Wybitny brytyjski historyk i podróżnik, świetny znawca historii Japonii, Chin i Mongolii. Jest autorem autor porywających biografii słynnych azjatyckich wodzów: Czyngis-chana, Attyli i Kubiłaj-chana oraz barwnej opowieści historycznej Wielki Mur. Nigdy nie zadowala się studiami w bibliotekach i lekturą źródeł: zawsze wędruje śladami swoich „bohaterów”. Przemierza tysiące kilometrów i tysiąclecia, relacjonując swoje poszukiwania i nie szczędząc anegdot i pasjonujących opisów własnych przygód i spotkań z ludźmi, którzy pomagają mu w rozszyfrowaniu sekretów przeszłości.
Książka jest napisana przekrojowo, zaczynając od początków, czyli w jaki sposób doszło do powstania ninja, a kończąc na czasach współczesnych, czyli kto i dlaczego kontynuował tą tradycję. Informacje historyczne przeplatane są historiami z wycieczki autora śladami ninja. Książka jest zbiorem informacji mniej i bardziej przydatnych, jak np. poemat szkoleniowy ninja. Z drugiej strony interesujące tematy nie są do końca rozwijane (co jest być może tylko moją subiektywną opinią). Dobry początek do szperania dalej. Daje bardzo dużo zahaczek, gdzie możemy znaleźć więcej informacji w interesującej nas dziedzinie.
Autor się napracował. Bo to doprawdy niełatwa sprawa, żeby na prawie każdej stronie z 300 umieścić jakąś bzdurę. Że ninja istnieli w prehistorii Japonii (no bo przecież każdy podstęp = ninja, nie?),że Minamoto to nuworysze, że krótki miecz samuraja to tanto (które owszem, przez jakiś czas funkcjonowało w tej roli, ale głównym "krótkim mieczem" było wakizashi),że słynni samuraje walczyli bez zbroi, w samym kimonie, że wszyscy samuraje żyli samym honorem... Dołóżmy do tego: pseudoezoteryczny bełkot, przeplatany niespodziewanymi opisami przyrody czy losowych wypowiedzi "informatorów" autora i jego twierdzenie otwartym tekstem, że zdradza tajemnice tak tajemne, że niechybnie spotka go za to śmierć z ręki ninja. Chyba prędzej z ręki wkurzonego czytelnika, takiego jak ja. Jezu, takich głupot to od czasu "Ikigai" Garcii i tego drugiego nie czytałam.