Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

Bum! Było już całkiem przyjemnie i właśnie wtedy sięgnęłam po książkę „Tatulo” Oczywiście wiedziałam czego się spodziewać i szczerze mówiąc zakładałam, że porzucę ją po kilku stronach ogarnięta niesmakiem , podobnie jak miało to miejsce z „ Jedynym dzieckiem” Jacka Ketchuma. Niestety nie tym razem. Okazało się bowiem, że Joyce Carol Oates poruszyła temat porwania i wykorzystywania dziecka przez kogoś, kto chce się uważać za jego ojca, w odmienny od Ketchuma sposób. Taki, który nie odrzuca czytelnika ale przywiązuje go aż do samego końca i do ostatniej kartki . Oates nie epatuje opisami gwałtów, przemocy, siniaków, technik wiązania i płynów ustrojowych . Zastosowany w książce znaczenie bardziej powściągliwy sposób przedstawiania tragedii dziecka nie wpływa jednak na zmniejszenie poziomu emocji jakie opis sytuacji wywołuje u czytelnika. Wręcz przeciwnie- oddanie pozornie spokojnego i wypranego z ludzkich emocji sposobu reagowania oprawcy, chłodna kalkulacja jaka odbywa się w jego głowie- po prostu mrożą krew w żyłach.

Czytając taką książkę bardzo chciałoby się wierzyć, że jest to wyłącznie literacka fikcja. Niestety zawarte w niej informacje i fakty rozwiewają takie nadzieje i czytając je wiemy, że wydarzyły się naprawdę . Również, każdy kto chociaż czasem ogląda telewizję ,śledzi Internet wie doskonale, że świat zaludniony jest Fritzlami o tak obrzydliwie zaburzonym myśleniu, że potrafią oni czerpać satysfakcję tylko z poniżania słabszych. Nie bardzo wiem jak można połączyć odczuwanie przyjemności z torturowaniem dziecka jak czynił to porywacz dziecka Chester Cash – tytułowy Tatulo- i zapewne większość kobiet również tego nie rozumie. Tymczasem znowu w ostatnich dniach z prasy i TV dowiedzieliśmy się o gwałcie na dwuletniej dziewczynce- tuż obok nas i w naszym kraju. Stęskniony, kochający tatuś wrócił z więzienia…

Pomimo jednak wstrętu do tego typu zagadnień, nawet wobec groźby doznania wstrząsu psychicznego wywołanego treścią książki- należy ją przeczytać żeby zyskać świadomość tego co może siedzieć w głowie chorego człowieka i co może go sprowokować do sadystycznych czynów. Normalna osoba nigdy by na to nie wpadła, musi więc poszerzyć własne wyobrażenie na temat tego CO może innych podniecać, aby próbować chronić swoją rodzinę przed zboczeńcami. Czy wiesz w jaki sposób Ty i Twoje dzieci jesteście obserwowani w sieciach handlowych przez podobnie zaburzonych osobników ?

Taka książka jak "Tatulo" nie może mieć szczęśliwego zakończenia. Pomimo tego, że Robbie po kilku latach niewoli spędzonych u porywacza wraca do swoich rodziców nie może spowodować, że ktokolwiek zdoła zapomnieć o całej sytuacji i wrócić do normalności. Nie sposób w tym wypadku wykazać się wspaniałomyślnym wybaczaniem. Nie sposób też zapomnieć o takiej książce jak „Tatulo”.

„ Gdybym tak mógł go zabić gołymi rękoma. To dopiero byłby wspaniałomyślny gest Boga !”

Bardzo polecam .

Bum! Było już całkiem przyjemnie i właśnie wtedy sięgnęłam po książkę „Tatulo” Oczywiście wiedziałam czego się spodziewać i szczerze mówiąc zakładałam, że porzucę ją po kilku stronach ogarnięta niesmakiem , podobnie jak miało to miejsce z „ Jedynym dzieckiem” Jacka Ketchuma. Niestety nie tym razem. Okazało się bowiem, że Joyce Carol Oates poruszyła temat porwania i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Bardzo przyjemna bajka, która wciągnie nawet dorosłego i przemądrzałego czytelnika. Autorowi książki udało się w niej stworzyć niepowtarzalny klimat , na który składają się m.in : tajemnica starego sierocińca, wędrówki w czasie i niezwykłe umiejętności jakimi dysponują główne postaci książki ,no i przede wszystkim niezwykłe fotografie jakimi jest ona ilustrowana. Całość jest bardzo intrygująca i pomimo tego, że dzieckiem już dawno nie jestem, to w ciągu dwóch dni czytania książki zdołałam o tym całkiem zapomnieć.
Fabuła książki opiera się z jednej strony o dość znany motyw podróży w czasie przy pomocy pętli czasu, z drugiej strony o dość wyeksploatowane w baśniach właściwości osób takie jak : niewidzialność, umiejętność lewitacji, ożywiania umarłych czy też rozpalania ognia. Połączenie to mogło dać efekt w postaci przewidywalnej bajki dla grzecznych dzieci , ale pod piórem Ransoma Riggsa dało efekt w postaci intrygującej lektury i inteligentnej baśni(?) również dla dorosłych.
Nie będę streszczać fabuły książki, bo bardzo łatwo byłoby mi się w nią zapętlić, podobnie jak zapętlił się czas 3 września 1940 r na pewnej Walijskiej wyspie, gdzie grupa dzieci posiadających osobliwe umiejętności, pod opieką pani Peregrine , chroni się przed światem pełnym polujących na nie potworów i upiorów.
To już brzmi niepoważnie, więc nie będę kontynuować opowiadania reszty fabuły, żeby nie zniechęcać do jej przeczytania. A zapewniam , że naprawdę warto !
Książka ma niezwykły klimat ( powtarzam się), który jest jej największą wartością, szczególnie zaś polecam ją osobom, które uwielbiają stare fotografie .

Bardzo przyjemna bajka, która wciągnie nawet dorosłego i przemądrzałego czytelnika. Autorowi książki udało się w niej stworzyć niepowtarzalny klimat , na który składają się m.in : tajemnica starego sierocińca, wędrówki w czasie i niezwykłe umiejętności jakimi dysponują główne postaci książki ,no i przede wszystkim niezwykłe fotografie jakimi jest ona ilustrowana. ...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Jest to klimatyczna opowieść o czasach wiktoriańskich, która ujmuje czytelnika przede wszystkim niezwykłą wytwornością wypowiedzi jaką posługują się wszystkie występujące w książce postaci. Sztuka konwersacji jaka została zaprezentowana w książce jest wysoce kunsztowna, zgodnie z jej regułami bohaterowie książki uprawiają dyskusje, wymieniają swoje poglądy, plotkują a nawet prowadzą kłótnie.

Muszę powiedzieć jednak, że o ile początek książki ujął mnie swoim klimatem, podobnie jak rozwinięcie fabuły, to samo zakończenie- czyli niezwykle szczęśliwe zakończenie wszystkich wątków ( głównie miłosnych)- przesłodziło mi nieco odbiór całości. Nie dało się nie zauważyć, iż ta napisana w 1848 roku przez siostry Brontë historia służyć miała ku pokrzepieniu niewieścich serc, które tkwiły w nieudanych związkach, lub oczekiwały w staropanieństwie na szczęśliwe małżeństwo. Przesłaniem książki miało być zapewne to, iż właściwa postawa niewiasty polegająca na cierpliwym służeniu swojemu mężowi, niezłomność w zachowaniu moralnej postawy oraz umiejętność wielkodusznego wybaczania- spotkają sią z nagrodą od życia. Ukoronowaniem takiej postawy może być szczęśliwy zbieg okoliczności prowadzący ostatecznie do życia w dostatku u boku ukochanego mężczyzny. Kobieta w czasach wiktoriańskich miała również zwracać baczniejszą uwagę na przymioty moralne swojego ewentualnego kandydata do ręki, wykorzystując w podejmowaniu takich decyzji opinię starszych, życzliwych i mądrzejszych matron.

Historia jaka przydarzyła się Helen- głównej bohaterce książki – posiada scenariusz ponadczasowy i nietrudno byłoby znaleźć podobny przykład również współcześnie. Młoda dziewczyna daje się uwieść pięknym słówkom młodzieńca o przyjemnej powierzchowności ale posiadającego osobowość Piotrusia Pana. Po krótkim narzeczeństwie i wbrew napomnieniom ciotki, która dostrzega pod gładkim obliczem młodzieńca cechy lekkoducha- Helen wychodzi za niego za mąż. Dość szybko małżeństwo przestaje być szczęśliwe, bowiem hulaszczy tryb życia pana Huntingdona niszczy ciepło domowego ogniska. Helen bardzo długo i z cierpliwością anioła znosi pijackie ekscesy i zdrady swojego męża, ale w momencie kiedy dostrzega zgubny wpływ męża na ich syna Arthura, a także kiedy wynajęta niania staje się kolejną kochanką męża - Helen postanawia go opuścić . Niestety w epoce wiktoriańskiej , kiedy kobieta i jej majątek były własnością męża-nie było to takie proste. Z pomocą jednak swojego brata chroni się w posiadłości o nazwie Wildfell Hall stając się dla świata panią Graham. Dalsze jej losy opisane w książce polecam wszystkim, którzy są zainteresowani jak takie problemy były rozwiązywane w czasach pełnych konwenansów, ścisłych zasad moralnych i towarzyskich.

Książka jest godna polecenia osobom uwrażliwionym na estetykę wypowiedzi, elegancję zachowania ludzi - bowiem w tej książce można znaleźć cały wachlarz przykładów, jak z zachowaniem wszelkich wiktoriańskich norm towarzyskich, w pięknie dobranych słowach można dać do zrozumienia osobie niegodnej szacunku, iż jest zwyczajną świnią.

Jest to klimatyczna opowieść o czasach wiktoriańskich, która ujmuje czytelnika przede wszystkim niezwykłą wytwornością wypowiedzi jaką posługują się wszystkie występujące w książce postaci. Sztuka konwersacji jaka została zaprezentowana w książce jest wysoce kunsztowna, zgodnie z jej regułami bohaterowie książki uprawiają dyskusje, wymieniają swoje poglądy, plotkują ...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości forumowej przyjaciółki -Violoabu-toczytam której w tym miejscu serdecznie dziękuję!
Książka jest nadzwyczajna, pochłonęłam ją w jedno popołudnie nie mogąc jej absolutnie odłożyć na później. Przez swoją autentyczność książka otwiera oczy na to czym jest depresja a dokładniej zaburzenie afektywne dwubiegunowe. O depresji wiem więcej niż bym chciała, więc powiem szczerze: to co opowiada pani Agnieszka Turzyniecka w swojej książce to prawda. Ani słowa zmyślania, żadnego koloryzowania, wręcz ogromna powściągliwość w opisie niedogodności wynikających z tej straszliwej choroby. Bohaterka nie rozczula się nad sobą, taktownie pomija np. wszelkie opisy samopoczucia osoby, które nie śpi przez kolejne siedemdziesiąt kilka godzin. A jak można się czuć- to proponuję spróbować nie kładąc się do łóżka przez trzy- cztery kolejne noce ( i dnie ). Po tym czasie, pomimo kompletnego rozbicia- należy wziąć się w garść i zapieprzać a nie użalać się nad sobą jak to niejednokrotnie radzi się osobie chorej na depresję.

