rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Piszę tę recenzję z bólem serca. Wiecie dlaczego? Bo nie mam nic dobrego do powiedzenia o tej książce. Dramatyzmu sytuacji dodaje fakt, że autorką książki jest Polka - Agata Czykierda-Grabowska. Choć miłym byłoby powiedzenie kilku ciepłych słów i docenienie pracy rodaczki, nie mogę tego zrobić.
"Wszystkie twoje marzenia" to trzecia powieść autorki. Można by domniemywać, że Czykierda-Grabowska ma doświadczenie w pisaniu i potrafi zdobyć uznanie czytelnika. Nic bardziej mylnego. Nie dość, że sama historia jest przeidealizowana i momentami okropnie głupia, to jeszcze styl pisania pozostawia wiele do życzenia.

Zacznijmy od początku. Głównymi bohaterami powieści są Maja i Kamil - młodzi studenci stający u progu dorosłości. Mieszkają w warszawskim akademiku, gdzie ich drogi się krzyżują. Tam rozpoczyna się znajomość, która gra pierwsze skrzypce w książce. Relacja między dwojgiem jest dość płytka i przewidywalna. Sami bohaterowie? Hmmm... Na tylnej okładce możemy przeczytać, że Maja "planuje właśnie wrzucenie swojego starego opla do Wisły". Co o tym sądzicie? Bo ja od samego początku się zastanawiałam, kto o zdrowych zmysłach może mieć taki pomysł. Pomijając sam fakt, że to niezgodne z prawem, to dodatkowo niszczy i tak już zrujnowane środowisko. Maja ukazywana jest jako osoba z energią, pragnąca doświadczać życia. Idiotyczny pomysł z samochodem ma być jednym z dowodów potwierdzających te cechy. Naprawdę?! Co do Kamila - jest już nieco lepiej. Zagubiony, momentami wybuchowy, poddający się emocjom. Jemu mogę wybaczyć głupie zachowanie, bo przecież jest facetem, a oni dorastają później ;)



Autorka próbowała przemycić do książki trochę powagi i ugryźć trudny temat, jakim jest choroba. Mimo starań, nie udało się uratować powieści i w ostatecznym rozrachunku czytanie jej było bardzo męczące. Opisana historia jest idiotyczna, a momentami zachowania bohaterów zakrawają o absurd. Trudno było uwierzyć, że Maja i Kamil mają tyle lat i są już, teoretycznie, dorosłymi ludźmi.

Abstrahując od samego pomysłu na powieść, sposób pisania autorki nie jest, w moim odczuciu, nawet dobry. Czymś, czego nie mogłam przeboleć, były powtórzenia. I nie, nie był to zabieg celowy. Pod koniec czytania robiłam zdjęcia fragmentów, gdzie pojawiały się te same słowa, zdanie po zdaniu. Dowodów zebrało się całkiem sporo.

Podsumowując, nie polecam tej książki. Szczerze dziwią mnie całkiem dobre opinie na temat tej powieści w sieci. Jeśli ktoś lubi niezobowiązujące historie i jest dużo młodszy ode mnie, to może "Wszystkie twoje marzenia" przypadną mu do gustu, choć jest to sprawa wątpliwa. Ja mówię stanowcze "nie" tej pozycji.

http://overreading.blogspot.com

Piszę tę recenzję z bólem serca. Wiecie dlaczego? Bo nie mam nic dobrego do powiedzenia o tej książce. Dramatyzmu sytuacji dodaje fakt, że autorką książki jest Polka - Agata Czykierda-Grabowska. Choć miłym byłoby powiedzenie kilku ciepłych słów i docenienie pracy rodaczki, nie mogę tego zrobić.
"Wszystkie twoje marzenia" to trzecia powieść autorki. Można by domniemywać, że...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Po "Balladę" sięgnęłam z dwóch powodów. Po pierwsze zaintrygowała mnie piękna okładka, po drugie chciałam poznać twórczość nieznanej mi dotąd polskiej autorki. Jak wrażenia po pierwszym spotkaniu?

Magdalena Witkiewicz w recenzowanej przeze mnie pozycji stawia na prostotę. Opowiada życiową historię w sposób nieskomplikowany, co sprawia, że książkę czyta się niezwykle szybko. W czytelniku rodzi się jednak uczucie niedosytu, a cała opowieść staje się banalna i nieco płytka.

Główną rolę grają tutaj kobiety i to ich siła i umiejętność radzenia sobie z przeciwnościami losu wiodą w książce prym. Ten aspekt powieści jest interesujący i niezwykle pokrzepiający. Cieszę się, że możliwości kobiet zostały tutaj uwypuklone, ponieważ daje to nadzieję i przypomina o tym, jakie pokłady wewnętrznej siły nosi każda z nas.

Głównymi bohaterkami powieści jest Joanna oraz tytułowa Matylda. Porównując oba charaktery, muszę przyznać, że o wiele bardziej polubiłam się z ciotką. Kobieta z klasą, uśmiechem na ustach, kotem i koniakiem. Patrząca na świat z wdzięcznością, mądra i pewna siebie. Mimo że Joanka również stara się być silna i uśmiechnięta, postać Matyldy wzbudza więcej pozytywnych uczuć i jest, moim zdaniem, bardziej autentyczna.

W powieści poruszony został temat macierzyństwa i problemów w małżeństwie, ale w sposób bardzo powierzchowny i jedynie sygnalizujący dany problem. Nie mogłam zrozumieć zachowania Joanny względem męża, który okazał się mężczyzną, jakiego żadna z nas nie chciałaby spotkać. Dziwiłam się, że bohaterka zdecydowała się na stały związek z kimś, kto od samego początku był dużo mniej zaangażowany od niej.

W książce pojawia się wątek tajemniczego spadku, a wraz z nim tajemniczy mężczyźni - Przemcio i Oluś. Są to postaci z sercem na dłoni, gotowi pomóc w każdej potrzebie. Miałam wrażenie, że autorka próbuje nadać im nieco komizmu poprzez ich biznes, chwilami infantylne zachowanie i powtarzane w kółko "świeć Panie nad jej duszą", które mocno irytowało podczas czytania.

Dialogi w powieści są momentami trochę kwadratowe i płytkie. Ostatnio zauważam, że trudno mnie zadowolić w tym temacie. Może jestem za bardzo krytyczna, albo te dialogi, które czytam, są po prostu słabe.

Podsumowując, książka "Ballada o ciotce Matyldzie" to czytadło dla płci pięknej. Głównymi bohaterkami są kobiety, tematy podejmowane przez autorkę są typowo kobiece. Nie jest to lektura z najwyższej półki i nie ma co się oszukiwać - nie pozostanie w mojej pamięci na długo. Mimo wszystko, w bibliotece zamówiłam już kolejną pozycję tej autorki i nie zrażając się tym, że "Ballada" nie wywołała u mnie wielkiego poruszenia i podekscytowania, sięgnę po kolejną książkę Witkiewicz. Jeśli okaże się równie przeciętna jak ta, z pewnością zakończę swoją przygodę z tą autorką.

http://overreading.blogspot.com

Po "Balladę" sięgnęłam z dwóch powodów. Po pierwsze zaintrygowała mnie piękna okładka, po drugie chciałam poznać twórczość nieznanej mi dotąd polskiej autorki. Jak wrażenia po pierwszym spotkaniu?

Magdalena Witkiewicz w recenzowanej przeze mnie pozycji stawia na prostotę. Opowiada życiową historię w sposób nieskomplikowany, co sprawia, że książkę czyta się niezwykle...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Szpieg to moje kolejne spotkanie z Coelho, zupełnie odmienne od pozostałych. Autor ma to do siebie, że kreśli historie przesycone rozważaniem, afirmacją i filozofią. W przypadku wspomnianego przeze mnie tytułu, nie ma tych elementów, jakże charakterystycznych dla jego twórczości. W konsekwencji czytelnik ma okazję poznać pisarza z innej strony.

Po książkę sięgnęłam całkowicie przypadkowo, nie wiedząc nawet jaka jest jej tematyka. Historia opowiedziana przez pisarza to losy Maty Hari - legendarnej tancerki, która za sprawą swego egzotycznego tańca odniosła sławę. W czasach swej świetności bywała dla wpływowych mężczyzn kochanką, a wśród kobiet wywoływała zazdrość. Była odważna, łamała konwenanse i nie bała się życia. Została stracona w konsekwencji zarzutu szpiegostwa. Mata Hari zginęła, nie mając przysłoniętych oczu, ani zawiązanych rąk, patrząc śmierci prosto w oczy.

Coelho opowiedział historię opartą na faktach posługując się zmyśloną korespondencją między osadzoną, a jej obrońcą. Osobiście uważam, że zmarnował potencjał, jaki niosła ze sobą postać Maty Hari. Mimo że książkę czyta się szybko i przyjemnie, to pozostawia po sobie uczucie niedosytu, a lakoniczność Coelho nie pozwala czytelnikowi na całkowite zatopienie się w opowieści. Choć w książce poznajemy wiele wątków z życia legendy, to są one opowiedziane w okrojony sposób. Co więcej, początek lektury opowiadający o straceniu głównej bohaterki budzi nadzieję na to, że otrzymamy obraz niezłomnej i silnej kobiety, a tak się nie dzieje. Poznajemy losy Margarethy, ale są one pozbawione tej odwagi, którą niewątpliwie posiadała. Coelho bardziej skupia się na faktach, aniżeli na ukazaniu tego, co czuła.


