-
Artykuły
Śladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant8 -
Artykuły
Czytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać441 -
Artykuły
Znamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant14 -
Artykuły
Zapraszamy na live z Małgorzatą i Michałem Kuźmińskimi! Zadaj autorom pytanie i wygraj książkę!LubimyCzytać6
Biblioteczka
2024-06-03
2023-11-24
Najbardziej polska, najbardziej patriotyczna i najbardziej poruszająca książka z całego cyklu. To właśnie przez nią nie mogłam przebrnąć w podstawówce, a potem stała się moją ulubioną książką z całego cyklu. Zazwyczaj przeczytanie jej zajmuje mi trzy dni. Kocham każde zdanie w niej zawarte. Ma w sobie moc. Zawsze na lekcjach historii wyczekiwałam tematów dotyczących zaborów, I i II wojny światowej. Czułam się w nich jak ryba w wodzie. Dlatego „Tajemnicza wyprawa Tomka” zajmuje specjalne miejsce w moim sercu.
Jak po opisie już wiadomo Tomek i jego przyjaciele ruszają na pomoc Zbyszkowi Karskiemu, który za spiskowanie przeciwko caratowi został zesłany na Syberię. Los zesłańca w tak odległy i nieznany dobrze teren nie był łatwy. Wielu nie docierało do miejsca przeznaczenia, jeszcze więcej ginęło na miejscu nie mogąc pogodzić się z losem, z powodu groźnego klimatu, a zaledwie garstka dożywała końca kary i wracała do rodzin. Wilmowscy mając dług u wujostwa Karskich, którzy opiekowali się Tomkiem jak własnym synem po śmierci matki chłopca, a podczas tułaczki ojca po świecie chcą pomóc Zbyszkowi. Jest tylko jeden problem. Zarówno Andrzej Wilmowski jak i Tadeusz Nowicki (moja ulubiona postać z całego cyklu!) nie mogą pod własnymi nazwiskami udać się do carskiej Rosji. Są poszukiwani przez policję, za spiskowanie przeciwko caratowi i im też grozi zesłanie. Jednak podejmują ryzyko i zapuszczają się coraz dalej w paszczę carskiego lwa…
Towarzyszy im również Jan Smuga, który co prawda nie ma długu u wujostwa Karskich, ale cały czas ma w pamięci los swojego przyrodniego brata, który umarł w klasztorze Hemis, gdy udało mu się uciec z zesłania. Złoto, które odnalazł, a które ponownie zostało zazdrośnie zabrane przez matkę naturę, miało w połowie iść na rzecz skazańców przebywających na Syberii. Właśnie ze względu na pamięć o brata Smuga decyduje się na nie do końca legalną, a jeszcze mniej bezpieczną wyprawę.
Jako obcokrajowcom do opieki zostaje przydzielony agent Pawłow. Mało sympatyczna postać. Zgorzkniały mężczyzna w wieku Wilmowskiego i Bosmana, który przed kilkudziesięcioma laty utracił szanse na wysoki awans. Od tego momentu mała chęcią zemsty. Jako dobrze zapowiadający się agent został wysłany do Warszawy by tam rozpracować grupę, która przemycała nielegalne materiały prasowe o charakterze rewolucyjnym. Już był prawie w ogródku, już witał się z gąską, gdy nagle coś poszło nie tak i podejrzani uciekli a wraz z nimi awans i wszelkie pochwały. Za karę został zesłany do Nerczyńska.
Najwięcej problemów dostarcza podróżnikom brak pomysłu jak przetransportować zesłańca. Wszystkie pomysły nagle biorą w łeb. Jeden zły ruch, jeden zły manewr i wszystko bierze w łeb. Łowcy stają przed wielkim problemem zdemaskowania całej wyprawy. Dzięki przytomności umysłu Tomka udaje im się w miarę zniweczyć plany Pawłowa.
W książce znajdziemy kolejny raz wiele opisów fauny i flory, przybliżenie życia zwierząt tego regionu Azji. Jednak przede wszystkim znajdziemy mnóstwo historii Polski i Polaków zesłanych na Syberię. Wielokrotnie zakręci się człowiekowi łza w oku. Wzruszające fragmenty niedoli rodaków i próby ich walki o wolność i godne życie, o wolność Polski. Historie łapiące za serce i powodujące, że docenia się fakt życia w wolnej Polsce, bez okupacji Rosji czy Niemiec. Dopiero po takich lekturach człowiek, młody człowiek, który urodził się w wolnej Polsce docenia jak wielkie szczęście miał. Sami bohaterowie ze łzami w oczach słuchają przejmujących opowieści i całym sercem są rodakami skazanymi na zesłanie.
Myślę, że to właśnie chciał przekazać autor. Patriotyzm, miłość do ojczyzny, że mamy pamiętać o tym, co było i nie dopuścić do tego by to kiedykolwiek się powtórzyło.
„A więc tacy są rewolucjoniści: nieustraszeni i zdecydowani na wszystko.” ~ Alfred Szklarski, Tajemnicza wyprawa Tomka, Warszawa 2008, s. 200
Najbardziej polska, najbardziej patriotyczna i najbardziej poruszająca książka z całego cyklu. To właśnie przez nią nie mogłam przebrnąć w podstawówce, a potem stała się moją ulubioną książką z całego cyklu. Zazwyczaj przeczytanie jej zajmuje mi trzy dni. Kocham każde zdanie w niej zawarte. Ma w sobie moc. Zawsze na lekcjach historii wyczekiwałam tematów dotyczących...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-06-30
Już sam początek książki, dla czytelnika, który nigdy jej nie czytał wydaje się dość tragiczny, bo ma wrażenie, że ktoś bardzo ważny dla całej powieści kończy tragicznie. I to jest celowy zabieg autora, na który gdy czytałam pierwszy raz dałam się nabrać w stu procentach.
Lakoniczny telegram od Jana Smugi do Andrzeja Wilmowskiego sprowadza przyjaciół do Indii. Zmartwienie o przyjaciela, który prosi ich o pomoc natychmiast wyruszają na niebezpieczną wyprawę do Tybetu, który nie został jeszcze do końca zbadany przez człowieka.
Już od samego początku natrafiają oni na same przeszkody. Za każdym razem, gdy przybywają do miejsca gdzie miał czekać na nich Smuga, zastają po nim tylko ślad i krótką wiadomość, która mówi o miejscu jego pobytu. Zarówno Tomek, bosman Nowicki, jak i Andrzej Wilmowski niepokoją się o Jana, który nigdy nie potrzebował od nikogo pomocy i zawsze to on spieszył z pomocą przyjaciołom.
W Bombaju, gdzie mieli zastać Smugę zostali powitani kradzieżą i morderstwem na samym początku swojej przygody. Mimo to niezrażeni tym czynem łowcy zwierząt ruszają dalej za Smugą, który znika tuż za rogiem. W Alwarze przyjemnie spędzają czas w pałacu maharadży Alwaru i jego uroczej małżonki, która najbardziej polubiła Tomka Wilmowskiego i na każdym kroku okazywała mu swoje uczucia, co nie do końca podobało się Anglikom, którzy przybyli do Alwaru na coroczne polowanie na tygrysy. Już w Alwarze czeka na Tomka pierwsze niebezpieczeństwo, z którego ratuje go właśnie żona maharadży.
By przedrzeć się przez nie za dobrze znane człowiekowi rejony nasi bohaterowie muszą wykazać się nie lada sprawnością oraz hartem ducha i ciała. Najbardziej cierpi na tym bosman Nowicki, który musi ‘wytrząsać swój bosmański brzuch na jakiś górach’ jednak wiedziony niepokojem o przyjaciela, dzielnie brnie dalej przez góry, których serdecznie nienawidzi.
W końcu docierają do klasztoru w Hemis, gdzie znajdują Smugę, który na całe szczęście jest cały i zdrowy, a Pandit Davarsarman nie poczuje, co to znaczy bosmańska pięść. Jan wtajemnicza przyjaciół w dość niebezpieczny plan, który ostatecznie może dla nich zakończyć się sukcesem i niespodziewanym majątkiem. Podroż jest wyjątkowo groźna dla bosmana Nowickiego i Andrzeja Wilmowskiego, którzy szukani przez carską policję nie mogą legalnie przebywać na terytorium carskiej Rosji, jednak ostatecznie decydują się na udział w wyprawie.
Kolejny raz czytając ten cykl ponownie zakochałam się w bosmanie Nowickim, który jest w gorącej wodzie kąpany i nie raz jego zachowanie mogło sprowadzić na łowców ogromne problemy, ale przede wszystkim jest przyjacielem, którego wszyscy szukamy, bo dla najbliższych jest w stanie ryzykować własne życie.
Autor podobnie jak w swoich poprzednich tomach przybliża czytelnikowi florę, faunę oraz kulturę krajów, który opisuje. Dzięki temu kolejny raz możemy poznać cząstkę czegoś gdzie nigdy nie byliśmy. To jest właśnie najpiękniejsze w serii o Tomku. Autor przede wszystkim skupia się na przybliżeniu czytelnikowi opisów, by ten mógł poczuć się częścią wyprawy łowieckiej. Ważnym elementem są również wątki polskich odkrywców, którzy mieli nie mały wkład w odkrywanie Azji Środkowej, o czym jest dość spory fragment książki.
Jak dla mnie ta pozycja nie odłącznie wiąże się z następną ‘Tajemnicza wyprawa Tomka’, która wprowadza w carską Rosję i zsyłanie rewolucjonistów na Syberię, która dla wielu kończyła się śmiercią. Podobny los czekał na bosmana i Wilmowskiego, ale tylko ucieczka z kraju uchroniła ich przed pewną śmiercią na niezbadanej do tej pory mapie świata.
Ważnym przesłaniem tej części cyklu jest, że nie musisz być bogaty by być szczęśliwym. Będziesz najszczęśliwszym człowiekiem na świecie, jeśli będziesz miał przy sobie ludzi, na których możesz liczyć i z którymi możesz kraść przysłowiowe konie.
„Wszystkie kobiety, prawdziwe kobiety, najbardziej cenią w mężczyźnie odwagę, rycerskość i szlachetność.” ~ Alfred Szklarski, Tomek na tropach Yeti, Warszawa 2008, s. 128
Już sam początek książki, dla czytelnika, który nigdy jej nie czytał wydaje się dość tragiczny, bo ma wrażenie, że ktoś bardzo ważny dla całej powieści kończy tragicznie. I to jest celowy zabieg autora, na który gdy czytałam pierwszy raz dałam się nabrać w stu procentach.
Lakoniczny telegram od Jana Smugi do Andrzeja Wilmowskiego sprowadza przyjaciół do Indii. Zmartwienie...
2021-11-30
Tomek po stratowaniu przez nosorożca dochodzi do siebie na ranczu szeryfa Allana (wujka przeuroczej sikorki – jak nazywa Sally bosman Nowicki). Nie towarzyszy mu tym razem ani ojciec Andrzej Wilmowski, ani Jan Smuga. Panowie wyruszają na dalsze łowy, a opiekę nad chłopcem powierzają właśnie Tadeuszowi Nowickiemu. Oczywiście przemiła Australijka również jest znajduje się na ranczu razem ze swoją mamą.
Tomasz wbrew pozorom nie leni się. Dostał od Hagenbecka (przedsiębiorcy, dla którego pracowali dorośli mężczyźni) specjalne zadanie. Miał on zwerbować grupę Indian do pracy w cyrku. Cała akcja dzieje się, gdy całe szczepy Indian są zmuszone przez białych ludzi do przebywania w rezerwatach i przydzielane są im coraz to gorsze ziemie. Czerwoni ludzie cierpią z tego powodu głód i niedostatek, bo racje żywnościowe, które dostają od swoich oprawców są niewystarczające, a często również dochodzi do pewnych nadłożyć. Młodemu Wilmowskiemu dziwnym trafem udaje się zjednać przyjaźń Indian, którzy są pod wrażeniem szlachetności białego człowieka, który za nic nie przypomina ludzi, którzy wbrew pozorom nie jest taki jak jego biali bracia. Już kolejny raz autor pokazuje nam jak bardzo ludzie z Europy przez wiele lat tyranizowali cały świat i uważali, że są lepsi od innych bez powodu…
Nic nie zapowiada pewnej katastrofy do czasu dopóki Tomek nie bierze udziału w wyścigu stumilowym, który wygrywa. Wtedy na arenę wkracza niejaki Don Pedro, który co roku wygrywał wyścig i znany jest z tego, że na swoim ranczu posiada najlepsze rumaki, jakie tylko mogą być. Próbuje odkupić od szeryfa Allana klacz, która wygrała, ale niestety nie udaje mu się. Przyjaciele z Polski znieważają go na oczach wszystkich, a on już szykuje zemstę… okrutną zemstę.
