-
ArtykułyMama poleca: najlepsze książki dla najmłodszych czytelnikówEwa Cieślik19
-
ArtykułyKalendarz wydarzeń literackich: czerwiec 2024Konrad Wrzesiński5
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na czerwiec 2024Anna Sierant1189
-
ArtykułyCzytamy w długi weekend. 31 maja 2024LubimyCzytać447
Biblioteczka
2024-02-24
2020-11-05
O tej książce napisał sporo prawdy Jacek Dukaj, gdy recenzował ją w roku wydania w „Nowej Fantastyce”. Chwalił on „Kolory sztandarów” jako pierwszą, pełnokrwistą i przy tym dobrze napisaną w warstwie fabularnej, polską space operę. Jednak nie omieszkał równocześnie zrugać autora za „nieco infantylizujące problem”, „wtórne” „skompilowanie schematów”.
Powieść Kołodziejczaka uderza w te same nuty, jak „Pieprzony los kataryniarza” Ziemkiewicza. To w dosyć dosłownym sensie literatura rozliczająca nowe, żyjące w (pozornej?) wolności pokolenie Polaków. I tutaj leży pies pogrzebany. Bo o ile Ziemkiewicz potrafił o wiele lepiej, wiarygodniej przedstawić różne postawy, egzystujące w tej nowej Polsce lat 90-tych, o tyle Dominium Solarne Kołodziejczaka i ofiary jego podbojów w kosmosie to (cytuję ponownie za Dukajem) „model świata współczesnego mocno zredukowany”. Autor nie pozostawia nawet cienia wątpliwości co do strony, której kibicuje. Czyniąc protagonistę człowiekiem o charakterze tak prawym i równocześnie tak prostym, jak u rycerza Okrągłego Stołu, oraz przedstawiając jego wrogów jako praktycznie bezrefleksyjnie skompilowanych łotrów na usługach wszechwiedzącego i wszechmocnego, komputerowego Big Brothera, nie zdołał Kołodziejczak zdobyć mojej sympatii. Zbyt grubymi nićmi to wszystko uszyte.
Ponownie wyręczę się Dukajem: O systemach totalitarnych i postawach obywatelskich w obliczu konfrontacji jednostki z takowymi pisali już generację wcześniej ciekawiej, a przede wszystkim szczerzej i dogłębniej, polscy autorzy socjologicznej SF.
O tej książce napisał sporo prawdy Jacek Dukaj, gdy recenzował ją w roku wydania w „Nowej Fantastyce”. Chwalił on „Kolory sztandarów” jako pierwszą, pełnokrwistą i przy tym dobrze napisaną w warstwie fabularnej, polską space operę. Jednak nie omieszkał równocześnie zrugać autora za „nieco infantylizujące problem”, „wtórne” „skompilowanie schematów”.
Powieść Kołodziejczaka...
Typowy komiks o grupce pilotów kosmicznych jak z eskadry „Black Sheep” Pappy Boyingtona rodem. Scenariusz nie jest zatem tak całkowicie wyssany z palca. Poza tym mamy groźny kosmiczny fenomen i tajemnicze regiony za tą barierą.
Denis Bajram jest odpowiedzialny za scenariusz i rysunki – jak na razie obydwa aspekty komiksu zgodnie współgrają. To może być początek dobrej space opery.
Typowy komiks o grupce pilotów kosmicznych jak z eskadry „Black Sheep” Pappy Boyingtona rodem. Scenariusz nie jest zatem tak całkowicie wyssany z palca. Poza tym mamy groźny kosmiczny fenomen i tajemnicze regiony za tą barierą.
Denis Bajram jest odpowiedzialny za scenariusz i rysunki – jak na razie obydwa aspekty komiksu zgodnie współgrają. To może być początek dobrej...