Szpieg to lektura zdecydowanie inna, jeśli brać pod uwagę dorobek pisarza. Sięgając po nią, spodziewałam się typowej opowieści Coelho, a zostałam zaskoczona. Wspomniana przeze lakoniczność i skromność wypowiedzi sprawiła, że książka nie wywarła na mnie wielkiego wrażenia i nie poruszyła, choć sama historia miała w sobie spory potencjał. Plusem tej książki jest to, że czyta się ją szybko, przez co nie żałuję, że po nią sięgnęłam. Jeśli jesteście ciekawi, kim była Mata Hari, albo chcecie zobaczyć autora w innej odsłonie, to ta książka dla Was.

http://overreading.blogspot.com

Szpieg to moje kolejne spotkanie z Coelho, zupełnie odmienne od pozostałych. Autor ma to do siebie, że kreśli historie przesycone rozważaniem, afirmacją i filozofią. W przypadku wspomnianego przeze mnie tytułu, nie ma tych elementów, jakże charakterystycznych dla jego twórczości. W konsekwencji czytelnik ma okazję poznać pisarza z innej strony.

Po książkę sięgnęłam...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie tylko mężczyźni są wzrokowcami, mole książkowe, także płci pięknej, również. Kiedy w nasze ręce trafia książka z piękną okładką, wariujemy i piejemy z zachwytu. Mamy duże oczekiwania co do treści i marzenie, że zostaniemy oczarowani równie mocno, co w momencie zobaczenia oprawy.

Zakazane życzenie zachwyca od pierwszego spojrzenia. Szata graficzna cieszy oko i wiernie oddaje magię, której pełno w środku. Zarówno okładka, jak i treść, idą ze sobą w parze, dostarczając czytelnikowi wiele pozytywnych wrażeń. Nie ma zatem obaw, że skusimy się na pięknie wyglądającą książkę, a w zamian dostaniemy nudną, czy przeciętną opowiastkę.

To opowieść, której początku można dopatrywać się w historii z Księgi tysiąca i jednej nocy. Opowiada bowiem o Aladynie znanym nam od dziecka oraz tajemniczej lampie z dżinem. Khoury kreśli lubianą przez wielu baśń na nowo, dając tym samym okazję do tego, by po raz kolejny zanurzyć się w bajkowej opowieści pełnej magii i choć przez chwilę poczuć się znowu dzieckiem.

Narracja przekazana jest w ręce dżina - Zahry, to ona prowadzi nas przez całą historię. Często zwraca się bezpośrednio do Habibo, swojej dawnej przyjaciółki, która dzierżyła lampę, co skłania do snucia teorii, że cała opowieść jest niejako hołdem złożonym na jej ręce. Ja owe zwroty odbierałam właśnie w ten sposób, a zakończenie opowieści było dla mnie dowodem potwierdzającym moje wyobrażenie.

Głównym bohaterem, obok wspomnianego dżina, jest Aladyn - syn rewolucjonistów walczących w dobrej sprawie, którzy stracili życie. Ich śmierć stała się dla młodego złodziejaszka powodem, dla którego ostatecznie znienawidził rządzących, a chęć zemsty tym, czego najbardziej pragnie. Kiedy odnajduje dżina i zostaje lampodierżcą, pomszczenie rodziców wydaje się być na wyciągnięcie ręki. Ma trzy życzenia do wykorzystania. Jak się zachowa? Jakie żądania wypowie wobec Zahry?


Zakazane życzenie to opowieść, która pozwoli nam poczuć smak dzieciństwa. Pełna magii, akcji, przedstawiająca walkę dobra ze złem. Ukazująca piękno przyjaźni i miłości, jaka może się zrodzić. Dająca nadzieję na to, że nie istnieją rzeczy niemożliwe, a szczere uczucia są czymś, co może przenosić góry. Poświęcenia zaś sprawia, że stajemy się lepsi i zostajemy nagradzani. Co więcej, zawsze mamy możliwość, żeby zacząć na nowo, odkupić winy, sprawić by świat był lepszy.

Czytałam tę książkę z wielką przyjemnością. Barwny i plastyczny język, magiczna aura i wspaniali bohaterowie sprawili, że poznawanie na nowo opowiedzianej historii Aladyna było miłym doświadczeniem.

http://overreading.blogspot.com

Nie tylko mężczyźni są wzrokowcami, mole książkowe, także płci pięknej, również. Kiedy w nasze ręce trafia książka z piękną okładką, wariujemy i piejemy z zachwytu. Mamy duże oczekiwania co do treści i marzenie, że zostaniemy oczarowani równie mocno, co w momencie zobaczenia oprawy.

Zakazane życzenie zachwyca od pierwszego spojrzenia. Szata graficzna cieszy oko i wiernie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Michael Dobbs to pisarz i polityk. Jest twórcą znanej zekranizowanej trylogii, której pierwszy tytuł brzmi House of Cards. Muszę przyznać, że nie czytałam wspomnianych przeze mnie pozycji, ale oglądałam serial, który powstał na ich podstawie i muszę przyznać, że jest rewelacyjny, niezwykle wciągający i intrygujący. Sądzę, że przytoczone przeze mnie przymiotniki świetnie oddają to, co przynosi ze sobą lektura Wojny Winstona.

Zacznijmy od tego, że akcja powieści rozgrywa się w latach 1938-1940. Rozpoczyna się od przyjęcia układu monachijskiego, którego skutkiem było przydzielenie części terytoriów Czechosłowacji na rzecz Rzeszy. Kończy się w momencie złożenia dymisji przez ówczesnego premiera Wielkiej Brytanii - Neville'a Chamberlaina i objęcia jego urzędu przez Winstona Churchilla. Dostajemy zatem powieść opowiadającą o sytuacji politycznej w niezwykle ważnym, historycznym momencie, jakim była II WŚ. Należy jednak pamiętać, że nie jest to opracowanie naukowe, ale książka, w której znajdziemy nie tylko fakty, ale i odnajdziemy sferę, gdzie rządzi literacka fikcja.

Jak sam tytuł wskazuje, głównym bohaterem powieści jest Churchill, ale obok niego niezwykle ważną rolę pełni premier Wielkiej Brytanii - Chamberlain. Obaj, można rzec bez wątpienia, tworzą dwa przeciwstawne obozy, są różni i prezentują inne podejście do wydarzeń, jakie mają miejsce. Na kartach powieści pojawiają się również takie historyczne postaci jak król Jerzy IV, ambasador Joseph Kennedy, czy Guy Burgess.

Wojna Winstona jest dość dużą, pod względem treści i stron, publikacją, ale mimo to czyta się ją sprawnie i przyjemnie. Osobiście miałam mały kłopot z wielością postaci, które niejednokrotnie trudno było mi zidentyfikować, ale mimo to lektura podobała mi się i nie miałam problemu z wejściem w świat przedstawiony i oddaniem się jemu.

Książka Dobbsa to barwna opowieść, w której sporo się dzieje. Każdy rozdział przeplata wydarzenia dotyczące wielu osób, nie skupiając się tylko na jednej postaci, co wydaje mi się dużym plusem. Oddaje to panującą wrzawę i napięcie, które niewątpliwie pojawiały się w tym okresie historycznym.

Podobało mi się to, że w powieści poza postaciami historycznymi i politykami, mogliśmy poznać, choć trochę, losy zwykłych ludzi, takich jak fryzjer McFadden, czy pracująca na poczcie Sue. Pozwoliło to nieco oderwać się od wyskakujących z każdego rogu politycznych intryg.

Podsumowując, Wojna Winstona była dobrą lekturą. Mimo, że nie jest to książka historyczna, to autor, jak sam wskazuje w podziękowaniach, starał się jak najwierniej odtworzyć wydarzenia przez siebie opisywane. Atmosfera powieści, polityczne intrygi, niewiadoma, co do lojalności niektórych z osób sprawia, że książkę czyta się z dużą przyjemnością.
Niemniej jednak muszę przyznać, że nie jest to pozycja, którą czytałam z zapartym tchem, nie mogąc doczekać się, co się wydarzy. Z pewnością dzieje się tak, ponieważ losy bohaterów są nam w dużej mierze znane. Mimo wszystko uważam, że osoby lubiące obszerne powieści traktujące o wojnie, polityce i intrydze znajdą w książce Dobbsa pierwiastek, którego poszukują.

http://overreading.blogspot.com

Michael Dobbs to pisarz i polityk. Jest twórcą znanej zekranizowanej trylogii, której pierwszy tytuł brzmi House of Cards. Muszę przyznać, że nie czytałam wspomnianych przeze mnie pozycji, ale oglądałam serial, który powstał na ich podstawie i muszę przyznać, że jest rewelacyjny, niezwykle wciągający i intrygujący. Sądzę, że przytoczone przeze mnie przymiotniki świetnie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Kiedyś dużo ludzi oszalało na punkcie tej powieści. Ostatnio autor poinformował, że rok 2017 poświęca na pisanie jej kontynuacji. Stwierdziłam zatem, że jest to idealny czas na przeczytanie Samotności. Poza tym czułam potrzebę sięgnięcia po miłosną historię, która odpręży i pozwoli na chwilę wytchnienia.

Losy bohaterów przedstawione są za pomocą narracji trzecioosobowej. Ubogacenie przekazu następuje przez zmianę perspektywy - raz świat widzimy oczami mężczyzny, innym razem zaś oczami kobiety. Jest On, czyli Jakub - informatyk, na co dzień mieszkający w Monachium oraz Ona - mieszkanka Warszawy, kobieta pracująca, której imienia nie poznajemy. Ich losy krzyżują się dzięki ICQ - programowi umożliwiającemu czatowanie. Poznają się, kiedy Internet zaczyna stawać się coraz bardziej popularny i daje możliwości, o których wielu nawet nie śniło.

Zaczyna Ona, przypadkowo wybiera właśnie Jakuba i do niego wysyła swoją wiadomość. Staje się to początkiem historii tych dwojga, opowieścią o zauroczeniu, przekraczaniu pewnych granic obyczajowości, oddaniu. Ich niewinna znajomość, rozpoczęta w jakże nietypowych okolicznościach jak na owe czasy, przeradza się w coś znacznie trwalszego. Codzienne czatowanie staje się nieodłącznym elementem ich życia. W weekendy, z racji tego, że Ona nie pracuje i nie ma jej w biurze, nie wymieniają wiadomości. Rodzi to w nich ogromną tęsknotę i poczucie pustki.

