Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Końcówka roku 2020 obrodziła w wiele premier książkowych. Wśród tych, których nie mogłam się doczekać najbardziej była książka laureatki Nagrody Nike, Joanny Bator.
Czytając "Gorzko, gorzko" poznajemy losy kobiet, które są ze sobą złączone więzami krwi. Poznajemy ich wzloty, upadki, tajemnice, powiązania. Aspektem, który podobał mi się najbardziej w tej książce jest szeroki wachlarz uczuć, jakie historie wywołują u czytelnika. Czasami było mi żal bohaterek, niekiedy śmiałam się z ich przygód, ale gdzieś w głębi duszy kibicowałam ich heroicznej walce o lepsze jutro. Bo wydaje mi się, że to właśnie łączy (oprócz pokrewieństwa) wszystkie panie. W gruncie rzeczy, każda z nich chce, żeby było jej i jej rodzinie, w życiu lepiej. A co z tego wychodzi to już jest zupełnie inna sprawa, opisana na ponad sześćset stron. Styl pisania Bator sprawia, że czyta się to tak, jakby słyszało się plotkę o niezwykle barwnym życiu sąsiadek. I jeśli ktoś tę plotkę umie dobrze opowiedzieć (a Bator to potrafi), to nie można się od niej oderwać.

Końcówka roku 2020 obrodziła w wiele premier książkowych. Wśród tych, których nie mogłam się doczekać najbardziej była książka laureatki Nagrody Nike, Joanny Bator.
Czytając "Gorzko, gorzko" poznajemy losy kobiet, które są ze sobą złączone więzami krwi. Poznajemy ich wzloty, upadki, tajemnice, powiązania. Aspektem, który podobał mi się najbardziej w tej książce jest szeroki...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Świat wykreowany przez Tomasza Betchera w "Szczęściu z piernika" pochłonął mnie tak bardzo, że po lekturze pomyślałam sobie: zobaczyłabym film. Albo pojechała do Torunia. Albo najlepiej jedno i drugie.
To, co podobało mi się w narracji to pewnego rodzaju czułość i wyrozumiałość wobec bohaterów. Czytelnicy poznają historię Rafała, do którego można przypiąć łatkę recydywisty, ale kiedy tylko pozna się jego skomplikowaną historię, patrzy się na tego człowieka inaczej. Nawet zachowanie jego groźnej matki, którą można by straszyć dzieci, jest w powieści wyjaśnione. Kiedy na drodze Rafała pojawia się Kalina, dziewczyna marząca o otwarciu własnej piernikarni w Toruniu, pojawia się cień nadziei na nadchodzące lepsze czasy. To, czy one nadejdą, to smaczek dla czytelników. A jeśli chodzi o smaki, to nie polecam czytania tej książki na diecie. To nie może skończyć się dobrze.

Świat wykreowany przez Tomasza Betchera w "Szczęściu z piernika" pochłonął mnie tak bardzo, że po lekturze pomyślałam sobie: zobaczyłabym film. Albo pojechała do Torunia. Albo najlepiej jedno i drugie.
To, co podobało mi się w narracji to pewnego rodzaju czułość i wyrozumiałość wobec bohaterów. Czytelnicy poznają historię Rafała, do którego można przypiąć łatkę...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Być może są tacy, którzy po serii o nastoletnim czarodzieju zdążyli zapomnieć o tym, jak świetną pisarką jest J.K. Rowling. Autorka postanowiła ukryć swą tożsamość pod męskim pseudonimem, jednak Jej talent do tworzenia postaci z krwi i kości nie zdołał umknąć opinii czytelników i recenzentów z całego świata.

"Wołanie kukułki" jest pierwszym tomem serii poświęconej prywatnemu detektywowi Cormoranowi Strike'owi. "Mężczyzna z przeszłością", tak można określić życiorys człowieka, którego życie nie oszczędzało. Bohatera poznajemy krótko po tym, jak w drzwiach Jego gabinetu pojawia się nowa asystentka Robin oraz pierwszy klient, który do rozwiązania ma zagadkę bardziej ambitną niż kolejna zdradzająca żona.

Zagadka ta dotyczy top modelki Luly Landry i jej rzekomego samobójstwa. Brat gwiazd nie wierzy w to, że skoczyła bez pomocy osób trzecich. Poszukiwania winnego wymagają zatopienia się w świecie ludzkiej próżności, wielkich pieniędzy i familijnych zatargów sprzed lat. Świat ten jest także pewnego rodzaju lustrem dla Cormorana, który z racji swojej przeszłości, ma wiele przemyśleń i powracających wspomnień. To właśnie dzięki nim możemy poznać Go z tak bliskiej strony, że na koniec lektury aż żal się rozstawać z tak intrygującym bohaterem.

"Wołanie kukułki" to książka, która posiada wszystkie elementy dobrego kryminału. Bohaterów z krwi i kości, wyraziste tło tętniącej życiem stolicy Wielkiej Brytanii oraz niespodziewane zwroty akcji. Wszystko to sprawia, że pochłania się ją tak łakomie jak herbatniki zwyczajowo podawane do herbaty. Poproszę o więcej!

#robertgalbraithpolska #czytamgalbraitha.

Być może są tacy, którzy po serii o nastoletnim czarodzieju zdążyli zapomnieć o tym, jak świetną pisarką jest J.K. Rowling. Autorka postanowiła ukryć swą tożsamość pod męskim pseudonimem, jednak Jej talent do tworzenia postaci z krwi i kości nie zdołał umknąć opinii czytelników i recenzentów z całego świata.

"Wołanie kukułki" jest pierwszym tomem serii poświęconej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Rozśmieszenie odbiorcy to największe wyzwanie dla twórcy. Autorowi się to nie udało. Nazywanie tej książki "komedią kryminalną" to nadużycie. Charyzmatyczna bohaterka i ciekawy język to za mało, żeby historia okazała się wciągająca dla czytelnika. "Kółko się pani urwało" to oryginalna jak na polski rynek pozycja książkowa, ale niezbyt udana. Dzięki dużym nakładom finansowym przeznaczonym na promocję dotarła do sporej grupy odbiorców, natomiast po jej lekturze czuję się mocno zawiedziona. Wielka szkoda, liczyłam na więcej.

