Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Norwegia, Oslo, rok 1947- to tu przenosi nas Christensen w swojej najnowszej powieści.
W "Śladach miasta" praktycznie nie pojawia się temat ledwo co skończonej wojny. Ta powieść utkana jest z codzienności, w której mieszkańcy Oslo pracują, chodzą do szkoły, działają społecznie. Tytułowi bohaterowie, Ewald i Maj, to młode małżeństwo. On, pracownik agencji reklamowej, marzy o własnym telefonie w mieszkaniu, żeby nie musieć korzystać z telefonu sąsiadki. Ona, gospodyni domowa, rozpoczyna działalność w Czerwonym Krzyżu i angażuje się w pomoc mieszkańcom Oslo. Ich jedyny syn, Jasper, który choć sprawia trudności i jest nieco inny od rówieśników, jest oczkiem w głowie rodziców. I choć akcja książki toczy się głównie wokół tej trójki, bohaterów "Śladów miasta" jest znacznie więcej.
Podobnie jak w "Półbracie" Christensen zachwyca kreacją postaci. Są pełnokrwiści, świetnie poznajemy ich charaktery i motywacje. Owdowiała sąsiadka, która nie potrafi poradzić sobie z zainteresowaniem znajomego wdowca, emigrant z Włoch, którego zżera samotność w Oslo, chłopiec, który w wyniku nieszczęśliwego wypadku traci słuch - każda z tych postaci intryguje i z niecierpliwością poznajmy jej dalsze losy.
Bohaterem "Śladów miasta" jest również owe miasto- Oslo, które szykuje się na jubileusz 900lecia powstania. Miasto, które przeszło już wiele, a teraz mrówczą pracą swoich mieszkańców odnajduje się w powojennej rzeczywistości. Zresztą Lars Saabye Christensen wychował się w Oslo, i jak mówi jego twórczość tego miasta dotyczy (https://www.dwutygodnik.com/artykul/5978-niewidzialne-historie.html). Nie dziwi więc, że głównych bohaterów swojej najnowszej powieści zameldował pod adresem Kirkeveien 127, czyli w domu, w którymś kiedyś mieszkali jego dziadkowie.
"Ślady miasta. Ewald i Maj" są pierwszą częścią trylogii. Zakończenie, w pełni otwarte, zostawia czytelnika z ogromną ciekawością dalszych losów bohaterów. Gdybym tylko mogła, sięgnęłabym od razu po drugi tom. Niestety, trzeba uzbroić się w cierpliwość, bo kolejna część nie jest jeszcze wydana.
Jeżeli szukacie świetnie napisanej powieści obyczajowej z wyrazistymi bohaterami i ciekawym tłem- sięgajcie po "Ślady miasta" bez zastanowienia :)

Norwegia, Oslo, rok 1947- to tu przenosi nas Christensen w swojej najnowszej powieści.
W "Śladach miasta" praktycznie nie pojawia się temat ledwo co skończonej wojny. Ta powieść utkana jest z codzienności, w której mieszkańcy Oslo pracują, chodzą do szkoły, działają społecznie. Tytułowi bohaterowie, Ewald i Maj, to młode małżeństwo. On, pracownik agencji reklamowej, marzy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Książka w sam raz na obecne czasy.
Solnit, znakomita eseistka publikująca między innymi dla Harper’s Magazine i Guardiana, w Polsce znana jest chyba najbardziej dzięki napisanej w 2008 roku książce "Mężczyźni objaśniają mi świat". Kilka lat wcześniej powstał jednak zbiór esejów "Nadzieja w mroku" wydany u nas przez Karakter.
Solonit porusza w nim kwestie aktywizmu, solidarności i (jak sam tytuł wskazuje) nadziei w możliwość zmiany. Nie pisze o wielkich rzeczach, raczej pokazuje, że każda podróż zaczyna się od pierwszego kroku.
"(...) je­śli ży­jesz zgod­nie z tym, do cze­go dą­żysz, w za­sa­dzie już od­no­sisz zwy­cię­stwo. In­ny­mi sło­wy – je­śli twój ak­ty­wizm jest de­mo­kra­tycz­ny, po­ko­jo­wy, twór­czy, ozna­cza to, że w ja­kimś ma­łym za­kąt­ku świa­ta de­mo­kra­cja, po­kój i twór­czość wła­śnie trium­fu­ją." Na podstawie historycznych przykładów pokazuje, że zmiany następują efektem śnieżnej kuli. Polska Solidarność, powstanie zapatystów czy Women Strike for Peace to tylko kilka ruchów, które pozornie z góry skazane na porażkę, stworzyły ostatecznie trwałą zmianę w świecie.
Solonit niesie w swoich esejach nadzieję, pokazuje jaką siłę posiada społeczeństwo, które potrafi działać razem. Pokazuje, że potrafimy się zjednoczyć w słusznej sprawie, nawet jeżeli w innych kwestiach mamy zupełnie inne poglądy. Przywołując atak na World Trade Center, udowadnia czytelnikowi, że jesteśmy o wiele lepsi, bardziej heroiczni, niż zwykliśmy o sobie myśleć. Te eseje naprawdę niosą nadzieję, poruszają i popychają do działania. Solnit mówi, że nawet jeżeli nie widzisz rezultatów swoich działań, one przyjdą. Po prostu rób swoje.
Eseje zebrane w "Nadziei w mroku" powstały w latach 2003-2004, jednak tom rozpoczyna obszerny wstęp napisany przez autorkę w 2015 roku. To niby tylko 6 lat temu, ale tamten czas wydaje się już inną epoką. Myślę, że w latach 20. XXI wieku potrzebujemy głosu Rececki Solnit bardziej niż kiedykolwiek. W oczekiwaniu na nowe utwory, warto szukać nadziei w zbiorach takich jak ten, bo jej eseje są ponadczasowe.

Książka w sam raz na obecne czasy.
Solnit, znakomita eseistka publikująca między innymi dla Harper’s Magazine i Guardiana, w Polsce znana jest chyba najbardziej dzięki napisanej w 2008 roku książce "Mężczyźni objaśniają mi świat". Kilka lat wcześniej powstał jednak zbiór esejów "Nadzieja w mroku" wydany u nas przez Karakter.
Solonit porusza w nim kwestie aktywizmu,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Paul Theroux (ur. 1941) to amerykański podróżnik i autor książek podróżniczych. Jego reportaże dotyczą głównie podróży pociągiem, jak np. "Wielki bazar kolejowy. Pociągiem przez Azję" i "Stary Ekspres Patagoński. Pociągiem przez Ameryki". W książce wydanej przez wydawnictwo Czarne w 2017 roku Theroux zmienia środek transportu i wyrusza w podróż kajakiem po Oceanii.

Na samym początku reportażu autor wyznaje czytelnikom, że jego małżeństwo właśnie się rozpadło, więc samotna podróż na drugi koniec świata staje się pewnego rodzaju ucieczką i szansą na wejrzenie w głąb siebie.
"Powiadają, że podróż to ucieczka od siebie, ale według mnie jest raczej powrotem. Nic nie wzmaga skupienia ani nie ożywia pamięci bardziej niż obcy pejzaż lub obca kultura. Wbrew opinii romantyków nie sposób się zatracić w egzotyce. Zamiast tego egzotyka wzbudzi w nas dojmującą tęsknotę, skłoni do rozpamiętywania wcześniejszych etapów życia, ofiaruje zrozumienie wielkiego błędu."
Oprócz podróży od jednej wyspy do drugiej jesteśmy więc świadkami wewnętrzej podróży autora- od melancholii i potrzeby samotności do ciekawości drugiego człowieka i czerpania radości z małych chwil, jak chociażby słuchanie arii operowych w kajaku gdzieś o świcie.

