-
ArtykułyKalendarz wydarzeń literackich: czerwiec 2024Konrad Wrzesiński2
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na czerwiec 2024Anna Sierant1140
-
ArtykułyCzytamy w długi weekend. 31 maja 2024LubimyCzytać366
-
ArtykułyLubisz czytać? A ile wiesz o literackich nagrodach? [QUIZ]Konrad Wrzesiński21
Biblioteczka
2017-11-30
2017-11-05
Mimo, że „Czasami kłamię” jest debiutem literackim, trudno nie docenić wprawy z jaką pani Feeney wyprowadza czytelnika na manowce, raz za razem. Gdy już wydaje nam się, że poskładaliśmy wszystkie elementy do kupy, i tworzą one jasną w miarę spójna całość, autorka funduje nam fabularny twist, i znów nic nam się nie zgadza. A co najciekawsze, nie możemy mieć nawet do niej o to pretensji, bo główna postać lojalnie ostrzegała już w pierwszych akapitach książki, że „czasami kłamię”. Czytałam wiele thrillerów psychologicznych, ale niewiele z nich zawiera aż tale nagłych zwrotów akcji. Czy jednak ilość idzie w parze z jakością? Sądzę, że w tym wypadku niekoniecznie.
Pani Feeney ma ciekawy i już wielokrotnie sprawdzony wcześniej sposób na rozpoczęcie fabuły – bohaterka budzi się w szpitalu, jej pamięć jest dziurawa jak sito, uczucia i przeczucia niejasne, a przyszłość równie niepewna jak przeszłość. Sparaliżowana i bezradna może tylko słuchać toczących się w wokół niej rozmów, odtwarzać w pamięci fragmenty zdarzeń i wspominać przeszłość. A wszystko to przeplecione jest fragmentami z dziecięcego pamiętnika, które z pozoru nie łączą się w żaden sposób z obecnymi zdarzeniami. Jak możemy się spodziewać, tylko z pozoru.
Książka jest bardzo dobrze napisana. Autorka świetnie manipuluje czytelnikiem, raz po raz prowadząc go innymi ścieżkami i umiejętnie dawkując napięcie. Niewielka ilość bohaterów sprawia, że na pierwszy plan wysuwa się główna trójka: Amber, jej mąż, oraz siostra. Narastająca atmosfera niepewności i zagrożenia między nimi jest tym co uważam w powieści za najbardziej udane.
Zmieszczenie jednak aż tylu zagadek i intryg w jednej książce, wymusiło na autorce pewną enigmatyczność w kreowaniu bohaterów. Żadnego nie możemy poznać zbyt dokładnie, bo każdy coś ukrywa, a przez to wydają się oni powierzchowni i nie wzbudzają żadnych emocji poza ciekawością. Podobnie do dialogów i niektórych scen wdarła się pewna sztuczność, z taką precyzją pani Feeney stara się by nie zdradzały ona zbyt dużo, że ostatecznie wychodzą mało realnie.
Wszystko to nie zmienia jednak faktu, że książkę czyta się bardzo przyjemnie. Opowieść wciąga, intryguje i co chwila zaskakuje kolejnymi niespodziankami. Na pewno nie da się przy niej nudzić, tak jak i niełatwo jest się oderwać. Na plus policzyć trzeba także świetne zakończenie. Warto przeczytać.
Mimo, że „Czasami kłamię” jest debiutem literackim, trudno nie docenić wprawy z jaką pani Feeney wyprowadza czytelnika na manowce, raz za razem. Gdy już wydaje nam się, że poskładaliśmy wszystkie elementy do kupy, i tworzą one jasną w miarę spójna całość, autorka funduje nam fabularny twist, i znów nic nam się nie zgadza. A co najciekawsze, nie możemy mieć nawet do niej o...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-11-11
Evan Smoak jest legendą, plotką i nadzieją o której mówi się tylko szeptem. O jego istnieniu wiedzą tylko zdesperowani i bezradni. Ci, którzy przed brutalną rzeczywistością nie zdołaliby obronić się sami. Ci, mogą liczyć na to, że doskonale wyszkolony wojownik zrobi wszystko by ich ocalić.