By ratować bardzo ważną dla siebie osobę Tomek musi prosić o pomoc Indian, którzy przyjęli go do swojego szczepu. Na pomoc przybywa mu sam Czarna Błyskawica, który jest przywódcą buntów wśród Indian, którzy nie zgadzają się ze swoim losem. Wilmowski zyskał jego przyjaźń ratując go z poważnej opresji. Rozpoczyna się akcja ratunkowa, która ma na celu odzyskanie utraconych rzeczy.
Jednak, czym byłaby opowieść o Tomku bez zabawnych i zarazem dramatycznych przygód bosmana Nowickiego? Ten silny mężczyzna wpadł w poważne tarapaty, otóż w obronie własnej zabił jednego z Indian i w związku z tym czeka go pal śmierci lub… no właśnie ożenek z wdową po zmarłym. Wyobrażacie sobie poczciwego bosmana z żoną i dziećmi? Ja nie! Nie jestem w stanie. Przecież to jest nie możliwe. Taki zatwardziały kawaler jak Tadeusz Nowicki nie jest w stanie mieć kobiety na całe życie, dlatego właśnie wybiera on pal śmierci ku wielkiej rozpaczy Tomasza. Jednak z nieoczekiwaną odsieczą przychodzi pewna urocza młoda dama…
Dzięki temu, że Polakowi udało się wejść do grona Indian, czytelnik jest w stanie poznać ich zwyczaje, obrządki i wiele innych rzeczy. Poznaje się podstawową różnice między tipi a wigwamami. Jesteśmy dzięki temu w stanie poznać jak ponad sto lat temu żyli Indianie, jest to z pewnością cenne. Możemy poznać kolejne rodzaje fauny i flory tym razem Ameryki Północnej. Mamy spotkanie z bizonem, które już dawno wyginęły i teraz najwyżej możemy oglądać ich szkielety. I znowu mamy to, za co również mocno kocham powieści pana Szklarskiego. Otóż wzmianki o polskich podróżnikach, który mieli nie mały wpływ na odkrywanie Ameryki czy innych zakątków świata. Kolejny raz jest okazja do poszerzenia swojej wiedzy historyczno-geograficzno-biologicznej.
Kocham całą serię, bo nieodłącznie wiąże mnie z dzieciństwem i daje namiastkę tego, co utraciłam bezpowrotnie i już nigdy nie wróci.
„Ludzie prawi i szlachetni zawsze znajdą właściwą drogę postępowania.” ~ Alfred Szklarski, Tomek na wojennej ścieżce, Warszawa 2005, s. 40
Tomek po stratowaniu przez nosorożca dochodzi do siebie na ranczu szeryfa Allana (wujka przeuroczej sikorki – jak nazywa Sally bosman Nowicki). Nie towarzyszy mu tym razem ani ojciec Andrzej Wilmowski, ani Jan Smuga. Panowie wyruszają na dalsze łowy, a opiekę nad chłopcem powierzają właśnie Tadeuszowi Nowickiemu. Oczywiście przemiła Australijka również jest znajduje się na...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-11-19
Mija niespełna rok od przygód w Australii, a przed Tomkiem czeka nowa przygoda. Po spieniężeniu złota, które dostał od poszukiwaczy złota, których obronił przed groźnymi rozbójnikami łowcy zwierząt wyruszają do Afryki by tam łapać lwy, antylopy, zebry czy żyrafy oraz legendarne okapi, o którym każdy słyszał, lecz nikt go nie widział.
Podobnie jak w pierwszej części Tomkowi w jego przygodach towarzyszą kąpany w gorącej wodzie bosman Nowicki, który jest najlepszym przyjacielem młodego Wilmowskiego i jak to określił ojciec chłopca obaj „szukali się w korcu maku”. Tadeusz Nowicki jest postacią, którą od razu się lubi. Już po pierwszym zdaniu. Wprowadza do całej powieści trochę żartu i przede wszystkim polskości. W tym tomie mamy przyjemność czytać o tym jak nadzwyczaj silnym człowiekiem jest bosman i dzięki czemu zyskuje szacunek tragarzy wynajętych na czas wędrówki przez Czarny Ląd.
Obok Nowickiego, ważną postacią jest również Jan Smuga, który dalej pozostaje idolem młodego Wilmowskiego, który stara się go we wszystkim naśladować. Smuga, jest chodzącym człowiekiem niespodzianką. Przyjaciele określają go mianem ‘niespokojnego ducha’, co ma znaczyć, że w przeszłości bywał w wielu miejscach, ale nie chce zbytnio o tym mówić. Jego poprzednia wyprawa do Afryki pozwoliła mu zaznajomić się z kulturą tego kontynentu, ale również poznać pewne tajniki, które nigdy nie były dane białemu człowiekowi.
Opanowany i rozsądny, a także nienawidzący przelewu krwi między ludźmi Andrzej Wilmowski jest rozsądkiem każdej wyprawy. To na jego barkach leży ciężar pertraktacji z obcokrajowcami, którzy mają pomagać łowcom w przedzieraniu się przez Afrykę. Nie wolno również zapomnieć o wiernym Dingo, którego Tomek dostał od Sally w ramach podziękowania za odnalezienie jej w australijskim stepie.
Tomek dojrzał przez rok szkolny, który spędził w Londynie. Nie jest już tak bardzo narwanym chłopcem, którego poznaliśmy w Australii. Mając niewielkie doświadczenie z poprzedniej wyprawy, częściej myśli o następstwach swojego zachowania czy pomysłów. Dla całej karawany jest amuletem przynoszącym szczęście w łowach i nie tylko. To on głównie przełamuje swoją otwartością opór nieufnych czarnoskórych mieszkańców Afryki, którzy mają wielki uraz do białego człowieka. Razem z bosmanem Nowickim tworzą duet, który z każdej opresji potrafi wyjść cało.
W tym tomie poznamy niebezpieczeństwa, jakie czyhały na początku XX w. na podróżników podczas ich wypraw po Afryce. Muchy tes tes, nieprzyjazne plemiona, handlarze niewolnikami, złowrogo brzmiące tam-tamy oraz niebezpieczne zwierzęta, które mogą kryć się za każdym krzewem, o czym Tomek przekonał się na własnej skórze. Przede wszystkim jednak poznamy kolejne okazy fauny i flory, dzięki wspaniałym i dokładnym opisom, a także poznamy historię polskich podróżników na nieznany wtedy jeszcze dobrze Czarny Ląd.
Pewnie nie uwierzycie, ale przy tej książce również można płakać. Również można uronić kilka łez, gdy czyta się o niedoli nie tylko naszego kraju, ale również innych ludzi, a już przede wszystkim zwierząt.
„Przede wszystkim jednak trzeba umieć pozyskiwać sobie serca ludzi… Wyrozumiałość i tolerancja są najlepszą ku temu drogą.” ~ Alfred Szklarski, Tomek na Czarnym Lądzie, Warszawa 2009, s. 157
Mija niespełna rok od przygód w Australii, a przed Tomkiem czeka nowa przygoda. Po spieniężeniu złota, które dostał od poszukiwaczy złota, których obronił przed groźnymi rozbójnikami łowcy zwierząt wyruszają do Afryki by tam łapać lwy, antylopy, zebry czy żyrafy oraz legendarne okapi, o którym każdy słyszał, lecz nikt go nie widział.
Podobnie jak w pierwszej części Tomkowi...
2021-07-31
I po skończonej Ani, z czystym sumieniem i radującym się sercem przystąpiłam do czytania kolejny raz cyklu, który podobnie jak seria o Shirley wiąże mnie z moim dzieciństwem. Pamiętam, że w czwartej lub piątej klasie szkoły podstawowej (już nie pamiętam dokładnie), jako lekturę miałam „Tajemnicza wyprawa Tomka”. Był to jeszcze okres, gdy do lektur zasiadałam, bo wiedziałam, że muszę, a coś takiego jak streszczenie nie wchodziło nawet w grę u mojej mamy. Jednak przez „Tajemniczą wyprawę Tomka” nie przebrnęłam za pierwszym razem. Odłożyłam po kilku stronach i była to moja pierwsza lektura, której nie przeczytałam. Jednak, gdy w wakacje skończyłam czytać kolejny raz cykl o Ani i nie miałam, co począć ze swoim czasem, postanowiłam sprawdzić w Internecie czy może lektura, której nie przeczytałam nie jest przypadkiem środkiem jakiegoś cyklu. I jak się okazało moje przypuszczenia były trafne, więc czym prędzej popędziłam z kartką do biblioteki i wypożyczyłam wszystkie tomy przygód młodego Wilmowskiego, który stał się nieodłączną częścią mojego dzieciństwa.
Mam nadzieje, że zostanie mi wybaczony zbyt długi wstęp. Już przechodzę do sedna sprawy, czyli recenzji. Cała historia rozgrywa się w roku 1902, kiedy to znaczna część Polski znajdowała się pod zaborem rosyjskim. Młody Tomasz Wilmowski ma lat czternaście i jest wysokim i dobrze zbudowanym chłopcem o blond włosach. Główny bohater wychowywany był przez wujostwo Karskich. Ojciec chłopca kilka lat przed rozpoczęciem powieści musiał uciekać z Polski za spiskowanie przeciwko carowi, a matka chłopca zmarła dwa lata później. Od tego czasu Tomek jest pod opieką ciotki Janiny i wujka Antoniego. Jest traktowany na równi ze swoim kuzynostwem, czyli: Ireną, Zbyszkiem oraz Witka. Z wyjątkiem lekcji angielskiego, na które Tomek uczęszcza dzięki wyraźnemu życzeniu ojca, który raz na pół roku przesyłał pieniądze na ubrania dla wszystkich dzieci. Jednak w Tomaszu drzemie niespokojny duch. Jako młody patriota chce walczyć o wolność ojczyzny. Nie godzi się z faktem, że musi się uczyć historii carskiej Rosji oraz że w szkole wykładana jest fałszywa przeszłość Polski. Matka chłopca przed śmiercią uczyła go prawdziwych dziejów jego kraju.
Pewnego dnia jednak wszystko się zmienia. Dosłownie wszystko. Tomek, wraca później ze szkoły i od progu wyczuwa, że stało się coś złego. Irena poinformowała go, że jej rodzice zamknęli się z jakimś tajemniczym jegomościem w salonie i debatują już od trzech godzin. Według dziewczynki mężczyzna pachniał dżunglą… I przygody Tomka dopiero się zaczynają. Mężczyzna okazuje się dobrym przyjacielem ojca Tomasza. Jan Smuga został wykreowany, jako idol młodego chłopaka. Od samego początku ich znajomości Wilmowski chciał być taki jak Smuga, który był łowcą dzikich zwierząt. Nowy przyjaciel zabiera czternastolatka do ojca, a potem wszyscy razem wyruszają na ekscytującą i fantastyczną przygodę do Australii, gdzie będą chwytać zwierzęta do ogrodu zoologicznego w Europie.
Tomek, daje się poznać, jako chłopiec pewny siebie i łaknący przygód, bo co chwila wpada w jakieś nowe tarapaty. Jednak przez członków ekipy jest uważany za talizman, który przynosi szczęście, bo to właśnie młody Wilmowski nakłonił tubylców do pomocy w łowach na zwierzęta. Z wyjątkiem Smugi, który stał się idolem głównego bohatera poznajemy również dobrodusznego i prostolinijnego bosmana Tadeusza Nowickiego, który jest Warszawiakiem z krwi i kości. On podobnie jak ojciec Tomka spiskował przeciwko carowi i musiał uciekać z Polski, ale w odróżnieniu do swojego przyjaciela, on w ukochanym kraju, na ukochanym Powiślu zostawił rodziców. Bosman Nowicki ma jeden ulubiony trunek, który jest ratunkiem na całe zło i jest to rum „Jamajka”. To właśnie Tadeusz Nowicki uczył Tomka posługiwać się bronią i od tego momentu stali się najlepszymi przyjaciółmi. Zawsze, gdy czytam cały cykl w roli cudownego bosmana widzę mojego tatę, który idealnie pasuje do opisu podawanego w książce.