Bardzo podobało mi się to w jaki sposób Theroux opisuje mieszkańców odwiedzonych wysp. Nic nie upiększa, nie próbuje robić im laurki, tylko dlatego, że są egzotyczni. Podczas pobytu na jednej z wysp Trobriandy pisze o niej tak:
"Przetrwała dlatego, że śmieje się z obcych i trzyma ich na dystans. A chociaż dziwiłem się, że mieszkańcy tych wysp uważali się za ludzi, a mnie za podczłowieka, dim­-dim, w końcu pojąłem, że nigdy nie zrozumiem w pełni ich świata."
Autor doświadcza zarówno chwil grozy i wrogości jak i ciekawości oraz gościnności ze strony tubylców. Próbuje lokalnych specjałów (czasami bardzo specyficznych), nie boi się pytać o kanibalizm i jedzenie psiego mięsa; interesują go lokalne zwyczaje i polityka- ogrom napotkanych osób i odbytych rozmów robi wrażenie.

Ale pomimo tej nieustannej styczności z drugim człowiekiem największą radość zdaje się sprawiać mu natura i samotność. Theroux, gdy tylko może, obozuje z dala od osad ludzkich i podróżuje samotnie. Zachwyca się przyrodą, gwieździstymi nocami i nieprzystępnym Oceanem, znakomicie opisuje ich piękno. To chyba mój ulubiony cytat:
"(...) ocean jest w istocie kosmosem, pływanie po nim podróżą między gwiazdami, archipelagi galaktykami, wyspy samotnymi gwiazdami w bezkresie wodnej ciemności, a żegluga nieśpieszną włóczęgą od gwiazdy do gwiazdy w kryształowej nocy."


Oprócz obcowania z ludźmi, przyrodą i samotnością ważnym aspektem tej książki jest również podróż przez historię. Theroux przywołuje wiele historycznych postaci, które wpłynęły na tereny, które opisuje. Mamy tu wielokrotne odwołania do np. Kapitana Cooka, Bronisława Malinowskiego, Gauguina czy Heyerdahla. Autor poprzez przywoływanie ich styczności z Oceanią przybliża czytelnikowi, na ile to możliwe, historie poszczególnych wysp, czasami wchodzi w polemikę jak np. w wypadku Heyerdahla i jego słynnej "Wyprawy Kon-Tiki".

"Szczęśliwe wyspy Oceanii" mają ponad 800 stron, pomimo to ani przez sekundę nie byłam znudzona lekturą. Theroux odwiedził 51 wysp i spędził na nich łącznie wiele miesięcy. Opisy święta jamsu, tajniki języka tok pisin, wędrówki po mrocznych Wyspach Wielkanocnych, audiencja u króla Taufa'ahau Tupou IV, bajkowy pobyt na Hawajach, dziwny kult Jona Fruma na Vanuatu- w tej książce pełni jest takich smaczków, które tylko pobudzają apetyt, by kiedyś naprawdę odwiedzić (przynajmniej) jedną z wysp Oceanii.

A chyba o to właśnie chodzi w książkach podróżniczych 👌

Paul Theroux (ur. 1941) to amerykański podróżnik i autor książek podróżniczych. Jego reportaże dotyczą głównie podróży pociągiem, jak np. "Wielki bazar kolejowy. Pociągiem przez Azję" i "Stary Ekspres Patagoński. Pociągiem przez Ameryki". W książce wydanej przez wydawnictwo Czarne w 2017 roku Theroux zmienia środek transportu i wyrusza w podróż kajakiem po Oceanii.

Na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Tazmamart to tajne marokańskie więzienie na Saharze. Gdy w 1971 roku część wojska przeprowadziła w Maroko nieudany zamach na króla, to właśnie tam trafili szeregowi żołnierze, którzy wykonywali rozkazy zbuntowanych wojskowych. Byli skazani na 10 lat, ale w rzeczywistości spędzili w niewoli 20. Oczywiście nie wszyscy, bo z 29 więźniów Tazmamart przeżyło zaledwie 4.

"To oślepiające niebieskie światło" jest literacką próbą opowiedzenia prawdziwej historii jednego z nich- Aziza Binebine'a, w książce nazwanego Salimem. Bohater i zarazem narrator opisuje codzienność więźniów Tazmamartu i są to opisy przerażające. Podziemne cele w których nie można się wyprostować, chleb i makaron bez żadnych dodatków do jedzenia każdego dnia przez 18 lat niewoli, choroby, samobójstwa, przypadki szaleństwa. Światło, które widzieli jedynie przy okazji grzebania kolejnych współwięźniów i przede wszystkim nieustanna walka, by pozostać człowiekiem- nie sposób wobec tej historii pozostać obojętnym.

Książek zaliczanych do literatury obozowej jest wiele, tę wyróżnia jej język- uduchowiony i miejscami poetycki, w ten bardzo charakterystyczny dla świata arabskiego sposób. Na początku trochę mi przeszkadzał, później dałam się ponieść narracji Salima i ostatecznie język zaliczam do jednych z mocniejszych punktów powieści Jellouna. Mało jest pisarzy, którzy potrafiliby tak pięknie i z tak wielką wrażliwością opisać największe okropności jakie mogą spotkać człowieka. Poezja miesza się z brutalnymi opisami, refleksje o naturze człowieka i Bogu przeplatają się z naturalistycznymi scenami kolejnych śmierci- wszystko to stwarza opowieść, która się kocha i nienawidzi, od której nie można się oderwać i będzie się ją pamiętać długo po odłożeniu książki.

"Istnieliśmy w nieruchomej teraźniejszości. Jeśli ktoś na swoje nieszczęście spojrzał wstecz lub wybiegł myślą w przyszłość, przyspieszał swoją śmierć"

"Powieść opowiadana w podziemnym więzieniu, w otoczeniu śmierci, nie może mieć tego samego znaczenia, tych samych skutków, co czytana na plaży albo na łące, w cieniu wiśni."

"Staliśmy się istotami złożonymi z nudy, kłębkami nudy. Nuda pachniała wilgocią cmentarza. Krążyła wokół nas, gryzła powieki, żłobiła skórę, wciskała się do żołądka."

"Co może być gorszego od przeżycia horroru? Patrzeć, jak mu się zaprzecza."

Tazmamart to tajne marokańskie więzienie na Saharze. Gdy w 1971 roku część wojska przeprowadziła w Maroko nieudany zamach na króla, to właśnie tam trafili szeregowi żołnierze, którzy wykonywali rozkazy zbuntowanych wojskowych. Byli skazani na 10 lat, ale w rzeczywistości spędzili w niewoli 20. Oczywiście nie wszyscy, bo z 29 więźniów Tazmamart przeżyło zaledwie 4.