Rozśmieszenie odbiorcy to największe wyzwanie dla twórcy. Autorowi się to nie udało. Nazywanie tej książki "komedią kryminalną" to nadużycie. Charyzmatyczna bohaterka i ciekawy język to za mało, żeby historia okazała się wciągająca dla czytelnika. "Kółko się pani urwało" to oryginalna jak na polski rynek pozycja książkowa, ale niezbyt udana. Dzięki dużym nakładom finansowym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Po przeczytaniu tej książki naszła mnie taka refleksja, że świat byłby przyjaźniejszym dla kobiet miejscem, gdybym było w nim więcej Paulin Młynarskich. Pauliny Młynarskie przydałyby się na wszystkich stanowiskach, od pań w sklepie, po kierowniczki, polityczne przywódczynie i światowe liderki. Byłoby nam, kobietom, żyć w takim świecie odrobinę łatwiej.
Choć lektura Jej felietonów może nie raz być powodem do salwy śmiechu, niestety, często jest to śmiech przez łzy. Autorka w lekki, ale dosadny sposób zwraca uwagę na nierówności społeczne tak mocno zakorzenione w naszym społeczeństwie, że z wielu z nich nie zdajemy sobie sprawy. A do tego, jest niesamowicie bystrą obserwatorką rzeczywistości, która potrafi opisywać ludzkie zachowania przepiękną polszczyzną. Choć wiele osób zarzuca dziennikarce nader pikantne opisywanie swojego osobistego życia, mam wrażenie, że robi to na własnych warunkach i w sposób, który czemuś służy (np. pokazania błędów z przeszłości). Nie rozumiem trochę też zarzutów, że jest to książka, która uderza w mężczyzn, wszak na samym początku autorka przeprasza wszystkich tych, którzy są zaangażowanymi i aktywnymi partnerami, a nie kanapowcami bywającymi w domu wyłącznie na występach gościnnych oraz w celach relaksacyjnych. Niestety, niektórych prawda w oczy kole, ale to wcale nie znaczy, że nie należy o tym głośno mówić.

Po przeczytaniu tej książki naszła mnie taka refleksja, że świat byłby przyjaźniejszym dla kobiet miejscem, gdybym było w nim więcej Paulin Młynarskich. Pauliny Młynarskie przydałyby się na wszystkich stanowiskach, od pań w sklepie, po kierowniczki, polityczne przywódczynie i światowe liderki. Byłoby nam, kobietom, żyć w takim świecie odrobinę łatwiej.
Choć lektura Jej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Jestem ogromną fanką Wojciecha Chmielarza, ale niestety "Żmijowisko" mnie rozczarowało. Może dlatego, że zapowiadało się naprawdę świetnie.
Klimatyczna okładka, szuwary i gęstwiny jakiegoś wygwizdowa o niezwykle poetyckiej nazwie i wydarzenie, które zawsze wzmaga w ludziach chęć mordu: szkolne zjazdy.

W trakcie całego wydarzenia, dochodzi do kilku spięć pomiędzy różnymi bohaterami opisywanymi przez Chmielarza. Wątek upadającego małżeństwa Arka i Kamili, którym przyjdzie się zmierzyć z zaginięciem nastoletniej córki. Pojawia się też bardzo ciekawa postać Adaomy, czarnoskórej Polki, która wzbudza wśród znajomych swojego chłopaka bardzo różne odczucia.

W kotłowisku spięć, dat, rozterek, dramatów można się pogubić. Prawdopodobnie dlatego odkładałam doczytanie tej książki "na później", co niestety świadczy o tym, że nie trzymała ona w napięciu tak jak powinna. Może wynika to z faktu bardzo głębokiego "kopania" w psychologii postaci. Niestety, efekt jest trochę przydługawy i przegadany. Lubię w książkach Chmielarza to, że pisze dialogi w sposób bardzo różnorodny: życiowo, zabawnie, mrocznie. Było tutaj kilka momentów, w których ten styl można było wyczuć, ale niestety zbyt mało, aby "Żmijowisko" było lekturą spektakularną.

Bardzo podobał mi się wątek Damiana i Sabiny, zainspirowany głośnym morderstwem w Rakowiskach, o czym autor wspominał w trakcie spotkania z czytelnikami na Międzynarodowym Festiwalu Kryminału we Wrocławiu.

W trakcie rozmów z fanami Wojciech Chmielarz wspomina o swoich pisarskich planach i mam nadzieję,że zostaną one zrealizowane. Na duży plus oceniam zmianę wydawcy na Wydawnictwo Marginesy, wypukłe robactwo na okładce aż prosi się o to, żeby zabrać je do domu jako pupila. Wizualnie jest pięknie. Jeśli chodzi o wnętrze to z bólem serca stwierdzam, że Wojciecha Chmielarza stać na więcej.

Dominika Pawelec

Jestem ogromną fanką Wojciecha Chmielarza, ale niestety "Żmijowisko" mnie rozczarowało. Może dlatego, że zapowiadało się naprawdę świetnie.
Klimatyczna okładka, szuwary i gęstwiny jakiegoś wygwizdowa o niezwykle poetyckiej nazwie i wydarzenie, które zawsze wzmaga w ludziach chęć mordu: szkolne zjazdy.

W trakcie całego wydarzenia, dochodzi do kilku spięć pomiędzy różnymi...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Czytam po raz kolejny tę książkę i wnioski, które nasuwają mi się po jej lekturze są następujące:
1.Życie to dramat.
2.Małżeństwo to wielki dramat.
3.Wychowanie dzieci to jeden wielki, epicki dramat.

Jeśli wszystkie te punkty opisuje tak utalentowany pisarz jak David Nicholls to musiało z tego wyjść coś dobrego i w rzeczy samej, wyszło. Bo każda życiowa porażka, okraszona poczuciem humoru, bywa bardziej znośna, a główny bohater powieści „My” dysponuje szerokim portfolio w tej dziedzinie – od pragnącej go rzucić żony po syna, z którym komunikuje w zupełnie innych językach.
Douglas Petersen to sztywniacka wersja hipstera po pięćdziesiątce. Emocjonalnie niedostosowany, skrupulatny, inteligentny, momentami rozczulająco nieporadny. Wpada na rewelacyjny pomysł, aby całej rodzinie zafundować wspaniałe wakacje, objazdówkę dookoła Europy. To prawdziwy cud, że wszyscy je przeżyli.

„My” uświadamia, że do wielkich czytelniczych emocji wcale nie potrzeba zagadek kryminalnych czy starć gangów, ot wystarczy jedna zwykła rodzina, która tyka jak bomba zegarowa. Naprawianie długoletnich spięć w relacjach nie odbywa się w pięć minut. To awantury, śmiech, przykre wspomnienia i takie, które rozczulą każde serce. David Nicholls pisze we wspaniałym stylu: jest elokwentny, ale bez sztucznego napuszenia, pokazuje dramaty, ale bez nudnych kazań. Bawi do łez. Uczy mnie jak puszczać oko do życiowych trudności. Powieść składa się z krótkich, dynamicznych rozdziałów, wypełnionych po brzegi akcją i zabawnymi dialogami. Gra warta świeczki.

