Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Przyznam się, iż „Czteropalczaści” całkiem niedawno awansowali do listy książek, które chciałabym przeczytać. Pierwotnie bowiem nie byli nawet moim wyborem czytelniczym. Uściślając, w ubiegłym roku, ktoś mi bliski nabył wspomniany tytuł podczas Międzynarodowych Targów Książki w Krakowie. To tej osobie „Czteropalczaści” się spodobali, a nie mnie.
Suma summarum optymistyczne opinie sprawiły, że książkę przeczytałam, dodam, że jednym tchem, w trzy dni.
W skrócie powieść traktowała o kilku królestwach i miastach:
Aktajonie tkz. Mieście na Wyspie
Hrothgarze tkz. Kamiennej Twierdzy
Ragnaroku tkz. Mieście Bogów
Rocevauxie
Chorosanie
W każdej z wymienionych lokalizacji miały miejsce jakieś nadające akcji wartkość wydarzenia. Począwszy od typowych dla gatunku fantasy, spisków, zdrad, wojen, nierówności społecznych, perypetii dynastycznych i rodzinnych po magiczne zniknięcia.
Mimo iż powieści fantastyczne, osadzone w realiach średniowiecznych bywają chaotyczne, a przez to ciężkie w lekturze, to komponenty świata w tej książce zdawały się uporządkowane. Nie myliłam bohaterów ani miejsc poszczególnych zdarzeń. Język był przystępny, wręcz przyjemny. Jedyne co mnie delikatnie nużyło, to spora liczba przymiotników w pierwszym i drugim rozdziale. Poza tym zainteresowało mnie wiele wątków. Najbardziej ten, dotyczący losu dzieci mieszkających w Hrothgarze. Uważam, że mistrzowie traktowali chłopców podle. Nie powinni ich pozbawiać indywidualności. Zszokował mnie stosunek Akarana wobec kobiet. Wielki Mistrz nie czerpał z aktów seksualnych przyjemności, a mimo to je praktykował i to w przemocowy sposób, dla idei Czystej Krwi. Ponadto poczułam się strwożona relacją Leny i Xeviosa. Xevios kochał Lenę, a ona go sobie sprawiła poddanym.
„Najsprytniejszy, najprzebieglejszy i podobno najniebezpieczniejszy mężczyzna w królestwie okazał się być prostym, nieskomplikowanym, przewidywalnym i całkowicie posłusznym psiakiem – myślała. -Wystarczyło złapać go za to, co ma między nogami, robił wbrew swojej woli to, czego się od niego wymagało i miał jeszcze poczucie, iż bez niego nic się nie uda.”
Podsumowując, „Czteropalczaści” mi się spodobali. Dzięki nim zyskałam przychylny stosunek wobec polskich autorów fantasy. Jestem pewna, iż sięgnę jeszcze po nie jeden tytuł z tej kategorii.

Przyznam się, iż „Czteropalczaści” całkiem niedawno awansowali do listy książek, które chciałabym przeczytać. Pierwotnie bowiem nie byli nawet moim wyborem czytelniczym. Uściślając, w ubiegłym roku, ktoś mi bliski nabył wspomniany tytuł podczas Międzynarodowych Targów Książki w Krakowie. To tej osobie „Czteropalczaści” się spodobali, a nie mnie.
Suma summarum optymistyczne...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„I jeden za drugim legli rażeni swawolnicy w zbroczonych krwią przybytkach swawoli, a każdy konał w pozie niemej rozpaczy, w jakiej zastygł. I zamarł hebanowy zegar, gdy uszło życie ostatniego z wesołków. I wygasł ogień w trójnogach. I objęły niepodzielne władanie nad wszystkim Czerw, Mrok i Czerwony Mór.”

„Opowiadania prawie wszystkie” to zbiór 39 opowiadań autorstwa Edgara Allana Poego przetłumaczonych na język polski przez Sławomira Studniarza. Co ciekawe tłumacz już w 2002 roku zajmował się prozą Poego. Za swe przekłady otrzymał wówczas nagrodę „Literatury na Świecie”. W 2021 roku powraca do opowiadań Poego. Niektóre (swoje wcześniejsze tłumaczenia) poprawia uważniej skupiając się na rytmie i brzmieniu słów inne dodaje.

Edgar Allan Poe to dziewiętnastowieczny twórca, którego uznaje się dziś za prekursora horroru i opowiadań detektywistycznych, a także za jednego z głównych przedstawicieli czarnego romantyzmu. Opowiadania pisarza są krótkie, lekkie, przejrzyste, zawierają skondensowane fakty. Rzeczywistość w nich przedstawiona jest mroczna wręcz przerażająca. Ujawniają problemy: ludzkiej natury, zła, grzechu. Wyraźnie widoczna w nich estetyka gotyzycmu buduje nastrój lęku. W zbiorze dominują motywy frenetyczne: szaleństwo, zbrodnia, przemoc, okrucieństwo, śmierć. Tematyka opowiadań skupia się wokół mrocznej strony egzystencji oraz zła w otaczającym świecie. Manifestuje tajemnice kryjące się w duszy i umyśle człowieka – zło rodzi się w człowieku i jest owiane tajemnicą. Przedstawia jednostkę jako istotę skłonną do grzechu i dążącą do samodestrukcji.


Muszę przyznać, iż mi dużo bardziej od opowiadań należących do nurtu detektywistycznego przypadają do gustu nastrojowe opowiadania grozy np. „Zagłada domu Usherów”, „William Wilson”, „Maska Czerwonego Moru”, „Studnia i wahadło”, „Czarny kot”. W „Zagładzie domu Usherów” robią na mnie ogromne wrażenie nastrój upadku oraz złowieszcza atmosfera. Wspomniany w tytule dom poprzez swoją specyfikę (omszałe porostem ściany, ciemne dywany, komnaty spowite mrokiem) wydaje się mówić wszystko o mieszkańcach. Którzy to okazują się być upiorni, dziwaczni. „William Wilson” urzeka mnie głębią przedstawianego problemu. Tożsamość i natura drugiego Williama Wilsona pozostają do ostatniej chwili tajemnicą, lecz są przesłanki, które pozwalają się domyślać, iż „ten drugi” jest pozytywną stroną i sumieniem „autentyku”. „Maska Czerwonego Moru” jest niesamowicie makabryczna i doskonale oddaje atmosferę beznadziejności. Skłania mnie do refleksji nad kondycją człowieka w świecie (czy człowiek jest w stanie uciec przed swoim przeznaczeniem). Opowiadanie „Studnia i wahadło” podoba mi się, ponieważ jego treść przypomina koszmar senny. Za każdym razem, gdy bohater jest bliski ocalenia, zdarza się coś, co znów mu zagraża. I w ten oto sposób nieustannie walczy o życie. „Czarny kot” fascynuje mnie, ponieważ w fenomenalny sposób przedstawia ciemną stronę ludzkiej osobowości, która to nakłania do popełniania zbrodni.


Zwraca moją uwagę także opowiadanie gotyckie „Metzengerstein”. Ma upiorną atmosferę, średniowieczną scenerię oraz współwystępuje w nim antynomiczna para bohaterów. Podoba mi się również baśń „Żabi Skoczek”. Przeraża mnie jej okrutny charakter, oraz tematyka (zemsta dokonana w nietypowy sposób). Oszołamia mnie utwór „Psyche w Opałach”. Groteska przeradza się w nim w prawdziwą makabrę. Ekscytują mnie opowiadania z bohaterkami kobiecymi „Eleonora”, „Berenika”, „Morella”, „Ligeja”. Wszystkie kończą się zazwyczaj źle. Aczkolwiek w przypadku „Ligeji” mam wątpliwości. Nie jestem pewna czy tytułowa Ligeja powraca w halucynacjach, czy może powraca naprawdę.

Z uwagi na Święto Dziadów, polecam opowiadania Poego każdemu, kto ma ochotę doświadczyć zjawisk pozaziemskich.

„I jeden za drugim legli rażeni swawolnicy w zbroczonych krwią przybytkach swawoli, a każdy konał w pozie niemej rozpaczy, w jakiej zastygł. I zamarł hebanowy zegar, gdy uszło życie ostatniego z wesołków. I wygasł ogień w trójnogach. I objęły niepodzielne władanie nad wszystkim Czerw, Mrok i Czerwony Mór.”

„Opowiadania prawie wszystkie” to zbiór 39 opowiadań autorstwa...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

W ostatnim czasie miało miejsce ponadpaństwowe wydarzenie znane jako dzień Świętego Walentego. Z tej to okazji mój najukochańszy mężczyzna podarował mi m.in. urokliwe róże, seans „365 dni” w ekskluzywnym kinie oraz debiutancką powieść Blanki Lipińskiej.
Samego seansu nie obdarzyłam dużą przychylnością. Akcja mnie nudziła, bohaterowie drażnili a sceny seksu rozczarowywały. Wmaszerowując do sali kinowej utrzymywałam pogląd, iż wyjdę z niej podniecona. Przepełniona seksualnymi fantazjami, chęcią do wieczornych igraszek. Gdzież tam! Wymaszerowałam zawiedziona. Poziom mojego libido po seansie wzrósł jedynie o nieznaczne milimetry.
Nadziejami na pozytywne przekonanie się do fabuły „365 dni” obarczyłam książkowy pierwowzór.
Pierwopis podobnie jak filmowa ekranizacja traktował o młodej kobiecie ( Laurze Biel), która została uprowadzona przez sycylijskiego capo di tutti capi o imieniu Massimo Torricelli. Mafiozo obciążył Laurę rozkazem podjęcia próby pokochania go w przeciągu 365 dni.
Zacznę od zalet powieści.
Moim zdaniem autorka doskonale wyczuła tkwiące w kobietach pragnienie bycia księżniczką. Massimo traktował Laurę jak królewnę. Spełniał każdą jej zachciankę. Kupował najdroższe kreacje, krzywdził (mniej lub bardziej dotkliwie) mężczyzn, którzy Laurę zasmucili czy znieważyli. Pozwolił jej także fizycznie wyładować złość na własnym ciele.
Według mnie pisarka odszyfrowała niewypowiedziany przez kobiety błahy zarzut wobec mężczyzn. W moim przekonaniu wyrzut dotyczył braku w partnerach postawy napalonego fana. Massimo taką postawą został obdarzony w stopniu przesadzonym. Posiadał on w domu liczne obrazy z podobizną Laury.
Przejdę teraz do wad.
Uważam, że Laura została przez Blankę Lipińską wykreowana na kobietę przesadnie i nieprzyjemnie wysoko się ceniącą. Świadczy o tym liczba umiejętności, które bohaterka posiadała i w których była naprawdę dobra. Wydaje mi się, że sama ilość posiadanych umiejętności może śmieszyć i wprawiać czytelnika w przeświadczenie o przerysowaniu sylwetki bohaterki.
Laura potrafiła tańczyć pole dance.
„Kiedy przeprowadziłam się do Warszawy, od razu zapisałam się na zajęcia z pole dance.”
Opis jej czarujących ruchów na drążku skupił uwagę wszystkich mężczyzn przebywających w klubie.
Umiała nurkować co wywnioskować można było z wypowiedzi Marka:
„Dobrze, że już nurkowałaś, dzięki temu mogliśmy więcej czasu poświęcić na pływanie, a mniej na naukę.”
Doskonale znała ruchy w salsie, tangu. Uwidocznione to zostało podczas jej popisowego występu na weselu kuzynki oraz poparte rekomendacją tejże kuzynki.
„- Nasz pierwszy taniec był zasługą fantastycznego instruktora, który jest tu dziś z nami. Piotr, zapraszam cię obok. I tak się zabawnie składa, że jest tu jego wieloletnia partnerka taneczna i moja kuzynka Laura (…)
- Zróbcie nam tę przyjemność i pokażcie jak powinno się tańczyć.”
Dodatkowo Laura potrafiła doskonale gotować.
„- Masz szczęście, że kocham gotować i jestem w tym całkiem niezła.”
Ponadto bohaterka posiadała umiejętności ponadprzeciętnego kierowcy.
„- Mój tata przykładał zawsze wielką wagę do bezpiecznej i pewnej jazdy, dlatego zarówno ja, jak i mój brat skończyliśmy kurs jazdy ekstremalnej.”
Nie podobały mi się słabe, liche dialogi. W moim odczuciu nie pojawiło się w nich nic wartościowego. Odmaskowywały one jedynie spatologizowanie środowiska Laury.
Brakowało mi dowodów prawdziwości uczucia między kochankami. Wyczułam łączącą ich namiętność (gwałtowny pociąg fizyczny), ale nie miłość. Brakowało mi rozbudowanych aktów zaangażowania emocjonalnego obydwu stron.
Podsumowując książka nie przypadła mi do gustu. Była zbyt monotonna. Myślę, że powieść ta mogłaby spodobać się wielbicielom prostych opowieści sadomasochistycznych.