Zastanawialiście się kiedyś jak by to było, gdyby „superagenci” w rodzaju Jasona Bourne’a – których umiejętności dawno przekroczyły granice powszechnych, czy nawet naturalnych – zamiast ratowaniem całego świata, i walką z polityczno-militarnymi spiskami, zajmowali się ratowaniem zwyczajnych, prostych ludzi, bezradnych wobec przemocy i zła. To mogłaby być ciekawa opowieść, prawda? I taka właśnie jest! Gregg Hurwitz stworzył bohatera, który wymknął się strukturom rządowej organizacji, która go stworzyła, po to by wykorzystać swe umiejętności w rzeczywistej walce ze złem. Nie tak łatwo jednak odciąć się od przeszłości – nie jest on jedynym absolwentem programu Orphan – i wszystko czego go nauczono może tym razem nie wystarczyć.
Książka zawiera w sobie wszystko to, co dobrze napisana powieść akcji zawierać powinna. Co ciekawe, autorowi udało się jednocześnie uniknąć wielu powszechnych w tym gatunku wad. Po kolei jednak. Przede wszystkim fabuła – świetnie pomyślana i w każdym szczególe przemyślana. Bez luk, dziwnych zbiegów okoliczności, ani co cieszy mnie szczególnie – bez przekraczania praw rządzących rzeczywistością. Evan Smoak ma niezwykłe umiejętności, ale wciąż mieszczą się one w granicach tego, co możliwe. Nie ulega także wątpliwości, że autor wykonał ciężką pracę – wie o czym pisze, niezależnie czy mowa o broni, systemach zabezpieczeń czy telefonii komórkowej. Udaje mu się jednak zachować umiar – w efekcie czytelnik ma wrażenie, że wie o co chodzi bez wrażenia, że właśnie przeczytał wielostronicową instrukcje obsługi.
Sama historia zawiera w sobie kilka niespodzianek i nieoczekiwanych zwrotów akcji, nawet kiedy wydaje nam się, że wszystko jest już jasne. To co uważam w książce za jej największy atut, to jednak kreacja bohaterów. Autorowi udało się zachować równowagę między światem „superagentów” a normalnych ludzi. Evan nie jest bezwzględną maszyna do walki, ale zupełnie normalnym facetem, który czasem musi radzić sobie z nieoczekiwanymi problemami – jak opieka nad nadpobudliwym kilkulatkiem. Nie jest też postacią, która wzięła się znikąd – ma przeszłości, którą stopniowo poznajemy, zarówno cały cykl szkolenia, który z bezradnej sieroty zrobił żołnierza, jak i najważniejszą relacje w jego życiu, tę do mistrza, ojca i mentora w jednym.
Świetnie napisana książka, od której nie sposób się oderwać. Niecierpliwie czekam na kolejny tom i cieszę się, że autor skończył już całą trylogie ;)
Evan Smoak jest legendą, plotką i nadzieją o której mówi się tylko szeptem. O jego istnieniu wiedzą tylko zdesperowani i bezradni. Ci, którzy przed brutalną rzeczywistością nie zdołaliby obronić się sami. Ci, mogą liczyć na to, że doskonale wyszkolony wojownik zrobi wszystko by ich ocalić.
Zastanawialiście się kiedyś jak by to było, gdyby „superagenci” w rodzaju Jasona...
2017-11-27
Nie wiem czego właściwie spodziewałam się po „Diabolice”, ale w każdym razie czegoś innego niż ostatecznie dostałam. Po pierwsze – i przyznaje to uczciwie – to bardzo wciągająca historia, z rodzaju tych, które zaczyna się i kończy tego samego dnia. Po drugie zaś, warty docenienia jest pomysł na fabułę. Ale tylko pomysł, wykonanie pozostawia już bowiem co nieco do życzenia. A gdy uwzględni się ilość pochlebnych recenzji spodziewałam się czegoś.... trochę lepszego. Oczywiście należy wziąć pod uwagę, że książka przeznaczona jest dla młodego czytelnika. I właśnie z tym mam największy problem. Jak młodego? Ilość bardzo brutalnych, krwawych a przy tym szczegółowo opisanych scen, wyklucza tych całkiem młodych. Tym starszym zaś należałby się bardziej szczegółowy i mniej schematyczny opis świata niż ten, który przedstawiła autorka. A jest to świat niezwykły.
