rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

W najnowszej książce Twardocha towarzyszymy Aloisowi Pokorze, urodzonemu na Śląsku (a gdzieżby indziej) w ubogiej, górniczej rodzinie pod koniec XIX wieku. Gdy o 10-letniego chłopca upomina się los, schodzi on z drogi wiodącej przez typowe życie, jakie pisane jest mężczyznom w tej części świata, jego przodkom i braciom - kopalnia, żona, mnóstwo dzieci, pylica i śmierć.

Śmierć nie przychodzi po Aloisa też „na pańskiej wojnie”, choć kto wie, czy śmierć nie ciągnie się za nim jak cień aż do końca, odkąd odłamek omal nie rozrywa jego hełmu na jednej z ostatnich niemieckich szarż w czasie I wojny światowej. Do pogrążonego w śpiączce bohatera wracają wspomnienia, traumy i momenty, które sprawiły że stał się tym, kim jest.

Alois jest świadkiem lub czynnym uczestnikiem przełomowych wydarzeń historycznych Europy, na jego oczach ginie stary świat i stary porządek. Front w Flandrii, ogarnięty rewolucją Berlin po kapitulacji wojsk cesarskich, aż po miotający się między Polską, Niemcami i autonomią Śląsk. Alois wszędzie próbuje znaleźć swoje miejsce, ale to ślepy traf decyduje o jego losach.

Każda nacja rości sobie prawa do Pokory, kiedy leży to w jej interesie, raz upomina się o niego cesarz, raz rewolucja, innym razem Polska, kusi też spokojny żywot mieszczanina. Kiedy w końcu Alois uświadamia sobie, jak wygląda najlepsza dostępna dla niego wersja życia, jest już za późno. Czy dlatego, że od dziecka z pokorą przyjmował to, co zgotował mu los? Czy wręcz przeciwnie, stracił wszystko, gdy próbował uciec od tego, co mu pisane?

W „Pokorze” pobrzmiewają mocno współczesne echa. Twardoch skręca w lewo, coraz mocniej kontestując arystokratyczno-kapitalistyczny porządek świata i pokazując marny los wyzyskiwanych i dających się zwieść wielkim ideom. Pokazuje też słabość mężczyzn, którzy, choć otoczeni przemocą, bronią i uwikłani w wojny, ostatecznie okazują się podgatunkiem niegodnym kobiet, które zawsze wiedzą, czego chcą.

W najnowszej książce Twardocha towarzyszymy Aloisowi Pokorze, urodzonemu na Śląsku (a gdzieżby indziej) w ubogiej, górniczej rodzinie pod koniec XIX wieku. Gdy o 10-letniego chłopca upomina się los, schodzi on z drogi wiodącej przez typowe życie, jakie pisane jest mężczyznom w tej części świata, jego przodkom i braciom - kopalnia, żona, mnóstwo dzieci, pylica i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Brak bohaterów i akcji w klasycznym rozumieniu. Imienia głównej postaci i narratorki nie znamy, pozostali zostali opatrzeni inicjałami, albo enigmatycznymi określeniami np. „Taki-a-Taki” (i to raczej nie jest żaden Japończyk). Znamy za to miejsce akcji i to ono jest kluczem do zrozumienia niecodziennych ram powieści. Przez okolice Nowej Rudy, dolinę położoną u podnóża Gór Stołowych płynie czas, płynie woda, światło. I płyną ludzie, a także ich sny i myśli.
Wracają obrazy, sytuacje, i osoby, których na przestrzeni wieków spotykają bohaterowie. Jest lokalna święta, jest mnich, który spisuje jej historię, poczciwa arystokratyczna rodzina i przyjezdni, którzy próbują ułożyć sobie życie po wojnie w tym miejscu, gdzie woda wydaje się tłusta, ziemia czerwona i mokra, a słońce zagląda jakby z obowiązku.
To moje trzecie podejście do Tokarczuk (dwa poprzednie to właściwie walkowery).
Dałem się ponieść jej specyficznej narracji i wyruszyłem w całkiem ciekawą podróż.

