowo „smutny” najbardziej pasuje do klimatu całej lektury. Trudne relacje syna z ambitnym, ale niedocenianym przez świat ojcem wciągają i z pełnym skupieniem czytamy o jego kolejnych próbach stworzenia wehikułu czasu. Ta emocjonalna część książki jest jej silną stroną i powinna zachęcić każdego, nawet osoby nielubujące się w tym gatunku.

Dzieło Charlesa Yu nie jest lekturą nadmiernie długą, ale na zaledwie 280 stronach znajdziemy interesujących bohaterów i wzruszającą historię o trudnych czasach dorastania i zawiedzionych ambicjach. Zarówno, jakość papieru, jak i rewelacyjna okładka nawiązująca do obrazów Salvadora Daliego (między innymi do „Trwałości pamięci”) zachęcają do sięgnięcia po ten tytuł. A gdy już zdecydujemy się przeczytać kilka stron zauważymy, że korekta także nie próżnowała i nie uświadczymy natłoku literówek.

Podsumowując, „Jak przeżyć w fantastycznonaukowym wszechświecie” to książka, którą można polecić każdemu, nie tylko miłośnikom science fiction. Początkowego zagubienie w rozbudowanej terminologii i opisach funkcjonowania podróży w czasie, w dalszej części lektury zmienia się w zaintrygowanie odkrywaniem sekretów smutnego dzieciństwa głównego bohatera. Właściwie, wątki obyczajowo-psychologiczne są tutaj znacznie ważniejsze, niż podróże w czasie - to wyrażenie może być też rozumiane metaforycznie. Książka Charlesa Yu nie zawodzi, a chęć lepszego zrozumienia fabuły zachęca do przeczytania i przeanalizowania tekstu.

http://radosnastronazycia.blogspot.com/

Podróże w czasie to jeden z najczęściej spotykanych motywów w literaturze science fiction. Dlatego bardzo ciężko jest stworzyć coś błyskotliwego i świeżego, gdy wiele osób odwołuje daną książkę do „Wehikułu czasu” autorstwa H. G. Wellsa lub innych dzieł kanonu sf. Debiutancka powieść Charlesa Yu wychodzi jednak z takich porównań obronną ręką, gdyż oprócz opisów technologii...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Brent Weeks to dość nowe nazwisko wśród pisarzy fantastyki, ale ten autor już teraz cieszy się popularnością na całym świecie. Jego debiutancka powieść, pierwszy tom Trylogii Nocnego Anioła okazała się sukcesem i doczekała się wydana w wielu krajach. Także w Polsce „Droga cienia” została dobrze przyjęta i oczarowała wielu czytelników. Z czego wynika taka sytuacja i czy rzeczywiście warto sięgnąć po ten nowy cykl fantasy?

Merkuriusz to jedenastoletni chłopiec, który wraz z przyjacielem Jarlem i dziewczynką Laleczką próbują przetrwać na ulicy w dzielnicy slumsów. Należy do jednej z band szczurów i zajmuje się drobnymi kradzieżami. Jedyną nadzieją na zakończenie ciężkiego losu sieroty jest dostanie się na terminarz u legendarnego siepacza Durzo Blinta. Jest on najlepszym zabójcą, perfekcjonista w każdym calu, wypełniającym najtrudniejsze zadania dla Sa’kage – organizacji przypominającej mafię. Kontroluję ona przemyt, wszelkie nielegalne interesy i ma znaczący wpływ na funkcjonowanie i politykę królestwa. Warstwa polityczna została w książce dość ciekawie zaprezentowana, chociaż w ponad sześciuset-stronnicowej lekturze nie napotkamy na zbyt wiele opisów zwyczajów różnych ludów i ich cech charakterystycznych. W tym aspekcie możemy czuć pewien niedosyt. Ale jest coś, co skutecznie rekompensuje te braki – są to barwne postacie i opisy szkolenia i fachu zabójców. Chłopiec dorasta i pod czujnym i nie znającym pobłażliwości okiem Durzo zmienia się w Kylara Sterna.