Nie wolno zapomnieć nam o ojcu Tomka. Andrzej Wilmowski w końcu ma przy sobie ukochanego syna. Jest to mężczyzna, który twardo stąpa po świecie. Przez lata pracy, jako łowca zwierząt do ogrodów zoologicznych poznał zwyczaje innych kultur i nic nie jest go w stanie zdziwić. To właśnie po nim syn odziedziczył miłość do geografii, która nie raz uratuje życie czwórce nierozłącznych przyjaciół.
Tomek w Australii przeżywa chwile grozy, szczęścia i wzruszenia. Poluje na wielkie kangury jak i na małe misie koala. Książka daje nam możliwość nie tylko powiększenia swojej wiedzy geograficznej, ale również biologii i historii. Jest idealna dla ludzi w każdym wieku, bo dzięki niej znowu możemy poczuć się jak dzieci i przeżywać z głównym bohaterem nowe przygody. Polecam ją głównie młodszym czytelnikom, bo dzięki niej zwiedzicie cały świat nie wychodząc z domu.
„Tylko chłopcy są tak niedomyślni. Każda dziewczynka patrząc na ciebie wiedziałaby od razu, o czym myślisz.” ~ Alfred Szklarski, Tomek w krainie kangurów, Warszawa 2009, s. 201
I po skończonej Ani, z czystym sumieniem i radującym się sercem przystąpiłam do czytania kolejny raz cyklu, który podobnie jak seria o Shirley wiąże mnie z moim dzieciństwem. Pamiętam, że w czwartej lub piątej klasie szkoły podstawowej (już nie pamiętam dokładnie), jako lekturę miałam „Tajemnicza wyprawa Tomka”. Był to jeszcze okres, gdy do lektur zasiadałam, bo wiedziałam,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-06-05
Ta książka to też było moje czytelnicze „must read” tego roku, od kiedy o niej usłyszałam. Na dodatek to było moje pierwsze spotkanie tylko z twórczością Magdaleny Witkiewicz. Do tej pory czytałam tylko jej duet Z Alkiem Rogozińskim w „Pudełku z marzeniami”, które bardzo mi się podobało, ale w duetach trudno dostrzec indywidualne cechy konkretnego autora.
„Jeszcze się kiedyś spotkamy” to powieść, której akcja toczy się dwutorowo. Pierwszą bohaterką jest Justyna, którą poznajemy w dniu pogrzebu babci Adeli. Kobieta jest na rozdrożu, bo w jej małżeństwie nie dzieje się dobrze, a na dodatek musi pogodzić się ze stratą babci. Porządkując rzeczy babci jej wzrok pada na dwie filiżanki schowane za szkłem. Te filiżanki to prezent zaręczynowy babci Adeli od jej pierwszego męża Franciszka, który zaginął w trakcie II wojny światowej. I właśnie historia Adeli i Franka w czasach wojennej zawieruchy jest drugim torem tej książki. Justyna wspomina swoją przeszłość przeglądając listy i inne pamiątki po babci z czasów wojny, ale jednocześnie opowiada czytelnikowi historię Adeli, Franka, Janka, Joachima, Racheli oraz Sabiny. Ta szóstka młodych ludzi w sierpniu 1939 r. byli pełni marzeń, które chcieli spełnić. Wierzyli, że odbudują Polskę, która powstawała z kolan. Byli pełni nadziei, że przed nimi już jest świat bez wojny. Niestety Hitler atakując Polskę pokrzyżował im plany. Wszystko uległo zmianie. Rachela, jako Żydówka była w ogromnym niebezpieczeństwie i nawet ukochany Joachim nie był wstanie jej pomóc, chociaż był Niemcem i przez ojca został zaciągnięty do niemieckiej służby w Grudziądzu. Adela i Franek musieli przyśpieszyć swoje życiowe plany oraz sprzeciwić się rodzinie chłopaka. Mieli nadzieję, że uda im się przetrwać wojnę razem, aż pewnego dnia przychodzi wiadomość, że Franciszek i jego przyjaciel Jan zostają wcieleni do Wehrmachtu. A Adela postanowiła czekać… Tak jak Justyna czekała po studiach na swojego ukochanego Michała, który postanowił szukać lepszego życia w Ameryce, aby potem mieli lepiej…
Zarówno historia Adeli jak i Justyny są ciekawe, ale ja jednak czytałam głównie dla Adeli i Franciszka i dla ich losów. Zawsze z takiej literatury staram się wynieść coś ciekawego. Wiecie, co mi umknęło w mojej wiedzy historycznej odnośnie II wojny światowej? To, że Polacy byli wcielani do niemieckich służb wojskowych – wbrew swojej woli. Myślę, że umknęło mi to, ponieważ tak jest to przedstawiane w mediach, że każdy Polak, który służył w Wehrmachcie to od razu był poplecznik Hitlera i zdradzał własny kraj. Nie ukrywajmy, że na pewno i takie przypadki były, ale gdy III Rzeszy zaczęło brakować ludzi do walki ze Związkiem Socjalistycznych Republik Radzieckich to musieli skądś tych ludzi brać skoro w ich własnym kraju zaczęło im brakować. Magdalena Witkiewicz pokazała mi inną stronę historii, że czasami Polacy musieli wybierać mniejsze zło, czyli wpisywać się na listę niemiecką. Chcieli przeżyć, odzywały się w nich instynkty przetrwania, a bycie na tej liście gwarantowało kilka przywilejów. Oczywiście znowu są dwie strony medalu: ci, którzy wpisywali się, bo chcieli przeżyć, ale nie donosili na swoich braci Polaków, ale również tacy, którzy wykorzystywali to przeciwko Polakom i donosili na nich.
Magdalena Witkiewicz powołała się na psychologię transgeneracyjna. Nie zagłębiałam tematu, ale zastanawiałam się nad życiem swoim przodków i moim. Trudno mi określić czy nie popełniam tych samych błędów, co oni. Jest to jednak temat fascynujący i jeśli uda mi się dostać na ten temat jakieś pozycje to chętnie je przeczytam.
Do napisania tej recenzji zbierałam się długo. Nie napisałam jej zaraz po przeczytaniu – jak to mam w zwyczaju. Chciałam przemyśleć ją trochę. Doszłam do wniosku, że Magdalena Witkiewicz nie napisała jej na kolanie. Przyłożyła się do tego. Dała nam również spis książek, z których korzystała. Udowodniła mi, że Polscy autorzy mogą pisać dobre książki, które wzruszają i poruszają, które zmuszają nas do myślenia. Na dodatek umieściła w swojej książce dwa cudowne utwory Michała Bajora, którego słuchać uwielbiam. Ja natomiast znalazłam idealną piosenkę do wątku Justyna i Michała – Anita Lipnicka – „Trzy lata później”.
Chciałabym, żeby Magdalena Witkiewicz napisała więcej takich książek. Książek z historią w tle, bo robi to dobrze. Myślę, że po kilku jej książkach będę mogła powiedzieć, że zostałam jej fanką.
„Nie wiedziałam wtedy, że prawda często jest tuż obok nas, tylko my wciąż uparcie patrzymy w niewłaściwą stronę. Nie wiedziałam, że prawda to nie są tylko dokumenty, bo one mogą kierować nas na zupełnie niewłaściwe tropy. Nie wiedziałam również, że tajemnice lubią się odkrywać dokładnie w momencie, gdy tego potrzebujemy.” ~ Magdalena Witkiewicz, Jeszcze się kiedyś spotkamy, Poznań 2019, s 377.
Ta książka to też było moje czytelnicze „must read” tego roku, od kiedy o niej usłyszałam. Na dodatek to było moje pierwsze spotkanie tylko z twórczością Magdaleny Witkiewicz. Do tej pory czytałam tylko jej duet Z Alkiem Rogozińskim w „Pudełku z marzeniami”, które bardzo mi się podobało, ale w duetach trudno dostrzec indywidualne cechy konkretnego autora.
„Jeszcze się...
2019-10-31
Guillaume Musso polubiłam już po przeczytaniu jednej książki. Bardzo wtedy przypadł mi do gustu zarówno styl autora oraz historia jaką wymyślił. Obiecałam sobie wtedy, że szybko wrócę do jego twórczości, ale niestety nie udało mi się to, aż do momentu, w którym światło dzienne ujrzała jego najnowsza powieść „Zjazd absolwentów”.
Thomas Degalais to francuski pisarz mieszkający w Nowym Jorku. Mężczyzna w 2017 roku postanawia pojawić się na pięćdziesięcioleciu powstania swojej szkoły średniej. Wie, że to zły pomysł. Dwadzieścia pięć lat temu, pewnej grudniowej nocy Thomasa oraz jego przyjaciela Maxime połączyła straszna tajemnica, która do tej pory była bezpieczna. Jednak po dotarciu na Lazurowe Wybrzeże pewne sprawy się komplikują, a przeszłość nie chce odejść. W czasach szkolnych Thomas był zakochany w Vince. Ta miłość niszczyła go od środka, bo dziewczyna kompletnie nie zauważała jego uczuć. W dniu, w którym zniknęła wszyscy myśleli, że uciekła z nauczycielem filozofii, z którym miała romans. Jaka jest jednak prawda? Thomas wiedziony ciekawością rozpoczyna własne śledztwo na ten temat, a prawda może go zniszczyć.
Muszę przyznać, że nie jest to najlepsza książka Musso. Możliwe, że napisanie książki kryminalnej przerosło autora, który do tej pory głównie pisywał powieści romantyczno-obyczajowe. „Zjazd absolwentów” to zdecydowanie wyjście poza strefę komfortu autora. Tu wątek miłosny jest, bo mamy niespełnione uczucie Thomas do Vincki czy też Fanny do Thomasa i wątek miłosny jest siłą napędową czynów głównego bohatera. Zarówno tych w przeszłości jak i również w teraźniejszości. Jednak nie odniosłam wrażenia, żeby był on przesadzony w którymś momencie.
Z początku nawet lubiłam Thomasa, który miał pewne skłonności do użalania się nad sobą i swoim życiem, nad przeszłością, że rodzice go nie rozumieli, że dziewczyna, którą kochał nigdy nie odwzajemniła jego uczuć. Jednak wraz z upływem czasu wzrastała moja niechęć do tego bohatera. Miałam czasami wrażenie, że nie docierała do niego powaga sytuacji, która wydarzyła się dwadzieścia pięć lat temu. Uważał, że próby ujawnienia prawdy przez znajomego dziennikarza to próba zemsty za lata szkolne i dawne waśnie. Za wszelką cenę chciał uniknąć konsekwencji swoich czynów z przeszłości. Podobnie jego przyjaciele uważali, że to co się działo w 2017 roku, czyli w teraźniejszości, bo książka pisana jest w pierwszej osobie (głównie z perspektywy Thomasa) to nieprzychylne zrządzenie losu, które nigdy nie powinno mieć miejsca. Jakby nie zdawali sobie sprawy z tego, że każdy kiedyś musi odpowiedzieć za swoje czyny.
Cała historia z początku nawet mi się podobała i moja ciekawość wzrastała z każdą stroną. Chciałam wiedzieć, co tak naprawdę stało się grudniowej nocy w 1992 roku. Jednak zakończenie kompletnie zbiło mnie z tropu… i nie tego się spodziewałam. Autor zepsuł wszystko właśnie końcówką. Musso mocno przesadził ze swoją wyobraźnią. Naprawdę uważam, że ta historia miała by się zdecydowanie lepiej, gdyby zakończenie zostało poprowadzone w zupełnie innym kierunku. Poczułam się… oszukana.
Nie da się ukryć, że jest to bardzo słaba powieść Musso. Autor wyszedł poza strefę komfortu, ale nie wyszło mu to. Należy otwarcie przyznać, że nie idzie mu pisanie thrillerów czy też kryminałów. Szkoda, ale liczę, że pozostałe książki autora zrobią na mnie takie samo wrażenie jak „Telefon od anioła”.
„Trzeba się bić o wszystko i wszędzie. Często ci wyglądający na silnych są słabi i odwrotnie. Wielu ludzi prowadzi wyczerpującą walkę w ukryciu. Prawdziwym wyzwaniem jest umiejętność kłamania na dłuższą metę. Aby skutecznie okłamywać innych, trzeba najpierw okłamać samego siebie.”~ Guillaume Musso, Zjazd absolwentów , Poznań 2019, s. 229-230.