Bohaterka książki Marlena Serafin miała niesamowite szczęście, że diagnozowano ją w Niemczech a nie w Polsce. Tutaj zapewne nikt by się specjalnie nie ograniczał z przepisywaniem silnie uzależniających leków uspokajających. Wiele ludzi w Polsce zostało już uzależnionych i nigdy się już od nich nie uwolnią. Niektórzy być może przeczytają moją opinię. Tym osobom polecam książkę jako pozycję obowiązkową, może być ona prawdziwym objawieniem. Osoby takie mogą dojrzeć w niej analogię do swoich problemów zdrowotnych i swojego życia .Niejedna osoba rozpozna w sobie dziewczynkę z balonikami.

Wartością tej książki jest również to , że może zmusić do myślenia o wpływie naszej osobowości na nasze dzieci. Jeśli jesteśmy rodzicem bulimiczki, narkomanki, osoby z depresją- i nie mamy sobie nic do zarzucenia- warto zastanowić się nad wyparciem jakie niewątpliwie stosuje nasz umysł.

Książki nie będę oceniać przez pryzmat zastosowania bogactwa odniesień , symboliki i innych elementów warsztatu literackiego. Napisana jest bardzo sprawnie, czyta się ją gładko nie potykając się o żadne niedoróbki. Jej wartość zawarta jest przede wszystkim w przekazywanej treści. Ta zaś otwiera oczy na problem dręczący coraz większą liczbę osób, w tym ogromną liczbę osób niezdiagnozowanych. Depresja bowiem to nie tylko „leżenie i nic nierobienie”. Polecam serdecznie przeczytanie tej książki wszystkim, którzy to wiedzą a szczególnie też tym, którzy tego nie wiedzą.

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości forumowej przyjaciółki -Violoabu-toczytam której w tym miejscu serdecznie dziękuję!
Książka jest nadzwyczajna, pochłonęłam ją w jedno popołudnie nie mogąc jej absolutnie odłożyć na później. Przez swoją autentyczność książka otwiera oczy na to czym jest depresja a dokładniej zaburzenie afektywne dwubiegunowe. O depresji wiem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Los kobiet w wielu miejscach na ziemi był i jest nadal oględnie mówiąc nie do pozazdroszczenia. Czasem rozmyślamy o kobietach w Azji, Afryce , na Bliskim i Dalekim Wschodzie, tymczasem niesprawiedliwy los może czekać tuż obok, za klasztornym murem.

Na przełomie XV i XVI wieku szalejąca we Włoszech inflacja posagów sprawiła, że niemal połowa wszystkich szlachetnie urodzonych mieszkanek miast włoskich została zakonnicami.
Jedną z ostatnich uchwał Soboru Trydenckiego była reforma klasztorów żeńskich.Inspekcje przeprowadzone w tych miejscach miały na celu ograniczenie jakiegokolwiek kontaktu kobiet zakonnych ze światem zewnętrznym. Budowle gdzie mieściły się zakony zostały obudowane murami i kratami tak aby zakonnice nie widywały wiernych a nawet swoich rodzin. Zostały im skonfiskowane meble, książki oraz wszelkie „luksusy” i prywatną własność. Ograniczono ich prawo do urządzania koncertów i przedstawień religijnych, które stanowiły ich jedyną rozrywkę.

Ile kobiet przeżyło całe życie w tak nieludzkich warunkach, w niewoli i odosobnieniu, będąc zmuszoną do służenia sprawie, której nie wybrały same?

Tego problemu dotyczy książka „ Święte serca”, po którą sięgnęłam zwabiona tajemnicą tego co odbywa się w klasztornych murach.

Szesnastoletnia Isabetta zostaje oddana do klasztoru świętej Katarzyny w Ferrarze przez kochającego ojca, któremu nie brakło animuszu aby spłodzić córki, natomiast brakło mu pieniędzy aby wydać je wszystkie godnie na mąż, czyli brakło na posag dla jednej z nich . W owych bowiem czasach panował zwyczaj , który nazwałabym odwróconym nierządem: mężczyźnie płacono z góry za to aby sypiał ze swoją żoną, i aby ona była matką jego dzieci.
O możliwości zamążpójścia córki za innego, zakochanego w niej bez pamięci, aczkolwiek mało znamienitego, i słabo majętnego nauczyciela śpiewu ojciec nawet nie chce słyszeć, pomimo widocznej rozpaczy obojga. Cóż bowiem przyszłoby rodzinie z takiego sromotnego związku, inna sprawa ma się natomiast z posiadaniem córki w zakonie. Taka wszak i pomodli się i wyprosi łaski dla całej rodziny no i ogląd na całą sytuację jest znacznie lepszy.
Dziewczyna wbrew swojej woli zostaje zamknięta w zakonie gdzie otrzymuję imię Serafina. Oprócz posagu (cokolwiek mniejszego niżby oczekiwał tego od rodziny potencjalny mąż) wraz z dziewczyną ojciec oddaje zakonowi największy dar , który ona posiada -jej cudowny głos. Ten głos i niewątpliwa bystrość umysłu Serafiny są łakomym kąskiem dla sióstr zakonnych, które widzą w niej potencjalną solistkę, pomoc w zakonnej aptece, a na pewnym etapie nawet mistyczkę.
Pierwszy bunt dziewczyny zostaje złamany przy pomocy narkotyku- opium zawartego w soku otrzymywanym z makówek, którym zostaje uśpiona na kilka dni. Późniejszy jej opór i chęć ucieczki skutecznie niszczy wiadomość, iż jej ukochany - Jacopo nie dąży do jej uwolnienia bowiem wybrał intratną posadę kapelmistrza w Parmie i wyjechał z Ferrary. Informacja ta - przekazana Serafinie przez przełożoną zdaje się być kresem jej oczekiwań i dążeń do uwolnienia się z zakonnych murów.
„Nie jesteś warta kłopotów, które byś mu sprawiła.”
Należy nadmienić, że w owych czasach ucieczka nowicjuszki- bowiem tylko tak możliwe byłoby opuszczenie przez nią zakonu -stanowiła dla niej oraz jej rodziny hańbę nad hańbami, której nic nie byłoby w stanie zmyć i której obrzydliwość rozlewała się na każdego, kto z nią przebywał. Czegoś takiego jak zwolnienie z zakonu też nie praktykowano, bowiem należy pamiętać o posagu, który zakon musiałby zwrócić rodzinie. Jednym słowem sytuacja bez wyjścia.

Nie powiem- wzmogłam swoją czujność, kiedy Serafina –zdawać by się mogło całkowicie złamana ,przechodzi coś w rodzaju duchowej przemiany. Staje się gorliwą nowicjuszką, zatopioną w modlitwie oddaną Bogu, pokorną i chętnie poddającą się rytmowi modlitw i rytuałów zakonnych. Z wielką gorliwością zaczyna też pościć, bo jak wiadomo głód sprzyja łączności z Bogiem. Doprowadza się do skrajnej anoreksji , bo panowanie nad tym co zje lub nie zje jest jedyną i ostatnią rzeczą o której może sama decydować. To co wydarzy się dalej w jej życiu zakonnym pozostawiam tym, którzy zechcą sięgnąć po książkę- a zapewniam, że warto.
To nie jest książka antyklerykalna. Brak w niej wyraźnych treści krytykujących celowość i porządek życia zakonnego. Z kart książki przenika spokój i nastrój modlitewny sióstr, które prowadzą swoje życie w sposób uporządkowany i uduchowiony. Ten nastrój jest nawet w stanie uwieść i wzbudzić pragnienie osobistego zatopienia się w spokoju życia zakonnego. Pod jednym jednakże warunkiem. Trzeba samemu tego chcieć dla siebie.
Serdecznie polecam wszystkim czytelnikom zainteresowanym tym co dzieje się za murami zakonów. Bez oczekiwania na tanią sensację, pikantne szczegóły itd. możecie z przyjemnością poczuć atmosferę klasztoru, gdzie osoby uduchowione odnajdują swoje miejsce na ziemi, osoby okrutne z łatwością znajdują pseudo religijne wytłumaczenie dla swojego okrucieństwa, egzaltowane stają się mistyczkami , natomiast te pragnące kochać – kochają aż do samego końca.
Książka porusza do głębi i zmusza do refleksji na wiele tematów.

Los kobiet w wielu miejscach na ziemi był i jest nadal oględnie mówiąc nie do pozazdroszczenia. Czasem rozmyślamy o kobietach w Azji, Afryce , na Bliskim i Dalekim Wschodzie, tymczasem niesprawiedliwy los może czekać tuż obok, za klasztornym murem.

Na przełomie XV i XVI wieku szalejąca we Włoszech inflacja posagów sprawiła, że niemal połowa wszystkich szlachetnie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Miałam chwile zwątpienia w trakcie czytania tej książki. Wydawało mi się, że akcja jest zbyt porwana a działania bohaterów zbyt chaotyczne. Jednak wraz z rozwojem akcji dałam się porwać wydarzeniom ,a ciekawość jakie jest rozwiązanie wszystkich zagadek nie pozwoliła mi oderwać się od niej aż do jej zaskakującego końca. Ten zaś nastąpił bardzo szybko, bo przeczytałam książkę w dwa dni,co jest nie lada wyczynem biorąc pod uwagę ilość moich obowiązków.
O fabule książki nie będę się rozpisywać, bo uczyło to już wielu przede mną, a poza tym nie chcę w żaden sposób zdradzać tego co się wydarzyło w Klinice. Wystarczy powiedzieć, że grupa personelu wraz z pacjentami zmuszona jest walczyć o życie z grasującym na terenie Kliniki mordercą zwanym Łamaczem. Zastosowano tutaj dość ciekawy i „nie ograny” sposób obezwładniania ofiar mordercy przy pomocy pewnych technik, a także intrygujące ( w każdym razie dla mnie) zagadki słowne, o których rozwiązanie może się pokusić sam czytelnik, ponieważ autor daje mu taką możliwość. Pod koniec czytania miałam już tak przystosowany mózg do rozwiązywania zagadek, że tę ostatnią, którą autor dedykuje czytelnikowi- rozwiązałam bez trudu.
W książce są zaskakujące zwroty akcji, duża ilość krwi oraz bardzo nieoczekiwane zakończenie, co czyni z niej pozycję godną polecenia dla sympatyków thrillerów psychologicznych.

