-
ArtykułySpecjalnie dla pisarzy ta księgarnia otwiera się już o 5 rano. Dobry pomysł?Anna Sierant1
-
ArtykułyKeith Richards, „Życie”: wyznanie człowieka, który niczego sobie nie odmawiałLukasz Kaminski2
-
ArtykułySzczepan Twardoch pisze do prezydenta. Olga Tokarczuk wśród sygnatariuszyKonrad Wrzesiński18
-
ArtykułySkandynawski kryminał trzyma się solidnie. Michael Katz Krefeld o „Wykolejonym”Ewa Cieślik2
Biblioteczka
Skórę ma każdy z nas, jednak nie każdy potrafi pielęgnować ją w odpowiedni sposób. Często nasze codzienne zabiegi na twarzy są nieodpowiednie do naszego typu skóry, bądź oczyszczamy ją w zły sposób. Przed przeczytaniem tej książki byłam pewna, że wiem już wszystko (przecież obejrzałam większość filmików na YouTubie na temat pielęgnacji!). Nawet nie wiecie jak bardzo się myliłam, więc może i Wy chcecie dowiedzieć się czegoś nowego?
Charlotte Cho to Koreanka, która wychowała się w Stanach Zjednoczonych. W swojej książce opisuje metody pielęgnacji, których nauczyła się zaraz po wyprowadzce do swojego rodzinnego miasta - Seul. Pokazuje jak dba się tam o cerę, co uważane jest za normalne zabiegi pielęgnacyjne oraz jak wielką wagę mieszkańcy Korei Południowej przykładają do kondycji skóry. Pomaga również w wyborze odpowiednich kosmetyków, obala mity pielęgnacyjne, które są dość popularne w Europie, a na koniec zabiera nas na wycieczkę po Seulu.
Bardzo spodobała mi się szata graficzna książki, wiele obrazków zdecydowanie pomogło mi w wyobrażeniu sobie zabiegów, bądź przedstawiały sposób w jaki powinno się oczyszczać twarz. Sama okładka oraz font zdecydowanie przykuły moją uwagę, co wpływa oczywiście na plus książki.
"Wydawało mi się, że mam obsesję na punkcie dbania o urodę - dopóki nie zamieszkałam w Seulu"
Jednak nie tylko o wyglądzie chciałabym tutaj pisać, ponieważ wszystko co najważniejsze i najciekawsze jest w środku tej książki. W 11 rozdziałach autorka zawarła wszystkie kroki, które musimy wykonać, aby cieszyć się zdrową skórą. Wszystkie porady są jak najdokładniej wytłumaczone, aby wiedzieć jak najlepiej pielęgnować naszą twarz.
Charlotte Cho nie tylko pokazuje nam jak powinniśmy dbać o naszą skórę, ale również zachęca nas do tego, aby się o nią troszczyć. Po przeczytaniu poczułam się naprawdę zmotywowana do kupna nowych produktów, a wizyta w drogerii zakończyła się na stoisku z maseczkami oczyszczającymi. Autorka przywołała wiele historii, które powinny być dla nas ostrzeżeniem przed zaniedbywaniem skóry. Myślę, że wszystko co zawarte w tej książce, zarówno porady, jak i przypadki nie oczyszczanej twarzy, pomogą nam w zmotywowaniu się do zmian i dbaniu o naszą cerę.
Sekrety urody Koreanek to książka, która odpowiedziała na wiele moich pytań odnośnie pielęgnacji skóry. Dodatkowo zmotywowała mnie do dbania moją twarzy oraz doboru odpowiednich kosmetyków. Po przeczytaniu dzieła Charlotte Cho wiedziałam co muszę zmienić w mojej codziennej pielęgnacji, jakich powinnam używać produktów, aby pozbyć się niedoskonałości oraz porów, a przede wszystkim co odpowiednie jest dla mojego rodzaju cery. Polecam wszystkim, którzy szukają odpowiedzi na pytania odnośnie odpowiedniej pielęgnacji skóry lub osobom, które (tak jak ja) lubią czytać poradniki. Z pewnością dowiecie się wielu ciekawych i pożytecznych rzeczy na temat dbania o skórę, ale i Korei Południowej i jej mieszkańców.
MOJA OCENA: 8/10
Skórę ma każdy z nas, jednak nie każdy potrafi pielęgnować ją w odpowiedni sposób. Często nasze codzienne zabiegi na twarzy są nieodpowiednie do naszego typu skóry, bądź oczyszczamy ją w zły sposób. Przed przeczytaniem tej książki byłam pewna, że wiem już wszystko (przecież obejrzałam większość filmików na YouTubie na temat pielęgnacji!). Nawet nie wiecie jak bardzo się...
więcej mniej Pokaż mimo to
Każdy z nas ma wspomnienia, które wywołują na jego twarzy uśmiech, ale i również takie, o których nie lubi wspominać. Jednak każde z nich ukształtowało nasz charakter w pewien sposób, nauczyło nas czegoś nowego, czy po prostu dzięki nim pamiętamy ludzi, którzy stanęli na naszej drodze. Pomimo tego czy te momenty są dobra, czy złe, pamiętamy je i to powinniśmy docenić. Solanie utraciła wszystkie wspomnienia ze swojego życia, te o bracie, chłopaku, koleżankach i rodzicach, a wszystko po to aby uleczyć się od depresji.
Solanie i James uciekają przed leczeniem, jednak wszystko okazuje się bardzo trudne. Ze wszystkich sił starają się pamiętać o tym, że mają siebie, że życie jest piękne i warto walczyć o każdy oddech. Dołączają do grupy buntowników, z obawy przed zachorowaniem i powrotem do programu. Muszą nauczyć się komu ufać, jak obalić program i zatrzymać epidemię. Jednak bez wspomnień jest to nie lada wyzwaniem.
Kurację samobójców mogłabym podzielić na dwie części. Pierwszą, która zanudziła mnie na śmierć oraz drugą, którą przeczytałam jednym tchem, w jeden wieczór. Akcja na początku bardzo powoli się rozwija i niestety trochę mi to przeszkadzało. Musiałam przypomnieć sobie o imionach drugoplanowych bohaterów oraz wrócić do świata programu i epidemii. I gdy często zmuszałam się do czytania, ponieważ nic nie ciągnęło mnie do tej książki, w pewnym momencie wprost przepadałam. Końcówka naprawdę mnie zaszokowała, to jak potoczyły się wszystkie wątki zdziwiło mnie oraz sprawiło, że nie mogę doczekać się już drugiej części.
"Otarła policzki i zakrzątnęła się po kuchni. Musiała przygotować się do wyjścia do pracy. Poza tym czekał ją jeszcze niełatwy wybór stroju na randkę. Wiedziała już, że będzie w życiu robiła wszystko, na co ma ochotę. I że nauczy się wierzyć, iż mogą ją spotkać, również dobre rzeczy."
Główni bohaterzy, czyli Solnie i James, byli oczywiście świetni, a ich związek został przedstawiony naprawdę dobrze, jednak to Realm skradł moje serce. W tej części jego postać została bardziej rozwinięta, a autorka poświęciła mu o wiele więcej uwagi. I chociaż nie zawsze postępował tak jakbym chciała, wiele razy irytował mnie swoją osobą, to jednak na koniec zmieniłam swoje podejście do jego postaci.
Kuracja samobójców to dobra kontynuacja, jednak z początku troszkę mnie znudziła. Końcówka z pewnością mnie zaskoczyła i wyrównała poziom całej książki. Suzanne Young nadal trzyma poziom dobrej trylogii, która zauroczyła mnie swoim pierwszym tomem, a drugi tylko utwierdził mnie w przekonaniu, że jest to dobra seria, wyróżniająca się na tle innych. Jeśli w morzu książek o niezwykłej przyszłości poszukujecie takiej, która zaskoczy Was i zaciekawi, serdecznie polecam trylogię o walce Solanie z programem, a jeżeli jesteście po pierwszej części, koniecznie zaopatrzcie się w drugą!