Ludzkość podbiła kosmos i zasiedliła odległe planety, potem jednak odwróciła się od wiedzy i nauki w stronę religii i totalitaryzmu. Nauka jest herezją, a wszelkie sprzeciw buntem przeciw rządom cesarskiej rodziny. Na dworze królują intrygi, plotki i zdrady, a arystokraci pławią się w zbytku i krwawych rozrywkach. Diaboika Nemezis przybywa na cesarski dwór, udając swą nastoletnią panią – Sydonię, a przez to czynić to do czego diabliki zostały stworzone, bronić swych właścicieli. I mimo, że prawo odmawia jej człowieczeństwa, czasami wydaje się, wśród całego zgromadzenia, najbardziej ludzka.
Niewątpliwa zaletą książki są bardzo dobrze wykreowane postacie, i to zarówno sama Nemezis, jak i wiele pobocznych. Zwłaszcza główna postać męska – Tyrus, wprowadza do całości sporo humoru i świeżości. Nieco zawodzi tylko Sydonia, zapewne dla kontrastu z główną bohaterką, przedstawiona jako bardzo naiwna, niewinna i słodka, a przez to mało autentyczna.
Fabuła książki jest dość nierówna, niektóre fragmenty czyta się szybko i lekko, inne bardzo się dłużą. Gdybym odłożyła książkę w czasie jednego z takich momentów, mogłabym do lektury nie wrócić przez bardzo długi czas. Mimo starań autorki całość nie wzbudziła we mnie takich emocji jakich oczekiwałam, być może dlatego, że i dla bohaterów śmierć zdaje się niewiele znaczyć. A trup – że tak powiem – ściele się gęsto.
Ach jeszcze jedna uwaga. Czytałam „Ja, Klaudiusz” Robera Gravesa, i choć nie widzę nic złego w luźnym inspirowaniu się motywami z innych książek przez autorów (a powieść Gravesa to najwyższa półka), to fakt ten nieco popsuł mi odbiór całości. Trudno oprzeć się uczuciu, że gdzieś już to czytałam…
Nie wiem czego właściwie spodziewałam się po „Diabolice”, ale w każdym razie czegoś innego niż ostatecznie dostałam. Po pierwsze – i przyznaje to uczciwie – to bardzo wciągająca historia, z rodzaju tych, które zaczyna się i kończy tego samego dnia. Po drugie zaś, warty docenienia jest pomysł na fabułę. Ale tylko pomysł, wykonanie pozostawia już bowiem co nieco do życzenia....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-11-03
Mimo wielu pochlebnych recenzji nie byłam przekonana co do „Suszy” dopóki nie zaczęłam jej czytać. Trudno uwierzyć, że jest to debiutancka powieść autorki, tak bogaty i sprawny wydaje się jej literacki warsztat. Świetnie udaje jej się zarówno budowanie napięcia jak i oddawanie, trudnych do uchwycenia, zbiorowych emocji mieszkańców miasteczka. W „Suszy” jest wszystko co dobry thriller powinien zawierać: brutalną zbrodnię, świetnie skonstruowane charaktery, zagadkę do rozwikłania oraz kilka nieoczekiwanych zwrotów akcji. To, co stanowi o niezwykłości „Suszy” to jednak klimat jaki udaje się autorce stworzyć. Czytelnik niemal czuje suche, piaszczyste powietrze Australii na własnej skórze.
W małym, naznaczonym suszą miasteczku Kierrawa dochodzi do rodzinnej tragedii. Żona i małe dziecko zostają zabici przez męża i ojca, który następnie popełnia samobójstwo. Zdarzenie to tylko pogłębia uczucie depresji w jakim od dłuższego czasu żyją mieszkańcy – głównie rolnicy i hodowcy, których brak deszczu zmusił do odstrzałów własnego bydła i myśli o porzuceniu rodzinnych stron. Nikt nie kwestionuje przebiegu zdarzeń ani winy Luka – nikt oprócz jego rodziców. Desperacko chcąc poznać prawdę decydują się na sprowadzenie do miasteczka Aarona Falka, przyjaciela z młodości ich syna, a obecnie agenta FBI. Jest to jednak ryzykowny krok. Aarona z Kierrawą łączy trudna przeszłość, wiele lat temu wraz z ojcem zostali wplątani w tragiczną śmierć lokalnej nastolatki. Luka i Aaron wzajemnie poświadczyli swoje alibi w dzień morderstwa, żaden jednak nigdy nie zapytał gdzie naprawdę wtedy byli.