Brak bohaterów i akcji w klasycznym rozumieniu. Imienia głównej postaci i narratorki nie znamy, pozostali zostali opatrzeni inicjałami, albo enigmatycznymi określeniami np. „Taki-a-Taki” (i to raczej nie jest żaden Japończyk). Znamy za to miejsce akcji i to ono jest kluczem do zrozumienia niecodziennych ram powieści. Przez okolice Nowej Rudy, dolinę położoną u podnóża Gór...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Duże rozczarowanie. Nie dość, że główny bohater rozwiązuje zagadkę już po kilku rozdziałach, to szybko okazuje się, że posłał za kraty nie tego człowieka, którego szukał. Trudno mi sobie wyobrazić, by metody, z wykorzystaniem których Popielski dążył do złapania właściwego psychopaty, mogły zaskarbić mu sympatię czytelnika. Mojej nie zdobył, przez co książka, choć krótka, szła mi opornie.
Również rozwikłanie głównej zagadki i odkrycie motywów sprawcy to spory zgrzyt - powody, dla których antagonista dopuszczał się podłości wydają mi się nie tyle nieprawdopodobne, co zupełnie nieprzemyślane. Licencia poetica ma swoje prawa, ale w tym przypadku poległa sromotnie w starciu z logiką.
Plus za próbę oddania atmosfery Lwowa w przededniu wojny.

Duże rozczarowanie. Nie dość, że główny bohater rozwiązuje zagadkę już po kilku rozdziałach, to szybko okazuje się, że posłał za kraty nie tego człowieka, którego szukał. Trudno mi sobie wyobrazić, by metody, z wykorzystaniem których Popielski dążył do złapania właściwego psychopaty, mogły zaskarbić mu sympatię czytelnika. Mojej nie zdobył, przez co książka, choć krótka,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Na pozór banalna historia, która jest dobrym pretekstem do pokazania, jak w społeczeństwie funkcjonuje człowiek, który miał do czynienia z okropieństwem wojny. Jak wrócić do normalnego życia po tym, gdy pociągało się za spust, patrząc człowiekowi w twarz?
Czyta się szybko, zaskakujących zwrotów akcji właściwie brak, ale nie o nie w tej książce chodzi. "Horyzont" pozostawia nas z poczuciem nadziei, że główny bohater sobie poradzi. A skoro on może dać radę, to i my możemy.

Na pozór banalna historia, która jest dobrym pretekstem do pokazania, jak w społeczeństwie funkcjonuje człowiek, który miał do czynienia z okropieństwem wojny. Jak wrócić do normalnego życia po tym, gdy pociągało się za spust, patrząc człowiekowi w twarz?
Czyta się szybko, zaskakujących zwrotów akcji właściwie brak, ale nie o nie w tej książce chodzi. "Horyzont" pozostawia...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

W książce można znaleźć to, co nie zmieściło się w "Daleko od miłości" o Donaldzie Tusku. Jest także także kilka pośrednich odpowiedzi na pytanie, dlaczego polska klasa polityczna rekrutuje się głównie ze skończonych miernot.
Autor nie odkrywa tu intryg na miarę "House of cards", ale spiętrzenie cynicznych zagrywek, jakie stosują nasi ulubieńcy, by utrzymać się przy władzy, może szokować osoby, które interesują się polityką ledwie pobieżnie.

W książce można znaleźć to, co nie zmieściło się w "Daleko od miłości" o Donaldzie Tusku. Jest także także kilka pośrednich odpowiedzi na pytanie, dlaczego polska klasa polityczna rekrutuje się głównie ze skończonych miernot.
Autor nie odkrywa tu intryg na miarę "House of cards", ale spiętrzenie cynicznych zagrywek, jakie stosują nasi ulubieńcy, by utrzymać się przy władzy,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Trudna do przeczytania w dwóch-trzech podejściach, tym niemniej ciekawa. Dzięki Bralczykowi dowiadujemy się, co kryje się za znanymi nam nazwami zwierząt. Jak mówiono kiedyś na borsuka? Skąd wzięło się słowo "niedźwiedź"? Jakie nazwy zwierząt świadczą o językowym tabu? Odpowiedź na te i wiele innych pytań można znaleźć w "Zwierzyńcu".

Polecam szczególnie fragmenty dotyczące pochodzenia poszczególnych nazw. W wielu przypadkach okazuje się, że używamy niemal dokładnie tych samych, co nasi praindoeuropejscy przodkowie sprzed paru tysięcy lat.

Trudna do przeczytania w dwóch-trzech podejściach, tym niemniej ciekawa. Dzięki Bralczykowi dowiadujemy się, co kryje się za znanymi nam nazwami zwierząt. Jak mówiono kiedyś na borsuka? Skąd wzięło się słowo "niedźwiedź"? Jakie nazwy zwierząt świadczą o językowym tabu? Odpowiedź na te i wiele innych pytań można znaleźć w "Zwierzyńcu".

