-
Artykuły
Najlepsze książki o zdrowiu psychicznym mężczyzn, które musisz przeczytaćKonrad Wrzesiński7 -
Artykuły
Sięgnij po najlepsze książki! Laureatki i laureaci 17. Nagrody Literackiej WarszawyLubimyCzytać2 -
Artykuły
„Five Broken Blades. Pięć pękniętych ostrzy”. Wygraj książkę i box z gadżetamiLubimyCzytać13 -
Artykuły
Siedem książek na siedem dni, czyli książki tego tygodnia pod patronatem LubimyczytaćLubimyCzytać7
Biblioteczka
2011-01-01
2011-01-01
Książka intrygująca i wciągająca, barwna i pikantna, choć pierwsza część sagi rodu Laceyów była, moim zdaniem, ciekawsza.
Książka intrygująca i wciągająca, barwna i pikantna, choć pierwsza część sagi rodu Laceyów była, moim zdaniem, ciekawsza.
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2011-03-10
To moje pierwsze spotkanie z francuską fantastyką i muszę stwierdzić, że było to spotkanie bardzo udane. Gdy wypożyczyłam książkę, jako pierwsza "dopadła" ja moja młodsza siostra.i wręcz się nią zachwyciła. Ja sama po przeczytaniu "Wilczycy i Córki Ziemi" postanowiłam zakupić całą trylogię. Wszystkie trzy tomy już leżą pięknie na mojej półce :) Co jest takiego interesującego w powieści Henriego Loevenrucka?
Na początku poznajemy Aleę, trzynastoletnią dziewczynę niewiadomego pochodzenia, wiodącą życie włóczęgi na ulicach Saratei. Pewnego dnia, wygnana z miasta za próbę kradzieży, dziewczynka znajduje na pustkowiu ciało zamordowanego druida. Zdejmuje z jego palca pierścień, który zmienia całe jej życie. Wbrew pozorom - wcale nie na lepsze. Wkrótce Alea, wskutek zbiegu różnych wydarzeń, zmuszona jest uciekać. Mając za towarzszy wesołego krasnoluda Mjoolna, druida Felima i jego rycerza, a także rudowłosą kobitę-barda Faith, za wrogów zaś potężną Radę Druidów, żywiących się ludzkimi duszami Herlimów oraz przerażającego Maolmordhę, Alea przemierza tereny Gaelii, aby wypełnić swoje przeznaczenie.
Jego częścią jest Imala, biała wilczyca. Wygnana z własnego stada przez rywalkę, która orutnie zagryzła jej młode, błąka się po lasach i równinach, raz ufając Dwunożnym, raz przed nimi uciekając. Jednak bogini Mojra nieodwracalnie splotła jej los z losem małej dziewczynki, która przez przypadek posiadła najsilniejszą na swiecie Moc. Ale czy to na pewno przypadek? W końcu Mojra oznacza Przeznaczenie...
Tymczasem nad Gaelią, wyspą złożoną z pięciu księstw, zbierają się ciemne chmury. Herlimowie pod rozkazami Maolmordhy sieją spustoszenie poszukując Alei, mieszkańcy Harcourt odmawiają kultu Mojry, wyznając chrześcijaństwo, przez co stają się obiektem wrogości pozostałych księstw. Na domiar złego pradawny lud Tuathannów po setkach lat wyszedł z ukrycia, z podziemnego świata, aby upomnieć się o ziemię, której sa prawowitymi władcami. A pamiętajmy, że tom I to dopiero poczatek...
Henri Loevenbruck w swojej powieści nawiązuje do realnego, znanego nam świata. Przykładem jest oczywiście wprowadzenie wątku religii chrześcijańskiej, która przeciwstawia sie pogańskim wierzeniom i kultowi Bogini, obecnej tutaj pod imieniem Mojra. Także miejsce akcji to nie do końca fikcyjna kraina, wystarczy rzut oka na mapę, aby dostrzec podobieństwo do Irlandii. Znalazłam także informację, że Tuathannowie to mityczne plemię, Tuatha Dé Danann, zamieszkujące niegdyś tę wyspę. A nazwy takie jak np. Gaelia, Galacja, Sarre, Bizania budzą skojarzenia z innymi istniejącymi - realnie lub historycznie - miejscami.