W ostatnim czasie miało miejsce ponadpaństwowe wydarzenie znane jako dzień Świętego Walentego. Z tej to okazji mój najukochańszy mężczyzna podarował mi m.in. urokliwe róże, seans „365 dni” w ekskluzywnym kinie oraz debiutancką powieść Blanki Lipińskiej.
Samego seansu nie obdarzyłam dużą przychylnością. Akcja mnie nudziła, bohaterowie drażnili a sceny seksu rozczarowywały....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Książkę zakupiłam na Targach Książki w Krakowie w 2018 roku. Jako że obecnie mamy rok 2019, przystoi posądzać mnie o pokracznie wolne tępo czytania. Co rychlej zarzut ten pragnę odeprzeć. Proces czytania „To” obejmował okres około dwóch tygodni. Po namyśle przyznam, iż pochłonięcie lektury w znacząco dłuższym czasie jest niemożliwe. A już na pewno srodze przyjemność przeżywania powieści dewastujące. Odrywając się co rusz od wykreowanego przez Kinga świata traci się (co paradoksalne) poczucie zatracenia się w nim. Zaiste dzieło sprawia wrażenie odwrotnie proporcjonalnego do możliwości przeciętnego człowieka doby cywilizacji gonitwy o byt, ale to tylko złudzenie. Ja temu złudzeniu dałam się zatrwożyć. Obecnie nad tym ubolewam.
Akcja powieści rozgrywa się w Derry. Niewielkim miasteczku położonym nieopodal Bangor w stanie Maine. Mieścina ta naznaczona jest piętnem enigmatycznych zaginięć oraz zabójstw. Powtarzających się cyklicznie co 27 lat. Grupa dzieci w obawie o los własny, a także o żywoty najmłodszych współmieszkańców Derry postanawia zagadkę rozwiązać. Stawia czoło niebezpieczeństwom. Przemierza brzegi rzeki Kenduskeag. Dociera do źródła fatum. Podejmuje próby rozwiązania problemu. Podczas gdy ubieg 27 lat ujawnia nieskuteczność podjętych działań grupa wraca do Derry. Ponawia natarcie.
Podoba mi się, że niektóre z wykreowanych dzieci posiadają widoczne wady. Uwiarygadniają one bohaterów. Bill się jąka, Eddie jest hipochondryczny, Ben posiada aparycję analogiczną do hipopotama. Pozostałym King nie szczędzi cech charakterystycznych. Stan jest rozsądny oraz dojrzały. Mike z powodu koloru skóry musi zmagać się z napastowaniami ze strony nietolerancyjnej części społeczeństwa. Beverly natomiast żyje w napiętych stosunkach z narzucającym bezwzględną dyscyplinę ojcem. Mi osobiście przymioty te pomogły polubić bohaterów. Utożsamić się z nimi.
Na duży plus zasługują także opisy niekonwencjonalnych zabaw dzieci. Nacisk kładę tutaj m.in. na błaznowanie Henry'ego, Victora oraz Patricka. Puszczanie i podpalanie przez nich własnych bąków było dość zabawne. Szanuje pisarza za odwagę do napisania tak krępującej, zawstydzającej sceny.
Książka zapewniła mi również dużą dawkę grozy przeplecionej z okropnością. Największy lęk ogarnął mnie podczas czytania opisu śmierci Patricka Hockstettera. Był porównywalny do przerażenia jakie odczuwałam po raz pierwszy mierząc się w dzieciństwie z filmem „Obcy – 8. pasażer Nostromo”. Nie brakowało w nim odrzucającej obrzydliwości, nadmiernej potworności.
Sporym zainteresowaniem obdarzyłam rozdział zatytułowany „Jeden z zaginionych: Opowieść z lata 1958”. Stanowił ciekawą wstawkę. Jego narracja różniła się od narracji zastosowanej w pozostałych rozdziałach. Nie skupiała się ona na głównych bohaterach. Dotyczyła pojedynczego śledztwa przeprowadzonego w sprawie zaginięcia Edwarda L. Corcorana. Miło było na chwilę oderwać wzrok od Billa, Bena, Eddiego, Mike'a, Beverly, Stana. Przyjrzeć się skali tragedii rozgrywającej się Derry. Dostrzec jej ogrom.
Oczarowało mnie zakończenie dzieła. Konfrontujące fakty dotyczące dzieciństwa z dorosłością. Wytworzyło we mnie refleksje na temat wagi posiadania pragnień (kierowania się nimi), odwagi oraz wiary.

„A zatem wyjedź, wyjedź prędko, zanim zgasną ostatnie promienie zachodzącego słońca, wyjedź z Derry, odrzuć wspomnienia... ale nie porzucaj pragnień, one pozostaną; jaskrawa kamea wszystkiego, czym byliśmy i w co wierzyliśmy jako dzieci, cały ten blask, jaki rozjaśniał nasze oczy, nawet kiedy się pogubiliśmy, a noc rozbrzmiewała poszumem wichury.”

W powieści nie podobało mi się ułożenie rozdziałów. Wydawało mi się ono zbyt chaotycznie uporządkowane. Gubiłam się czasem. Nie wiedziałam czy czytam właśnie o dzieciństwie bohaterów, czy może raczej o dorosłości.
„To” jest książką złożoną, pełną szczegółowości. Wypełnioną dwutorową narracją, retrospekcjami, dygresjami, wątkami pobocznymi. Szczycącą się oszałamiającą oraz przerażająca fabułą. Już sam fakt bogactwa, które zawiera powinien stanowić zachętę do przeczytania. Warto po dzieło sięgnąć.
;)

Książkę zakupiłam na Targach Książki w Krakowie w 2018 roku. Jako że obecnie mamy rok 2019, przystoi posądzać mnie o pokracznie wolne tępo czytania. Co rychlej zarzut ten pragnę odeprzeć. Proces czytania „To” obejmował okres około dwóch tygodni. Po namyśle przyznam, iż pochłonięcie lektury w znacząco dłuższym czasie jest niemożliwe. A już na pewno srodze przyjemność...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Metro 2033 to książka autorstwa rosyjskiego pisarza, dziennikarza, poligloty Dmitrija Głuchowskiego. Moje pragnienie przeczytania książki umotywowane było licznymi pobudkami. Należały do nich: rosnąca (po premierze gry „Metro exodus”) popularność trylogii, interesująca post-apokaliptyczna fabuła, pozytywne recenzje, a także wywiady ujawniające dowcipną osobowość oraz młodzieńczą postępowość (już nie tak młodego) pisarza. Zachęcające do zapoznania się z trylogią okazało się dla mnie spotkanie z autorem. Głuchowski przybył na nie spóźniony. Wytłumaczył się utknięciem w windzie oraz zbłądzeniem. Zaskarbił sobie moje uznanie szczerością oraz lekko luzackim, wesołym, zdystansowanym stylem bycia. Przeglądanie zdjęć na instagramie tylko mnie w tej oględnej ocenie jego osoby utwierdziło.

Powieść z początku potraktowałam jako mierną młodzieżówkę. Informacja o czasie rozpoczęcia przez Głuchowskiego pracy nad książką wskazująca na młodziutki – 18 letni wiek autora nie obiecywała zbyt wiele. Jednakże mile się zaskoczyłam.
Fabuła oparta była na zręcznie skonstruowanej autorskiej postapokaliptycznej rzeczywistości. Zdumiała mnie drobiazgowość świata przedstawionego. Konsekwentność w stosowaniu nazw linii metra. Liczne stacje posiadały szczegółowe opisy. Wspomniane były ich fantastyczne historie, mieszkańcy, cechy charakterystyczne. Zdaje sobie sprawę jak dokładnego rozplanowania wymagało scharakteryzowanie odcinków Moskiewskiego metra, tak aby samemu się w nich nie pogubić i nie zdezorientować ich nawałem czytelnika. Radością napawał mnie fakt, iż pisarz nie zapomniał również o podziale hierarchicznym społeczności, podziale na gospodarcze role czy też zarysowaniu waluty. Ponadto utworzył wierzenia (np. wiara w Wielkiego Czerwia) i określił ich główne założenia, czy też postulaty. Stworzył interesujących, nieprzeciętnych bohaterów takich jak: Hunter, Chan, Młynarz oraz bohaterów prostych, poczciwych takich jak: Michaił Porfiriewicz, Wanieczka. Wszystkie z wymienionych wyżej aspektów wzbogaciły powieść o topos wędrówki. Główna postać - Artem nie podróżował tylko w celu wypełnienia zadania powierzonego mu przez Huntera na początku powieści. On odbywał tułaczkę w głąb siebie. Pragnął znaleźć odpowiedzi na pytania dotyczące sensu życia, istnienia, roli wiary. Dodatkowo zagadkowe sylwetki groźnych „czarnych” - stworów zamieszkujących Ogród Botaniczny miały mu pomóc odkryć indywidualną wyjątkowość.
Myślę, że sednem powieści nie jest jedynie postapokaliptyczny klimat, walka o przetrwanie ale właśnie podróż głównego bohatera w głąb siebie. Naturalnie w dziele nie brakowało elementów typowych dla gatunku np. wszechobejmującej grozy. Dla mnie sceną wzbudzającą najbardziej skrajne emocje była, ta związana z losem Daniły. Obecne były nagłe zwroty akcje, zaskakujące sytuacje np. znalezisko Artema w jednym z wieżowców Kalinińskiego Prospektu. Bezsprzecznie smaczku nadawały opowieści ustne tematycznie obejmujące najświeższe wiadomości z wydarzeń dziejących się na innych stacjach. Czytając je czułam się jak mieszkanka metra. Sądzę, ze każdy lubi plotki. Są one nieodłącznym elementem każdej społeczności. Poznając je wniknęłam głębiej do świata przedstawionego.
Uważam, że książka spodoba się każdemu czytelnikowi pragnącemu odkryć coś zupełnie nowego. Chcącemu zaznajomić się z toposem wędrówki na podstawie dzieł współczesnych, a nie klasycznych. Przestrzegam jednak wielbicieli gry metro 2033. Gra opiera się głównie na strzelance, jest jedynie bardzo luźno powiązana z dziełem Głuchowskiego. Książka fanów produkcji studia 4A Games może nie zachwycić. Jednakże polecam ją przeczytać. Zapewne każdy w zależności od wrażliwości literackiej dostrzeże w niej coś zupełnie innego, wyjątkowego.