Motyw dorastania, dojrzewania i zrozumienia tego kim się jest został przedstawiony w wiarygodny sposób i czytelnik szybko poczuje sympatię do głównego bohatera. Narracja czasami zostaje ukazana oczami innych postaci, jak np. Blinta albo Króla-Boga Garotha, czyli jednego z głównych przeciwników państwa Cenarii. Debiutanci często pomimo świetnych pomysłów mają problemy z samym warsztatem pisarskim, ale Brent Weeks także w tym aspekcie okazuje się być miłym zaskoczeniem. Po kilkudziesięciu stronach, gdy już oswoimy się ze światem przedstawionym zostajemy wrzuceni w wir wydarzeń i właściwie do ostatniej strony nie będziemy w stanie się od niej oderwać. Mało która książka zaskakuje takim natłokiem akcji, opisów walk, akrobacji i ciekawych dialogów.

Nie jest to lektura dla młodego czytelnika, chociaż możemy odnieść takie wrażenie po nie do końca trafionej okładce. Duża ilość przemocy nie jest tutaj nadużywana, po prostu idealnie pasuje do zawodu jaki wykonuje Kylar i świata w którym żyje. W czytaniu może przeszkodzić tylko niechlujnie wykonana korekta – dawno nie spotkałam tylu literówek. Kolejny zarzut do wydania dotyczy braku mapki krain wykreowanych przez wyobraźnie pisarza. Całe szczęście zainteresowane osoby mogą ją znaleźć na oficjalnej stronie autora (http://www.brentweeks.com/extras/maps/). Dzięki temu nie musimy już pamiętać, jakie państwo jest na północy i kto graniczy z kim.

„Droga cienia” to bardzo dobry debiut i świetny wstęp do intrygującej trylogii. Pierwszy tom wprowadza nas w skorumpowany świat Cenarii i pracę Siepaczy. Z każdą stroną wchłaniamy kolejne informacje o fachu zabójców i zapominamy o tym, co dzieje się wokół nas. To świetna lektura dla każdego, nawet osób które nie przepadają za fantastyka a chciałyby spróbować swoich sił w tym gatunku. Akcja pędzi na złamanie karku niczym w najlepszych filmach sensacyjnych a bohaterowie pozostaną w naszej pamięci na długo. Brent Weeks przebojem wkradł się do grona najpopularniejszych ostatnimi czasy pisarzy tego gatunku i jak na razie nie zamierza się zatrzymywać. Jego styl już teraz jest bardzo dobry a na pewno z każdym kolejnym tekstem ulegnie poprawie. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że nie zabraknie mu pomysłów na równie dobre tytuły jak ten.

http://radosnastronazycia.blogspot.com/

Brent Weeks to dość nowe nazwisko wśród pisarzy fantastyki, ale ten autor już teraz cieszy się popularnością na całym świecie. Jego debiutancka powieść, pierwszy tom Trylogii Nocnego Anioła okazała się sukcesem i doczekała się wydana w wielu krajach. Także w Polsce „Droga cienia” została dobrze przyjęta i oczarowała wielu czytelników. Z czego wynika taka sytuacja i czy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

W dzisiejszych czasach bardzo często filmowcom o wiele bardziej opłaca się adaptować jakąś książkę na film, niż stworzyć własny, oryginalny scenariusz. Czasami jednak taka kombinacja i współistnienie dwóch odmiennych typów rozrywki okazuje się być nietrafionym pomysłem. Właśnie tak stało się z książką autorstwa brytyjskiego pisarza Martina Bootha o tytule „Amerykanin. Niezwykle skryty dżentelmen” oraz jego ekranizacją z Georgem Clooney’em wcielającym się w postać głównego bohatera.

Na samym początku recenzji warto podkreślić, że okładka książki i obejrzenie filmu (bądź jego zwiastunów) może wprowadzić czytelnika w mylne wrażenie, że mamy do czynienia z dziełem napakowanym akcja, adrenaliną i dużą ilością strzelanin (sugeruje to nawet okładka z biegnącym Clooney’em). Jest to jednak błędne myślenie i aby przynajmniej częściowo przygotować się na odbiór tej lektury należy wiedzieć, że autor położył w niej nacisk na coś zupełnie innego. Akcja książki toczy się w jednym z wielu małych miasteczek położonych w środkowych Włoszech. Narratorem jest sam bohater, przez mieszkańców nazywany Signorem Farfallą (motylem). Prowadzi nas krętymi uliczkami miejscowości, pokazuje miejsca warte odwiedzenia i przede wszystkim twory portrety ludzi, których napotyka na swojej drodze. Od samego początku wiemy jednak, że pod maską artysty zajmującego się malowaniem motyli stąd też jego przydomek) kryje się ktoś inny. Narrator z początku stara się ukryć to, kim jest i czym się zajmuje. Niestety, już sama okładka zdradza dużo o jego profesji (chociaż nie jest to morderca).