Każdy z nas ma wspomnienia, które wywołują na jego twarzy uśmiech, ale i również takie, o których nie lubi wspominać. Jednak każde z nich ukształtowało nasz charakter w pewien sposób, nauczyło nas czegoś nowego, czy po prostu dzięki nim pamiętamy ludzi, którzy stanęli na naszej drodze. Pomimo tego czy te momenty są dobra, czy złe, pamiętamy je i to powinniśmy docenić....
więcej mniej Pokaż mimo to
Bardzo lubię czytać obyczajówki. I chociaż zdarza mi się to często, trafiłam dopiero na kilka wartych uwagi, które bardzo mi się spodobały. Po przeczytaniu wielu książek z tego gatunku, wiem, jak trudno napisać dobrą, ale nie nudzącą lekturę. Po fenomenalnym Dzienniku Bridget Jones moja poprzeczka do takich pozycji zdecydowanie się podniosła, dlatego sięgając po Wyznania Randkowiczki byłam pełna obaw, czy dzieło Rosy Edwards spełni moje oczekiwania.
Główna bohaterka (którą jest sama autorka), a zarazem narratorką całej książki opowiada o swoich perypetiach z randkowaniem, siedzeniem na Tinderze oraz podążaniem za marzeniami. Pracuje dużo, jednak nie zarabia zbyt wiele, a oszczędzać próbuje na jedzeniu. Wraz z każdą randką powoli traci swoją cierpliwość do znalezienia tego jedynego, jednak w głębi duszy nadal wierzy w prawdziwą i szaloną miłość. Czy Rosy, dzięki swoim podbojom na randkowej aplikacji, znajdzie mężczyznę swojego życia?
Rosy jest bohaterką, która bardzo przypomina mi Bridget, jednak nie do końca są takie same. Uważam, że autorka Wyznań Randkowiczki jest dość nieudaną podróbką znanej nam Jones, która nieudolnie próbuje być postacią, z którą utożsami się większa część kobiet. I chociaż jej charakter nie przeszkadzał mi za bardzo, zachowanie czasami mnie śmieszyło, a wiele decyzji uważam za godne podziwu, to jednak wszystko wydawało się już czymś odgrzewanym i zdecydowanie mało oryginalnym.
"Chodzenie na randki to podejmowanie ryzyka, zakochiwanie się też jest ryzykowne."
Książka pomimo swojej lekkiej treści zajęła mi dość dużo czasu. I być może właśnie to jest minusem Wyznania Randkowiczki, iż jest to naprawdę zwykła, nic nie wnosząca do naszego życia obyczajówka, która sprawia, że czytam ją tylko po to, aby zająć się czymś na chwilę. Nie czułam "tęsknoty" do przygód Rosy, nie myślałam o jej perypetiach randkowych cały dzień oraz nie wyczekiwałam momentu gdy książka znów znajdzie się w moich rękach. Wręcz przeciwnie - jej czytanie przerwałam dla innej lektury.
I chociaż nie tęskniłam za Rosy podczas naszych długich przerw, to gdy wracałam do jej przygód z pewnością się nie nudziłam. Jej życie zostało przedstawione w dość dynamiczny sposób, zawsze się coś działo, akcja szybko szła do przodu, a jej kolejne randki z chłopakami napędzały moje oczekiwana co do "tego jedynego". Uważam, że jest to największy plus tej książki, ponieważ mogłam przy niej naprawdę się odstresować.
Być może Wyznania Randkowiczki nie są wielkim arcydziełem, gdyż nie zaskoczyła mnie niczym. Nie należy ona do grupy moich ulubionych książek, jednak będę wspominać ją dobrze. Polecam przede wszystkim fanom obyczajówek na jeden wieczór, którzy liczą na lekką i po prostu ciekawą lekturę. Jednak jeśli nie zdecydujecie się na dzieło Rosy Edwards, nie ominie Was tak dużo.
Bardzo lubię czytać obyczajówki. I chociaż zdarza mi się to często, trafiłam dopiero na kilka wartych uwagi, które bardzo mi się spodobały. Po przeczytaniu wielu książek z tego gatunku, wiem, jak trudno napisać dobrą, ale nie nudzącą lekturę. Po fenomenalnym Dzienniku Bridget Jones moja poprzeczka do takich pozycji zdecydowanie się podniosła, dlatego sięgając po Wyznania...
więcej mniej Pokaż mimo to
Erica-Emmanuela Schmitta znam z jego dzieła Oskar i Pani Róża. Książka, która naprawdę złapała mnie za serce i sprawiła, iż zatrzymałam się na chwilę aby przemyśleć kruchość życia oraz zmusiła mnie do refleksji. Byłam naprawdę ciekawa innych książek napisanych przez tego autora. Czy okażą się tak samo dobre? Chociaż krótkie, to naprawdę chwytające za serce? Czy warto sięgać po debiut Erica-Emmanuela Schmitta?
Gérard, główny bohater, czytając książkę natrafia na nazwisko tajemniczego założyciela Sekty Egoistów. Zaciekawiony tym oraz przekonany, że właśnie wpadł na trop niezwykłej zagadki, postanawia dowiedzieć się kim byli owi egoiści. Z czasem zaciekawienie przeradza się w obsesję, Gérard podróżuje po Europie, aby dowiedzieć się jak najwięcej o tej sekcie, a przy tym zaczyna ignorować wszystkich i wszystko co go otacza. Czy właśnie sam stał się egoistą?
Sekta Egoistów to naprawdę krótka książka, którą można przeczytać za jednym razem. Jej fabuła nie jest dość rozwinięta, a większa część tej lektury to filozoficzne rozważania bohatera. Opis z okładki wydaje się naprawdę interesujący i mnie porwał już na wstępie, dlatego postanowiłam sięgnąć po tę książkę. Niestety w środku jest zdecydowanie inna, lekko odstaje od tego co funduje nam tajemnicza okładka oraz intrygujący opis. I chociaż koniec końców lektura nie okazała się taka zła, chwilami potrafiła mnie zaciekawić i wciągnąć, innymi troszkę przynudzała, ale po jej zakończeniu mogę z czystym sumieniem powiedzieć, ze była po prostu dobra, jednak czuję zawiedzenie oraz niestety Eric-Emmanuel Schmitt nie spełnił moich oczekiwań. Pomysł na fabułę wydawał mi się naprawdę doby i myślałam, że nie odejdę od książki nawet na minutę. Niestety poszukiwanie Gérarda nie wciągnęły mnie aż tak jak myślałam, a zakończenie jego przygody nie zrobiło na mnie wielkiego wrażenia.
„Odrobina tajemnicy ekscytuje, jej nadmiar otępia.”
Czytając Sektę Egoistów wyczuwałam potencjał autora, który znam już z późniejszych jego dzieł. Myślę, że ta książka to udany debiut, jednak jego późniejsze powieście są o niebo lepsze. Myślę, że ta lektura przeznaczona jest dla fanów Erica-Emmanuela Schmitta, którzy czują niedosyt po innych, genialnych książkach tego autora.
Nie jest to tylko lektura pełna filozoficznych przemyśleń bohatera oraz nawiązań do tytułowej Sekty Egoistów. Jeśli przyjrzycie się bliżej, podróż Gérarda to historia o poszukiwaniu samego siebie, o naszym wpływie na społeczeństwo oraz tym jak traktujemy samych siebie. O tym czy nasze szczęście jest ważniejsze od szczęścia innych oraz czy możemy zbudować je na nieszczęściu pozostałych ludzi. Przez całą książkę zadawałam sobie pytanie o to jak ja traktuję innych ludzi oraz czy nie zbyt często myślę o sobie. Po zakończeniu lektury naszła mnie pewna refleksja odnośnie mojego zachowania, co traktuję jako największy plus tej książki.