Miałam chwile zwątpienia w trakcie czytania tej książki. Wydawało mi się, że akcja jest zbyt porwana a działania bohaterów zbyt chaotyczne. Jednak wraz z rozwojem akcji dałam się porwać wydarzeniom ,a ciekawość jakie jest rozwiązanie wszystkich zagadek nie pozwoliła mi oderwać się od niej aż do jej zaskakującego końca. Ten zaś nastąpił bardzo szybko, bo przeczytałam...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Odkąd dowiedziałam się o istnieniu książki Kate Atkinson " Jej wszystkie życia"- wiedziałam, że muszę ją przeczytać. Obietnicą było to, że książka miała traktować o reinkarnacji i możliwości naprawy swoich błędów popełnionych w poprzednim życiu w wyniku zachowania w pamięci przyczyn porażki. Te informacje zapisane w umyśle, a pojawiające się w formie intuicji mają chronić bohaterkę przed popełnieniem tego samego błędu, zaistnieniem takich samych okoliczności, które doprowadziły do jej śmierci w poprzednim życiu.

W moim odczuciu książka nieco rozczarowuje. Zdecydowanie lepszą książką o tematyce powrotów do wybranego punktu i podjęcia próby zmiany błędów kardynalnych popełnionych w życiu – była np. książka autorstwa Guillaume Musso „ Będziesz tam?”. Dzięki tej pozycji sama zaczęłam się zastanawiać, który punkt mojego przeszłego życia wymagałby najpilniejszej poprawy i w jaki sposób ewentualne zmiany mogłyby wpłynąć na pozostały przebieg wydarzeń w moim życiu.
Kate Atkinson nie zdołała wprowadzić mnie w podobnie refleksyjny nastrój.Czytając „ Jej wszystkie życia” miałam nieodparte wrażenie, że główna bohaterka Ursula Todd ma straszliwego pecha, bo cokolwiek by nie uczyniła i tak zawsze kończyło się to jej tragiczną śmiercią. Jedynie dzięki doświadczeniom nabywanym w poprzednich wcieleniach- wydłużała swoja egzystencję na ziemi ,ale i tak wkrótce okazywało się, że krok dalej czekał na nią nowy zbieg wydarzeń prowadzący do tragicznych w skutkach wydarzeń. W pewnym momencie książki stało się to dla mnie zbyt schematyczne i jedyną refleksją jaką miałam było to, że nie warto starać się unikać wyroków losu, bo i tak dosięgnie nas to co nie uniknione. Ja zdecydowanie nie chciałabym doświadczyć takiej egzystencji, w której koniec jest już postanowiony, niezależnie od tego jak ostrożnie postępowałabym w życiu. To jak życie z wydanym wyrokiem.

Ursula umiera jako niemowlę owinięte pępowiną, jako małe dziecko tonie w morzu, spada z dachu, acha jeszcze zapomniałabym o idiotycznym motywie kota duszącego niemowlę w kołysce ( gratulacje dla autorki za znajomość tematyki i rozpowszechnianie bzdur). Potem to już jest różnie: albo grypa , albo mąż z wyrywnymi pięściami, albo wybuch bomby w kamienicy, a jak już udało się jej uniknąć bomby, to chwilę później waliła się jej na głowę ściana kamienicy itd., itp. Wydawało mi się, że pomysłowość autorki w temacie sposobów uśmiercania bohaterki nigdy się nie skończy.
A teraz nieco o plusach, bo minusy przedstawiłam powyżej . Książka napisana jest lekko, ładnie, nie rażą tutaj żadne niedoróbki stylistyczne. Jednym słowem jest tutaj dobry warsztat literacki, a fabuła mimo wszystko jest nie tuzinkowa. Gdyby autorka nie uśmiercała aż tak często biednej Ursuli stwarzając nazbyt depresyjny nastrój u takiego czytelnika jak ja- oceniałabym książkę lepiej.

Odkąd dowiedziałam się o istnieniu książki Kate Atkinson " Jej wszystkie życia"- wiedziałam, że muszę ją przeczytać. Obietnicą było to, że książka miała traktować o reinkarnacji i możliwości naprawy swoich błędów popełnionych w poprzednim życiu w wyniku zachowania w pamięci przyczyn porażki. Te informacje zapisane w umyśle, a pojawiające się w formie intuicji mają...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Proszę o uwagę- będę wychwalać pod niebiosa.

Domyślam się, że każdy przytomny czytelnik dawno już "Piaskową Górę" przeczytał,ale do mnie seria Joanny Bator dotarła dopiero teraz. I całe szczęście, bo bez znajomości tej pozycji wiele bym straciła. Książka jest znakomita, wzruszająca i niezwykle prawdziwa. Przedstawione są w niej losy trzech pokoleń kobiet, które są tak mocno osadzone w realiach czasów, w jakich żyły, że wydają się być autentyczne.
Zofia, Jadwiga i Dominika- babka, córka i wnuczka- dostają od losu kawał własnych zmartwień typowych dla kobiet żyjących w czasach wojny, a potem komunistycznej Polski, i którym przyjdzie iść przez życie bez wsparcia partnera. Dla każdej z nich samotność spowodowana jest innymi czynnikami: wojną, przedwczesnym wdowieństwem, brakiem zrozumienia partnera . Każda z nich próbuje przeżyć też coś ekscytującego, jakąś namiastkę miłości ale wydaje się, że nie jest to ich przeznaczeniem. Babka traci męża w czasie wojny a uczucia swoje lokuje nieszczęśliwie w osobie ukrywającego się żyda. Jadwiga poślubiwszy nieudolnego Stefana, który przepija swoje życie przed telewizorem - zakochuje się w we wszystkim co przyjeżdża zza zachodniej granicy- stamtąd też pochodzi jej krótkoterminowy kochanek. Dominika fascynuje się wszystkim co jest odmienne, więc jej miłość jest równie trudna co oryginalna bo ulokowana w osobie duchownego. Każda z kobiet boryka się z problemami wynikającymi z własnych namiętności, trudów nie do końca zaplanowanego macierzyństwa i samotności. Żadna z nich, chociaż bardzo się stara nie potrafi być dla tej drugiej wsparciem , nie potrafi okazać jej uczucia bezwarunkowej miłości.

Babka do późnej starości nie wie , czy jej córka jest owocem gwałtu na niej dokonanego przez znienawidzonego absztyfikanta wykorzystującego jej wojenną samotność ,czy też ojcem jest żyd ,którego pokochała. Jadwiga, która dotkliwie choć w sposób nieuświadomiony odczuwa brak uczucia ze strony matki -nękana jest całe życie nerwicą natręctw .Usiłuje porządkować swoją przestrzeń przy pomocy wrzątku i octu i sama nie jest w stanie zrozumieć swojej oryginalnej córki nawet odrobinę. Dominika próbuje nie zwracać uwagi na opinię swojego środowiska , ale nie da się żyć niezależnie swoim życiem w miejscu zwanym Babel, gdzie nikt nie ma przed nikim żadnych tajemnic .

Oczywiście realistyczny obraz komunistycznej Polski jaki przedstawiła Joanna Bator obudził moje dziecięce wspomnienia. Pomimo, że nie wychowywałam się w blokowisku i nie jeździłam małym fiatem, to wiele z rzeczy przedstawionych w książce jako hity tamtych czasów gościło w moim domu. Dezodoranty Bac i Basia, farbowane pieluchy zamienione w sukienki, korale z makaronu ( i pestek jabłek) oraz inne nowinki mody były obecne na półkach mojej mamy- zaradnej kobiety tamtych czasów. Razem z mamą obejrzałam też serial o Izaurze, i chociaż dzisiaj nie jestem w stanie- nawet pod groźbą- obejrzeć żadnego serialu- muszę przyznać, że wówczas tamten film o „pięknej” niewolnicy miał moc.

Bardzo się cieszą, że to jest pierwsza część serii i czeka mnie lektura „Chmurdalii” Mam nadzieję,a nawet pewność, że będzie równie udana jak „Piaskowa góra”.

Kto jeszcze nie przeczytał a ma ponad 30 lat musi niezwłocznie uzupełnić ten brak. Młodsze pokolenie może czuć się nieco zagubione w opisach miejsca, gdzie wychowały się ich matki i babki , a gdzie brakowało niemal wszystkiego oprócz kobiecej pomysłowości i zaradności, chociaż lektura ta będzie dla nich niezwykłym przewodnikiem po tych niezbyt jeszcze odległych czasach. W mojej ocenie obraz ten jest bardzo prawdziwy, przedstawiony w piękny literacko sposób z odpowiednią dawką ironii. Naprawdę bardzo gorąco polecam.

Proszę o uwagę- będę wychwalać pod niebiosa.

Domyślam się, że każdy przytomny czytelnik dawno już "Piaskową Górę" przeczytał,ale do mnie seria Joanny Bator dotarła dopiero teraz. I całe szczęście, bo bez znajomości tej pozycji wiele bym straciła. Książka jest znakomita, wzruszająca i niezwykle prawdziwa. Przedstawione są w niej losy trzech pokoleń kobiet, które są tak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Po przeczytaniu każdej kolejnej książki autorstwa Wiesława Myśliwskiego czuję, że staję się lepszym człowiekiem. Czuję się oczyszczona z nieistotnych zmartwień, nie odczuwam braku rzeczy- wmówionych mi przez współczesny, komercyjny świat. Godzę się z prawdą o życiu człowieka, że już od kołyski nieuchronnie zbliżam się ku śmierci, a której nie należy traktować jak nieszczęście ale rzecz naturalną jak wschody i zachody słońca.

„ Człowiek śmierci zwyczajny (…). Nie tylko żyje od kołyski do trumny, ale i umiera od kołyski do trumny”

Szymon Pietruszka- główny bohater i narrator książki opowiada nam o swoim życiu wiejskiego zabijaki,partyzanta, milicjanta a nawet urzędnika, a poznajemy go w chwili gdy świadomy przemijania życia buduje obszerny, choć nikomu tak naprawdę nie potrzebny rodzinny grobowiec, przeznaczając na to wszystkie swoje siły i środki . Dlaczego podejmuje się tego dzieła tłumaczy nam opowiadając swobodnie, choć bez zachowania chronologii- o swoim dzieciństwie, życiu , namiętnościach i miłości, błędach, które popełniał. Wszystko to- charakterystycznie dla stylu pisarskiego pana Myśliwskiego- okraszone jest suto refleksjami nieco filozoficznymi ale wyrażonymi prostym ludowym językiem.