Czytam po raz kolejny tę książkę i wnioski, które nasuwają mi się po jej lekturze są następujące:
1.Życie to dramat.
2.Małżeństwo to wielki dramat.
3.Wychowanie dzieci to jeden wielki, epicki dramat.

Jeśli wszystkie te punkty opisuje tak utalentowany pisarz jak David Nicholls to musiało z tego wyjść coś dobrego i w rzeczy samej, wyszło. Bo każda życiowa porażka,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Hitchock to jedno z moich ulubionych reżyserskich nazwisk. Uwielbiam "Psychozę", szalenie podobał mi się film "Hitchock" opowiadający historię jej powstania. Ale książka to klapa
Może nie taka przez wielkie "k", ale jednak z bólem serca przyznaję, że się zawiodłam.

W przedmowie, Stephen Rebello zrobił mi ogromnego smaka. Wspomina o tym, że miał okazję przeprowadzić wywiad z artystą przed jego śmiercią, że "Psychoza" i proces jej tworzenia wzbudził w nim ogromną ciekawość. Nie czuję tej fascynacji, zapału czy wręcz szaleństwa, o jakim wspomina.
Owszem, mamy zbiór faktów, ciekawostek, ale połączone ze sobą nie stworzyły spójnej opowieści zapierającej wdech. Nie ma w niej lekkości, zabrakło czegoś, co sprawiłoby, że chociaż na sekundę poczułabym się jako ktoś, kto na planie kultowego filmu faktycznie jest.

Po przeczytaniu książki zastanawiałam się: czy to bezbarwne coś na pewno było podstawą to stworzenia tak interesująco zrobionego "Hitchocka"? Przecież to niemożliwe. W kinie siedziałam zafascynowana, nad książką prawie zasnęłam. Coś tu jest nie tak.
"Alfred Hitchock..." Stephena Rebello jest świetnym przykładem na to, że jak brakuje warsztatu literackiego to nawet charyzma tak barwnej postaci nie okaże się deską ratunkową.

[Recenzja pochodzi z bloga http://www.recenzjedomi.blogpspot.com]

Hitchock to jedno z moich ulubionych reżyserskich nazwisk. Uwielbiam "Psychozę", szalenie podobał mi się film "Hitchock" opowiadający historię jej powstania. Ale książka to klapa
Może nie taka przez wielkie "k", ale jednak z bólem serca przyznaję, że się zawiodłam.

W przedmowie, Stephen Rebello zrobił mi ogromnego smaka. Wspomina o tym, że miał okazję przeprowadzić wywiad...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Flirtując z życiem Łukasz Maciejewski, Danuta Stenka
Ocena 6,9
Flirtując z ży... Łukasz Maciejewski,...

Na półkach: , ,

Kilka lat temu Danuta Stenka reklamowała kremy przeciwzmarszczkowe. Miałam wtedy naście lat i pamiętam ten spot.Była tak przekonująca, że miałam ochotę po niego biec.
Ten trywialny przykład, moim zdaniem oddaje wielkość Stenki jako aktorki. Nieważne, w czym występuje. Czaruje swoją osobowością tak, że nie da rady przejść obok niej obojętnie.

Dlatego otwierałam szeroko oczy ze zdumienia, kiedy Łukaszowi Maciejewskiemu odpowiadała wymijająco na komplementy. Nie mogłam uwierzyć, że artystka o takiej prezencji, wizerunkowej rozwadze, talencie i inteligencji wątpi w siebie chociaż przez sekundę.
"Flirtując z życiem" to historia kobiety, która została wychowana w bardzo małej społeczności kaszubskiej wsi. Takie były początki, korzenie, których wartość w swoim życiu podkreśla w niemalże każdym wywiadzie. Opowieść o Gowidlinie to historia bajecznego dzieciństwa. Pewnego rodzaju ostoi, do której aktorka bardzo często wraca myślami i trudno się dziwić.
Moja wyobraźnia pracowała na piątym biegu, kiedy Stenka ubierała w słowa widoki, zapachy i smaki swojego dzieciństwa.

Co było dalej, każdy wie. Wielka aktorska kariera. Nie chcę psuć zabawy w czytanie tej książki, więc za wielu faktów z tej recenzji się nie dowiecie, ale jest coś, o czym napisać muszę. Podziwiałam Danutę Stenkę za odwagę w walce z depresją. O ile chroni swoją prywatność, o tyle pokazanie borykania się z tym problemem dodało wielu kobietom w Polsce otuchy. Że skoro Stenka może o tym mówić, to ja też. Jej życiowa mądrość i spojrzenie na świat jest wizją tak mi bliską, że pewnie przez jeszcze długi czas cytaty z tej książki będą pałętać się po mojej głowie.
Ta i wiele innych cech pokazanych w biografii sprawia, że czyta się ją tak, jakby Danuta Stenka siedziała naprzeciwko ciebie i gawędziła, przy świetle ukochanej lampy naftowej, uśmiechając się od ucha do ucha.Nie sposób po przeczytaniu książki nie zostać tym nastrojem zarażonym.

[Recenzja pochodzi z bloga http://www.recenzjedomi.blogspot.com]

Kilka lat temu Danuta Stenka reklamowała kremy przeciwzmarszczkowe. Miałam wtedy naście lat i pamiętam ten spot.Była tak przekonująca, że miałam ochotę po niego biec.
Ten trywialny przykład, moim zdaniem oddaje wielkość Stenki jako aktorki. Nieważne, w czym występuje. Czaruje swoją osobowością tak, że nie da rady przejść obok niej obojętnie.

Dlatego otwierałam szeroko...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Być seksuologiem to super sprawa.A to sobie do telewizji śniadaniowej pojedziesz, by za chwilę w drzwiach gabinetu stanął znany polityk czy modna celebrytka. Gratisem takiego wykształcenia jest, oczywiście, znajomość wszelkiego rodzaju tajemnic naszej seksualności. Żyć nie umierać. „Ten to ma w życiu dobrze” pewnie wielu z Was w taki sposób pomyślało lub pomyśli o najsłynniejszym polskim seksuologu.