W powieści, poza elektroniczną korespondencją, odnajdujemy szereg retrospekcji, które przybliżają nam sylwetki postaci. Właściwie to głównym tematem owych wspomnień jest życie Jakuba. To właśnie jego poznajemy najgłębiej, podczas gdy doświadczenia głównej bohaterki schodzą, mam wrażenie, na dalszy plan.

Czytając tę książkę dzisiaj, w dobie Internetu dostępnego na wyciągnięcie ręki, jestem pewna, że historia tych dwojga nie byłaby tak emocjonująca, gdyby wydarzyła się teraz. Nie byłoby tego oczekiwania, niewiadomej. Pamiętam fragment, w którym Ona rozmyślała, marząc o tym, żeby móc czatować z Jakubem, leżąc w wannie pośród piany. Dzisiaj to nic wielkiego...

Samotność w Sieci to powieść, w której tęsknota ma rolę pierwszoplanową. Bohaterowie tęsknią za sobą nawzajem, za atencją i zrozumieniem. Pragną być dla kogoś kimś najważniejszym. To także historia, gdzie słowa mają wielką siłę - potrafią zawładnąć drugim człowiekiem. Losy tych dwojga są potwierdzeniem na to, że warto poddać się namiętnościom po to, by przeżyć coś niezwykłego. Nawet jeśli trwałość owej wspaniałości nie będzie trwać wiecznie.

Podsumowując, książka przypadła mi do gustu, ale muszę przyznać, że nie wywołała we mnie ponadprzeciętnego zachwytu. Mimo to odczuwałam wiele przyjemności z czytania. Dzięki lekturze odrywamy się na chwilę od szarej rzeczywistości i stajemy się naocznymi świadkami rodzącego się uczucia. Sądzę, że wiele czytelniczek czytając, marzyło o poznaniu takiego mężczyzny jak Jakub. Faceta, który rozumie płeć przeciwną, potrafi słuchać i rozmawiać. Polecam przede wszystkim kobietom, które lubią historie z miłością w roli głównej.

http://overreading.blogspot.com

Kiedyś dużo ludzi oszalało na punkcie tej powieści. Ostatnio autor poinformował, że rok 2017 poświęca na pisanie jej kontynuacji. Stwierdziłam zatem, że jest to idealny czas na przeczytanie Samotności. Poza tym czułam potrzebę sięgnięcia po miłosną historię, która odpręży i pozwoli na chwilę wytchnienia.

Losy bohaterów przedstawione są za pomocą narracji trzecioosobowej....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Na samym początku należy zaznaczyć, że "Araf" to książka wymagająca. Nie jest to lekka lektura, w której treść można zagłębiać się bez względu na otaczającą nas rzeczywistość. Wymaga skupienia i koncentracji, poświęcenia maksimum uwagi. To książka poruszająca ważne tematy, takie jak
samotność towarzysząca obcokrajowcom w nowym miejscu, wyobcowanie i niedopasowanie. Shafak w swej książce stawia na emocje kotłujące się w bohaterach, ich przeżywanie jest dla nich niejednokrotnie udręką. Nie akcję, a świat wewnętrzny wynosi na piedestał. To właśnie rozterki i
przemyślenia są podstawą i to nimi zapełnia kolejne strony opowieści o młodych-dorosłych ludziach szukających własnej drogi.

Elif Shafak kreśli losy znajomych mieszkających w Stanach Zjednoczonych. Jest to grupa różnorodna, zlepek kultur i środowisk. Są trzej mężczyźni - Omer, Abed i Piyu, wspólnie zamieszkujący dom w Bostonie. Są też kobiety - Alegre, Gail i Debra Ellen Thompson. Ich losy przecinają się, a tym, co ich łączy, jest poczucie zagubienia i problem z określeniem własnej tożsamości. To ludzie pełni lęków, którzy nie do końca potrafią odnaleźć się w otaczającej ich rzeczywistości.

Jak pisałam na samym wstępie, akcja powieści nie gra tutaj kluczowej roli. W zewnętrznym świecie niewiele się dzieje, co dla niektórych może być sporym minusem. Mnie osobiście to nie przeszkadzało, a wręcz nadawało pewnej harmonii i utrzymywało całą powieść w sferze wynurzeń i filozofii.

Muszę przyznać, że w pierwszej chwili nie sądziłam, że ta książka mi się spodoba. Ciężko mi było zaprzyjaźnić się ze stylem autorki. Jej sposób pisania, pełen długich zdań ukierunkowanych na uzewnętrznienie ludzkich emocji, był dla mnie początkowo nużący. Później jednak zaczęłam go doceniać i traktować jako atut. Shafak stosuje wiele metafor, jej słownictwo jest barwne i ciekawe. Mam wrażenie, że prowadzi swego rodzaju "grę intelektualną" z czytelnikiem. Mnie się podobało.

Czytając powieść natrafiłam na dwa cytaty, które zwróciły moją uwagę.
"Mówiła, że gdy znika oko, miejsce po nim powinno zostać puste. Jeśli próbuje się je zalepić gliną, to będzie tylko wypełniona gliną pustka. (...) Pustka musi pozostać pustką." Opowiada o tym, że często nie ma na świecie substytutu, zamiennika, jakiego możemy użyć po to, żeby zmniejszyć ból czy tęsknotę. Pewne zdarzenia, ludzie czy momenty są tak wyjątkowe, że nic nie jest w stanie zapełnić próżni, pojawiającej się w momencie straty. Zwraca uwagę na bezsensowność działań zmierzających do wypełnienia miejsca po tym, co odeszło.

"Ale może to nie wietrzna aura pozbawiła roślinę żywotności. Może powód jej usychania tkwił gdzieś w środku i miał niewiele wspólnego z surowością klimatu. (...) Gdy Gail otworzyła okno i wydostała się na zewnątrz, była przekonana, że niektóre rośliny, zupełnie jak niektórzy ludzie usychają i obumierają w środku same z siebie". Niezwykle smutny fragment, który zwraca uwagę na to, że niejednokrotnie nasza egzystencja przepełniona jest smutkiem tkwiącym gdzieś w nas, niezależnie od pozycji, środowiska w którym dorastamy. Możemy mieć pozornie udane i szczęśliwe życie, ale często w środku czujemy się zmartwieni, niedocenieni. Smutek dla niektórych jest czymś naturalnym, pojawiającym się znikąd, bez przyczyny. Tkwi w nas mimo braku realnego usprawiedliwienia dla jego istnienia. Oplata nas, powiększa wewnętrzną pustkę i odbiera sens.

Byłam dość mocno zaskoczona zakończeniem książki. Moim zdaniem jest ona potwierdzeniem na to, że czasami niemożliwym jest odnalezienie wewnętrznego spokoju, mimo prób, jakie podejmujemy.

"Araf" to powieść przepełniona smutkiem. Pełna niedopasowania, niedoścignionych ideałów, niepogodzenia z samym sobą. Uważam, że to pozycja dla dojrzałego czytelnika.
Jeśli lubicie książki, w których najważniejszą rolę grają ludzkie emocje, to jest to pozycja dla Was. Jeśli nie nudzą Was powieści, w których mało się dzieje, a czytelnikowi serwowane są długie opisy przeżyć i wewnętrznych rozterek, to się nie zawiedziecie.
Dla mnie czytanie "Arafa" było ciekawym doświadczeniem. W Internecie krążą różne opinie na temat tej książki. Jedni wychwalają ją za jej nietuzinkowość, inni gardzą z powodu przeintelektualizowania. Ja zaliczam się do tej pierwszej grupy.

http://overreading.blogspot.com

Na samym początku należy zaznaczyć, że "Araf" to książka wymagająca. Nie jest to lekka lektura, w której treść można zagłębiać się bez względu na otaczającą nas rzeczywistość. Wymaga skupienia i koncentracji, poświęcenia maksimum uwagi. To książka poruszająca ważne tematy, takie jak
samotność towarzysząca obcokrajowcom w nowym miejscu, wyobcowanie i niedopasowanie. Shafak w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jest to moje pierwsze spotkanie z polskim pisarzem jakim jest Remigiusz Mróz. Było mi wstyd, że dopiero teraz sięgam po jego powieść, bo Internet wręcz huczał o tym, jak wspaniałe są książki Mroza.

"Kasacja" to powieść kryminalna. Powiem szczerze, że nie jestem wielką fanką tego gatunku. Książki tego typu, owszem, przynoszą rozrywkę, ale czegoś zawsze mi w nich brakuje. Niemniej jednak sięgnęłam po nią, bo uznałam, że nieznajomość twórczości autora jest zwyczajnie czymś, czego można się wstydzić.

W powieści mamy dwie główne postaci – Zordona i Chyłkę. Zordon to właściwie Kordian Oryński, aplikant adwokacki wkraczający do wielkiego świata. Jest to mężczyzna dość odważny, czego dowody ukazane są w książce. Zaś Joanna Chyłka to kobieta, która wie, czego chce. Doświadczona pani adwokat, zdeterminowana i odważna, stąpająca mocno po ziemi. Ma poczucie humoru, dystans i cięty język. To właśnie ona bierze pod swe skrzydła młodego absolwenta studiów prawniczych.

Mówiąc o tej dwójce nie sposób nie wspomnieć o Piotrze Langerze – synu bogatego biznesmena, którego Chyłka razem z Zordonem bronią. Ich klient jest oskarżony o zabicie dwóch osób. Sprawa wydaje się przesądzona, bowiem oskarżony spędził 10 dni w swoim mieszkaniu z ciałami ofiar. Czy adwokaci znajdą sposób, żeby go uniewinnić?

