-
ArtykułyAntti Tuomainen: Tworzę poważne historie, które ukrywam pod absurdalnym humoremAnna Sierant2
-
ArtykułyKsiążka na Dzień Dziecka: znajdź idealny prezent. Przegląd promocjiLubimyCzytać1
-
Artykuły„Zaginiony sztetl”: dalsze dzieje Macondo, a może alternatywna historia Goraja?Remigiusz Koziński3
-
Artykuły„Zależy mi na tym, aby moje książki miały kilka warstw” – wywiad ze Stefanem DardąMarcin Waincetel2
Porównanie z Twoją biblioteczką
Wróć do biblioteczki użytkownika2016
2015
Miałam przeczucie co do tej książki. Wiedziałam, ze będzie to dobra pozycja, ale nie sądziłam, że aż tak mi się spodoba. Choć z opisu mogłoby się wydawać, że to opowieść nieco przewidywalna, o utartych już wzorach - wybranka zakochuje się w swoim nauczycielu, walczy ze złem, by ostatecznie uratować świat w eleganckim stylu. Już teraz wyprowadzę każdego z błędu. "Wybrana" w żadnym wypadku nie jest zasługuje na miano sztampowej, bo mimo że miejscami jest przewidywalna i schematyczna to całość opisana jest w niezwykle ciekawy sposób, który nie pozwala się oderwać.
Widać, że autorka miała pomysł i nie chodzi mi tu tylko o samą fabułę. Z tradycyjnych bajek i baśni naszego dzieciństwa stworzyła coś nowego i intrygującego. Utarte motywy zmieniła w coś świeżego i obiecującego. Historia Agnieszki okraszona jest wieloma zagadkami i niewiadomymi, nie zabraknie również intryg oraz niespodzianek, a przygody są tutaj na porządku dziennym. Do tego Naomi Novik dodaje również własne, oryginalne elementy, tworząc coś naprawdę niepowtarzalnego. Świat Polnii został skonstruowany z najmniejszymi szczegółami i poznajmy go stopniowo, tak byśmy się wciągnęli w niego i zostali bezpowrotnie pochłonięci.
Nie można również zapomnieć o bohaterach. Mamy tu mocno zarysowanych i wyrazistych bohaterów, pełnych zalet jak i wad. Agnieszka nie jest idealną bohaterką, o nie. Jest nieco strachliwa, o przeciętnej urodzie i tak właściwie niczym się nie wyróżnia. Posiada wady, ale ciężko nad nimi pracuje, starając się przekuć je w zalety. Mamy też nieustraszoną i piękną Kasię, księcia Marka i Smoka. Tak, o Smoku trzeba wspomnieć, bo to taka postać, która razem z Agnieszką charakteryzuje tę powieści i nadaje jej oryginalności...On jest taki wspaniały! Wprost uwielbiam każdy fragment z nim związany!
Akcja jest dawkowana stopniowo. Na początku wszystko płynie wolno, abyśmy mogli lepiej przyswoić sobie informacje i wczuć się w powieść, pozwalając oddać tajemniczy i niepokojący klimat, od którego aż gęsto w powieści. Gdzieś od połowy akcja rozkręca się już na dobre i nie pozwala oderwać ani na chwilę. A to wszystko opisane jest wspaniałym językiem. Naomi Novik ma wspaniały, baśniowy i niezwykle plastyczny styl. Rozdziały są pełne obszernych opisów, ale skonstruowane tak umiejętnie, że nie odczuwamy ich upływu, a ja sama prosiłam o więcej.
Trochę się rozpisałam, tak więc tu zakończę, choć mogłabym dalej się zachwycać i zachwalać. W "Wybranej" ciężko doszukać się czegoś, co by mi się nie spodobało. Od dawna nie czytałam tak dobrego fantasy, ale tego typowego, klasycznego, pełnego magii i zaklęć, ale przedstawionego w otoczeniu wieśniaków i mrocznego Boru. Jedyne co pozostaje to zachwycać się i wzdychać, że to już koniec. Aż brak mi słów, żeby opisać jak wspaniała jest ta książka, bo jedyne co mogę powiedzieć to: "cudowna, idealna, chcę więcej" i tak w kółko i w kółko. Jeszcze nie byłam w takiej sytuacji, gdzie chciałabym krzyczeć i dobijać się do drzwi każdego domu, żeby polecić i wcisnąć "Wybraną" w ręce tego, kogo tylko bym zobaczyła.
-------
http://mojeksiazki-ola.blogspot.com/2015/09/wybrana-naomi-novik.html
Miałam przeczucie co do tej książki. Wiedziałam, ze będzie to dobra pozycja, ale nie sądziłam, że aż tak mi się spodoba. Choć z opisu mogłoby się wydawać, że to opowieść nieco przewidywalna, o utartych już wzorach - wybranka zakochuje się w swoim nauczycielu, walczy ze złem, by ostatecznie uratować świat w eleganckim stylu. Już teraz wyprowadzę każdego z błędu....
więcej mniej Pokaż mimo to2015
Maggie ma siedemnaście lat. Pół roku temu jej świat zniknął. Dosłownie. Straciła wzrok w skutek zapalenia opon mózgowych. W jednej chwili cały jej świat się wali, traci przyjaciół, a piłkarskie marzenia legły w gruzach. Ale pewnego dnia jej szarą monotonię coś zmienia, a właściwie ktoś. Dziesięcioletni Ben. Tylko w jego towarzystwie Maggie może znów poczuć się dawną sobą, tylko przy nim może odzyskać choć namiastkę wzroku. Przyjaźń z nim i uczucie do jego starszego brata Masona uczą ją żyć na nowo i widzieć rzeczy i ludzi, jakimi naprawdę są.