2022-02-15
Buck Rogers to postać znana fanom klasycznej SF. Bez niej nie byłoby Flasha Gordona, a bez tego... nie powstałyby „Gwiezdne wojny”. Nie zmienia to jednak faktu, że „Armageddon 2419 A.D.” to typowa pulp-fiction dwudziestolecia międzywojennego. Znajdą się w niej nie tylko bardzo proste, schematycznie nakreślone charaktery, przesycona zbrojnym konfliktem akcja, ale również niezawoalowany rasizm, który był skutkiem atawistycznego lęku białych Amerykanów przed „yellow peril” (żółtym niebezpieczeństwem).
Ta stylistycznie słaba i dramaturgicznie bardzo prosta historyjka jest kontynuowana w drugiej noweli o Bucku Rogersie pt. "The Airlords of Han", gdzie krwawa i bezwzględna walka ras eskaluje w kierunku globalnego konfliktu. Nowlan udowadnia, że ma fantazję, kreując co raz to wymyślniejsze bronie i taktyki na użytek obydwu stron, ale z dzisiejszej perspektywy jego twórczość nuży, czasami nawet odrzuca.
Jedynym, niewielkim plusem tej książki jest wykreowana przez Nowlana wizja świata maksymalnie zdygitalizowanego, w którym istnieje pewien rodzaj internetu a większość elit wśród obywateli miast żyje w próżniaczej bezczynności. Nie był to w latach 20-tych ubiegłego wieku pomysł całkowicie nowy, bo pierwsze tego typu społeczeństwo opisano już kilkadziesiąt lat wcześniej.
Facyt: Tylko dla zainteresowanych historią gatunku.
Buck Rogers to postać znana fanom klasycznej SF. Bez niej nie byłoby Flasha Gordona, a bez tego... nie powstałyby „Gwiezdne wojny”. Nie zmienia to jednak faktu, że „Armageddon 2419 A.D.” to typowa pulp-fiction dwudziestolecia międzywojennego. Znajdą się w niej nie tylko bardzo proste, schematycznie nakreślone charaktery, przesycona zbrojnym konfliktem akcja, ale również...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-08-27
Łukasz Jonak pisał w „Nowej Fantastyce”: »Autor „Złotej Galery” jest jednym z niewielu pisarzy, których robotę można poznać po przeczytaniu jednej strony. Używa specyficznych konstrukcji słownych, wydłuża frazy, szpikuje teksty technoneologizmami, kształtując opowiadania podług owego hermetycznego kodu SF. Indywidualizacja języka jest zawsze plusem, niemniej może być przez niektórych poczytana za denerwującą manierę.«
Nic dodać, nic ująć. Czasami udaje się Dukajowi tak wyważyć stosunek pomiędzy kreowaniem egzotycznych światów a czytelnością tekstu, że powstają opowiadania genialne. Zwłaszcza gdy porówna się je z tym, co w tym samym czasie pisała konkurencja. Czasami jednak proporcje wydają się zakłócone, tekst balansuje na krawędzi nieczytelności, irytuje zbędnym „rozdmuchaniem”, aby koniec końców zwalić się w przepaść odrzucenia przez czytelnika niczym zbyt pewny siebie linoskoczek, któremu nie wyszedł trudny technicznie numer. Szanuje się takiego artystę, bo poległ na bardzo wysokim poziomie. Ale chciałoby się jednak zobaczyć, jak mu taki numer na linie wychodzi bezbłędnie.
Nie będę omawiał poszczególnych opowiadań. Wszystkie są warte przeczytania a każdy amator fantastyki może znaleźć w nich coś, co go poruszy. Dukaj był na przełomie wieku (chyba jedynie poza Huberathem) tym polskim pisarzem, który używał konwencji SF na poważnie, usiłując przekazać za jej pomocą stosunkowo trudne i uniwersalne tematy. Nie znajdziemy w tym zbiorze na przykład polskich tekstów rozrachunkowych (od tego był raczej „Xavras Wyżryn”) ani radosnej militarnej SF pisanej w stylu „łubudu-blam-bang!” (choć jej elementy bywają tu używane). Autor nieustannie krąży wokół tematów religijnych, ale znajduje dla nich niezwykle atrakcyjne, wręcz niebywałe otoczki. 20 lat później czyta się te opowiadania nadal bardzo dobrze, częściowo z zapartym tchem.