Metro 2033 to książka autorstwa rosyjskiego pisarza, dziennikarza, poligloty Dmitrija Głuchowskiego. Moje pragnienie przeczytania książki umotywowane było licznymi pobudkami. Należały do nich: rosnąca (po premierze gry „Metro exodus”) popularność trylogii, interesująca post-apokaliptyczna fabuła, pozytywne recenzje, a także wywiady ujawniające dowcipną osobowość oraz...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Książka Piotra Zychowicza miejsce w mojej domowej biblioteczce zawdzięcza intrygującemu tytułowi oraz okładce. Postacie na obwolucie: Joachim von Ribbentrop kroczący radośnie obok Józefa Becka pobudziły mój zmysł obserwacji do wytworzenia łez wzruszenia. Przyzwyczajona do besztania nazistów, wypominania niemoralnych czynów zapomniałam o ich ludzkich odruchach. Widząc polskiego prawdziwie patriotycznego polityka w towarzystwie tytułowanego potworem nazisty poczułam się nieswojo. Odkąd pamiętam nigdy nie widziałam zdjęcia obrazującego przyjazne stosunki między władzami III Rzeszy, a polskimi patriotami. Dodatkowo stara technika wykonania zdjęcia rozczuliła moje serduszko. Czarno-biała, dotknięta zębem czasu klisza nadała całości klimat niezasłużonego zapomnienia. „Pakt Ribbentrop-Beck czyli jak Polacy mogli u boku III Rzeszy pokonać Związek Sowiecki” przyciąga wzrok, pobudza intelekt. Skąd tak absurdalny pomysł na sojusz Polski z III Rzeszą? Jak to Polacy w 1941 roku mogli pokonać Związek Sowiecki? Niedorzeczne...
Historia to dziedzina nauki bardzo rozwlekła i szeroka. Brak informacji w pamięci na ten temat nie oznacza, że Polacy szans na pokonanie Związku Sowieckiego nie mieli. Wręcz odwrotnie - mieli. Piotr Zychowicz posługując się esejem to udowadnia. Zręcznie, wyczerpująco przekonuje czytelnika do zaakceptowania swojej tezy. Stosuje w tym celu m.in. logiczne wywody, obrazowe metafory oraz szczegółowe informacje zaczerpnięte z licznych źródeł historycznych. Już na wstępie autor konfrontuje czytelnika z wyimaginowanym planem przebiegu konfliktu zbrojnego. Począwszy od 1939 roku na 1945 roku skończywszy demonstruje strategię, którą Hitler wykorzystał by gdyby tylko Józef Beck zgodził się przyjąć jego propozycję współpracy. Sygnalizuje, iż pokonanie Związku Sowieckiego było bardzo możliwe i przyniosło by II Rzeczypospolitej korzyści polityczne. Drwi z nieumiejętności Józefa Becka. Zarzuca mu działanie wbrew nauką Józefa Piłsudskiego brzmiącym:
a) Nie wchodzić do wojny pierwszemu.
b) Wojna nie powinna się toczyć na własnym terytorium.
c) Nie wolno opierać się na sojuszach z Francją.
d) Najważniejszym zagrożeniem jest ZSRR.
e) Nie wolno prowadzić dyplomacji kończącej się wojną na dwa fronty.

„My na dwa fron­ty woj­ny pro­wadzić nie możemy, więc ja was woj­ny na dwa fron­ty uczyć nie będę. Woj­na na dwa fron­ty to znaczy ginąć tu na Pla­cu Sas­kim z szab­la­mi w dłoni w ob­ro­nie ho­noru na­rodo­wego.”

Oczywiście Józef Beck wszystkie z wskazówek Piłsudskiego zignorował. Piotr Zychowicz dobitnie fakt ten podkreśla w kilku rozdziałach.
Równocześnie historyk admiruje polityków Wielkiej Brytanii. Na przykładzie Winstona Churchilla próbuje pouczyć polaków. Przestrzega przed podejmowaniem decyzji honorowych, ale niepraktycznych. Oznajmia jasno, że politykę prowadzi się dla dobra narodu, mieszkańców nie honoru. Jestem zachwycona zwróceniem uwagi Zychowicza na premiera Wielkiej Brytanii. Osobiście ogromnie cenię sobie tego stratega. Lubię czytać wszystkie pozytywne opinię na jego temat. Tym bardziej poczułam się zafascynowana słowami, iż wszyscy politycy powinni się na nim wzorować i uczyć. A Polacy nigdy nie powinni zapomnieć o lekcji danej im przez Brytyjczyków.
Churchill akceptując jarzmo odpowiedzialności za miliony mieszkańców Wysp Brytyjskich myślał i działał racjonalnie. Konsekwentnie kierował siły Niemieckie jak najdalej od własnego terytorium. Nie bacząc na honor, a na życia obywateli zawarł sojusz z Józefem Stalinem. I odniósł zwycięstwo. Prawdopodobnie, gdyby tego nie zrobił zginęły by kolejne tysiące niewinnych osób. Józef Beck mógł postąpić podobnie. Zawierając sojusz z III Rzeszą ocaliłby miliony ofiar kampanii wrześniowej. Uzyskał by dla polskiej armii więcej czasu na przygotowanie. W dalszej konsekwencji przy pomocy polskich bombowców PZL. 37 Łoś oraz czołgów 7TP, 14TP Sowiety zostałyby pokonane. Polska mogłaby wtedy już zerwać sojusz z III Rzeszą i przejść na stronę aliantów. Tak jak zrobiła to podczas I wojny światowej. Dzięki zrozumiałemu językowi historyka i sensownie snutym refleksjom dziwiła mnie łatwość tego rozwiązania. Wystarczyło jedno słowo „tak” aby uchronić miliony przed śmiercią. Pan Zychowicz pozytywnie zaskoczył mnie swą bystrością. Przyznam szczerze przed lekturom dzieła posiadałam informacje, które mogły wspomóc mnie w wysnuciu podobnej tezy. Zlekceważyłam je jednak. Wiedziałam o planie przedstawionym przez Goringa Piłsudskiemu w 1936 roku. Zakładał on wspólny atak ( Polski i Niemiec na Rosję). Pamiętałam o propozycji dołączenia II Rzeczypospolitej do układu antykominternowskiego. Zdawałam sobie sprawę, iż Niemcy po odrzuceniu propozycji przez polski rząd jeszcze wielokrotnie próbowali nawiązać współpracę. Ostatecznie zrezygnowali dopiero w 1939 roku. Wtedy, też zawiedziony Hitler zastraszył polskich polityków mówiąc im, iż Polskę spotka podobny los do Kłajpejdy. Teraz widzę, że prawdopodobnie sama ucząc się tych informacji na sprawdzian z historii kierowałam się honorem. Dlatego nie dostrzegłam, iż losy Polski mogły potoczyć się zupełnie inaczej. Już wiem, że honorem nie zawsze należy się kierować.