Polecam szczególnie fragmenty...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jadczak mówił na jednym ze spotkań autorskich, że książkę tuż po premierze zakupiono ponoć do krakowskiej prokuratury. I nic dziwnego - może ona służyć jako mapa w pogmatwanych sprawach krakowskich kiboli. Nie będzie przesadą stwierdzenie, że to autor przez miesiące gromadzenia materiału, wykonał większą pracę, niż kilkudziesięciu śledczych i policjantów z kilku jednostek.
Potężny materiał źródłowy, chyba nieco przerósł Jadczak. Mnogość wątków i przewijających się postaci sprawia, że książka jest nierówna. W kilku momentach byłem przekonany, że identyczne zdanie czy akapit czytałem już kilkadziesiąt stron wcześniej.
Tym niemniej, dla kibiców Wisły - lektura obowiązkowa. Dla sympatyków innych klubów może być natomiast przestrogą - jak łatwo doprowadzić klub do ruiny, pozwalając angażować się w niego niewłaściwym ludziom.

Jadczak mówił na jednym ze spotkań autorskich, że książkę tuż po premierze zakupiono ponoć do krakowskiej prokuratury. I nic dziwnego - może ona służyć jako mapa w pogmatwanych sprawach krakowskich kiboli. Nie będzie przesadą stwierdzenie, że to autor przez miesiące gromadzenia materiału, wykonał większą pracę, niż kilkudziesięciu śledczych i policjantów z kilku...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Niezła sylwetka jednego z największych wodzów w historii, ze szczególnym uwzględnieniem kluczowej kampanii. Czy Attyla (zawsze myślałem, że Atylla!) mógł stworzyć trwałe imperium na gruzach Rzymu? Autor przekonuje, że tak, ale los chciał inaczej.
U osób zainteresowanych genezą Słowian pewne wątki mogą wzbudzić dodatkowe zainteresowanie.

Niezła sylwetka jednego z największych wodzów w historii, ze szczególnym uwzględnieniem kluczowej kampanii. Czy Attyla (zawsze myślałem, że Atylla!) mógł stworzyć trwałe imperium na gruzach Rzymu? Autor przekonuje, że tak, ale los chciał inaczej.
U osób zainteresowanych genezą Słowian pewne wątki mogą wzbudzić dodatkowe zainteresowanie.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Poruszająca. Autor zdradza, jak z chłopca z ubogiej i patologicznej rodziny stał się światowej sławy neurochirurgiem. Zabiera w podróż wgłąb siebie i zostawia na stole wskazówki, jak zmienić swoje życie. "To naprawdę działa" - gwarantuje Doty. Są jednak pewne warunki. Czy jesteśmy gotowi, żeby je spełnić?

Poruszająca. Autor zdradza, jak z chłopca z ubogiej i patologicznej rodziny stał się światowej sławy neurochirurgiem. Zabiera w podróż wgłąb siebie i zostawia na stole wskazówki, jak zmienić swoje życie. "To naprawdę działa" - gwarantuje Doty. Są jednak pewne warunki. Czy jesteśmy gotowi, żeby je spełnić?

Pokaż mimo to

Okładka książki Hajlajf. Czysta prawda o brudnej służbie KAFIR, Łukasz Maziewski
Ocena 7,1
Hajlajf. Czyst... KAFIR, Łukasz Mazie...

Na półkach:

Dialogi momentami nużące, a rozmyślania głównego bohatera i opisy najdrobniejszych czynności - niepotrzebne. Czyta się jednak dobrze, akcja jest daleka od tej znanej z filmów szpiegowskich - i dobrze. Jest polska szarość lat 90-tych, biurokracja i układy. Daje niezłe pojęcie o tym, jak wyglądała praca oficera WSI.

Dialogi momentami nużące, a rozmyślania głównego bohatera i opisy najdrobniejszych czynności - niepotrzebne. Czyta się jednak dobrze, akcja jest daleka od tej znanej z filmów szpiegowskich - i dobrze. Jest polska szarość lat 90-tych, biurokracja i układy. Daje niezłe pojęcie o tym, jak wyglądała praca oficera WSI.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Mocna pozycja dla wielbicieli teorii spiskowych. Przekonująca bibliografia i warsztat dziennikarski autora daje do myślenia i nie pozwala na zbycie niektórych kwestii lekceważącym uśmieszkiem.