Facyt: Bardzo dobry przekrój ciekawej prozy młodego autora. Wymaga jednak cierpliwości i skupienia.
Łukasz Jonak pisał w „Nowej Fantastyce”: »Autor „Złotej Galery” jest jednym z niewielu pisarzy, których robotę można poznać po przeczytaniu jednej strony. Używa specyficznych konstrukcji słownych, wydłuża frazy, szpikuje teksty technoneologizmami, kształtując opowiadania podług owego hermetycznego kodu SF. Indywidualizacja języka jest zawsze plusem, niemniej może być przez...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-08-13
Byłbym obłudnikiem, gdybym nie przyznał, że ten powieściowy debiut Ojca Redaktora da się czytać. Ta mieszanka postapo i militarnej science fiction spodoba się pewnie każdemu, kto kiedyś bawił się ołowianymi żołnierzykami. A ja się takowymi bawiłem, nie mogę zaprzeczyć.
Jednak równie dobrze (i wielce niekonsekwentnie) mógłbym teraz wywracać oczami i pomstować z powodu oczywistych niedociągnieć „Apokalipsy”. Przedstawiona w niej wizja przed- i postapokaliptycznej Polski redukuje wielowymiarowy krajobraz postkomunistycznego tworu państwowego do poziomu płaskiego, nakreślonego czarno-białą kreską stereotypów szkicu. Redukcja ta jest „usprawiedliwiana” przez autora faktem brutalizacji społeczeństwa, wywołanej przez wojnę atomową. Zgoda, wojna „wyciąga” z człowieka to, co najgorsze (a czasami, ale rzadko, co najlepsze). Fakt jednak, że kobiety w „Apokalipsie” praktycznie albo nie grają żadnej roli, albo są li-tylko obiektami pożądania protagonistów wyraźnie wykazuje, z jak psychologicznie okrojonym scenariuszem mamy tutaj do czynienia. Reaguję również alergicznie na marzenia dzienne o mocarstwowej Polsce (a właściwie o każdym mocarstwie) – nie kręci mnie rozszerzanie granic jakiegokolwiek kraju, bo w historii nigdy nie wynikło z tego wiele dobrego.
Debiut Roberta J. Szmidta postrzegam jako moje „guilty pleasure”. Dla nieco mniej krytycznych amatorów militarnej SF oraz marzycieli o potędzie i chwale Czwartej Rzeczypospolitej będzie to lektura wielce satysfakcjonująca.
Byłbym obłudnikiem, gdybym nie przyznał, że ten powieściowy debiut Ojca Redaktora da się czytać. Ta mieszanka postapo i militarnej science fiction spodoba się pewnie każdemu, kto kiedyś bawił się ołowianymi żołnierzykami. A ja się takowymi bawiłem, nie mogę zaprzeczyć.
Jednak równie dobrze (i wielce niekonsekwentnie) mógłbym teraz wywracać oczami i pomstować z powodu...
2021-04-08
Ta książka to w moim zrozumieniu antyteza science fiction. Jeśli ambitne SF „zabiera” czytelnika w światy, „where nobody went before”, przy czym nie gra to żadnej roli, jak takie światy funkcjonują – to „Toy Land” jest w 99% pozbawiony takiego podejścia. Jedynym „co by było, gdyby...?” tej opowieści to przyjęcie założenia, że w dalekiej przyszłości Polska stanie się międzygwiezdnym mocarstwem. Wszystko inne to po prostu sięganie do przeróżnych, czasami bardzo już przykurzonych szufladek z pomysłami na fabułę, które być może mogłyby powalić na kolana czytelników z lat 60-tych ubiegłego wieku.