Książka Piotra Zychowicza miejsce w mojej domowej biblioteczce zawdzięcza intrygującemu tytułowi oraz okładce. Postacie na obwolucie: Joachim von Ribbentrop kroczący radośnie obok Józefa Becka pobudziły mój zmysł obserwacji do wytworzenia łez wzruszenia. Przyzwyczajona do besztania nazistów, wypominania niemoralnych czynów zapomniałam o ich ludzkich odruchach. Widząc...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Magda Goebbels. Pierwsza dama Trzeciej Rzeszy” jest to książka autorstwa Anji Klabunde. Studentki germanistyki oraz historii sztuki. Spoglądając na wybraną przez Anjię Klabunde ścieżkę edukacyjną zastanawiałam się czy sporządzenie biografii indywiduum żyjącego w okresie II wojny światowej nie przysporzyło jej trudności. Byłam ciekawa jakie fakty historyczne umieściła w dziele i w jaki sposób opisała Magdę Goebbels. Negatywny, pozytywny, a może z dystansem.
Nie ukrywam, iż przed lekturą dzieła o cieszącej się w III Rzeszy popularnością pani Goebbels wiedziałam niewiele. Przypuszczam, że posiadałam taki sam poziom wiedzy na jej temat jak większość ludzi zamieszkujących kraje rozwinięte. Była żoną Josepha Goebbelsa – nazistowskiego ministra propagandy i oświecenia publicznego. Posiadała z nim szóstkę dzieci. W maju 1945 roku zabiła je przy pomocy cyjanku.
Książka Anji Klabunde zasadniczo moją wiedzę poszerzyła. Uwypukliła o fakty wprost druzgocące psychikę. Nastawioną podówczas do Magdy Goebbels iście negatywnie. Nigdy przed lekturom biografii nie rozpatrywałam zwolenników hitleryzmu w kategoriach człowieczeństwa. Zawsze ignorowałam dowody ich ludzkich odruchów. Maskowałam je popełnionymi przestępstwami. Najwyraźniej waga zbrodni stanowczo przekraczała granicę określaną przez moją psychikę jako wybaczalną. Opisana przez Anjię Klabunde siła zaangażowania Magdy przeszyła mnie zdumieniem. Otworzyła umysł i pobudziła wrażliwość. Osobiście w każdą sprawę, zajęcie, zainteresowanie staram się wkładać jak najwięcej energii. Robię to aby zyskać wiedzę. Odkryć nowe cele. Tak już jest, że człowiek selekcjonuje oferowane mu przez świat możliwości. Wybiera sobie najodpowiedniejsze. Rozwija je zyskując kolejne i kolejne możliwości. Czasem rezygnuje. Cofa się i wybiera z puli ofert zupełnie inne niż pierwotnie. Magda Behrend ( tak brzmiało nazwisko jej matki) także selekcjonowała świat. Niestety bardziej niż „oferty” świata interesowały ją osoby, które te oferty wybrały i swój wybór rozgłaszały. Przykładowo Wiktor Arlosoroff – syjonista nieświadomie urzekł Magdę. Nie słowami zaintrygował kobietę, ale sposobem ich wypowiadania. Za sprawą Arlosoroffa Magda przez długi czas wiernie towarzyszyła przedstawicielom narodu semickiego w spotkaniach. Chłonęła ich obyczaje. Popierała działania. Małżeństwo z Josephem Goebbelsem ( zawarte być może pod wpływem możliwości przypodobania się Hitlerowi) również zdaje się potwierdzać wysuniętą przeze mnie myśl. Człowiek ten zmienił jej poglądy. Z propagatorki syjonizmu kobieta stała się antysemitką. Po raz kolejny emanujące charyzmą oraz pewnością siebie wypowiedzi zdołały wpłynąć na jej uczucia. Finalnie nic w życiu pani Goebbels nie zdołało przełamać wiary w słowa Hitlera oraz męża. Według mnie to właśnie między innymi siła zaangażowania w sprawy narodowe pchnęła ją do samobójstwa. Świadczą o tym słowa zawarte w ostatnim liście do syna Haralda. Pani Goebbels wspomina w nim o rzekomym „pięknie” idei nazistowskiej. Mam wrażenie, iż kobieta ta zdawała sobie sprawę z życia jakie musiałaby wieść po wojnie. Z pewnością byłoby ono dość prymitywne. Pełne biedy i przyziemnych problemów. Magda nie potrafiła by się w nim odnaleźć. Potrzebowała bliskości ludzi ambitnych, o wzniosłych celach. Nie znalazłaby takich, którzy równocześnie dorównali by ambitnością Josephowi Goebbelsowi i z chęcią by ją poślubili. W swojej recenzji pragnę nadmienić także o stylu pisania Anji Klabunde. Irytowała mnie jej neutralność. Brak zdań wartościujących, oceniających działania Magdy Goebbels. Liczyłam, iż poznam zdanie autorki na temat opisywanej przez nią postaci. Niestety zawiodłam się. Były momenty które wręcz prosiły się o komentarz. Przykładowo idealny wydawał się do skomentowania fragment opisujący nieczuły stosunek Magdy do ojczyma Friedlandera. Wyzbycie się jego nazwiska i brak zainteresowania skazujące go na śmierć. Nie rozumiałam moralności Magdy. Chciałam by autorka mi ją wyjaśniła. Ona nie skomentowała tego zachowania Magdy nawet jednym słowem. Najciekawszym rozdziałem w całej biografii był dla mnie ten poświęcony kulisom śmierci Hitlera oraz śmierci szóstki niewinnych dzieci, Magdy i Goebbelsa. Anjia Klabunde poradziło sobie wyśmienicie. Perfekcyjnie oddała słowami nastrój towarzyszący tragicznym chwilą. Sprawiła, iż łzy same napłynęły mi do oczu. Być może powinnam się cieszyć. Zbrodniarze w końcu umierają odpokutowując za swe niewybaczalne czyny. Tak się jednak nie stało. Płakałam, bo widziałam w nich ludzi. Nie potwory. I za to autorce dziękuję. Czytając wspomniany wcześniej ostatni list Magdy do syna Haralda szlochałam oraz lamentowałam. Po raz kolejny nie potrafiłam pojąc pobudek determinujących decyzję pani Goebbels. Nie spodziewałam się, iż ta biografia wywoła we mnie tak skrajne emocje.
Polecam książkę osobą preferująca literaturę historyczną. Z pewnością poszerzy ona ich wiedzę.

„Magda Goebbels. Pierwsza dama Trzeciej Rzeszy” jest to książka autorstwa Anji Klabunde. Studentki germanistyki oraz historii sztuki. Spoglądając na wybraną przez Anjię Klabunde ścieżkę edukacyjną zastanawiałam się czy sporządzenie biografii indywiduum żyjącego w okresie II wojny światowej nie przysporzyło jej trudności. Byłam ciekawa jakie fakty historyczne umieściła w...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Ajin 1 Tsunina Miura, Gamon Sakurai
Ocena 7,5
Ajin 1 Tsunina Miura, Gamo...

Na półkach: ,

„Ajin” jest to manga autorstwa Tsuina Miura oraz Gamona Sakurai. Twórcy ci nie byli mi początkowo znani. Dlatego, też sięgałam po tę mangę z dozą lekkiej niepewności. Przyznam szczerze, iż przeczytanie jej zawdzięczam tylko i wyłącznie okładce. Zadziałał na mnie ukryty w niej środek perswazji. Monstrum przypominające poniekąd mumię wpłynęło pobudzająca na moją wyobraźnię. Odniosło się do preferencji, zainteresowań. Dlatego, też z ciekawości oraz wewnętrznej chęci przeczytałam „Ajina”.
Pierwszy tom dziesięciotomowej mangi przedstawiał krótko losy chłopca o imieniu Kei Nagai. Opisywał lapidarnie jego sytuację rodzinną, życie szkolne oraz kontakty z rówieśnikami. Tłumaczył czym są ahumanoidy. Obrazował stosunek społeczeństwa do tych nietypowych stworzeń.
Podobał mi się sposób prowadzenia narracji przez Tsuina Miura. Zmiana perspektyw narracji ( przeskakiwanie między bohaterami) pozwalała na poznanie stopnia rozbudowania fabuły. Informowała o intrygującej zagadkowości dzieła. Komunikaty dotyczące dokładnej daty i godziny narysowanych wydarzeń przeciwdziałały powstawaniu zamętu w głowie czytelnika. Wprowadzenie postaci Kaito dodało sylwetce psychologicznej Keia ambiwalentności. Moim zdaniem bardzo dobrym pomysłem było również wprowadzenie przez autorów retrospekcji. Odnosiły się one do przeszłości głównego bohatera oraz jego siostry Eriko. W mojej opinii nie stanowiły one tylko uzupełnienia faktów na temat amfiboliczności Keia. Retrospekcje te umożliwiły twórcą lekkie wyeksponowanie Eriki. Myślę, iż w kolejnych tomach zaowocuje to rozwinięciem tej postaci.
Polecam tę mangę fanom krwawych, tajemniczych thrillerów.

„Ajin” jest to manga autorstwa Tsuina Miura oraz Gamona Sakurai. Twórcy ci nie byli mi początkowo znani. Dlatego, też sięgałam po tę mangę z dozą lekkiej niepewności. Przyznam szczerze, iż przeczytanie jej zawdzięczam tylko i wyłącznie okładce. Zadziałał na mnie ukryty w niej środek perswazji. Monstrum przypominające poniekąd mumię wpłynęło pobudzająca na moją wyobraźnię....

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Dziewczynka w zielonym sweterku Krystyna Chiger, Daniel Paisner
Ocena 7,8
Dziewczynka w ... Krystyna Chiger, Da...

Na półkach: ,

„Dziewczynka w zielonym sweterku” jest to książka autobiograficzna. Powstała we współpracy Krystyny Chiger ( pani stomatolog) oraz Daniela Paisnera ( krytyka literackiego).
Po książkę tę sięgnęłam w dość powszechny sposób. Pierwej poznałam jej problematykę. Krótko lecz trafnie przedstawiła mi ją nauczycielka historii.
„Dziewczynka w zielonym sweterku” miała być rzekomo zapisem losów żydowskiej rodziny zamieszkującej Lwów. Udowadniających obecność bestialstwa i procesu odczłowieczania w ideologii nazistowskiej.
Następnie urzeczona zasłyszanym, lapidarnym szkicem treści udałam się do biblioteki. Ostatecznie ukontentowana znaleziskiem wróciłam do domu tuląc autobiografię do piersi. Intuicyjnie wyczuwałam, iż dzieło spełni moje oczekiwania. A były one zarysowane bardzo jasno. Pragnęłam: faktów historycznych, braku schematyczności i tkz. kartonowości w konstrukcjach bohaterów oraz braku hiperbolizacji czynów, sytuacji. Wszystkie moje wymogi zostały spełnione. Faktów historycznych doszukałam się bardzo wielu. Dowiedziałam się jak wyglądała sytuacja cywilów w Lwowie między 12 września 1939 roku, a 22 września 1939 roku. Kiedy to trwały walki o miasto zakończone wycofaniem Niemców, a objęciem władzy przez Rosjan.
„(...) powiedział, że na tym właśnie polega problem sowieckich rządów – każdy robi co mu każą. Nikt nie myśli samodzielnie. Nikt nie rozważa lepszej drogi.”
Poznałam skutki przeprowadzenia przez Niemców operacji Barbarossa. Zapoczątkowanej 22 czerwca 1941 roku. 19 czerwca 1941 roku objęty operacją został również Lwów. Dzięki plastycznym opisom ( angażującym zmysły czytelnika), wyobrażałam sobie Messerschmitty BF 109E oraz bombowce Junkersy Ju87 pustoszące zlęknione miasto. Ponadto zrozumiałam śmiertelne w skutkach wady funkcjonowania Judenratu. Moje pragnienie pogłębiania historycznej wiedzy zaspokoiły informacje dotyczące Josefa Grzimka. Komendanta obozu pracy zwanego ,,Judenlager”. Czułam się wniebowzięta ciekawostkami na temat jego przerażających fobii i nietypowych zachowań. W internetowych źródłach przeczytać można niewiele na temat jego osoby. Co nie zmienia faktu, iż był sadystycznym mordercą. Cieszę się także z spisanych przez Krystynę Chiger dowodów efronterii Ukraińców. Kooperacja z Niemcami w nadziei na utworzenie państwa ukraińskiego stworzyła ich podobnymi do nazistów zbrodniarzami.
Bohaterowie ( a właściwie osoby) zostały w książce przedstawione realistycznie. Opisy ich wewnętrznego zrozpaczenia doprowadzały mnie do płaczu. Bijąca z ich serc dobroć tłumiona przez strach wprawiała mnie w poczucie smutku. Dodatkowo wzmocnienie przedstawienia trudniej sytuacji następowało poprzez opisy czynności. Działań pełnych desperacji, które spotykały się z dezaprobatą bohaterów. Jednakże były przez nie podejmowane w wyniku wywnioskowanej konieczności. Urzekła mnie kreacja głównej bohaterki ( narratorki). Krystyna Chiger w sposób doskonały przeniosła na papier emocje, sposób myślenia dziecka. Nie patetyzowała jej. Zachowała dziecięcą prostotę.
„Zatapiałam się w świecie wyobraźni i przenosiłam do tego lalkowego domu, tworzyłam fantastyczne, małe życia dla wymyślonych postaci, które tam mieszkały. Ci mieszkańcy nie byli żydami czy chrześcijanami, Polakami, Ukraińcami, Rosjanami czy Węgrami. Oni byli po prostu ludźmi, tak zwyczajnie szczęśliwymi pośród ładnych przedmiotów, ładnych mebelków z miłymi rodzinami.”
W książce nie znalazłam hiberbolizacji postaci. Ucieszyłam się, iż każda z przedstawionych osób miała zarówno zalety jak i wady. W ten sposób łatwiej było mi się nimi utożsamiać. Uważam, że autorka mogła przerysować obraz Ignacego Chigera. Mogła uczynić z niego prawdziwego lidera. Podobnego do Madison Clark z serialu „Fear the walking dead.”. Tymczasem nie uczyniła tego. Nie dopisała mu nadmiernej waleczności, wrażliwości, stanowczości i mądrości życiowej. Pozystywnie zaskoczył mnie fakt, że pozostawiła Ignacego chigera rzeczywistym.
Podsumowując książka wywarła na mnie ogromne wrażenie. Wywołała dużą ilość skrajnych emocji. Zmusiła do refleksji. A co najbardziej zdumiewające pogłębiła temat wartości jaką jest nieznajomość przyszłości w życiu człowieka.
„Musisz być silna, malutka. Jeszcze trochę, a będziesz się bawić na górze z innymi dziećmi. Będziecie wąchać te same kwiatki.”
Alan Rickman powiedział kiedyś:
„To wspaniałe, że przyszłość jest nieznana i stanowi rodzaj zaskoczenia.”
Być może w czasach wojennej apokalipsy ta nieznajomość przyszłości podtrzymywała miliony ludzkich istnień przy życiu. Ciesze się, iż przeczytałam tak wartościową książkę. Polecam ją każdemu człowiekowi podobnemu do mnie. Lubiącego historię. Wrażliwemu na piękno świata. Każdemu pragnącemu wiedzieć i czuć więcej.