Pół strony „Pana od seksu”, autobiografii Zbigniewa-Lwa Starowicza , w zupełności wystarczy, aby ten obraz skutecznie zmienić. Odetchnęłam z ulgą, kiedy wspomniał o tym, że jeździ na urlop, bo mam wrażenie, że to człowiek, który przez całe swoje życie pracował za kilka osób. Doświadczenie, które udało mu się zebrać przez tak wiele lat jest czymś bezcennym. Jeżeli dodać do tego pasję, z jaką podchodzi do swojego zawodu można łatwo znaleźć wytłumaczenie na to, że na spotkania z Lwem-Starowiczem ludzie walą drzwiami i oknami.
Do tej pory spotkałam się tylko i wyłącznie z entuzjastycznymi ocenami Jego działalności. Cieszę się, że przeczytałam tę autobiografię, bo otwiera oczy na to jak negatywny wpływ miał i ma Kościół na dziedzinę nauki, jaką jest seksuologia. Podziwiałam spokój Lwa-Starowicza, kiedy opisywał niektóre sytuacje, by za chwilę mówić o tym, że był i jest osobą wierzącą.
Pacjenci Lwa-Starowicza to różnorodny przekrój reprezentantów wszystkich grup społecznych. Ich historie, w szczególności te najciekawsze przypadki, są ogromną atrakcją tej książki. Ponadto, bardzo podoba mi się to, z jaką klasą i delikatnością traktuje swoją prywatność. Sądzę, że celebryci, których mija w korytarzach telewizji czy redakcji w tej dziedzinie mogliby się wiele od pana Profesora nauczyć.

Zawód seksuologa to nie tylko wygodne siedzenie w fotelu i wysłuchiwanie po raz bilionowy o problemach z wytryskiem. Gdyby tak było, samochód Lwa-Starowicza nie byłby dwukrotnie ostrzelany. Jeden powie „taka praca”, ale autor ze swoimi pacjentami przeżył tak wiele dziwnych sytuacji, że po przeczytaniu „Pana od seksu” jedyne uczucie, jakie we mnie zakiełkowało to uznanie.
I jednoczesna ulga, że ktoś taki w przestrzeni publicznej, w kraju bez edukacji seksualnej, istnieje i jeszcze Mu się chce. Podziwiam.

[Recenzja pochodzi z mojego bloga http://www.recenzjedomi.blogspot.com]

Być seksuologiem to super sprawa.A to sobie do telewizji śniadaniowej pojedziesz, by za chwilę w drzwiach gabinetu stanął znany polityk czy modna celebrytka. Gratisem takiego wykształcenia jest, oczywiście, znajomość wszelkiego rodzaju tajemnic naszej seksualności. Żyć nie umierać. „Ten to ma w życiu dobrze” pewnie wielu z Was w taki sposób pomyślało lub pomyśli o...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

"Życie jest absolutnie nieprzewidywalne" - stwierdza bohater jednego z najnowszych opowiadań tegorocznej Noblistki, wydanych w zbiorze "Drogie życie".
Nieprzewidywalność to niekoniecznie wielkie odkrycia, dalekie podróże i przygody godne Jamesa Bonda.
Dla kogoś innego to spokojne życie na kanadyjskiej prowincji, które mimo wszystko, ma w sobie coś intrygującego. Ucieczkę z domu młodej, zakochanej dziewczyny. Nagłą śmierć przez utonięcie. Odkrywanie swojej ułomności spowodowanej starzeniem się.
Życie tych przeciętnych ludzi za sprawą pióra Alice Munro nabiera magii. Choć uległam jej już jakiś czas temu to nadal pozostaję w zachwycie. Kanadyjka udowadnia, że na kilkudziesięciu stronach można zbudować wyrazistą atmosferę, którą pamięta się jeszcze długo po przeczytaniu tekstu.
Raz zostawia czytelnika z niedosytem i pytaniem "Czy to już?", by za chwilę zafundować tyle emocji, że trzeba czasu na ich zrozumienie.Autorka jest jedną z nielicznych, która nie krzyczy, nie szasta słowami.
Jej literacki wdzięk, do uchwycenia między wierszami, jest stale obecny, bez względu na to, w jak skomplikowanych sytuacjach stawia swoich bohaterów.
Gdyby nastąpił koniec świata i mogłabym rekomendować czyjąś twórczość na to wydarzenie to byłaby to Alice Munro. Potrafi w dzisiejszych, zwariowanych czasach dać nam to, czego tak często brakuje - spokój.

"Życie jest absolutnie nieprzewidywalne" - stwierdza bohater jednego z najnowszych opowiadań tegorocznej Noblistki, wydanych w zbiorze "Drogie życie".
Nieprzewidywalność to niekoniecznie wielkie odkrycia, dalekie podróże i przygody godne Jamesa Bonda.
Dla kogoś innego to spokojne życie na kanadyjskiej prowincji, które mimo wszystko, ma w sobie coś intrygującego. Ucieczkę z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Konstanty Willemann to postać, której było mi żal od pierwszej do ostatniej strony.

Jego przeznaczeniem jest tkwić w jakimś chorym labiryncie życia, w którym można się jedynie desperacko miotać. Próba zdefiniowania siebie w wykonaniu Willemanna przypomina walenie głową w mur nie do przebicia, na kilku płaszczyznach. Pierwszą z nich jest narodowość, bo czas okupacji niemieckiej nie jest najlepszym momentem do podejmowania decyzji czy jest się bardziej Polakiem po matce czy bardziej Niemcem z uwagi na ojca.Kolejną on sam w oczach rodziny, żony i kilkuletniego syna, dla którego nie jest najlepszym wzorem. Niby jest też żołnierzem, ale tak naprawdę interesuje go tytułowa morfina, kobiety i bywanie na salonach.

To, co uwielbiałam w "Morfinie" to uświadomienie sobie, że mam w głowie pewien obraz Polski w 1939 roku. I jest on tak głęboko zakorzeniony, że czytając powieść Twardocha czekałam cały czas, aż Willemann pokaże, że może nie jest takim bydlakiem. Aż rozedrze szaty, położy się gdzieś, pod jakimiś drzwiami, za Polskę, za swoją rodzinę, cokolwiek. A on ma zupełnie co innego w głowie. Jeden wielki chaos i niemożność sprostania jakimkolwiek oczekiwaniom.

Być może dlatego jest to książka trudna w odbiorze. Charakterystyczna, bełkotliwa narracja to zabieg, który początkowo bardzo mnie zaintrygował. Potem natomiast sprawiał, że byłam odrobinę podirytowana. Odnosiłam wrażenie, że ciekawe wątki zostały niedokończone, ale niewątpliwie przysypane zbyt obfitą ilością tego właśnie bełkotu. Pod tym względem "Morfina" mnie zaskoczyła. Byłam przekonana, że otrzymam coś, co absolutnie powali mnie na kolana. Owszem, powaliło, ale tylko w kilku momentach. Pod tym względem pierwsza część "Morfiny" jest o wiele lepsza niż druga. Podobało mi się to, że autor potrafi w czytelniku zostawić niepokojący znak zapytania, bo chyba każdy po przeczytaniu powieści zastanawia się, kim jest kobieca narratorka.