Jeśli chodzi o umiejscowienie książki w gatunku fantasy to powiedziałabym, że jest ona powieścią dosyc typową. Schematyczna fabuła oparta ta toposie drogi czy też wędrówki, jest ucieczka, jakiś Wybraniec, wyraźny podział na dobro i zło, pojawiają się także klasyczne w tym gatunku postaci - elfy, krasnoludy. Można by to oceniać jako "nic nowego - nic ciekawego", moim zdaniem jest to jednak zaletą książki, bo odwołanie do znanej konwencji przyspożyło jej tak wielu miłośników. W trylogii "Mojra" znajdziemy także motywy tolkienowskie, czyli dosyć wyraźne nawiązania do "Władcy Pierścieni". Pierwszym jest oczywiście sam pierścień, który co prawda nie jest tutaj przedmiotem najważniejszym, jest jednak obdarzony mocą i w pewien sposób odpowiada za zamieszanie w świecie Gaelii. Z Tolkienem kojarzymy także Czarnych Jeźdźców - Herlimów, ścigających główną bohaterkę oraz motyw drużyny, stworzonej z bohaterów o różnych, często będących przyczyną konfliktów, charakterach i atrybutach.
W literaturze, w której wszystko już było, ciężko jest stworzyć coś nowego. Ale dla mnie zręczne balansowanie na dorobku literackim innych, umiejętne wykorzystanie utartych toposów i motywów, przekształconych oczywiście do własnych potrzeb, jest sztuką. Dlatego też powieść francuskiego pisarza bardzo mi się spodobała, zarówno ze względów literackich (język, styl), jak i fabularnych.
To moje pierwsze spotkanie z francuską fantastyką i muszę stwierdzić, że było to spotkanie bardzo udane. Gdy wypożyczyłam książkę, jako pierwsza "dopadła" ja moja młodsza siostra.i wręcz się nią zachwyciła. Ja sama po przeczytaniu "Wilczycy i Córki Ziemi" postanowiłam zakupić całą trylogię. Wszystkie trzy tomy już leżą pięknie na mojej półce :) Co jest takiego...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2011-03-22
2011-04-23
2011-05-03
Okładka absolutnie mnie zachwyciła - czy wspominałam już, że lubię ładne przedmioty? ;) Opis na okładce (przytoczony wyżej) także mnie zaintrygował. Gdy wypożyczyłam tę książkę z Biblioteki Śląskiej pomyślałam sobie: jeśli mi się spodoba, to za jakiś czas kupię ją sobie. Dla tej okładki. Po prostu, żeby mieć ją na półce. I teraz, już po przeczytaniu, mogę spokojnie powiedzieć, że owszem, chcę ją kupić i bynajmniej nie tylko dla okładki. Chcę móc do niej wracać, bo "Mechanizm serca" zdecydowanie ma w sobie to coś. Jak sugeruje sam przypis na okładce jest to baśń dla dorosłych.
Akcja rozpoczyna się 16 kwietnia 1874 roku, kiedy to w mieszkaniu ekscentrycznej doktor Madeleine rodzi się Jack - chłopiec, któremu zamarzło serce. Mieszkanie doktor Madeleine jest miejscem niejako dla ludzi z marginesu, przychodzą tam najczęściej prostytutki i bardzo młode dziewczęta, aby wydać na świat dziecko, którego nie chcą. Matka Jacka jest jedną z nich. Co zabawne, narratorem jest sam główny bohater i to już od pierwszej strony, czyli od czasu sprzed własnego narodzenia. Jack opisuje swój poród i operację, podczas której akuszerka wstawiła mu w serce zegar z kukułką tak, jakby był ich niemym świadkiem, stojącym gdzieś z boku. Madeleine zastępuje Jackowi matkę, gdyż nie znajduje się nikt, kto chciałby adoptować "tykające" dziecko. Akuszerka staje się matką nadopiekuńczą, co dzień nakręca jego serce, izoluje go od świata i bardzo przestrzega przed silnymi uczuciami. Jednak po ukończeniu 10 lat chłopcu udaje się wyprosić wyjście na miasto. Ten jeden dzień zmienia całe jego życie...