„Dziewczynka w zielonym sweterku” jest to książka autobiograficzna. Powstała we współpracy Krystyny Chiger ( pani stomatolog) oraz Daniela Paisnera ( krytyka literackiego).
Po książkę tę sięgnęłam w dość powszechny sposób. Pierwej poznałam jej problematykę. Krótko lecz trafnie przedstawiła mi ją nauczycielka historii.
„Dziewczynka w zielonym sweterku” miała być rzekomo...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„William Wilson” - nudna i archaiczna nowela czy uniwersalny klasyk?
Po dzieło Edgara Allana Poego sięgnęłam ze względu na respekt, podziw oraz uwielbienie oddawane autorowi przez większą cześć populacji ludzi zamieszkujących kraje rozwinięte. Przeglądając fora internetowe o tematyce literackiej spotykałam się z wypowiedziami niemal gloryfikującymi twórczość Poego. Pewnego dnia w celu skonfrontowania rzeczywistości z wirtualnymi opiniami postanowiłam przeczytać opowiadanie nowelisty. Mój wybór padł na nowelę zatytułowaną „William Wilson”.
Dzieło ze względu na fascynującą, pobudzającą do refleksji fabułę okazało się nader interesujące. Tematyka noweli dotyczyła życia despotycznego, dotkniętego bez mała degrengoladą moralną człowieka o przybranym imieniu William Wilson. Niespodziewanie w wieku dziecięcym bohater poznał chłopca o identycznym wyglądzie, ubiorze, imieniu oraz dacie urodzenia.
„Lecz – doprawdy – gdybyśmy byli braćmi, byli byśmy jednocześnie bliźniętami, ponieważ po opuszczeniu zakładu doktora Bransby'ego dowiedziałem się przypadkiem, że mój imiennik urodził się 19 stycznia 1813r. - godny uwagi zbieg okoliczności, gdyż ów dzień jest właśnie dniem moich urodzin.” Sobowtór głównego bohatera zdawał się kontrolować jego postępowanie. Podążał w ślad za nim do Eton, Rzymu, Wiednia, Berlina, Moskwy. Za każdym razem odwodził bohatera od czynów haniebnych, sprzecznych z sumieniem.
Z zapartym tchem śledziłam fabułę. Zastanawiałam się czy natarczywy sobowtór zmieni postępowanie głównego bohatera. Sprowadzi go na drogę prawości. Wzruszyły mnie pełne poświęcenia i zaangażowania czyny sobowtóra. Rozbawiły zachowania William Wilsona wobec nagłych wizyt sobowtóra. Zakończenie noweli wstrząsnęło mną i całkowicie mnie zaskoczyło.
Moim zdaniem „William Wilson” jest dziełem skierowanym do dojrzałych czytelników. Wrażliwych na nikczemne prawa rządzące światem.
Podsumowując pragnę zaznaczyć, iż „William Wilson” jest dziełem wyjątkowym, uniwersalnym. Pomimo upłynięcia 178 lat publikacji nadal wzbudza zainteresowanie.

„William Wilson” - nudna i archaiczna nowela czy uniwersalny klasyk?
Po dzieło Edgara Allana Poego sięgnęłam ze względu na respekt, podziw oraz uwielbienie oddawane autorowi przez większą cześć populacji ludzi zamieszkujących kraje rozwinięte. Przeglądając fora internetowe o tematyce literackiej spotykałam się z wypowiedziami niemal gloryfikującymi twórczość Poego. Pewnego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Złamane skrzydła” to manga autorstwa Kou Yoneda.
Jej fabuła przedstawia losy dwóch mężczyzn upadłych; Yashiro- szefa gangu Shinseikai oraz Doumekiego Chikary - przestępcy. Upadłych psychicznie i fizycznie w wyniku niesprawiedliwości losu. Prawdopodobnie dla większości czytelników użyte przez zemnie wyrażenie „mężczyźni upadli” przywołuje emocje zaliczane do grupy smutnych: żal, przykrość. Pozostają jednak pytania: Dlaczego upadli? Czy ktoś ich zranił? Okaleczył? Odpowiedz otrzymałam wraz z rozwinięciem. Owszem, zostali zranieni zarówno psychicznie jak i fizycznie. Ale to nie oznacza, że mam im współczuć. Liczą się czyny teraźniejsze.
Niestety na mnie osobiście użyty przez Kou chwyt nie zadziałał. Uważam, iż usprawiedliwianie nagannych teraźniejszych zachowań bohaterów poprzez retrospekcje przykrych, niezależnych od postaci zdarzeń z przeszłości jest naiwne i proste. Pozorna bierna postawa Yashiro oraz Doumekiego zostaje przeciwstawiona w chwili spotkania obu panów. Szkoda tylko, że nadal jest ona za mało dynamiczna. Czytając mangę miałam wrażenie, iż bohaterowie pragnęli zmiany, odrodzenia,ponownego zaistnienia dobra w ich życiu. Zabrakło jednak zaangażowania oraz energii. Przez to cechowała ich lekka melancholia. I w ten sposób nie doczekałam się bolesnego, ale jakże niezbędnego dla postaci uwolnienia z degrengolady moralnej, którego oczekiwałam po opisie zawartym z tyłu tomiku.
Manga oprócz spornego problemu bierności bohaterów miała także sporo pozytywnych cech. Zabawne dialogi oraz ładną kreskę.
Polecam mangę wszystkim fanom yaoi.

„Złamane skrzydła” to manga autorstwa Kou Yoneda.
Jej fabuła przedstawia losy dwóch mężczyzn upadłych; Yashiro- szefa gangu Shinseikai oraz Doumekiego Chikary - przestępcy. Upadłych psychicznie i fizycznie w wyniku niesprawiedliwości losu. Prawdopodobnie dla większości czytelników użyte przez zemnie wyrażenie „mężczyźni upadli” przywołuje emocje zaliczane do grupy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Caste Heaven” tom trzeci stanowi kontynuację mangi autorstwa Chise Ogawy. Fabuła tomiku skupia się głównie na losach uczucia Tatsumiego i Sonzakiego. Ukazuje ich sposoby do sprawiania sobie nawzajem przyjemności. Uwydatnia zależności ideowe oraz zwyczajowe bohaterów. Podkreśla rozterki między ambicjami, a uczuciami Tatsumiego.
Manga rozwija także losy Karino i Azusy. Przedstawia Karino jako człowieka władczego, o nieokiełznanej wyobraźni dotyczącej seksualności.
W tomiku pojawiają się nowe postacie: Yukar i Yator. Są oni przyjaciółmi. Jednakże w wyniku pewnej sytuacji ich przyjaźń przeradza się w miłość.
Polecą tę mangę wszystkim wielbicielom yaoi z ciekawą fabułą oraz dużą ilością scen seksu.

„Caste Heaven” tom trzeci stanowi kontynuację mangi autorstwa Chise Ogawy. Fabuła tomiku skupia się głównie na losach uczucia Tatsumiego i Sonzakiego. Ukazuje ich sposoby do sprawiania sobie nawzajem przyjemności. Uwydatnia zależności ideowe oraz zwyczajowe bohaterów. Podkreśla rozterki między ambicjami, a uczuciami Tatsumiego.
Manga rozwija także losy Karino i Azusy....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Caste Heaven” tom drugi stanowi kontynuację mangi autorstwa Chise Ogawy. Tomik rozwija losy pary gejów: Kuze i Atsumu. Przedstawia Kuze jako nad wyraz troskliwego mężczyznę. Szczególnie uwydatnia to jego zachowanie podczas jednej z sytuacji. Kuze i Atsumu miłują się cieleśnie. Kuze czujnie obserwuje mimikę przyjaciela. W chwili gdy ten wydaję się cierpieć Kuze planuje pozbawić się odczuwanej rozkoszy. Atsumu zyskuje z tej znajomości pewność siebie, poczucie własnej wartości. Traci natomiast jakiekolwiek przejawy ufności wobec ludzi. Kuze staje się zazdrosny. W wielu chwilach postępuje nietypowo, zdaje się nad wykorzystywać swoją pozycję silniejszego w związku. Pobudza to Atsumu do wielu rozmyślań...
„Tyle cieni ukrywamy pod naszymi maskami”
Manga obfituje w nowe postacie, tworzące związek:Tatsumiego oraz Sonzakiego. Okazują się one bohaterami na tyle barwnymi i odmiennymi ze względu na zachowanie i wygląd, że bardzo łatwo obdarzyć ich zainteresowaniem.
Tom drugi mangi zaskakuje nagłymi zwrotami akcji ( występuje w nim scena zbiorowego seksu), pobudza do zastanowienia nad dalszymi losami bohaterów ( służy temu wprowadzenie nowych postaci), pozwala także czytelnikowi dokonać wyboru ulubionego bohatera. Osobiście moim gustom najbardziej podołał Karino. Postać ta zyskała mój zachwyt odwagą, bezwzględnością, stanowczością, wrodzonym talentem do nauki, oraz rzecz jasna wyglądem.
Polecą tę mangę wszystkim wielbicielom yaoi z ciekawą fabułą oraz dużą ilością scen seksu.