Sprawdziłem kalendarz: od przeszło 20 lat mamy XXI wiek. Jeśli zatem autor, o którym wiem, że pisać potrafi, sięgnął na początku wieku po takie a nie inne sposoby przedstawienia protagonistów i poprowadzenia fabuły, to oznacza to, że jego zamiarem było stworzenie spektaklu w stylu burleski.
Dobra burleska nie jest zła. Wymaga ona od czytelnika specyficznego zawieszenia niewiary, zmusza nieco do opuszczenia sztywnego gorsetu norm obyczajowych i funkcjonuje właściwie tylko wtedy dobrze, gdy czytelnik ma dystans do siebie samego. W pewnym sensie jest ona adresowana do Mr. Hyde'a w nas – doktor Jekyll nienawidzi jej dogłębnie.
Mam za dużo dobrego, poczciwego doktorka Jekylla w sobie. A zatem nie mogę delektować się koszarowymi dialogami, przerysowanymi postaciami najemników, żywcem wyciągniętymi z filmów w stylu „The Expendables”, tym całym testosteronem spływającym po ścianach oraz podmiotowym traktowaniem kobiet. Może mógłbym lepiej ocenić „Toy Land” bezpośrednio po ukazaniu się tej opowieści w „Science Fiction” (2002). Dzisiaj traktuję tę książkę jako taki poprawnie napisany fanfik z całą masą odnośników i nawiązań do wielu znaczących dzieł gatunku.
Ta książka to w moim zrozumieniu antyteza science fiction. Jeśli ambitne SF „zabiera” czytelnika w światy, „where nobody went before”, przy czym nie gra to żadnej roli, jak takie światy funkcjonują – to „Toy Land” jest w 99% pozbawiony takiego podejścia. Jedynym „co by było, gdyby...?” tej opowieści to przyjęcie założenia, że w dalekiej przyszłości Polska stanie się...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-03-25
Nie będę rozwodzić się długo, tylko opiszę opowiadania/artykuły, które uważam za interesujące.
Zaczynam od „Zastrzyku przyszłości” Marka Starosty, który wskazuje tym razem na korporacyjne absurdy w jednym z polskich banków. Mierzenie ilości uśmiechów pracowników przy ich rozmowach z klientami to fantastyka dnia codziennego pierwszej wody!
Andrzej Kaczmarczyk opisuje historię „Rodziny Addamsów”, czyli familijnego kina grozy. Bardzo lubię tę serię, więc przeczytałem z przyjemnością o jej początkach i rozwoju.
Duet Haska/Stachowicz przypomina tym razem postać francuskiego prekursora sztuki komiksu, czyli Alberta Robida. Nie wiedząc o tym panu dotychczas nic, przeczytałem ten krótki artykuł z zainteresowaniem.
Z opowiadań zwracam uwagę na „Kochałam Zbyszka Cybulskiego” Piotra Z. Górskiego. Jest to bardzo polskie SF bliskiego zasięgu, sprawnie stawiające typowe dla fantastyki pytanie „Co by było, gdyby...?”
„ Żagle na horyzoncie” Marty Sobieckiej to żaden horror (jak kilku czytelników twierdzi), tylko medyczne opowiadanie grozy. Pacjent w szpitalu zawsze zdany jest na łaskę/niełaskę personelu medycznego – to opowiadanie o takiej sytuacji nie jest z pewnością odkrywcze, ale całkiem zgrabnie napisane.
W prozie zagranicznej wygrywa jednoznacznie Elisabeth Bear i jej „Broń doskonała”, aczkolwiek jest to zaprawdę opowiadanie o konstrukcji prostej, jak cep. Gdyby nie słaby tekst fantasy Matthew Hughesa, nie byłoby praktycznie o czym pisać.
Facyt: Numer raczej przeciętny, bez pazura. A polskie opowiadania tym razem wygrywają z zagranicznymi.