Mocna pozycja dla wielbicieli teorii spiskowych. Przekonująca bibliografia i warsztat dziennikarski autora daje do myślenia i nie pozwala na zbycie niektórych kwestii lekceważącym uśmieszkiem.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Im bliżej końca, tym więcej dywagacji i nieprzekonujących wywodów. Tym niemniej książka wartościowa, trudno nie zgodzić się z punktem widzenia ukazującego Herodota nie tylko jako Ojca historii (czy geografii), ale także pierwszego dziennikarza/reportera. Fragmenty "Dziejów" (a właściwie, jak słusznie przypomina autor, bardziej "Dociekań") wciągają jak ruchome piaski na perskiej pustyni, a komentarze i pytania Kapuścińskiego z reguły udanie je ubogacają.
Lektura obowiązkowa dla historyków czy dziennikarzy, będąca dowodem na to, jak wiele łączy obie te profesje.

Im bliżej końca, tym więcej dywagacji i nieprzekonujących wywodów. Tym niemniej książka wartościowa, trudno nie zgodzić się z punktem widzenia ukazującego Herodota nie tylko jako Ojca historii (czy geografii), ale także pierwszego dziennikarza/reportera. Fragmenty "Dziejów" (a właściwie, jak słusznie przypomina autor, bardziej "Dociekań") wciągają jak ruchome piaski na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Wstyd, albo znak czasów, ale Sherlocka Holmesa, podobnie jak Hanibala Lectera czy paru innych bohaterów stanowiących trzon kultury popularnej, po raz pierwszy zobaczyłem na ekranie telewizora (a właściwie komputera) a nie na kartach książki, gdzie po raz pierwszy zaprezentowali się szerszej publiczności. I choć wizerunek detektywa z charakterystyczną czapką, fajką i metodami dedukcji był mi znany już od dawien dawna, szczegółowy obraz psychologiczny postaci trafił do mnie dopiero za sprawą Benedicta Cumberbatcha, odtwórcy roli Sherlocka w znakomitym serialu BBC. Nie spodziewałem się, że ta współczesna wersja Sherlocka może być w tak wielu aspektach bliska oryginału, a z drugiej strony tak wiele jeszcze w książce Artura Conan Doyle’a mogło mnie zaskoczyć.

To właśnie w „Studium w Szkarłacie” postać błyskotliwego detektywa, a w zasadzie pasjonata zagadek kryminalnych, ujrzała światło dzienne i na stałe zapisała się w historii nie tylko beletrystyki i literatury, ale kultury szeroko pojętej. Świetnie przedstawiona postać, interesująca intryga, bardzo ciekawy wątek amerykański, który – znając jedynie serial, przywitałem ze sporym zdumieniem – a także zręczne zakończenie sprawiają, że nawet wiedząc tak wiele o zbliżających się wydarzeniach, z zapartym tchem czekałem na ich ostateczny kształt i podobieństwo do serialowej adaptacji, co sprawiało niemałą (i zupełnie nowego rodzaju) frajdę. Wciągająca, momentami zabawna, z dwoma polskimi akcentami (już na pierwszych 30 stronach) historia.

Wstyd, albo znak czasów, ale Sherlocka Holmesa, podobnie jak Hanibala Lectera czy paru innych bohaterów stanowiących trzon kultury popularnej, po raz pierwszy zobaczyłem na ekranie telewizora (a właściwie komputera) a nie na kartach książki, gdzie po raz pierwszy zaprezentowali się szerszej publiczności. I choć wizerunek detektywa z charakterystyczną czapką, fajką i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ciekawa i zabawna historyjka, ale jednak dużo mniejszego formatu niż pozostałe części. Przeciwnikiem Erasta jest tym razem oszust dorównujący mu zręcznością i inteligencją. Niemal.

Pewien powiew świeżości wprowadza nowa postać, niejaki Anisji Tulipanow, będący przeciwieństwem obecnego Erasta: pryszczaty, z odstającymi uszami, niezbyt lotny, pewny siebie i spostrzegawczy. Jakby na przekór wszystkiemu prawa ręka zarządcy Moskwy dostrzega w nim potencjał, wady stara się przekuć w zalety i angażuje w śledztwo. To posuwa się stopniowo, nielinearnie i z pewnymi zwrotami akcji – mamy okazję widzieć asesora kolegialnego zepchniętego do defensywy, czy nawet przegranego, wkrótce jednak dzięki udanym przebierankom i odważnym prowokacjom, odpłaca przeciwnikowi pięknym za nadobne.