"Coś mojego" zwróciło moją uwagę swoją zapowiedzią. Niewiele jest książek, które opowiadają historię osoby niewidomej i to jeszcze z jej perspektywy, toteż zastanawiałam się, co może z tego wyjść. Wiedziałam, że albo będzie to sukces albo wielki zawód. Do samego końca byłam dobrej myśli i chyba się opłaciło.
Przyznam, że nie spodziewałam się być aż tak pozytywnie zaskoczona. Na początku "Coś mojego" wydawało się niezobowiązującą pozycją z buntowniczą bohaterką. Można by rzec, typowa młodzieżówka, która zachęca swoim opisem, ale nie oferuje nic szczególnego, takie swoiste lanie wody. Jednak nie w tym przypadku, ponieważ w miarę rozwoju opowieść zyskuje głębie i zmusza do przemyślenia wielu kwestii. To niezwykle refleksyjna książka przekazana w bardzo prosty sposób.
Marci Lyn Curtis stworzyła wspaniałych bohaterów, całkowicie różnych pod względem osobowości, jakże barwnych i sympatycznych tworzących wyjątkowe tło. Maggie poznajemy jako buntowniczkę, sarkastyczną i pełną poczucia humoru, zmagającą się z nową rzeczywistością. Według mnie to jedna z lepszych postaci, jakie miałam okazje poznać w ogóle. Nie chodzi tylko o jej zabawne komentarze, miała w sobie pewną autentyczność i szczerość, a do tego silną osobowość. Uwielbiałam patrzeć na jej wewnętrzną przemianę, to jak dorastała do pewnych spraw, jak z czasem zmieniał się jej światopogląd, a jej spostrzeżenia stawały się dojrzalsze. Z kolei Ben to wulkan pozytywnej energii, który rozświetlał każdą stronę swoją obecnością i wprost nie można nie pokochać tego dzieciaka, podobnie jak Clarissa. Mason z kolei to typ chłopaka zyskującego przy bliższym poznaniu, troszczący się przede wszystkim o dobro najbliższych.
Autorka przy rozpoczęciu stawia na dużą dawkę humoru i świetnie jej to wyszło. Przez dłuższy okres nie mogłam zmyć z twarzy głupawego uśmieszku, jaki mi towarzyszył podczas czytania. Jednak w miarę postępu atmosfera staje się coraz bardziej stonowana, poważniejsza, by móc skupić się na trudniejszych problemach, choć w tyle nadal czuć wesołą atmosferę. Marci Lyn Curtis umiejętnie przechodzi do kolejnych tematów, dawkuje je tak, by czytelnik nie czuł się przytłoczony, a jednocześnie dogłębnie przetrawił i przemyślał każdy z nich.
"Coś mojego" ma typowo młodzieżowy język, miejscami trochę nienaturalnie, mimo to nie przeszkadza on w odbiorze. Historia jest bardzo prosta i nie dzieje się w niej wiele, lecz potrafi wciągnąć i z trudem można się oderwać. Poza tym niezwykle spodobały mi się relacje Maggie z poszczególnymi osobami, a także sposób, w jaki ukazano jej zmiany. To naprawdę przyjemna opowieść, która rozgrzewa serca, pozwala uronić łzy, sprawić, że nie raz się zaśmiejemy, a przede wszystkim ukazuje tak trudne tematy w sposób nieskomplikowany, acz niebywale inteligentny.
"Coś mojego" to to nie tylko wspaniały debiut. Pozwala przejrzeć na oczy i uświadamia, że czasem, żeby zobaczyć to, co naprawdę ważne, musimy otworzyć się na zupełnie nowy sposób patrzenia. To ciepła, nastrajająca historia, która wciągnie i już nie puści. Jestem pewna, że każdy znajdzie tu coś dla siebie bez względu na wiek.
----
http://mojeksiazki-ola.blogspot.com/2015/11/cos-mojego-marci-lyn-curtis.html
Maggie ma siedemnaście lat. Pół roku temu jej świat zniknął. Dosłownie. Straciła wzrok w skutek zapalenia opon mózgowych. W jednej chwili cały jej świat się wali, traci przyjaciół, a piłkarskie marzenia legły w gruzach. Ale pewnego dnia jej szarą monotonię coś zmienia, a właściwie ktoś. Dziesięcioletni Ben. Tylko w jego towarzystwie Maggie może znów poczuć się dawną sobą,...
więcej mniej Pokaż mimo to2016
Trudno znaleźć dziś dobrą antyutopię, która nie czerpie od pozostałych znanych nam pozycji albo przynajmniej wyróżnia się na tyle, że wybije się ponad inne, często dosyć szablonowe powieści. Właśnie dlatego najlepiej sięgnąć do nieco starszych utworów tego gatunku, będących przykładem i wspaniałą inspiracją dla współczesnych antyutopii.
