-
Artykuły„Shrek 5”, nowy „Egzorcysta”, powrót Avengersów, a także ekranizacje Kinga, Dahla i Hernana DiazaKonrad Wrzesiński4
-
Artykuły„Wyluzuj, kobieto“ Katarzyny Grocholi: zadaj autorce pytanie i wygraj książkę!LubimyCzytać23
-
Artykuły„Herbaciany sztorm”: herbatka z wampiramiSonia Miniewicz1
-
ArtykułyWakacyjne „Książki. Magazyn do Czytania”. Co w nowym numerze?Konrad Wrzesiński9
Biblioteczka
2014-05-22
2015-04-15
więcej moich tekstów na: miedzysklejonymikartkami.blogspot.com
W świecie maszyn, parowych silników i potężnych mostów [wow, potężne mosty], gdzie każdy krok kontrolują Nadzorcy, Aoife czeka, aż nekrowirus, który wpędził w szaleństwo jej najbliższą rodzinę, dosięgnie także i ją. Nie ma ucieczki przed śmiertelną chorobą... [śmiertelną?!] Póki jednak Aoife może samodzielnie myśleć, póki krew w jej żyłach płynie, dziewczyna uczy się w szkole inżynierów wymarzonego fachu. Ale choć stara się trzymać z daleka od kłopotów, bez wahania odpowiada na rozpaczliwy list od zaginionego brata.
Conrad uciekł z domu w dniu szesnastych urodzin [ktoś zapomniał wspomnieć, że wcześniej próbował zabić własną siostrę]. Dziewczyna, w towarzystwie przyjaciela, Cala, oraz dziwnego przewodnika Deana [sic!], wyrusza do posiadłości swego zaginionego ojca, jedynego miejsca, do którego mógł się udać Conrad. Niebezpieczna wyprawa przynosi Aoife wiedzę, której posiąść nie powinna i która ściąga na nią śmiertelne niebezpieczeństwo.
[opis z okładki opatrzony moimi własnymi komentarzami]
Dobra, zacznijmy od bolesnej prawdy. Ta książka okazała się wielkim rozczarowaniem. I nie chodzi mi nawet o to, że nie sięgnęłabym po nią, gdyby ktoś od razu mi powiedział, że tego steampunku to jak na lekarstwo. Chodzi o ten całokształt, którego nie ma.
Początek jest całkiem dobry. Prawda, bohaterka raczej przeciętna, ale sam pomysł bardzo mi się podobał. Ogółem podobało mi się aż do momentu dotarcia do Graystone. A wtedy w zasadzie wszystko zaczęło się sypać, szwy spajające dotychczas tę historię pękać, a całość ledwie trzymała się kupy. Po raz kolejny utwierdzono mnie w przekonaniu, że gdy autorowi tajemniczej okołofantastycznej powieści zaczyna brakować pomysłów i logiki w snuciu opowieści, to sięga po kiczowate fantasy i wszędobylską magię. I nie mam tutaj nic przeciwko realnemu, "naszemu" światu opartemu całkowicie na magii ani dystopiach fantasy, które moim zdaniem kryją w sobie wielki potencjał. Mam coś przeciwko tanim rozwiązaniom.
Jednak największe zarzuty mam do klimatu: czy tylko ja, czytając o inspiracjach Lovecraftem, oczekiwałam jakieś nieokreślonej grozy, niepokoju, mroku? Fakt, jeszcze niestety nie sięgnęłam po Cthulhu, ale sądzę, że to tak nie wygląda. Autorka starała się najeżyć fabułę przerażającymi, zawirusowanymi istotami, ale poza pierwszym spotkaniem z dzierzbą oraz połknięciem przez Shoggotha (nawet udany opis "zjednoczenia" z nim to chyba jeden z najlepszych momentów w książce) nic nawet nie przybliżyło się do tej granicy. Miałam nawet wrażenie, że chwilami chciała pokazać, że nie wszystko jest takie strasznie, jak się wydaje. Tak się stało m.in. z ghulami, które dotąd uważałam z jedne najobrzydliwszych, a teraz do końca życia będę chyba nosiła w sobie skazę w postaci przedstawienia ich przez Kittredge.