Guillaume Musso polubiłam już po przeczytaniu jednej książki. Bardzo wtedy przypadł mi do gustu zarówno styl autora oraz historia jaką wymyślił. Obiecałam sobie wtedy, że szybko wrócę do jego twórczości, ale niestety nie udało mi się to, aż do momentu, w którym światło dzienne ujrzała jego najnowsza powieść „Zjazd absolwentów”.
Thomas Degalais to francuski pisarz...
2019-07-09
„Więcej niż pocałunek” prawie wyskoczył mi szafy oraz lodówki. Ta książka była wszędzie. Miałam rażenie, że wszyscy już ja czytali tylko nie ja. Postanowiłam, więc ją przeczytać, gdy jest na fali. Spodziewałam się motylkowej powieści obyczajowej, a dostałam powieść obyczajową ze sporą dawką erotyki.
Stella ma trzydzieści lat i jest singielką. Jest specjalistką od ekonometrii i cierpi na zespół Aspergera (lżejsza odmiana autyzmu). Osiąga ogromne sukcesy na polu zawodowym, ale za to życie prywatne u niej to kompletna porażka. Stella ma ogromne trudności z nawiązywaniem kontaktów międzyludzkich a stworzenie stałego związku to dla niej komplety kosmos. Pragnie, aby cały świat porozumiewał się ze sobą za pomocą algorytmów. Postanawia jednak nauczyć się być związku i seksu. Do tego zatrudnia mężczyznę do towarzystwa - Michaela, który ma ją nauczyć wszystkiego, co może być jej potrzebne do nawiązywania relacji damsko – męskich. Wszystko byłoby w porządku gdyby nie fakt, że ich uczucia zaczynają wymykać się spod kontroli, a Michael ukrywa coś przed Stellą.
Stellę, jako bohaterkę polubiłam od razu. Nie jest idealna jak większość bohaterek. Ze względu na zespół Aspergera ma swoje fobie i rytuały, których nie lubi łamać, co powoduje, że jest urocza. Na początku bardzo mi się, jako postać podobała, bo jeszcze nie spotkałam się z taką osobą w literaturze. Jednak, gdy poznała Michaela trochę zaczęło mnie denerwować jej zachowanie. Miałam wrażenie, że cały czas tylko myśli o seksie z przystojnym „nauczycielem”. To jest właśnie jedna z wad książki. Moim zdaniem za dużo jest w niej wątków erotycznych. Za mocno zostały w niej wyeksponowane. Możliwe, że gdy czytałam recenzje tej książki to mi to umknęło, bo pewnie w innym wypadku nie sięgnęłabym po tę książkę. Michael również cały czas myślał tylko o tym, aby znaleźć się ze Stellą w łóżku. Oczywiście był delikatny i postępował tak, żeby nie urazić kobiety, bo wyczuwał, że nie jest taka jak wszystkie.
Postać męska musi mieć oczywiście swoją tajemnicę. Bardzo byłam jej ciekawa, bo autorka, co chwila podkreślała, jakim to złym mężczyzną jest Michael i jak bardzo stara się nie pójść w ślady ojca mimo problemów rodzinnych. Prawda okazała się taka, że no cóż ojciec Michaela nie okazał się mordercą lub gwałcicielem jak obstawiałam. Owszem miał swoje za uszami, ale to nie powodowało, że jego syn powinien uważać się za najgorszego człowieka na świecie. To uważam za naciągane. Myślę, że autorka mogła to lepiej poprowadzić. O ile z tego jak zachowywała się Stella w niecodziennych dla niej sytuacjach jestem wstanie uwierzyć, tak w to, że Michael, aż tak się nienawidził z powodu tego, co robił ojciec już niestety nie. Trochę zbyt przekombinowane.
Widzę, że powstaje drugi tom. Ja raczej po niego nie sięgnę. Owszem książka podobała mi się pod koniec i nawet miałam łzy w oczach przy końcówce, ale to, dlatego, że wszystko potoczyło się tak jak chciałam. Nie porwała mnie ta książka. Miało być miło i przyjemnie oraz motylkowo, a było zbyt wiele scen erotycznych w tym wszystkim i samych myśli dotyczących seksu. Jestem rozczarowana.
„Więcej niż pocałunek” prawie wyskoczył mi szafy oraz lodówki. Ta książka była wszędzie. Miałam rażenie, że wszyscy już ja czytali tylko nie ja. Postanowiłam, więc ją przeczytać, gdy jest na fali. Spodziewałam się motylkowej powieści obyczajowej, a dostałam powieść obyczajową ze sporą dawką erotyki.
Stella ma trzydzieści lat i jest singielką. Jest specjalistką od...
2019-09-19
„Kiedyś się odnajdziemy” to moja pierwsza styczność z twórczością Gabrieli Gargaś. Słyszałam wcześniej o tej autorce, ale nasze drogi nigdy wcześniej się nie zeszły. Dopiero przy premierze jej najnowszej książki postanowiłam to zmienić, ponieważ porusza tematykę wojenną, a to zdecydowanie moje klimaty.
Janina przed wojną wiodła beztroskie życie dziecka we dworku w Wołyniu. W dworku jej ojca pracowali Ukraińcy i zgodnie z opowieścią jedenastoletniej Janiny zapewniał im jej ojciec Józef odpowiednią wypłatę, a czasem również wyprawił wesele. Wszystko zapowiadało się dobrze, aż do wybuchu II wojny światowej. Z jednej strony Polskę zaatakowali Niemcy, a kilkanaście dni później z drugiej Związek Radziecki. Cała ta sytuacja i wtargnięcie Niemiec do Polski budzi w Ukraińcach myśl i nadzieję o zbudowaniu swojego niepodległego państwa. Ta myśl jest jak zaraz, która ogarniała każdego Ukraińca. Za wrogów uznali swoich sąsiadów, z którymi jeszcze kilka dni wcześniej pili wódkę i żartowali przy płocie. Na Wołyniu wybucha rzeź. Rodzina Janinki postanawia uciekać w ostatnim momencie. Ona, jej malutka siostra Terenia oraz matka i ojciec, chcą uciec do Polski. Niestety w trakcie ucieczki z rąk oprawców tylko cudem przeżywa Janinka i jej kilkumiesięczna siostra. Dziewczynki udają się do dworku swojej ciotki Bronisławy. Wiedzą, że w trójkę nie uda im się uciec, więc Janina zmuszona jest oddać swoją siostrzyczkę napotkanej na drodze Ukraince. Musi wierzyć, że ta nie skrzywdzi jej siostry skoro jest Polką i dobrze się nią zaopiekuje. Podczas ucieczki los zsyła na drogę dziewczynki i jej ciotki inną małą Polkę. Czy Janina pokocha ją jak własną siostrę?
Tadeusz w trakcie wojny poznał Annę. Oboje zakochują się w sobie. Miłość Ani i Tadka wystawia jego przyjaźń z Frankiem na próbę. Młodzi i zakochani z nadzieją patrzą w przyszłość mimo wojennej zawieruchy. Oczami wyobraźni widzą swoją rodzinę w wolnej Polsce. Niestety Powstanie Warszawskie komplikuje wszystko… Gdy armia Związku Radzieckiego wkracza do Polski tym bardziej nic nie jest takie jak sobie wyobrażali. W tym komunistycznym świecie Tadek i Janina spotykają się. Ona i on mają po wojenne rany na sercu i właśnie z tymi ranami i utraconymi przez wojnę marzeniami próbują budować swój świat w komunistycznej Polsce…
Muszę przyznać, że czuję lekkie rozczarowanie po przeczytaniu „Kiedyś się odnajdziemy”. Książkę czytało się dobrze i szybko, ale brakowało mi tego czegoś. Autorka poruszyła tematykę bardzo ważną, bo ludobójstwa na Wołyniu o którym przez wiele lat się nie mówiło. Nie mogę zarzucić, że autorka potraktowała to po macoszemu. Odrzuciła drastyczne opisy, ale nie ukrywajmy, że w literaturze dla kobiet – a do takich ta książka należy – trudno by im było się utrzymać. Jestem rozczarowana to jak książka została poprowadzona. Składa się ona z 4 części, a każda z tych części z rozdziałów, które mają swoje podrozdziały. Jedne są dłuższe, a drugie krótsze, ale to spowodowało, że miałam wrażenie iż książka złożona jest z fragmentów. Brakowało mi ciągłości i jedności. Miałam wrażenie, że autorka napisała fragmenty, które nie wiedziała jak połączyć i stąd właśnie stworzyła książkę o takiej a nie innej strukturze.
Ważnym punktem, a w zasadzie najważniejszym w każdej książce są bohaterowie. Tutaj żaden z bohaterów mi nie przeszkadzał, ale też żadnego w większy sposób nie polubiłam. Byli tacy… nijacy? Brakowało mi wybicia się postaci głównej Janiny… w sumie nie wiemy dokładnie jak toczyło się jej życie po ucieczce z Wołynia. Jest to postać kobieca, która nie miała żadnej mocnej cechy za którą ją zapamiętam. Podobnie jak Tadeusz, Franek czy Anka. Wszyscy zachowywali się jak normalny ludzie, ale miałam jednocześnie wrażenie, że są sztuczni. Nie mogę również nic powiedzieć o siostrze Janiny, która była wychowywana w ukraińskiej rodzinie, bo o niej było pod koniec zaledwie kilkadziesiąt stron, a to właśnie ta historia najbardziej mnie ciekawiła. Jej życie opisano w dużym skrócie…
Mam wrażenie, że autorka nie uniosła ciężaru swojej historii, że gdzieś po drodze się pogubiła i nie była wstanie ponownie odnaleźć dobrej drogi do tego. Doceniam, że taka powieść powstała, że na końcu książki mamy podaną literaturę. Jednak kuleje połączenie w całość i kreacja bohaterów, a przede wszystkim najważniejszy wątek, czyli Teresy Dobrzańskiej. Jest po prostu poprawnie.
„Wystarczyło słowo: „przyjdź”, a zjawię się, o której tylko zechce […]. Wystarczy, że powie „zostań”, a odwołam nasze pożegnanie; wystarczy, że na mnie spojrzy, a gotów jestem dla niej zrobić moje „wszystko”. Bo czuję do niej coś, czego jeszcze nie potrafię określić, to coś, co płynie gdzieś ze środka.” ~ Gabriela Gargaś, Kiedyś się odnajdziemy, Poznań 2019, s 282.
„Kiedyś się odnajdziemy” to moja pierwsza styczność z twórczością Gabrieli Gargaś. Słyszałam wcześniej o tej autorce, ale nasze drogi nigdy wcześniej się nie zeszły. Dopiero przy premierze jej najnowszej książki postanowiłam to zmienić, ponieważ porusza tematykę wojenną, a to zdecydowanie moje klimaty.
Janina przed wojną wiodła beztroskie życie dziecka we dworku w Wołyniu....
2019
“Ogród Zuzanny. Miłość zostaje na zawsze” był moim drugim audiobookiem w życiu. Myślałam, że nie przyzwyczaję się do tej formy lektury, ale okazało się, że najgorzej nie było, a ja nawet wyniosłam coś z tej lektury. Nie przerzucę się na audiobooki, ale od czasu do czasu pozwolę sobie jakiś przesłuchać. Do czego to doszło?! Ja, największy zwolennik wydań papierowych przesłuchałam już dwa audiobooki i zapewniam, że będzie ich więcej. Jak nic świat się kończy.
Zuzanna to mama Wojtka, która mieszka w jednym domu z matką Krystyną oraz babką Cecylią w Starej Leśnej. Kobieta kilkanaście lat temu rzuciła studia na kierunku architektura krajobrazu by zajmować się chorą na raka mamą Krystyną. Zdążyła urodzić też syna i przez krótki moment być mężatką. Pracuje w firmie Kozak Gardens, gdzie pewnego dnia otrzymuje zlecenie urządzenia ogrodu niejakiego Adama, który wraca po wielu latach z zagranicznych wojaży, a w Starej Leśnej kupił zabytkową willę. Gdy ta dwójka pierwszy raz się ze sobą spotyka okazuje się, że trzynaście lat temu spotkali się na studiach, a Adam był nieodwzajemnioną miłością Zuzy, która nie mogła się spełnić z powodu choroby matki i jej ucieczki z Warszawy. Zuzanna postanawia przesłać Adamowi wiadomość ukrytą w kwiatach. Czy stara miłość nie rdzewieje? Czy Adam i Zuza dalej pałają do siebie uczuciem?