"To...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Rzeczy, które spadają z nieba" to fińska powieść o przeżywaniu straty. Śmierć bliskiej osoby zawsze jest czymś, co nas przerasta i choć bardzo byśmy chcieli, nie potrafimy objąć jej umysłem. Główna bohaterka, około 10letnia Saara, niespodziewanie traci mamę. Traumy dopełnia absurdalny wymiar śmierci matki- podczas pracy w ogrodzie spada na nią oderwana od przelatującego samolotu bryła lodu. Wśród bólu i tęsknoty, zarówno Saara jak i jej ojciec, próbują poskładać swoje życie na nowo i znaleźć równowagę pomiędzy pamięcią a wyparciem bolesnych wspomnień.
Niczym w "Nieznośnej lekkości bytu" pełno tu pytań o naturę przypadku i przeznaczenia, które pojawiają się również za sprawą bohaterów drugoplanowych. Ciocia Saary dwukrotnie trafia główną nagrodę w totka, pewnien mężczyzna pięciokrotnie zostaje rażony piorunem - każde takie niewytłumaczalne wydarzenie wprowadza w życie bohaterów coraz więcej niepokoju i poczucia kruchości. Ich świat, kiedyś ułożony i bezpieczny, rozpada się i daje poczucie małości człowieka w starciu z fatum.
W "Rzeczach, które spadają z nieba" patrzymy na śmierć bliskiej osoby z perspektywy dziecka. Kilka lat temu czytałam "Strasznie głośno, niesamowicie blisko" J. S. Foera- obie te książki łączy podobna wrażliwość w opowiadaniu o stracie rodzica. Perspektywa dziecka i jego nieuświadomione mechanizmy radzenia sobie z traumą dają świeże spojrzenie na trudny temat żałoby. Tę świeżość dopełniają nieoczywiste porównania i nieco baśniowy klimat, w którym sporo jest groteski i humoru.
Nie myślcie jednak, że to powieść tylko o dziecku. Mamy w niej również innych narratorów- dorosłych, którzy podobnie jak Saara toczą walkę ze swoimi demonami. W niedoskonały sposób próbują grać z losem w jego grę, niezależnie od tego jak słabe karty dostali. To gorzka powieść o tym jak malutcy jesteśmy w starciu z przypadkiem/losem - niezależnie od wieku.


"Mama została przerwana, a my nie umieliśmy opowiedzieć jej do końca. Mama była postacią z bajki, która wyłaniała się z rzeki i wędrowała przez ponure, mroczne lasy do Związku Radzieckiego, Laponii i z powrotem. A jeśli takie postaci umierają, to nie umierają głupio i na darmo. Nie zostawiają Cudownego Dziecka, któremu ogrzewają ubrania przy ogniu, a już na pewno nie odchodzą bez pozostawienia wiadomości. Czekałam na wiadomość bardzo długo. Czytałam książki i myślałam, że któregoś dnia wypadnie spomiędzy nich list, w którym wszystko się wyjaśni, albo że mama popodkreślała zdania, a ja muszę tylko odnaleźć tę właściwą książkę. I myślałam o czasie, i o tym, że w tych podkreślonych słowach mama byłaby tu i teraz, choćby jeszcze jeden jedyny raz."

"Rzeczy, które spadają z nieba" to fińska powieść o przeżywaniu straty. Śmierć bliskiej osoby zawsze jest czymś, co nas przerasta i choć bardzo byśmy chcieli, nie potrafimy objąć jej umysłem. Główna bohaterka, około 10letnia Saara, niespodziewanie traci mamę. Traumy dopełnia absurdalny wymiar śmierci matki- podczas pracy w ogrodzie spada na nią oderwana od przelatującego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Kilka tygodni temu media zelektryzowała informacja o nagłym zniknięciu Kim Dzong Una. Na fali światowego zainteresowania tajemniczą postacią wodza Korei Północnej postanowiłam sięgnąć po książkę “Wielki Następca”. To był świetny wybór, bo choć reportaż Anny Fifield skupia się na biografii Kim Dzong na, to poznajemy w nim również dzieje samej Korei, począwszy od końca IIWŚ, aż do czasów współczesnych. Dzięki tej lekturze z pewnością nie będziesz laikiem w kwestiach związanych z reżimem Kimów.

Ale oczywiście nie chodzi o sama wiedzę. Książka musi być jeszcze dobrze napisana, wciągająca i zaskakująca. “Wielki Następca” to wszystko ma. Państwowa szkoła dla hakerów, niewyobrażalne środki bezpieczeństwa mające na celu ukrycie DNA komunistycznego przywódcy lub jego dzieciństwo spędzone pod fałszywym nazwiskiem w Szwajcarii – w tym reportażu pełno jest fascynujących faktów. Przystępna forma, ale i rzetelność pracy dziennikarskiej, sprawiają, że 400 stron pochłania się w kilka wieczorów.

Dla większości z nas Kim Dzong Un jest “śmiesznym facecikiem” w niemodnej fryzurze i źle dobranym garniturze, który robi wszystko, by jego kraj nie otworzył się na świat. Dla bardziej wtajemniczonych jest bezwzględnym graczem, który nie ma oporów, aby dla władzy zabić własnego brata i wujka. Po tej książce uzmysłowiłam sobie jednak coś jeszcze- Kim Dzong Un rozpoczął powolny proces luzowania swojego reżimu. To zaskakujące, ale być może jeszcze za naszego życia doczekamy końca Korei Północnej w takiej formie jaką znamy.

“Wielki Następca” to świetne źródło informacji o Korei Północnej. Dzięki tej książce będziesz z niecierpliwością- ale i merytoryczną wiedzą- wyczekiwać kolejnych wieści z najbardziej tajemniczego państwa świata.

ZApraszam na www.domowakultura.wordpress.com

Kilka tygodni temu media zelektryzowała informacja o nagłym zniknięciu Kim Dzong Una. Na fali światowego zainteresowania tajemniczą postacią wodza Korei Północnej postanowiłam sięgnąć po książkę “Wielki Następca”. To był świetny wybór, bo choć reportaż Anny Fifield skupia się na biografii Kim Dzong na, to poznajemy w nim również dzieje samej Korei, począwszy od końca IIWŚ,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Ch'en P'ing, gdyż tak naprawdę nazywała się Sanmao to niezwykle barwna postać. Przez 40 lat wędrowała po świecie i opisywała swoje perypetie w opowiadaniach. W Chinach jej utwory są kultowe, powstało nawet Muzeum Sanmao. Szczególne miejsce w sercu Sanmao zajmowała Sahara. Kochała pustynię i nie zważając na trudy życia na niej, spędziła tam kilka lat. Zbiór "Saharyjskie dni" opisuje pobyt autorki na Saharze Hiszpańskiej.
I jest to - jak sama autorka- zbiór nietuzinkowy. Pierwsze co uderza czytelnika to humor. Abstrakcyjny i (auto)ironiczny, ale jednocześnie prostolinijny i nienachalny. Opisy jej ślubu z Josem ("Ślub") lub egzaminu na prawo jazdy na pustyni ("Drabina do nieba") są przezabawne i doskonale pokazują jak oryginalną osobą była Sanmao.
Drugą cechą opowiadań w tym zbiorze jest niezwykła wrażliwość w opisywaniu Sahary. Opisy krajobrazów, zjawisk pogodowych i ludu Sahrawi są przepiękne i bardzo plastyczne. Czuć, że Sanmao kocha pustynię całym sercem. To, że musi robić meble do swojego domu z trumiennych desek i starych opon to dla niej tylko drobna niedogodność, a nawet dodatkowa radocha, tak samo jak ciągły deficyt wody i jedzenia. Sanmao kocha prostych ludzi i nie boi się żyć jak oni. Zresztą chyba ze wzajemnością, bo w krótkim czasie zjednuje sobie ich serca. Jest jedyną Chinką na pustyni, więc nie dziwne, że znają ją tam praktycznie wszyscy.
O ile w pierwszej części książki dominuje humor i ekscentryzm narratorki, to później robi się nieco poważniej i smutniej. Autorka porusza takie kwestie jak nienawiść rasowa między władającymi Saharą Hiszpanami a plemionami Sahrawi ("Sierżant Sebas"), niewolnictwo ("Niemy niewolnik") i zbliżająca się wojna domowa ("Płaczące wielbłądy"). To wstrząsające opowiadania, zwłaszcza, że przecież wszystko to wydarzyło się naprawdę.
"Saharyjskie dni" to proza wyjątkowa, podobnie jak sama Sanmao. Pozostaje tylko czekać na ukazanie się w naszym kraju kolejnych jej książek. Ja czekam z wielką niecierpliwością!