„Caste Heaven” tom drugi stanowi kontynuację mangi autorstwa Chise Ogawy. Tomik rozwija losy pary gejów: Kuze i Atsumu. Przedstawia Kuze jako nad wyraz troskliwego mężczyznę. Szczególnie uwydatnia to jego zachowanie podczas jednej z sytuacji. Kuze i Atsumu miłują się cieleśnie. Kuze czujnie obserwuje mimikę przyjaciela. W chwili gdy ten wydaję się cierpieć Kuze planuje...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Caste Heaven” jest to manga autorstwa Chise Ogawy. Gatunkiem do którego się ją przypisuje jest yaoi (i bardzo słusznie). Jej fabuła rozgrywa się w szkole, której uczniowie dla urozmaicenia sobie życia grają w kasty. Wspomniana kastowość polega na hierarchizacji jednostek. W przeciwieństwie do systemu Indyjskiego o przynależności do danej kasty decyduje odnaleziona przez danego bohatera karta, a nie urodzenie. Tym sposobem Azusa - syn ladacznicy zostaje królem. Natomiast Karino – syn ministra gospodarki staje się celem znęcania i drwin klasowej społeczności.
Przysłowiowa fortuna kołem się toczy. Tym sposobem piastowane przez nich stanowiska ulegają zamianie. Prędko okazuje się, iż Karino jako młody człowiek miewa potrzeby seksualne. Po objęciu najwyższego stanowiska w kaście zaczyna on traktować Azuse jak zabawkę seksualną. Stosuje nawet szantaż.
„Chcesz być tylko moją zabawką czy wszystkich tu obecnych?”
Azusa ulega koledze. Pomimo buntu pozwala Karino na wszelkie seksualne wykorzystywanie.
Dlaczego to robi? Odpowiedz nie jest oczywista. A znajdziecie ją jedynie sięgając po „Caste Heaven”.
Dodatkowo Azusa i Karino to nie jedyni główni bohaterowie mangi. Są jeszcze Kuze i Atsumu.
Kuze jest wyżej w hierarchii od Atsumu, jednakże pomaga koledze awansować. Dodatkowo Kuze zyskuje sympatię Atsumu poprzez zrozumienie i podjęte niecodzienne działanie...

Mangę czyta się bardzo szybko. Cechuje ją przyzwoita kreska i ciekawa fabuła opierająca się nie tylko na stosunkach męsko-męskich, ale również dialogach i monologach, które rozwijają życiowe sytuacje bohaterów.

„Caste Heaven” jest to manga autorstwa Chise Ogawy. Gatunkiem do którego się ją przypisuje jest yaoi (i bardzo słusznie). Jej fabuła rozgrywa się w szkole, której uczniowie dla urozmaicenia sobie życia grają w kasty. Wspomniana kastowość polega na hierarchizacji jednostek. W przeciwieństwie do systemu Indyjskiego o przynależności do danej kasty decyduje odnaleziona przez...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Król wilków Buronson, Kentarō Miura
Ocena 6,0
Król wilków Buronson, Kentarō M...

Na półkach: ,

„Król Wilków” to manga autorstwa Kentaro Miura ( twórcy popularnego „Berserka”) oraz Buronsona. Kilka miesięcy temu oglądałam animowaną adaptację „Berserka”. Bardzo mi się podobała. Postanowiłam więc sięgnąć po inne dzieła Kentaro Miura. Szczęśliwym trafem komiksiarnia zaopatrująca mnie w mangi ogłosiła przecenę komiksów opublikowanych nakładem wydawnictwa Hanami. Wśród nich znalazł się właśnie „Król Wilków”. Nie myśląc wiele, nabyłam dzieło. I cieszyłam się każdą chwilą spędzoną na jego lekturze.
Mangę czytałam głównie w autobusie. Dzięki występującym w niej scenom przemocy oraz sexu zdobyłam grono cichych obserwatorów. Pomimo lekkiego skrępowania nie potrafiłam przestać śledzić losów Iby Kengo. Odważnego, sprawnego fizycznie historyka i mistrza Kendo. Po jego zaginięciu uosabiałam się z Kyoko. Zatroskaną lecz pełną samozaparcia żoną historyka. W momencie pojawienia się czarnej chmury stanowiącej ścianę czasu poczułam szok. Teleporty przenoszące ludzi w inne miejsce i czas to oklepany temat w kulturze. Jednakże na mnie zrobił wrażenie niecodzienny i konsekwentny sposób jego wykorzystania. Pomieszanie bohaterów historycznych zamieszkujących XIII wieczną Azję z fikcyjnymi mieszkańcami XX wiecznych Chin wydał mi się ( jako fance historii) istnym majstersztykiem. Iba walczący z Królestwem Kin. A także z Państwem Kara Kitajów stał się w moich oczach człowiekiem czynu. Dowodzącym, iż silna jednostka żyjąca w dobie komputerów może przystosować się do skrajnie trudnych i dotykalnie nieznanych jej wcześniej warunków. Zobaczyłam też jak niedorzecznie wyglądałoby wspomożenie dawnych potęg nowoczesnymi militariami. Straciło by swój urok. Stało się nijakie.
Ponadto urzekły mnie drobiazgowo wykonane rysunki uzbrojeń: tarcz, mieczy, naramienników. Sceny batalistyczne również zostały przez Kentaro Miura perfekcyjnie zobrazowane.
Polecam mangę każdemu miłośnikowi historii oraz mocnych wrażeń.

„Król Wilków” to manga autorstwa Kentaro Miura ( twórcy popularnego „Berserka”) oraz Buronsona. Kilka miesięcy temu oglądałam animowaną adaptację „Berserka”. Bardzo mi się podobała. Postanowiłam więc sięgnąć po inne dzieła Kentaro Miura. Szczęśliwym trafem komiksiarnia zaopatrująca mnie w mangi ogłosiła przecenę komiksów opublikowanych nakładem wydawnictwa Hanami. Wśród...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

„Zielona Mila” to dzieło autorstwa króla horroru – Stephena Kinga. Pierwotnie miało ono postać sześciu osobnych tomików. Cena każdego z nich przytłaczała przeciętnego czytelnika. W konsekwencji udostępniono drukiem zbiorowe wydanie. Okazało się ono rozsądniejsze i wygodniejsze. Pomysłodawcą i wykonawcą rozwiązania należą się podziękowania. Gdyby nie oni dostępność oraz popyt na dzieło były by na znacznie niższym poziomie. Z uwagi na cechującą mnie roztropność, podaje w wątpliwość przypuszczenie, iż kupiłabym każdy z zeszytów. Prawdopodobnie moja ciekawość (związana z losami pracowników oraz podopiecznych więzienia Cold Mountain) zostałaby zaspokojona wyłącznie filmem. Szczęśliwie do tego nie doszło. W niedalekiej przeszłości wybrałam się na swego rodzaju polowanie. Zachęcona przeceną dzieła przebyłam cztery miasta. I zdobyłam powieść. Żadna wiązka słów nie odzwierciedli targającej mną w owym czasie radości. Spotęgowanej nieplanowaną, przedłużającą się podróżą.
Czytanie powieści zajęło mi niecały tydzień. Książka zawładnęła moimi emocjami w sposób nagły i absolutny. Popadałam w liczne skrajności. Dobrotliwość i złość. Melancholię oraz pobudzenie. Podobała mi się owa chwiejność i mnogość doznań.
Jednakże początek nie był prosty. Utrudniało go nastawienie. Po kilkakrotnym obejrzeniu ekranizacji postanowiłam przyjrzeć się powieści dość szczegółowo. Zapamiętywać cechy bohaterów oraz otoczenia. Niestety postanowienie to przyprawiło mnie o ból głowy. Pisarz już w dwóch pierwszych rozdziałach zawarł charakterystyki jedenastu postaci! Fakt ten niebywale skomplikował przyswajanie zamierzonych informacji. Wprawił w zamęt. Z czasem, na drodze selekcji niektóre z nich okazały się całkowicie zbędne. Kolejnymi elementami rozpatrzonymi przeze mnie jako negatywne były krótkie streszczenia poprzednich części. Pisarz umieścił je w pierwszych rozdziałach każdych z sześciu członów dzieła. O ile ich obecność można było uzasadnić przed 1996 rokiem budową powieści. O tyle w wydaniu zbiorowym wytłumaczenia ich bytności znaleźć nie można było. Uznałam je za lekkie zaniedbanie autora. Machnięcie ręką. Suma summarum nie wywołały one we mnie znudzenia czy przygnębienia, lecz delikatną irytację. Wyjątkowo przypadł mi do gustu sposób prowadzenia narracji. Pozwalającej poznać świat przedstawiony z perspektywy strażnika więziennego – Paula Edgecomba. Fabuła powieści również została przez Stephena Kinga bardzo ciekawie skonstruowana. Opierała się ona na skakaniu po życiorysie Paula. Używając porównania opisałabym ją jako taktykę żabich skoków. Amerykanie stosowali ją podczas inwazji na wyspy Japońskie od 1943 roku. Polegała ona na atakowaniu strategicznych miejsc w celu osłabienia siły wroga. Podobnie postąpił King. Opisał najistotniejsze wydarzenia, wspomnienia Paula. Jednakże każde z nich było ściśle związane z pracą w Cold Mountain. Być może miało to na celu osłabienie wewnętrznego bólu bohatera. Swobodnie placówkę nazwałabym epicentrum wszystkich zdarzeń. Akcja książki rozgrywała się w 1932 roku. Były to czasy Wielkiego Kryzysu w USA. W książce nie raz został przez bohaterów poruszony temat trudności z znalezieniem stałej pracy. Czytając odczuwałam także targające postaciami niepokoje społeczne wynikające z braku wizji poprawy sytuacji. Dowodzi to, iż Stephen King umiarkowanie odzwierciedlił realia krachu ekonomicznego. Naturalnie mógłby również wspomnieć o jego szerszych skutkach. Dojściu faszystów do władzy, objęciu rządów przez Hitlera czy wybuchu II wojny światowej. Mógłby też wspomnieć o okresie „Nowego Ładu”. Ale nie zrobił tego. Wiedział, że w ten sposób ucierpiałaby cała fabuła dzieła. Najbardziej satysfakcjonujące okazały się dla mnie tematy poruszane w „Zielonej Mili”. Zaintrygowała mnie postawa Paula jako człowieka zmagającego się z chorobą. Mimo wszystko próbującego nie popaść w nerwowość spowodowaną fizycznym, wyczerpującym bólem. Człowiek w zależności od skali kłopotów zdrowotnych potrafi być bardzo niecierpliwy i złośliwy względem niosącego pomoc bliźniego. Paul pomimo cierpienia potrafił zachować zdrowy rozsądek oraz serdeczność. Ujęło mnie człowieczeństwo niektórych strażników więzienia. Zdawali sobie oni sprawę z zdegenerowania moralnego swoich podopiecznych. Niemniej jednak traktowali ich z szacunkiem oraz współczuciem. Ugodziła mnie prawdziwość stwierdzenia, iż pozory mylą. John Coffey jako wysoki, umięśniony mężczyzna odbiegał od stereotypowych twardzieli. Bał się ciemności. Z zewnątrz budził grozę, ale wewnątrz był kruchy i delikatny. Poczułam się rozdrażniona rasizmem. Czarny kolor skóry stanowił równoznacznik gorszego traktowania przez społeczeństwo. Uznałam to za wielką niesprawiedliwość. Rozczuliła mnie miłość jaką zwierze potrafiło darzyć człowieka. Mimo, że Delacroix popełnił niewybaczalne przestępstwo Pan Dzwoneczek kochał go. Nie wdział w nim zbrodniarza lecz przyjaciela. Rozsierdziła mnie ludzka podłość. W moim odczuciu krzywda wyrządzona przez Wetmora Panu Dzwoneczkowi należała do najokrutniejszych czynów skierowanych przeciwko niewinnym istotom.
„Zielona Mila” to książka, którą każdy powinien przeczytać. Choćby tylko po to by dowiedzieć się, iż zabójstwo zawsze będzie zabójstwem. Bez względu na kierujące człowiekiem pobudki. Jedynie Bóg ma prawo decydować o tym kto ma żyć, a kto umrzeć.

