-
ArtykułyŚladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant8
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać438
-
ArtykułyZnamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant13
-
ArtykułyZapraszamy na live z Małgorzatą i Michałem Kuźmińskimi! Zadaj autorom pytanie i wygraj książkę!LubimyCzytać6
Biblioteczka
2016-03-24
2013-11-20
"[...] nieważne, z kim spędzasz czas, na końcu jesteś sam"
Czy ktoś nie słyszał o Stephenie Kingu? Czy ktoś nie słyszał o słynnym mistrzu horrorów? Czy ktoś nie słyszał o jego sześćdziesięciu powieściach, z których ponad połowa została zekranizowana? Czy ktoś nie słyszał o Carrie, Miasteczku Salem bądź Lśnieniu? Czy ktoś nie słyszał o trzymających w napięciu, budzących grozę powieściach niekoronowanego króla horroru?
Nie. Wiem, że każdy słyszał o nich chociaż raz.
Stephen King to sześćdziesięciosześcioletni amerykański pisarz, którego książki przeszły do klasyki swojego gatunku. Każda z nich posiada w sobie niezwykłą moc, charakter i to coś, co potrafi zawładnąć duszą czytelnika - nie wypuścić, dopóki nie skończy on ostatniego zdania. Powieści Kiga są napisanymi niesamowitym stylem arcydziełami i prawdziwą gratką dla wielbicieli mrocznych, intrygujących historii.
"Każde zawody wydają się uczciwe, jeśli wszyscy zostali oszukani"
Zbliża się kolejny Wielki Marsz. Kolejnych stu chłopców zgłasza się po bogactwo i chwałę, sławę oraz uznanie. Muszą tylko pokonać wszystkich innych...
Zasady Wielkiego Marszu są proste.
Idź.
I tylko tyle. Nie możesz się zatrzymać. Nie możesz przerwać marszu. Jeśli tak się stanie, zginiesz. Jeden ze strażników, śledzących uważnie każdy twój ruch, zastrzeli cię. Zastrzeli cię, a głowa odłączy się od reszty ciała. Masz trzy upomnienia. Możesz je wykorzystać. Stanąć na kilka sekund. Ale uważaj. Po chwili może cię już nie być. Wystaczy, że zwolnisz, upadniesz, potkniesz się. Przegrasz tę przerażającą grę. "Jak mogę ją wygrać?", zapytasz. Masz iść. Czekać, aż inni się poddadzą. Masz iść. Meta będzie tam, gdzie padnie dziewięćdziesięciu dziewięciu innych, którzy idą. Ale nie zamierzają się zatrzymać.
Tu nie ma miejsca na uczucia, więzi, nawet zasady gry fair play. Jest tylko cierpienie, ból. Wszyscy patrzą, każdy obserwuje twoje ruchy, więc nie próbuj oszukiwać. Nie oszukuj, bo możesz stracić to, co ważne. Co najważniejsze.
"Oczywiście, bolało. Bolało wcześniej, w najgorszy, szarpiący sposób, kiedy już wiadomo, że zaraz cię nie będzie, a wszechświat będzie toczył się dalej, niewzruszony"
Rzadko, sięgając po książkę, mam wrażenie, że naprawdę nie wiem, co się w niej znajduje. Że to, co w niej znajdę, przejdzie moje najśmielsze oczekiwania. Że to, co w niej znajdę, mnie odmieni. Sprawi, bym inaczej spojrzała na świat, zauważyła tajemnice, skryte za osłoną zwykłej codzienności. Sprawi, bym odłożyła na bok problemy, zgasiła światło, utonęła w mroku i pozostała w ciemności, wraz z myślami i emocjami. Rzadko jaka książka mnie oszałamia, sprawia, że nie mogę jej porzucić, oderwać się od tamtego świata, wyłączając z własnego. Że po jej przeczytaniu nie mogę się poruszyć - po prostu patrzę w nicość, próbując okiełznać emocje.
Wielki Marsz to niewątpliwie niesamowita opowieść o ludzkim zimnie, bezwględności i okrucieństwie. O walce człowieka z otaczającym go światem, tak niewzruszonym nieustannym bólem. To historia o przyjaźni, samotności, więzi, którą nawiązuje się dopiero w obliczu największego zagrożenia, o człowieczeństwie, mylnym pojęciu słowa "zabawa" i śmierci, czekającej cierpliwie na każdego z nas. O tym, jak świat powoli się wali, a my nie robimy nic, by go ratować. Tak samo jak strażnicy, śledzący uważnie każde kroki uczestników Wielkiego Marszu, którzy nie zrobili nic, by pomóc umierającym chłopcom.