Czy polubiłam Zuzannę? Nie, ale też nie mogę powiedzieć, że jest bohaterką znienawidzoną. Jest dla mnie nijaka. Nie miała lekkiego życia, nie skończyła wymarzonych studiów, bo zrezygnowała z nich ze względu na chorobę matki, a potem nieudane małżeństwo. Jednak doceniam, że nie narzekała na wszystko jak jej mama Krystyna, która jest zdecydowanie najgorszą postacią w tej książce. Krystynie wiecznie coś nie pasowało, wszystko krytykowała i zawsze uważała, że życie jest do bani. Z kolei Cecylia to najbarwniejsza postać tej książki. Mimo tego, co przeżyła w młodości nie traciła woli ducha i optymizmu w życiu. To bardzo ciepła postać, idealna prababcia.
To co z pewnością mi się podobało to fakt, że autorki nie skupiły się tylko na perypetiach Zuzanny i Adama, ale była również romantyczna, wojenna historia Cecylii czy też przygody singielki Wioli (jednej z dwóch przyjaciółek Zuzanny). Wszystko było równo rozłożone i kiedy zaczynał się człowiek zastanawiać nad innymi postaciami one nagle się pojawiały. To naprawdę mi się podobało. Nie czułam ciekawości, co u innych, bo autorki wszystkie wątki dobrze dociągnęły do końca. Momentami bywało śmiesznie jak przy Kulczybie Wilcze Oko, a momentami było smutno jak przy historii życia Cecylii. Wszystko dobrze wypośrodkowane.
Książka nie jest porywająca w słuchaniu, ale jest przyjemna. Rzekłabym, że poprawna. Dobrze mi się jej słuchało w pracy i nawet nie gubiłam wątków, gdy nagle musiałam oderwać się do słuchania audiobooka. Nie podobała mi się jednak w zakończeniu kwestia Wojtka. Dla mnie to było mocno naciągane i chwilę patrzyłam zaskoczona w telefon myśląc, że po prostu ktoś podmienił mi słuchanego audiobooka, ale tak niestety nie było. Autorki mocno poniosła fantazja i wybrały bardzo złe rozwiązanie tego problemu, ale no trudno…
Czy przesłucham kolejne dwie części? Tak. Z ciekawości jak potoczą się dalej losy Zuzy, a także dlatego, że jestem mocno ciekawa jakie perypetie mają dla Wioli czy Kazi. I nie ukrywajmy, ale jest to poprawna komedia do czytania lub słuchania.
“Ogród Zuzanny. Miłość zostaje na zawsze” był moim drugim audiobookiem w życiu. Myślałam, że nie przyzwyczaję się do tej formy lektury, ale okazało się, że najgorzej nie było, a ja nawet wyniosłam coś z tej lektury. Nie przerzucę się na audiobooki, ale od czasu do czasu pozwolę sobie jakiś przesłuchać. Do czego to doszło?! Ja, największy zwolennik wydań papierowych...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2019-01-07
Po krótkiej przerwie, jaką sobie zrobiłam od sagi Camilli Läckberg nadszedł czas, żeby do niej wrócić. Nie powiem, żebym tęskniłam jakoś wybitnie za Fjällbacą i jej bohaterami, ale że bardzo nie lubię zostawiać serii niedokończonych to postanowiłam wrócić do losów Eriki i Patrika.
Patrik prowadzi śledztwo odnośnie zaginięcia pewnego mężczyzny. Jednak od czterech miesięcy nie zrobił nawet kroku do przodu w tej sprawie. Poszukiwany jakby zapadł się pod ziemię. Pewnego dnia zwłoki zostają znalezione w skutym lodem jeziorze. Na dodatek znajomy jego żony Eriki dostaje listy z groźbami. Początkowo tych dwóch spraw nic nie łączy, jednak, gdy zostają znalezione zwłoki jeszcze jednego mężczyzny wszystko nabiera nowego znaczenia i nic nie jest takim, na jakie wyglądało wcześniej. Kto nienawidził do tego stopnia, żeby zabić z pozoru spokojnego mężczyznę, głowę rodziny i ojca dwójki dzieci? Kto chce upokorzyć przyjaciela Eriki wysyłając mu listy? Czy napisana przez niego książka zawiera niezałatwione sprawy z przeszłości?
Muszę przyznać, że miesięczna przerwa od czytania serii dobrze mi zrobiła, bo Erika Falck przestała działać mi na nerwy. Pewne jest to, że kwestią czasu jest, gdy znowu zacznę mieć jej dość. Erika jest w ciąży tym razem z bliźniętami i w sumie trudno mi uwierzyć, żeby w tym stanie miała jeszcze siłę żeby rozwiązywać różnego rodzaju zagadki kryminalne, a jednak to robi. Jednocześnie jest to kolejny raz, gdy autorka pokazuje nam kompletny brak pomysłowości lokalnej policji, ale no jakoś to przeżyję. Pozostali bohaterowie wywarli na mnie taki samo wrażenie, co wcześniej. Patrik to ciepłe kluchy, Mellberg to narcyz, Martin dalej jest ciapą, Gösta to leser z przebłyskami do pracy, a Paula to nijaka policjantka, która nie wyróżnia się niczym wybitnym i nawet trudno opisać ją jednym słowem. Postacie są płaskie, ale dzięki zgrabnemu stylowi pisania Läckberg człowiek wciąga się w jej książkę.
Skoro już o stylu pisania mowa to muszę przyznać, że pomysł na tę historię okazał się dobry. Może nie tak genialny jak w „Kamieniarzu”, ale zakończenie mnie zaskoczyło i je kupuję. Część rzeczy rozwiązałam w trakcie czytania, ale to, kto zabił i jak wbiło mnie trochę w fotel. Naprawdę nie spodziewałam się tego. Camilla ponownie pokazała, że ma przebłyski na genialnego pisarza, bo obecnie jest tylko średnim/dobrym.
Poruszony został wątek chorób psychiczny i uważam, że dobrze autorka go pokazała. Do czego prowadzą te, które są nieleczone? Jak dramatyczne skutki mogą wywołać? Jak bardzo mogą być przywodzone osoby z najbliższego otoczenia przez chorego? To daje kolejny plus tej książce.
„Syrenka” zaskoczyła mnie pozytywnie. Na początku nie byłam do niej przekonana, ale z każdą stroną przyciągała mnie do siebie niczym śpiew syreny zagubionych marynarzy. Nie jest genialna, ale jest lepiej niż dobrze. Ja jednak doskonale wiem, że kolejne części serii mogą być gorsze i to mnie martwi.
"Człowiek nigdy nie wie wszystkiego o drugim człowieku. Nawet o tym ukochanym, z którym żyje, na co dzień." ~ Camilla Läckberg, Syrenka, Warszawa 2011, s. 55.
Po krótkiej przerwie, jaką sobie zrobiłam od sagi Camilli Läckberg nadszedł czas, żeby do niej wrócić. Nie powiem, żebym tęskniłam jakoś wybitnie za Fjällbacą i jej bohaterami, ale że bardzo nie lubię zostawiać serii niedokończonych to postanowiłam wrócić do losów Eriki i Patrika.
Patrik prowadzi śledztwo odnośnie zaginięcia pewnego mężczyzny. Jednak od czterech miesięcy...
2019-01-16
W siódmy tom „Serii o Fjällbace” wchodziłam z trochę większymi nadziejami niż w poprzednie, bo „Syrenka” naprawdę była dobrą pozycją. Na dodatek wątek obyczajowy głównych bohaterów skończył się w sposób dość nieoczekiwany i musiałam, czym prędzej poznać jak potoczą się dalej losy Patrika i Eriki.
Muszę sobie pozwolić na małe zdradzenie zakończenia poprzedniego tomu, czyli „Syrenki”, ale to będzie dotyczyło tylko wątku obyczajowego, czyli sfery prywatnej postaci. Na ostatnich stronach „Syrenki” przeczytaliśmy, że Patrik miał zapaś i wylądował w szpitalu, a Erika i jej siostra Anna (obie będące w zaawansowanych ciążach) uległy wypadkowi samochodowemu, który spowodowała pijana kobieta. Dla Eriki wypadek nie skończył się tragicznie, bo w zasadzie nie ucierpiała w nim, a jej synkom nic się nie stało, a po odbyciu koniecznej dla wcześniaków hospitalizacji mogła je zabrać do domu. Anna nie miała tyle szczęścia. Jej synek zmarł. Kobieta jest w ciężkiej depresji, a jej związek z ojcem dziecka jest na skraju przepaści. Wszystkie siły Eriki i Patrika w wolnym czasie są skierowane na Anne i pomoc w uporaniu się z dramatem, który przeszła. Patrik po długim zwolnieniu wraca do pracy w policji. Od razu na wejściu dostaję sprawę zamordowania Matsa Sverina. Kto zabił szanowanego dyrektora finansowego gminy? Co wspólnego ma z tym jego wizyta w Gråskår na kilka dni przed śmiercią? Co ukrywa młoda kobieta, która się tam ukrywa wraz z synkiem? Jakie tajemnice skrywał w sobie zamordowany? Na te i inne pytania musi znaleźć odpowiedź Patrik i jego ekipa.
Pierwszy raz w historii całej serii Erika naprawdę nie była zbyt wścibska i nie wtykała nosa w śledztwo męża. Trzymała się z boku – pewnie ze względu na bliźnięta, którymi musiała się opiekować. Ta Erika naprawdę mi się bardzo podobała. To, w jakiej sytuacji się znalazła pod koniec książki uważam, że było dziełem nieszczęśliwego wypadku, a nie jej wścibstwa. Uważam, że chciała wtedy dobrze i nie miała wcale w planach niczego więcej niż pomoc. Wątek prywatny postaci był bardzo, ale to bardzo smutny i wyczuwałam te emocje. Było mi bardzo żal Anny, bo najpierw była ofiarą przemocy domowej, a teraz, gdy od kilku tomów wszystko szło w dobrym kierunku los znowu podciął jej skrzydła. Jestem naprawdę bardzo ciekawa jak dalej potoczy się jej związek z Danem. W sferze kryminalnej to dalej akcja toczyła się dość leniwie i policjanci bardzo powoli wpadali na kolejne ślady, a w zasadzie przez większość książki kręcili się w miejscu niczym bąki dla dzieci. Chociaż jestem wstanie to zrozumieć, bo naprawdę z tego, co się dowiadywali o zamordowanym trudno było cokolwiek wyciągnąć, a już tym bardziej coś, co mogłoby im pomóc w śledztwie. Znowu został poruszony bardzo ważny temat społecznie, a mianowicie: przemoc domowa. Niby tak wiele się o niej mówi, niby akcje, które mają uświadamiać kobietom, że nie mogą się pozwolić tak traktować, ale dalej wiele z nich pozwala, aby „ukochany” je bił. Nie podobało mi się, że jeden z wątków nie został dokończony, trochę urwany w końcówce i muszę się tylko domyślać jak to wszystko się skończyło.
Muszę przyznać, że wcale nie jest to najgorsza książka tej autorki jak sugerowało mi wiele recenzji „Latarnika”. Dalej uważam, że do tej pory najgorszą częścią była „Ofiara losu” i zdania szybko chyba nie zmienię. „Latarnik” był przyzwoity i na poziomie pierwszego tomu. Czytało się książkę dobrze i w miarę szybko i nie odczuwałam zbytniego znużenia tematem.
Nie mam szczególnych uczuć po przeczytaniu tej książki. Nie odczuwałam zdenerwowania, jak po przeczytaniu „Ofiary losu”, że jest tak źle, że chyba gorzej być nie może, ani również nie jestem zachwycona jak po „Kamieniarzu”. Jest przeciętnie, a ja już wolę to niż źle w wykonaniu Läckberg.
W siódmy tom „Serii o Fjällbace” wchodziłam z trochę większymi nadziejami niż w poprzednie, bo „Syrenka” naprawdę była dobrą pozycją. Na dodatek wątek obyczajowy głównych bohaterów skończył się w sposób dość nieoczekiwany i musiałam, czym prędzej poznać jak potoczą się dalej losy Patrika i Eriki.