I znów nie chcę streszczać książki, zwłaszcza, że to bardzo krótka powieść. Co mogę powiedzieć? To książka o uczuciach, pełna emocjonalnych, choć niebanalnych opisów. Podróż przez różne etapy i odcienie miłości: od szaleństwa zakochania od pierwszego wejrzenia (czy raczej usłyszenia), przez nadzieje i wątpliwości towarzyszące poszukiwaniu, przepełnione pożądaniem i namiętnością szczęście, wreszcie zazdrość, nieufność, odtrącenie i to co najgorsze - życie obok, choć nie razem. Jest to także podróż przez życie, od naiwnego dzieciństwa do gorzkiej dorosłości. Sposób w jaki autor opisuje miłość, erotyzm, zazdrość i rozpacz urzekł mnie tak, że czułam jakbym przeżywała to wszystko razem z bohaterem. Byłam jak zahipnotyzowana, zauroczona.
Czytałam gdzieś opinię, że jest to książka o niczym, bez przesłania. Nie rozumiem dlaczego. Bo brakuje happy endu? Bo nie ma jasno wskazanego, podkreślonego morału? Dla mnie była to powieść nastawiona na przeżywanie i refleksję, z odrobiną humoru. A morał? Mówi o tym, że nikt nie potrafi uchronić się przed miłością i nic nie jest w stanie zagwarantować nam tego, że będziemy z tej miłości cierpieć. To część życia. Tym, co także mnie urzekło w tej "baśni dla dorosłych" jest jej sentencjonalność. Pełna jest przepięknych cytatów, nie tylko o miłości. Mam nadzieję, że niedługo powiększy moja prywatną domową biblioteczkę :)
Okładka absolutnie mnie zachwyciła - czy wspominałam już, że lubię ładne przedmioty? ;) Opis na okładce (przytoczony wyżej) także mnie zaintrygował. Gdy wypożyczyłam tę książkę z Biblioteki Śląskiej pomyślałam sobie: jeśli mi się spodoba, to za jakiś czas kupię ją sobie. Dla tej okładki. Po prostu, żeby mieć ją na półce. I teraz, już po przeczytaniu, mogę spokojnie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2011-07-08
2011-07-09
Przeczytałam tę książkę w jeden dzień, dosłownie ją pochłonęłam. Od pierwszej strony wciągnęła mnie głęboko, tak że nie mogłam się od niej oderwać. Jest to opowieść o życiu Tituby, sięgająca od jej narodzin aż do śmierci, a nawet... nieco dalej. Tituba urodziła się na Barbadosie. Była córką niewolnicy, Abeny z plemienia Aszanti, brutalnie zgwałconej przez białego mężczyznę, marynarza na statku wiozącym niewolników. Jednak Yao, mężczyzna, niewolnik, również czarny, który pokochał jej matkę, również Titubę kochał jak własne dziecko. Dzieciństwo, niewolniczo smutne, a jednak w pewien sposób szczęśliwe, nie trwało jednak długo. Abena, broniąc się przed kolejnym gwałtem z rąk białego pana, zraniła go maczetą. To była niewyobrażalna zbrodnia. Niewolnik targnął się na pana. Czarny na białego. Abena została powieszona, po czym jej ukochany Yao popełnił samobójstwo. Zaledwie kilkuletnia Tituba, jako córka zbrodniarki, została wypędzona z plantacji. Przygarnęła ją stara, nieco dziwna kobieta, Man Yaya - zielarka, uzdrowicielka, czarownica. Os niej Tituba nauczyła się wszystkiego: mocy roślin, leczenia, kontaktowania się ze zmarłymi, przede wszystkim jednak przeogromnego szacunku do życia i głębokiej wiary, bez strachu przed grzechem i Złym.