Nie będę rozwodzić się długo, tylko opiszę opowiadania/artykuły, które uważam za interesujące.
Zaczynam od „Zastrzyku przyszłości” Marka Starosty, który wskazuje tym razem na korporacyjne absurdy w jednym z polskich banków. Mierzenie ilości uśmiechów pracowników przy ich rozmowach z klientami to fantastyka dnia codziennego pierwszej wody!
Andrzej Kaczmarczyk opisuje...
2021-02-02
„Zanim noc”: 7/10
Na pewno niezły tekst ze świetnym pomysłem na osadzenie okultystyczno-horrorowej akcji w okupowanej Warszawie. W roku wydania była to zapewne bardzo ciekawa mikropowieść. Czytana dzisiaj nadal funkcjonuje, ale skłamałbym, gdybym twierdził, że jest to tekst perfekcyjny.
Słabuje moim zdaniem część środkowa. Po intrygującym wstępie i przedstawieniu „problemu” Dukaj rozpoczyna traktat filozoficzny, który redukuje szybkość akcji i próbuje znaleźć wytłumaczenie dla dylematu głównego bohatera. Trochę mi tu zgrzyta fakt, że pan Trudny (przedsiębiorczy twardziel zadzierający z oficerami Wehrmachtu i śniadający z SS-manem z organizacji „Ahnenerbe”) zaczyna naraz działać irracjonalnie i popada (prawdopodobnie, bo do końca nie jestem pewien) koniec końców w obłęd. Nie chodzi mi o to, że taka rzecz nie mogłaby się komuś przytrafić. To tylko tutaj, w tym konkretnym przypadku, nie funkcjonuje dla mnie na 100 procent.
Dukaj „rehabilituje” się jednak w ostatniej części tej powieści. Łącząc elementy grozy i magii z nowoczesną fizyką, kombinując horror i obłęd z tesseraktami z czwartego wymiaru rodem, udowadnia dobitnie, że jest autorem wyjątkowym wśród polskich fantastów. „Zanim noc” powinno już dawno zostać sfilmowane!
„Xavras Wyżryn”: 8/10
Jeszcze ciekawszy tekst, bo pozornie jest to historyjka z alternatywnej historii, w której nie ma państwa polskiego – ale i nigdy nie było drugiej wojny światowej. W zamian za to mamy zrusyfikowany i zniszczony przez dziesięciolecia walk z okupantem Kraj Nadwiślański.
Dukaj, pisząc tu nieco jak rok wcześniej Rafał A. Ziemkiewicz w „Śpiącej królewnie”, „zajeżdża” szkapę walki o niepodległość polskich romantyków. Bóg wojny Xavras to typek mało podobny do ideału bojownika-wyzwoliciela, o jakim marzyli Mickiewicz, Słowacki et consortes. A jednak będzie mu dane zostać tym z utęsknieniem wyczekiwanym Konradem.
A zatem świeże spojrzenie na tematy w polskiej literaturze odwieczne? Marek Oramus nie dał się swego czasu oszukać i grzmiał na obiecującego 23-latka, że tekst jest niedopracowany. Niemniej jednego osiągnięcia Dukajowi odmówić nie można: stworzył tekst intrygujący, na równi fantastyczny i rozrachunkowy. Jestem na tak.
„Zanim noc”: 7/10
Na pewno niezły tekst ze świetnym pomysłem na osadzenie okultystyczno-horrorowej akcji w okupowanej Warszawie. W roku wydania była to zapewne bardzo ciekawa mikropowieść. Czytana dzisiaj nadal funkcjonuje, ale skłamałbym, gdybym twierdził, że jest to tekst perfekcyjny.
Słabuje moim zdaniem część środkowa. Po intrygującym wstępie i przedstawieniu...