To, za co niewątpliwie polubiłam Szczepana Twardocha jest jego warsztat literacki. Język, jakim posługuje się autor jest dynamiczny.Ekspresywny, momentami wulgarny, by za chwilę być poetyckim. Ta mieszanina to prawdziwa bomba, która doskonale odzwierciedla piekło duszy Konstantego. "Morfina", pomimo swoich wad, rozbudza apetyt na więcej książek Twardocha. Przyznam, że wcześniej o nim nie słyszałam, ale ta powieść i Jego kobaltowe skarpetki na rozdaniu nagród Nike zaintrygowały mnie i to bardzo.

[http://www.recenzjedomi.blogspot.com]

Konstanty Willemann to postać, której było mi żal od pierwszej do ostatniej strony.

Jego przeznaczeniem jest tkwić w jakimś chorym labiryncie życia, w którym można się jedynie desperacko miotać. Próba zdefiniowania siebie w wykonaniu Willemanna przypomina walenie głową w mur nie do przebicia, na kilku płaszczyznach. Pierwszą z nich jest narodowość, bo czas okupacji...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Skoro One Direction mogą mieć własną biografię to proszę się nie dziwić,że wagina też się takowej doczekała. Amerykańska dziennikarka Naomi Wolf wzięła na siebie dość dużo. Ponad trzysta stron książki to podróż przez najróżniejsze wymiary postrzegania waginy, od kultury aż po zagadnienia stricte naukowe.

Wydaje mi się, że w tym tkwi problem tej książki. Zbyt obszerny temat jak na warsztat autorki. Byłam nastawiona na ciekawą lekturę o oryginalnej tematyce. Nie twierdzę, że nie było tam zagadnień ciekawych (głównie te dotyczące kultury), ale książka jest moim zdaniem nierówna, jeśli chodzi o przykuwanie uwagi czytelnika.

Zacznę jednak od plusów. Jestem fanką różnego rodzaju ciekawostek, które sprawiają, że buty spadają mi ze stóp. Jak to się dzieje, że w języku polskim nie ma w powszechnym użyciu jednego, nienaukowego określenia waginy, które nie jest pejoratywne? Niby islam to najbardziej konserwatywna religia dla kobiet, a oni już w szesnastym wieku mieli tych określeń kilkadziesiąt. W tym takich, które skupiają się na emocjonalności kobiety np. "el taleb", czyli stęskniona.

Sporo fragmentów "Waginy..."wydawało mi się "przegadanymi", anegdoty z założenia są ciekawe, a niestety, w wykonaniu autorki stanowiły nużący wykład. Trwałam na nim, niczym pilna studentka za pierwszym, drugim razem. Przy kolejnych rozdziałach, świadoma tego mechanizmu, pomijałam te strony, bo nie wzbudziły mojego zainteresowania. Odniosłam też wrażenie, że jak na dziennikarkę, Naomi Wolf nie powala swoimi umiejętnościami w dziedzinie zainteresowania czytelnika. Ciekawie dobrała cytaty, przykłady, ale fragmenty pisane przez nią były momentami wręcz nudnawe. Chylę czoła przed ogromnym researchem, jakiego dokonała, żeby napisać tę książkę. Niestety, jest jak niedoprawiony rosół. Smakuje pysznie, jednak momentami czegoś w niej brakuje. Dodać też muszę, że rosół został zaserwowany w doprawdy pięknym talerzu, okładka jest świetna.

[Recenzja pochodzi z mojego bloga http://www.moje-wysypisko.blogspot.com]

Skoro One Direction mogą mieć własną biografię to proszę się nie dziwić,że wagina też się takowej doczekała. Amerykańska dziennikarka Naomi Wolf wzięła na siebie dość dużo. Ponad trzysta stron książki to podróż przez najróżniejsze wymiary postrzegania waginy, od kultury aż po zagadnienia stricte naukowe.

Wydaje mi się, że w tym tkwi problem tej książki. Zbyt obszerny...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Niepokój. To słowo kojarzy mi się z atmosferą, jaką stworzyła Alice Munro w dziesięciu opowiadaniach wydanych pod tytułem "Za kogo ty się uważasz?". Odnoszę wrażenie, że powód, dla którego tak znakomicie mi się czytało te teksty jest jeden: złoty środek. Kanadyjska autorka nie smęci, nie słodzi. Nawet jeśli świat Rose jest utrzymany w tonie szarości.

Są toksyczne relacje, dziwni bohaterowie (często w jakiś sposób zdeformowani fizycznie) i bardzo skomplikowane znajomości. Jedne okażą się ślepym zaułkiem, inne zaś kamieniami milowymi, które zmieniają naszą bohaterkę.
Było kilka momentów w książce, które udały się pisarce wybitnie. Rewelacyjny opis przemocy stosowanej na dziecku, ogromnie podobały mi końcowy "skok" w czasie zastosowane w rozdziale o szkolnych znajomościach. Pojawiło się także kilka dialogów, które na długo zostaną w mojej pamięci. Jednak to, co najbardziej zapamiętam z opowiadań jest ich nastrojowość. Ogromny smutek bije z postaci Rose, jakby przez całe swoje życie dźwigała bagaż w postaci trudnej przeszłości. Wydaje mi się, że Alice Munro tą książką stawia pytanie dotyczące naznaczenia osobowości człowieka minionymi wydarzeniami. Począwszy od dzieciństwa.

"Za kogo ty się uważasz?" nie należy do lektur łatwych, szybkich i przyjemnych. Jednak warto odłożyć czasem na bok wszystkie inne książki ze wspomnianej przeze mnie kategorii. Zanurzyć się w inny świat, bardziej przygnębiający. Czytając tekst Alice Munro czułam się tak, jakby ktoś założył mi na oczy okulary melancholika. Było to ciekawe literackie doświadczenie. Książka jest wyrazistym obrazem wartym poznania, jeżeli ktoś ma ochotę na nostalgiczny nastrój ta książka z pewnością jest w stanie go spowodować.

[Recenzja pochodzi z bloga http://www.moje-wysypisko.blogspot.com]

Niepokój. To słowo kojarzy mi się z atmosferą, jaką stworzyła Alice Munro w dziesięciu opowiadaniach wydanych pod tytułem "Za kogo ty się uważasz?". Odnoszę wrażenie, że powód, dla którego tak znakomicie mi się czytało te teksty jest jeden: złoty środek. Kanadyjska autorka nie smęci, nie słodzi. Nawet jeśli świat Rose jest utrzymany w tonie szarości.

Są toksyczne relacje,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Jeżeli jakaś książka sprawia, że mimo padania na twarz ze zmęczenia i środka nocy mówię do siebie "jeszcze jeden rozdział" to znaczy, że jest dobra. "Wyrok" wciąga jak zjadanie krakersów, siedzenie na Facebooku, oglądanie wyczekiwanego sezonu serialu. Nieważne, że sesja i wyprowadzka, honor polskiego dziennikarstwa poszedł na tapetę, a to poprzeczka postawiona wysoko. Mariusz Zielke powołał do życia Jakuba Zimnego, dziennikarskiego pasjonata swojej profesji, którego konikiem jest ekonomia.