„Zielona Mila” to dzieło autorstwa króla horroru – Stephena Kinga. Pierwotnie miało ono postać sześciu osobnych tomików. Cena każdego z nich przytłaczała przeciętnego czytelnika. W konsekwencji udostępniono drukiem zbiorowe wydanie. Okazało się ono rozsądniejsze i wygodniejsze. Pomysłodawcą i wykonawcą rozwiązania należą się podziękowania. Gdyby nie oni dostępność oraz...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Mroczna wieża” – czyli magnum opus Stephena Kinga. Czy słusznie?

Bez wątpienia każdy pisarz pragnie stworzyć w swej wyobraźni świat wyjątkowy, niepowtarzalny. Łaknie tego z różnych powodów. Czuje się zmęczony wymyślaniem na każdym kroku nowych postaci. Zamykaniu ich w jednej powieści i znów tworzeniu nowych. Chce związać się z bohaterami na dużo dłużej. Pobawić się nimi. Sprawić, że staną się jego najukochańszymi podopiecznymi. To nie jest łatwe. G.R.R Martinowi się udało. J.K Rowling również.
Stephen King zaczął pisać ”Mroczną Wieżę” kiedy w jego życiu oględnie nie wiele się działo. Pracował w bibliotece. Mieszkał samotnie. Posiadał ogrom czasu, który mógł poświęcić na sprzątanie, pranie, naukę jazdy na deskorolce i inne fascynujące czynności. On wybrał pisanie. Nie gwarantuję, iż jego wybór padł tylko i wyłącznie na pisanie. Świadczy o tym czas trwania procesu powstawania powieści – 12 lat!!! Jest to dokonanie godne podziwu. Pomimo obszernego rozwleczenie w czasie udało się Kingowi ją ukończyć. Zapewne nie raz tracił wątek i był zmuszony wracać do początku. Jestem ciekawa ile razy odczytywał ponownie jedno zdanie.
„Mroczna Wieża” to cykl składający się z ośmiu tomów. Dlatego antycypując autor przed rozpoczęciem pracy zmuszony był stworzyć dłuższy szkic fabularny. Z tego powodu czerpał inspirację z wielu tekstów kultury. Miały one zapewne stanowić drogowskaz. Metaforyzując: świecić światłem. Nakierowywać Kinga w razie fluktuacji w stronę portu. Stąd podobizna Rolanda do bohaterów komiksów Marvella. Pustynnych terenów do miejsc akcji westernów z lat 90. Wędrówki rewolwerowca do podroży Froda Bagginsa.

Książka zaintrygowała mnie. Pochłonęłam ją w dwa dni. Podobała mi się ze względu na ciekawą fabułę i postacie. Dostrzegłam w niej wiele prawdziwych i urzekających zdań. Mających nie raz bezpośrednie uzasadnienie w historii oraz rzeczywistości naszego świata.

„Od czasu do czasu rewolwerowiec pojękiwał do wtóru z wiatrem. Gwiazdy nie zwracały na to uwagi, podobnie jak nie zwracały uwagi na wojny, ukrzyżowania oraz rebelie.”

Według mnie było to oczywiste oskarżenie Boga lub bóstw ( w zależności od wyznawanej religii) o marazm, bierność. Nie raz podobne kwestie wypowiadali uczestnicy powstań oraz konfliktów zbrojnych.
Urzekł mnie sposób przedstawiania śmierci zwierząt ( w tym przypadku woła). Roland traktował ten fakt jak rutynę. Każda istota chodząca po świece musi kiedyś umrzeć. Nieistotnie czy z wycieńczenia, czy z starości. Byłam zaskoczona. Żyję w świecie propagującym miłość do zwierząt. Każda śmierć wiąże się dla mnie z cierpieniem i łzami. Roland natomiast stąpał twardo po ziemi. Wiedział że tak musi być.

„Są dążenia i drogi, które zawsze prowadzą do przodu i wszystkie kończą się w tym samym miejscu – miejscu egzekucji.”

Ucieszył mnie fakt, iż Rewolwerowiec nie został przez pisarza wyidealizowany, pozbawiony ludzkich cech. Wręcz odwrotnie. Jako mężczyzna czuł ogromne pożądanie do kobiet. Spędził kilka upojnych nocy z bohaterką imieniem Alice. Marzył także o ulżeniu sobie w objęciach grubej Sylvi.
Rozbroił mnie emocjonalnie mały chłopiec imieniem Jake Chambers. To w jego historii King zawarł charakterystyczny dla swego rzemiosła dramatyzm oraz grozę ( oczywiście w znaczeniu krwawych i brutalnych zdarzeń). Dziecko to miało za zadanie rozbudzić w głównym bohaterze miłość i przywiązanie. A to najgroźniejsze bronie jakie kiedykolwiek istniały. Potrafią wywoływać szczęście, ale również ogromny ból.

„Kiedy wędrujesz z chłopcem, człowiek w czerni ma twoją dusze w kieszeni.”

Powieść obfitowała także w kilka humorystycznych elementów. Mnie najbardziej rozbawiła jedna z wypowiedzi rewolwerowca skierowanych do małego Jaka. Roland przed zaśnięciem chciał upewnić się, że chłopiec nie obudzi go gwałtownymi, nieświadomymi, sennymi ruchami. Toteż użył podstępu. Wykorzystał jedną z największych słabości dzieci – brak wiedzy o otaczającym świecie.

„Nie obracaj się we śnie – powiedział – bo możesz obudzić się w piekle.”

Największą wartość „Mrocznej Wieży” stanowiło dla mnie pouczenie zawarte w końcowych rozdziałach.

„Rozmiar jest naszym przekleństwem.”

Stephen King miał całkowita rację. Ludzie są mali. Wszechświat jest nieskończony. Nigdy nie uda nam się poznać choćby małej części praw nim rządzących. Jesteśmy skazani na życie w niewiedzy.

„Wszystko we wszechświecie zaprzecza nicości.”

Musimy zdać sobie jak najszybciej sprawę, iż nasza planeta, cywilizacja nie będzie istniała wiecznie. Każdy krok naprzód przybliża nas do końca. Nie początku. To smutne lecz prawdziwe.

„Mroczna Wieża” to nie tylko książka fantastyczna umilająca człowiekowi czas. To dzieło zawierające wiele prawd. Tylko od czytelnika zależy czy je dostrzeże i przemyśli.
Niezaprzeczalnie owa powieść stanowi magnum opus Stephena Kinga. Nie ze względu na ciekawą fabułę, ale emocjonalne podejście autora.

„Mroczna wieża” – czyli magnum opus Stephena Kinga. Czy słusznie?

Bez wątpienia każdy pisarz pragnie stworzyć w swej wyobraźni świat wyjątkowy, niepowtarzalny. Łaknie tego z różnych powodów. Czuje się zmęczony wymyślaniem na każdym kroku nowych postaci. Zamykaniu ich w jednej powieści i znów tworzeniu nowych. Chce związać się z bohaterami na dużo dłużej. Pobawić się nimi....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Zostań jeśli kochasz” książka czy film?
Powieść została napisana przez Gayle Forman – autorkę licznych artykułów dotyczących problemów młodych ludzi. Pracującą dla magazynów kobiecych Glamour, Elle, Cosmopolitan. Tendencje do delikatnych, efemerycznych tematów dotyczących życia uczuciowego były widoczne w całej książce. Jednakże wydawały się one interesujące tylko dla osób kruchych, niedoświadczonych, ceniących problemy natury więzi międzyludzkich. Czy znajdę sobie chłopaka w liceum?Czy on mnie kocha? Polacy już bardzo dobrze opanowali tego typu tematy, ponieważ byli i są nimi pętani i napastowani przez telewizję. „Trudne sprawy”, „Szkoła” oraz inne podobne produkcje wywołały w psychice wielu przesyt. Gayle Forman udało się nie zanudzić czytelnika i zręcznie owe problemy umiejscowić. Stworzyła nieśmiałą, młodą bohaterkę Mię Hall. Licealistkę grająca na wiolonczeli. Miejscami irytującą. Sprawiająca na mnie wrażenie aspołecznej, egoistycznej, wysublimowanej i zbyt dumnej by włożyć dwie rożne skarpetki. Poczułam zażenowanie kiedy okazało się, że Mia posiada mnóstwo koleżanek. Wydawało mi się to nierealne. Forman opisywała ją w sytuacjach bardzo zróżnicowanych. A mimo to dziewczyna nigdy nie zrobiła nic, co pozwoliłoby mi się z nią utożsamiać. Nie popełniła żadnego codziennego, małego błędu. Każdy je czasami popełnia: myje zęby czyjąś szczoteczką, zbija talerz czy po prostu wchodzi w psią kupę. Sprawiają one, że w czyiś oczach stajemy się bliżsi. Po prostu ludzcy. Kontrastowi do dziewczyny byli wiecznie uśmiechnięci rodzice Kate i Denny Hall oraz młodszy brat Teddy. Mieli w sobie wiele pozytywnej energii oraz sympatyczne charaktery. Lubili żartować. Czerpali z życia chwile garściami. Nie bali się nowych wyzwań. Czytając o nich słyszałam w głowię piosenkę Ace of Base – It's a beautiful life. Cóż, najwyraźniej „We're living in different ways”- każdy żyje na swój własny sposób. Następnie wydarzył się wypadek. Mia znalazła się w trudnej sytuacji. Wręcz balansowała między życiem i śmiercią w stanie OBBE. Końcowo podjęła decyzję. Jaką? Przeczytajcie lub obejrzyjcie film, a się przekonacie.
Książkę czytało się lekko dzięki licznym dialogom, dużej czcionce i małej liczbie stron. Pochłonęłam ją w dwa dni. Czytając po sto stron z hakiem dziennie.
Film dwugodzinny z Chloe Grace Moretz ( znaną z „Carrie” 2013) wzruszył mnie dużo bardziej niż książka. Stało się to za pomocą obrazu. Który miał na mnie większy wpływ niż słowa. Oglądając film od wypadku, aż do samego końca ocierałam oczy z łez.
Jeśli ktoś widział (podobnie jak ja) film, a teraz zastanawia się nad przeczytaniem książki nie odradzam. Ale też nie zachęcam. Z ciekawości można przeczytać. Nie warto jednak spodziewać się zachwycających scen oraz informacji które nie zostały zawarte w ekranizacji. Po prostu ich tam nie znajdziecie.