Postacie są... zgadnijcie jakie. Dokładnie, są postaciami młodzieżówek i tyle powinno wystarczyć dobrze rozeznanemu czytelnikowi gwoli opisu. Dodam jeszcze, że Aoife przez cały czas usiłuje być niewychowana (czym mnie irytuje), Cal nie posiada ani odrobiny logiki w swoim zachowaniu (czym mnie irytuje), a Deana ochrzczono "dziwnym", bo pije i pali (co również niezmiernie mnie irytuje!). Co do "budzącego się szaleństwa" Aoife, to brakowało mi tego budzenia się. Teoria, jakoby miało się ono objawić równo w dniu szesnastych urodzin jest niemiłosiernie naciągana, nieprawdaż? Z postaci drugoplanowych wspomnę jeszcze o Tremainie, bo to bardzo ciekawy przypadek, który najlepiej uwidacznia nieudaczność autorki. Jest zły i ma być straszny. Co robi Kittredge, żeby czytelnik odniósł właśnie takie wrażenie. Bohater ciągnie Aoife za włosy (właśnie tak!), bije ją po twarzy, co nie zmienia faktu, że żal mi jego, bo nie zasłużył na własny charakter.
Teraz dochodzę do sprawy spornej, czyli stylu i języka, kiedy nigdy nie wiem, czy to wszystko wina tłumacza, czy też zagranicznego autora. Na niekorzyść tego pierwszego z pewnością pewien kardynalny, przynajmniej w moim opinii, błąd, który powtarza wciąż z rozmiłowaniem. Pokażę pierwszy przykład, który udało mi się znaleźć i w którym nie ma spoilerów: W ogrodzie, pod gankiem... - nagle otworzył szeroko oczy, zabłysły blado w półmroku. Ostatnio staram się w ramach doskonaleniu warsztatu dobrze przyglądać i analizować styl, a ten błąd po prostu mnie poraża, bo wspomina się o nim 1. na lekcjach języka polskiego 2. chyba w każdym internetowym poradniku pisarzy w odcinku o dialogach: o tych wielkich literach. Wedle całej mojej wiedzy, powinno być Nagle, ponieważ nie jest to zwrot typu "powiedział", a zwyczajne wtrącone zdanie... Może się czepiam, ale to naprawdę boli, może nie za pierwszym razem, ale przy 57 już tak.
Nie podobał mi się też sam styl. Miałam wrażenie, jakby autorka chciała uniknąć zarzutów o kolejną bezbarwną pod względem opisów młodzieżówkę, więc wstawiła te pseudo-poetyckie "cosie", które po prostu nie brzmią. Ale jak wspomniałam, może to być równie dobrze wina nieudanego tłumaczenia - jednak fakt, że wyszło słabo, pozostaje faktem.
W ramach podsumowania mogę wspomnieć, że zasiadając do tej recenzji, nie sądziłam, że będzie tak zjadliwa. Bo przez książkę da się przebrnąć, a nawet wystarczy wejść na LC, żeby zobaczyć, że niektórzy dali jej całkiem wysokie oceny. Ale ja tego nie kupuję, bo nic mnie tak nie denerwuje, jak zaprzepaszczony potencjał. Jak uczucie, że ja, której warsztatowi jeszcze wiele brakuje, napisałabym to lepiej. To najgorsze uczucie, jakiego może doświadczyć czytelnik.
więcej moich tekstów na: miedzysklejonymikartkami.blogspot.com
W świecie maszyn, parowych silników i potężnych mostów [wow, potężne mosty], gdzie każdy krok kontrolują Nadzorcy, Aoife czeka, aż nekrowirus, który wpędził w szaleństwo jej najbliższą rodzinę, dosięgnie także i ją. Nie ma ucieczki przed śmiertelną chorobą... [śmiertelną?!] Póki jednak Aoife może samodzielnie...