2020-09-16
Moje uwagi co do tego komiksu zawarłem już w pierwszych dwóch recenzjach. Nadal nie lubię stylu Marvano i po przeczytaniu trzeciej części „Wiecznej wojny” jestem zdania, że książka o wiele lepiej wprowadza czytelnika w klimat wojennej SF. Komiks da się czytać, ale to jednak nie to samo. Zastanawiam się nawet, czy ktoś, kto nie zna pierwowzoru, będzie mógł się połapać w akcji komiksu?
Mam swoje wątpliwości, przynajmniej co do niektórych fragmentów narracji. Jednak „Wieczna wojna” to na pewno ciekawy produkt – tym bardziej, że w ogólnym wydźwięku jednak bardzo pacyfistyczny. No, a happy end jest na miarę Hollywoodu!
Moje uwagi co do tego komiksu zawarłem już w pierwszych dwóch recenzjach. Nadal nie lubię stylu Marvano i po przeczytaniu trzeciej części „Wiecznej wojny” jestem zdania, że książka o wiele lepiej wprowadza czytelnika w klimat wojennej SF. Komiks da się czytać, ale to jednak nie to samo. Zastanawiam się nawet, czy ktoś, kto nie zna pierwowzoru, będzie mógł się połapać w...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-09-16
Dochodzę do wniosku, że jednak nie lubię stylu Marvano. Te małoformatowe, duszne obrazki z twarzami, które niewiele różnią się jedna od drugiej, nie są po prostu moją bajką. Włoch nie wykazuje się niestety zbytnią wyobraźnią i masowo „odpatruje” pomysły od US Air Force i NASA. Być może pewnym wyjaśnieniem sytuacji jest fakt, że dla Marvano ten komiks był pierwszą większą pracą tego typu.
Do scenariusza nie będe się przyczepiał, bo pochodzi on w końcu od autora książki. Nie wszystko tu mi gra, ale jeśli sam Haldeman uważał, że tak właśnie powinno się przełożyć „Wieczną wojnę” na język komiksu to... wolna wola i chulaj dusza.
Druga odsłona przygód sierżanta Mandelli to komiks, który, czytany dzisiaj, już nieco trąci myszką. Stale musiałem sobie przypominać, że ma on trzy krzyżyki na karku, aby nie krzywić się z lekkim niesmakiem. A przecież istnieje wiele dużo starszych komiksów, które nie wywołują takich reakcji. Cóż, nie każdy może być Moebiusem, Rosińskim lub Uderzo, prawda?
Dochodzę do wniosku, że jednak nie lubię stylu Marvano. Te małoformatowe, duszne obrazki z twarzami, które niewiele różnią się jedna od drugiej, nie są po prostu moją bajką. Włoch nie wykazuje się niestety zbytnią wyobraźnią i masowo „odpatruje” pomysły od US Air Force i NASA. Być może pewnym wyjaśnieniem sytuacji jest fakt, że dla Marvano ten komiks był pierwszą większą...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-09-14
Książka należy do absolutnych Top 10 mojej młodości. To wprawdzie nawalanka w kosmosie, ale napisana przez weterana Namu, czyli kolesia, który osobiście przeszedł przez cały ten szajs. A równocześnie jest to historia miłości z góry skazanej na porażkę oraz ciekawy sposób na podróże w czasie, które nie przeczą stanowi ówczesnej wiedzy. A to już rzadkość, która słusznie została nagrodzona Hugo Award. Czy komiks utrzyma ten poziom?
Grafiki Marvano to nieodrodne dzieci swego czasu. Musiałem je trochę „filtrować” i ciągle pamiętać o tym, że powstały w latach 80-tych. Ta fascynacja promami kosmicznymi jest zrozumiała, ale jednak trochę dzisiaj razi. Myślę również, że komiksowi dobrze zrobiłoby, gdyby historia była opowiedziana (jak w książce) bardziej z perspektywy Mandelli. Nie bardzo widzę sens w dokładnym przedstawianiu postaci współwalczących, jeśli większość z nich ginie kilka plansz później.