Wielki Marsz to książka obdarzona wyjątkowo barwnymi bohaterami. Bowiem są to postacie, z którymi dzielimy się własnymi obawami i lękami, dzielimy z nimi łzy i wszystkie uśmiechy. Gdy słabną, chcemy je podnieść, gdy giną - nie godzimy się z losem. Za wszelką cenę próbujemy uratować ukochanego bohatera, krzyczymy, próbujemy sięgnąć w głąb książki i wyrwać z tamtąd ową postać. I wtedy okazuje się, że jest już za późno.
Drugie spotkanie z panem Kingiem wypadło niespodziewanie dobrze. Rzadko spotykam tak wciągające, trzymające w napięciu książki. Bo Wielki Marsz to lektura, której nie można odłożyć. Trzeba poznać tę historię do samego końca. W powieści często natkniemy się na wulgaryzmy, które dodają brutalności scenom. A sam styl Kinga jest świetny. Dzięki niemu ta książka ma charakter.
Wielki Marsz zmusza do wielu refleksji i poważnych przemyśleń. I uświadamia, że i my, czytelnicy, jesteśmy potworami, jak ludzie kibicujący uczestnikom. Lubimy patrzeć na czyiś ból. Bowiem kto, czytając tę książkę, nie stał za Garratym, Olsenem i McVriesem, ignorował ich cierpienie, bo nie mógł przestać patrzeć? Kogo ochodziły jedynie pytania: "Kto upadnie następny?", "Kto przetrwa?", "Kto zwycięży?"
Ocena: 9/10.
Recenzja - http://roue-swiat-ksiazek.blogspot.com/2013/11/recenzja-ksiazki-wielki-marsz.html
"[...] nieważne, z kim spędzasz czas, na końcu jesteś sam"
Czy ktoś nie słyszał o Stephenie Kingu? Czy ktoś nie słyszał o słynnym mistrzu horrorów? Czy ktoś nie słyszał o jego sześćdziesięciu powieściach, z których ponad połowa została zekranizowana? Czy ktoś nie słyszał o Carrie, Miasteczku Salem bądź Lśnieniu? Czy ktoś nie słyszał o trzymających w napięciu, budzących...
2016-07-04
Całą recenzję możecie przeczytać tutaj - http://roue-swiat-ksiazek.blogspot.com/2016/07/will-grayson-will-grayson.html
Nie wiem, co takiego jest w książkach Johna Greena, że choć nie do końca przypadają mi do gustu, ja nadal chcę próbować kolejnych jego dzieł. Może to przez fenomen "Gwiazd naszych wina", które zdobyło moje serce. Bo tak bardzo chciałam, by sięgając po kolejną powieść autora, zaoferował mi on te same emocje. Chyba cały czas chcę. Chcę, by to, co stworzył Green, powtórzyło się w jednej z jego kolejnych książek. I, rzeczywiście, w każdej z kolejnych jego powieści jest coś podobnego. Lecz nie coś, co zachwyca. Coś, co irytuje. Powielane schematy. Te same dialogi. Ci sami bohaterowie ubrani w inne historie i środowiska. I wiem, że inni czytelnicy Greena również to zauważają. Mnie zaczyna trochę to męczyć, choć przecież sama historia Willów Graysonów mi się podobała, więc wszystko powinno być w porządku, prawda? Chociaż... nie... Prawda jest taka, że podobała mi się historia willa graysona (dla niewtajemniczonych - postać D. Levithana). Will Grayson J. Greena był dla mnie niczym narrator opowiadający to samo, co drugi will, tylko innymi słowami, z innej perspektywy. W pewnym momencie opowiadał on historię willa. I wiecie co? To nawet nie było takie złe. Bo historia Willa Graysona była dla mnie zupełnie zwyczajna. Nie była niczym nowym, oryginalnym czy zachwycającym, opowiadała o zupełnie przeciętnym chłopaku, który ma raczej nieprzeciętnego przyjaciela. I to tylko ten przyjaciel uczynił historię Willa ciekawą. Co więcej, to właśnie on skradł tę opowieść obu Willom.