2015-03-09
więcej moich tekstów na: miedzysklejonymikartkami.blogspot.com
Jestem stracharzem. Oto mój bestiariusz - osobisty opis mieszkańców Mroku. Chrońcie tę książkę. Liczę na to, że będziecie kontynuować moją walkę. Nie zawiedźcie mnie.
John Gregory
[źródło opisu: okładka]
Bardzo się cieszyłam, wracając z tą książką z księgarni. Kroniki Wardstone czytałam już jakieś 4 lata temu, ale do dzisiaj pamiętam ten mroczny, świetnie wykreowany świat. Dlatego po lekturze Bestiariusza Stracharza czuję pewien niedosyt i zawód.
Miałam wrażenie, że opisywanych istot jest... za mało. To jednocześnie prawda i nieprawda. Bo napisane jest sporo. Tylko że przy okazji niektórych istot (m.in. czarownic) jest tego nieproporcjonalnie dużo w porównaniu do takich, np. utopców. Tak więc w przypadku tych pierwszych czytelnik jest pod koniec już nieco znudzony (no bo z reguły osoba czytająca fantastykę ogarnia rodzaje magii, hm?), a w przypadku tych drugich czuje lekki niedosyt i tylko prześlizguje się po temacie.
Co do nawiązań do samej serii to jestem usatysfakcjonowana. Pozytywnie zaskoczyły mnie krótkie opowiadanka opisujące spotkania Johna Gregory'ego z różnymi stworami. Podobały mi się też notatki stracharza i jego uczniów na marginesach - niejednokrotnie bezbłędne, szczególnie to o serze i poście. Jednakże same stwory niewiele wykraczają poza to, co pojawiło się w powieściach. Ciekawe są "tajemnicze zgony", ale i tak czuję niedosyt.
Bestiariusz jest bardzo przyjemnym dodatkiem do serii, aczkolwiek chyba nie do końca spełnił moje może trochę nazbyt wygórowane oczekiwania. Zakochałam się jednak w ilustracjach (Polak potrafi!), które idealnie wpisują się w nastrój. Dla wiernych fanów serii to pozycja obowiązkowa, jednak dla pozostałych - może niekoniecznie.
więcej moich tekstów na: miedzysklejonymikartkami.blogspot.com
Jestem stracharzem. Oto mój bestiariusz - osobisty opis mieszkańców Mroku. Chrońcie tę książkę. Liczę na to, że będziecie kontynuować moją walkę. Nie zawiedźcie mnie.
John Gregory
[źródło opisu: okładka]
Bardzo się cieszyłam, wracając z tą książką z księgarni. Kroniki Wardstone czytałam już jakieś 4 lata temu,...
2014-05-09
Jeszcze nigdy w historii wampiry nie były tak... MODNE!
Trumna, ziemia z grobu i przytulny zameczek w Karpatach? Zapomnij!
Wampiry żyją w blasku fleszy! Elita elit, towarzyska śmietanka Manhattanu, fantastycznie piękni, obrzydliwie zepsuci i nieśmiertelni. Przynajmniej teoretycznie.
Koledzy piętnastoletniej Schuyler, uczennicy elitarnego liceum Duchesne, prowadzą beztroskie i wygodne życie. Modne kluby, sesje zdjęciowe i najnowsze kolekcje od najlepszych projektantów. Schuyler nie bawi dzielenie czasu między snobistyczne imprezy, kosztowne zakupy i pokazy mody. Trzyma się zdala od zepsutego towarzystwa aż do dnia, w którym jedna z młodych wampirzyc ginie w dziwnych okolicznościach. Kto lub co jest wystarczająco potężne, by zabijać nieśmiertelnych? [źródło opisu: okładka]
Z góry uprzedzam, że nie jest to moje pierwsze spotkanie z Błękitnokrwistymi. Właściwie, jest ono ostatnie. Następne części wypożyczałam z biblioteki, lecz brakowało mi tej pierwszej. Poszczególne części są dosyć krótkie, więc szybko połapałam się w treści. I "wciągło" mnie.