Mimo pewnych braków „Szeregowiec Mandella” to produkt raczej wierny oryginałowi. Znajdzie się wprawdzie kilka odstępstw, ale nie mają one większego wpływu na całość. Jeśli pozostałe dwie części tej serii są podobne, to nie muszę się niczego obawiać.
Książka należy do absolutnych Top 10 mojej młodości. To wprawdzie nawalanka w kosmosie, ale napisana przez weterana Namu, czyli kolesia, który osobiście przeszedł przez cały ten szajs. A równocześnie jest to historia miłości z góry skazanej na porażkę oraz ciekawy sposób na podróże w czasie, które nie przeczą stanowi ówczesnej wiedzy. A to już rzadkość, która słusznie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-05-02
Numer na rocznicę odzyskania niepodległości, więc jest tak patriotycznie-kombatancko (ale, na szczęście, nie zawsze turbo-patriotycznie i z annałów drugiej wojny światowej).
Powiem tak: Poziom tekstów jest tym razem raczej wyrównany, ale bez fajerwerków. Solidny numer.
Z prozy polskiej uwagę zwróciły tym razem dwa teksty: „Niedaleko” Małeckiego i „Nowy świt” Radlak. Oczywiście, Małecki to autor, po którym oczekuję sporo. No i nie zawiodłem się – jego opowiadanie jest niejednoznaczne, ale wciągające. Wolę jeden taki tekst niż cały ósmy sezon „Walking Dead”. Natomiast „Nowy świt” przypomniał mi nieco znakomity „Wieczny Grunwald” Twardocha. Niby obserwuje się umierającego żołnierza – a tu wieki mówią. Oniryczne, pogmatwane, ale fajne.
Proza zagraniczna oferuje tym razem zmasowany blok militarnej SF. Ale jest to jednoznacznie bardzo refleksyjna wersja tego genre'u. Brak tu opowiadań typu „hurra-patriotycznego”. I bardzo dobrze. Jeśli chodzi o Nancy Kress i jej „Droga Saro”, to jest to dla mnie kolejny tekst ukazujący wypaczenie amerykańskiego systemu. Skończyło się bajanie o „american dream” - szanse były w miarę równe w 1958 roku. Teraz nie ma już żadnej litości dla słabiej usytuowanych a wybór kariery dla biedoty jest ograniczony do dwóch zawodów: gangster albo żołnierz. Kress bardzo inteligentnie piętnuje również objawy ksenofobii, co akurat przy pomocy SF można uskuteczniać bardzo dobrze.
„Księżyc to nie pole bitwy” Indrapramita Dasa to świetne nawiązanie do „księżycowej” prozy Roberta Heinleina. Jak i w tekście Kress jest to opowiadanie bardzo krytycznie oceniające podziały społeczne (tym razem oczywiście te hinduskie). Lunarna zimna wojna to tutaj również pretekst do sceptycznej oceny roli człowieka w kosmosie.
„Ołowiany lotnik” Tieriny uderza w podobne tony: „Ulepszeni” żołnierze przyszłości i ich miejsce (lub raczej brak takowego) w społeczeństwie. Jak na rosyjską fantastykę przystało, jest raczej kameralnie, ale nie jest źle. Tylko czy to opowiadanie to odpowiedź na dickowskiego „Blade Runnera”? Nie, raczej chodzi tu o weteranów konfliktów od Afganistanu do Czeczenii. O ten cały bajzel, który spowodował upadek imperium i jego powrót w nowym koszmarnym wdzianku.
O publicystyce tym razem krótko: Witold Vargas rozwalił mnie na puzzle tekstem o białoruskich bajkach. Od razu sięgnąłem po odpowiednią antologię, aby jeszcze raz dać się wciągnąć w bajdy o Kościeju Nieśmiertelnym i jego duszy.