Opisy ludzi i miejsc zajmują znaczną część książki i wymagają przyzwyczajenia się do powolnego postępu akcji i skoncentrowaniu się na wyobrażaniu sobie wszystkiego, co przedstawia Signore Farfalla. A z początku nie jest to łatwe, może wręcz zniechęcić do lektury i odłożenia książki na półkę. Bieg wydarzeń przyśpiesza dopiero pod koniec, gdy już oswoimy się z dużą ilością niepotrzebnych informacji, opisów i jesteśmy gotowi na czytanie „Amerykanina” z pewną przyjemnością pojawia się kulminacyjny moment i szybkie zakończenie. Booth miał zamiar stworzyć lekturę w której umieści dużo przemyśleń o życiu, śmierci i tym, kim jesteśmy ale nie był w stanie w odpowiedni sposób dozować opisy i momenty akcji, które pobudzą przysypiającego czytelnika.

Osoby które zdążyły wcześniej obejrzeć film i mimo to chcą przeczytać oryginał z pewnością ucieszy wiadomość, że mamy do czynienia z innym zakończeniem. Niemniej książka ta w żadnym aspekcie nie wybija się ponad przeciętność, a ogromna ilość przemyśleń i opisów, bez jakiejkolwiek akcji czy próby zachęcenia do dalszego poznawania fabuły odrzuci wiele osób. Być może miłośnicy Toskanii i Włoch będą zadowoleni z lektury, ale nawet oni znajdą na rynku wydawniczym lepsze tytuły.

http://radosnastronazycia.blogspot.com/

W dzisiejszych czasach bardzo często filmowcom o wiele bardziej opłaca się adaptować jakąś książkę na film, niż stworzyć własny, oryginalny scenariusz. Czasami jednak taka kombinacja i współistnienie dwóch odmiennych typów rozrywki okazuje się być nietrafionym pomysłem. Właśnie tak stało się z książką autorstwa brytyjskiego pisarza Martina Bootha o tytule „Amerykanin....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Pisarz decydujący się na stworzenie książki detektywistycznej z tajemniczymi morderstwami prostytutek staje przed trudnym zadaniem. Doświadczony czytelnik potrafi szybko odkryć tożsamość mordercy, a nieumiejętność podtrzymania zainteresowania opowieścią pokonała już niejednego autora. Tym większe obawy potencjalnych odbiorców może wzbudzać fakt, że jest on debiutantem. A taka właśnie sytuacja zdarzyła się przy wydanej przez wydawnictwo Ifryt książce Macieja Żytowieckiego. Nieznany dotąd autor zdecydował się na interesujące przedstawienie pracy zgorzkniałego, doświadczonego przez życie detektywa, wprowadzając do „Mojego prywatnego demona” zjawiska nadprzyrodzone i istoty z innego świata. Zabieg ten był niezmiernie ryzykowny i mógł zaowocować kolejnym banalnym tytułem, jakich wiele na naszym rynku wydawniczym. Jednak po zapoznaniu się z lekturą, nawet osoby nie przepadające za tego typu literaturą powinny być zadowolone z czasu, jaki poświęcili na zapoznanie się z historią zbliżającego się do czasów emerytury Ezry.

Akcja książki została osadzona w Chicago lat 30-tych ubiegłego wieku. Ma to duży wpływ na fabułę – bohaterowie pomiędzy miejscami przemieszczają się automobilami, zjawisko rasizmu ma znaczący wpływ na funkcjonowanie społeczeństwa. Mimo tego, że autor z dużą dokładnością przyłożył się do poprawnego oddania wizji Ameryki w tamtych czasach, często zapominałam o tym, że „Mój prywatny demon” nie jest osadzony we współczesności. Żytowiecki nie przytłacza nadmierną ilością opisów, ale nie oferuje także klimatu tamtych lat, co mogłoby stać się ogromną zaletą tej książki. Jak prezentuje się historia skonstruowana przez autora?