Akcja powieści rozgrywa się w stolicy naszego kraju – Warszawie. Mróz pokazuje prawniczy świat w dużej korporacji. Jest to miejsce, w którym główną rolę grają pieniądze. Ludzie stale za czymś gonią, a praca jest dla nich niezwykle ważna, o ile nie najważniejsza. Autor nakreśla też obraz aplikantów pretendujących do miana aktywnych zawodowo, w tym przypadku adwokatów. Pokazuje na przykładzie Zordona, jak ciężko znaleźć stałe zatrudnienie i otrzymać pensję, za którą jesteś w stanie godnie przeżyć. Przynajmniej na początku.

Moim zdaniem akcja powieści kreślona była przez pisarza bardzo dobrze. Nie powodowała u czytelnika znudzenia, a wręcz przeciwnie. Pełno było napięcia, zagadkowości i tajemniczości, które w kryminałach zdają się być nieodłącznymi elementami.

Minusem tej książki był styl pisania autora, który mnie osobiście nie do końca odpowiadał. Momentami czułam się, jakbym czytała urywki ze swoich podręczników (studiuję prawo), co wywoływało u mnie dość mieszane uczucia. Wiem, że autor prawdopodobnie próbował w ten sposób wyjaśnić laikom sens niektórych użytych zwrotów, ale mnie to trochę irytowało.

Co do zakończenia – jest całkiem oryginalne, ale nie wywołało we mnie reakcji "wow!" Przez chwilę pojawiła się w mojej głowie myśl, że cała akcja może się tak zakończyć, co prawdopodobnie ostudziło mój zachwyt. Mimo tego sądzę, że wielu czytelnikom przypadnie do gustu.

Podsumowując, powieść Remigiusza Mroza była dla mnie dość przyjemną lekturą. Nie stałam się jego ogromną fanką, ale podziwiam za pomysły i tempo pisania. Poleciłabym tę książkę fanom tego gatunku, a także osobom, które nigdy nie czytały powieści tego autora, po to, żeby na własnej skórze przekonały się, czy trafia w ich gust. Mimo, że książka nie wywołała u mnie wielkich zachwytów, jak co u niektórych, to daję szansę tej serii i w niedalekiej przyszłości sięgnę po kolejną część opisującą losy Chyłki i Zordona.

http://overreading.blogspot.com

Jest to moje pierwsze spotkanie z polskim pisarzem jakim jest Remigiusz Mróz. Było mi wstyd, że dopiero teraz sięgam po jego powieść, bo Internet wręcz huczał o tym, jak wspaniałe są książki Mroza.

"Kasacja" to powieść kryminalna. Powiem szczerze, że nie jestem wielką fanką tego gatunku. Książki tego typu, owszem, przynoszą rozrywkę, ale czegoś zawsze mi w nich brakuje....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Ta chwila" to książka, dzięki której po raz kolejny miałam okazję obcować z twórczością francuskiego pisarza Guillaume'a Musso. W czasach licealnych bardzo lubiłam czytać powieści tego autora, mogę śmiało powiedzieć, że był jednym z moich ulubionych. Pamiętam, jak zachwycałam się sposobem przekazu, pięknymi cytatami... Czy i tym razem mnie zachwycił?

Na samym początku muszę przyznać, że to nie do końca Musso, jakiego zapamiętałam. Kiedyś poruszał zdecydowanie bardziej, sięgał głębiej i odkrywał wrażliwość, podczas gdy dziś nie wywołuje już takich dużych emocji. Trzeba przyznać, że jest to, moim zdaniem, dobra literatura, niemniej jednak nie budzi we mnie aż tak intensywnych uczuć jak kiedyś.

Na początku powieści poznajemy Artura Costello - młodego lekarza, który dziedziczy Latarnię Dwudziestu Czterech Wiatrów. Od tego momentu rozpoczyna się cała historia. Dochodzi do złamania zakazu, co skutkuje ogromem zmian w życiu wspomnianego bohatera i staje się początkiem czegoś zupełnie nowego, odmiennego i niecodziennego. Musso wprowadza w świat przedstawiony podróże w czasie, które zaskakują intensywnością i namacalnością. Zabieg ten z pewnością jest czymś, co wzmaga w czytelniku ciekawość i intryguje.

Poza postacią Artura pojawia się w powieści dziewczyna marząca o aktorstwie. Do ich pierwszego spotkania dochodzi w dość nietypowych okolicznościach, ale mimo początkowego trudu losy dwojga splatają się, co w konsekwencji powoduje narodzenie się między nimi uczucia. Jest ono od samego początku wystawiane na próby i nie ma nic wspólnego z typowym początkiem miłości między dwojgiem ludzi. Dlaczego? Artura i Lisę ogranicza czas.

W Tej chwili poznajemy także dziadka Artura. Jest to postać dość specyficzna, biorąc pod uwagę jej doświadczenia. Stary Costello jest swego rodzaju drogowskazem, azylem. Opiekunem, który służy radą i prowadzi przez trudne doświadczenia.


Głównym tematem powieści jest czas. To wokół niego kręci się wszystko. Czytając o losach głównych bohaterów uświadamiamy sobie, jak wielkie znaczenie ma czas. Jest to coś, czego nie da się nadrobić, uzupełnić innym razem. Czas płynie nieubłaganie i nie jesteśmy w stanie go zatrzymać. Może brzmi to dość banalnie, ale osobiście uważam, że jest to temat potrzebny. "Ta chwila" to także historia o trudach miłości, bycia razem, poświęcania sobie czasu i uwagi.

Spora część powieści opowiedziana jest z perspektywy Artura, jest to narracja pierwszoosobowa. Znajdziemy także historię opowiedzianą przez Lisę, co moim zdaniem jest dobrym zabiegiem. Lubię powieści, w których narrację pierwszoosobową prowadzą różne postaci.

Na oklaski i brawa zasługuje zakończenie powieści - dla mnie naprawdę zaskakujące i nadające zupełnie nowego znaczenia opowiedzianej historii.

Podsumowując, mimo iż na początku pisałam, że to nie do końca Musso, którego tak uwielbiałam, polecam Wam tę książkę. Jest bardzo dobrze napisana, nietuzinkowa w swej treści, z nutką tajemniczości i świetnym zakończeniem.

http://overreading.blogspot.com

"Ta chwila" to książka, dzięki której po raz kolejny miałam okazję obcować z twórczością francuskiego pisarza Guillaume'a Musso. W czasach licealnych bardzo lubiłam czytać powieści tego autora, mogę śmiało powiedzieć, że był jednym z moich ulubionych. Pamiętam, jak zachwycałam się sposobem przekazu, pięknymi cytatami... Czy i tym razem mnie zachwycił?

Na samym początku...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Hotel nad oceanem" to powieść, którą chciałam przeczytać. Zachęciła mnie do tego opinia jednej z koleżanek, dlatego kiedy otrzymałam ten egzemplarz w prezencie gwiazdkowym, byłam bardzo zadowolona.

Mój zachwyt trwał niestety dość krótko. Kompletnie nie podobał mi się styl pisania autorki, czułam się, jakbym czytała coś niedopracowanego. Ostatnio trochę na ten temat marudzę, ale kiedy zaczyna się swoją przygodę z danym pisarzem, od razu czuć, czy to to, czego szukamy pod względem tworzenia opisów, formułowania zdań. Mnie styl Colleen Coble zmęczył i nie przypadł do gustu.

Książka opowiada o młodej kobiecie - Claire Dellamare, która przyjeżdża do hotelu Tourmaline. Pojawienie się we wspomnianym miejscu wywołuje u bohaterki wiele lęków, prowadzi wręcz do paniki. Claire nie wie, co jest tego przyczyną. Z biegiem czasu dowiaduje się, że zginęła podczas swoich czwartych urodzin, które się tam odbywały. Poszukiwania nie przyniosły efektów i przez rok mała dziewczynka przebywała z dala od swoich rodziców, po czym pojawiła się w hotelu z przypiętą do sukienki kartką ze swym imieniem.

Obok historii zaginionej Claire poznajemy losy matki Luke'a, która ginie w tym samym czasie, kiedy porwano dziewczynkę. Pozostaje to sprawą niewyjaśnioną, mimo iż upłynęło wiele lat.

Obie sytuacje z przeszłości mają wspólny mianownik, ale rzeczywiste ich powiązanie lub jego brak, jest stopniowo odrywany przez bohaterów. I podczas poszukiwania prawdy, moim zdaniem za wiele się dzieje, co nie jest komplementem. Miałam wrażenie, że nie wszystko do końca ze sobą współgra, że wielość zawiłości i zwrotów akcji jest tutaj mocno przesadzona.


Dialogi serwowane czytelnikowi były średnie. O ile opisy, mimo mojej niechęci do stylu autorki, były poprawne, tak rozmowy między bohaterami czytało mi się z niezwykłym bólem. Nie mogłam pozbyć się wrażenia, że są płytkie, niedokończone i oderwane od tego, co aktualnie się działo.

Mimo, że książka moim zdaniem ma wiele minusów, nie sposób powiedzieć, że jej przeczytanie było bezwartościowe. Dlaczego? W powieści pojawia się wątek miłosny, który pokrzepia, daje poczucie, że drugi człowiek jest w stanie dać nam wiele dobrego. Ponadto w książce odnajdziemy przestrogę, może banalną, acz prawdziwą, że każde kłamstwo kiedyś ujrzy światło dzienne i jest to coś nieuchronnego. Co więcej prezentowana kreacja matek wskazuje, jak ciężko pogodzić się ze stratą, jak wielką siłę ma miłość do dziecka i jaki ból może wywołać.

Co mnie zaskoczyło w tej powieści to to, że na samym końcu znajduje się tzw. "panel dyskusyjny", w którym kierowane są do nas pytania. Sądzę, że to bardzo trafny pomysł, choć pytania nie do końca sprostały moim oczekiwaniom.