Nie opowiem jakie koleje losu pognały Titubę do Salem, ani też co stało się z nią później. Tych, którzy są tego ciekawi, gorąco zachęcam do przeczytania książki. Mnie jednak powieść Maryse Conde urzekła z innego powodu. Narracja prowadzona jest z punktu widzenia Tituby. Murzynka opowiada o wszystkich swoich emocjach, przeżyciach, dzieli się swymi myślami, uczuciami i tłumaczy motywacje wszystkich swoich działań. Można powiedzieć, że zniszczył ją nadmiar miłości. Tituba nie była skazana na niewolnictwo. Sama oddała swoją wolność, aby żyć z ukochanym mężczyzną, który po latach stanął przeciw niej w procesie o czary. Była jednak świadoma władzy, jaką ma nad nią miłość i pożądanie:
"Pod wpływem pewnych mężczyzn, których cnotą jest słabość, budzi się w nas pragnienie, żeby zostać niewolnicami!"
Ale nie była to jedyna miłość, która zaprowadziła Titubę przed sąd. Tituba bowiem kochała życie, świat, ludzi... Była ufna i przepełniona niezwykłą dobrocią, którą chciała widzieć także w innych. Nawet w tych, w których jej nie było. Najbardziej jednak spodobało mi się to, że jest to powieść o prawdziwej czarownicy. Nie próba oczyszczenia "niesłusznie oskarżonej", lecz historia życia i wielkich namiętności kobiety, dla której magia była codziennością. Tituba była czarownicą. Czarownicą w takim rozumieniu, w jakim ja zawsze to postrzegałam - dzieckiem Matki Natury, służebnicą przyrody, strażniczką życia, niosącą pomoc i ukojenie, rozmawiającą z duchami, które wcale nie są złe. Czarownicą pełną głębokiej, pierwotnej wiary, której modlitwa płynie zawsze z głębi serca. Prawdziwa czarownica, taka jak Tituba, to nie wysłanniczka piekieł. Ona sama na zarzut podpisania paktu z szatanem odpowiada słowami:
"Z Szatanem? Zanim znalazłam się w tym domu, nie znałam nawet tego słowa."
"Ja, Tituba, czarownica z Salem" to także opowieść o ogromnej ludzkiej nietolerancji, o narzucaniu innym wiary i roli, jaką mają pełnić w XVII-wiecznym świecie zdominowanym przez mężczyzn, a także o głęboko zakorzenionym w ludziach rasizmie i seksizmie. Ze wzruszeniem, a niemalże wręcz z bólem czytałam, jak ciężki był wówczas los osoby takiej jak główna bohaterka - nie dość, że kobiety, to jeszcze czarnej, w dodatku nie chrześcijanki. I zastanawiam się, czy aby na pewno w przeciągu ponad trzech stuleci tak wiele się w tej kwestii zmieniło...
Przeczytałam tę książkę w jeden dzień, dosłownie ją pochłonęłam. Od pierwszej strony wciągnęła mnie głęboko, tak że nie mogłam się od niej oderwać. Jest to opowieść o życiu Tituby, sięgająca od jej narodzin aż do śmierci, a nawet... nieco dalej. Tituba urodziła się na Barbadosie. Była córką niewolnicy, Abeny z plemienia Aszanti, brutalnie zgwałconej przez białego mężczyznę,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2011-07-15
Zaczarowała mnie ta książka. Opowiada burzliwe dzieje przeklętych kobiet z rodu Laguna. I przekleństwem była nieszczęśliwa miłość, samotność i hańba, spowodowana rodzeniem nieślubnych dzieci, samych dziewczynek. Poznajemy więc czarownicę Lagunę, nigdy nie wymienioną z imienia, przepowiadającą przyszłość ze szkieletu kota i za pomocą igły i nitki przywracającą dziewczęta utracone dziewictwo. Jej córkę Clarę, piękność o bursztynowych oczach, której andaluzyjski kochanek podarował wspaniały dom z ogrodem, nazwany później Czerwonym Domem, aby wynagrodzić jej to, że nigdy nie zamierzał jej poślubić, a która w ramach zemsty zrobiła wszystko, "żeby czerwony folwark zamiast dobrze prosperującą posiadłością, jak chciał jej ukochany, stał się wspaniałym burdelem." Następnie córkę Clary Manuelę, kobietę w białych rękawiczkach splamionych krwią zarzynanych kurczaków, kochającą się w świerszczach, skolopendrach i opowieściach o morzu, morderczynię ukochanego własnej córki. Później z kolei Olvido, córkę Manueli, najpiękniejszą kobietę świata i jej córkę Margaritę, która zginęła wskutek tragicznego upadku z okna, dzieląc los swojego ojca. Na koniec poznajemy Santiago, jedynego chłopca w rodzinie Laguna, którego prababka gotowa była obwołać mesjaszem, narodzonym, aby przełamać klątwę. Jednak i jego życie naznaczone jest cierpieniem...