Ch'en P'ing, gdyż tak naprawdę nazywała się Sanmao to niezwykle barwna postać. Przez 40 lat wędrowała po świecie i opisywała swoje perypetie w opowiadaniach. W Chinach jej utwory są kultowe, powstało nawet Muzeum Sanmao. Szczególne miejsce w sercu Sanmao zajmowała Sahara. Kochała pustynię i nie zważając na trudy życia na niej, spędziła tam kilka lat. Zbiór...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

U mnie francuskie lato w pełni :)
"Odcięta ręka i inne wojenne opowieści “ to zbiór wspomnień Blaise'a Cendrarsa z frontu I wojny światowej. Cendrars (1887-1961), z pochodzenia Szwajcar, miał bardzo barwne życie. W wieku 15 lat uciekł z domu i wyruszył w wędrówkę po świecie. Gdy wybuchła IWŚ, zaciągnął się do Legii Cudzoziemnskiej, gdzie w wyniku odniesionych ran stracił prawą rękę. W 1915 roku otrzymał obywatelstwo francuskie. Całe życie podróżował i chwytał się różnych profesji, ale jego największą pasją zawsze pozostało pisanie.
“Odcięta ręka", choć dotyczy wojny, jest wybitnie pacyfistyczna. Wszelkie skojarzenia z Remarque'em i jego "Na zachodzie bez zmian" są jak najbardziej na miejscu. Jest trochę smutno, trochę śmiesznie, a tym, co najbardziej ciekawi Cendrarsa są towarzysze walk i ich historie. Opisuje je z pietyzmem godnym Ambrose'a w "Kompanii braci" i choć bohaterskich czynów nie ma tu za wiele, czuć ducha braterstwa, które rodzi w okopach. Jest też wojenna codzienność - bezsensowne śmierci, głupota przełożonych, strach i taplanie się w gównie (za przeproszeniem).
Autor rozkłada nam szeroki wachlarz różnych absurdów wojny. W tym Cendrars dorównuje samemu Hellerowi i jego "Paragrafowi 22". Co jest nie lada wyczynem, mając na uwadze, że spisuje przecież swoje wspomnienia. (Pewnie trochę podkoloryzowane, ale przecież licentia poetica ;))
Cendrars to niespokojny duch, poeta, anarchista i żołnierz - mieszanka wybuchowa, jak jego teksty, które są jednocześnie poetyckie i prowokacyjne, rozdzierajaco smutne i pełne humoru.
Bardzo się cieszę, że wśród morza francuskich twórców, natknęłam się na autora "Odcietej ręki". To z pewnością nasze nie ostatnie spotkanie :)

U mnie francuskie lato w pełni :)
"Odcięta ręka i inne wojenne opowieści “ to zbiór wspomnień Blaise'a Cendrarsa z frontu I wojny światowej. Cendrars (1887-1961), z pochodzenia Szwajcar, miał bardzo barwne życie. W wieku 15 lat uciekł z domu i wyruszył w wędrówkę po świecie. Gdy wybuchła IWŚ, zaciągnął się do Legii Cudzoziemnskiej, gdzie w wyniku odniesionych ran stracił...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Didier Eribon to francuski filozof i pisarz, któremu szczególnie bliska jest tematyka wykluczenia społecznego. Z reguły jest to kwestia wykluczenia osób homoseksualnych, ale w najnowszej książce pochyla się również nad inną grupą społeczną, a mianowicie nad klasą robotniczą. Biorąc pod uwagę, iż sam jest homoseksualistą wywodzącym się z klasy robotniczej, opowieść ta jest nad wyraz osobista.
"Powrót do Reims" to taki "fabularyzowany esej". Dawno nie czytałam książki, która otwórzyła mi oczy na tak wiele spraw. Sama wywodzę się z klasy robotniczej i z wielu zjawisk, również tych dziejących się w mojej głowie, nie zdawałam sobie sprawy. To bardzo ważna książka, zarówno dla mnie osobiście, ale sądzę, że również dla ogółu społeczeństwa krajów pierwszego świata. Eribon zastanawia się m. in. jak to się stało, że najniższe warstwy społeczne, od lat głosujące na opiekuńczą i socjalną lewicę, nagle przekierowały swoją sympatię w stronę prawicy. Analizuje różne bariery przy awansie społecznym dla kogoś takiego jak on; rozważa zaskakująco odmienne sposoby w jakie poradził sobie z wykluczeniem ze względu na pochodzenie i orientację seksualną. Śledzi życie swoich dziadków oraz rodziców i zastanawia się, czy na jakimkolwiek etapie mieli szansę przebić szklany sufit swojego pochodzenia i stawia pytanie: dlaczego MI się udało?
To książka pasjonująca, mądra i potrzebna— BARDZO polecam!

Didier Eribon to francuski filozof i pisarz, któremu szczególnie bliska jest tematyka wykluczenia społecznego. Z reguły jest to kwestia wykluczenia osób homoseksualnych, ale w najnowszej książce pochyla się również nad inną grupą społeczną, a mianowicie nad klasą robotniczą. Biorąc pod uwagę, iż sam jest homoseksualistą wywodzącym się z klasy robotniczej, opowieść ta jest...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Czasy Ludwika XIV to temat bardzo wdzięczny dla pisarzy. Przepych, intrygi i rozpusta jego dworu dają ogromną przestrzeń do tworzenia pasjonujących opowieści. Wystarczy tylko powołać kilku fikcyjnych bohaterów i umieścić ich w świecie "Wielkiej Historii", a przepis na bestseller gotowy. Zresztą to schemat wykorzystywany przez pisarzy od lat, bo fikcja historyczna wciąż sprzedaje się bardzo dobrze.
"Król cieni" zręcznie wykorzystuje ten trend. I tak jak np. w "Katedrze w Barcelonie" osnową historii była budowa katedry Santa Maria de la Mar, tak tu jest nią budowa słynnego Wersalu. Również tu mamy głównego bohatera wywodzącego się z biedoty, który dzięki swojej inteligencji i uporowi pnie się w górę. A w zasadzie dwoje bohaterów, bo jest Batiste, który zaczyna pracę jako robotnik przy budowie fonntan, ale i Nine, córka właściciela łaźni, która marzy o byciu naukowcem, co- biorąc pod uwagę jej płeć, pochodzenie i czas akcji- nie jest realne. Losy głównych bohaterów splatają się i przecinają się z losami takich postaci jak sam Król Słońce czy Mazarin.
Co do wartości historycznej powieści nie mogę się wypowiadać, bo o czasach Ludwika XIV nie wiem za dużo, ale podejrzewam, że (jak to na ogół w takich powieściach bywa) postacie historyczne zostały skrojone tak, by pasowały do losów głównych bohaterów i nie można czerpać o nich rzetelnej wiedzy historycznej z takich publikacji. Czy to wada? Nie jest to książka stricte historyczna, więc niekoniecznie.
Ciekawym zabiegiem w "Królu cieni" jest narracja. Całość napisana jest w formie listu niejakiego Ange'a Lacarpe do hrabiego de Cholaya. Czytelnik przez długi czas nie ma pojęcia kim są te postaci i w jaki sposób łączą się z historią opisaną w książce. A łączą się w sposób zaskakujący, co Eve de Castro odkrywa bardzo powoli, wyjaśniając zagadkę dopiero na ostatnich stronach.
Mamy suspens, twist fabularny i porywające losy głównych bohaterów. A czego nie ma? Przede wszystkim jakichkolwiek wrażeń artystycznych. "Król cieni" napisany jest poprawnie, ale bezbarwnym językiem. Tu liczą się emocje i wartka akcja; styl pozostaje przezroczysty, a w rezultacie powstaje po prostu czytadło. I jak na czytadło jest bardzo dobre, to idealna lektura na wakacje. Jeśli szukacie czegoś lekkiego i wciągającego na plażę lub biwak to nie będziecie zawiedzeni :)