W ostatnich rozdziałach trzon fabuły jakby nieco się posypał, wydarzenia stają się nieco wymuszone, następujące po sobie w niezbyt logicznych ciągach. Książka dosłownie sprawia wrażenie spin-offu, historii zaszłej jakby przy okazji i na obrzeżach bardziej widowiskowych przygód Erasta.

Ciekawa i zabawna historyjka, ale jednak dużo mniejszego formatu niż pozostałe części. Przeciwnikiem Erasta jest tym razem oszust dorównujący mu zręcznością i inteligencją. Niemal.

Pewien powiew świeżości wprowadza nowa postać, niejaki Anisji Tulipanow, będący przeciwieństwem obecnego Erasta: pryszczaty, z odstającymi uszami, niezbyt lotny, pewny siebie i spostrzegawczy....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Wydawać by się mogło, że dla Rolanda i jego ka-tet nie ma nic ważniejszego od poszukiwania Wieży w świecie pośrednim. Tymczasem okazuje się, że w obliczu zmieniającej się w zawrotnym tempie rzeczywistości, zwykłe dotarcie do upragnionego celu może nie wystarczać. Grupa musi zmierzyć się z napotkanymi przeszkodami, pomóc mieszkańcom miasteczka nękanych przez tajemniczych napastników, a także znaleźć sposób na ocalenie róży, rosnącej samotnie na pewnej parceli w Nowym Jorku. Ronald wie, że tylko dotarcie do Wieży może zatrzymać zmiany, które doprowadzają znane mu światy do rozpadu, ale równie dobrze jest świadomy, że wyrzeknięcie się wartości, którym hołdował przez całe życie (pozwolenie na śmierć Jake'a) doprowadzi go i jego przyjaciół donikąd.

Świat, a właściwie światy mieszczące się na poszczególnych piętrach Mrocznej Wieży mają tak duży potencjał fabularny, że nawet najdziwniejsze i najbardziej ryzykowne pomysły Kinga sprawdzają się. W „Wilkach z Calla” ka-tet decyduje się na pomoc społeczności, która w wyniku zdarzających się raz na pokolenie masowych porwań, traci wszystkie dzieci powyżej czwartego roku życia, a te, którym udaje się wrócić, stają się pokurami, wielkimi, pozbawionymi rozumu istotami, które najbardziej przydają się jako... zwierzęta pociągowe.
Wskutek różnych zdarzeń ka-tet nie jest już jednolitą całością i mimo że wciąż pozostaje zabójczo niebezpieczną machiną, wzajemne zaufanie członków staje pod znakiem zapytania. Na swojej drodze spotykają też pochodzącego ze świata Eddiego, Jake'a i Susannah ojca Callahana, którego historia rzuca nowe światło na sprawy Wieży. Rozdziały poświęcone jego losom nieco jednak się dłużą, zbyt wiele szczegółów jest przed czytelnikiem odkrywane od razu. Szkoda, bo zdecydowanie lepiej uzyskać odpowiedź na pytanie, niż informację, której się nie łaknie.

Bierzcie i czytajcie. Bądźcie świadkami ostatnich dni dzieciństwa Jake'a, który zyska i w tragicznych okolicznościach straci przyjaciela, patrzcie na fizyczny i przywódczy kryzys Rolanda.

Wydawać by się mogło, że dla Rolanda i jego ka-tet nie ma nic ważniejszego od poszukiwania Wieży w świecie pośrednim. Tymczasem okazuje się, że w obliczu zmieniającej się w zawrotnym tempie rzeczywistości, zwykłe dotarcie do upragnionego celu może nie wystarczać. Grupa musi zmierzyć się z napotkanymi przeszkodami, pomóc mieszkańcom miasteczka nękanych przez tajemniczych...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Śmierć Achillesa” opowiada co przydarzyło się Erastowi Fandorinowi, błyskotliwemu moskiewskiemu detektywowi, tuż po powrocie z kilkuletniego pobytu w Japonii. Po przyczynieniu się do rozbicia tajnej międzynarodowej organizacji, dołożeniu cegiełki do sukcesu wojsk carskich w wojnie z Turcją i rozwiązaniu zagadki tajemniczego zabójstwa na luksusowym statku rejsowym, teraz błyskawicznie pnący się po szczeblach kariery urzędniczej Fandorin staje przed koniecznością wyjaśnienia okoliczności śmierci swojego dawnego znajomego, ubóstwianego przez Rosjan generała.