Kruchy to postać nadzwyczajna. Słowa uznania należą się temu z autorów, który go wymyślił, nadał mu kształt i stworzył pociesznym, zabawnym, wielkim kolesiem, którego tak bardzo kochamy. Kruchy był dla mnie najbardziej interesującą postacią, a zarazem motorem napędzającym całą tę powieść. Zastanawiam się, czy autorzy zrobili to celowo, zza narracji obu Willów tworząc go głównym bohaterem książki. Bo był jej głównym bohaterem z całą pewnością, tak jak był głównym bohaterem swej sztuki (no cóż, przynajmniej początkowo). Kruchy naprawdę potrafił wywołać u mnie śmiech. Czułam wobec niego prawdziwą sympatię. Bo jak mogłabym inaczej? Jeśli miałabym wymieniać w punktach powody, dla których warto zaznajomić się z tą lekturą, imię Kruchego wstawiłabym na pierwszym miejscu.
Całą recenzję możecie przeczytać tutaj - http://roue-swiat-ksiazek.blogspot.com/2016/07/will-grayson-will-grayson.html
Nie wiem, co takiego jest w książkach Johna Greena, że choć nie do końca przypadają mi do gustu, ja nadal chcę próbować kolejnych jego dzieł. Może to przez fenomen "Gwiazd naszych wina", które zdobyło moje serce. Bo tak bardzo chciałam, by sięgając po...
Cała recenzja możecie przeczytać tutaj: http://roue-swiat-ksiazek.blogspot.com/2016/07/wrozbiarze-rec-117.html
Jedno z największych czytelniczych zaskoczeń, które ostatnio przeżyłam. Bo sami powiedzcie - czego można się spodziewać po książce z kategorii literatury młodzieżowej, której głównymi tematami są magiczne moce i odkrywanie uroków nocnego świata Nowego Jorku oczami nieodpowiedzialnej osiemnastolatki, która, rzecz jasna, ma ową tajemniczą moc? Może dodam jeszcze, że ta nasza urocza i niezwykle irytująca bohaterka ma swój udział w łapaniu zabójcy, który wzoruje się na jakiejś starej księdze. I co, nadal chcecie przeczytać tę książkę? A co powiecie, gdy dodam, że ową powieść znalazłam na stronie księgarni internetowej za osiem złotych?
Tak, pozory mogą mylić. I to jak. Bo pomijając kilka niedociągnięć, ta książka jest naprawdę przyjemna. I naprawdę bardzo miło spędziłam czas, czytając ją. Bo może nie jest to lektura wybitna, która zmusi was do głębokich rozważań, lecz z pewnością może wciągnąć was w swój świat, zaciekawić i sprawić, że naprawdę polubicie żyjące w nim postacie.
Cała recenzja możecie przeczytać tutaj: http://roue-swiat-ksiazek.blogspot.com/2016/07/wrozbiarze-rec-117.html
Jedno z największych czytelniczych zaskoczeń, które ostatnio przeżyłam. Bo sami powiedzcie - czego można się spodziewać po książce z kategorii literatury młodzieżowej, której głównymi tematami są magiczne moce i odkrywanie uroków nocnego świata Nowego Jorku oczami...
2016-04-13
Recenzja pochodzi z mojego bloga - http://roue-swiat-ksiazek.blogspot.com/2016/04/poniewaz-wrociam-rec-113.html
Nie wiedziałam, czego spodziewać się po tej lekturze. I w sumie nadal do końca nie potrafię stwierdzić, o czym jest. O śmierci, miłości, drugiej szansie, szczęściu, życiu ze wszystkich sił, czy może po prostu o aniołach? Jeśli o czymkolwiek, co wymieniłam, to powinno być to ważne, powinno mnie wzruszać, zmuszać do refleksji. Ale ja po lekturze zaznałam najgorszego uczucia, które może towarzyszyć czytelnikowi - obojętności. Pustki.
Koniec książki przemknął niezauważenie, nie zostawiając we mnie praktycznie żadnych emocji, pozostawił czekającą na coś jeszcze, na coś więcej. Osobiście nie podoba mi się nawet struktura powieści - początkowo długi wstęp, potem jeszcze dłuższe rozwinięcie, gdzie możemy dokładniej poznać Magdę, Rafaela czy Benjamina, a potem zbyt szybkie zakończenie - ktoś kogoś spotyka, coś się wydarza i nagle... koniec. Bez możliwości dokładniejszego rozeznania się w sytuacji, bez dokładniejszego rozwinięcia odkrytych sekretów. Poznawanie długo ukrywanych przez Rafaela tajemnic przyjęłam spokojnie, niemal mechanicznie - autorka nie owinęła tego żadnym napięciem i nie wzbudziła ciekawości. Powtarzane przez samą narratorkę pytania "co to wszystko znaczy?" czy "dlaczego Rafael nie wyjawi mi prawdy?" jedynie mnie irytowały - denerwowało mnie nastawienie, że Magda musi wyjaśnić, czego jest ciekawa, czego nie rozumie i jakie odpowiedzi pragnie poznać, byśmy to wiedzieli. Uświadomienie sobie tego samemu nie jest przecież takie trudne...