Podsumowując, książka Coble to powieść kryminalna, pełna zawiłości i tajemnicy, choć momentami nieco przesadzona. Mnie osobiście nie przypadła do gustu, ale sądzę, że mogłaby spodobać się młodzieży, młodszym ode mnie czytelnikom. Plusem tej książki są wartości, jakie ze sobą niesie i chociażby dlatego nie żałuję jej przeczytania.

http://overreading.blogspot.com

"Hotel nad oceanem" to powieść, którą chciałam przeczytać. Zachęciła mnie do tego opinia jednej z koleżanek, dlatego kiedy otrzymałam ten egzemplarz w prezencie gwiazdkowym, byłam bardzo zadowolona.

Mój zachwyt trwał niestety dość krótko. Kompletnie nie podobał mi się styl pisania autorki, czułam się, jakbym czytała coś niedopracowanego. Ostatnio trochę na ten temat...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Marcowe fiołki to powieść, która przez Library's Journal uznana została za najlepszą książkę roku. Na okładce można zobaczyć kilka słów od samej Jodi Picoult ("Co powstanie, gdy połączysz historię miłosną i tajemnicę z przeszłości? Marcowe fiołki, pełna niespodzianek opowieść o tym, że przeszłość zawsze do nas wraca"), co mówiąc szczerze, zachęciło mnie do zakupu tej pozycji.

Kiedy zaczęłam czytanie tej książki miałam dość mieszane uczucia. Nie bardzo podobał mi się styl autorki, miałam wrażenie że to bardzo mierna powieść. Nie poddawałam się jednak, bo nie mam w zwyczaju odkładania książki bez jej wcześniejszego przeczytania. I dobrze się stało! Pewnej niedzieli, kiedy potrzebowałam jedynie relaksu i tego, aby o niczym ważnym nie myśleć, ta pozycja okazała się zbawienna. Spędziłam z nią połowę swojego dnia i byłam ostatecznie usatysfakcjonowana.

Historia rozpoczyna się w momencie kiedy główna bohaterka - Emily staje na rozstaju dróg. Jej życie zawodowe i osobiste kuleje, spotyka ją dość dużo przykrości, przechodzi coś na kształt załamania. Z pomocą nadchodzi mieszkająca na wyspie ciotka Bee, która zaprasza ją do siebie.

Wyjazd jest początkiem wspaniałej historii. To właśnie wizyta u ciotki jest punktem, od którego zaczyna się prawdziwie dobra lektura. Jest wiele tajemniczości, sporo romantycznych wątków i zawiłości. Pojawia się dwóch mężczyzn, którzy są zainteresowani Emily. Co najważniejsze - znaleziony zostaje pamiętnik, skrywający w sobie wiele niewiadomych. Razem z główna bohaterką śledzimy losy osób pojawiających się we wspomnianych zapiskach. Kiedy czytałam tę powieść, byłam niezwykle ciekawa treści zawartej w pamiętniku. To on stanowi fundament całej powieści i jest czymś, co spina wszystko w jedną, solidną całość.

Powieść trzyma w napięciu i powoduje, że czytelnik chce ją czytać, po to aby dowiedzieć się prawdy, rozwikłać zagadkę. Jest to ogromny plus, ponieważ nic tak nie smuci, jak mdła historia, od której łatwo się oderwać. W Marcowych fiołkach bardzo podobał mi się motyw przeszłości, która pozostaje w nas, wraca i nie pozwala o sobie zapomnieć. Przeszłość staje się czymś, od czego nie sposób uciec. Co więcej, rodzinne i miejscowe tajemnice podsycają napięcie i wzbudzają duże zainteresowanie.

Podsumowując, uważam że Marcowe fiołki to naprawdę dobra lektura. Nie jest to z pewnością literatura dla bardzo wybrednych, ale książka, przy której można się zrelaksować. Poleciłabym ją większości, jeśli nie każdej, z kobiet, które lubią piękne, romantyczne opowieści. To idealna historia na długie wieczory, nie brakuje w niej budzących ciekawość wątków. Książka jest typowym kobiecym czytadłem o miłości. Mimo, że momentami historia wydaje się mało prawdopodobna, to czyta się ją naprawdę przyjemnie. Z chęcią obejrzałabym ekranizację tej powieści, której niestety na dzień dzisiejszy nie ma.

http://overreading.blogspot.com

Marcowe fiołki to powieść, która przez Library's Journal uznana została za najlepszą książkę roku. Na okładce można zobaczyć kilka słów od samej Jodi Picoult ("Co powstanie, gdy połączysz historię miłosną i tajemnicę z przeszłości? Marcowe fiołki, pełna niespodzianek opowieść o tym, że przeszłość zawsze do nas wraca"), co mówiąc szczerze, zachęciło mnie do zakupu tej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Fatum i furia to książka, na którą trafiłam w bibliotece przypadkowo. Znajdująca się na okładce informacja, że jest to najgłośniejsza amerykańska powieść 2015 roku przekonała mnie do tego, żeby ją wypożyczyć.

Książka ta podzielona jest na dwie części: fatum i furię. Zarówno w jednej, jak i w drugiej, tematem przewodnim jest małżeństwo Lotta i Mathildy. W fatum dostajemy obszerny obraz miłości między dwojgiem wspomnianych wcześniej bohaterów. Jest to uczucie niezwykłe, nieblaknące, pełne uniesień i wzajemnego zrozumienia. Czytając losy owego małżeństwa, nie mogłam pozbyć się wrażenia, że mam przed sobą projekcję idealnego związku. Owszem, ktoś może powiedzieć, że ich zachowanie czasami pozostawiło wiele do życzenia i że nigdy nie przyznałby mi racji, ale mimo pewnych przeciwności losu i wad czułam, że jest to para stworzona dla siebie. Taka, która spełnia swe oczekiwania, potrafi mimo kryzysu trwać razem. To mi się podobało...
W furii obraz miłości Lotta i jego żony zostaje zachwiany, ulega zmianie. W drugiej części ukazane jest ich uczucie z punktu widzenia Mathildy. Pozwala to na poznanie go z zupełnie innej strony, na weryfikację tego, czego dowiedzieliśmy się w części pierwszej. Pojawia się pewna rozbieżność, która staje się niezwykle ciekawa, obnaża relację dwojga ludzi.

W powieści tej główną rolę odgrywają Lotto i Mathilde, ich miłość i związek. Nie jest to jednak tkliwa książka o uczuciu, podczas której wylejecie morze łez. To dojrzały obraz, pozbawiony otoczki wspaniałości, z którą niejednokrotnie spotykamy się w momencie lektury traktującej o relacji damsko - męskiej. W książce odnajdziemy prawdziwość, naturalność i złożoność, które są nieodłącznym elementem bycia razem. Nic tutaj nie jest czarne albo białe, to co wydaje się takie być, szybko okazuje się bardziej skomplikowane.

Główni bohaterowie - Lotto i Mathilde - to postaci niezwykle intrygujące, choć trzeba przyznać, że sposób kreacji żony jest bardziej ciekawa. Lotto, bo od niego zaczniemy, to młody mężczyzna z dość barwną przeszłością. Jest artystą, dlatego codzienne życie z nim dla niejednej kobiety oznaczałoby udrękę. Osobiście, mimo że podziwiam jego oddanie, nie chciałabym z nim być. To mężczyzna z grupy tych, którymi trzeba się opiekować. Co do Mathildy - początkowo to kobieta, która wzbudza szacunek, samym faktem, że potrafi i chce troszczyć się o męża i dom właściwie w pojedynkę. Jest oddana, pełna miłości i empatii, wyrozumiała. Mogę zapewnić, że później każdy czytelnik mocno się zdziwi, kiedy ukazane zostanie jej prawdziwie oblicze.




Pisząc tę recenzję chciałabym dodatkowo wyróżnić dwa motywy, które mi osobiście się podobały. Po pierwsze - niespełniony artysta. W książce sporo miejsca poświęcone jest pracy twórczej, która nie zawsze przynosi satysfakcję, dumę i jest motorem napędowym do działania. Pokazana zostaje dość ciężka i wyboista droga artysty, który pragnie splendoru. Po drugie relacja matka - syn. Skomplikowana, dość chłodna, bezkompromisowa - tak się przynajmniej wydaje. Początkowo nie mogłam rozumieć tej więzi, pewnych zachowań matki, natomiast później otrzymałam odpowiedź na postawione sobie pytania.

Fatum i furia to z pewnością powieść wyrazista. Nietuzinkowa, nieprzeciętna, niepokazująca w sposób schematyczny relacje dwojga ludzi. To książka pełna prawdziwości. Taka, która obnaża pewne zachowania i pokazuje, że nie wszystko jest złotem, co się świeci. Podobał mi się język, a w sposobie prowadzenia czytelnika czaiła się budująca napięcie intryga.

Podsumowując, chciałabym polecić tę książkę wszystkim dojrzałym czytelnikom. Nie jest to łatwa i lekka lektura, która zadowoli każdego. Nie jest to też tego rodzaju proza, którą każdy zrozumie i doceni.

http://overreading.blogspot.com

Fatum i furia to książka, na którą trafiłam w bibliotece przypadkowo. Znajdująca się na okładce informacja, że jest to najgłośniejsza amerykańska powieść 2015 roku przekonała mnie do tego, żeby ją wypożyczyć.

Książka ta podzielona jest na dwie części: fatum i furię. Zarówno w jednej, jak i w drugiej, tematem przewodnim jest małżeństwo Lotta i Mathildy. W fatum dostajemy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Druga książka tego autora i po raz kolejny nie czuję się zachwycona. Miałam co do tej książki dość spore oczekiwania, sam Murakami bardzo mnie ciekawił. Przeczytałam dużo ciepłych słów w kierunku jego twórczości, ale po lekturze książek stwierdzam, że nie zostanę kolejną osobą klaskającą na jego cześć.
Dla mnie "Kafka nad morzem" była zwyczajnie niezrozumiała. Czułam się zagubiona podczas czytania i zmęczona.