Czasy Ludwika XIV to temat bardzo wdzięczny dla pisarzy. Przepych, intrygi i rozpusta jego dworu dają ogromną przestrzeń do tworzenia pasjonujących opowieści. Wystarczy tylko powołać kilku fikcyjnych bohaterów i umieścić ich w świecie "Wielkiej Historii", a przepis na bestseller gotowy. Zresztą to schemat wykorzystywany przez pisarzy od lat, bo fikcja historyczna wciąż...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Moją (nomen omen) piętą achillesową w literaturze jest mitologia. Jakoś jej nie czuję, nie rozumiem i chyba zawsze tak już będzie. Lektura "Żywotów urojonych" była dla mnie nie lada wyzwaniem, bo nawiązań do mitologii jest tu od groma.
Na zbiór składają się cztery publikowane wcześniej utwory Schwoba (1867-1905)- Żywoty urojone, Krucjata dziecięca, Księga Monelli i Mimy- w oryginalnych przekładach tłumaczy Młodej Polski. To bardzo uniwersalne opowieści, mieszczące się gdzieś na pograniczu mitu i baśni. Przypominały mi opowiadania innego Francuza- Julesa Supervielle'a (którego "Orfeusza" bardzo Wam polecam! ). Teksty są alegoryczne, dość mroczne i depresyjne. W tytułowym utworze Schwob serwuje czytelnikowi ponad 20 króciutkich biografii, m. in. Herostrata, Petroniusza czy Pocahontas), które balansują na granicy między pochyleniem się nad indywidualnym bohaterem, a ukazaniem uniwersalności jego historii. W "Krucjacie dziecięcej" autor oddaje głos uczestnikom krucjaty z XIII wieku- to bardzo smutna opowieść, ale za to jak pięknie napisana. Zresztą niezaprzeczalnie największą zaletą tego zbioru jest jego język. Piękne zdania, wysmakowana fraza i poetyckość prozy Schwoba potrafią zachwycić, ale wymagają od czytelnika również literackiego wyrobienia i skupienia. Mnie momentami "Żywoty urojone" pokonywały, zwłaszcza "Księga Monelli", która była zbyt oniryczna, tajemnicza i po prostu nieczytelna. Może jeszcze kiedyś przyjdzie mi się z nią zmierzyć...
Przy lekturze Schwoba dużo grzebałam w internecie - czytałam o osobach, które opisał w "Żywotach", oglądałam ich portrety, w przypadku malarzy ich obrazy, szukałam informacji o krucjacie dziecięcej itd.— to, że ta lektura inspiruje do takich poszukiwań jest zapewne jej kolejną zaletą.
Jeżeli szukacie trudnej, ale przynoszącej satysfakcję książki - ten zbiór powinien Was zadowolić.


"Niechaj droga twoja nie wiedzie od jednego kresu do drugiego, tego bowiem nie ma na świecie; lecz niechaj każdy twój krok będzie oddzielnym wybuchem" (Księga Monelli)

Moją (nomen omen) piętą achillesową w literaturze jest mitologia. Jakoś jej nie czuję, nie rozumiem i chyba zawsze tak już będzie. Lektura "Żywotów urojonych" była dla mnie nie lada wyzwaniem, bo nawiązań do mitologii jest tu od groma.
Na zbiór składają się cztery publikowane wcześniej utwory Schwoba (1867-1905)- Żywoty urojone, Krucjata dziecięca, Księga Monelli i Mimy-...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Jean-Paul Sartre (1905-1980) obok Alberta Camusa jest czołowym przedstawicielem egzystencjalizmu ateistycznego. Sartre to pisarz, filozof i wieloletni partner Simone de Beauvoir, z którą tworzył chyba najsłynniejszą parę intelektualistów XX wieku. Była jego "miłością konieczną", co nie przeszkadzało im w licznych romansach- tworzyli trójkąty, a nawet czworokąty, o czym zresztą Beauvoir napisała w swojej pierwszej książce. Twórca "Muru" w 1964 został laureatem literackiego Nobla, jednak odmówił jego przyjęcia. Dość kontrowersyjne poglądy (bardzo długo wspierał ZSRR), uzależnienie od amfetaminy, otwarty związek z najsłynniejszą feministką XX wieku - życie Sartre z pewnością było barwne; można powiedzieć, że stał się legendą za życia (czego zresztą bardzo nie chciał- dlatego odmówił przyjęcia wspomnianego Nobla). Nic dziwnego, że gdy umarł w 1980 roku, na cmentarzu Montparnasse żegnało go 50 000 Francuzów.

"Mur" to zbiór opowiadań wydany w 1939 roku. W jego skład wchodzą: tytułowy "Mur", "Pokój", "Herostrates", "Intymność" i "Dzieciństwo wodza". I jak to z reguły w zbiorach bywa, są opowiadania lepsze i te odrobinę gorsze.
Moim absolutnym numerem jeden jest "Mur", który opisuje ostatnią dobę więźniów skazanych na śmierć. O czym myślisz oczekując na ranek, w którym zostaniesz rozstrzelany? Dostrzegasz sens czy raczej bezsensowność swojego za krótkiego życia? Jak reaguje twoje ciało, gdy uświadamiasz sobie, że za kilka godzin rozerwą je kule? Końcówka jest przewrotna, stawia przed czytelnikiem wiele pytań w duchu filozofii egzystencjalizmu.
Bohaterką "Pokoju" jest Ewą, która zajmuje się chorym psychicznie mężem i stopniowo daje wciągnąć się w świat jego uronień. Cienka granica między zdrowiem psychicznym a chorobą oraz między miłością a przywiązaniem - to główne tematy "Pokoju", który jest opowiadaniem niepokojącym, mrocznym i równocześnie bardzo dobrym.
"Herostrates" jest utworem jeszcze mrocznieszym, bo narrator jest socjopatą, który planuje zabić bez powodu przypadkowych ludzi. Czy zdecyduje się na ten krok? Nie zdradzę ;)
Dwa ostatnie opowiadania są nieco słabsze, ale ostatecznie trzymają dobry poziom. Wszystko utrzymane jest w duchu egzystencjalizmu. Jak wiele w naszym życiu zależy od przypadku, a ile od nas? Czy możemy samostanowić o tym kim jesteśmy i czy jesteśmy w stanie robić to świadomie? Czy moralność lub normalność są narzucaną nam ramą, czy czymś, co możemy kształtować według siebie? To są pytania, które bardzo lubię w literaturze. Sartre pięknie je stawia, a odpowiedzi czytelnikowi —rzecz jasna— nie udziela żadnych.

"Mur" znalazłam kilka miesięcy na półce wymian w moim mieście, wzięłam w ciemno.
Oby więcej takich szczęśliwych przypadków w moim czytelniczym życiu ;)


Zapraszam na: www.domowakultura.wordpress.com

Jean-Paul Sartre (1905-1980) obok Alberta Camusa jest czołowym przedstawicielem egzystencjalizmu ateistycznego. Sartre to pisarz, filozof i wieloletni partner Simone de Beauvoir, z którą tworzył chyba najsłynniejszą parę intelektualistów XX wieku. Była jego "miłością konieczną", co nie przeszkadzało im w licznych romansach- tworzyli trójkąty, a nawet czworokąty, o czym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