To nie jest książka na jeden wieczór ani jedną noc. Zdecydowanie należy czytać ją niespiesznie, tak jak nieśpieszna jest akcja książki- o ile można tak nazwać wydarzenia w niej opisane.

Dlaczego mnie się tak bardzo podobają książki tego typu ?- trudno jest mi jednoznacznie powiedzieć. Nie lubię moralizowania w stylu uprawianym przez Paulo Coelho, ale w wydaniu pana Myśliwskiego nie czuję , że jestem pouczana, ani nakłaniana do przyjęcia jednej ,jedynej ,nadmuchanej prawdy objawionej. Być może sprawia to fakt, że to rodzimy pisarz i wielki erudyta , który pisze o sprawach sobie dobrze znanych, prosto z serca i na podstawie doświadczenia własnego, a nie komercyjnie i pod publikę. A może też dlatego, że pisze o sprawach o których słyszałam od mojego ojca, a przekazanych mu przez jego ojca i dziadka- więc wierzę w ich prawdziwość?

Czyż można piękniej i w prostych słowach pisać o chlebie?:
„Niewiele jeszcze wiedziałem o chlebie, prócz tego, że raz jest a raz go nie ma, i że kiedy jest, jest dobry, a kiedy go zabraknie, staje się jeszcze lepszy”

Polecam każdemu, kto jest gotowy na chwile refleksji. Nie znajdziecie tutaj sensacji, trzęsienia ziemi, tajemniczych stworów ani nagłych zwrotów akcji. Znajdziecie za to być może dystans do własnego życia, które jeśli jest pojmowane prosto i ze zgodą na przemijanie , zmiany na lepsze i gorsze- staje się znacznie łatwiejsze do zniesienia. Warto sobie uświadomić, że nawet człowiek nie posiadający najnowszego modelu iPhone’a, i tylko jeden „wyjściowy” garnitur, mógł ciekawie przeżyć swoje życie odczuwając i szczęście i radość i pełnię smaku sczerstwiałej kromki chleba.

Po przeczytaniu każdej kolejnej książki autorstwa Wiesława Myśliwskiego czuję, że staję się lepszym człowiekiem. Czuję się oczyszczona z nieistotnych zmartwień, nie odczuwam braku rzeczy- wmówionych mi przez współczesny, komercyjny świat. Godzę się z prawdą o życiu człowieka, że już od kołyski nieuchronnie zbliżam się ku śmierci, a której nie należy traktować jak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Niezwykle dobra książka należąca do klasyki literatury okresu pozytywizmu. Absolutne must have dla wielbicieli książek psychologicznych i obyczajowych. Napisana z pietyzmem i niezwykłą dbałością o każdy szczegół- autor poświęcił na jej napisanie 5 lat wytężonej pracy. I to się po prostu czuje czytając ją, nie ma tu przypadkowych słów, niedokończonych wątków, nieprzemyślanych postaci. Wszystko starannie przemyślane, doprowadzone konsekwentnie do samego końca.
Emma- kobieta o niezwykłej wrażliwości spędza swoje życie w standardzie, o jakim współczesna kobieta mogłaby troszkę pomarzyć. W młodości kształci się w klasztorze, co w ówczesnej epoce otwiera jej okno na świat. Poznaje literaturę, uczy się grać na instrumentach, otrzymuje ogładę dającą jej wstęp na salony. Niestety płocha ta istotka zatrzymuje się na tym etapie rozwoju, czyli odnosząc się do współczesności- prezentuje całe swoje życie mentalność 13 latki zakochanej w plakacie Justina Bibera .Emma wzdycha i marzy o bohaterach romantycznych powieści, którzy przybywają na białym koniu, żeby porwać swoja ukochaną, koniecznie wiotką i omdlewającą.
Kierowana chwilowym kaprysem i złudzeniem zyskania nowych możliwości wychodzi za maż za wiejskiego lekarza stając się panią Bovary. Początkowo małżeństwo to wydaje jej się być sposobem wejścia na salony, podróży do Paryża, chociaż w tym miejscu należy stwierdzić, że nie wykazała się ani sprytem ani spostrzegawczością ani wyrachowaniem. Pan Bovary ją wszak uwielbia ale jest typowym dobrodusznym facetem bez większych ambicji, zadowolonym z życia prostego człowieka i nigdy nie udawał nikogo innego i nigdy nie bywał w Paryżu. Kiedy Pani Bovary wypróbuje już wszystkich sposobów uczesania, upięcia szarf, modeli sukien odwzorowanych na paryskich żurnalach- nie mając żadnych ale to dosłownie żadnych obowiązków- ogarnia ją nuuuda. Swoją frustrację natychmiast przelewa na męża, który uwielbia ją mimo jej fochów i dąsów. Sytuacji nie zmienia fakt, że staje się ona matką, bo córki pozbywa się jak dokuczliwego psiaka oddając ją do mamki. Dziecko mieszka więc w pewnym okresie w nędznej chacie, gdzie warunki urągają jakimkolwiek zasadom higieny, a mamka nie ma nawet pieniędzy na kawę. Matka w tym czasie wygodnie rozłożona na szezlongu przeżywa kolejna frustrację związaną z niejakim Leonem, którego jej oczka wypatrzyły a serduszko zaakceptowało jako obiekt westchnień i marzeń. Trzeba przyznać, że trudno polubić taką kobietę- prawda? Nic dziwnego więc, że Gustaw Flaubert i wydawca książki byli w 1857 roku sądzeni za obrazę moralności publicznej i religii, na szczęście zostali uniewinnieni.
Pani Bovary z biegiem lat staje się coraz śmielsza w swoich poczynaniach. Nurzając się w swoim poczuciu beznadziejności, rozczarowania życiem jakie wiedzie i tęsknoty za kolejnymi kochankami, starannie dba aby nigdy z tego stanu nie wyjść. Ożywiają ją tylko romanse, żyje więc od schadzki do schadzki, nie dba o rodzinę dziecko jest jej obojętne, jeśli nie wstrętne. Ostatecznie pakuje się w kłopoty finansowe, bo życie próżniaka jest kosztowne, kochankowie również mają swoją cenę. Nie wiem czy bardzo było mi jej żal, kiedy w końcu sięgnęła po arszenik? Powinnam wykazać się większą empatią, ale chętnie bym jej ten arszenik wepchnęła już kilka rozdziałów wcześniej.
Realistyczny opis jej agonii zapewne powstał pod wpływem doświadczeń osobistych autora, bowiem ojciec Flauberta był chirurgiem. Sam autor po opisaniu tej sceny ( podobno) cierpiał na wymioty. Scena opisana z takim zaangażowaniem musi wstrząsnąć czytelnikiem .

Tytułowa bohaterka nie jest łatwa do polubienia. Ale nie o to chodzi w ocenie książki aby odnosić się z sympatią do jej bohaterów. Pomimo chęci wytargania za włosy tytułowej postaci musze przyznać, że książka wzbudza bardzo silne emocje, a to jak mniemam było celem autora. Sama wyciągnęłam z niej osobiste korzyści polegające na większej akceptacji faktu mojego bezustannego braku czasu na rozrywkę, a cóż dopiero mówić o nudzie. Bo kto wie, czy tym sposobem nie uchroniłam się od uderzenia do głowy „waporów” albo popadnięcia w nadmierną egzaltację?
Gustaw Flaubert podobno mówił :” Madame Bovary c’est moi” ( pani Bovary to ja). Ja nie utożsamiam się z tytułową bohaterką , bo nawet próbując zrozumieć jej początkową dziecinną egzaltację ( w końcu tez przeżyłam fascynacje Brucem Lee) to późniejszy brak jej dojrzałości mnie strasznie denerwował. Wyobrażenie dorosłej kobiety ganiającej o świcie przez pola z zadartą kiecką na spotkanie kochanka- może tylko wzbudzić niesmak. Zdaję sobie sprawę, że ten archetyp, jaki został stworzony na podstawie postaci pani Bovary utkwił w świadomości wielu, również współczesnych mężczyzn i pokutuje tam od wieków. Jest też wyciągany na światło dzienne i uogólniany na wszystkie kobiety, co uważam jest bardzo krzywdzące. Pani Bovary była chora umysłowo i to należy wyraźnie powiedzieć. To jest studium chorobowe kobiety, której poziom serotoniny szwankował podobnie jak pozostałe procesy w mózgu i żadna literatura, wychowanie itd. nie spowodowała, że była taka jaka była. Flaubert pisząc w XIX wieku tego jeszcze nie wiedział .
Bardzo serdecznie polecam wszystkim, którzy podobnie jak ja- jakimś cudem przegapili tę książkę. Warto zanurzyć się w jej kartach, żeby zobaczyć, jak wyglądało życie XIX- wiecznej kobiety, i czy na pewno posiadanie męża, który zarabia, służby która sprząta i gotuje oraz mamki, która wychowuje dzieci- gwarantuje szczęście ? Ja przez cały czas myślałam o tym, że gdybym była panią Bovary i miała Internet to dałabym radę.

Niezwykle dobra książka należąca do klasyki literatury okresu pozytywizmu. Absolutne must have dla wielbicieli książek psychologicznych i obyczajowych. Napisana z pietyzmem i niezwykłą dbałością o każdy szczegół- autor poświęcił na jej napisanie 5 lat wytężonej pracy. I to się po prostu czuje czytając ją, nie ma tu przypadkowych słów, niedokończonych wątków,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Po udanym spotkaniu z książką „ Samiec Alfa- czyli (…)”- autorstwa Hanny Bakuły liczyłam na dalszy ciąg flirtu iskrzącego się od inteligentnego humoru wyrażonego ciętym językiem babeczki, z którą chętnie wypiłabym nie jeden kieliszeczek wina. Nie wiem czemu- jak się okazało niesłusznie- założyłam, że sporo wcześniejsza książka tej autorki będzie na tym samym poziomie, co jej późniejsze felietony.