Sekta Egoistów to dobry debitu, jednak jeśli szukacie naprawdę zaskakujących książek, radzę sięgnąć po inne dzieła tego autora. Jednak nie jest to pozycja, przy której można przejść obojętnie. Jej fabuła oraz główny bohater są dość specyficzni, przez co nie trafią do serc wszystkich czytelników i musicie się z tym liczyć jeśli skusicie się na tę lekturę. Polecam wszystkim, którzy szukają książki, która zmusi Was do refleksji, przede wszystkim nie będzie długą powieścią, ale zaskoczy Was w wielu momentach.
Erica-Emmanuela Schmitta znam z jego dzieła Oskar i Pani Róża. Książka, która naprawdę złapała mnie za serce i sprawiła, iż zatrzymałam się na chwilę aby przemyśleć kruchość życia oraz zmusiła mnie do refleksji. Byłam naprawdę ciekawa innych książek napisanych przez tego autora. Czy okażą się tak samo dobre? Chociaż krótkie, to naprawdę chwytające za serce? Czy warto sięgać...
więcej mniej Pokaż mimo to
Znacie takie książki, które chcecie przeczytać już przed poznaniem opisu z okładki? Takie, które samą promocją, bądź pochlebnymi recenzjami, bardzo Was zaciekawiły? Tak właśnie rozpoczęła się moja przygoda ze Starterem. Książka zyskała naprawdę wiele dobrych rekomendacji, a jej okładkę widać było w każdej księgarni. Od dłuższego czasu bardzo chciałam ją przeczytać, poznać jej środek i przekonać się czy aby na pewno jest taka fenomenalna. No i proszę - książkę dorwałam na Targach, wreszcie zawitała do mojej biblioteczki, a dwa miesiące później po nią sięgnęłam. Jaki więc jest ten Starter?
Witajcie w przyszłości, czyli świecie, w którym nie ma ludzi między szesnastym, a sześćdziesiątym rokiem życia. Młodzi, zwani teraz Starterami, trafiają do zakładów dla nieletnich, natomiast Ci starsi, Enderzy, mogą kupić sobie to co dusza zapragnie. Na rynek wchodzi firma Prime Destinations, która dzięki swojemu rewolucyjnemu chipowi pozwala wykupić młodość w ciele obcego nastolatka. Callie, główna bohaterka, traci dom, rodzinę, a następnie własne ciało, jednak nie traci nadziei, dlatego zrobi wszystko aby obalić nowe rządy i nie pozwolić na rozwój firmy wypożyczającej ludzkie ciała.
Fabuła nie jest oryginalna. Sama okładka sugeruje nam, iż książka ma w sobie wiele z popularnych Igrzysk Śmierci. Lekko w tle zarysowuje się nam typowy trójkącik miłosny, który z pewnością rozwinie się w następnych częściach. Cała książką, co można wywnioskować z opisu na okładce, poświęcona jest walce przeciw nowemu systemowi, którą prowadzi nastolatka. Jak widzicie - Starter nie jest niczym zaskakującym, nowym, ani świeżym. Książka napisana jest bardzo schematycznie, często mogłam domyślić się kolejnych wydarzeń, czy zachowań bohaterów. Typowa dystopijna powieść, które są tak bardzo popularne w ostatnich czasach.
"Przez niecały rok zmieniło się oblicze Ameryki. W morzu srebrzystowłosych Enderów, bogatych, sytych i bezmyślnych, ginęli nieliczni Starterzy. Tacy jak ja."
Po lekturze wiem, że wiele można zarzucić tej książce, jednak nie to, iż nie jest wciągająca. Sama bardzo wsiąknęłam w świat wykreowany przez Lissę Price i nadal nie mogę w to uwierzyć. Do gustu bardzo przypadli mi bohaterowie, którzy chociaż nie byli oryginalni i niezastąpieni, to jednak już od pierwszych stron zyskali moją sympatię. Pomimo tego, iż bardzo łatwo przewidywałam następujące wydarzenia, czytanie książki sprawiało mi przyjemność. Nie musiałam zmuszać się kontynuowania lektury oraz nie wywierałam na sobie presji, aby ją jak najszybciej skończyć.
Kolejny akapit w mojej recenzji chciałabym poświęcić wydaniu książki. Robię to bardzo rzadko, ponieważ wiadomo - powinniśmy patrzeć na środek, a nie okładkę, lecz moim zdaniem Starter zasługuje na pochwałę. Okładka skradła moje serce od razu. Po części tym, iż bardzo łatwo ją zauważyć, ale i również wszystkimi detalami, które widzimy gdy bliżej przyjrzymy się książce. Starter mieni się wszystkimi kolorami, co bardzo rozpraszała mnie podczas poznawania historii Callie. Często przerywałam czytanie na kilka sekund, aby jeszcze raz spojrzeć na okładkę. Jak wiadomo, nie jest to najważniejsze w książkach, jednak lektury z fajnymi, pomysłowymi i ładnymi okładkami o wiele bardziej zachęcają nas do kupna i przeczytania, a Starter zdecydowanie należy do takiego grona książek.
Podsumowując - dystopijna powieść Lissy Price to kolejna książka, która w swojej treści nie serwuje czytelnikom nic nowego. Starter to lektura z oryginalną okładką, fajnymi bohaterami i wciągającą, lecz nie zaskakującą, fabułą. Podobna do kultowych Igrzysk Śmierci, co jedni uważają za minus, drudzy za plus. Osobiście mi książka przypadła do gustu, świetnie się przy niej bawiłam, jednak nie wniosła ona nic do mojego życia. Zostałam jedynie wielką fanką wydania tej książki, a w przyszłości z pewności sięgnę po kolejne tomy. Polecam wszystkim fanom młodzieżowych trylogii, gdzie główna bohaterka, bądź bohater, walczy z nowymi rządami i za wszelką cenę pragnie stworzyć lepsze jutro. Jeśli jednak nie przypadacie za kolejnymi, mało oryginalnymi, powieściami, które są daleką rodziną Igrzysk Śmierci - omijajcie Starter szerokim łukiem.
Znacie takie książki, które chcecie przeczytać już przed poznaniem opisu z okładki? Takie, które samą promocją, bądź pochlebnymi recenzjami, bardzo Was zaciekawiły? Tak właśnie rozpoczęła się moja przygoda ze Starterem. Książka zyskała naprawdę wiele dobrych rekomendacji, a jej okładkę widać było w każdej księgarni. Od dłuższego czasu bardzo chciałam ją przeczytać, poznać...
więcej mniej Pokaż mimo to
Pierwsze zauroczenie jest jednym z piękniejszych uczuć w życiu człowieka. Jednak nieodwzajemnione może przysporzyć więcej bólu i cierpienia, niż radości, czy szczęścia. Każdy radzi sobie z tym inaczej. Jedni próbują zapomnieć, drudzy wręcz przeciwnie - starają się zbliżyć do swojego obiektu westchnień. A co postanowiła zrobić główna bohaterka książki do wszystkich chłopców, których kochałam?
Lara Jean Song, aby zapomnieć o chłopcach, do których potajemnie coś czuje, pisze do nich listy. Wyraża w nich wszystkie uczucia, które w niej "siedzą", pisze to co szczerze dyktuje jej serce. Następnie zakleja kopertę, adresuje ją, a list wrzuca do... pudełka na kapelusze, które kiedyś podarowała jej mama. W ten sposób Lara Jean kończy swoje zauroczenie i raz na zawsze może pozbyć się wszystkich emocji, których boi się wyrażać. Do tej pory napisała pięć takich listów, do pięciu chłopaków, w których była zauroczona. Jednak pewnego dnia, listy trafiają do swoich adresatów, a w życiu Lary Jean zaczynają dziać się bardzo skomplikowane rzeczy.