O "Dzikim" wcześniej nie słyszałam- po prostu zaintrygowała mnie okładka podczas przeglądania nowości w bibliotece. Gdy przeczytałam, że autor jest twórcą scenariuszy do takich filmów jak np. moja ukochane "Amores perros" to wiedziałam , że muszę przeczytać tę książkę.
Rzecz dzieje się w Meksyku (choć nie tylko) w latach sześćdziesiątych. Juan, główny bohater i zarazem narrator, to 17letni chłopiec, na którego w krótkim czasie spada ogrom nieszczęść- jego starszy brat i zarazem wzór do naśladowania zostaje zamordowany na oczach Juana, później umiera jego babcia, a na koniec rodzice. Zostaje sierotą. Jedynym, co trzyma go przy życiu jest żądza zemsty na mordercach brata i uczucie do Chelo, dziewczyny z sąsiedztwa. I jest jeszcze Kieł- dziki pies sąsiadów, którego Juan postanawia uratować od uśpienia.
W powieści Arriagi akcja biegnie nieliniowo, dużo tu retrospekcji, dzięki którym stopniowo poznajemy historię Juana. A czego tu nie ma! Pierwsza miłość, przechodzenie przez żałobę, kwestia zemsty i wybaczenia, relacja człowiek-zwierzę (i to w wielu aspektach), meksykańskie gangi, skorumpowana policja, ultrakatolickie bojówki, oraz "sex, drugs and rock'n'roll." ;) Seksu jest tu dużo, tak samo jak przemocy, zwłaszcza wobec zwierząt. To książka mocna, brutalna i dzika. Ale rowniez fascynująca, piękna i liryczna- pełna paradoksów, kolorowa i intensywna jak Meksyk, który tak namacalnie oddał w niej Arriaga.
"Dziki" to prawie 700 stron historii, ktora ani przez moment nie nudzi. Jeżeli znacie i lubicie filmy, do których scenariusze stworzył Arriaga, to jego książka z pewnością też się Wam spodoba. Zresztą myślę, że pozostali czytelnicy też będą usatysfakcjonowani. Wystarczy chociażby spojrzeć na średnią ocen "Dzikiego" na LC. :)

O "Dzikim" wcześniej nie słyszałam- po prostu zaintrygowała mnie okładka podczas przeglądania nowości w bibliotece. Gdy przeczytałam, że autor jest twórcą scenariuszy do takich filmów jak np. moja ukochane "Amores perros" to wiedziałam , że muszę przeczytać tę książkę.
Rzecz dzieje się w Meksyku (choć nie tylko) w latach sześćdziesiątych. Juan, główny bohater i zarazem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"Wesele stu tysięcy barbarzyńców" zostało wydane w serii "Fantastyka i Groza", której jestem wielką fanką i nieśpiesznie kolekcjonuje kolejne tytuły. Sięgając po tomy tej serii, możemy być pewni, że otrzymamy coś oryginalnego i wykraczającego poza schematy literatury. Tak jest i w tym przypadku.
Króciutka opowieść Tojala (niecałe 80 stron) niesie ze sobą wiele niespodzianek. Już sam tytuł intryguje. Jakie było moje zaskoczenie, gdy dowiedziałam się, że "Sto tysięcy barbarzyńców" to w rzeczywistości imię psa! Niby zwykły, bezpański pies, ale jego losy i miejsca, które odwiedza są niezwykle oryginalne, wręcz naznaczone surrealizmem.
"Wesele stu tysięcy barbarzyńców" to pełna okrucieństwa i symboliki baśń dla dorosłych. Historia psa, który marzy o miłości i przyjaźni, a otrzymuje ból i przedmiotowe traktowanie. Sto Tysięcy Barbarzyńców wędruje po świecie (i nie tylko! ) w towarzystwie księżyca, a jego jedynym marzeniem jest spotkać białą suczkę, którą pragnie pokochać. Trafia m.in. do fałszywego Rzymu na środku niczego i jakkolwiek dziwnie to nie brzmi, staje sam naprzeciw rzymskiej armii...
Ta książka ma w sobie coś z absurdu "Jesieni w Pekinie" Viana, ale niesie w sobie również uniwersalizm "Małego Księcia" i przede wszystkim ogrom smutku. Jest mroczna, intrygująca i bardzo specyficzna. A zakończenie— odjazd totalny!
Czytałam w tym roku sporo "dziwnych" książek, ale ta bije je na głowę :)
Polecam, choć pewnie nie wszystkim ;)

"Wesele stu tysięcy barbarzyńców" zostało wydane w serii "Fantastyka i Groza", której jestem wielką fanką i nieśpiesznie kolekcjonuje kolejne tytuły. Sięgając po tomy tej serii, możemy być pewni, że otrzymamy coś oryginalnego i wykraczającego poza schematy literatury. Tak jest i w tym przypadku.
Króciutka opowieść Tojala (niecałe 80 stron) niesie ze sobą wiele...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Rosjanin Aleksander Kondratiew(1876-1967) to pisarz w Polsce praktycznie nieznany- zaledwie jedna przetłumaczona powieść, i to jeszcze 75 lat po jej światowej premierze. Trochę to dziwi, ale z drugiej strony jego życie i twórczość przypadały na tzw. Srebrny Wiek kultury rosyjskiej, który obfitował w oryginalnych twórców i prądy literackie. Kondratiew, trochę pominięty, trochę zapomniany ma jednak do zaoferowania polskiemu czytelnikowi coś wyjątkowego - "powieść demonologiczną", której bohaterami są nasze demony i bóstwa. Autor po rewolucji październikowej udał się na emigrację na Wołyń i spędził na ziemiach II Rzeczypospolitej prawie 20 lat- opuścił je dopiero w 1939, by ostatecznie osiąść w Stanach Zjednoczonych.

To właśnie na Wołyniu powstało "Na brzegu Jarynia" i jest tym Wołyniem przesiąknięte. Tamtejsza przyroda, zabobony, wierzenia i obyczaje stwarzają niepowtarzalny klimat tej powieści. Chociażby sam początek:

Cicha, ciemna noc nad brzegiem tytułowej rzeki. Ale spokój jest tylko pozorny- z toni wynurza się stary Wodnik - oblepiony wodorostami władca Jarynia. Siedząc na brzegu obserwuje życie toczące się pod osłoną nocy- wiedźma lecąca gdzieś na miotle, za chwilę druga ukryta pod postacią kota, chwilę potem przemykający wilkolak... Gdzieś dalej bawią się rusałki, a na dnie rzeki leży przykryty mułem posąg Peruna- ten wypchnięty przez chrześcijaństwo z ludzkiej pamięci bóg, dziś potrzebny jest tylko Wodnikowi, z którym toczy dysputy o dawnych i nowych czasach.
Ale tej nocy Wodnika najbardziej ciekawi topielica, która leży na dnie jego królestwa . Z powodu nieszczęśliwej miłości rzuciła się niedawno do rzeki. Nie przypuszczała jednak, że z chwilą, gdy na jej martwe lico padną promienie księżyca, odrodzi się jako rusałka- sługa i żona Wodnika. Gdy budzi ją pieszczota żabich rąk jaryńskiego demona, pragnie uciec, ale ucieczka nie jest możliwa...

A to zalewie pierwszych pięć stron! Dalej jest równie klimatycznie i mroczno. Chuć, gniew i zazdrość targają bohaterami, którzy z reguły uosobiają najgorsze ludzkie cechy. Kilku z nich przez swoje namiętności straci życie, wielu innych zapłaci w inny sposób. A bohaterów jest całe multum - oprócz wspomnianych jest jeszcze Leszy i Leszowa, Biesy i biesówki bagienne, a także zwykli śmiertelnicy. Losy mieszkańców okolic Jarynia opisane są sensualnym językiem, a nastrój powieści tworzy mroczna i tajemnicza przyroda oraz fantastyczni bohaterowie. Nie bez powodu na okładce przywoływany jest Leśmian- obaj pisarze mają podobny sposób opisywania przyrody i potrafią tymi opisami stworzyć niepowtarzalny klimat.