Oprócz Aarona Falka w książce pojawia się jeszcze kilka ważnych i kilkanaście mniej ważnych postaci. To co należy pokreślić, to fakt, że wszystkie one zostały doskonale nakreślone, są charakterystyczne ale nie przerysowane, złożone i autentyczne. W powieści istnieje także bohater zbiorowy – mieszkańcy Kierrawy, ich nastroje, depresja, rosnąca niechęć, wrogość i strach są istotnym elementem całej opowieści.
Fabuła jest świetnie pomyślana, świetnie skonstruowana i tak też przedstawiona. Wydarzenia z przeszłości rzutują na teraźniejszość i nie ma tu żadnej niepotrzebnej sceny ani nieprzemyślanego elementu. Mimo tej precyzji całość napisana jest lekko i z wyraźną swobodą. A wszystko to sprawia, że książki nie da się odłożyć przed dotarciem do ostatniej strony. Jedyne zastrzeżenie jakie przychodzi mi do głowy, to nie do końca satysfakcjonujące rozwiązanie, ale może po prost udałam się autorce zaskoczyć :)
Mimo wielu pochlebnych recenzji nie byłam przekonana co do „Suszy” dopóki nie zaczęłam jej czytać. Trudno uwierzyć, że jest to debiutancka powieść autorki, tak bogaty i sprawny wydaje się jej literacki warsztat. Świetnie udaje jej się zarówno budowanie napięcia jak i oddawanie, trudnych do uchwycenia, zbiorowych emocji mieszkańców miasteczka. W „Suszy” jest wszystko co...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-11-07
Istnieje taki rodzaj książek, których główną zaletą jest to, że dobrze się je czyta. Nie zaskakują ani głębia treści, ani nie porywają wartką fabułą, a mimo wszystko czas spędzony na ich lekturze upływa błogo i przyjemnie. „Przed katastrofą” jest jedną z takich książek – bo (choć niemal do końca miałam nadzieje, na jakiś zaskakujący twist fabularny) to jest ona od początku do ostatnich stron przewidywalna. Ale nie jest to wadą, wręcz przeciwnie, owa przewidywalność podkreśla tylko autentyczność całej opowieści.
Scott Burroughs, malarz w średnim wieku jest jedynym niezamożnym pasażerem prywatnego lotu z pobliskiej wyspy do Nowego Jorku. I jak łatwo się domyśleć znalazł się tam przez przypadek. On i czteroletni chłopiec są także jedynymi ocalałymi po tym jak samolot rozbija się u wybrzeży miasta. Scott Burroughs z dnia na dzień staje się bohaterem, choć z czasem coraz częściej zaczną padać pytania, o przyczyny katastrofy. Tego co naprawdę działo się na pokładzie samolotu czytelnik dowie się na samym końcu. Wcześniej jednak pozna historię każdego z jedenastu załogantów, i będzie miał także okazję obserwować jak bardzo odczuciami odbiorców są w stanie manipulować media.
„Przed katastrofą” nie jest łatwą do sklasyfikowania książką, choć z całą pewnością nie jest to thiller. Ktoś, kto na taki właśnie miał nadzieję, poczuje się zawiedziony. Temat katastrofy i heroicznego wysiłku w walce o życie jest tak naprawdę tylko pretekstem by zaprezentować nam bohaterów, postaw jakie przyjęli w obliczu katastrofy, wszystkiego co ich ukształtowało i doprowadziło do tego a nie innego miejsca w opowieści.
Istotnym wątkiem tej powieści są media i to jaki wpływ mają one na kształtowanie rzeczywistości. Gdzieś po drodze, w pościgu za faktami i wzajemną walką o jak największe zbliżenie się do wydarzeń, przekroczona zostaje granica między prezentowaniem rzeczywistości a jej kreowaniem. Prawo do informacji zaczyna dominować nad prawem do prywatności a bohaterowie jednego dnia mogą stać się napiętnowani i znienawidzeni już następnego.