Kiedy od kilku dni nie mam ochoty na czytanie, a stos nieprzeczytanych książek rośnie z każdą dobą, sięgam po lekkie książki. Takie, które nie wymagają ode mnie większego myślenia, zajmą mi jeden lub dwa dni, a przede wszystkim przywrócą chęć do czytania innych, trudniejszych i bardziej wymagających pozycji. Do wszystkich chłopców, których kochałam jest książką, która kilka dni temu uratowała moje wakacje, ponieważ dzięki niej znów zapragnęłam czytać. Dzieło Jenny Han jest napisane naprawdę prostym językiem, styl autorki nie jest wyszukany, ani oryginalny, po prostu przyjemnie się go czyta. Cała książka wydaje się dość gruba, liczy sobie ponad 400 stron, jednak rozdziały w niej są bardzo krótkie, również wciągające i całą historię Lary Jean czyta się naprawdę szybko.
"Teraz, kiedy rok się kończy, jestem z Ciebie wyleczona."
Autorka w swoim dziele skupiła się przede wszystkim na ukazaniu życia nastolatki oraz jej problemów. Chociaż jest to temat powielany w wielu książkach i nie należy do oryginalnych, a samo wykonanie, czy fabuła nie powalają na kolana, Do wszystkich chłopców, których kochałam naprawdę przypadło mi do gustu. Książka zawiera w sobie chwile powagi, ale również i zabawy, stresujących sytuacji oraz tych przyjemnych. Bohaterowie, każdy z nich inny, ale przez to dobrze wykreowany, świetnie dopełniają całą historię.
Główna postać, czyli Lara Jean Song, już od początku zyskała moją sympatię. Do ostatnich stron książki pozostała moją ulubioną bohaterką, a w każdym rozdziale, bardzo jej kibicowałam. I chociaż członkowie jej rodziny - troszkę zwariowani, ale przede wszystkim ciepli, wspierający oraz kochający, skradli moje serce, to jednak Lara pozostanie moją faworytką. Dzięki temu, iż narratorem w książce była ona sama, czytelnik mógł poznać ją najbardziej, ze wszystkich postaci występujących w książce, mógł zbliżyć się do jej uczuć, myśli, czy poglądów, a to z pewnością nawiązało pewnego rodzaju połączenie czytelnika z bohaterem. Ja, czytając Do wszystkich chłopców, których kochałam, poczułam tą bliskość z Larą i zapewne to sprawiło, iż tak bardzo ją polubiłam.
Książka należy do grona typowych romansideł, które nie przypadną do gustu każdemu. Wiele z Was może uznać to za lekturę niskich lotów i ja w pełni się z tym zgadzam. Jednak nie przeszkodziło mi to w poznawaniu Lara Jean Song oraz jej problemów, które z perspektywy czasu wydają się naprawdę błahe. Do wszystkich chłopców, których kochałam jest połączeniem historii miłosnych i perypetii nastolatki, która sama nie wie co zrobić ze swoim życiem. Być może nie zachęca to do tej lektury, jednak lekki styl autorki, ciekawi bohaterzy i dość oryginalne wydarzenie, które miało miejsce na początku książki, sprawiło, iż ja bardzo wciągnęłam się w tę historię i już dziś nie mogę doczekać się sięgnięcie po kontynuację. Polecam wszystkim, którzy mają chęć na mało wymagającą książką, która Was wciągnie, ale i zaskoczy w odpowiednich momentach.
Pierwsze zauroczenie jest jednym z piękniejszych uczuć w życiu człowieka. Jednak nieodwzajemnione może przysporzyć więcej bólu i cierpienia, niż radości, czy szczęścia. Każdy radzi sobie z tym inaczej. Jedni próbują zapomnieć, drudzy wręcz przeciwnie - starają się zbliżyć do swojego obiektu westchnień. A co postanowiła zrobić główna bohaterka książki do wszystkich chłopców,...
więcej mniej Pokaż mimo to
Baśnie. Dzieci je uwielbiają, prawda? Od najmłodszych lat kochają słuchać opowieści, w których wszystko zakończy się dobrze. Księżniczka zostanie uratowana, zły smok pokonany, a w całym królestwie nastanie pokój już do końca świata. Ano i w międzyczasie pojawi się jeszcze piękny książę, koniecznie na białym koniu, który poślubi księżniczkę i razem będą żyć długo i szczęśliwie. Każdy z nas, który wyrósł już z wieku, kiedy wierzyło się w baśnie, wie, że życie nie jest takie kolorowe i nawet Ci, którzy opowiadają najpiękniejsze historie, nie są ludźmi o dobrym sercu.
Dzieło Antoniny Michaelis opowiada o dwójce nastolatków, a raczej prawie dorosłych, którzy mają przed sobą wielkie wydarzenie. Nie mówię tutaj o dobrej imprezie, czy trudnym teście z matematyki, ale o maturze, czyli tak zwanym egzaminie dorosłości. Aby pozostać w temacie baśni, chcę abyście poznali księżniczkę, czyli Annę - główną bohaterkę. Jest ona grzeczną, szarą myszką, która w swoim życiu uczy się do matury albo gra na flecie. Jej księciem okazał się Abel - polski handlarz pasmanterią, zamknięty w sobie outsider, który cały swój wolny czas poświęca młodszej siostrze - Michi. Dwójka postaci poznaje się, Anna od razu zaczyna czuć coś do swojego księcia i wkrada się w jego życie. Książka podzielona jest na dwie części, które przeplatają się z sobą nawzajem. Pierwsza opisuje uczucia oraz realne życie głównych bohaterów, a druga jest baśnią, którą Abel opowiada młodszej siostrze, jednak nie do końca jest ona historią zmyśloną.
"Krew. Krew jest wszędzie: na jego i na jej dłoniach, na jego koszuli, na twarzy."
Jeśli miałabym opisać tę książkę jednym słowem, z pewnością nazwałabym ją dziwną. Od samego początku wprowadza czytelnika w tajemniczy klimat, z nutką grozy. Z każdą kolejną stroną oryginalność tego dzieła zdecydowanie się nasila, lecz niestety nie podbiło to mojego serca. Połowa książki jest chwilami nudna i naprawdę infantylna. Oprócz następnych spotkań naszych głównych bohaterów oraz kolejnych części baśni, opowiadanej przez Abla, nie dzieje się nic. Było to dość irytujące, ponieważ naprawdę czekałam na coś, co mnie zaskoczy i zaciekawi. Wierzcie, lub nie, ale nareszcie to nastąpiło... Druga część Baśniarza zdecydowanie zdziwi chyba każdego czytelnika. W tych rozdziałach zaczynamy poznawać odpowiedzi na pytania, które pojawiły się w naszej głowie, podczas czytania pierwszej połowy. Im bliżej końca lektury, tym bardziej poznajemy prawdziwe oblicza bohaterów. Zauważamy to jak potrafią krzywdzić, ale również i to jak umieją wybaczać. Jednym słowem - ostatnie wydarzenia, które dzieją się w książce, naprawdę wbiły mnie w oparcie krzesła. I to całe zakończenie - pełne grozy, odpowiedzi na nurtujące pytania oraz kontrowersyjnego zachowania bohaterów, rekompensuje całą książkę, która chwilami nie tylko nudziła czytelnika, ale i również irytowała go infantylnymi momentami.
Baśniarz Antoniny Michaelis zdecydowania posiada swoje drugie dno. Nie jest to historia trudnej miłości młodych osób. Na pierwszy rzut oka wydaje się, iż pierwsze skrzypce w tej książce gra związek Anny i Abela. Nic bardziej mylnego! Pierwsze co zauważyłam i naprawdę mnie to ruszyło, była miłość jaką Abel darzył Michi, swoją młodszą siostrę. Robił dla niej wszystko, chciał aby jej dzieciństwo było niezapomnianym okresem w jej życiu. Chociaż los nie był przychylny dla tej dwójki, on, jako starszy brat, wszystkie obowiązki i problemy, brał na swoje barki. Autorka w idealny sposób przedstawiła w swoim dziele, braterską miłość oraz odpowiedzialność za młodsze rodzeństwo.
"- Nie pytaj - powiedział. - Są ludzie, o których nie chce się rozmawiać."