Mimo wszystkich niedociągnięć, mogę stwierdzić, że pod tymi trzystoma stronami ukryte jest coś więcej. I nie mówię tu o miłości Magdy do kogokolwiek, kogo zdążyła pokochać. Chodzi mi o inną miłość - cierpiące poświęcenia, nieczyste uczucie. Podoba mi się wątek anioła, tego, co oznaczał, symbolizował, tego, co przekazywał, podoba mi się wątek Kurta czy nawet Benjamina. Jednakże bardzo trudno mi było przekopać do czegoś, co w ostatecznym rozrachunku wpłynęło pozytywnie na moją opinię - czasami to było, czasami znikało, a zakończenie, które trochę rozczarowało mnie swoim nierozwinięciem, całkowicie przysłoniło wszystko, co przyjemne, pozostawiło mnie obojętną. Do samej głównej bohaterki odczuwam niechęć, widzę w jej wyborach wielką niesprawiedliwość i nie wydaje mi się ona po prostu... interesująca. Jest taka, na jaką kiedyś dokładnie chciała się kreować - nudna, chłodna, niesympatyczna, mało w niej życia. Widzę zdecydowanie za dużo wad (choć nie mówię, że powinna być ich pozbawiona) i za mało zalet.
Styl autorki mi się podobał, choć nie mogę powiedzieć, że ma w sobie coś bardzo charakterystycznego i szczególnego. Książkę czyta się naprawdę bardzo szybko, myślę, że zaintrygowani historią mogliby pochłonąć ją na raz. Uważam ją za coś lekkiego, dla odprężenia. Czytelnik nie może czuć się przytłoczony smutkiem, który w pewnym momencie towarzyszy Magdzie, lecz nie zostaje na niego obojętny. To zdecydowanie plus.
Wciąż próbuję wyciągnąć z tej historii jak najwięcej dobrego, próbuję wykrzesać tyle, ile tylko mogę, zachwycić się jakimś wątkiem, przejąć losem Magdy, odczuć towarzyszące jej emocje. Nie mogę. Po prostu nie mogę. Dostrzegam tu potencjał, dostrzegam ciekawy temat aniołów i drugiej szansy, dostrzegam kilku fajnych bohaterów, lecz byłabym strasznym kłamcą, gdybym powiedziała, że Ponieważ wróciłam jest czymś więcej niż przeciętną lekturą. Ta historia nie przypadła mi do gustu, choć wiem, że wiele osób ma odmienne zdanie. Jeśli jesteście ciekawi, możecie spróbować. Ja nie zamierzam wracać do tej powieści. Czuję się po jej lekturze obdarta z emocji. Dla mnie ona była, trwała przez jedną ulotną chwilę i zniknęła. Bez przeżyć. Bez zachwytów. Bez wielkich rozczarowań.
Recenzja pochodzi z mojego bloga - http://roue-swiat-ksiazek.blogspot.com/2016/04/poniewaz-wrociam-rec-113.html
Nie wiedziałam, czego spodziewać się po tej lekturze. I w sumie nadal do końca nie potrafię stwierdzić, o czym jest. O śmierci, miłości, drugiej szansie, szczęściu, życiu ze wszystkich sił, czy może po prostu o aniołach? Jeśli o czymkolwiek, co wymieniłam, to...
2016-04-25
Cała recenzja --> http://roue-swiat-ksiazek.blogspot.com/2016/05/wielki-gatsby-rec-115.html
"Wielki Gatsby" to przede wszystkim metafora. Pamiętam, że gdy skończyłam lekturę, czułam się odrobinę rozczarowana. Myślałam: "I to jest ta piękna, głęboka, niezwykle życiowa powieść, która łamie serca?" Nie widziałam w niej tego, czym tak zachwycali się inni. Wydawała mi się zupełnie... zwyczajna.
Teraz rozumiem, że ta książka rzeczywiście jest i piękna, i głęboka, i niezwykle życiowa. Nie każdy jednak będzie w stanie to w niej dostrzec, bo głębię, sens, przekaz i wartości czytelnik ma za zadanie odszukać samemu. Ma błądzić między słowami, między niedopowiedzeniami, wyciągać wnioski i uzupełniać pozostawione dla niego luki. Myślę, że nie zrozumiałam tej powieści zupełnie. By w pełni pojąć jej treść, będę musiała przeczytać ją ponownie. Ale przecież właśnie takie książki cenię sobie najbardziej! Niedopowiedziane, tajemnicze, subtelne, pełne domysłów, a nie jasno postawionych faktów. Wiem, że między słowami "Wielkiego Gatsby'ego" czeka na mnie coś jeszcze, coś ulotnego i dotychczas niewidzialnego. Uważam, że jest to najpiękniejszym prezentem, jaki mógłby podarować mi jakikolwiek autor. Tajemnicę. I możliwość jej odkrywania.