Choć połapać się w zręcznie splecionej intrydze nie jest łatwo, tym bardziej w bezmiarze postaci: wojskowych, urzędników czy ich służby, szczególnie kiedy autor używa zamiennie imion odojcowskich, wraz z upływem stron coraz więcej wskazuje, że zgon tytułowego Achillesa nie był przypadkowy, swoją rolę odegrała w nim mająca kontakty z obcym wywiadem białogłowa, a i podkomendni denata kryją jakąś tajemnicę. Przede wszystkim jednak coraz wyraźniej zarysowuje się postać głównego antagonisty, którego Erast Pietrowicz już raz spotkał w swojej karierze. Przedstawienie losów sprawcy całego zamieszania wyszło Akuninowi znakomicie, podobnie zresztą jak rozdziały pisane z perspektywy poszczególnych bohaterów w „Lewiatanie”. Tym razem, w kluczowym momencie akcji, autor przedstawia jego niezmiernie ciekawe losy, które w zaskakujący sposób splatają się ze ścieżkami, którymi podąża Fandorin. Ten zresztą po pobycie w Japonii niezwykle okrzepł – jest już nie tylko biegły w dedukcji, analizie i wykorzystywaniu wrodzonych zdolności, ale i do listy swoich atutów spokojnie może dopisać sprawność fizyczną – słowem: XIX wieczny protoplasta Jamesa Bonda.

A przede wszystkim „Śmierć Achillesa” trzyma w napięciu jak dobry film sensacyjny. Akunin trzyma natomiast wysoką formę.

„Śmierć Achillesa” opowiada co przydarzyło się Erastowi Fandorinowi, błyskotliwemu moskiewskiemu detektywowi, tuż po powrocie z kilkuletniego pobytu w Japonii. Po przyczynieniu się do rozbicia tajnej międzynarodowej organizacji, dołożeniu cegiełki do sukcesu wojsk carskich w wojnie z Turcją i rozwiązaniu zagadki tajemniczego zabójstwa na luksusowym statku rejsowym, teraz...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Przynajmniej raz w życiu większość ludzi zastanawiała się nad tym, jakby to było, gdybyśmy w codziennej gonitwie, walce, mozolnej wspinaczce – jak zwał tak zwał – nie tylko na chwilę się zatrzymali, ale po prostu się poddali. Nie poprzez strzelenie sobie w łeb – to byłby walkower albo wykluczenie z zawodów – ale poprzez zupełne zaprzestanie walki z codziennością. Gdybyśmy przestali pracować, albo mimo pojawiania się codziennie w pracy, sabotowali ją. Gdybyśmy przestali w jakikolwiek sposób przykładać się do budowania relacji towarzyskich rodzinnych, stając się zupełnie obojętnymi dla swoich bliskich. Stephen King chyba też się zastanawiał, a swoje rozmyślania, jak to ma w zwyczaju, przelał na papier.

Bart Dawes to właśnie facet, który wcielił te plany w życie. I co się okazało? Że w świecie, w którym każdy ma do odegrania jakąś rolę, bierność szybko zaczyna być widziana jako z jednej strony jawny opór przeciw fundamentom społeczeństwa, a z drugiej – szaleństwo. Dawes jednak, pomijając lekką schizofrenię, szalony nie jest. W pewnym sensie uświadamia sobie jednak skalę swojej bezsilności wobec bezdusznej machiny zwanej życiem, miażdżącej wszystko i wszystkich, co dostanie się między jej tryby. Tragiczne wydarzenie z przeszłości w połączeniu ze przypadkiem sprawiają, że coś w nim pęka i postanawia być tą drobiną, która wyjątkowo mocno da się we znaki wspomnianej machinie.

„Ostatni Bastion” to książka o nieposłuszeństwie. O bólu, który niezaleczony, może wykręcić człowieka na opak, a także dowód na to, jak niewiele trzeba, by ze zwykłego Kowalskiego (albo Johna Doe) uczynić walczącego z wiatrakami buntownika. Jeśli przebrniecie przez pierwsze kilkadziesiąt stron, kiedy King mozolnie wprowadza nas w szczegóły życia Bartona, później pójdzie zdecydowanie z górki.

Przynajmniej raz w życiu większość ludzi zastanawiała się nad tym, jakby to było, gdybyśmy w codziennej gonitwie, walce, mozolnej wspinaczce – jak zwał tak zwał – nie tylko na chwilę się zatrzymali, ale po prostu się poddali. Nie poprzez strzelenie sobie w łeb – to byłby walkower albo wykluczenie z zawodów – ale poprzez zupełne zaprzestanie walki z codziennością. Gdybyśmy...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Farmagedon. Rzeczywisty koszt taniego mięsa Philip Lymbery, Isabel Oakeshott
Ocena 7,7
Farmagedon. Rz... Philip Lymbery, Isa...