Muszę sobie pozwolić na małe zdradzenie zakończenia poprzedniego tomu, czyli...
2019-01-22
Powiedzmy sobie szczerze, że gdybym po „Latarniku” nie miała pozostałych części serii w domu to pewnie na siódmym tomie zakończyłaby się moja przygoda z sagą kryminalną Läckberg. Jednak, że mam skompletowany cały cykl to czytam dalej.
Ebba po wielu latach nieobecności na rodzinnej wyspie Valö wraca tam wraz z mężem. Oboje próbują dojść do siebie po dramatycznej śmierci ich synka Vincenta, która oddaliła ich od siebie. Podczas Wielkanocy w 1974 roku zniknęła cała rodzina Ebby oprócz niej – małej rocznej dziewczynki. Rodzina zniknęła bez śladu. Na miejscu nie było żadnych najmniejszych dowodów zbrodni. Wszystko wyglądało tak jakby po prostu wstali od wielkanocnego obiadu i wyszli. Jak zniknięcie całej rodziny wiąże się z pożarem, który ktoś podłożył pod dom, gdy Ebba i jej mąż spali? Kto chciał, żeby małżeństwo zginęło. Czy Patrik, który prowadzi śledztwo rozwikła zagadkę z przeszłości?
I wróciła! Nieustraszona, wścibska i idealnie irytująca bohaterka. Kiedy całe śledztwo nie idzie i miejscowa policja jest bezradna wtedy wchodzi ona ubrana cała na biało! Dobra czy na biało to nie wiem, ale wkracza niczym super bohater. Oczywiście mówię tu o Erice, bo przecież, o kim innym? Naprawdę kandyduje do pierwszego miejsca na najbardziej irytującą bohaterkę roku. Na miejscu Patrika dawno powiedziałabym jej, że od śledztw ma się trzymać z daleka. On też ponosi winę za to, że jego żona wtrąca się, bo często zdradza jej zupełnie niepotrzebnie szczegóły śledztwa. W tej części Erika po prostu przechodziła samą siebie. Szczytem jej głupoty było to, że nie powiedziała mężowi o tym, że ktoś włamał się do ich domu. Po co zawracać mu głowę jakimiś pierdołami? Przecież nic nie zginęło. A chociaż po to, że jest matką trójki dzieci i to o nich powinna myśleć i o ich bezpieczeństwie – jeśli jej własne nie jest dla niej dostatecznym motywem. Jako matka trójki dzieci ma bardzo dużo czasu na to, aby wtykać nos w nie swoje sprawy.
Na dodatek od kilku tomów zastanawia mnie jedno: dlaczego nikt do tej pory nie zainteresował się szefem komisariatu Bertilem Melbergiem? Ten człowiek to istna katastrofa, jako policjant, a mniemanie ma o sobie wysokie. Czy autorka nie mogła stworzyć szefa Patrika, jako kogoś inteligentnego tylko zapatrzonego w siebie narcyza? Oczywiście, że nie mogła, bo wtedy Patrik nie mógłby wypaść na tego dobrego i sprytnego policjanta, który tak naprawdę kieruje pracą całego zespołu. To już trochę męczące, że Patrik jest kryształowy, a pozostali bohaterowie albo są za leniwi do pracy, albo mają o sobie wielkie mniemanie, albo po prostu zbyt nieśmiali do pracy w policji. No naprawdę litości!
Muszę przyznać, że ta część mnie bardzo zawiodła. Od początku zapowiadała się bardzo dobrze i rozkręcała się z każdą stroną, ale niestety zakończenie, które miało wbić człowieka w fotel niestety mocno mnie rozczarowało. Bomba nie wybuchła, a ja poczułam się oszukana, bo autorka naprawdę miała fabułę, był podkład do całej intrygi, a zakończyła to w sposób, który mnie mocno rozczarował. Jak dla mnie nie trzymało się to wszystko siebie i uważam, że można by to było lepiej rozegrać. To było tak jak rozpakowywanie prezentów. Dostałeś już prawie wszystkie części do złożenia super kolejki, ale brakuje tylko tego jednego jedynego elementu czy bajeranckiego pociągu, a tu od cioci, która miała to kupić dostajesz sweter w misie…
Niestety mimo zapewnień ze wszystkich stron ja nie uważam, żeby „Fabrykantka aniołków” była genialna. Dla mnie jest słaba tak jak „Kaznodzieja” czy „Ofiara losu”. Potencjał był i tak jak w większości książek Camilli Läckberg nie został on wykorzystany.
Powiedzmy sobie szczerze, że gdybym po „Latarniku” nie miała pozostałych części serii w domu to pewnie na siódmym tomie zakończyłaby się moja przygoda z sagą kryminalną Läckberg. Jednak, że mam skompletowany cały cykl to czytam dalej.
Ebba po wielu latach nieobecności na rodzinnej wyspie Valö wraca tam wraz z mężem. Oboje próbują dojść do siebie po dramatycznej śmierci ich...
2019-01-27
Naprawdę każdej kolejnej książce Camilli Läckberg daję szansę i staram się jej nie oceniać przez pryzmat poprzedniczek. Jednak przy dziewiątej części nie mogłam dłużej udawać, że nie widzę, iż momentami autorka leci bardzo bezpiecznymi dla siebie schematami. I jak „Pogromca lwów” miał być najlepszą książką w dorobku autorki tak w trakcie czytanie nie czułam, żebym miała dostać wielkiego szoku na koniec.
W mroźny styczniowy dzień w Fjällbace pod kołami samochodu ginie czternastoletnia dziewczyna. Od razu Patrik i Gösta rozpoznają w niej Victorię, która zniknęła cztery miesiące temu. Sekcja zwłok wskazuje, że ten, kto ją przetrzymywał dramatycznie ją okaleczył. Patrik musi odkryć, kto jej to zrobił i czy między zniknięciami czterech innych dziewczyn z całej Szwecji, a tym są pewne podobieństwa i czy stoi za nimi ta sama osoba. Erika z kolei zajmuje się pisaniem kolejnej książki. Skupia się na kobiecie, która odbywa karę więzienia za zabójstwo męża. Laila Kowalski jednak nie chce zdradzić, co tak naprawdę stało się tego dnia, gdy zginął jej mąż. Jaką tajemnicę ukrywa kobieta? Czy Erika nakłoni Lailę to rozmowy? Czy sprawa Eriki i śledztwo Patrika w jakiś sposób się łączą ze sobą? Czy Patrikowi uda się trzymać Erikę z dala od śledztwa?
Sam pomysł na fabułę był ciekawy, ale niestety dla mnie tej książce zabrakło tego czegoś. Wszystko układało się w jedną całość i grało ze sobą na najwyższym poziomie, ale niestety zakończenie było po prostu nijakie. Spodziewałam się większego bum. Ta historia miała potencjał, ale jak dla mnie nie został wykorzystany, co mnie bardzo boli. Wszędzie trąbiono o tym, że jest to najlepsza powieść Läckberg, a jak dla mnie plasuje się gdzieś na szarym końcu. Odnoszę wrażenie, że autorka po prostu przy ostatnich tomach się zaczęła wypalać i po prostu zaczęła odcinać kupony od serii, która przyniosła jej sławę.
Jest też coś, co mnie już mocno zaczęło denerwować, a mianowicie sprowadzanie wszystkich nieszczęść świata na siostrę Eriki – Annę. Ta kobieta wycierpiała się przez dziewięć tomów tyle, że dało się tym obdzielić nie jedną postać w tej książce i wszystkim byłoby po równo. Oczywiście duet Erika i Patrik oprócz lekkiego pecha w kilku przypadkach nie spotyka nic złego. A oni i tak ten pech uważają, że spotyka ich coś najgorszego na świecie i ciągle powtarzają, że jak dobrze, że wszyscy żyją. Owszem, ale kilka metrów dalej jest Anna, której świat wali się na głowę w każdym tomie i dziwię się, że ta kobieta jeszcze jest w stanie to wszystko udźwignąć.
Na ostatnie pytanie w drugim akapicie jestem Wam wstanie odpowiedzieć już teraz. Otóż Erika jak zawsze wtrąci swoje pięć groszy do sprawy. Naprawdę nie wiem, dlaczego autorka nie widzi, że takie zachowanie kobiety bardziej całej powieści oraz serii szkodzi niż pomaga. Niestety coraz mocniej Erika działała mi na nerwy i nie uważam wcale, że jest to wina czytania serii w zasadzie ciągiem. Po prostu autorka z tomu na tom robi ją coraz bardziej irytującą osobą. Na dodatek brakuje mi takie wypośrodkowania postaci, albo tego żeby się zmieniały. Irytuje mnie to, że Mellberg jest wiecznie tym złym policjantem, który umie tylko robić konferencje prasowe, bo kocha medialny szum. Kilka razy w ciągu całego cyklu Läckberg pokazała go z dobrej strony, więc mogłaby go stopniowo zmieniać albo wcale tych dobrych stron nie pokazywać, bo w końcu za coś został oddalony z Göteborga do tak małego komisariatu w Fjällbace, prawda?
Miała być najlepsza część w całej serii, a wyszło jak zwykle, czyli po prostu miałko i nijak. Camilla Läckberg wypala się w ostatnich tomach i ja, jako czytelnik bardzo to widziałam, ale ona, jako pisarka chyba nie. Jest to trochę smutne, bo uważam, że lepiej zakończyć serię mocnym i dobrym akcentem niż ciągnąć coś na siłę, bo przynosi zysk.
Naprawdę każdej kolejnej książce Camilli Läckberg daję szansę i staram się jej nie oceniać przez pryzmat poprzedniczek. Jednak przy dziewiątej części nie mogłam dłużej udawać, że nie widzę, iż momentami autorka leci bardzo bezpiecznymi dla siebie schematami. I jak „Pogromca lwów” miał być najlepszą książką w dorobku autorki tak w trakcie czytanie nie czułam, żebym miała...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2019-02-02
Z ulgą przyjęłam fakt, że „Czarownica” jest ostatnim tomem z serii, jaki mi pozostał. Po najnowszą książkę autorki pod tytułem „Złota klatka” nie sięgnę. Wystarczy mi to, co dostałam przez dziesięć tomów „Sagi o Fjällbace”. Nie mam nawet pewności czy sięgnę po jedenastą część, bo zakończenie wątku Anny wskazuje, że ciąg dalszy nastąpi…
Z gospodarstwa koło Fjällbacki zaginęła czteroletnia Linnei. Trzydzieści lat temu z tego samego gospodarstwa również zaginęła czteroletnia Stella. Wtedy do morderstwa przyznały się dwie trzynastolatki, które potem odwołały zeznania. Jedna z nich dalej mieszkała w Fjällbace, a druga po latach wróciła do miasta jako hollywoodzka gwiazda, która ma zagrać główną rolę w filmie o Ingrid Bergman. Patrik i jego koledzy próbują znaleźć wspólny mianownik między tymi dwoma sprawami. Wsparciem dla nich jest jego żona Erika, która pracuje nad książką dotyczącą wydarzeń sprzed trzydziestu lat. Czy dwie nastolatki trzydzieści lat temu zabiły czteroletnią Stellę? Czy powrót jednej z nich po latach sprawiał, że też one odpowiadają za śmierć Linnei? Jaki związek jest między tymi dwiema sprawami? Patrik musi odgrzebać stare trupy, by dowiedzieć się prawdy.
W tej części autorka postanowiła nie robić z Eriki kogoś, kto na siłę próbuje pomóc policji, ale kogoś, od kogo policja tej pomocy potrzebuje. Cóż sprytny zabieg, ale dalej nie sprawił, że przekonałabym się do tej postaci, bo jej wieczne narzekanie na to, że nie ma czasu na pracę, że dzieci hałasują, że praca Patrika zawsze jest na pierwszym miejscu. Niestety jest policjantem i to w zasadzie nie jest jego praca, a służba dla państwa. Kiedy ją podejmował wiedział, na co się pisze, a ona, kiedy zostawała jego żoną i matką jego dzieci wiedziała, kim jest, więc jej narzekania są bardzo słabe. Na dodatek niech się cieszy, że zawsze, kiedy wpada na genialny lub nie pomysł ma, z kim zostawić córkę i synów. Zawsze pomocą służy albo siostra Anna albo teściowa.