Cała recenzja --> http://roue-swiat-ksiazek.blogspot.com/2016/05/wielki-gatsby-rec-115.html
"Wielki Gatsby" to przede wszystkim metafora. Pamiętam, że gdy skończyłam lekturę, czułam się odrobinę rozczarowana. Myślałam: "I to jest ta piękna, głęboka, niezwykle życiowa powieść, która łamie serca?" Nie widziałam w niej tego, czym tak zachwycali się inni. Wydawała mi się...
2016-03-30
Cała recenzja --> http://roue-swiat-ksiazek.blogspot.com/2016/03/woanie-kukuki-rec-112.html
Przyznam od razu - nie jestem fanką kryminałów. No, wyjątek stanowić tu może tylko twórczość A. Christie. Zazwyczaj patrzę na ich wnętrze jak na wieczną gonitwę psa (policja) i niezwykle szybkiego kota (wiadomo kto). Kryminały niemal nigdy nie pozostawiają na mojej duszy śladów wzruszenia, rozbawienia, czy jakiejkolwiek barwniejszej emocji. Zawsze wylatują z głowy po tym, jak już odkryto sprawcę tragedii i oczywiście niezbędne w takich historiach motywy. Wołanie kukułki jest inne. Może nie jest to arcydzieło pod względem rozwiązania naszej tajemnicy, prawdy, kto zabił i dlaczego (choć jest w tej książce wątek, który naprawdę niesamowicie mnie zaskoczył). Ale ten sekret jest niezwykle dopracowany, doszlifowany, przemyślany w każdym calu. To, co wydarzyło się tamtej pamiętnej nocy, kiedy Lula Landry zamilkła na wieki, jest przedstawione w szczegółach przewijających się przez całą powieść, które jednak nie pozwalają nam, czytelnikom, w pojedynkę złożyć ich w spójną, sensowną całość. A kiedy wszystko wychodzi na jaw, jesteśmy zaskoczeni, jak autorce udało się ukryć prawdę na tylu płaszczyznach i pod tyloma różnymi imionami.
Nie mam pojęcia, czy jestem w tym osamotniona, ale ja już po pierwszych stronach odczułam, że mam styczność z twórczością Rowling. Styl, który tak mnie oczarował w Trafnym wyborze, powrócił. Wzbogacił każdą stronę, każdą myśl. Pióro Rowling jest według mnie idealnym kompromisem między barwnymi, wyszukanymi, typowymi dla starszych powieści opisami a lekkością i swobodą książek nowoczesnych. Widać tutaj niezwykły kunszt i talent pisarki, jej zdolność do tworzenia bardzo wiarygodnych i intrygujących historii.
Wołanie kukułki opiera się na stopniowym odkrywaniu tajemnic śmierci Luli. Cormoran jest zmuszony przeprowadzić dużo (czasem bardzo ciężkich) rozmów z osobami, które znały ofiarę lub były blisko niej, gdy wyleciała z okna. To właśnie na tych dialogach opiera się większość książki. Zeznania kolejnych osób nie zgadzają się ze sobą, wszyscy dodają kolejne, niby dobrze ukrywane przez innych drobnostki, które zaczynają mieć coraz większy wpływ na to, w jaki sposób patrzymy na sprawę. Cormoran był wielokrotnie zmuszony do wybierania między dwoma odmiennymi sądami, odrzucając fałsz zabarwiony na prawdę. Niemal zawsze towarzyszyło temu jedno pytanie - czy dobrze wybierał?