Na półkach:

Książka, która otworzy oczy na wiele kwestii związanych z produkcją żywności. „Farmagedon” udowadnia że, dokonując skrajnej, ale uzasadnionej infantylizacji, mit o złych korporacjach zbijających majątek na niedoli przeciętnych ludzi, nie tylko nie jest mitem, ale też w przypadku produkcji żywności, a w szczególności mięsa jest tak wyraźny, jak to tylko możliwe.

Wiadomo, że nie można zabierać się za tę książkę (jak i żadną inną) jako za zbiór prawd objawionych – tym niemniej sprawia wrażenie napisanej bardzo rzetelnie – w każdym rozdziale mamy kilkanaście przypisów, a Philip Lymbery, w na poły reporterski sposób opisujący kilkuletnie mozolne gromadzenie materiału, jest więcej niż przekonujący. Brytyjczyk opisuje, w jak skandaliczny sposób produkowana jest żywność – począwszy od faszerowanych sterydami kurczaków, przez karmione zmodyfikowaną paszą świnie tak tłuste, że niekiedy niemogące chodzić, po krowy, wyselekcjonowane w taki sposób, by produkowały kilkakrotnie większą ilość mleka, niż najbardziej wydajne okazy żyjące w naturalnych hodowlach. Co zaskakujące, „Farmagedon” to nie spis lewackich utyskiwań na biedne zwierzątka cierpiące w klatkach – a przynajmniej nie tylko – Lymbery podchodzi do problemu od strony konsumenta – jak bardzo niskiej jakości jest mięso zwierząt w hodowlach przemysłowych i jakie skutki dla ludzkiego organizmu ma spożywanie go.

Oczywiście, o większości poruszanych w książce kwestii większość z nas już gdzieś słyszała lub czytała, jednak zebrane w całość, opatrzone ciekawymi wtrętami fabularnymi, jaskrawymi przykładami i garścią danych, sprawiają wiarygodne i przygnębiające wrażenie. Lymbery dowodzi, że przemysłowa produkcja żywności, a w szczególności mięsa, nie tylko wpływa na drastyczne pogorszenie ludzkiego zdrowia, ale powoduje ubożenie ludności tradycyjnie zajmującej się rolnictwem, bezradnej wobec wielkich farm, dramatyczne zanieczyszczenie środowiska będące bezpośrednim skutkiem tychże, zaburzenie równowagi ekologicznej, a nawet klimatycznej, spowodowane nienaturalnym sposobem prowadzenia hodowli na ogromną skalę.

Choć długi i momentami sprawiająca wrażenie monotonnego, „Farmagedon” należy do książek, które powinny zostać przeczytane. Nie wiem, czy fatalistyczne procesy i fakty wyliczane przez autora wydadzą się wiarygodne i wam, dla mnie ta książka była impulsem by poważnie zastanowić się nie tylko nad swoimi nawykami i żywieniem, ale też nad losem całej planety.

Książka, która otworzy oczy na wiele kwestii związanych z produkcją żywności. „Farmagedon” udowadnia że, dokonując skrajnej, ale uzasadnionej infantylizacji, mit o złych korporacjach zbijających majątek na niedoli przeciętnych ludzi, nie tylko nie jest mitem, ale też w przypadku produkcji żywności, a w szczególności mięsa jest tak wyraźny, jak to tylko możliwe.

Wiadomo, że...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Druga wojna światowa nigdy specjalnie mnie nie pasjonowała. Po ziemi chodzi tylu pasjonatów uzbrojenia, decyzji taktycznych podejmowanych na froncie, dyplomatycznych zabiegów czynionych przez mocarstwa i znawców poszczególnych wojennych epizodów, że żyłem z myślą, że świat nie będzie płakał gdy ich grono nie zostanie zasilone o moją osobę. Owszem, zdarzało mi się czytać opracowania o jakimś wycinku konfliktu, oglądać filmy i seriale, ale mogę zapewnić, nawet jako licencjonowany historyk, że można spokojnie żyć i spać nie znając liczebności eskadr Luftwaffe, które zaatakowały Polskę we wrześniu 1939 roku czy wyglądu mundurów SS-manów. Co innego lata powojenne.