Druga książka tego autora i po raz kolejny nie czuję się zachwycona. Miałam co do tej książki dość spore oczekiwania, sam Murakami bardzo mnie ciekawił. Przeczytałam dużo ciepłych słów w kierunku jego twórczości, ale po lekturze książek stwierdzam, że nie zostanę kolejną osobą klaskającą na jego cześć.
Dla mnie "Kafka nad morzem" była zwyczajnie niezrozumiała. Czułam się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Miałam niedawno okazję przeczytać książkę "Lion. Droga do domu". Byłam jej ciekawa, ponieważ oparta jest na faktach, a historia opowiedziana przez autora jest tą, którą on sam przeżył.

Główny bohater, Saroo, to chłopiec mieszkający wraz ze swoją rodziną w Indiach. Poznajemy go w momencie, kiedy jest jeszcze dzieckiem. Ma rodzeństwo i matkę, która mimo, że ledwo wiąże koniec z końcem, dba o swe dzieci. Rodzinie Saroo doskwiera głód i bieda. Mieszkają w bardzo ciężkich warunkach, nie mogą pozwolić sobie na edukację. Pewnego dnia pięcioletni Saroo wychodzi z domu ze starszym bratem, którego gubi na dworcu kolejowym. Próbując go odnaleźć, wsiada do pociągu i tam zasypia. Od tej pory nic już nie jest takie samo. Chłopiec nie potrafi określić gdzie jest ani wrócić do domu. Rozpoczyna życie na ulicy niejednokrotnie przynoszące masę niebezpiecznych sytuacji. Ostatecznie znajduje pomoc i zostaje adoptowany przez rodzinę z Australii. Mija dwadzieścia pięć lat a Saroo postanawia spróbować znaleźć utraconych bliskich. Czy mu się uda?

"Lion" to niezwykle wzruszająca opowieść dorosłego człowieka, który mówi o swych doświadczeniach. Mimo, że upłynęło już tyle lat, wspomnienia z dzieciństwa wciąż są w nim żywe i stanowią nieodłączny element jego życia. Choć potrafi żyć teraźniejszością, niewyjaśnione sprawy przeszłości biorą górę. Staje przed zadaniem, które dla wielu może wydawać się nieprawdopodobne w realizacji. Poświęca na to dużo czasu, czasami czuje zwątpienie, ale nie poddaje się.

Historia Saroo mówi nie tylko o stracie, ale też o tym, jak wiele można zyskać. Pięcioletni chłopiec otrzymuje kochający dom u swych nowych rodziców, miłość i ciepło, to, czego tak bardzo mu brakowało, kiedy znalazł się sam na ulicy. Ma możliwość rozwoju i edukacji, jakiej nie miałby w kraju swego urodzenia. Małżeństwo, które go adoptowało otrzymuje wspaniałego syna, niosąc tym samym pomoc ludziom potrzebującym. Ta część historii jest niezwykle krzepiąca i dająca poczucie sprawiedliwości.

Życie głównego bohatera i doświadczenia z nim związane są dowodem na to, jak wielkie pokłady siły możemy odnaleźć w dzieciach. Choć z pozoru są to małe i bezbronne istoty, potrafią zawalczyć o siebie w sytuacji zagrożenia.

Chciałabym zachęcić Was do lektury tej książki. Jest to pełna emocji historia napisana przez życie. Nie jest to wytwór wyobraźni autora i jego natchnienia, ale realne wspomnienia i zdarzenia z przeszłości.

http://overreading.blogspot.com

Miałam niedawno okazję przeczytać książkę "Lion. Droga do domu". Byłam jej ciekawa, ponieważ oparta jest na faktach, a historia opowiedziana przez autora jest tą, którą on sam przeżył.

Główny bohater, Saroo, to chłopiec mieszkający wraz ze swoją rodziną w Indiach. Poznajemy go w momencie, kiedy jest jeszcze dzieckiem. Ma rodzeństwo i matkę, która mimo, że ledwo wiąże...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Zachęcona lekturą Zaklinacza czasu, będąc w bibliotece, nie wahałam się sięgnąć po kolejną książkę tego autora.

Miej trochę wiary to prawdziwa historia, w której to bohaterem jest sam Mitch Albom. Autor kreśli opowieść o swoim życiu, pokazuje nam osoby, które się w nim pojawiły i miały na nie znaczący wpływ. Historia Alboma rozpoczyna się w momencie, kiedy znany od lat rabin prosi go, wybierając spośród wielu, o to, by wygłosił mowę pogrzebową, kiedy ten umrze. Staje się to bodźcem, pod wpływem którego życie Mitcha ulega zmianie.

Mówiąc o głównym bohaterze powieści nie sposób wskazać jednego. Według mnie jest ich trochę więcej, dokładnie trzech. Pierwszym jest wspomniany wyżej autor, wokół którego koncentruje się reszta. Kolejnym rabin, któremu mowę pogrzebową przygotowuje Mitch. Ostatnim jest duchowny po przejściach, z ogromnym bagażem doświadczeń i sercem otwartym na potrzeby bliźnich.

Motywem przewodnim książki jest wiara. Od razu zaznaczam, że temat ten nie jest zaprezentowany w sposób nachalny i nie zmusza na każdym kroku do tego, żeby się nawrócić, czy też mocniej się starać. Oczywiście temat Boga pojawia się często, ale nie jest męczący. Ważnym elementem jest aspekt wiary utraconej, zapomnianej. Wykreowany obraz człowieka, który powraca do swoich korzeni po wielu latach może stać się źródłem wielu przemyśleń i sprowokować do zastanowienia się nad własnym życiem i tym, jak mocno oddaliśmy się od tradycji i tego, czym kierowaliśmy się będąc młodszymi.

Ważną kwestią w Miej trochę wiary jest idea pomocy. Pojawia się ona bardzo często, przedstawione zostają nam osoby, którym nie obce jest niesienie wsparcia drugiemu człowiekowi, To pokrzepiające i dające nadzieję na to, że wśród nas są jeszcze ludzie, którzy mają ochotę podać bezinteresownie pomocną dłoń.

Mimo to, mnie osobiście ta książka nie przekonała i nie zmusiła do refleksji, choć sądzę, że znajdą się tacy, dla których opowieść ta stanie się punktem zwrotnym. W Miej trochę wiary zabrakło mi czaru, z którym spotkałam się w momencie lektury Zaklinacza czasu. Miałam wrażenie, że czytam książkę zupełnie innego autora. Opowieści Albom'a towarzyszyła pewna, określiłabym to, jednostajność. Czytałam to jednym rytmem, bez zaciekawienia, z myślą, że nie znajdę tam niczego, co mnie zadowoli.

Przygotowując się do pisania tejże recenzji, poczytałam trochę w sieci na temat rozważań innych czytelników odnośnie tej książki. Nasunęła mi się taka myśl, jak bardzo różnorodni jesteśmy i jak te same rzeczy mają na nas zupełnie różny wpływ. Ja sama nie znalazłam w tej książce niczego, co byłoby godne szczególnej uwagi i z pewnością nie będę zastanawiać się nad losem bohaterów po jej odłożeniu, natomiast wiele osób postąpi zupełni inaczej. To się nazywa magia książek!

Powiem szczerze, podsumowując moje przemyślenia, nie poleciłabym nikomu tej książki. Nie ma w niej niczego przykuwającego uwagę, styl pisania też nie jest tym, czego oczekiwałam. Mimo to nie chcę stawać się wyrocznią w tym przypadku i jeśli ktoś się zastanawia i ma ochotę sięgnąć po tę książkę, to śmiało. Pędźcie do biblioteki i wypożyczcie ją, aby przekonać się na własnej skórze, czy jest tak nieatrakcyjna, jak mnie się wydaje, czy może jest zupełnie odwrotnie.

http://overreading.blogspot.com

Zachęcona lekturą Zaklinacza czasu, będąc w bibliotece, nie wahałam się sięgnąć po kolejną książkę tego autora.

Miej trochę wiary to prawdziwa historia, w której to bohaterem jest sam Mitch Albom. Autor kreśli opowieść o swoim życiu, pokazuje nam osoby, które się w nim pojawiły i miały na nie znaczący wpływ. Historia Alboma rozpoczyna się w momencie, kiedy znany od lat...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Harry Potter i Przeklęte Dziecko J.K. Rowling, Jack Thorne, John Tiffany
Ocena 6,2
Harry Potter i... J.K. Rowling, Jack ...

Na półkach:

Pisanie recenzji tej książki nie jest proste. To wszystko przez sentyment i wielką miłość jaką czuję do świata stworzonego przez Rowling. Z jednej strony nie chcę wychwalać jej pod niebiosa, bo na to nie zasługuje, z drugiej zaś nie godzę się z poglądami, jakoby była okropna i niewarta przeczytania. Ja sama z niecierpliwością czekałam na premierę tego scenariusza, byłam ciekawa, jak potoczą się dalsze losy ukochanych przeze mnie bohaterów, co nowego wydarzy się w świecie magii.

Zacznijmy od początku. Harry Potter i Przeklęte Dziecko to według autorów i wydawców 8. część serii przygód znanego czarodzieja. Czy aby na pewno? W internecie przoduje zdanie, zgodnie z którym fani nie traktują tej książki jako kontynuacji, ale jedynie jako dodatek do tego, co już powstało. Zdecydowanie się z tym zgadzam, ponieważ Przeklęte Dziecko nie ma wiele wspólnego ze sposobem kreacji Rowling. Po pierwsze jest to scenariusz, nie powieść. Po drugie Rowling, mimo iż wymieniona jako autorka, występowała raczej w roli doradcy.

Akcja Przeklętego Dziecka rozpoczyna się 19 lat po bitwie o Hogwart. Harry jest mężem i ojcem, urzędnikiem Ministerstwa. Jest dorosłym mężczyzną, który jak się okazuje, wciąż walczy z demonami przeszłości. Wśród postaci pojawiają się znani i kochani przez nas bohaterowie poprzednich części. Nie brakuje też zupełnie nowych twarzy. W książce znajdziemy sporo powrotów do czasów rodem z powieści Rowling, co nie znaczy, że będziemy cierpieć na brak całkiem nowych przygód.