"Ogród wiecznej wiosny" to opowieść pełna nieszczęśliwej miłości, grzesznych namiętności, smutku, śmierci, samotności. Pełna barwnych obrazów i sugestywnych zapachów, towarzyszących żywym i umarłym. Pełna żądzy zemsty i nienawiści między matkami i córkami, które to uczucia były prawdziwym obliczem klątwy rodu Laguna. Pełna najróżniejszych obsesji - bo każdy z bohaterów tej historii, nie tylko kobiety z Czerwonego Domu, lecz i inni pojawiający się na kartach powieści, miał swoje mniej lub bardziej groźne obsesje. Jest to także opowieść pełna mroku, lecz nie takiego, jaki kojarzy się z horrorami i książkami o wampirach. Opowieść pełna mroku, tkwiącego w zakamarkach ludzkiej duszy.
Równie mocno jak historia opowiedziana przez Cristinę Lopez Barrio oczarował mnie język jej powieści. Jest niezwykle barwny, sugestywny, przywołujący w wyobraźni całe mnóstwo obrazów i feerię zapachów. Poszczególne opisy, zwroty, porównania strona po stronie budują niesamowitą magię tej książki. Sięgnęłam po nią zachęcona intrygującym tytułem i przepiękną okładką – wciąż zastanawiam się która to z kobiet Laguna jest na niej przestawiona i skłaniam się ku opinii, że jest to Clara, o kasztanowych włosach i bursztynowych oczach. Bardzo się cieszę, że znów, wbrew porzekadłu, oceniłam książkę po okładce. Nie zawiodłam się. Pozwoliłam się zaczarować.
Zaczarowała mnie ta książka. Opowiada burzliwe dzieje przeklętych kobiet z rodu Laguna. I przekleństwem była nieszczęśliwa miłość, samotność i hańba, spowodowana rodzeniem nieślubnych dzieci, samych dziewczynek. Poznajemy więc czarownicę Lagunę, nigdy nie wymienioną z imienia, przepowiadającą przyszłość ze szkieletu kota i za pomocą igły i nitki przywracającą dziewczęta...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2011-07-18
Przyznam się szczerze, że nie doczytałam książki do końca. Wypożyczyłam ją z Biblioteki Śląskiej, termin upłynął, ktoś zarezerwował i nie mogłam przedłużyć, więc oddałam nie dokończywszy. Nie jest to bowiem książka, którą można przeczytać szybko i za jednym zamachem. "Trzy kolory Bogini" to pozycja popularnonaukowa, religioznawcza. Autorka przedstawia na jej kartach wierzenia ludzi na naszym kontynencie z czasów przedchrześcijańskich. Opowiada o najprzeróżniejszych boginiach. odnajduje ślady ich kultów w etymologii i semantyce nazw miast, wiosek, pasm górskich i poszczególnych szczytów, rzek. Ukazuje ich ukryte oblicza w symbolice, heraldyce, w szczególności zaś w legendach, sagach i ludowych opowieściach z różnych regionów. Autorka - badaczka odkrywa prawdę o nigdy nie istniejących chrześcijańskich świętych, na których pozycje zostały zepchnięte pogańskie boginie. Cóż, o tym, że św. Brygida nie była żadną fundatorką kościołów, a staroceltycką boginią ognia, wiedziałam od dawna. Jest to fakt raczej znany i każdy możne znaleźć taką informację w pierwszej lepszej wyszukiwarce internetowej. Ale, żeby podobnie było ze świętą Katarzyną? Barbarą? Małgorzatą? Te stwierdzenia są zaskakujące i mogą budzić kontrowersje. Podobnie jak dowodzenie, że wiele chrześcijańskich miejsc pielgrzymek było miejscem kultu