Książka nie jest zła, ani dobra. Zdecydowanie szokuje czytelnika, a zakończenie całej historii jest dość niespotykane. Autorka chwilami bawiła się w poetkę, wplątywała w treść książki urywki piosenek, co miało być fajne, a wyszło przeciętne i lekko ckliwe. Cały pomysł na Baśniarza był bardzo dobry, sam główny bohater miał wiele potencjału, lecz myślę, że gdzieś tam po drodze do wyniosłości i tego aby książka była dość oryginalna, Abel zgubił to wszystko i zasilił szeregi zwykłych bohaterów książkowych. Całe 400 stron opowieści o trudnej miłości dwójki nastolatków, z wątkiem kryminalnym, to dobrze spędzony czas. Początek nudził mnie niezmiernie, a koniec bardzo zdziwił. Sami bohaterzy swoim częstym bezmyślnym i dziecinnym zachowaniem irytowali czytelnika. Pomimo naprawdę wielu minusów, które chwilami przeszkadzały mi w czytaniu Baśniarza, książka trafiła do mojego serca. Być może jest to dziwne, jak sama lektura, lecz zakończenie bardzo mną wstrząsnęło i właśnie to sprawiło, iż zapewne zapamiętam tę książkę na bardzo długo. Jeśli lubicie nietypowe, wstrząsające historie, z lekkim wątkiem miłosnym w tle lub po prostu sami chcecie odkryć drugi dno Baśniarza, przymykając oczywiście oko na wiele niedociągnięć w tej książce - zdecydowanie sięgnijcie!
Baśnie. Dzieci je uwielbiają, prawda? Od najmłodszych lat kochają słuchać opowieści, w których wszystko zakończy się dobrze. Księżniczka zostanie uratowana, zły smok pokonany, a w całym królestwie nastanie pokój już do końca świata. Ano i w międzyczasie pojawi się jeszcze piękny książę, koniecznie na białym koniu, który poślubi księżniczkę i razem będą żyć długo i...
więcej mniej Pokaż mimo to
hociaż tak zwane romansidła, nie są książkami najwyższych lotów, nie wymagają od czytelnika wielkiego skupienia, czy też zaangażowania, to chyba każdy z nas od czasu do czasu lubi sięgnąć po takie właśnie książki. Największym ich plusem jest kopalnia cytatów, które trafiają do mojego serca za każdym razem. Książki takiego gatunku opowiadają historie, które rzadko zdarzają się w rzeczywistości, ale właśnie to sprawia, iż sama z chęcią sięgam po nie i przeżywam miłość wraz z bohaterami. Kiedy w moje ręce trafiły Przypadki Callie i Kaydena, nie wahałam się długo i sięgnęłam po tę zaskakującą, romantyczną oraz nieprzewidywalną historię dwójki studentów, znających się od dzieciństwa.
Poznajcie Callie. Skrytą, nieśmiałą i bojącą się życia dziewczynę, która od dwunastego roku życia skrywa w sobie pewien sekret. Z chęcią uściśniecie również dłoń Kaydenowi, przystojnemu kapitanowi drużyny, któremu świat leży u stóp. Jednak również i on cierpi, skrywając w sobie tajemnicę. Oboje boją się wyjawić to, przez co nie mogą być w pełni szczęśliwi i oboje trafiają do tego samego collegu...
Książka naprawdę mnie wciągnęła. Do tego stopnia, iż przeczytanie jej zajęło mi kilka godzin. Cała historia wsiąknęła we mnie i chociaż zdaję sobie sprawę, iż na świecie istnieje tysiące podobnych, to właśnie Przypadki Callie i Kaydena podbiły moje serce, z pewnością nie na krótki czas. Książka niesie ze sobą przesłanie, które ja zrozumiałam dopiero po zakończeniu lektury. Uważam, że również bohaterzy, wydarzenia i tematyka całej powieści, sprawiają, iż nie można się od niej oderwać, a później nie można o niej zapomnieć.
"W trakcie nasze egzystencji pojawia się ten jeden jedyny przypadek, który zbliża nas do siebie i przez chwilę nasze serce biją tym samym rytmem."
Największym plusem całej książki jest zakończenie, które zaskoczyło mnie niezmiernie. Przez kilka minut musiałam je sobie dokładnie przemyśleć, a później - kilka razy przeczytać ponownie. Byłam zdziwiona losami bohaterów oraz tym w jakim momencie autorka przerwała ich historię. Pomimo tego, iż naprawdę wyobrażałam sobie to wszystko inaczej, zostałam pozytywnie zaskoczona i całe zakończenie oceniam bardzo wysoko.
Cała opowieść, jak możemy się domyślić, opiera się na relacji głównych bohaterów. Autorka, moim zdaniem, świetnie przedstawiła to co rodzi się powoli pomiędzy Callie i Kaydenem oraz to jaki wpływ na to ma ich relacja z dzieciństwa. Drugoplanowi bohaterzy w idealny sposób dopełniają historię zakochanych oraz dodają wielu śmiesznych momentów całej powieści.
Przypadki Callie i Kaydena nie są książką najwyższych lotów. To przyjemna, lekka lektura, idealna na wakacje. Swoim zakończeniem oraz przeszłością bohaterów może nas zaskoczyć, ale również i wiele nauczyć. Cała historia bardzo zbliża do siebie czytelnika, w taki sposób, iż chwilami naprawdę trudno się od niej oderwać. Chociaż nie mogę nazwać tego arcydziełem, to jednak Przypadki Callie i Kaydena, zasługują na pochwałę. Jest to zdecydowanie powieść na jeden, długi wieczór. Polecam wszystkim, którzy od czasu do czasu lubią zatopić się w "romansidle", ale również i tym, którzy od dłuższego czasu przekonują się co do tego gatunku.
hociaż tak zwane romansidła, nie są książkami najwyższych lotów, nie wymagają od czytelnika wielkiego skupienia, czy też zaangażowania, to chyba każdy z nas od czasu do czasu lubi sięgnąć po takie właśnie książki. Największym ich plusem jest kopalnia cytatów, które trafiają do mojego serca za każdym razem. Książki takiego gatunku opowiadają historie, które rzadko zdarzają...
więcej mniej Pokaż mimo to
Książki na wakacje mają to do siebie, że powinny być lekkie, wciągające, ale również mało wymagające. A to z racji tego, że komu, w trzydziestostopniowy upał, chciałoby się czytać coś trudnego i wymagającego skupienia. Co jakiś czas nasz mózg sam prosi o lekką i mało wnoszącą do naszego życia lekturę. Dlatego skusiłam się na Kochanek z Malty, czyli włoski romans, spod pióra Melissy Moretti. Sięgając po książkę nie spodziewałam się fajerwerków, liczyłam na przeciętną powieść, z romansem w tle, czy dostałam to czego oczekiwałam?
Anna od kilku lat pracuje jako pokojówka w starym pałacu, należącym do arystokratycznej rodziny Agostinich, w Rzymie. Pewnego lata pojawia się tam Paul, przybysz z Malty, który obejmuje posadę kierowcy. Swoim przyjazdem sprawia, że życie wszystkich mieszkańców pałacu ulega zmianie, a sam kryje w sobie tajemnicę, której ujawnienie przysporzy mu wielu sojuszników, lecz również wrogów. Czy wybranką Paula zostanie któraś z ekscentrycznych mieszkanek domu, czy może skromna pokojówka Anna?
Książka od pierwszych stron jest bardzo przewidywalna. Sam tytuł sugeruje nam czego możemy spodziewać się w powieści. Melissa Moretti w swoim dziele przybliżyła czytelnikom życie arystokracji oraz opisała ich codzienność. Dla mnie było to nowe doświadczenie, ponieważ nigdy wcześniej nie czytałam książki, która zawiera w sobie ten wątek. Przypadł mi on do gustu, jednak z drugiej strony, nie pełnił on wielkiej roli przy ocenianiu całej lektury.