Idiotka wraca- to historia młodej malarki Molly, która tkwi ( jak określa to Hanna Bakuła) w kontynentalnym rozkroku między Polską lat 80-tych i Stanami Zjednoczonymi, pomiędzy którymi podróżuje w te i wewte szukając „ niewiadomoczego”. To znaczy wiadomo-szukając najwygodniejszego miejsca do życia gdzie zarówno pieniądze, mężczyźni i rozrywki będą stanowić sedno wypełniające jej życie, a sama będzie ceniona jako artystka najwyższych lotów.
Książka napisana jest językiem osoby, która relacjonuje kolejne posunięcia Molly , na które składają się m.in : zabawa, poszukiwanie faceta, spotkania towarzyskie, wyjazd do kraju, spotkanie z przyjaciółmi, narzeczony , powrót do USA, kolejny facet, pieczony indyk na święto dziękczynienia, flirt na Florydzie z dzidzia- dziadzią, opryszczka, kolejny narzeczony tym razem z zapleczem finansowym, oświadczyny, ślub, powrót do kraju itd.itp. Jest to książka idealna na czytanie w wannie, bo na obojętnie której stronie ją otworzyć- trwa to samo chaotyczne zamieszanie w życiu Molly. W sumie nie jest to książka ,po której ma się refleksje, ja jednak jedną miałam. Mianowicie taką :czy naprawdę da się żyć w sposób tak wyprany z prawdziwych emocji , nie zawierając żadnych głębszych relacji z ludźmi? Czy autorka w zamierzony sposób opisała kontakty międzyludzkie emigrantów w sposób świadczący o ich powierzchowności, czy to tylko zamierzony efekt pisarski mający za zadanie ukryć głębokie uczucia wrażliwych ludzi skazanych na banicję ze względów politycznych i ekonomicznych? Próbowałam się doszukać w książce czegoś świadczącego o tym , że nie byli to ludzie nastawieni wyłącznie na zarobienie dolarów czy też znalezienie dobrej partii oraz zdobycie obywatelstwa amerykańskiego. Ale niestety mi się nie udało.
Mam również nadzieję, że losy bohaterki książki nie zawierają tak wiele wątków biograficznych z życia samej autorki ,jak to mgłoby sie na pierwszy rzut oka wydawać .

Po udanym spotkaniu z książką „ Samiec Alfa- czyli (…)”- autorstwa Hanny Bakuły liczyłam na dalszy ciąg flirtu iskrzącego się od inteligentnego humoru wyrażonego ciętym językiem babeczki, z którą chętnie wypiłabym nie jeden kieliszeczek wina. Nie wiem czemu- jak się okazało niesłusznie- założyłam, że sporo wcześniejsza książka tej autorki będzie na tym samym poziomie,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Nie jestem typem podróżnika i będąc już za miedzą -na Słowacji- czuję się nieswojo, a podróż do Turcji wspominam jako tydzień oczekiwania na powrót na łono ojczyzny.Tak mam odkąd pamiętam , a nawet z biegiem lat moja fobia się nasila. Nie przypuszczam więc abym kiedykolwiek wybrała się turystycznie do Japonii, na wyjazdy służbowe w tym kierunku również nie liczę.
Książka „Japoński wachlarz” Joanny Bator to wspaniały wstęp do podróży przez ten kraj, albo substytut zastępujący taką podróż. Książka zawiera ciekawe opisy zwyczajów, podziałów społecznych, trendów w modzie i infrastrukturze tego niezwykle ciekawego społeczeństwa jakimi są mieszkańcy Japonii.
Mnie oczywiście najbardziej zaciekawiły opisy zachowania Japończyków w domu , na ulicy, w metrze, w klubie , tego czym się pasjonują, co czytają najchętniej, co robią w wolnym czasie, co gotują i jaki mają stosunek do jedzenia. Innych zaciekawi na pewno opis tego gdzie Japończycy uprawiają seks. Ja w trakcie lektury poczułam nutkę zazdrości na wzmiankę o tym ,że Japończycy w metrze czy też na ulicy- zachowują się w sposób powściągliwy tak aby nikomu nie przeszkadzać, nie wchodzi w rachubę np. głośna rozmowa przez telefon, czy roztaczanie nieświeżych woni. A już wiadomość, że w takich miejscach najchętniej zajmują się czytaniem( no i co z tego , że komiksów)- spowodowała, że poczułam rodzącą się nutkę sympatii do tego niewielkiego wzrostem, zapracowanego narodu.
Acha- ja nie zauważyłam, aby autorka w nadmierny sposób zachwycała się wszystkim co japońskie, w książce znalazłam sporo delikatnie krytycznych uwag na temat obyczajowości Japończyków, które widziane oczami Europejki wypadają po prostu śmiesznie .
O tym jak dobrze napisana jest książka niech świadczy fakt, iż pierwszej nocy, gdy zaczęłam ją czytać- śniłam , że podróżuję po Japonii. Książka tak mocno wprowadziła mnie w klimat, że moja podświadomość wykorzystała ten motyw jako element przewodni sennych majaków. Obawiam się, że była to jedyna moja podróż do tego kraju, niemniej jednak dość udana bo pozostawiła po sobie miłe wspomnienie bez elementów reisefieber.
Polecam bardzo gorąco tę książkę każdemu, kto kojarzy Japonię tylko z kwitnącymi wiśniami, bo warto wiedzieć odrobinę więcej na temat narodu, który podbija świat swoimi technologiami i jakością produktów.

Nie jestem typem podróżnika i będąc już za miedzą -na Słowacji- czuję się nieswojo, a podróż do Turcji wspominam jako tydzień oczekiwania na powrót na łono ojczyzny.Tak mam odkąd pamiętam , a nawet z biegiem lat moja fobia się nasila. Nie przypuszczam więc abym kiedykolwiek wybrała się turystycznie do Japonii, na wyjazdy służbowe w tym kierunku również nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Od pierwszych stron książka mnie porwała tak, że podczytywałam ją ukradkiem pod biurkiem w pracy. Uznałam, że autorka znalazła sposób jak zatrzymać przy trudnym temacie czytelnika, który jest absolutnym przeciwnikiem jakichkolwiek dyskusji i dywagacji o tematyce pro i anty- aborcyjnej a także tych o eutanazji . Przyznam, że dostaję nerwowej wysypki kiedy słyszę jakiekolwiek dyskusje na te tematy uprawiane przez osoby, które nie miały okazji zmierzyć się z problemem osobiście, natomiast wiedzą jaka decyzja jest właściwa. Ja nie mam żadnego zdania na ten temat, bo uważam, że nie mam prawa go mieć z uwagi na brak doświadczeń w tej sprawie. Kropka.
Elle- kobieta odnosząca zawodowy sukces ( pracownik NASA) będąc we wczesnej ciąży, o której wie tylko ona- spada z drabiny i doznaje urazu ,wskutek którego jej mózg przestaje być zdolny do życia i to nieodwracalnie. Jej mąż Matt będący neurochirurgiem doskonale zdaje sobie sprawę z beznadziejnej sytuacji, ale decyduje się utrzymać ją przy życiu- kiedy dowiaduje się o ciąży i znajduje maleńką nadzieję , że płód rozwinie się na tyle aby dziecko mogło funkcjonować samodzielnie poza organizmem matki. To jedna strona zagadnienia przedstawiona w książce. Drugą natomiast jest fakt iż Elle mając traumatyczne doświadczenia wynikające z długotrwałej agonii swojej matki wiele lat wcześniej- podpisuje akt woli, iż nigdy nie będzie podtrzymywana przy życiu, jeśli jej szanse na wyzdrowienie byłyby znikome. Nie przewidziała jednak, że sprawa może dotyczyć nie tylko jej ale również dziecka, które nosi w łonie, a o które bezskutecznie starała się przez wiele lat .
I na tym kończy się to co dla mnie jest w tej książce zrozumiałe, logiczne i akceptowalne.
Nie akceptowalne natomiast jest to, iż Elle swoją wolę powierzyła w ręce… teściowej. I to ona w obliczu tragedii swojego syna, który traci ukochaną towarzyszkę życia- miesza się pomiędzy jego decyzję i ich miłość obstając, iż spisana wola Elle jest najważniejsza i występuje w sądzie przeciwko synowi wnioskując o eutanazję synowej. Podobną postawę prezentują brat Matta oraz dawny chłopak Elle.
Moim zdaniem kombinacja alpejska, nierealna w normalnym życiu.
Potem jest coraz gorzej. Dowiadujemy się o wcześniejszych ciążach Elle, które z powodu choroby kończyły się urodzeniem martwych płodów. Pierwszy taki przypadek ma miejsce, gdy Elle ma 15 lat a jej matka umiera powoli na raka w salonie jej domu. Przyznam , że dla mnie było tego jednak trochę za dużo a zestawienie tych traumatycznych wydarzeń związanych z przedwczesną ciążą i utratami kolejnych dzieci, rozstaniem Elle na kilka lat z Mattem, powolną śmiercią matki- z jej niesamowitymi sukcesami naukowymi i zawodowymi – uczyniło dla mnie cały ten temat zupełnie niewiarygodnym. Autorka chyba nie ma pojęcia jak takie wydarzenia rujnują psychikę kobiety czyniąc ją na dłuższy czas niezdolną do wytężonej pracy naukowej i to na poziomie geniusza. Natomiast jeśli Elle zdaniem autorki była na tyle odporna, że dała radę wszystko znieść- to moim zdaniem nie mogła być jednocześnie tak wrażliwa jak wynikało to z opisu jej uczucia do męża i jej gorących deklaracji miłości wyrażanych przy każdej okazji i na każdy możliwy sposób. Przesłodzony obraz dowodów tej miłości - liściki na zaparowanej powierzchni lustra w łazience, pisane codziennie, gorące wyznania nagrywane na automatyczne sekretarce, listy Elle do męża czytane przez niego już po jej wypadku- skutecznie mnie do tej książki zniechęcały kartka po kartce.
Oczywistością było dla mnie to, że na koniec Elle umiera dopiero po urodzeniu się żywej dziewczynki imieniem Hope- no bo jakżeby inaczej?
Moja ocena książki to: doskonały początek, zaraz potem zbyt duża dawka informacji naszpikowanych dziecięcymi urnami , niewiarygodna postawa członków rodziny, którzy mieszają się do sprawy i chcą eutanazji kobiety w ciąży, chwilami zbyt dużo lukru w opisie stosunków pomiędzy małżonkami , oraz nie dopracowany rys psychologiczny kobiety mocno doświadczonej przez los, a której wydaje się nic nie obchodzić za wyjątkiem jej ukochanego męża i poczęciem kolejnego dziecka.
Ja nie wrócę więcej do tej książki, mam mieszane uczucia po jej przeczytaniu, bo jednocześnie pamiętam swój zachwyt na początku i niesmak po zakończeniu . Może ktoś uwierzy w tę historię, i uroni łzę wzruszenia, że miłość silniejsza jest niż śmierć i jak to cudownie się zakończyło. Mnie książka nie uwiodła .