Numer na rocznicę odzyskania niepodległości, więc jest tak patriotycznie-kombatancko (ale, na szczęście, nie zawsze turbo-patriotycznie i z annałów drugiej wojny światowej).
Powiem tak: Poziom tekstów jest tym razem raczej wyrównany, ale bez fajerwerków. Solidny numer.
Z prozy polskiej uwagę zwróciły tym razem dwa teksty: „Niedaleko” Małeckiego i „Nowy świt” Radlak....
1999
2017-06-10
Ta nowela byłaby bardzo interesującą powieścią SF. W latach 80-tych nie napisano w Polsce wielu podobnych tytułów militarnej fantastyki. Skromna objętość tomu uniemożliwiła niestety rozbudowanie postaci oraz wątków, które w "Pilotach..." zostały zaledwie zarysowane.
Ta nowela byłaby bardzo interesującą powieścią SF. W latach 80-tych nie napisano w Polsce wielu podobnych tytułów militarnej fantastyki. Skromna objętość tomu uniemożliwiła niestety rozbudowanie postaci oraz wątków, które w "Pilotach..." zostały zaledwie zarysowane.
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-03-08
Powtórzyłem moje pierwsze zetknięcie się z podgatunkiem space opery. Wtedy, w latach 80-tych, powieść zrobiła na mnie olbrzymie wrażenie i spowodowała, że stałem się wiernym fanem science fiction.
MacApp umieścił w "Zapomnij o Ziemi" wszystko, co space opera zawierać musi. Dodał też wątek, który dzisiaj nazwałbym "genderowym". Oczywiście jest autor nieodrodnym dzieckiem swoich czasów i wiele rozwiązań, które zaprezentował na łamach tej książki, trąci dzisiaj myszką: Mężczyźni są tymi aktywnymi, kobiety pozostają raczej pasywne. Opisane rasy są raczej na poziomie "alien of the week" ze Star Treka. Psychologia postaci kuleje.
TYM NIEMNIEJ: była to moja pierwsza space opera, goddammit! Tego się nie zapomina...
Powtórzyłem moje pierwsze zetknięcie się z podgatunkiem space opery. Wtedy, w latach 80-tych, powieść zrobiła na mnie olbrzymie wrażenie i spowodowała, że stałem się wiernym fanem science fiction.
MacApp umieścił w "Zapomnij o Ziemi" wszystko, co space opera zawierać musi. Dodał też wątek, który dzisiaj nazwałbym "genderowym". Oczywiście jest autor nieodrodnym dzieckiem...
Sprawa jest jasna, jak słońce: dla fanów gry jest to pozycja ciekawa, żeby nie powiedzieć obowiązkowa. Zaliczając się do tej grupy, nie miałem tak naprawdę wyboru, bo „The Complete Comics” nie tylko uzupełnia historię opowiedzianą w grze, ale w znaczący sposób rozszerza uniwersum Mass Effect o elementy jedynie wspomniane lub nawet zupełnie przemilczane.
Z drugiej strony nie ulega wątpliwości, że zebrane tutaj komiksy to wydawnictwa pod względem samej grafiki oraz oryginalności scenariusza raczej przeciętne. Kilka z nich miało funkcję epilogu dla kolejnych odsłon gry, więc trudno wymagać, aby były awangardowe. Kilka innych mogło się pokusić o nieco odważniejsze i swobodniejsze podejście do postaci i miejsc – ale tego nie zrobiły. Cóż, trochę szkoda, bo komiksowych strzelanek mamy na pęczki...
Sprawa jest jasna, jak słońce: dla fanów gry jest to pozycja ciekawa, żeby nie powiedzieć obowiązkowa. Zaliczając się do tej grupy, nie miałem tak naprawdę wyboru, bo „The Complete Comics” nie tylko uzupełnia historię opowiedzianą w grze, ale w znaczący sposób rozszerza uniwersum Mass Effect o elementy jedynie wspomniane lub nawet zupełnie przemilczane.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toZ drugiej strony...