Podczas lektury czuć można było ukłucia dziwnej fascynacji, powątpiewania. Może Rowling nie udało się mnie wodzić za nos, lecz nie sądzę, żeby właśnie na tym jej zależało. Wystarczyła jej ta nuta niepewności, która ciągnęła się za mną przez całkiem długi czas, zwłaszcza kiedy akcja zbliżała się do kulminacyjnego momentu, do wyjaśnień. Wbrew pozorom odpowiedzi nie robiły się wtedy jaśniejsze. Rowling pozwoliła nam błądzić w gąszczu odpychających się i przeplatających ze sobą prawd, cały czas prowadząc do tej najprawdziwszej. Myślę, że Wołanie kukułki jest, w porównaniu do innych kryminałów, niezwykle spójne i uporządkowane, bez śladu chaosu, dziwnych, niemających znaczenia wątków, które wymyślane są tylko po to, by odciągnąć naszą uwagę, by nie przybliżyć rozwiązania tajemnicy aż za bardzo, byśmy mogli je poczuć, lecz nie dotknąć i które pozostawiają nieprzyjemne uczucie. Ten kryminał jest prawdziwym kryminałem - z prostą akcją, lecz wciąż niepozwalającym na odkrycie prawdy samemu.
Cała recenzja --> http://roue-swiat-ksiazek.blogspot.com/2016/03/woanie-kukuki-rec-112.html
Przyznam od razu - nie jestem fanką kryminałów. No, wyjątek stanowić tu może tylko twórczość A. Christie. Zazwyczaj patrzę na ich wnętrze jak na wieczną gonitwę psa (policja) i niezwykle szybkiego kota (wiadomo kto). Kryminały niemal nigdy nie pozostawiają na mojej duszy śladów...
2015-10-17
2015
2016-03-15
Recenzja pochodzi z mojego bloga - http://roue-swiat-ksiazek.blogspot.com/2016/03/upadek-rec-110.html
Może się zmieniłam. Może teraz nie podobają mi się takie książki, w jakich zaczytywałam się kiedyś. Bo Wirusa, pierwszą część trylogii, czytałam już dawno temu i to, co pamiętam, różni się od tego, co dostałam w drugim tomie. Nie mówię, że powieść jest zła, o nie! Nie mówię, że mi się nie spodobała, tylko... nie spodobała mi się aż tak. Przeszkadzało mi w niej kilka dość istotnych wątków i choć z łatwością mogłam zanurzyć się w tym świecie, nie mogłam w nim utonąć, pozwolić, by mnie pochłonął i przejął. Czytanie tej powieści było jak unoszenie się tuż pod powierzchnią, patrząc na to, co dzieje się na dole, ale nigdy nie potrafiąc się tam znaleźć.
Pierwszym, zdecydowanie jednym z ważniejszych aspektów książki, które przemawiają na jej niekorzyść, jest zmiana Epha. Szczerze? Nie mam pojęcia, czy był równie irytujący w pierwszej części, czy wręcz przeciwnie. W Upadku Eph jest bohaterem wyjątkowo płaskim, nierzeczywistym, tekturowym. Dla mnie nie ma on kompletnie żadnych cech charakteru, był najbardziej przeciętnym i niewyróżniającym się człowiekiem, jakiego mogli stworzyć autorzy. O wiele przyjemniej czytało mi się o szczurołapie, Setrakianie, czy Mistrzu.
Upadek do pewnego momentu był dla mnie powieścią, w której działo się wszystko, a równocześnie nie działo się nic. Nie mam pojęcia, co w głównej mierze zajęło te czterysta stron, bo mimo zakończenia, które jest naprawdę świetne, oni tylko walczą, gadają i myślą o tym, jak skończy się apokalipsa. Przez przynajmniej trzysta pięćdziesiąt stron w książce nie ma zwrotów akcji, niespodziewanych, oszałamiających wydarzeń, czegoś, co wzbudziłoby we mnie większe emocje. Jednakże, bardzo łatwo przetrwać te momenty, aż dotrze się do wyczekiwanego końca. Upadek jest jedną z powieści, które można połkąć w jeden, dwa dni. Naprawdę przyjemnie, lekko i szybko się ją czyta. Styl del Toro i Hogana jest prosty, dla niektórych czytelników, takich jak ja, może aż za prosty. Przy tym lekkim piórze mądrości wypowiadane przez Setrakiana czasami wydawały się śmieszne, wtrącone na siłę, byle tylko można wynieść coś z lektury.
Teraz czas przejść do mocniejszych stron książki. Po pierwsze - zakończenie. Może to dziwne, zaczynać od końca, ale to właśnie te ostatnie pięćdziesiąt stron mnie pochłonęło, sprawiło, że znów odczułam prawdziwą przyjemność wynikającą z czytania tej serii, przypomniałam sobie klimat Wirusa. Jak dla mnie zakończenie jest szalenie nieprzewidywalne i daje mi naprawdę wielkie nadzieje na to, że Mrok, zakończenie tej historii, powali mnie na kolana. Równocześnie zakończenie wprowadza nas do zupełnie nowej wersji zdarzeń i świata, którego ludzie mogą się okazać równie brutalni i źli, co wampiry. Sam urok zakończenia, jego niezbyt szczęśliwy wydźwięk, zmusiło mnie do podwyższenia oceny tej powieści.