Kochanek z Malty nie jest wciągającą książką, na którą liczyłam. Akcja rozwija się bardzo powoli i tylko dwa ostatnie rozdziały bardzo mnie zaciekawiły. Początek okazał się katorgą, gdy nie zdążyłam jeszcze poznać bohaterów, przybliżyć się do ich życiowych sytuacji, czy po prostu "zadomowić" się w pałacu rodziny Agostinich, autorka już zanudziła mnie na śmierć. Przeczytanie tej, dość krótkiej książki, zajęło mi dużo czasu i wcale nie było stuprocentową przyjemnością.
Bohaterzy zaskoczyli mnie pozytywnie. Cała rodzina Agostinich, moim zdaniem, została wykreowana idealnie. Każdy z członków posiadał oryginalny charakter, podejście do życia i odgrywał niezastąpioną rolę w całej historii, która opisana jest w książce. Najbardziej do gustu przypadła mi Roberta, rozpieszczona i chętnie biorąca udział w zabawach córka Luciany. W zabawny sposób kokietowała Paula i tym właśnie zachowaniem zdobyła moje serce. Melissa Moretti włożyła również wiele pracy w wykreowanie postaci drugoplanowych. Zarówno Anna, jak i Pietro, idealnie ukazywali swoje charaktery oraz wprowadzili do klimatu historii pozytywną nutkę. Wszyscy bohaterowie zostali w bardzo dobry sposób wprowadzeni do historii i tutaj autorka bardzo mi zaimponowała.
Książka Kochanek z Malty ma swoje plus oraz minusy, jednak mogę ocenić ją jako przeciętną. Nie zaciekawiła mnie, a ostatnie dwa rozdziały sprawiły, iż lekko wciągnęłam się w życie arystokratycznej rodziny, jednak nie uratowały one całej historii. Nie wniosła ona nic do mojego życia, a tajemnica ujawniona pod koniec, nie zszokowała mnie tak bardzo. Jeśli szukacie lekkiego romansu, który umili Wam czas na plaży, poszukajcie innych tytułów. Polecam przede wszystkim osobom, które jednak chcą zbliżyć się i poznać życie arystokratycznej rodziny.
Książki na wakacje mają to do siebie, że powinny być lekkie, wciągające, ale również mało wymagające. A to z racji tego, że komu, w trzydziestostopniowy upał, chciałoby się czytać coś trudnego i wymagającego skupienia. Co jakiś czas nasz mózg sam prosi o lekką i mało wnoszącą do naszego życia lekturę. Dlatego skusiłam się na Kochanek z Malty, czyli włoski romans, spod pióra...
więcej mniej Pokaż mimo to
Toxic to drugi tom serii Zatraceni. Chociaż część pierwsza, czyli Utrata, nie za bardzo przypadła mi do gustu, postanowiłam dać autorce jeszcze jedną szansę. Sięgając po tę część mogłam poznać historię Gabe'a, czyli bohatera, który odgrywał drugoplanową rolę we wcześniejszym tomie.
Gabe na pierwszy rzut oka wydaje się normalnym, zabawnym, niczym niewyróżniającym się, a przede wszystkim szczęśliwym, studentem. Jednak nie wszystko wydaje się takie proste. Gabe skrywa w sercu pewien sekret, o sobie oraz o bardzo ważnej dziewczynie w jego życiu. Nawet jego najlepszy przyjaciel - Wes, czyli postać którą poznaliśmy we wcześniejszym tomie, nie wie nic o historii Gabe'a. Nagle nie wszystko zaczyna iść po myśli głównego bohatera, na jego drodze staje piękna Saylor, jednak wydarzenia z przeszłości dają o sobie znak.
Już pierwszy tom serii Zatraceni, nie zachwycił mnie tak jak innych czytelników. Dialogi oraz sami bohaterowie wydawali się sztuczni, a styl pisania autorki po prostu mi przeszkadzał. Jednak ze względu na wszystkie "ochy" i "achy" jakie książka wywołała w blogosferze, chciałam zobaczyć jak autorka poradzi sobie w kolejnym tomie, czyli Toxic. Pozytywnym zdziwieniem, które spotkało mnie już na początku, była zmiana głównych bohaterów. Tym razem, Rachel Van Dyken przedstawiła nam historię Gabe'a oraz Saylor, a nie Kiersten i Wesa. I chociaż ta druga para nadal była obecna w wielu kluczowych wydarzeniach, narratorzy zostali zmienieni, co okazało się, moim zdaniem, strzałem w dziesiątkę.
"Facet był toksyczny. Był jak trucizna."
O wiele bardziej polubiłam Saylor, niż Kiersten. I chociaż obie czasami zachowywały się jak głupiutkie dziewczynki, które nie wiedzą co się dzieje, to ta pierwsza zdecydowanie lepiej poradziła sobie z przeciwnościami losu. Bardzo spodobał mi się jej charakter, nie była uległa, wręcz przeciwnie - zawsze stawiała na swoim. Pomimo całej sytuacji, w której się znalazła, dała sobie radę. Jednak najbardziej do gustu przypadła mi jej empatia oraz chęć pomocy ludziom. W rzeczywistym świecie coraz rzadziej spotykam na swojej drodze takich właśnie ludzi, więc poznanie, niestety, papierowej Saylor było bardzo przyjemnym doświadczeniem.
W tej części autorka skupiła się na dość trudnym temacie. Myślę, że dość dobrze poradziła sobie z postawioną poprzeczką. Bohaterzy nie mieli życia usłanego różami, wręcz przeciwnie, już od początku książki Rachel Van Dyken nie przysładzała ich życia. Opisane wydarzenia, kluczowe momenty i same historie bohaterów, często łapały mnie za serce i zmuszały do przemyśleń. Uważam to za największy plus tej książki, ponieważ chociaż jest to lektura skierowana do młodzieży, to jednak po jej przeczytaniu można wynieść wiele cennych wniosków.
Nadal nie jestem wielką fanką twórczości Rachel Van Dyken, całą serię Zatraceni oceniam jako przeciętną, a styl autorki zdecydowanie bym zmieniła. I pomimo sztucznych dialogów, nadużywania określenia "dupek" oraz często irytujących zachowań bohaterów, to drugi tom o wiele lepiej mi się czytało. Być może to przez inną tematykę, która bardziej przypadła mi do gustu, nie wydawała się taka oklepana i mało oryginalna. Polecam zdecydowanie wszystkim osobom, które czytały tom pierwszy - jeśli przypadł Wam do gustu na pewno nie zawiedziecie się na Toxic, a jeśli było inaczej , być może w tym tomie odnajdziecie coś ciekawego. Historię Gabe'a i Saylor można czytać również jako samodzielna powieść, a więc jeśli szukacie czegoś lekkiego, ale skłaniającego do przemyśleń - koniecznie sięgnijcie!
Toxic to drugi tom serii Zatraceni. Chociaż część pierwsza, czyli Utrata, nie za bardzo przypadła mi do gustu, postanowiłam dać autorce jeszcze jedną szansę. Sięgając po tę część mogłam poznać historię Gabe'a, czyli bohatera, który odgrywał drugoplanową rolę we wcześniejszym tomie.
Gabe na pierwszy rzut oka wydaje się normalnym, zabawnym, niczym niewyróżniającym się, a...
Nie wiedziałam czego mogę się spodziewać, gdy sięgałam po Co, jeśli.... Było to moje pierwsze spotkanie z twórczością tej autorki i muszę przyznać, iż miałam co do niego wiele obaw. Opis z okładki wydawał się dość oklepany, a ja sama myślałam, że będzie to ckliwa opowieść o parze, która odnajdzie się po latach i ponownie w sobie zakocha. Ale wiecie, że człowiek bardzo często się myli?
Poznajcie Cala. Jest troszkę zwariowanym studentem, który lubi imprezować oraz pić kawę w Bean Buzz. Pewnego wieczoru przez przypadek trafia na piękną Nyelle. Wtedy wszystkie wspomnienia i zdarzenia z dzieciństwa powracają, a to przez oczy nowo poznanej dziewczyny, które są łudząco podobne do oczu Nicole - przyjaciółki z młodzieńczych lat.