Od pierwszych stron książka mnie porwała tak, że podczytywałam ją ukradkiem pod biurkiem w pracy. Uznałam, że autorka znalazła sposób jak zatrzymać przy trudnym temacie czytelnika, który jest absolutnym przeciwnikiem jakichkolwiek dyskusji i dywagacji o tematyce pro i anty- aborcyjnej a także tych o eutanazji . Przyznam, że dostaję nerwowej wysypki kiedy słyszę...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Wiele lat temu zachwyciłam się książką Barbary Wood „ Domina”, która podobnie jak „Oznaki życia” utrzymana jest w nurcie medycznym- jak się okazało z biegiem lat- moim ulubionym. Podczas pierwszej styczności z twórczością autorki popadłam niemal w ekstazę i książkę „ Domina” na długo zachowałam w swojej pamięci, wraz z nazwiskiem autorki co do mnie wprost niepodobne. Minęły lata a wraz z nimi spadały kartki kolejno przeczytanych przeze mnie książek.
Teraz to nie to co kiedyś: jest Internet a w nim LC, są fora czytelnicze, są rekomendacje, są recenzje, są e-czytniki, jest allegro i… no dobrze bo się zagalopuję. Chodzi mi o to, że dzisiaj nie jestem już zdana na łaskę zaspanej bibliotekarki w miejscowości Zapyziolec, ani na jej ubogą ofertę, trzymaną zazdrośnie „ pod ladą” dla ulubionych czytelników. Innych książek Barbary Wood wtedy w bibliotece nie było, a moje ówczesne fundusze nie były wystarczające na zaspokojenie apetytu czytelniczego przy pomocy ciężko strawnej oferty księgarń stacjonarnych, oraz wobec bieżących ważniejszych potrzeb.
Wracając do Barbary Wood- musiało minąć wiele lat zanim kolejna jej książka wpadła w moje ręce. Spodziewając się kolejnego trzęsienia ziemi , przybrałam w celu jej przeczytania najlepszą, szeroko zalecaną w takich sytuacjach pozycję: poziomo na łóżku. No i co? No i trzęsienia nie było. Co się stało? Zaskoczenie moje nie miało granic i przez kilka dni zastanawiałam się co jest przyczyną? Czyżby mój gust czytelniczy został zmanierowany twórczością pisarzy słynących z niezwykłego kunsztu słowa, którą miałam okazję w międzyczasie poznać? A może uczyniły to inne ,lepsze książki traktujące o medycynie, które również przeczytałam? Prawdopodobnie przyczyną są oba te zjawiska i aby dźwignąć moje łóżko wraz z zawartością doświadczeń czytelniczych trzeba już w tej chwili czegoś znacznie silniejszego niż literatura Barbary Wood.
Potem przyszła refleksja: a czego ja się w ogóle czepiam? Książka jest bardzo dobra: język dość zgrabny, fabuła ciekawa, odpowiednia ilość wątków medycznych, na dodatek nie specjalnie zużytych w innych książkach. Czyta się łatwo, dialogi nie są drętwe, przeskoki akcji nie przesadzone, dobrze opisane. Mamy tutaj losy trzech różnych kobiet, które kończą studia medyczne ( każda z powodu ważnych, własnych przyczyn) i każda z nich po skończeniu studiów spełnia się zawodowo w zupełnie innych warunkach. Dla każdej z nich autorka wymyśliła inną fabułę, odmienną dla pozostałych, co powoduje, że czytając książkę po prostu się nie nudzimy. Nie musimy się też martwić, że przewracając kolejną kartkę książki zostaniemy nieoczekiwanie przerzuceni z Afryki do Anglii, próbując w locie ogarnąć sytuację i odgadnąć o kim teraz czytamy.
W jednej książce możemy podziwiać pracę mądrej, kompetentnej kobiety, która znalazła się w samym środku gorącego buszu, a także takiej która równolegle z pracą lekarza realizuje się w życiu rodzinnym będąc matką i to wielokrotnie .Widzimy też jak kobieta, której życie ( a właściwie uroda) zostało uratowane przy pomocy medycyny i jak bardzo stara się spłacić ten dług będąc najbardziej dokładnym i dobrym lekarzem dla innych, że rezygnuje z innych pragnień. Możemy porównać, czy lepiej jest poświęcić się pracy zawodowej, czy lepiej mieć rodzinę. I co z miłością do drugiego człowieka w sytuacji gdy pierwszym uczuciem jest miłość do medycyny? Na kogo może trafić kobieta, czy lepszy wyrozumiały, rodzinny mąż, czy facet z własnymi ambicjami zawodowymi, które go absorbują?
No i co z tego, że pewne wątki w książce zostały przesłodzone ? Blizna na policzku znika bez śladu , upatrzony facet w buszu wyznaje lekarce miłość i okazuje się być zakochany, choć nic wcześniej nie wskazywało?
W ogólnej ocenie, biorąc pod uwagę, że jest to lektura dedykowana najpewniej kobietom, mająca służyć rozrywce i ich wzruszeniu – to należy uznać, że książka spisuje się na medal. Na dodatek jest słusznych rozmiarów i może wypełnić wiele wieczorów. Dlatego polecam pomimo wzmianki o wstępnym rozczarowaniu, bo na koniec muszę się przyznać,że książka ta zwyciężyła na moim stoliku nocnym z innymi, mocnymi pozycjami, a to o czymś świadczy.

Wiele lat temu zachwyciłam się książką Barbary Wood „ Domina”, która podobnie jak „Oznaki życia” utrzymana jest w nurcie medycznym- jak się okazało z biegiem lat- moim ulubionym. Podczas pierwszej styczności z twórczością autorki popadłam niemal w ekstazę i książkę „ Domina” na długo zachowałam w swojej pamięci, wraz z nazwiskiem autorki co do mnie wprost niepodobne. Minęły...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Od razu muszę się przyznać, że nie lubię czytać fantastyki. Chyba mój dość pragmatyczny sposób pojmowania świata powoduje, że czytanie bajek mnie od dawna nie bawi . W wyniku tego np. wszystkie sagi o wampirach mnie ominęły a o reszcie strat w tym zakresie zupełnie nic nie wiem, oprócz tego ,że na pewno istnieją.
Książka „Igrzyska śmierci”została dla mnie przeczytana przez mistrzynię w tym fachu-Panią Annę Dereszowską. Książka trafiła do mnie bowiem w postaci audio-booka , a jak wiadomo nie jest łatwo o dobrze przeczytaną książkę. W tym przypadku Pani Dereszowska przekonała mnie, że tej książki wysłuchać warto.
Najważniejszym atutem książki jest fantastyczny, spójny nastrój. Kiedy za sprawą książki znalazłam się w świecie podzielonym na dystrykty, gdzie waleczna Katniss dzięki sprytowi i sprawności zapewnia byt swojej rodzinie , gdzie przetrwanie możliwe jest dzięki umiejętności zdobywania pożywienia i unikania niebezpieczeństw i wrogów – byłam oczarowana . Szybko zauważyłam, że z niecierpliwością czekam na kolejną sposobność, kiedy znowu założę słuchawki i wysłucham jak Katniss w towarzystwie Peety będą walczyć na igrzyskach , gdzie reguły są jasne: zwycięża ten, kto nie da się zabić i wyeliminuje ostatniego rywala. A wszystko to na oczach publiczności, która z uwielbieniem patrzy na śmierć kolejnych uczestników a jednocześnie czuje się wzruszona widokiem rodzącej się pomiędzy Katniss i Peety miłości. Dla nich i dla zabawy publiczności uczestnicy igrzysk przymierają głodem, cierpią z powodu odwodnienia, konają po atakach gończych os, po zjedzeniu trujących jagód , w wyniku zakażeń odniesionych ran, a organizatorzy igrzysk wymyślają dla nich kolejne „ atrakcje” w postaci suszy, mrozu czy ulewnego deszczu. A przede wszystkim giną z rąk innych rywali w każdy możliwy sposób.
Biorąc pod uwagę, że moja ocena –osiem gwiazdek- od osoby nie lubiącej fantastyki to więcej niż maksymalna ilość gwiazdek od osoby zakochanej w fantastyce- można stwierdzić, że książka jest bardzo dobra. Dlatego polecam nawet tym, którzy fantastyki nie czytają, bo w tym przypadku zdecydowanie warto się przełamać.

Od razu muszę się przyznać, że nie lubię czytać fantastyki. Chyba mój dość pragmatyczny sposób pojmowania świata powoduje, że czytanie bajek mnie od dawna nie bawi . W wyniku tego np. wszystkie sagi o wampirach mnie ominęły a o reszcie strat w tym zakresie zupełnie nic nie wiem, oprócz tego ,że na pewno istnieją.
Książka „Igrzyska śmierci”została dla mnie przeczytana...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Nareszcie trafiła mi się książka, która mnie rozśmieszyła. I nie chodzi tu o byle uśmiech, czy ukradkowy chichot, ale prawdziwy śmiech na cały głos.
Książka Pani Bakuły „ Samiec alf, czyli…” to katalog męskich odmian , gatunków, sklasyfikowany i opisany na podstawie doświadczenia autorki, jej koleżanek i wszystkich osób, które dostarczyły jej materiału w tym zakresie. Dosadnie , z pieprzykiem -ale nie wulgarnie, no i przede wszystkim bardzo śmiesznie.
Nie wiem , czy raczej wiem: przy czytaniu tej książki mężczyznom nie będzie do śmiechu tak jak mnie. A to najlepszy dowód, że P. Hanna trafiła w sedno i w całą prawdę. Chociaż kobietkom też się oberwało w książce i to nie jeden raz. Bo wszyscy jesteśmy śmieszni a nawet powiedzmy sobie szczerze : bardzo śmieszni w naszych staraniach o dawkę endorfin uwalnianych w trakcie seksu, czy innych czynności „ około-seksualnych”. Postępujemy tak jak nam się wydaje, że wypadnie to najlepiej, tokujemy, stroszymy piórka, nawołujemy partnera, uprawiamy taniec godowy. A wszystko to zaobserwowane chłodnym malarskim okiem Bakuły i opisane jej ciętym językiem dostarczyło mi zabawy na kilka wieczorów.
Muszę przyznać, że trafność w opisie cech charakterystycznych poszczególnych modeli facetów jest tak doskonała, że czytając kolejne rozdziały miałam wyświetlony w głowie obraz jakiś konkretnego pana z mojego otoczenia, znajomego, kolegi. Niemal co do joty wszystko pasowało , za wyjątkiem może pewnych intymnych szczegółów, których rzecz jasna nie jestem w stanie zweryfikować w każdym przypadku .
Książkę tę należy czytać dla rozrywki i bez śmiertelnej powagi .W kategorii "ksiażek rozrywkowych" przyznaję tej pozycji 10 gwiazdek. Bardzo polecam kobietom i panom mającym dystans do siebie.