Problem pojawia się wtedy, kiedy w ramach śledztwa trafia na sprawę tak poważną, że sam dokładnie nie wie, w jak głęboki dół wskoczył. A my towarzyszymy mu w odkrywaniu prawdy o zagmatwanym świecie finansjery. Rączka rączkę myje, bo zasięg afery jest wręcz niewiarygodny. "Wyrok" pokazuje czytelnikowi od kulis jak świetnie ma się korupcja.
Nie jestem zwolenniczką teorii spiskowych, ale poczytałam sobie trochę o autorze książki i dochodzę do wniosku, że jakiś powód, dla którego nikt nie chciał wydać tej książki musiał być. I nie jest on taki, że książka nie jest dobra, bo jest.

Mam świadomość, że facet z okładki, który wygląda tak sztucznie jak ukochany lalki Barbie może Was do tej powieści nie przekonać. Podobnie jak jej grubość, bo trzeba jej trochę życia poświęcić. Ale styl pisania autora sprawi, że już po kilkudziesięciu stronach odnajdziecie się w temacie finansów, który jeszcze przed lekturą był dla mnie niezrozumiałym bełkotem. Pochłonęła mnie bez reszty historia dziennikarza, który trafił nie tylko na temat życia, ale i na temat dekady, który zatrząsł krajem nad Wisłą. Mam nadzieję, że potencjał postaci, jaki niewątpliwie posiada Jakub Zimny zostanie wykorzystany, bo "Wyrok" zrobił mi smaka na więcej. Wierzę, że panu Zielke afer do inspiracji nie brakuje i trzymam kciuki za dalszą twórczość autora. Jeżeli następnym razem będziecie stali przy półce z kryminałami to może zamiast sięgnąć po nazwisko, jakiegoś pisarza, którego i tak nie będziemy potrafili wymówić, weźcie do ręki powieść polskiego autora i dajcie szansę "Wyrokowi", nie pożałujecie.

[Recenzja pochodzi z bloga http://www.moje-wysypisko.blogspot.com]

Jeżeli jakaś książka sprawia, że mimo padania na twarz ze zmęczenia i środka nocy mówię do siebie "jeszcze jeden rozdział" to znaczy, że jest dobra. "Wyrok" wciąga jak zjadanie krakersów, siedzenie na Facebooku, oglądanie wyczekiwanego sezonu serialu. Nieważne, że sesja i wyprowadzka, honor polskiego dziennikarstwa poszedł na tapetę, a to poprzeczka postawiona wysoko....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Matt King, główny bohater "Spadkobierców" ma wszystko to, za co przeciętny śmiertelnik dałby się pokroić żywcem. Góry pieniędzy, rodzinę i sielski krajobraz Hawajów oglądany z okna luksusowego domu. Punktem wyjścia dla Kaui Hart Hemmings okazało się "ale", które stoi za każdym z tych bajecznych aspektów. Matt znajduje się na życiowym zakręcie. Jego piękna żona leży w śpiączce, on opiekuje się swoimi dorastającymi córkami, za którymi nie bardzo potrafi nadążyć. Całości dopełnia wątek spadku, bo decyzja podjęta przez Matta wpłynie na miejsce zamieszkane przez jego przodków.

"Spadkobiercy" to książka, która wciągnęła mnie od pierwszych stron. Jest do bólu prawdziwa i podejrzewam, że niejeden mężczyzna odnalazłby samego siebie w przemyśleniach zagubionego Matta. Przeżywa ten horror bardzo "po męsku" To narracja cichego dramatu rozrywającego serce bohatera. Może nie lamentuje on godzinami i nie tłucze talerzy z bezsilności, ale próbuje tę układankę zwaną życiem poskładać na swój własny sposób.

Książkę oceniam jako bardzo udany debiut wart zauważenia, czego nie omieszkali uczynić producenci z Hollywood. Trudno się im dziwić, nie mogę się doczekać obejrzenia wizualizacji tej historii.Wiele aspektów tej książki skradło moje serce. Autorka przemyciła w dialogach bardzo dużo poczucia humoru, które momentami ocierało się o groteskę. Nastolatkowie bywają upiorni, ale zdarza się im także doprowadzać swoich rodziców do niezwykle zabawnych przemyśleń. Kaui Hart Hemmings dała także upust swojemu lokalnemu patriotyzmowi, bo dzięki lekturze możemy dowiedzieć się czegoś więcej o historii najmłodszego stanu USA. Obawiałam się, że powieść będzie jednym wielkim opisem rozpaczy, ale to raczej relacja z trudnej, wewnętrznej podróży.
W recenzjach zarzuca się autorce brak wyrazistości Matta w porownaniu chociażby do jego córek czy niedoszłego zięcia, ale do mnie stoicki spokój pasował do bohatera. Ludzie różnie przeżywają problemy, są i tacy, którzy robią to w ciszy.
Oceniam debiut pisarki jako bardzo udany i wart poświęcenia mu uwagi, czego nie omieszkali uczynić producenci z Hollywood. Nie mogę się doczekać obejrzenia wizualizacji tej niezwykle ciekawej historii.

[Recenzja pochodzi z bloga http://www.moje-wysypisko.blogspot.com]

Matt King, główny bohater "Spadkobierców" ma wszystko to, za co przeciętny śmiertelnik dałby się pokroić żywcem. Góry pieniędzy, rodzinę i sielski krajobraz Hawajów oglądany z okna luksusowego domu. Punktem wyjścia dla Kaui Hart Hemmings okazało się "ale", które stoi za każdym z tych bajecznych aspektów. Matt znajduje się na życiowym zakręcie. Jego piękna żona leży w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Z niektórymi autorami jest jak z ludźmi, których spotykamy w życiu codziennym. Są tacy, z którymi po pięciu minutach znajomości czujemy, że się dogadamy. Tak właśnie uczucia towarzyszyły mi od samego początku, gdy zapoznawałam się z twórczością Davida Nichollsa.
Lubię jego styl pisania. Uwielbiam poczucie humoru i lekkość obracania wszystkiego w żart.

Podczas pisania "Dobrego początku" ta umiejętność bardzo mu się przydała, bo główny bohater jest sierotą.
W znaczeniu tego słowa związanym z brakiem rodzica oraz byciem życiową niezdarą. Przez duże "n".
Brian ma wyjątkową umiejętność mówienia i robienia takich głupot, że czytając powieść czułam się sama zażenowana za niego. Poznajemy go w przełomowym momencie jego życia, właśnie został studentem literatury angielskiej. Jego wiedza znacznie wykracza poza zakres studiowanego kierunku, dlatego wzięcie udziału w znanym teleturnieju okazuje się dla niego nie tylko spełnieniem marzenia, ale także, dużym wyzwaniem.