"- Jesteś do tego zdolna? Umiesz zacząć od nowa?
- Robię to każdego dnia - szepnęła, wpatrując się w gwiazdy"
Już od pierwszych stron wiedziałam, iż ta książka będzie czymś naprawdę dobrym. Od razu polubiłam styl pisania autorki oraz wykreowanych przez nią bohaterów, którzy byli po prostu realistyczni, ze swoimi wadami, jak i zaletami. Z każdym rozdziałem moja ciekawość rosła, a ja sama starałam się rozwiązać zagadkę Nicole (i nawet prawie mi się to udało!). Przez to bardzo wciągnęłam się w fabułę książki i z wielką cierpliwością śledziłam losy bohaterów.
Główna damska postać, czyli Nyelle, bardzo przypadła mi do gustu. Z nią związałam się najbardziej i nadal nie mogę pogodzić się z faktem, iż muszę się z nią rozstać. Nyelle była bardzo tajemnicza, przez co świetnie wkomponowywała się w klimat fabuły. Zaskakiwała mnie swoją lekkomyślnością, ale również pozytywnym spojrzeniem na świat, spontanicznością i podejściem do innych ludzi. Bardzo często utożsamiałam się z nią, co idealnie umocniło nasze więzi.
"Jej piersi wznosiły się i opadały coraz szybciej, gdy napełniała płuca powietrzem, którego częścią pragnęła się stać"
Historia Cala opowiadana jest przez niego samego, jednak pod koniec każdego rozdziału możemy przeczytać fragment opisujący dzieciństwo głównych bohaterów. Dzięki temu dowiadujemy się o wielu wydarzeniach z przeszłości, które odgrywają bardzo ważną rolę w teraźniejszości. Powroty do młodzieńczych lat Cala i Nicole, pomogły nam przede wszystkim lepiej poznać głównych bohaterów, przeczytać o ich wcześniejszych partnerach, o sytuacji rodzinnej, czy zachowań w liceum.
Co, jeśli... zawiera w sobie wiele, naprawdę wiele, cennych rad. Opowiada przede wszystkim o przyjaźni, a wątek miłosny jest w nią tylko wpleciony. To co najbardziej podobało mi się w książce, był motyw drugiej szansy, bo chociaż minęło wiele lat od dzieciństwa głównych bohaterów, oni oraz ich sytuacje życiowe, bardzo się zmieniły, jednak los postanowił dać im drugą szansę. Skłaniało mnie to do przemyśleń, jak postąpiłabym gdybym otrzymała taką możliwość. Historia Cala i Nicole na dobre zamieszkała w moim sercu, po prostu nim zawładnęła. Polecam wszystkim fanom jednotomowych, ale pięknych historii, które skłonią czytelnika do przemyśleń. Chociaż powieść skierowana jest przede wszystkim do młodzieży, uważam, że dorośli również znajdą w niej cząstkę siebie i być może zatrzymają się chociaż na chwilę, aby pomyśleć o swoim życiu. Jak sama autorka twierdzi - "To książka po prostu o byciu szczęśliwym" - a ja zgadzam się z nią w stu procentach i sama będę bardzo szczęśliwa, jeśli sięgniesz po Co, jesli....
Nie wiedziałam czego mogę się spodziewać, gdy sięgałam po Co, jeśli.... Było to moje pierwsze spotkanie z twórczością tej autorki i muszę przyznać, iż miałam co do niego wiele obaw. Opis z okładki wydawał się dość oklepany, a ja sama myślałam, że będzie to ckliwa opowieść o parze, która odnajdzie się po latach i ponownie w sobie zakocha. Ale wiecie, że człowiek bardzo...
więcej mniej Pokaż mimo to
Z twórczością francuskich sióstr spotkałam się już niecały rok temu, kiedy to w moje ręce wpadła pierwsza część poradnika dla kobiet (recenzja), w ich wykonaniu. Nie zaprzeczę iż ich debiut rozbawił mnie do łez, zaciekawił i może zbyt wiele nie nauczył, jednak pozostawił po sobie miłe wspomnienia. Do drugiej książki z tej serii, w której autorki nadal "walczą" z tytułową suką, miałam nie lada wymagania. Możecie się śmiać, ponieważ nie jest to poradnik najwyższych lotów, ja bardziej skupiłam się na tej śmiesznej stronie tej książki i naprawdę czekałam na żarty, zabawne porównania oraz testy, które przygotowały dla nas autorki.
W swoich obu książkach Anne-Sophie Girard i Marie-Aldine Girard skupiły się na tym aby przekazać kobietom jedną cenną poradę - nie istnieją perfekcyjne żony, matki, dziewczyny, koleżanki, przyjaciółki, współlokatorki, sąsiadki, narzeczone, szwagierki, teściowe - żadna z nich nie jest idealna! A jeśli próbuje taka być, to niestety lub stety, musimy stwierdzić wszem i wobec, iż jest... suką. I właśnie ta prosta zasada opisana jest w dwóch książkach francuskich autorek. W sposób humorystyczny, ciekawy i lekki chcą przekazać wszystkim kobietom na świecie, iż nie muszą być idealne we wszystkim.
Druga część odrobinę mniej przypadła mi do gustu. Oczywiście nadal trzyma poziom tomu pierwszego, jednakże podczas jej czytania nie śmiałam i nie bawiłam się tak dobrze, jak rok temu. Po skończonej lekturze poczułam lekkie zawiedzenie, bo niestety liczyłam na jeszcze większą dawkę śmiechu.
"Nie będziesz mówić, że jesteś profesjonalnym fotografem dlatego, że kupiłaś lustrzankę."
Pomimo tego, iż tym razem nie było tak zabawnie, książkę oceniam i wspominać będę dobrze. Autorki po raz kolejny pozytywnie mnie zaskoczyły. W ich poradnikach uwielbiam tę oryginalną i ciekawą formę przekazu, ale również i chwytliwy tytuł, który zaintryguje - tak jak mnie - wiele czytelniczek. Powrót suki miał swoje lepsze i gorsze momenty, jednakże cała książka bardzo mnie wciągnęła, a przeczytanie jej zajęło mi coś około godziny.
Jak wiecie z recenzji poprzedniego tomu nie jest to jakiś wielki poradnik, który napisany na wysokim poziomie zmieni Wasze życie. Francuskie siostry postawiły bardziej na zabawę i dobry humor oraz skupił się na jednym wątku, aby w dość oryginalny sposób przekazać swoje rady czytelniczkom. Sięgając po ten poradnik nie spodziewajcie się również kilkustronowych opisów, w których autorki poradzą Wam jak być (nie)idelaną kobietą. W książce możecie znaleźć wiele tabelek, wykresów i ramek, z ważnymi poradami, jednym zdaniem: w środku na pewno nie wieje nudą! Poradnik, zarówno część pierwszą jak i drugą o tym jak zaakceptować brak perfekcji w sobie, polecam przede wszystkim kobietom.
Z twórczością francuskich sióstr spotkałam się już niecały rok temu, kiedy to w moje ręce wpadła pierwsza część poradnika dla kobiet (recenzja), w ich wykonaniu. Nie zaprzeczę iż ich debiut rozbawił mnie do łez, zaciekawił i może zbyt wiele nie nauczył, jednak pozostawił po sobie miłe wspomnienia. Do drugiej książki z tej serii, w której autorki nadal "walczą" z...
więcej mniej Pokaż mimo to
Sama nie wiem czemu, ale naprawdę czekałam na tę książkę i to o wiele wcześniej. Tytuł naprawdę mnie intrygował i chciałam poznać co tym razem Zielony wymyślił w swojej książce oraz to jak działał z innym autorem. Próbowałam swoich sił w czytaniu książki w oryginale, jednak mój zapał, jak szybko przyszedł, tak szybko poszedł. Gdy została ogłoszona data polskiej premiery - odetchnęłam z ulgą i odliczałam dni, aby móc poznać Willa Greysona. A w zasadzie to dwóch.