Organy władzy desperacko poszukują sprawcy makabrycznych morderstw – ktoś morduje prostytutki i pozostawia po sobie ślad – pozbawia kobiety zębów. Główny bohater powraca do policji na kilka miesięcy służby zanim trafi na emeryturę i ponownie otworzy biuro detektywistyczne. Już kiedyś udało mu się rozwiązać z pozoru niemożliwą sprawę i wszyscy oczekują od niego ponownego sukcesu. Początek książki nie jest zbyt interesujący i często łapałam się na tym, że zaczynam myśleć o czymś innym podczas czytania. Ale wraz z pojawieniem się demonów i tajemniczych zdolności które posiadają niektórzy ludzie, lektura pochłania i pozostawia w takim stanie aż do zakończenia. Wybrane postacie otrzymały tajemnicze moce podczas do tej pory niewyjaśnione zdarzenia – opadu Rudego Śniegu. Większość z nich nie mogła sobie poradzić z utrzymaniem w ich ryzach, ale część z nich nadal żyje i jest bardzo niebezpieczna. Ilość elementów fantastycznych rośnie w dalszej części lektury aż do finałowego starcia. Tendencje wzrostową cechuje także poziom powieści – decyzja o umieszczeniu w ciele głównego bohatera demona okazała się trafnym pomysłem. Swoista próba współżycia pomiędzy tak odmiennymi istotami pełna jest zgrzytów i napięć, ale to właśnie chęć poznania wyniku tej trudnej współpracy zachęca do przewracania kolejnych kartek. Postacie drugoplanowe, nie licząc mordercy są dość stereotypowe i nie zaskakują swoim zachowaniem. Wydawnictwo Ifryt kontynuuje swoją dobra passę jeśli chodzi o wysoki poziom korekty i dobrą jakość wydania książek. Pod tym względem trudno mieć jakiekolwiek zastrzeżenia. Użyta czcionka i papier są trafnymi wyborami i z chęcią ujrzałabym podobne w ich planowanych tytułach. Ilustracja znajdująca się na okładce została starannie przygotowana i ma związek z fabułą powieści.

„Mój prywatny demon” to udany debiut, niepozbawiony jednak pewnych wad. Pomimo dobrego stylu autor nie potrafi od początku książki zachęcić do dalszego czytania, a zainteresowanie historią przychodzi dopiero po kilkudziesięciu stronach. Mniej cierpliwi czytelnicy mogą przedwcześnie się poddać i nie poznają przewrotnej intrygi przygotowanej przez pisarza. Zakończenie tytułu pozostawia duże pole do przygotowania kolejnej części, miejmy nadzieję że z wyeliminowanymi wadami o których wspominałam wcześniej.

Recenzja pojawiła się także na moim blogu: http://radosnastronazycia.blogspot.com/

Pisarz decydujący się na stworzenie książki detektywistycznej z tajemniczymi morderstwami prostytutek staje przed trudnym zadaniem. Doświadczony czytelnik potrafi szybko odkryć tożsamość mordercy, a nieumiejętność podtrzymania zainteresowania opowieścią pokonała już niejednego autora. Tym większe obawy potencjalnych odbiorców może wzbudzać fakt, że jest on debiutantem. A...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Kolejne książki w danej serii rzadko notują gwałtowny wzrost jakości tekstu. Nic dziwnego zatem, że większość osób które przeczytały wcześniejsze książki autorstwa Marjorie M. Liu („Pocałunek Łowcy” i „Wołanie z mroku” ), będzie podchodziła dość sceptycznie do najnowszej odsłony przygód tropicielki demonów. Młoda amerykańska pisarka już teraz posiada dobry, wyrobiony styl, ale dopiero teraz zaczyna eksperymentować z fabułą i dojrzałością opowiadanych historii. Czy „Dzikiemu płomieniowi” takie zabiegi wyszły na dobre?