Lubię sposób Nichollsa na "wgryzienie się" w świat kultury, w jakim przychodzi żyć bohaterom. Uwielbiam jego aluzje muzyczne czy filmowe, nie tylko dlatego, że facet musi mieć świetny gust w tym zakresie. To sprawia, że czytelnik może utożsamiać się z bohaterem przez pryzmat chociażby ulubionej piosenki (fanom Kate Bush "Dobry początek" przypadnie do gustu i to bardzo). Jeżeli dodać do tego lekkość pióra i pomysłowość to właśnie "to coś", co on niewątpliwie ma. Nawet jeśli "Dobry początek" nie jest tak dobrą książką jak "Jeden dzień" to ja bawiłam się przy niej świetnie. Mimo faktu, że jest w tej powieści taki moment, gdzie zionie nudą to całość oceniam bardzo dobrze. Brakowało mi odrobinę bardziej zaplątanej historii miłosnej, bo ta była zbyt oczywista. Albo to po prostu urok głównego bohatera,wszyscy już wiedzą,a on dowiaduje się i domyśla jako ostatni. A nam, czytelnikom, pozostaje tylko pośmiać się z jego dziwacznych przygód, co zapewnia "Dobry początek".

[Recenzja pochodzi z bloga http://www.moje-wysypisko.blogspot.com]

Z niektórymi autorami jest jak z ludźmi, których spotykamy w życiu codziennym. Są tacy, z którymi po pięciu minutach znajomości czujemy, że się dogadamy. Tak właśnie uczucia towarzyszyły mi od samego początku, gdy zapoznawałam się z twórczością Davida Nichollsa.
Lubię jego styl pisania. Uwielbiam poczucie humoru i lekkość obracania wszystkiego w żart.

Podczas pisania...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Pamiętam doskonale entuzjazm towarzyszący czytaniu "Jeszcze jednego dnia" Fabio Volo. Włoch zachwycił mnie narracją i historią, wciągając do swojego świata.
Stąd wyczekiwanie na polską premierę książki autora, ciekawość mnie zżerała:jaka będzie jego następna powieść? "Pierwsze światła poranka" smakują zawodem. Niestety.

Powieść opowiada historię zbliżającej się do trzydziestki kobiety. Ma męża, ale on traktuje ją jak fragment wyposażenia domu. Ot, mebel, któremu nie trzeba poświęcać uwagi, bo i tak zawsze stoi tam, gdzie go postawiono przed laty.
Kiedy na jej drodze staje inny mężczyzna Elena odkrywa w sobie na nowo kobiecość. Czuje się piękna, pożądana, gotowa na seksualne przygody ze swoim nowym partnerem.

Nigdy nie ukrywałam tego, że lubię od czasu do czasu sięgnąć po czytadło. Nie lubię natomiast przesadnej infantylizacji autorów w tego typu lekturach. Mam ochotę powiedzieć do autora: chwileczkę, pisarzu drogi, to że mam ochotę na coś lżejszego to nie znaczy, że musisz robić ze mnie idiotę!
Elen mimo dojrzałego wieku zachowuje się jak rozkapryszona nastolatka, która sama nie wie, czego chce. Zastanawiałam się przez pół książki jak się uchowała w życiu, skoro nie zna elementarnych zasad tworzenia relacji z mężczyznami. Przez to wydawała mi się nierealną, plastikową lalką, a nie bohaterem z krwi i kości. Podobnie jak jej nieobecny mąż i kochanek, o którym wiemy bardzo niewiele. Nie umiałam uwierzyć w tę historię, przekonać się do niej nawet w najmniejszym stopniu. Za dużo razy miałam ochotę dopowiedzieć swoje "ale", żeby lektura była przyjemną. Jak bohater jest źle napisany to i nawet sceny erotyczne nie są w stanie uratować czytelniczego zapału do książki.
Nie lubię też, kiedy pożądanie myli się z miłością, bo nie zawsze jedno idzie w parze z drugim. Autor próbuje poruszyć jakieś problemy społeczne np. nadopiekuńczość matki, ale zrobił to już i to z lepszym rezultatem niż w tej powieści. Drugi raz z rzędu pachnie nieświeżo.

Mam nadzieję, że "Pierwsze światła poranka" to tylko lekka niedyspozycja autora i następna książka przetłumaczona na polski okaże się wciągającą oraz godną uwagi lekturą. O tej niestety nie mogę tego napisać. Odniosłam wrażenie, że jest pisana w pośpiechu, że bohaterowie są niedopracowani. Jeden wielki chaos i brak wyrazistości zawładnął tą powieścią, która okazała się niewypałem.

[Recenzja pochodzi z mojego bloga http://www.moje-wysypisko.blogspot.com]

Pamiętam doskonale entuzjazm towarzyszący czytaniu "Jeszcze jednego dnia" Fabio Volo. Włoch zachwycił mnie narracją i historią, wciągając do swojego świata.
Stąd wyczekiwanie na polską premierę książki autora, ciekawość mnie zżerała:jaka będzie jego następna powieść? "Pierwsze światła poranka" smakują zawodem. Niestety.

Powieść opowiada historię zbliżającej się do...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"Koniec gry" Anny Onichimowskiej miał być wartym uwagi głosem skierowanym do młodzieży w kwestii homoseksualizmu. W kraju, w którym czołową i powszechnie stosowaną obelgą jest "pedał" nawet posłowie nie bardzo wiedzą jak "to" ugryźć, czego dowodem były żenujące dyskusje, których niestety staliśmy się świadkami.

Alek, główny bohater powieści jest nastolatkiem z tradycyjnej (tak głosi wydawca) polskiej rodziny. Tradycyjnej, czyli zacofanej i prawdę pisząc, obraża mnie takie standaryzowanie, ale już trudno. W tradycyjnej polskiej rodzinie ojciec w domu chleje piwska i wrzeszczy, matka szwęda się z kochankiem, a brat zajmuje się biciem ludzi z ramienia Młodzieży Wszechpolskiej. Jest jeszcze siostra, ale ona tylko chce studiować weterynarię, a to przecież takie banalne.
Nastolatek ma szkołę, dziewczynę, jakoś leci. Leci, bo tak naprawdę nie wie, co chce w życiu robić, kim chciałby być. Z czasem przekonuje się, że zdefiniowanie swojej życiowej drogi okazuje się bardziej skomplikowane niż myśli. Zaczyna eksperymentować, dowiadywać się czegoś o sobie. Prawdy niewygodnej dla kilku osób z najbliższego grona, że jest homoseksualistą.