Chociaż ostatnie tomy były raczej słabe, to pamiętając o tych pierwszych udało mi się zdobyć tom pierwszy przez wymianę. I nie zawiodłam się!
Nie będę udawała, że Błękitnokrwiści to dzieło wybitne, bo to nieprawda. Jest to jednak świetny i wciągający przerywnik, pozwalający odprężyć się po ciężkim dniu w szkole. Czcionka jest gigantyczna, więc nie męczy zmęczonego wzroku. Nie jest gruba, a przyjemna szata graficzna aż zachęca do lektury. A co z treścią?
Specjalnie dałam wam opis z okładki, bo jest to chyba jeden z najbardziej mnie zniechęcających, jakie spotkałam. Gdybym nie wiedziała, czego się spodziewać, w życiu nie sięgnęłabym po tę książkę. A szkoda, bo jest jedna z bardziej oryginalnych "wampirycznych" powieści. Błękitnokrwiści są połączeniem wampirów i upadłych aniołów, a Srebrnokrwiści - wampirów i demonów. Podobała mi się ich historia i polityka, o których więcej dowiecie się w następnych tomach. Intryga rozwija z kolejnymi częściami, a rozwiązanie nie rzuca się od razu w oczy. Nie jest to zwyczajny, kolejny paranormal o wampirach. Moim zdaniem autorka po prostu wykorzystała panujące trendy i zaprezentowała jednocześnie modną i oryginalną historię.
Co do bohaterów, to mamy tu trzy narratorki. Schuyler van Allen jest tutaj jeszcze znośna, ale w kolejnych częściach denerwowała mnie jeszcze bardziej. Za to do Bliss Llewellyn nie sposób nie czuć sympatii i jest moją drugą ulubioną spośród głównych postaci. Więc kto zajmuje pierwsze miejsce? Zdecydowanie Mimi Force. Jest wredna, często irytuje swoją pustką w głowie, ale wykreowano ją bardzo realistycznie, dzięki czemu uzyskany tak charakterystyczny charakter, że uch.
Właściwie minusów nie ma zbyt dużo. Wątek romansowy nie rozwinął się jeszcze na tyle, by zająć połowę objętości książki. I Bogu dzięki, bo w następnych tomach to spory mankament. Ogólnie nie polecałabym kupować tej serii, a raczej pożyczać - tomów jest wiele, są cienkie i niewiele się w nich dzieje, a cena jak za pełnowartościową książkę. Jednak jest to bardzo miły zapychacz. Polecam fankom romansów paranormalnych.
Jeszcze nigdy w historii wampiry nie były tak... MODNE!
Trumna, ziemia z grobu i przytulny zameczek w Karpatach? Zapomnij!
Wampiry żyją w blasku fleszy! Elita elit, towarzyska śmietanka Manhattanu, fantastycznie piękni, obrzydliwie zepsuci i nieśmiertelni. Przynajmniej teoretycznie.
Koledzy piętnastoletniej Schuyler, uczennicy elitarnego liceum Duchesne, prowadzą...
Pewnego dnia znikają dorośli. Tak po prostu. Puff i nie ma ich. No może nie do końca dorośli. Wszyscy powyżej piętnastego roku życia. Pozostają nastolatki, dzieci i niemowlęta. Nie ma łączności ze światem zewnętrznym. Zjawisko to obejmuje teren o średnicy 30 km z elektrownią atomową w centrum. Jednak to nie koniec problemów. Ujawniają się skrywane od dawna nadnaturalne moce, u zwierząt zachodzą niepokojące mutacje, a kojoty zaczynają mówić. Rozpoczyna się walka. Walka o przeżycie oraz władzę.