Nareszcie trafiła mi się książka, która mnie rozśmieszyła. I nie chodzi tu o byle uśmiech, czy ukradkowy chichot, ale prawdziwy śmiech na cały głos.
Książka Pani Bakuły „ Samiec alf, czyli…” to katalog męskich odmian , gatunków, sklasyfikowany i opisany na podstawie doświadczenia autorki, jej koleżanek i wszystkich osób, które dostarczyły jej materiału w tym zakresie....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Do przeczytania książki Marty Kisiel „ Nomen Omen” zostałam zachęcona na pewnym blogu, którego poziom recenzji dawał mi dotąd gwarancję trafności wyboru. Kiedy zorientowałam się, jak wysokie oceny otrzymała pierwsza książka tej autorki pt.” „Dożywocie” oraz jak niebotyczne osiągnęła ceny na allegro- wiedziałam, że nową książkę Mary Kisiel muszę mieć natychmiast, zanim nakład nie zostanie wyczerpany.
Na co liczyłam sięgając po książkę? Sądząc po opiniach- najbardziej na relaks przy błyskotliwej, dowcipnej i inteligentnej lekturze. A co otrzymałam? No cóż powiedzmy, że relaks. Co do dowcipu, to niestety ,ale w żadnym miejscu książki nawet się nie uśmiechnęłam. Autorka bardzo stara się być dowcipna, ale nie jest to żart na poziomie, który by do mnie trafił. Nie wiem dlaczego autorka sądzi, że slang , jakim dysponuje młodzież w granicach ok 11-16, na dodatek będąca pod wpływem napojów rozweselających-będzie dobrze i zabawnie brzmieć w ustach osiemdziesięciokilku letnich staruszek, na dodatek jak wynika z fabuły starannie wykształconych? I gdyby chociaż tylko jedna z nich, ale nie, autorka uznała, że wszystkie trzy staruszki w chwilach gdy tylko mogą coś powiedzieć muszą popisywać się zwrotami rodem z młodzieżowej imprezy. Za wyjątkiem chwil, gdy mówią po łacinie albo po niemiecku…
Główna bohaterka książki- Salomea od razu skojarzyła mi się z postacią wykreowaną na potrzeby młodzieży lat 80 tych przez Małgorzatę Musierowicz. Tyle, że bohaterka kilku jej książek– rudowłosa Ida cierpiała na problemy z wagą charakterystyczne dla młodzieży tamtych lat- czyli była patykowato chuda. Salka jest jak przystało na obecne czasy pannicą z nadwagą. Poza tym większych różnic nie dostrzegłam, nawet w obowiązkowo rudym kolorze włosów .
Autorka zdobyła się na pewną oryginalność wplatając w fabułę książki historię Wrocławia, dawniejszego Breslau. I to zaliczam na ogromny plus, bo zostało to wprowadzone w sposób dość ciekawy. Gdyby tylko nie koszmarny język postaci byłoby to ogólnie do strawienia. Tymczasem sypiące się ze wszystkich linijek „suchary” wprawiały mnie co chwilę w zażenowanie. Ale ponieważ w mojej ocenie tylko przeczytanie całej książki daje prawo do wyrażenia opinii- z zaciśniętymi zębami ją skończyłam.
Prawdopodobnie w moim przypadku zaważył mój wiek i fakt , że nie jestem w stanie spojrzeć na świat oczami współczesnej młodzieży. Czyli mówiąc językiem książki-przeszkodą jest moje starcze stetryczenie. Jestem pewna, że sporej rzeszy świeżych,młodych, mających poczucie humoru czytelników książka bardzo się spodoba. Zachwyceni będę również fani Chmielewskiej, bo styl Marty Kisiel, jak oceniam na podstawie miernej znajomości literatury p. Chmielewskiej- jest dość podobny. Nie zawiodą się zapewne Ci, którym „ Dożywocie” bardzo się spodobało. Podsumowując polecam tę pozycję gorąco wszystkim tym, których nie drażni taki styl pisania. Osoby, które oczekują po literaturze jakichś głębszych emocji , niekoniecznie wynikających z rozbawienia płytkimi dowcipami- w mojej ocenie powinny książkę omijać z daleka.

Do przeczytania książki Marty Kisiel „ Nomen Omen” zostałam zachęcona na pewnym blogu, którego poziom recenzji dawał mi dotąd gwarancję trafności wyboru. Kiedy zorientowałam się, jak wysokie oceny otrzymała pierwsza książka tej autorki pt.” „Dożywocie” oraz jak niebotyczne osiągnęła ceny na allegro- wiedziałam, że nową książkę Mary Kisiel muszę mieć natychmiast, zanim...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Najpiękniejsza książka o ludziach i czasach II wojny światowej jaką kiedykolwiek przeczytałam. Napisana w sposób odmienny niż większość znanych mi lektur o fabule osadzonej realiach wojennych, z oryginalną narracją i pięknym językiem. Krótkie myśli wyrażone na początku każdego rozdziału zastępują całe kartki a może i tomy lektury .Lekkość z jaką czyta się książkę jest zdumiewająca, a jednocześnie nie brakuje w niej niezwykle głębokich przekazów.
To piękna książka o pięknych ludziach żyjących w koszmarnym dla ludzkości momencie.
To historia o czasach, kiedy śmierć miała więcej współczucia dla ludzi, niż niejednokrotnie oni sami dla siebie nawzajem. Polecam gorąco każdemu, nawet czytelnikowi
„ przekarmionemu” lekturą wojenną. Ta pozycja to coś zupełnie wyjątkowego.

Najpiękniejsza książka o ludziach i czasach II wojny światowej jaką kiedykolwiek przeczytałam. Napisana w sposób odmienny niż większość znanych mi lektur o fabule osadzonej realiach wojennych, z oryginalną narracją i pięknym językiem. Krótkie myśli wyrażone na początku każdego rozdziału zastępują całe kartki a może i tomy lektury .Lekkość z jaką czyta się książkę jest...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Zwykliśmy uważać iż badania naukowe nad nowym lekiem mającym pomóc ludzkości uporać się z chorobą są niezwykle potrzebne i najczęściej owoce takich prac zakończonych sukcesem spotykają się z niezwykle entuzjastycznym odbiorem .Nie zastanawiamy się najczęściej nad globalnym efektem wynalezienia leku na chorobę trapiącą wielomilionowe społeczeństwa, nad konsekwencjami jakie wywoła nagłe zwiększenie się populacji ludzkiej w jakimś miejscu na ziemi. Nie myślimy najczęściej też o tym , co jest przedmiotem kalkulacji koncernów farmaceutycznych. Lek jest bowiem produktem, który powinien się dobrze sprzedawać, jaki jest więc sens produkcji leku trapiącego najbiedniejsze społeczeństwa świata, skoro oni nigdy nie będą mieli pieniędzy aby ten lek kupić?
Do takich refleksji między innymi skłoniła mnie lektura książki Ann Patchett .

W głębi puszczy Amazońskiej trwają prace nad lekiem na kobiecą bezpłodność, który pozwoliłby rodzić dzieci nawet w wieku 70 lat. Nadzieję na wynalezienie takiego lekarstwa rozbudziły w grupie naukowców z koncernu farmaceutycznego Vogla, obserwacje poczynione na kobietach z plemienia Lakaszi, które zamieszkują jeden z rejonów rzeki Amazonki. Widok brzemiennej kobiety w wieku po menopauzalnym, jest tam widokiem codziennym. Wkrótce naukowcy dochodzą do wniosku, iż odpowiedzią na ich pytania na czym polega ten fenomen -jest pewien odwieczny rytuał, jakiemu poddają się te kobiety .
Badaniami naukowców kieruje Ann Swenson, kobieta apodyktyczna i wymagająca całkowitego posłuszeństwa i poświęcenia się nauce .Czasami wręcz ma się wrażenie, że wszystko co nie jest związane z jej badaniami niezmiernie ją irytuje i przeszkadza. Sama zdolna jest złożyć ofiarę z własnego ciała na ołtarzu nauki, co doprowadza ją samą do zaskakujących wniosków o zasadności rozpowszechniania leku nad jakim pracuje całe swoje życie.
Kiedy w niewyjaśnionych okolicznościach ginie jeden z grupy naukowców-Anders Eckman, a wieść o jego śmierci będącej wynikiem gorączki tropikalnej, dociera w spóźnionym liście do rodziny, w poszukiwaniu wyjaśnienia okoliczności jego śmierci udaje się doktor Marina Singh .Jej wycieczka do serca tropikalnej puszczy, w poszukiwaniu śladów swojego współpracownika , jego rzeczy osobistych,wydarzenia jakie jej towarzyszą stanowią zasadniczą cześć fabuły książki.
Jest ona napisana bardzo ładnym językiem ,bez żadnych bylejakości. Każdy etap wyprawy Mariny zajmuje właściwą i niezbędną cześć fabuły, nic nie zostało skrócone ani niepotrzebnie uproszczone. Trud każdego przedsięwzięcia został sugestywnie opisany tak, że podczas czytania książki naprawdę robi się czytelnikowi duszno i gorąco. Nikt nie wsiada na czółno i nie dopływa do celu na tej samej stronie. Wszędzie jest pełno owadów, a bohaterka opowieści Marina rzadko ma okazję posiadać na sobie czystą i własną bieliznę, nie paraduje też po puszczy w dobrze skrojonym ubranku safari.
Zapewne w odbiorze czytelnika jakim byłby np. pan Cejrowski czy pani Pawlikowska -książka zawiera niewybaczalne błędy w opisie puszczy Amazońskiej. Ale ponieważ ja się nie znam, to obraz jaki przedstawiła Ann Pratchett absolutnie mnie uwiódł. Jest upał, jest parno, wszędzie fruwa mnóstwo owadów, są węże i tajemnicze ptactwo i bujna roślinność. Jest barwna ludność plemienia Lakaszi, która nie zna naszych norm wartości czy zasad dobrego wychowania, są tajemnicze rytuały. Jest ciekawie i egzotycznie a główne postacie posiadają wyraziste cechy charakteru, konsekwentnie zarysowane od początku do końca książki.