Polecam serdecznie, zwłaszcza dzisiaj - toż to Dziady :)

Rosjanin Aleksander Kondratiew(1876-1967) to pisarz w Polsce praktycznie nieznany- zaledwie jedna przetłumaczona powieść, i to jeszcze 75 lat po jej światowej premierze. Trochę to dziwi, ale z drugiej strony jego życie i twórczość przypadały na tzw. Srebrny Wiek kultury rosyjskiej, który obfitował w oryginalnych twórców i prądy literackie. Kondratiew, trochę pominięty,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Bezprzecznie jeden z najwspanialszych stylistów wszech czasów wśród prozaików" (z okładki)
Serio?
Dla mnie to tylko czytadło, wprawdzie napisane niezłym językiem, ale z kulejącą dynamiką i nudne. Jeżeli jest to wielka książka, to wielkością pokroju "Dżentelmena w Moskwie", czyli dla mnie nie za bardzo... Zresztą te książki mają coś wspólnego- podobny sposób snucia opowieści, podobne zamiłowanie do okrągłych zdań. "Poświata" na szczęście nie ma tak odklejonej fabuły, ale poza tym niewiele się różnią.
Męczyłam się i męczyłam, ale gdzieś w połowie się poddałam. Może później było lepiej? Nie wiem, ale wątpię, żeby zakończenie, podobno zaskakujące, zmieniło mój odbiór całości.

"Bezprzecznie jeden z najwspanialszych stylistów wszech czasów wśród prozaików" (z okładki)
Serio?
Dla mnie to tylko czytadło, wprawdzie napisane niezłym językiem, ale z kulejącą dynamiką i nudne. Jeżeli jest to wielka książka, to wielkością pokroju "Dżentelmena w Moskwie", czyli dla mnie nie za bardzo... Zresztą te książki mają coś wspólnego- podobny sposób snucia...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Tazmamart to tajne marokańskie więzienie na Saharze. Gdy w 1971 roku część wojska przeprowadziła w Maroko nieudany zamach na króla, to właśnie tam trafili szeregowi żołnierze, którzy wykonywali rozkazy zbuntowanych wojskowych. Byli skazani na 10 lat, ale w rzeczywistości spędzili w niewoli 20. Oczywiście nie wszyscy, bo z 29 więźniów Tazmamart przeżyło zaledwie 4.

"To oślepiające niebieskie światło" jest literacką próbą opowiedzenia prawdziwej historii jednego z nich- Aziza Binebine'a, w książce nazwanego Salimem. Bohater i zarazem narrator opisuje codzienność więźniów Tazmamartu i są to opisy przerażające. Podziemne cele w których nie można się wyprostować, chleb i makaron bez żadnych dodatków do jedzenia każdego dnia przez 18 lat niewoli, choroby, samobójstwa, przypadki szaleństwa. Światło, które widzieli jedynie przy okazji grzebania kolejnych współwięźniów i przede wszystkim nieustanna walka, by pozostać człowiekiem- nie sposób wobec tej historii pozostać obojętnym.

Książek zaliczanych do literatury obozowej jest wiele, tę wyróżnia jej język- uduchowiony i miejscami poetycki, w ten bardzo charakterystyczny dla świata arabskiego sposób. Na początku trochę mi przeszkadzał, później dałam się ponieść narracji Salima i ostatecznie język zaliczam do jednych z mocniejszych punktów powieści Jellouna. Mało jest pisarzy, którzy potrafiliby tak pięknie i z tak wielką wrażliwością opisać największe okropności jakie mogą spotkać człowieka. Poezja miesza się z brutalnymi opisami, refleksje o naturze człowieka i Bogu przeplatają się z naturalistycznymi scenami kolejnych śmierci- wszystko to stwarza opowieść, która się kocha i nienawidzi, od której nie można się oderwać i będzie się ją pamiętać długo po odłożeniu książki.

"Istnieliśmy w nieruchomej teraźniejszości. Jeśli ktoś na swoje nieszczęście spojrzał wstecz lub wybiegł myślą w przyszłość, przyspieszał swoją śmierć"

"Powieść opowiadana w podziemnym więzieniu, w otoczeniu śmierci, nie może mieć tego samego znaczenia, tych samych skutków, co czytana na plaży albo na łące, w cieniu wiśni."

"Staliśmy się istotami złożonymi z nudy, kłębkami nudy. Nuda pachniała wilgocią cmentarza. Krążyła wokół nas, gryzła powieki, żłobiła skórę, wciskała się do żołądka."

"Co może być gorszego od przeżycia horroru? Patrzeć, jak mu się zaprzecza."


***
Zapraszam na www.domowakultura.wordpress.com

Tazmamart to tajne marokańskie więzienie na Saharze. Gdy w 1971 roku część wojska przeprowadziła w Maroko nieudany zamach na króla, to właśnie tam trafili szeregowi żołnierze, którzy wykonywali rozkazy zbuntowanych wojskowych. Byli skazani na 10 lat, ale w rzeczywistości spędzili w niewoli 20. Oczywiście nie wszyscy, bo z 29 więźniów Tazmamart przeżyło zaledwie 4.

"To...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Szwecja, lata pięćdziesiąte.
Główny bohater "Zła", Erik, to chłopiec niezwykły- inteligentny, wyjątkowo opanowany i potrafiący bezbłędnie czytać ludzkie emocje. Jako przywódca szkolnego gangu budzi w rowieśnikach mieszaninę strachu i podziwu. Jednak w domu staje się kimś zupełnie innym- workiem treningowym dla sadystycznego ojca.
Pewnego dnia na skutek swojego zachowania Erik zostaje wydalony ze szkoły. By uratować szansę na dobre wykształcenie syna, rodzice wysyłają go do Stjarnsbergu - zamkniętej szkoły dla chłopców, w której praktykuje się "koleżańskie samowychowanie". Tradycja ta w rzeczywistości sprowadza się do nieustannego znęcania się nad młodszymi uczniami. Erik kolejny raz staje się ofiarą. Jednak w dorastającym chłopcu narasta odraza do przemocy i postanawia walczyć z prześladowcami wszelkimi możliwymi sposobami. Tylko jak można tego dokanać nie stając się jednocześnie takim jak oni?

"Zło" to książka mocna, brutalna i wciągająca. Opisuje spiralę przemocy i strachu oraz mechanizmy władzy na nich oparte. Stjarnsberg jawi sie jako siedlisko faszyzmu, w którym kult siły i bezwzględna władza mają stworzyć idealnego Szweda. Zamknięta społeczność młodych chłopców i walka o władzę przywodzą na myśl doskonałego "Władcę much" W. Goldinga.
Nie jest to lektura lekka, dużo tu przemocy i bohaterów, których czytelnik wprost nienawidzi. "Zło" to powieść bardzo angażująca emocjonalnie, w której psychologia postaci gra pierwsze skrzypce. Jednocześnie to powieść bardzo uniwersalna, co zresztą sugeruje sam tytuł.
Nie sądziłam, że książka Guillou'a tak mi się spodoba, to jedno z milszych zaskoczeń tego roku :) polecam!

Szwecja, lata pięćdziesiąte.
Główny bohater "Zła", Erik, to chłopiec niezwykły- inteligentny, wyjątkowo opanowany i potrafiący bezbłędnie czytać ludzkie emocje. Jako przywódca szkolnego gangu budzi w rowieśnikach mieszaninę strachu i podziwu. Jednak w domu staje się kimś zupełnie innym- workiem treningowym dla sadystycznego ojca.
Pewnego dnia na skutek swojego zachowania...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Anna, główna bohaterka i narratorka powieści, to kobieta po trzydziestce starająca się pogodzić pracę naukową z wychowaniem dzieci. Akcja powieści dzieje się na małej szkockiej wyspie Colsay, której bohaterka wraz z mężem Gilesem i dwójką synów są jedynymi mieszkańcami. Wydawać by się mogło, że takie odosobnienie sprzyja pracy nad książką, która Anna stara się pisać, jednak rzeczywistość jest zupełnie inna. Giles całe dnie spędza poza domem, obserwując maskonury, w domu panoszy się chaos i bałagan, a dzieci wymagają nieustannej uwagi- zwłaszcza młodszy Moth, który regularnie serwuje Annie bezsenne noce. W kobiecie narasta frustracja i agresja wobec najbliższych. Sytuacja komplikuje się, gdy podczas prac w ogrodzie znajduje szczątki dziecka. Znalezisko skłania ją do do zgłębiania historii wyspy i wielu osobistych refleksji.