Po drugie - historia. Jak możecie się domyślić, nie mogę nazwać tej książki arcydziełem, ale pomimo niedociągnięć i tego, że nie może przekazać tak dużo, świetnie bawię się przy tej opowieści. Może to wina mojej miłości do apokaliptycznych światów, które zmuszają bohaterów do okropnych czynów, do zbliżenia się do granicy człowieczeństwa. Może to wina mojej miłości do wampirów ubranych w niepowstrzymaną żądzę krwi, nie świecącą na słońcu skórę czy czarny garnitur. Myślę, że sam pomysł, choć może nie tak oryginalny czy nowatorski, jest ciekawy i mam nadzieję, że autorom uda się wyciągnąć jak najwięcej z części trzeciej, która zapowiada się naprawdę wspaniale.
Bohaterowie, może oprócz kilku wyjątków (każdy wie, kogo mam na myśli) również są pozytywną stroną Upadku. Bardzo lubię Feta, który może w tej części nie istniał tak bardzo, jak istniał w pierwszym tomie i będzie istniał w przyszłości. Bardzo zaciekawiła mnie jego historia, historia, która wzbudza w nim wstyd i odrazę do swojej przeszłości. Mam nadzieję, że ten wątek zostanie rozwinięty.
Uwielbiam historię Setrakiana, która wykrzywiła mu dłonie i uczyniła człowiekiem, którym jest teraz. Del Toro i Hogan nawiązują w niej do II. wojny światowej i Holokaustu. Jest to zabieg, który pięknie wzbogaca opowieść i daje impuls do głębszych przemyśleń. W tej części Setrakian jest ukazany już po koszmarze, gdy próbuje uporać się z tym, co widział, gdy kocha, gdy wybiera drogę swego życia.
Podsumowując, Upadek spodobał mi się zdecydowanie mniej niż Wirus, choć wciąż pozostaje lekturą, przy której miło spędziłam czas, do której chętnie powrócę, gdy na rynku wydawniczym pojawi się Mrok. Jestem bardzo ciekawa zakończenia tej historii i mam szczerą nadzieję, że autorzy mnie nie zawiodą.
Recenzja pochodzi z mojego bloga - http://roue-swiat-ksiazek.blogspot.com/2016/03/upadek-rec-110.html
Może się zmieniłam. Może teraz nie podobają mi się takie książki, w jakich zaczytywałam się kiedyś. Bo Wirusa, pierwszą część trylogii, czytałam już dawno temu i to, co pamiętam, różni się od tego, co dostałam w drugim tomie. Nie mówię, że powieść jest zła, o nie! Nie...
2013-03-30
2016-03-08
Cała recenzja - http://roue-swiat-ksiazek.blogspot.com/2016/03/cmetarz-zwiezat-rec-109.html
Tak naprawdę nie umiem stwierdzić, dlaczego Cmętarz zwieżąt nie spodobał mi się tak bardzo, jak inne książki Kinga, którego niezwykle szanuję, podziwiam i lubię. Czegoś zabrakło. Mam wrażenie, że w pewnym sensie brakowało tu pomysłu, czegoś, co dopasowałoby się, dopełniło wizję cmentarza, na którym dzieci chowają swych małych przyjaciół, wielu przejechanych na drodze. Horrorem Cmętarza bym nie nazwała, tak naprawdę fragmentów z dreszczykiem jest tam bardzo niewiele. Dla mnie jest to bardziej powieść psychologiczna, powieść o szaleństwie, o miłości tak wielkiej, że prowadzi do strasznych, destrukcyjnych czynów. Cieszę się, że w pewnym momencie autor poprowadził akcję właśnie w tym kierunku. Coraz głębiej w obezwładniające szaleństwo, coraz głębiej, aż szalone wydaje się racjonalne. Uwielbiam takie zabiegi i myślę, że akurat ten wątek bardzo dobrze udał się Kingowi. Za to należy lubić tę książkę.
Styl Kinga, który rzeczywiście jest bardzo specyficzny i rozpoznawalny - ja należę do osób, które właśnie za to tego autora lubią. King pisze bardzo plastycznie, prawdziwie. Uwielbiam niekiedy wyrwane z kontekstu, typowe dla niego zdania pisane kursywą (tak, tak, każdy fan Kinga będzie wiedział, o co chodzi). Lubię też poruszane przez pisarza tematy. W Cmętarzu skupia się on na śmierci, szaleństwie i miłości, czyli w moim odczuciu - najlepszym połączeniu, jakie może istnieć. I, tak jak już wspominałam wcześniej, właśnie te wątki, niszczące myśli Louisa wywołały we mnie jakieś emocje. Ta książka to ponura powieść o potędze uczuć, o zatrważającym strachu przed śmiercią. Ta krew to tylko przykrywka.