Z przyjemnością sięgnę jeszcze po książki tej autorki, jeśli zechce jeszcze kiedyś poruszyć temat, który będzie mnie interesował.
W zalewie byle jakiej, kiepsko napisanej literatury tzw. kobiecej książka ta jawi się jako pozycja wyróżniająca się, na którą nie szkoda czasu, bo oprócz oryginalnego tropikalnego klimatu przekazuje mnóstwo emocji i zmusza do refleksji nawet nad tak przegadanym tematem jakim jest rola kobiety w świecie a także ciężar macierzyństwa, jakiemu musi ona podołać. A wszystko to podane nienachalnie w sposób oryginalny, w tle zasadniczych wydarzeń rozgrywających się w egzotycznym, tropikalnym klimacie
Zakończenie książki jest dość dobrze skonstruowane , dlatego też nie warto zaglądać zawczasu na jej koniec aby nie zepsuć sobie całej przyjemności. Bardzo, bardzo polecam.

Zwykliśmy uważać iż badania naukowe nad nowym lekiem mającym pomóc ludzkości uporać się z chorobą są niezwykle potrzebne i najczęściej owoce takich prac zakończonych sukcesem spotykają się z niezwykle entuzjastycznym odbiorem .Nie zastanawiamy się najczęściej nad globalnym efektem wynalezienia leku na chorobę trapiącą wielomilionowe społeczeństwa, nad konsekwencjami...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Ponieważ wydarzenia lat 80-tych zastały mnie jako osobę pochłoniętą raczej nauką i nastoletnim życiem towarzyskim, to obecnie będąc dorosłą staram się wyrobić obiektywną opinię, czy słusznie „ o take Polske walczylyśmy” i jak wyglądały tamte lata z perspektywy dojrzałego człowieka. Książki Janusza Głowackiego opisują rzeczywistość w sposób niezwykle ironiczny i prześmiewczy, co nie ukrywam bardzo dobrze odbieram, bo ten rodzaj ironii do mnie przemawia.
Choćbym jednak nie wiem jak starała się zachować obiektywizm, to nie udaje mi się odżegnać całkiem od dokonywania porównań, czy też doświadczenia bohaterów książki są choć trochę podobne do wspomnień moich i najbliższych z tamtego okresu.
Główną postacią książki Głowackiego jest prosty robotnik, przystosowany fizycznie i psychicznie do ciężkiej pracy w stoczni, o sugestywnie brzmiącym nazwisku Ufnol.
W moim odczuciu , które przeniknęło mnie już w na początku książki -należało go raczej nazwać Głupol.
Ten prosty człowiek żyje na tzw. kupie wraz z rodzicami i teściami, dziadkami , oraz gromadką dzieci w przyczepie cyrkowej, którą ogrzewa przy pomocy kozy ( jeśli ma opał). Żona jego urodziwszy gromadkę dzieci w ilości sztuk czworo zakończyło swój żywot w tym wielkim dobrobycie, a pod czułą i odpowiedzialną opieką dziadków i ojca w jej ślady udaje się jeszcze dwójka młodszych dzieci. Uroczy obraz polskiej rodziny lat 80-tych.
W chwili gdy jedno z dzieci , zwane półtoraroczniakiem jest wyraźnie ciężko chore, ojciec rozgląda się już za kolejną kobietą swojego życia, w celu prawdopodobnie sprowadzenia jej do swojego luksusowego życia. Ale mniejsza z tym bo nie o to w książce chodzi.
Ufnol, zwany przeze mnie Głopolem znajduje się w centrum wydarzeń, które zmieniły bieg historii Polski, bo jak łatwo się domyślić pracuje w stoczni Gdańskiej. Niestety nie posiadając zbyt wiele rozsądku , daje się miotać wydarzeniom niczym strzep gazety na wietrznej ulicy.
Łatwo jest go przekonać do każdej ideologii przy pomocy wystarczająco górnolotnie brzmiących słówek odwołujących się do godności człowieka pracy, niezależnie kto je wypowiada, dyrektor, czy kolega ze stoczni. Pójdzie za tym, kto go przekona, bo cena jego zaufania jest niewielka: trochę opału, piwo albo obietnica przydziału mieszkania. Z początku ufając wiarygodności słów dyrekcji, staje się konfidentem działającym na szkodę swoich kolegów. Zaś obietnicą przydziału mieszkania przekonują go ( wbrew budzącym się o dziwo wątpliwościom moralnym) nawet do złożenia zeznań przeciwko Okularnicy, w której czytelnik bez trudu rozpozna realną postać z wydarzeń stoczniowych. To prawda, że w ślad za obietnicą zaczynają się pojawiać również groźby i od razu wiemy jakimi metodami przymuszano wówczas ludzi do wytrwałego służenia właściwej sprawie.
Oczywiście łatwo jest stwierdzić, że Ufnol-Głopol stawał się tym czym się stawał ,bez swojej wiedzy zupełnie nieświadomie czyli bez jego winy. Tak twierdzą niektórzy, ja jednak się z tym nie zgadzam zupełnie.
Po pierwsze oczekuję, iż dorosły człowiek, ojciec dzieciom ,ma obowiązek być choć trochę zorientowany w tym co go otacza, a głupota nie może być czynnikiem łagodzącym w każdej sprawie. Będąc głupim, czy też nie- Ufnol liczył się jako jednostka i w tamtejszych wydarzeniach miał wpływ na rzeczywistość, w przełożeniu również na rzeczywistość obecną .
Będąc konfidentem ma pełna świadomość , że zwyczajnie należą mu się baty z rąk swoich kolegów w stoczni, stara się ich początkowo unikać, więc MA świadomość, że to co zrobił to zwykłe świństwo. Ponadto w miarę upływu wydarzeń Ufnol formułuje refleksje i dokonuje oceny tego co widzi w sposób, który zdradza umiejętność myślenia. Dlaczego więc uważamy, że wcześniej tego nie potrafił? Moim zdaniem on dość sprytnie ukrywa się pod przebraniem wioskowego głupka, bo tak mu wygodniej się żyje .
Z powodu tego, że znalazł się w centrum wydarzeń jakim był strajk w stoczni widzi dla siebie możliwość wybrnięcia z niewygodnej sytuacji w jakiej postawił go fakt, że wysługiwał się dyrekcji, może więc tym razem stanąć po stronie strajkujących kolegów ,mieszając się w tłum zmazać swoje winy . I tu znowu wielu jest skłonnych uważać, że stał się uczestnikiem mimo woli, ja muszę zauważyć , że miał możliwość wyjścia z terenu stoczni i swojego wyboru dokonał świadomie i będąc trzeźwym.
Skąd tak wielka moja irytacja wobec sylwetki człowieka, którego autor przedstawia w tak karykaturalnej postaci, a który bierze udział w wydarzeniach, które od dawna okryte są patosem wydarzeń przełomowych dla Polski? Mianowice stąd, że ja nie jestem do końca pewna, czy Ufnol nie jest obecnie moim bezrobotnym, wiecznie narzekającym sąsiadem. Takim, któremu wszystko nie pasuje i którego dziwi i irytuje widok zdjęć w Internecie, na których Wąsaty wygrzewa się w słońcu Malediwów, czy innej Jamajki. Nie wiem ilu takich Ufnoli-Głupoli porwało się w tamtych czasach biorąc udział w wydarzeniach, których konsekwencji nie ogarniali wtedy, a dzisiaj nie są w stanie zmierzyć się z rzeczywistością w odzyskanej wolności?
Ja tam nie wiem, czy w owych czasach wypłata stoczniowca naprawdę nie pozwalała na to aby żyć w nieco bardziej godnych warunkach niż opisuje to Głowacki, żeby dzieci nie umierały z głodu i złych warunków zycia ? Nie wiem też , co robili w swoim wcześniejszym życiu wszyscy ci dziadkowie i ojcowie, którzy zagęszczają przestrzeń życiową Ufnola, że przeszłość ta nie wydała owoców w postaci choćby jednego przydziałowego mieszkania, czy też renty lub emerytury ( przypominam, że w tych czasach słowo bezrobocie nie było nadużywane)?
Nie umiem sobie też dokładnie przypomnieć, czy w latach 80-tych istniała jakaś wyraźna przeszkoda w podjęciu leczenia dziecka przez nawet najbardziej ubogiego człowieka ( opieka zdrowotna jednak była i to była bezpłatna) czy też wykupieniu lekarstw , które wtedy były za przysłowiowe grosze? Nie chciałabym aby ktoś młody czytając tę książkę , zyskał przekonanie, że dzieci wtedy musiały umierać z biedy bez opieki lekarskiej . Nie chciałabym również aby ktoś uważał, że luksusowe bloki zamieszkiwali Ci, którzy wysługiwali się władzy. To co zarysował Głowacki jako obraz polskiej rodziny w latach 80-tych na przykładzie rodziny Ufnola wydaje mi się być mimo wszystko nadmiernie wykrzywione i karykaturalne.
Zastanawiam się też czy wszyscy Ufnole mieli w latach 80-tych świadomość, że nowo wykreowana rzeczywistość, która nastąpiła w konsekwencji wydarzeń stoczniowych nie będzie rajem dla osób, których myślenie nie jest najmocniejszą stroną? Że obecnie do ciężkiej pracy jeśli się ma szczęście ją posiadać, trzeba dołożyć sporą dozę zdrowego rozsądku umiejętności i sprytu aby nie skończyć swojego życia w wozie cyrkowym ? Sytuacja chorych dzieci wobec bezduszności biurokracji, skierowań, kas chorych, dyżurów lekarzy tez jakoś znacząco się nie poprawiła .
No cóż, mam wrażenie, że obiektywnej oceny wszystkich wydarzeń i ich konsekwencji będzie można dokonać ,ale po upływie znacznie dłuższego czasu. Tymczasem nasuwa mi się jedynie następujące stwierdzenie:
„Polacy są przede wszystkim patriotami. Wiele razy dowodzili, że są gotowi umierać za ojczyznę; tylko nieliczni są jednak gotowi dla niej pracować."
żródło: Boże Igrzysko. Historia Polski - Norman Davies

Ponieważ wydarzenia lat 80-tych zastały mnie jako osobę pochłoniętą raczej nauką i nastoletnim życiem towarzyskim, to obecnie będąc dorosłą staram się wyrobić obiektywną opinię, czy słusznie „ o take Polske walczylyśmy” i jak wyglądały tamte lata z perspektywy dojrzałego człowieka. Książki Janusza Głowackiego opisują rzeczywistość w sposób niezwykle ironiczny i...

więcej Pokaż mimo to