Pomysł na fabułę jest świetny. Niebanalny, a do tego powstał jeszcze przed wielkim bumem na dystopie młodzieżowe i wszystkie zjawiska z tym związane. Wykonanie jest świetne, więc... Dlaczego taka słaba ocena?
Książka ta niemiłosiernie mi się dłużyła. Kiedy przysiadłam, to czytało się fajnie, ale myśl o tym "przysiąściu" (z dedykacją dla mojej klasy, która ponoć czyta tego bloga...) wywoływała u mnie straszne zmęczenie. Tak jak w wielu przypadkach, nie wiem nawet, co zajęło tyle miejsca. Ale fakt faktem, że książka ma ponad 500 stron, a akcja dzieje się w ciągu 299 godzin i 54 minut (+ trochę na końcu), o czym informuje nas licznik na początku każdego rozdziału. Brakuje tu niezbędnej akcji i napięcia. A szkoda, bo, jak wspomniałam, historia jest fenomenalna.
Z początku trochę sceptycznie podchodziłam do teorii o "znikaniu" jako czytelniczka "poważnego SF". Bo najgorsze, co może się wydarzyć w tym gatunku to brak logiki. Z ulgą odkryłam jednak, że nawet sami bohaterowie zauważali pewien brak sensu w nowym świecie (wyjątkowo szybkie mutacje) i próbowali to sensownie wytłumaczyć, czyli że coś musiało zacząć się dziać już wcześniej - 15 lat przed rozpoczęciem akcji (resztę sobie sami doczytacie).
Wieloznaczne implikacje to moja specjalność. [str. 523]
Co do wspomnianych bohaterów, to jest to jeden z największych plusów tej historii. Pomimo mnogości narratorów, każdy z nich jest porządnie wykreowany. Moimi ulubieńcami są Orc, który po tym jak zabija niewinną dziewczynę zaczyna pić, oraz Quinn, który jest tak naprawdę tchórzem, nie potrafiącym obronić przyjaciela, ale czy nie istnieje wielu takich ludzi na świecie?
Przy okazji Orca mogliście sobie pomyśleć: czy to aby na pewno młodzieżówka, której bohaterowie mają do 15 lat? A no tak, i to jest najlepsze. Autor nie bawił się za bardzo w "ugrzecznianie" historii. Postacie muszą szybko dorosnąć, zabijać itd. Jest po prostu realistycznie. Dlatego powinno się to spodobać i dorosłym, i nastolatkom.
Wierzę w wolną wolę. Uważam, że sami podejmujemy decyzje i wykonujemy własne działania. A nasze działanie mają swoje skutki. Świat jest taki, jakim go uczynimy. Ale myślę też, że czasami możemy poprosić Boga o pomoc, a On pomoże. Czasami mi się wydaje, że siada i mówi: "Jejku, co te głupki teraz wyprawiają. Chyba lepiej trochę im pomóc." [str. 446]
A na koniec jeszcze małe "czepnięcie": tłumacz oblał test na znajomość kreskówek. Mam nadzieję, że BOB GĄBKA (str. 28) się nie obraził...
Właśnie zdałam sobie sprawę, że moja recenzja jest zupełnie nieadekwatna do oceny, ale cóż, cyferką oznaczam (PRZYPOMINAM!) przyjemność czytania, a nie jakość. Czy to oznacza, że nie sięgnę po następne części? Oczywiście, że nie! Electra zapewnia, że tylko pierwsza tak przynudza, więc w wakacje sięgnę po "Fazę drugą: Głód". Oby ona mnie nie zawiodła! A wam polecam jak na razie część pierwszą.
Pewnego dnia znikają dorośli. Tak po prostu. Puff i nie ma ich. No może nie do końca dorośli. Wszyscy powyżej piętnastego roku życia. Pozostają nastolatki, dzieci i niemowlęta. Nie ma łączności ze światem zewnętrznym. Zjawisko to obejmuje teren o średnicy 30 km z elektrownią atomową w centrum. Jednak to nie koniec problemów. Ujawniają się skrywane od dawna nadnaturalne...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to