Jeden Will Grayson ma wielki mętlik w głowie, zaskakującego przyjaciela oraz o dziwo bardzo piękną przyjaciółkę. Drugi Will Grayson nie potrafi sobie poradzić z życiem, myśli, że odnalazł jego sens, jednak nie wszystko kończy się dobrze. Pewnej nocy, w dość dziwnym miejscu obaj się spotykają. Od tego czasu, życie każdego z nich zaczyna się zmieniać, tylko pozostaje pytanie: Czy na lepsze?
"(...) Masz wpływ na wybór swoich przyjaciół, masz wpływ na kształt swojego nosa, ale nie masz wpływu na kształt nosa swoich przyjaciół"
Książki Johna Greena mają w sobie to coś. Po fenomenalnej historii chorych na raka nastolatków, przez piękne pokazanie upływania czasu w Papierowych Miastach, zaskakującej Alaski, której trzeba było szukać, kończąc na dziewiętnastu Katarzynach i krótkiej, świątecznej historii. To wszystko, a jednak bardzo dużo. Świetnie bawiłam się przy każdej tej książce. Jedna była gorsza, druga lepsza, jednak wszystkie zmieniły coś we mnie i pozostawiły pustkę w sercu, gdy musiałam odłożyć je na półkę. Z Will Grayson Will Grayson było podobnie, chociaż nie tak samo.
Najbardziej chyba irytował mnie schemat. Ciągły, powtarzający się schemat. Chwilami mi to przeszkadzało, chwilami nie, często o nim zapominałam, często mnie irytował, jednak końcówka zdecydowanie zepsuła całe moje wrażenie. Okazała się taka banalna, przewidywalna i naprawdę liczyłam na coś pięknego. Otrzymałam typowe zakończenie, które nie do końca przypadło mi do gustu.
"jestem cały czas rozdarty pomiędzy decyzją, czy zabić siebie, czy też zabić wszystkich wokół"
Will Grayson Will Grayson wręcz przeszedł, a raczej przebiegł mi przez palce. Nie wiem kiedy i gdzie pochłonęłam tę książkę, ale nie zdążyłam się obejrzeć, a już byłam po lekturze. Wszystko byłoby piękne, jednak tak naprawdę nic z niej nie wyniosłam. Okazała się lekką młodzieżówką, która nie skłania nawet do refleksji, tak jak inne dzieła Johna Greena.
Czytając te książkę, miałam okazję poznać pióro Davida Levithana. Moim zdaniem, jego Will Grayson był o wiele lepszy, niż postać wykreowana przez jego współautora. Will Levithana był typowym outsiderem, jednak trzymał on ten poziom, pewien klimat i zaskakującą zagadkę. Bardzo przypadło mi to do gustu.
Polecam zapewne wszystkim fanom Johna Greena, którzy przeczytali jego wcześniejsze dzieła i tak jak ja bardzo je pokochali. Być może wyniesiecie coś więcej z tej książki. A wszystkich pozostałych zachęcam do innych dzieł tego autora, ponieważ w swoim dorobku ma on kilka naprawdę dobrych książek, które mogą skłonić Was do refleksji lub zmusić do płaczu. W Will Grayson Will Grayson zdecydowanie tego nie dostaniecie, dlatego jeśli liczycie na poruszającą historię, z dobrym zakończeniem, niestety nie ten adres.
Sama nie wiem czemu, ale naprawdę czekałam na tę książkę i to o wiele wcześniej. Tytuł naprawdę mnie intrygował i chciałam poznać co tym razem Zielony wymyślił w swojej książce oraz to jak działał z innym autorem. Próbowałam swoich sił w czytaniu książki w oryginale, jednak mój zapał, jak szybko przyszedł, tak szybko poszedł. Gdy została ogłoszona data polskiej premiery -...
więcej mniej Pokaż mimo to
Nie jestem wielką horrorów, ani książek, przez które nie mogę spać w nocy. Zazwyczaj staram się je omijać, bo ich czytanie (zazwyczaj przed snem) nie przynosi mi aż takiej przyjemności. Jednak raz postanowiłam zrobić wyjątek i dlatego sięgnęłam po Złe dziewczyny nie umierają. Chociaż nie jest to do końca horror, który zwali mnie z nóg oraz raczejksiążka przeznaczona jest przede wszystkim dla młodzieży, miałam pewne obawy przed jej czytaniem. Czy zostały rozwiane gdy już poznałam historię Alexis?
Kasey, siostra głównej bohaterki, zachowuje się jakoś inaczej. Nie pamięta co robiła niedawno, gdzie odłożyła daną rzecz, bądź dlaczego jej skarpetki umazane są błotem. Alexis powoli zaczyna uświadamiać sobie co tak naprawdę dzieje się z jej siostrą i próbuje znaleźć odpowiedzi na zło czające się w domu.
Jak po samym opisie widać, że nie jest to książka, która zaskoczy nas swoją oryginalną fabułą. Bohaterzy również niczym się nie wyróżniają. Złe dziewczyny nie umierają nie jest książką, która różni się czymkolwiek od innych, podobnych młodzieżówek. Przygotowałam się na coś co mnie rozczaruje i okaże się totalną klapą. Jednak książka ma w sobie coś, czym mnie zaciekawiła i wkręciła w swój mroczny świat. Wystarczyło dwa dni abym poznała całą historię i naprawdę ją polubiła. Może nie uważam tego za wielkie dzieło sztuki, jednak z książką spędziłam kilka miłych chwil.
„Duchy są wszędzie. Nie sposób ich uniknąć. Próbujesz jedynie unikać tych, które chcą cię zabić.”
Katie Alender napisała dobrą lekturę grozy, nie chcę określać jej mianem naprawdę wyśmienitego horroru, bo chociaż sama nie czytam tego gatunku, jestem pewna, że książki Stephana Kinga biją ją na głowę. Jednak nie jest to problemem i uważam, że warto poświęcić tej pozycji jeden, bądź dwa wieczory. Osobiście zostałam bardzo miło zaskoczona, książkę czyta się lekko, a przede wszystkim bardzo szybko. Chociaż widziałam ten schemat typowych młodzieżowych powieści, to jednak to nie zrażało mnie i dalej czytałam o przygodach Alexis. Mogę śmiało rzec, że jest to najmilsze, pozytywne zaskoczenie książkowe, które nie spotkało mnie od dłuższego czasu i mam nadzieję okaże się nowym odkryciem 2016 roku.
Zdaję sobie sprawę, że nie każdemu do gustu przypadnie ten rodzaj literatury. Połączenie grozy z typową bohaterką młodzieżowych książek jest dość niekoniecznie zachęcająca, jednak musicie mi uwierzyć na słowo i przekonać się do tej pozycji. Chociaż jest ona napisana w pewnym schemacie i dość często jest to widoczne, jednak ja tak bardzo wciągnęłam się w fabułę, że moje zainteresowanie przerosło niechęć do mało oryginalnych wydarzeń. Jeśli szukacie książki, która Was nie wystraszy, ale swoją lekkością i fabułą zaciekawi do tego stopnia, aby przeczytać ją w jedne wieczór - sięgnijcie. Ja już dziś wiem, że moja przygoda z twórczością Katie Alender z pewnością się nie kończy i zaczynam wyczekiwać na tom numer dwa.
MOJA OCENA: 7/10
Nie jestem wielką horrorów, ani książek, przez które nie mogę spać w nocy. Zazwyczaj staram się je omijać, bo ich czytanie (zazwyczaj przed snem) nie przynosi mi aż takiej przyjemności. Jednak raz postanowiłam zrobić wyjątek i dlatego sięgnęłam po Złe dziewczyny nie umierają. Chociaż nie jest to do końca horror, który zwali mnie z nóg oraz raczejksiążka przeznaczona jest...
więcej Pokaż mimo to