W tej pozycji główną rolę odgrywa relacja Harrego z synem oraz znajomość Albusa Severusa Pottera ze szkolnym kolegą. Potter jako ojciec nie do końca sobie radzi, widzimy jego próby naprawy relacji z synem, nieprzemyślane słowa, które padają z jego ust. Do gustu przypadła mi więź między młodym Potterem, a wspomnianym wcześniej uczniem Hogwartu. Pochylając się nad ich losami czułam się jak za dawnych lat, kiedy to Harry był w murach wspomnianej szkoły. Pojawia się tam dość sporo wspólnych mianowników.

Co do wspomnianej formy - jest to scenariusz, co za tym idzie, książkę czyta się niezwykle szybko, dość trudno poczuć ową magiczną aurę, charakterystyczną dla świata Harrego Pottera. Wszystko dzieje się tam błyskawicznie, ucieka jedna historia za drugą, aż trafiamy na ostatnią stronę... i czujemy niedosyt.

Czytając niektóre kwestie dobrze mi znanych bohaterów czułam lekkie zażenowanie. Niektóre żarty były słabe, wypowiadane zdania lekko niepasujące do tego, do czego przywykłam, ale mimo to jestem zdania, że WARTO przeczytać tę książkę. Ja jako fanka całej serii, nie wyobrażam sobie, że miałabym po nią nie sięgnąć. Fajnie było choć przez chwilę poczuć namiastkę czarodziejskiego świata, dowiedzieć się, co nowego słychać u bohaterów. Mimo, że nie było to rewelacyjne spotkanie, to jednak nie żałuję. Byłam niezwykle podekscytowana samym faktem trzymania tej książki. Kto jest fanem, ten zrozumie.
Nie polecę tej książki osobom, które nigdy Harrego nie czytały, bo jestem przekonana, że nie przypadnie im do gustu.

Jeśli powstanie film, to pierwsza się na niego wybiorę, bo uważam, że w tym wypadku film znacznie prześcignie książkę. Liczę na to, że dane mi będzie niebawem zasiąść w sali kinowej i rozkoszować się kolejnym spotkaniem ze światem Harrego Pottera.
Jeśli natomiast Rowling pokusi się o napisanie powieści opartej na tym scenariuszu, to pierwsza pobiegnę ją kupić, bo uważam, że historia przedstawiona w Przeklętym Dziecku jako powieść byłaby idealna i nie miałabym do niej żadnych zastrzeżeń.

http://overreading.blogspot.com

Pisanie recenzji tej książki nie jest proste. To wszystko przez sentyment i wielką miłość jaką czuję do świata stworzonego przez Rowling. Z jednej strony nie chcę wychwalać jej pod niebiosa, bo na to nie zasługuje, z drugiej zaś nie godzę się z poglądami, jakoby była okropna i niewarta przeczytania. Ja sama z niecierpliwością czekałam na premierę tego scenariusza, byłam...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Bardzo przyjemnie czytało mi się tę książkę. Nie miałam chwil, w których to byłabym nią zmęczona. Może nie jest to najbardziej wymagająca lektura, możliwe, że nie wpłynęła na mnie w jakiś niesamowity sposób, ale mimo to uważam, że przeczytanie tej książki było dobrym posunięciem.

Zacznę od tego, że Dziesięć płytkich oddechów to powieść typu new adult. Muszę przyznać, że spotkałam się już wielokrotnie z tym terminem, ale jakoś nie zagłębiałam się w niego i nie do końca wiedziałam, o co w nim chodzi. Przy okazji tej lektury nadrobiłam zaległości i poszperałam nieco w sieci. Zgodnie z tym, co wyczytałam, książki typu new adult kierowane są do "młodych dorosłych". Zazwyczaj poruszają kwestie wchodzenia w dorosłość, radzenia sobie z nową rzeczywistością, szeroko pojętego odnajdywania siebie.

W powieści K.A. Tucker główną bohaterką i jednocześnie narratorką jest Kacey. Młoda, zagubiona dziewczyna walcząca z demonami przeszłości. Jest to postać wrażliwa, pełna skrywanego lęku i bólu. Choć pozornie wydaje się silna, w środku jest krucha i łatwo ją zranić. Kiedy była nastolatką spotkało ją coś, co odbiło się na jej dalszym życiu. Wciąż żywa trauma nie pozwala zacząć od nowa. Czy nowe otoczenie i ludzie zdołają sprawić, że Kacey otworzy się, a uśmiech zagości na jej twarzy?

Wśród wykreowanych bohaterów znajdziemy również Livie - siostrę Kacey. Jest to nastolatka, bardzo dojrzała jak na swój wiek. Pełna dobroci i opanowania. Troszczy się o starszą siostrę i stara się jej pomóc. To postać, która budzi ciepłe uczucia, roztacza wokół się dobrą aurę.

W książce pojawia się też Storm - młoda, samotna matka, wykonująca całkiem ciekawy zawód. To postać, którą polubiłam. Kojarzy mi się z pełną promiennego uśmiechu kobietą, idealną kandydatką na przyjaciółkę.

Wreszcie tajemniczy chłopak z mieszkania 1D. Z opisu i wrażeń, jakie dostarcza Kacey, obraz Trenta wydaje się być idealny. Jest to facet, który zdecydowanie przyciąga uwagę. Nie wiem, czy tylko ja miałam takie odczucia, ale według mnie był niezwykle sexy. I w takich kategoriach o nim myślałam przez dłuższy czas. Później jednak moje wyobrażenie zupełnie się zmieniło. Zaczęłam dostrzegać w nim coś innego, aniżeli przystojnego gościa. Zaczęłam się zastanawiać nad jego uczuciami, nad przeszłością, tym, z czym musiał się zmierzyć i przez co przejść.

Pojawiający się w powieści wątek Kacey i Trenta przypadł mi do gustu, choć przyznam się, że w pewnym momencie domyśliłam się prawdy. Kiedy w końcu karty powieści odkryły ją w całej okazałości, nie byłam zaskoczona.

Dziesięć płytkich oddechów to książka, którą mogłabym polecić. Nie jest to jakaś wyszukana literatura, ale mimo wszystko warto się nad nią pochylić. Choć niektórzy zarzucają, że powieści new adult są takie same, tę warto przeczytać. Poza tym, że jest napisana w sposób przystępny i niewymagający niesamowitej zadumy, to tematyka w niej poruszona pozostaje na bardzo dobrym poziomie. Nie jest to książka płytka i o niczym. To powieść, która traktuje o potędze przeszłości i o tym, jak owa przeszłość może determinować nasze życie. Mowa w niej o bólu, z którym nie jeden z nas musi się zmierzyć, o stracie i jej konsekwencjach.

Co podobało mi się najbardziej w tej książce i za co daję jej ogromnego plusa? Za to, że temat "bycia ofiarą" został przedstawiony w sposób pełny. Co mam na myśli? Chodzi o to, że poszkodowanym nie jest tylko ten, któremu zło zostało wyrządzone, ale także osoba, która tego dokonała. Nie chcę nikogo usprawiedliwiać i szerzyć poglądu krzywdzącego dla ofiar, ale warto się zastanowić nad tym, jak często jedna chwila, nieuwaga czy niedbałość doprowadza do sytuacji, z której nie ma odwrotu. Trauma, która wtedy się pojawia, jest udziałem obu stron.

http://overreading.blogspot.com

Bardzo przyjemnie czytało mi się tę książkę. Nie miałam chwil, w których to byłabym nią zmęczona. Może nie jest to najbardziej wymagająca lektura, możliwe, że nie wpłynęła na mnie w jakiś niesamowity sposób, ale mimo to uważam, że przeczytanie tej książki było dobrym posunięciem.

Zacznę od tego, że Dziesięć płytkich oddechów to powieść typu new adult. Muszę przyznać, że...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Złodziejka książek to powieść, którą od dawna chciałam przeczytać. Miałam wobec niej duże oczekiwania i zdecydowanie się nie zawiodłam.

Jest to książka traktująca o losach młodej dziewczynki w czasach II wojny światowej. Liesel Meminger, bo tak jej na imię, poznajemy w momencie, kiedy ma trafić do domu swych przybranych rodziców i rozpocząć nowy etap w swoim życiu, w miejscowości niedaleko Monachium. Tak też się dzieje, jednakże zdarzenia poprzedzające to, zapadają Liesel głęboko w pamięć, jako te niezwykle traumatyczne, o których trudno zapomnieć.

Od samego początku książki w czytelniku rodzi się poczucie, że Liesel to niezwykłe dziecko. Dlaczego? Bo mimo całego bólu, potrafi żyć. Początki nie są łatwe, ale z biegiem czasu adaptuje się w nowym środowisku. Poznaje Rudego, z którym spędza mnóstwo czasu. Chodzi do szkoły, pomaga swej przybranej matce, uczy się. Spędza dużo czasu z ojcem, a ich relacja staje się niezwykle ciepła i pełna miłości. Liesel żyje mimo całego okrucieństwa i tego, że przyszło jej dorastać w czasach, kiedy wojna zbiera obfite żniwo.

Złodziejka książek to pozycja, z której można czerpać garściami. Znajdziemy w niej lekcje człowieczeństwa i nadzieję na to, że są na świecie ludzie, którzy potrafią pomóc bliźniemu. To jest tutaj niezwykłe, bowiem w czasach, w których żyli bohaterowie powieści, często trudno było o zwyczajną, ludzką dobroć.

Postacią, która budzi niezwykle ciepłe uczucia i wiele nas uczy, jest przybrany ojciec Liesel - Hans. To bohater, którego nie sposób zapomnieć. Od samego początku odnajduje się w roli ojca, potrafi otoczyć miłością i troską dziewczynkę, która trafia pod jego dach. Co więcej, jest to człowiek uczciwy i dotrzymujący danego innym słowa. Hans jest mężczyzną zdolnym do poświęceń w imię dobra i sprawiedliwości.