Autorka znowu to zrobiła i mam wrażenie, że robi to z czystą premedytacją. Bertil Mellberg znowu pokazał się brakiem inteligencji i nie został za to ukarany w żaden sposób związany z jego pracą. Przecież ma swoich przełożonych, których powinno zainteresować to, co zrobił i do czego to doprowadziło. Złamał prawo! Camilla Läckberg już w kolejnej książce robi ten zabieg. Najpierw sprawia, że szef komisariatu wprowadza śledztwo w bagno i niby wyciąga z tego jakieś wnioski, ale w kolejnym tomie o tym zapomina. Dla mnie to jest bark konsekwencji. Naprawdę. To już gruba przesada.
Muszę przyznać, że znowu jestem rozczarowana. Jestem rozczarowana próbą połączenia wątków z przeszłości z tymi z teraźniejszości. Naprawdę spodziewałam się czegoś innego i to, co ja podejrzewałam od pewnego momentu książki byłoby lepsze niż to, co zaserwowała nam autorka – nawet, jeśli byłoby to za bardzo przewidywalne. Łączenie sprawy Linnei, Stelli i Ellin, która żyła w 1672 było dla mnie już mocno przesadzone. Historia Ellin i palenie czarownic jest interesujące, ale to jak autorka próbowała połączyć to z teraźniejszością dla mnie jest już za mocno naciągane.
Läckberg już w kilku książkach poruszała wątki polityczne. Na jej tapecie głównie są ludzie z partii politycznej Przyjaciele Szwecji a także imigranci oraz kwestie rasistowskie. Nie będę rozwijać tego punktu za bardzo, bo uważam, że poglądy polityczne są indywidualną sprawą każdego z nas, ale to jak został poprowadzony ten wątek w „Czarownicy” sprawia, że nie do końca chce mi się wierzyć w to, że ta powieść została dobrze przyjęta w Szwecji. Oczywiście nie mam, co do tego pewności i to zaznaczam, ale po prostu w obliczu zamachów, które są na całym świecie pokazywanie tego wątku w takim świetle mnie nie zachęciło za bardzo do czytania.
Naprawdę cieszę się, że to koniec tej serii, że nie ma dalszych tomów, że mogę o niej zapomnieć albo raczej próbować zapomnieć. Na początku naprawdę byłam dobrze nastawiona, bo w końcu obiecywano mi Larssona w spódnicy. Niestety nie dostałam nawet jego namiastki. „Czarownica” nie jest wcale fenomenalna. Jest średnia. Bardzo średnia.
"Wiedział też, że ludzie chcą prostych rozwiązań i odpowiedzi. Problem w tym, że proste odpowiedzi rzadko są prawdziwe, bo rzeczywistość jest zwykle bardziej złożona, niż byśmy chcieli." ~ Camilla Läckberg, Czarownica, Warszawa 2017, s. 316.
Z ulgą przyjęłam fakt, że „Czarownica” jest ostatnim tomem z serii, jaki mi pozostał. Po najnowszą książkę autorki pod tytułem „Złota klatka” nie sięgnę. Wystarczy mi to, co dostałam przez dziesięć tomów „Sagi o Fjällbace”. Nie mam nawet pewności czy sięgnę po jedenastą część, bo zakończenie wątku Anny wskazuje, że ciąg dalszy nastąpi…
Z gospodarstwa koło Fjällbacki...
2020-01-03
Bardzo zazdroszczę osobom, które potrafią porzucić książkę w trakcie czytania lub całą serię w połowie, bo przestały im się podobać. Ja tak nie umiem. Zawsze kończę czytać to, co zaczęłam. Tak mi nakazuje mój wewnętrzny pedantyzm. Dzięki temu mogę konkretnie podać, co mi się nie podobało w całości. „Sam na sam ze śmiercią” jest drugim tomem z serii o Wiktorze Wolskim i gdybym tego nie wiedziała to po „Brudnej grze” pewnie bym nie sięgnęła po tą część.
Od wydarzeń w „Brudnej grze” minęło 16 miesięcy. Wolski już nie pracuje w Europolu, do którego przeszedł w poprzednim tomie. W zasadzie to nawet nie wiadomo czy odszedł sam czy został wyrzucony. Przez czas jego pracy w Europolu w komendzie stołecznej zaszły spore zmiany. Jego poprzedni przełożony Morawiec przeszedł do Komendy Głównej. Jego miejsce zajął niejaki Schmidt, który nie darzy Wolskiego sympatią i prędzej odejdzie z ziemskiego padołu niż zatrudni go ponownie w stołecznej. Wiktor musi jednak za coś żyć, więc przyjmuje zlecenie od bohatera poprzedniego tomu Jana Grabka, który jest właścicielem klubu Grabex Zielonka. Klub ma ogromne pieniądze i nawet dobrych zawodników, ale w barażach do ekstraligi sensacyjnie odpadli. Kilka godzin po meczu ofiarą morderstwa pada jeden z czołowych zawodników Moloki Mooketski, który pochodził z Botswany. Wiele wskazuje na mord rytualny. Jaka jest prawda? Czy Wolski znajdzie mordercę? Czy sprawa złamania przez Wiktora prawa, gdy był policjantem stołecznej doprowadzi go do więzienia?
Muszę przyznać, że z każdą stroną coraz mniej podobało mi się zachowanie Wiktora Wolskiego. Dobrze, że autor nie zrobił z niego zmarnowanego gliny uzależnionego od alkoholu, ale jednocześnie przemienił go w mężczyznę, który nie panuje nad swoimi emocjami. Wiktor wymachuje pistoletem na lewo i prawo, ściga się samochodem na ulicach Warszawy jakby był sam w mieście i ten, kto go chce dogonić. Zastrasza ludzi, doprowadza ich do ostatecznych emocji. Możliwe, że jest skuteczny, ale jego zachowanie zdecydowanie mi pokazało, że nawet, jeśli został wyrzucony z Europolu to bardzo słusznie.
Co się tyczy fabuły to muszę powiedzieć, że porywająca nie była. Wolski dalej próbuje rozwiązać zagadkę morderstwa swojego ojca, którą przeplata z rozwiązaniem śmierci Mooketskiego. Naprawdę gdybym nie miała kolejnych tomów to nie sięgnęłabym po ciąg dalszy. Według mnie Pałasz nie dołączył do ekstraklasy polskiego kryminału. Dla mnie jest to niestety, ale słaba książka. Nie trzyma w napięciu, nie doprowadza mnie do szybszego bicia serca. Średni i raczej lekki kryminał niż coś, co wciśnie Was w fotel.
„Wydaje ci się, że znasz kogoś dobrze – odparł po dłuższym milczeniu. – Że ufasz mu i że on ci ufa. Wydaje ci się, że jesteście z tej samej, nomen omen, gliny. Ale nigdy nie wiesz, czy ktoś, kto jest najbliżej, nie wbije ci noża w plecy.” ~ Nikodem Pałasz, Sam na sam ze śmiercią, Warszawa 2015, s. 441.
Bardzo zazdroszczę osobom, które potrafią porzucić książkę w trakcie czytania lub całą serię w połowie, bo przestały im się podobać. Ja tak nie umiem. Zawsze kończę czytać to, co zaczęłam. Tak mi nakazuje mój wewnętrzny pedantyzm. Dzięki temu mogę konkretnie podać, co mi się nie podobało w całości. „Sam na sam ze śmiercią” jest drugim tomem z serii o Wiktorze Wolskim i...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2019-11-21
Od czasu do czasu warto oderwać się od autorów zagranicznych i przyjść po coś do czytania ze swojego rodzimego podwórka. Tak też zrobiłam i sięgnęłam po trylogię kryminalną o Wiktorze Wolskim, której autorem jest Nikodem Pałasz.
Wiktor Wolski inspektor Wydziału do Walki z Terrorem Kryminalnym i Zabójstw Komendy Stołecznej Policji prowadzi śledztwo w sprawie morderstwa polskiego tenisisty Artura Malewicza. Artur Malewicz to nie byle, jaki tenisista. To triumfator Wimbledonu, jeden z lepszych na świecie, a w Polsce zaszedł dalej niż Wojciech Fibak. Artur został zamordowany dzień po zdobyciu World of Championships w Londynie. Wiktor Wolski musi wniknąć w świat tenisa, który nie okazuje się być wcale taki biały jak się wszystkim wydaje. Dziwiki, narkotyki, alkohol oraz doping. Tym wszystkim otaczał się zamordowany. Wiktor musi dowiedzieć się, kto i dlaczego zabił gwiazdę światowego tenisa.
Wiktor Wolski to policjant, z którym jeszcze się nie spotkałam. Życie prywatne ma popsute, bo ojca zabili mu w 1990 roku, a sprawa nigdy nie została wyjaśniona, a akta tajemniczo zniknęły przy zmianie ustrojowej. Matka zmarłą, podobnie jak żona i dwójka dzieci. Te nieszczęścia nie spowodowały, że stoczył się na dno. Nie jest uzależniony od alkoholu czy narkotyków, nie uprawia przygodnego seksu z każdą napotkaną kobietą. Wie, na czym polega jego praca i stara się pomagać swoim podwładnym. Miło czytać o policjancie, który nie stoczył się na samo dno. Czy polubiłam Wiktora? Ani on mnie ziębi ani parzy. Mam wrażenie, że większość postaci w tej książce właśnie taka jest: nijaka. Brakuje postaci wyróżniającej się. Chociaż na tle ich wszystkich to właśnie Wolski jest postacią z ikrą. Wiktor Wolski nie jest również policjantem idealnym. Mam również świadomość, że policja w naszym kraju działa jak działa, ale nie podobało mi się jego nadużywanie władzy, aby osiągnąć cel i tylko, dlatego był jednym z najlepszych. Jego działania napędzania nigdy niewyjaśniona śmierć jego ojca, a także tragiczny wypadek samochodowy, w którym zginęła żona i dwójka dzieci. Miałam wrażenie, że momentami jest niepoczytalny umysłowo.
„Brudna gra” liczy 500 stron i wydrukowana jest dość dużymi literami, ale niestety jest przegadana. Momentami miałam wrażenie, że jest to niekończąca się opowieść. Trochę za bardzo przeciągnięta. Mam też zarzut do Pana Nikodema Pałasza. Skoro już stworzył fikcyjnego polskiego tenisistę, który jest jednym z lepszych na świecie to, czemu nie stworzył do tego całej obsady tenisowej? Przekręcenie nazwiska Rogera Federera czy Johna McEnroe w pewnym momencie powodowało u mnie już irytację. Tam samo było z imieniem i nazwiskiem Cristiano Ronaldo. Naprawdę? Nie można już było pokusić się o stworzenie własnych nazwisk? Dla mnie to posunięcie jest objawem lenistwa autora podczas tworzenia książki. Może w przypadku piłki nożnej nie zauważyłabym dużych różnic, bo jest to sport, którym mniej się interesuje, ale tenis jednak oglądam i czołówkę światową znam, a także starczych zawodników, którzy są legendami. Bardzo zły zabieg Panie Nikodemie.
„Brudna gra” to debiut autora i to czuć. Książkę czyta się szybko to jednak nie jest ona najlepszym kryminałem na świecie i naprawdę bardzo dużo mu tego brakuje. Określiłabym to, jako lekki kryminał, z którym w sumie jeszcze się nie spotkałam.
Od czasu do czasu warto oderwać się od autorów zagranicznych i przyjść po coś do czytania ze swojego rodzimego podwórka. Tak też zrobiłam i sięgnęłam po trylogię kryminalną o Wiktorze Wolskim, której autorem jest Nikodem Pałasz.
Wiktor Wolski inspektor Wydziału do Walki z Terrorem Kryminalnym i Zabójstw Komendy Stołecznej Policji prowadzi śledztwo w sprawie morderstwa...
2019-11-11
Od momentu wypuszczenia przez HBO serialu „Czarnobyl” miałam trzy postanowienia. Po pierwsze obejrzeć serial, po drugie przeczytać książkę Kate Brown „Czarnobyl. Instrukcje przetrwania”. A na samym końcu poznać treść książki „Czarnobylska modlitwa. Kroniki przyszłości” Swietłany Aleksijewicz. Wcześniej ta książka została wydana pod tytułem „Krzyk Czarnobyla”.
Człowiek…
Kim jest? Co czuje? Co myśli?
Każdy z nas jest inny. Każdy z nas czuje coś innego. Każdy z nas myśli inaczej.