Zarówno mnie, jak i wielu historyków z Keithem Lowem na czele zastanawiało, jak na zgliszczach materialnych, gospodarczych, politycznych, a także moralnych, udało się odbudować Europę i jej świetność. Książka „Dziki Kontynent” daje nie tylko odpowiedzi na te pytania, ale także jak żadne inne opracowanie ukazuje skalę zniszczeń, cierpień i bólu, która przetoczyła się od Uralu i Grecji po hiszpańską Galicję. Z naszego, polskiego, czy ogólnie wschodnioeuropejskiego punktu widzenia ważne jest to, że autor ma świadomość nierównego postrzegania tych zjawisk w poszczególnych krajach. Nie negując okrucieństw i pożogi, jakie konflikt wywołał w Europie Zachodniej dobitnie podkreśla, że o ile tam ginęły setki czy tysiące, o tyle w naszej części kontynentu w wyniku wojny i jej bezpośrednich następstw życie straciły miliony osób. Co istotne, autor starał się przekazać najbardziej prawdopodobne dane, nie interpretując jej pod gotową tezę, mającą wybielić lub zaszkodzić danej nacji czy opcji politycznej, z czym nagminnie można się było spotkać na przestrzeni ostatnich niemal 70 lat.

Mimo kompleksowości i dokładności opisywanych zjawisk i procesów, a także wielu liczb i statystyk, Lowe nie zanudza, kiedy trzeba wplata w tekst elementy fabularne i zgrabnie lawiruje pomiędzy wątkami. Mimo kilkuset stron objętości, do przeczytania w trzy-cztery dni. Wciąga.

Druga wojna światowa nigdy specjalnie mnie nie pasjonowała. Po ziemi chodzi tylu pasjonatów uzbrojenia, decyzji taktycznych podejmowanych na froncie, dyplomatycznych zabiegów czynionych przez mocarstwa i znawców poszczególnych wojennych epizodów, że żyłem z myślą, że świat nie będzie płakał gdy ich grono nie zostanie zasilone o moją osobę. Owszem, zdarzało mi się czytać...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Po przeczytaniu kilku stron książki „Dzikie serce. Tęsknoty męskiej duszy”, w moim skądinąd niezbyt dzikim sercu pojawiła się obawa, że nie przebrnę przez wszechobecne odwoływanie się do Boga, Jezusa, Ewangelii i innych rzeczy, kojarzących mi się nie z tym, co ma przekonać, a z tym, co trzeba przyjmować na wiarę. Byłem bliski skreślenia Johna Eldredge’a, ale na szczęście mam już na tyle dużo latek, by nie odkładać książki, po kilku stronach i nie przesądzać sprawy zbyt szybko. Autor broni się świetnym, gawędziarskim stylem i mimo, że próbując przemówić do rozumu, używa często argumentów nieracjonalnych, ostatecznie trudno nie znaleźć sensu w jego toku rozumowania, czy wręcz nie uznać go za olśniewającego.

Już patrząc na same filmy, do których odwołuje się autor, można stwierdzić, że to dobra książka. „Gladiator”, „Doskonały świat”, „Rzeka życia”, „Buntownik z wyboru”, „Braveheart”. Posługując się motywami z tak znanych obrazów, Eldredge nie tylko trafnie diagnozuje, ale również przedstawia przekonujące sposoby rozwiązania czegoś, co można szumnie nazwać kryzysem męskości. Autor przytacza liczne historie i anegdoty z życia jego i jego znajomych, które budowały wewnętrzną siłę i pomagały rozwinąć się mężczyźnie kiełkującemu w chłopcu, jak również sytuacje przeciwne, gdy ów męski pierwiastek został brutalnie zdeptany, a na jego miejscu pojawił się „pozer” lub „naprawdę miły facet”.

Mam zwyczaj wypisywania ciekawych cytatów z każdej przeczytanej książki. W przypadku „Dzikiego serca” zrezygnowałem już po kilkunastu stronach – bo jest ona jednym wielkim cytatem. A właściwie kazaniem. Nie idealnym, ale chyba najlepszym, jakie dane mi było poznać w życiu.

Po przeczytaniu kilku stron książki „Dzikie serce. Tęsknoty męskiej duszy”, w moim skądinąd niezbyt dzikim sercu pojawiła się obawa, że nie przebrnę przez wszechobecne odwoływanie się do Boga, Jezusa, Ewangelii i innych rzeczy, kojarzących mi się nie z tym, co ma przekonać, a z tym, co trzeba przyjmować na wiarę. Byłem bliski skreślenia Johna Eldredge’a, ale na szczęście...

więcej Pokaż mimo to