Akcja książki zapowiada się bardzo ciekawie- tajemnica z przeszłości, klimatyczna wyspa gdzieś na końcu świata i zmagania z macierzyństwem. Niestety "Nocne czuwanie" okazało się jednym z większych rozczarowań tego roku.
Przede wszystkim: Ta książka jest po prostu nudna. 90% akcji stanowią opisy codzienności: Gotowanie, opieka nad dziećmi, zbieranie przez Annę materiałów do publikacji. Wątku szczątków w zasadzie mogłoby nie być, toczy się gdzieś na marginesie i w ogóle nie wnosi do książki spodziewanej tajemniczości. Dużo tu za to fragmentów starych listów, prac naukowych, artykułów prasowych, ktore choć bardzo dobrze korespondują z treścią książki, to z reguły są niestety nudne.
Do tego główni bohaterowie. STRASZNIE IRYTUJĄ.
Anna, kobieta przecież inteligentna, nie dostrzega sposobów na wyjście z impasu, w którym się znalazła. Bez pomocy męża, nie jest w stanie pogodzić pracy naukowej z prowadzeniem domu, ale nie umie mu tego zakomunikować. Karmi rodzinę resztkami, pozwala, by ich dom zarastał brudem, a frustrację rozładowuje na dzieciach.
Giles jest wiecznie nieobecny, choć tak naprawdę nie ma pewności, czy obserwacja populacji maskonurów wymaga aż takiego nakładu czasu. Mimo to, wyznacza w domu standardy typu ręcznie robione słodycze, ekologiczne jedzenie, wszystko najwyższej jakości- broń Boże z supermarketu.
Między tą dwójką brak dialogu, żyją obok siebie, a jedynym co im dobrze wspólnie wychodzi jest seks.

Oczywiście dostrzegam, też plusy "Nocnego czuwania". Jest dobrze napisane (choć mnóstwo tu literówek) i na pewno inteligentne. To z pewnością nie jest powieść obyczajowa z wątkiem kryminalnym, a raczej studium kobiety uwiezionej gdzieś pomiędzy tradycyjną rolą matki i pani domu, a współczesnym feminizmem i potrzebą indywidualności.
Najbardziej w tej książce podobał mi się humor - zgryźliwy, pełen autoironii, podszyty smutkiem i goryczą. Szkoda, że nie było go więcej.

Ta książka miała ogromny potencjał. Pozostał żal, że tak ważny i ciekawy temat został rozmemłany przez opisy kleksów z owsianki na stole i kłótni kilkulatków.
Chyba nie polecam. Chociaż wiem, że są osoby, którym "Nocne czuwanie" podpasowało bardzo.




"Kiedyś przejechałam na tylnym siodełku motocykla z Cambridge w dzicz zachodniej Walii, a będąc w wieku Zoe wracałam nad ranem z imprez na rowerze, jadąc przez dzielnicę, w której zamiast firanek w oknach były deski, a na ulicach stały spalone samochody. Teraz definicją życia na krawędzi stało się jedzenie czekolady i czytanie pożyczonych książek w wannie "

Anna, główna bohaterka i narratorka powieści, to kobieta po trzydziestce starająca się pogodzić pracę naukową z wychowaniem dzieci. Akcja powieści dzieje się na małej szkockiej wyspie Colsay, której bohaterka wraz z mężem Gilesem i dwójką synów są jedynymi mieszkańcami. Wydawać by się mogło, że takie odosobnienie sprzyja pracy nad książką, która Anna stara się pisać, jednak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Oliver Sacks to zmarły 3 lata temu angielski profesor neurologii i autor książek popularnonaukowych. W Polsce wydano kilkanaście książek Sacksa, a "Mężczyzna, ktory pomylił swoją żonę z kapeluszem" jest bez wątpienia jego najsłynniejszą publikacją.
Już we wstępie Sacks pisze o potrzebie skupienia się na indywidualnym pacjencie, o niemożności oddzielenia człowieka od jego choroby:
"W wąsko pojętej historii przypadku "podmiot" nie istnieje; współczesne historie przypadków napomykają o podmiocie za pomocą określeń ("osobnik płci żeńskiej, 21 lat, z trisomią i bielactwem"), które równie dobrze mogą odnosić się do ludzi, co i do szczurów. Chcąc znów umieścić cierpiący, zraniony, walczący ludzki podmiot w centrum uwagi, musimy pogłębić historię przypadku, zmienić ją na opowieść."

To humanistyczne "umiłowanie człowieka" przebija z każdej strony. "Mężczyzna, ktory pomylił swoją żonę z kapeluszem" składa się właśnie z historii poszczególnych pacjentów, z którymi Sacks zetknął się przez kilkadziesiąt lat medycznej pracy. Wszyscy, czy to na skutek wrodzonej wady, nabytej choroby lub wypadku, musieli nauczyć się funkcjonować z mózgiem, który nie pracował tak jak mózgi reszty społeczeństwa.

A są to opowieści wręcz niewiarygodne.
Pani S.-kobieta po udarze, dla której nie istnieje lewa strona. Gdy się maluje, makijaż wykonuje tylko na prawej połowie twarzy. Gdy je, zjada tylko to, co leży na prawej stronie talerza. A gdy jest jeszcze głodna , obraca się w prawo (bo poza jej percepcją jest możliwość obrócenia się w LEWĄ stronę), aż w zasięgu jej wzroku ponownie pojawia się talerz. Zjada połowę. Gdy nadal jest głodna , obraca się znowu i zjada połowę połowy. I tak do momentu, aż będzie najedzona.
Albo John i Michael - para autystycznych bliźniaków, dla których niemożnością jest obliczenie prostych równań w stylu 4:2=?, ale potrafią odbierać matematykę w jakiś inny, do dziś niewyjaśniony sposób. Bez trudu przerzucają się kilkunastocyfrowymi liczbami pierwszymi, potrafią w sekundę podać dzień tygodnia dla dowolnej daty w ciągu 80.000 lat. A gdy pewnego dnia w gabinecie wysypały się zapałki, wystarczył jeden rzut oka, aby obaj bez namysłu stwierdzili chórem: 111! Sacks oczywiście zaraz je policzył. I oczywiście mieli rację.

Takich historii jest tu mnóstwo.
Ale wrażenie robią nie tylko one, a także merytoryczne przygotowanie autora. Czuć, że "Mężczyznę..." napisał profesor. Profesjonalizm i wiedza Sacksa wyróżniają tę książkę wśród innych, jakże modnych teraz, książek popularnonaukowych, których starają się być przede wszystkich "popularne", a z "naukowoscią" niestety wiele wspólnego nie mają.

Polecam z całego serca wszystkim 👍👍👍

Oliver Sacks to zmarły 3 lata temu angielski profesor neurologii i autor książek popularnonaukowych. W Polsce wydano kilkanaście książek Sacksa, a "Mężczyzna, ktory pomylił swoją żonę z kapeluszem" jest bez wątpienia jego najsłynniejszą publikacją.
Już we wstępie Sacks pisze o potrzebie skupienia się na indywidualnym pacjencie, o niemożności oddzielenia człowieka od jego...

więcej Pokaż mimo to