Cała recenzja - http://roue-swiat-ksiazek.blogspot.com/2016/03/cmetarz-zwiezat-rec-109.html
Tak naprawdę nie umiem stwierdzić, dlaczego Cmętarz zwieżąt nie spodobał mi się tak bardzo, jak inne książki Kinga, którego niezwykle szanuję, podziwiam i lubię. Czegoś zabrakło. Mam wrażenie, że w pewnym sensie brakowało tu pomysłu, czegoś, co dopasowałoby się, dopełniło wizję...
2015-05-02
Cała recenzja - http://roue-swiat-ksiazek.blogspot.com/2015/05/lot-sowy-rec-98.html
Najpierw przeczytałam wielki napis na odwrocie książki. "Chłopiec, który nie ma nic, sięga po moc, żeby zmienić świat". Uśmiech natychmiast zszedł mi z twarzy.
Niestety, chyba jestem już za stara na takie książki. Totalnie nieodpowiedzialny, niedojrzały główny bohater, który myśli tylko o tym, jaki jest biedny, jak mieszkańcy wioski go skrzywdzili, jak ich wszystkich nie znosi. Bardzo przeciętna fabuła, dialogi strasznie sztuczne, świat nie jest tak niezwykły i intrygujący jak ten, w którym chciałam się znaleźć, otwierając tę książkę. Lot sowy jest zdecydowanie skierowany do młodszych czytelników. Ja chyba mogę oczekiwać czegoś innego.
Cała recenzja - http://roue-swiat-ksiazek.blogspot.com/2015/05/lot-sowy-rec-98.html
Najpierw przeczytałam wielki napis na odwrocie książki. "Chłopiec, który nie ma nic, sięga po moc, żeby zmienić świat". Uśmiech natychmiast zszedł mi z twarzy.
Niestety, chyba jestem już za stara na takie książki. Totalnie nieodpowiedzialny, niedojrzały główny bohater, który myśli tylko o...
Cała recenzja - http://roue-swiat-ksiazek.blogspot.com/2016/03/wybacz-mi-leonardzie-rec-111.html
Niezwykle przejmująca, okrutna, życiowa, mądra, ważna i piękna książka. Kolejna metafora. Kilka obrazów, kilka prostych słów, kilka wewnętrznych monologów i tysiące emocji. Po raz kolejny Quick zostawia nas bez odpowiedzi, pozwala marzyć, pozwala przewidywać i liczyć na to, że los się uśmiechnie do naszego niezrozumianego, zapomnianego przez świat bohatera. Naprawdę trudno jest trafić na jedną z tak wartościowych książek. Autor porusza w niej niezwykle ważne tematy - cierpienia, niezrozumienia, samotności, zobojętnienia, inności, chęci zaistnienia, bycia, życia. A wszystko ubrane jest w ten niemal dziecinnie prosty styl, który wprost uwielbiam. Nadaje on charakter wszystkim powieściom Quicka, wyróżnia autora spośród milionów innych. Pierwszy raz natknęłam się na wykorzystanie przypisów w sposób, w jaki zrobił to Quick - stworzenie w nich wolnych, pourywanych, lecz zgodnych z odniesieniem myśli, które bardzo często zabierały całą stronę, czasem dwie.
Książka jest jakby głową Leonarda - piękną otchłanią pełną lęków, marzeń, myśli. Spomiędzy słów wyziera autentyczność, prawdziwość emocji, które przeżywał Peacock, jego dojrzałość. Rzadko kiedy mam do czynienia z faktycznie żywym bohaterem, lecz czytając Wybacz mi, Leonardzie naprawdę miałam wrażenie, że rozmawiam z dawno niewidzianym przyjacielem.
Cała recenzja - http://roue-swiat-ksiazek.blogspot.com/2016/03/wybacz-mi-leonardzie-rec-111.html
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toNiezwykle przejmująca, okrutna, życiowa, mądra, ważna i piękna książka. Kolejna metafora. Kilka obrazów, kilka prostych słów, kilka wewnętrznych monologów i tysiące emocji. Po raz kolejny Quick zostawia nas bez odpowiedzi, pozwala marzyć, pozwala przewidywać i liczyć na to, że...