Ponownie śledzimy losy Maxine Kiss ostatniej pozostałej przy życiu kobiecie, której celem jest strzeżenie zasłony stanowiącej barierę pomiędzy światem śmiertelników i demonów. Towarzyszące bohaterce demony, za dnia stają się jej żywą zbroją i pod postacią tatuaży czekają aż do zapadnięcia zmroku. Gdy nadchodzi noc, opuszczają skórę tropicielki i wyruszają wraz z nią na łowy zombie. Warto wyjaśnić, że pod pojęciem „zombie” nie kryją się chodzące, rozkładające się zwłoki, ale demony które zawładnęły ludźmi i zamieszkują ich ciała. Pomysł na dodatnie tak ciekawych postaci jest jednym z najmocniejszych cech serii – Zee i reszta stworków są bardzo skuteczni w eliminowani przeciwników, ale wprowadzają także dużo humoru do lektury. Ich często dziecinne zachowania, upodobanie do jedzenia pluszowych zabawek itd. sprawiają, że czytelnik z ciekawością będzie czytał wzmianki o ich pochodzeniu. A jest ich bardzo dużo, ponieważ pisarka uczyniła ich istnienie, tak samo jak rolę Maxinę w utrzymywaniu spokoju główną osią fabuły.

Już początkowe rozdziały książki mile zaskakują – główna bohaterka zabija swojego dziadka (który jest przy tym nieśmiertelny i traci tylko materialną formę) i zostaje dotknięta fragmentaryczną amnezją. Zapomina o istnieniu swojego ukochanego Granta, który także nie należy do zwykłych ludzi i nie ustępuje jej mocami. Marjorie M. Liu stara się zaskoczyć czytelnika kilkoma zwrotami akcji i robi to dość dobrze. Mieszane uczucia może wywołać próba udoroślenia książki – w kilku momentach zostają użyte dobitne słowa, a i scena odbycia stosunku głównych bohaterów wydaje się dziwnie wyróżniać na tle serii, w której do tej pory miłość pomiędzy bohaterami i jej okazywanie z reguły była pomijana przez znaczną część książek. W trzecim tomie cyklu pojawia się także mniejsza ilość irytujących monologów myślowych bohaterki o źle, tym kim jest itd. Wcześniej burzyły one wiarygodność postaci Maxine, jako rozdartej uczuciowo kobiety – z jednej strony tropicielki demonów, a z drugiej strony zakochanej kobiety, pragnącej posiadać dom i rodzinę. Tym razem całość została lepiej zaprezentowana i autorka stanęła na wysokości zadania. Jeśli chodzi o stronę fabularną książki, rozwój wątku głównego i skupienie się na odpowiedzi na pytanie kim tak naprawdę jest protagonistka i jej mali towarzysze.

Pomimo tego, że Liu planowała wydanie tylko trzech książek o zabójczyni demonów, otwarte zakończenie sugeruje możliwość powstania kolejnych części. I jeśli dorównają one „Dzikiemu płomieniowi”, czas poświęcony na ich czytanie nie będzie stracony. A przynajmniej nie dla osób, które poszukują lekkiej lektury z demonami i romansem. Najnowsza odsłona serii to bezsprzecznie najlepsza część, chociaż osoby które wcześniej nie czytały poprzednich pozycji, powinny najpierw zapoznać się przynajmniej z pierwszym tomem, w którym poznajemy wszystkich głównych bohaterów, który następnie pojawiają się w „Wołaniu z mroku” oraz „Dzikim płomieniu”.

Dobry warsztat pisarski autorki sprawia, że pomimo występujących czasami niezamierzenie śmiesznych i patetycznych dialogów, całość czyta się przyjemnie. To dobra lektura, gdy akurat nie mamy nic pod ręka, a chcielibyśmy sięgnąć po odprężający tytuł, w której występują demony. Niestety, najpierw należałoby zapoznać się z wcześniejszymi książkami z cyklu, a mogą one zniechęcić do dalszego czytania.

http://www.radosnastronazycia.blogspot.com/

Kolejne książki w danej serii rzadko notują gwałtowny wzrost jakości tekstu. Nic dziwnego zatem, że większość osób które przeczytały wcześniejsze książki autorstwa Marjorie M. Liu („Pocałunek Łowcy” i „Wołanie z mroku” ), będzie podchodziła dość sceptycznie do najnowszej odsłony przygód tropicielki demonów. Młoda amerykańska pisarka już teraz posiada dobry, wyrobiony styl,...

więcej Pokaż mimo to