Jednak w obliczu śmierci wszyscy jesteśmy tacy sami. Wszyscy to samo czują i wszyscy myślą tak samo.
Czarnobyl leży na Ukrainie w obwodzie kijowskim. Wydawałoby się, że to właśnie Ukraina powinna być najbardziej poszkodowana w wyniku katastrofy jądrowej w Czarnobylu. Tragedia sięgnęła również sąsiadującą z Ukrainą Białoruś. Z obszarów skażonych była ewakuowana ludność do póki wystarczyło na to środków. Nikt tym ludziom nie mówił, dlaczego ani, że nigdy nie wrócą do swoich domów. Potraktowani byli przedmiotowo – jakby nigdy nic nie znaczyli…
Tylko czy dla Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich znaczyli cokolwiek? Kim w ZSRR był człowiek? Czytając „Czarnobylską modlitwę” odnosiłam wrażenie, że niczym. Ważniejsze od zdrowia ludzi było wypełnienie planu, który został założony przez państwo. A co, że wykonujący go ludzie będą wdychać napromieniowanie powietrze, pracować w napromieniowanej glebie, że napromieniowana żywność, która nie nadaje się do spożycia trafi do regionów gdzie napromieniowanie nie dotarło? Nic. To nie było ważne. To wszystko było nic. Pamiętajmy również, że gdyby Szwecja nie ostrzegła Europy o skażonym radioaktywnie powietrzu Związek Socjalistycznych Republik Radzieckich ukrywałby to tak długo jak było by to możliwe lub też nie powiedział o katastrofie w Czarnobylu wcale. Tak było wtedy. Wszystko owijane było tajemnicą.
W tym wszystkim brali udział ludzie. Zwykli obywatele, którzy wiedli najzwyklejszy żywot. Zaciągano do sprzątania rezerwy wojskowe bez powiedzenia gdzie jadą i co będą robić. Nazywano ich bohaterami, bo ludzie chcieli wierzyć, że wielki Związek Radziecki, który określał się mianem państwa opiekuńczego uratuje swoich obywateli. Ludzie wierzyli w komunizm. Większość z nich, gdy zobaczyła wojsko na terenie wybuchu uważała, że już są bezpieczni. Tak myśleli ludzie radzieccy, bo w to wierzyli. W państwo. Nie chcieli przyjąć do świadomości, że państwo może ich oszukiwać, że mogą być pozostawieni sami sobie.
„Czarnobylska modlitwa” to spowiedź ludzi, którzy żyli w pobliżu elektrowni atomowej, którzy uczestniczyli w likwidowaniu skutków awarii, ludzi, którzy byli ewakuowani i nie mówiono im, że na zawsze. To świadectwo tych, którzy to przeżyli, świadectwo dla kolejnych pokoleń. To dowód tego, że człowiek nie zawsze panuje nad tym, co sam tworzy. Momentami jest chaotycznie, ale przede wszystkim szczerze. Czuć z tej książki szczerość ludzi, którzy ucierpieli na serii zaniedbań ze strony byłego Związku Radzieckiego.
Ta książka to najmocniejszy reportaż, jaki czytałam. Ta książka to świadectwo ludzkiej krzywdy. Ta książka to czytelniczy mus dla wszystkich, którzy interesują się nie tylko katastrofą w Czarnobylu, ale również historią Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich.
Od momentu wypuszczenia przez HBO serialu „Czarnobyl” miałam trzy postanowienia. Po pierwsze obejrzeć serial, po drugie przeczytać książkę Kate Brown „Czarnobyl. Instrukcje przetrwania”. A na samym końcu poznać treść książki „Czarnobylska modlitwa. Kroniki przyszłości” Swietłany Aleksijewicz. Wcześniej ta książka została wydana pod tytułem „Krzyk Czarnobyla”.
Człowiek…
Kim...
2019-10-19
Nie przepadam za zbiorami opowiadań. W krótkich formach ledwo się człowiek rozezna w historii, a te już się kończą. Dlatego wiedząc, że wśród serii o Herkulesie Poirot jest zbiór opowiadań postanowiłam go przeczytać prędzej niż później. Zresztą po przeczytaniu jeden historii z belgijskim detektywem od razu go polubiłam, więc przerwa w naszej znajomości nie mogła być zbyt długa.
Narratorem większości opowiadań jest kapitan Artur Hastings, który jest dobrym przyjacielem Herkulesa Poirota. W tych krótkich opowiadaniach trudno doszukiwać się finezyjnej zbrodni. Rozwiązania następują szybko i gdy przemyśli się logicznie pod koniec ślady to faktycznie zbrodnie nie były zbyt skomplikowane. Problem polega na tym, że większość czytelników jest kapitan Hastings czy też inspektor Japp ze Scotland Yardu. Nie zwracamy uwagi na szczegóły i detale. Umykają nam z pozoru nieistotne kwestia. W tych osiemnastu opowiadaniach możemy lepiej przyjrzeć się prywatnemu życiu belgijskiego detektywa. Zostało ujawnione, kilka szczegółów, ale jakich? Tego wam nie powiem, bo nie lubię spojlerować.
W każdym z tych opowiadań Herkules Poirot jest sobą, czyli pedantem do potęgi. Nawet krzywko powieszony obraz jest wstanie sprawić, że nie będzie umiał skupić się na śledztwie. Zawsze będzie próbował ubrudzić się jak najmniej, a gdy już się okaże, że jest to niestety konieczne wtedy robi to z ciężkim sercem. Niezmiernie podobały mi się reakcje Hastingsa, gdy Poirot rozwiązywał śledztwa. Wiele razy kapitan uważał, że Herkules po prostu się starzeje i jego mózg nie pracuje już tak jak wcześniej, a okazywało się, że to jednak belgijski detektywa miał rację. Zachowanie Hastingsa i jego mina w mojej wyobraźni było bezcenne.
W zbiorze osiemnastu opowiadań były i te, które podobały mi się mniej jak na przykład” Zagubiona kopalnia” lub „Gniazd os”. Były jednak również takie, które moim zdaniem spokojnie nadawałaby się na osobne powieści, gdyby je trochę bardziej rozbudować: „Wypadki na Balu Victory”, „Król trefl”, „Mieszkanie na trzecim piętrze” lub „Dama z woalką”. Po prostu pewne historie czytało mi się lepiej, a inne odrobinę gorzej, ale całość jest bardzo równym zbiorem opowiadań.
W dalszym ciągu zbiory opowiadań to nie moja bajka, ale ogólnie nie żałuję tego, że przeczytałam, bo jednak Herkules Poirot to Herkules Poirot, a pomysły Agathy Christie nie mają sobie równych. Przeczytanie zbioru opowiadań o sympatycznym belgijskim detektywie było dobrym pomysłem, bo została przybliżona mi jego postać, a po kolejne jego śledztwa będę sięgać z jeszcze większą przyjemnością.
Nie przepadam za zbiorami opowiadań. W krótkich formach ledwo się człowiek rozezna w historii, a te już się kończą. Dlatego wiedząc, że wśród serii o Herkulesie Poirot jest zbiór opowiadań postanowiłam go przeczytać prędzej niż później. Zresztą po przeczytaniu jeden historii z belgijskim detektywem od razu go polubiłam, więc przerwa w naszej znajomości nie mogła być zbyt...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Wiele książek w mojej biblioteczce musi swoje odleżeć. Dokładnie tak jak „Caryca” Ellen Alpsten. Po prostu na daną książkę musi przyjść czas. Jednej rzeczy żałuję, że „Caryca” na swój czas musiała czekać tak długo. Sami przyznacie, że Caryca nie powinna czekać nigdy.
Powieści historyczne to moje ulubione pozycje literackie. Zdecydowanie to one przeważają w mojej biblioteczce. O kim jest „Caryca”? Tytułowa Caryca to córka chłopa pańszczyźnianego z Inflant – Marta Skowrońska. Dziewczyna była wychowywana przez ojca i macochę. Matki nigdy nie poznała, bo ta umarła przy jej porodzie. Pewnego dnia zostaje sprzedana rosyjskiemu kupcowi i od tego momentu zmienia się całe jej życie. Na skutek czasem uśmiechu losu, a czasem pecha końcowo trafia na dwór cara Piotra I Wielkiego. Początkowo została tylko jego kochanką, jak wiele dziewcząt przed nią. Ona jednak zrobiła coś zaskakującego: doprowadziła do tego, że ten władca ożenił się z nią i koronował ją na carycę. Jak to osiągnęła? Co miała córka zwykłego chłopa, że oplotła wokół palca cara Wszechrusi?
Powieść Ellen Alpsten wciąga i porywa. Czytelnik wraz z Martą, która potem zostaje Katarzyną Aleksiejewną wspomina jej życie przy łożu śmierci cara. Jej losy w dniu jego śmierci mogą przechylić się w każdą stronę. Politycznie mogła wygrać i rządzić, ale mogła również przegrać i zostać w najlepszym wypadku zesłana do klasztoru, a w najgorszym razie zostać stracona. Kilkukrotnie otarła się o śmierć w trakcie swojego całego życia. Gdyby nie przyjął jej ojciec to rodzina matki porzuciłaby ją na skraju lasu, gdyby nie uratował jej jeden rosyjski generał to zostałaby zgwałcona i zabita przez trzech rosyjskich żołnierzy. Gdy została już faworytą Piotra I Wielkiego również musiała uważać na swoje życie. Przecież to, że ona została jego ulubienicą sprawiło, że jakaś inna kobieta straciła to miejsce. Umiejętnie umiała zagrać tak, aby doprowadzić cara do ołtarza, aby jej dzieci były uznawane za te z prawego łoża. Urodziła carowi tuzin dzieci, z czego tylko dwie córki: Anna i Elżbieta dożyły wieku dorosłego.
Katarzyna Aleksiejewna to postać mądra, która została zmuszona do próby przetrwania w męskim świecie i jak widać z historii udało jej się to znakomicie. Musiała wiele przeżyć nim dotarła na szczyt, którego przecież nie pragnęła od samego początku. Moim zdaniem Ellen Alpsten w swoje historyczne postacie włożyła odpowiednie charaktery. Szalony Piotr – car, który chciał być postrzegany przez państwa zachodnie za równego sobie, może i lekko szalony, a z pewnością porywczy i agresywny doprowadził do śmierci swojego pierworodnego syna, który nie spełniał jego ojcowskich oczekiwań. Mart Skowrońska, czyli nasza caryca, która umiała opanować szaleństwa męża, a także ułaskawić jego gniew. Spokojna i opanowana, ale z wielką wolą przeżycia, którą wyniosła z rodzinnego domu, bo chłop pańszczyźniany walczył o życie każdej zimy. Miesznikow, który był bliskim współpracownikiem Piotra został pokazany, jako osoba wierna i oddana swojemu władcy, ale również ten, który potknął się w trakcie swojej kariery politycznej. Autorka zarysowywała nam tło historyczne w taki sposób, jaki postrzegały je kobiety tamtych czasów. Nie zagłębiała się w szczegóły strategiczne wojny, ale podawała suche fakty, które docierały do jej uszu. Nawet nie zostały zawarte w książce porozumienia z zakończenia wojny rosyjsko – szwedzkiej. Wtedy właśnie tak kobiety interesowały się wojną. To nie był ich świat.
„Caryca” to naprawdę dobra pozycja. Czyta się ją sprawnie i zaciekawieniem. Kibicuje się głównej bohaterce, gdy tego potrzebuje. Ellen Alpsten stworzyła książkę, która przeniosła mnie w świat Piotra, gdzie ciągły przepych oraz nieustające imprezy otoczyły mnie z każdej strony. Ja w tę książkę wsiąknęłam. Polecam!
„Miłość. Kochać to znaczy znać także ciemne strony drugiej osoby i pragnąć ich. Ty jesteś moją planetą, a ja znam cię całego, nawet bez patrzenia przez teleskop w niebo.”~ Ellen Alpsten, Caryca, Katowice 2011, s. 227.
Wiele książek w mojej biblioteczce musi swoje odleżeć. Dokładnie tak jak „Caryca” Ellen Alpsten. Po prostu na daną książkę musi przyjść czas. Jednej rzeczy żałuję, że „Caryca” na swój czas musiała czekać tak długo. Sami przyznacie, że Caryca nie powinna czekać nigdy.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toPowieści historyczne to moje ulubione pozycje literackie. Zdecydowanie to one przeważają w mojej...