„Zostań jeśli kochasz” książka czy film?
Powieść została napisana przez Gayle Forman – autorkę licznych artykułów dotyczących problemów młodych ludzi. Pracującą dla magazynów kobiecych Glamour, Elle, Cosmopolitan. Tendencje do delikatnych, efemerycznych tematów dotyczących życia uczuciowego były widoczne w całej książce. Jednakże wydawały się one interesujące tylko dla osób...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

„Im jaśniej człowiek płonął za życia, tym mocniej jego gwiazda świeci w ciemności.”
„Rzeczy które kochamy, niszczą nas.”

„Gra o tron” to książka każdemu mniej lub bardziej znana. Z radia, telewizji, internetu. Wydana po raz pierwszy w 1996 roku. Spopularyzowana w w 2011 roku za sprawą serialu zrealizowanego m.in przez Davida Benioffa ( twórcę scenariusza filmu „Troja” ) oraz Daniela Bretta Weisa ( przeciętnego reżysera z ubogim portfolio).
Zapewne większość fanów sagi Pieśni Lodu i Ognia ( liczącej ostatecznie 10 tomów) zaczynało od serialu. In persona uważam, iż jest to najodpowiedniejszy sposób zapoznania się z tą wielowątkową sagą. Poznanie bohaterów, rodów do których należą pozwala zrozumieć motywacje pchające ich do działania. W ten sposób całość inicjuję się ciekawszą. Odbiorcy zaczynają rozumieć przedstawiony świat, potrafią coraz trafniej przewidywać następujące po sobie zdarzenia. Kolejno dobrowolnie sięgają po powieść w celu zestawienia podobieństw i różnic. Czytają ze zrozumieniem. Nie czują się brutalnie wciągnięci w gmatwaninę słów, postaci. Osobiście wpierw obejrzałam pierwszy sezon. Znudzona i skonsternowana zrezygnowałam. Po roku ponownie wróciłam do serialu. Wykazałam się cierpliwością. Wnikliwie przeanalizowałam fabułę. Zapamiętałam rodowody bohaterów. W formie wspomogii stworzyłam plakat z mapką Westeros, pozaznaczanymi ziemiami i drzewami genealogicznymi najważniejszych rodów. W efekcie zachwyciłam się. I ostatecznie postanowiłam przeczytać książkę.
„Gra o tron” liczy sobie 842 strony. Jest podzielona na rozdziały ze względu na sposób prowadzenia narracji. G.R.R Martin zdecydował się na narrację trzecioosobową personalną. Dzięki temu narrator nie należy do świata przedstawionego, nie ujawnia się, nie komentuje oraz nie ocenia zdarzeń. Ukrywa się za bohaterem z którego punktu widzenia opisuje bieżące wydarzenia - ( podobny zabieg zastosował Jarosław Iwaszkiewicz w „ Pannach z Wilka”). W książce śledzimy kolejne epizody za pośrednictwem orientacji ośmiu postaci: Neda Starka, Catelyn, Sansy, Aryi, Brana, Jona, Tyriona Lannistera oraz Daeberys Targaryen. Spekulując George Martin osadził akcję powieści w późnym średniowieczu. Świadczą o tym słowa Luwima „ przez Erę Herosów, Erę Długiej Nocy i w czasie narodzin Siedmiu Królestw”. Z historycznego punktu widzenia za Erę Herosów można uznać Starożytność ( np. Achilles- bohater wojny Trojańskiej, Kasandra – wieszczka, córka Priama), Erę Długiej Nocy – Średniowiecze ( występujące zamiennie nazwy: wieki średnie, WIEKI CIEMNE). Później nastąpiła Era Siedmiu Królestw. Nie mógł to być Renesans. Świadczy o tym uniwersalizm – na tronie całego Westeros zasiada jeden władca, który dzierży władzę zwierzchnią nad pozostałymi królestwami. Suma summarum musi to być późne Średniowiecze.
Stylizacja języka nie jest w powieści dotkliwie wyczuwalna. G.R.R Martin używa archaizmów oraz nazw średniowiecznych przedmiotów. Powtarza także często wyrażenie „for certes” - z fr. właściwie.
W powieści występują zarówno postacie pozytywne jak i negatywne. Wszystkie wydają się tak samo ważne dla całokształtu dzieła.
Osobiście moim ulubionym bohaterem był Tyrion Lannister. Zabawny, odważny i bystry karzeł. Pojednany z własnymi ułomnościami i mówiący o nich otwarcie.
„ Nigdy nie zapominaj o tym, kim jesteś, bo świat na pewno o tym nie zapomni. Uczyń z tego swoją siłę, a wtedy przestanie to być twoim słabym punktem. Zrób z tego swoją zbroje, a nikt nie użyje tego przeciwko tobie”
Potrafiący podnieść się po każdym upokorzeniu.
„ Od czasu do czasu dobrze jest, żeby ktoś trochę z nas zadrwił, lordzie Mormont, inaczej zaczynamy traktować siebie zbyt poważnie”
Dżentelmen (uratował Lady Stark pomimo pałania do niej nienawiścią), przebiegły, wygadany ( łapał ser Allisera za słówka, chciał pojedynkować się na widelce, ponieważ podobnie jak miecze wykonane były ze stali). Pomimo krzywd, spojrzeń pełnych nienawiści ze strony Lannisterów m.in. Cersei i Tywina wydawał się nie być człowiekiem zawistnym. Szanował znaczenie i ideały więzów rodzinnych.
„Otóż bez względu na to, co o mnie myślisz, lady Stark, nigdy nie zakładam się przeciwko mojej rodzinie”
Był bystry. Łatwo formułował mądre, zaskakujące i prawdziwe wnioski wynikające z obserwacji.
„ Jeśli ktoś maluje sobie tarczę na własnej pierwsi, powinien się liczyć z tym, że prędzej czy później ktoś w nią wyceluje.”
Dzięki rozmowie z Tyrionem Jon Snow rozwijał się po odpowiedniej drodze moralnej ( poprosił Aemona na drodze dyplomacji o mianowanie Sama członkiem Nocnej Straży).
Końcowo polecam przeczytanie książki po wcześniejszym zapoznaniu się z serialem ;)

Ps: Premiera siódmego sezonu już 17 lipca! Pozdrawiam fanów którzy podobnie jak ja – nie mogą się już doczekać <3

„Im jaśniej człowiek płonął za życia, tym mocniej jego gwiazda świeci w ciemności.”
„Rzeczy które kochamy, niszczą nas.”

„Gra o tron” to książka każdemu mniej lub bardziej znana. Z radia, telewizji, internetu. Wydana po raz pierwszy w 1996 roku. Spopularyzowana w w 2011 roku za sprawą serialu zrealizowanego m.in przez Davida Benioffa ( twórcę scenariusza filmu „Troja” )...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Manhole” - „Czy to jest zaraźliwe?”
W środę wieczorem ze znużeniem przeglądając mangowe nowości natrafiłam na 312 – stronicowy biohorror Tetsuy Tsutsui. Wpierw urzekła mnie jego oprawa graficzna. Czarnoskóry bohater ukazany na okładce nie posiadał ogromnych oczu, typowych dla większości bohaterów mang i anime. Był przedstawiony bardzo realistycznie, przekonująco. Z uwagi na to, iż jestem fanką gore zafascynował mnie również krwisty zapis tytułu dzieła widniejący nad głową ciemnoskórego. Jednakże szastając niewielkim budżetem nadal nie byłam do końca przekonana czy warto wydać 29.99zł na ową mangę. Przejrzałam kilka fotosów przedstawiających zagraniczne wydanie „Manhole” . Niektóre z nich prezentowały obrzydliwe wręcz odrażające sceny. Zastanawiałam się czy nie jest to seinen-manga. Suma summarum młodzi mężczyźni i kobiety nie różnią się znacząco. Czasem nawet podaję w wątpliwości sens istnienia podziału na seinen i josei. Każdy człowiek jest inny. Posiada odmienne punkty widzenia, zainteresowania, gusty. Finalnie w czwartek tuż po szkole pojechałam do najbliższego empiku i nabyłam „Manhole”.
Moje wątpliwości okazały się zbyteczne. Dzieło opowiadało bardzo ciekawą historię dostania się tajemniczej epidemii do miasta Sasahara i rozprzestrzenienia się jej. Akcja mangi trwała zaledwie 4 dni grudnia 2004 roku. Zawierała opis śledztwa prowadzonego przez Nao Inoue i Kena Mizoguchi. Pozwoliła poznać miłe usposobienia bohaterów, profesjonalizm i skłonność do stwarzania komicznych sytuacji. Zawierała także krótką scenę erotyczną. Fabuła miejscami wywoływała we mnie skrajne uczucia: wesołość, strach, obrzydzenie, współczucie, złość, niedowierzanie. W scenie końcowej przyprawiła mnie o szybsze bicie serca.
Polecam tę mangę wszystkim entuzjastą zagadek kryminalnych z dreszczykiem oraz ludziom lubiącym się bać.

„Manhole” - „Czy to jest zaraźliwe?”
W środę wieczorem ze znużeniem przeglądając mangowe nowości natrafiłam na 312 – stronicowy biohorror Tetsuy Tsutsui. Wpierw urzekła mnie jego oprawa graficzna. Czarnoskóry bohater ukazany na okładce nie posiadał ogromnych oczu, typowych dla większości bohaterów mang i anime. Był przedstawiony bardzo realistycznie, przekonująco. Z uwagi...

więcej Pokaż mimo to