Pisząc o Złodziejce książek nie można pominąć Maxa - Żyda, który pojawia się na drodze rodziny Liesel. Hans i jego żona dają mu schronienie. Pojawienie się nowego lokatora wymaga od całej rodziny poświęcenia, wspólnego zgrania i milczenia. Żyd, tak przez wszystkich niechciany, staje się częścią ich rodziny. Postać Maxa przypomina czytelnikowi, w jak ciężkim położeniu była ludność żydowska w czasie II wojny światowej. Jak wiele cierpienia, udręk i smutku musieli odczuć, jak trudno było im żyć, prosić o pomoc. Może się nam wydawać, że wiedza ta jest dla każdego oczywista, jednakże sądzę, że przypomnienie o czasach, w których ludzkie życie miało małe znaczenie, jest istotne. Pozwala nam nabrać szacunku do tego, co mamy. Każe zastanowić się nad wartością człowieka. Jest refleksją nad tym, ile złego potrafimy wyrządzić sobie nawzajem.

Ciekawe w książce jest to, że autor narratorem czyni Śmierć. Jest to zabieg, który podkreśla mroczność owych czasów i nieuchronność zbliżającego się końca. Pokazuje, że kres ludzkiego życia czai się za rogiem. Ponadto uczynienie narratorem Śmierci, daje nam wgląd w jej myśli. Dowiadujemy się, że ona sama ma trudność z poradzeniem sobie z własnymi obowiązkami. Przytłacza ją ogrom pracy, upadek ludzkości.

Ważnym motywem w powieści są książki. Dają one możliwość odkrywania nowego świata, radzenia sobie z otaczającą rzeczywistością. Są spoiwem ludzi, przynoszą ukojenie w trudnych momentach.

W Złodziejce książek znajdziemy, poza cudowną treścią - piękne ilustracje. Bardzo mi się to podobało, ponieważ książki, które zwykle czytam, są ich pozbawione.

Jeśli ktoś zapyta, czy polecam tę pozycję, to zdecydowanie powiem, że tak. Czytelnicy, którzy lubią powieści osadzone w czasach II wojny światowej z pewnością będą zadowoleni. Złodziejka książek dla każdego może być lekcją, to taka pozycja, z której możemy czerpać, o której możemy dyskutować i rozmyślać. Czy nie takie książki właśnie powinniśmy czytać?

http://overreading.blogspot.com

Złodziejka książek to powieść, którą od dawna chciałam przeczytać. Miałam wobec niej duże oczekiwania i zdecydowanie się nie zawiodłam.

Jest to książka traktująca o losach młodej dziewczynki w czasach II wojny światowej. Liesel Meminger, bo tak jej na imię, poznajemy w momencie, kiedy ma trafić do domu swych przybranych rodziców i rozpocząć nowy etap w swoim życiu, w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Siadam do pisania tej recenzji po dość długim czasie od przeczytania I wciąż ją kocham i ganię się w myślach, za to zachowanie. Dochodzę do wniosku, że najlepiej dzielić się refleksjami na temat książki świeżo po jej przeczytaniu.

Było to moje kolejne spotkanie z twórczością Sparksa i nie wypadło lepiej od poprzedniego. Rzekłabym nawet, że książka mnie umęczyła i porównując ją z poprzednią pozycją, ta na jej tle wychodzi słabo.

Historia jest rzecz jasna miłosna... i przewidywalna. Poznajemy Johna, który jest jednocześnie narratorem powieści i prowadzi nas stale przez jej karty. Jest to młody chłopak, niegdyś butny, wychowany przez ojca. Ma ciężką i wymagającą pracę. Kiedy wraca do rodzinnego domu na urlop, przypadkowo nawiązuje znajomość z Savannah, młodą dziewczyną, która przyjeżdża do jego miejscowości, by pomagać innym. W książce mamy przedstawiony rozwój tej znajomości i to ona jest głównym punktem powieści.

Młodzi spędzają wspólnie dużo czasu. Poznają się i coraz bardziej do siebie przywiązują. Nadchodzi jednak czas powrotu i wszystko zaczyna się komplikować. Początkowo związek na odległość nie jest problemem nie do pokonania. Są listy, gorączkowe oczekiwania na spotkanie, jednak z czasem więź zaczyna niknąć. Co się stanie? Czy dwoje młodych ludzi będzie umiało zadbać o uczucie i nie pozwolić mu umrzeć?

Chyba jedynym wątkiem, który podobał mi się w powieści, jest ten z ojcem Johna w roli głównej. Rozmowa z Savannah staje się impulsem dla głównego bohatera. Dzięki niej zaczyna rozumieć i odbudowywać rodzinne relacje. Sama diagnoza dziewczyny wzbudziła we mnie mieszane uczucia, pomysł na takie wyjaśnienie zachowania taty Johna również, ale najważniejsza w tym wszystkim była zmiana, jaka dokonała się w głównym bohaterze. Rodząca się troska o ojca, opieka i próba odbudowania relacji naprawdę chwyciła mnie za serce.

Zakończenie powieści ze strony na stronę staje się bardziej oczywiste. Pojawia się tutaj pewna sprzeczność, ponieważ z jednej strony przynosi radość i ukojenie, z drugiej zaś jest źródłem bólu.

Styl Sparksa kompletnie do mnie nie trafia. Nie budzi we mnie emocji, zdania które nam serwuje pozbawione są energii, którą sobie cenię. Czytałam tę książkę i nic się we mnie nie działo. Zdarza się tak, że mimo, iż historia jest banalna, autor potrafi podać ją w taki sposób, że porusza czytelnika. Sparksowi zdecydowanie to nie wyszło.

http://overreading.blogspot.com

Siadam do pisania tej recenzji po dość długim czasie od przeczytania I wciąż ją kocham i ganię się w myślach, za to zachowanie. Dochodzę do wniosku, że najlepiej dzielić się refleksjami na temat książki świeżo po jej przeczytaniu.

Było to moje kolejne spotkanie z twórczością Sparksa i nie wypadło lepiej od poprzedniego. Rzekłabym nawet, że książka mnie umęczyła i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Na samym wstępie pragnę pochwalić książkę za wydanie - gruba oprawa, piękna okładka. Dzięki temu spotkanie z tą pozycją stało się jeszcze przyjemniejsze.

Zaklinacz czasu to przede wszystkim cudowna opowieść. Czyta się ją z niezwykłą lekkością. Pełno w niej cytatów, wokół których nie sposób przejść obojętnie. To kopalnia inspiracji i nauki. Książka, która może odmienić niejedno życie i być impulsem do zmian.

Poznajemy trzech bohaterów. Pierwszym z nich jest Dor - człowiek, którego pasją jest liczenie. Żyje w odległych czasach, "u zarania dziejów człowieka". Od dziecka liczy wszystko, co pojawi się na jego drodze... w końcu trafia na czas. Kolejnym bohaterem jest Victor - żyjący w czasach współczesnych, bogaty przedsiębiorca. Aż wreszcie Sarah - młoda dziewczyna, uczennica liceum. Losy tej trójki splatają się ze sobą, a morał, jaki rodzi się za sprawą ich spotkania, jest niezwykle poruszający.

Opowieść z jaką przychodzi do nas autor jest pouczająca. Pokazuje świat, w którym ludzie owładnięci są manią mierzenia czasu - nasz świat. Obnaża przywiązanie człowieka do wszelkich urządzeń umożliwiających liczenie go. Wskazuje, jak zatracamy wszystko wokół na rzecz ciągłego odliczania.Zaklinacz czasu wiernie odtwarza problem dzisiejszego świata. Daje dowód ciągłej gonitwy, w którą w miarę rozwoju cywilizacji zostaliśmy wplątani.

"W miarę jak ludzkość ogarniała obsesja godzin, żal nad straconym czasem stał się wieczną raną w sercu człowieka". To niezwykle trafne słowa. Ludzie ciągle powtarzają, że czegoś nie zrobili, że zabrakło czasu. Niejeden stając w obliczu śmierci, dokonując podsumowania swojego życia, dochodzi do wniosku, że nie wykorzystał go jak należy. Ciągle zatem w naszej głowie pojawia się czas, zastanawiamy się nad nim, analizujemy jak go zagospodarowaliśmy i próbujemy odgadnąć, ile nam go zostało. A przecież "Kiedy odmierza się życie, nie żyje się nim". Kolejny piękny cytat, który wskazuje na to, jak rozmyślanie o czasie, zabiera nam radość egzystencji i przyćmiewa piękno świata.

Zaklinacz czasu mówi o człowieku, jego słabościach. Jest motywacją do tego, żeby się zatrzymać i pomyśleć nad tym, czy przeżywamy swoje życie. Czy odczuwamy, smakujemy i eksplorujemy świat, czy tylko wciąż czekamy na umówione spotkanie, kolejny rok, lepszą pracę. Ta książka to impuls do tego, żeby pochylić się nad swoim losem i dokonać zmian - przestać ciągle myśleć o czasie, który płynie, a zacząć działać.

Jest to książka, którą polecę każdemu z całego serca. Moim zdaniem warto poznać historię, którą stworzył dla nas Mitch Albom. Może ta lektura stanie się punktem zwrotnym w Waszym życiu?

http://overreading.blogspot.com

Na samym wstępie pragnę pochwalić książkę za wydanie - gruba oprawa, piękna okładka. Dzięki temu spotkanie z tą pozycją stało się jeszcze przyjemniejsze.

Zaklinacz czasu to przede wszystkim cudowna opowieść. Czyta się ją z niezwykłą lekkością. Pełno w niej cytatów, wokół których nie sposób przejść obojętnie. To kopalnia inspiracji i nauki. Książka, która może odmienić...

więcej Pokaż mimo to