Bardzo ugłaskana jest ta książeczka. Taka idealna, wszystko się cudownie układa, raz nie masz pieniędzy, żeby zaraz mieć pracę u lorda.... A nie daj Boże jakiś seks! Skoro nawet Stephanie Mayer jest w stanie poświęcić mu te pół stroniczki to czemu tu nastolatkowie swój pierwszy raz przeżywają w dwóch zdaniach?
"Koniec gry" jest płaski, nierealny. Zarówno w kwestii fabuły jak i języka, który raz jest pozersko młodzieżowy (nastolatkowie są na coś takiego uczuleni)by za chwilę brzmieć sztywniacko.
Alek jako postać pozostawał dla mnie w za dużej ilości momentów bez wyrazu, jakby waga przeżywanych emocji była nieproporcjonalna do tego, co przeżywa. Nie jest to wiarygodne, chociażby z uwagi na wiek chłopaka, że to trudny okres, hormony szaleją, emocje buzują a on wobec porażek pozostaje momentami jak nieruchoma kukła. Nie wierzę w to.
Cieszy mnie to, że autorka zdecydowała się na promowanie takiego światopoglądu, w którym pokazuje się, jak wygląda nietolerancja z perspektywy kogoś, kto jej doświadcza. Jak ją krzywdzi. Robi to jednak w sposób powierzchowny, niedokładny.

Niedociągnięcia w treści uwierają jak za małe ubranie. Jest ich tu sporo i w dodatku, to takie oczywiste rzeczy, że odbieram je jako pisarskie niechlujstwo.
Autorka cofa się w czasie, galopując aż a bardzo.
Facebook w Polsce stał się popularny dość późno i wypada bardzo mało wiarygodnie jako komunikator pomiędzy bohaterami. Alek bez problemu (w wieku siedemnastu lat) kupuje alkohol w Wielkiej Brytanii, choć w naszym rodzimym klubie ma problem z wejściem do niego. W idealnym świecie autorki samolot tanich linii lotniczych ląduje na Heathrow, co jest jakimś kiepskim żartem.

Słowem podsumowania, nie wystarczy napisać czegokolwiek o geju, żeby to było dobre. Może to ktoś kupi, ale tylko wtedy, gdy jest to dobre. A "Koniec gry" niestety nie jest, wieje czytelniczą nudą, drętwotą i może być przykładem tego, jak pójść na literacką łatwiznę. Bo przecież to "tylko" dla młodzieży.


PS. W recenzji zapomniałam wspomnieć, że projekt okładki jest świetny. Minimalistyczny, intrygujący, dobrze dobrany pod względem kolorystyki.

[Tekst pochodzi z mojego bloga http://www.moje-wysypisko.blogspot.com]

"Koniec gry" Anny Onichimowskiej miał być wartym uwagi głosem skierowanym do młodzieży w kwestii homoseksualizmu. W kraju, w którym czołową i powszechnie stosowaną obelgą jest "pedał" nawet posłowie nie bardzo wiedzą jak "to" ugryźć, czego dowodem były żenujące dyskusje, których niestety staliśmy się świadkami.

Alek, główny bohater powieści jest nastolatkiem z tradycyjnej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Jest chłodny, zimowy wieczór. Nic się człowiekowi nie chce, więc ratunku szuka u wielokrotnie sprawdzonego przyjaciela, książki. Lekką, zabawną oraz bardzo wciągającą lekturą okazały się "Nasze rozstania" Davida Foenkinosa.

Zaczyna się tak jak zazwyczaj. Jest Ona i On. Coś tu jednak nie gra, bo Alice i Fritz jako para nie stanowią obrazka tak słodkiego niczym walentynkowa kartka. Różnice, które ich dzielą bywają idealną podpałką do konfliktów, wybuchających w ich związku co chwilę.
Są ze sobą po to, żeby się rozstać. Rozchodzą się, aby zrozumieć jak bardzo im siebie brakuje. Z jednej strony skomplikowane, a z drugiej to samo życie. Któż z nas nie zna burzliwej historii jakiejś pary o podobnym problemie.

Narratorem "Naszych rozstań" jest mężczyzna i obala on teorię, że to niby tylko kobiety są zmienne. Jego uczucia względem Alice stanowią różnorodny wachlarz, od głębokiej miłości aż po chwilowe przypływy zapomnienia (z udziałem innej). Odniosłam jednak wrażenie, że te zakręty są paradoksalnie chwilowe, nawet jeśli historia ich miłości to przeszło dwadzieścia lat życiorysu. To, co było pomiędzy nimi najważniejsze zostało gdzieś w środku. Jak stworzenie, czasami żywotne, ale bywające ogłuszone lub wyciszone nieporozumieniami.

Pochłonęłam "Rozstania" jednym tchem i za to należy kierować pochwały w stronę autora. Francuz niezwykle sprawnie porusza się pomiędzy uczuciami czytelnika, wywołując naprzemiennie wzruszenie oraz rozbawienie. Bo wbrew pozorom ogólnego zarysu fabuły, "Rozstania" obfitują w wiele zabawnych momentów. Nie mogłam powstrzymać się od śmiechu podczas lektury, tak wiele dynamicznych i zaskakujących scen podpowiedziała autorowi wyobraźnia.
Bohaterowie stanowią plejadę różnorodnych osobowości tworzącą ciekawą dla odbiorcy całość. Kiedy przeczytałam wywiad* z autorem zdziwił mnie swoją małą fascynacją względem naszego kraju. Jeżeli pisarz nazywa postać w książce Roman i mówi o tym, że się nacierpieliśmy jako kraj to jest mi miło. Wiem, że to zaledwie drobiażdżek, ale zyskujący w moich oczach sympatię.
Czytelnicy spragnieni ciekawej lektury ze średniej półki odnajdą w "Rozstaniach" to, czego szukali. A być może znajdą coś więcej pośród zaplątanej historii miłosnej pozornie niepasujących do siebie osób.



*http://www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/1,53668,12697398,David_Foenkinos__pisanie_to_moja_radosna_obsesja.html

[Recenzja pochodzi z mojego bloga http://www.moje-wysypisko.blogspot.com]

Jest chłodny, zimowy wieczór. Nic się człowiekowi nie chce, więc ratunku szuka u wielokrotnie sprawdzonego przyjaciela, książki. Lekką, zabawną oraz bardzo wciągającą lekturą okazały się "Nasze rozstania" Davida Foenkinosa.

Zaczyna się tak jak zazwyczaj. Jest Ona i On. Coś tu jednak nie gra, bo Alice i Fritz jako para nie stanowią obrazka tak słodkiego niczym walentynkowa...

więcej Pokaż mimo to