Gdzieś pod tym wszystkim przebija się jednak normalność i proste odruchy współczucia i żalu z powodu śmierci ludzi i bólu ocalałych. Gdzieś tam tkwi także troska o los uratowanego dziecka i szacunek do ludzkiego życia i jego kruchości.
Istnieje taki rodzaj książek, których główną zaletą jest to, że dobrze się je czyta. Nie zaskakują ani głębia treści, ani nie porywają wartką fabułą, a mimo wszystko czas spędzony na ich lekturze upływa błogo i przyjemnie. „Przed katastrofą” jest jedną z takich książek – bo (choć niemal do końca miałam nadzieje, na jakiś zaskakujący twist fabularny) to jest ona od początku...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-11-13
2017-11-15
2017-11-17
2017-12-01
2017-11-25
2017-11-23
2017-11-23
2017-11-21
2017-11-19
2017-11-09
2017-11-01
Spotkałam się z kilkoma bardzo różnymi opiniami na temat „Tysiąca odłamków ciebie” jeszcze zanim zdecydowałam się na tę książkę. A to, że się na nią zdecyduję było dla mnie jasne gdy tylko natknęłam się na nią – wtedy jeszcze wśród zapowiedzi. I nie chodziło nawet o opis – choć bez wątpienia wydał mi się interesujący. Podróże między wymiarami, nastoletni pełni pasji bohaterowie, i pragnienie zemsty, które prowadzi do najbardziej niezwykłego pościg jaki można sobie wyobrazić. Wszystko to jednak nie przemawiało do mnie, tak jak pewnie powinno, gdyby nie okładka. Przecudna. Dla takiego wzrokowca jak ja, okładka jest naprawdę ważną częścią książki i choć można się oczywiście z tym nie zgadzać, jest ważną zapowiedzią tego czego można się spodziewać po wnętrzu. Ja więc spodziewałam się, że ta historia mnie zauroczy i tak też się stało.
Co do tych bardzo różnych opinii o których wspominałam w pierwszym zdaniu. Części czytelników opowieść pani Gray podobała się tak jak i mnie. Część jednak poczuła się zawiedziona niewykorzystanym potencjałem. Trzeba bowiem jasno przyznać, że stworzenie fabuły w oparciu o istnienie nieskończonej ilości równoległych wymiarów, daje równie nieskończone możliwości do popisu dla wyobraźni. Tymczasem autorka wolała skupić się na bohaterach, ich emocjach i przeżyciach, całą resztę traktując tylko jako tło dla nich. Stąd większość światów jest niemal identyczna jak nasz – czasem tylko mniej lub bardziej zaawansowana technicznie, a ich opisy są krótkie i schematyczne. Taki był pomysł autorki na tę książkę i trzeba się z tym pogodzić.
Relacje międzyludzkie są jedną z najbardziej istotnych części tej książki, a są to relacje dość skomplikowane. I w tej sferze autorka niczego nie upraszcza wręcz przeciwnie. Postacie, które bohaterka spotyka w innych wymiarach, podobne a jednak nie takie same jak w jej prawdziwym świecie, i do tego świadomość, że ona sama tylko na chwilę „wypożycza” Marguerite należącą do danego wymiaru… rozterek na pewno nie brakuje.
Spodziewałam się bardzo lekkiej lektury, którą będzie się dobrze czytać. I taką właśnie dostałam, spędziłam bardzo miłe godziny podróżując razem z Marguerite, która niemal od początku wzbudzała moją sympatię, podobnie zresztą jak dwa główne męskie charaktery. Świetnie się bawiłam, i mam nadzieję, że druga cześć okaże się równie udana.
Spotkałam się z kilkoma bardzo różnymi opiniami na temat „Tysiąca odłamków ciebie” jeszcze zanim zdecydowałam się na tę książkę. A to, że się na nią zdecyduję było dla mnie jasne gdy tylko natknęłam się na nią – wtedy jeszcze wśród zapowiedzi. I nie chodziło nawet o opis – choć bez wątpienia wydał mi się interesujący. Podróże między wymiarami, nastoletni pełni pasji...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to