religijnego jeszcze przed nastaniem chrześcijaństwa. Oraz całe mnóstwo innych tego typu ciekawostek. Anna Kohli stawia wiele śmiałych tez i nie boi się przy tym krytykować teorii znanych i cenionych badaczy, jak na przykład Aleksandra Brücknera. Na potwierdzenie każdej swojej tezy ma jednak szereg bardzo wiarygodnych argumentów, część z nich popiera przepięknymi ilustracjami. Elementem przewodnim książki są tytułowe "trzy kolory". Autorka dowodzi jak częste, czy wręcz typowe było łączenie bogiń, boginek, bab - a później również chrześcijańskich świętych - w trójce, o zróżnicowanych, lecz uzupełniających się atrybutach. Zazwyczaj trójcom tym towarzyszyły odpowiednie symboliczne kolory - jedna była biała, druga czerwona, a trzecia czarna. Na kartach książki odnajdujemy wyjaśnienie bogatej symboliki tych kolorów, a także ich obecność między innymi w nazwach geograficznych na terenie całej Europy. Całość zdaje się prowadzić do konkluzji, że wszystkie boginie, czczone na przestrzeni wieków pod różnymi postaciami i imionami w różnych zakątkach świata, są tak naprawdę aspektami jednej i tej samej bogini, Wielkiej Matki. Książka ukazuje także pewien niezwykle przykry wniosek - że starzy bogowie stają się nowym diabłem. Ciekawostką jest także teoria, że dla wkraczającego do Europy chrześcijaństwa największą zmorą nie były wierzenia pogańskie - bo pogaństwo pod postacią kultu Światowida czy Peruna byłoby jeszcze do zniesienia, gdyż stosunkowo łatwo je urobić - ale struktury matriarchalne, nawet jeśli powoli wypierane ze społeczeństwa, wciąż obecne w przedchrześcijańskich religiach.
Jak już wspomniałam, nie zdążyłam doczytać książki do końca. Taki ogrom wiedzy, jakim raczy nas autorka, nie byłby możliwy do przyswojenia na szybko. Nawet, gdybym uporała się z książką w terminie, z pewnością bardzo wiele informacji szybko uleciałoby mi z głowy. Dlatego też koniecznie chcę mieć te książkę w swojej domowej biblioteczne, aby móc nie tyle ją przeczytać, co powoli i dogłębnie przestudiować. Myślę, że "Trzy kolory Bogini" to bardzo wartościowa pozycja, nie tylko dla szeroko rozumianych pogan, ale także dla pasjonatów historii, religii, myśli feministycznej, etymologii nazw geograficznych, ludowych baśni oraz wszystkich dociekliwych o otwartych umysłach.
Przyznam się szczerze, że nie doczytałam książki do końca. Wypożyczyłam ją z Biblioteki Śląskiej, termin upłynął, ktoś zarezerwował i nie mogłam przedłużyć, więc oddałam nie dokończywszy. Nie jest to bowiem książka, którą można przeczytać szybko i za jednym zamachem. "Trzy kolory Bogini" to pozycja popularnonaukowa, religioznawcza. Autorka przedstawia na jej kartach...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2011-07-28
2011-09-15
2011-10-15
2011-11-23
2011-10-25
2011-12-25
2011-12-15
2011-11-08
2011-10-06
2011-09-10
Bardzo dobra książka, jak zresztą wszystkie tej autorki. Wciągająca, pikantna i bez sztucznego podziału na dobro i zło.
Bardzo dobra książka, jak zresztą wszystkie tej autorki. Wciągająca, pikantna i bez sztucznego podziału na dobro i zło.
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to