O "Dawcy" dowiedziałam się niedawno i jedynie za sprawą przypadku. Dziwię się, że taka pozycja mogła zostać przeze mnie pominięta, zdawało mi się, że jestem lepiej rozeznana w temacie dystopii i antyutopii, szczególnie że została ona przeniesiona na duży ekran.
Rozpoczynając swoją przygodę z „Dawcą” sądziłam, że będę potrafiła oszacować lub przynajmniej założyć, w jakim kierunku posunie się historia, ale zostałam miło zaskoczona. W pewny momencie w ogóle nie wiedziałam, czego się spodziewać, co autorka mi zaoferuje. Być może było to spowodowane brakiem skonkretyzowanej akcji, niemniej jednak efekt był bardzo dobry i jestem z niego zadowolona. Przez kolejne wydarzenia można wręcz płynąć, są poprowadzone w jednym tempie, nie za szybko, nie za wolno i łatwo jest się w nich zatracić.
Lois Lowry przedstawia nam społeczeństwo, w którym każdy dorasta we własnej komórce rodzinnej, wykonuje określone czynności, by później obrać wyznaczone przez komisję funkcje. Wszyscy mają ustalone miejsce, własny przydział. Ludzie nie odczuwają strachu, tak właściwie to nie czują niczego za wyjątkiem bezpieczeństwa i spokoju. Dosyć intrygująco, prawda? W „Dawcy” podobało mi się stopniowe zagłębianie w nowy świat, powolne zanurzanie i poznawanie kolejnych warstw, tak, by ostatecznie coś pięknego i idealnego na naszych oczach zmieniło się w istny koszmar. Jestem naprawdę zaskoczona tym, jak wielkie wrażenie wywarła na mnie ta książka. Nieraz czułam obrzydzenie czy też niedowierzanie wywołane brakiem jakichkolwiek uczuć w społeczeństwie, by ostatecznie pozostać z pewnym uczuciem smutku.
Główny bohater to dwunastolatek, ale niech to nikogo nie zniechęca, wiek w żadnym wypadku nie umniejsza tej historii, wręcz przeciwnie, dodaje jej pewnego uroku. Opowieść Jonasza pozbawiona była schematyczności. To nietypowa antyutopia młodzieżowa historia, gdzie bohater samotnie walczy przeciwko całemu systemowi, a pomiędzy wydarzenia wpleciony jest mniej lub bardziej widoczny romans. W „Dawcy” jesteśmy po prostu obserwatorami szkolenia, jakie przechodzi Jonasz, jego brutalnego dojrzewania i powolnego przeniknięcia przez otaczający go świat.
Niewiele mam do zarzucenia, ale i pewne uchybienia się znajdą. Tyle tu wątków, które aż proszą się o rozwinięcie, o poświęcenie większej uwagi. Jednak niektóre z nich są tylko lekko wspomniane, rozbudzają ciekawość, niestety pozostają niewyjaśnione. Poza tym czas mijał zdecydowanie zbyt szybko, a szkolenie Jonasza opisano nieco oględnie, a to chyba ono miało być trzonem powieści. Historia, mimo że ogromnie wciągająca, kończy się błyskawicznie, czyli zdecydowanie zbyt szybko, pozostawiając po sobie uczucie niedosytu, a samo zakończenie zostawia niejasne uczucia.
Jeśli masz ochotę na antyutopię w nieco innym wydaniu, ponieważ przejadły Ci się już te nieco oklepane, to „Dawca” jest właśnie dla Ciebie. Książka może się wpasować zarówno w gusta młodszych czytelników, jak i tych starszych, nie ma tu ograniczenia wiekowego. Mi tylko pozostaje sięgnąć po kolejne pozycje spod pióra Lois Lowry i Wam również to radzę, bo naprawdę warto.
-----
http://mojeksiazki-ola.blogspot.com/2016/01/dawca-lois-lowry.html
Trudno znaleźć dziś dobrą antyutopię, która nie czerpie od pozostałych znanych nam pozycji albo przynajmniej wyróżnia się na tyle, że wybije się ponad inne, często dosyć szablonowe powieści. Właśnie dlatego najlepiej sięgnąć do nieco starszych utworów tego gatunku, będących przykładem i wspaniałą inspiracją dla współczesnych antyutopii.
O "Dawcy" dowiedziałam się niedawno i...
2011-01-01
To była najlepsza część. Nie mogłam się od niej oderwać. Pomimo, że dał się przewidzieć koniec, pokochałam tę część.
To była najlepsza część. Nie mogłam się od niej oderwać. Pomimo, że dał się przewidzieć koniec, pokochałam tę część.
Pokaż mimo to2012-04-25
2016
Zawsze zastanawiałam się czy skandynawska fantastyka może osiągnąć tak wielki sukces jak skandynawskie kryminały. Trylogia nordycka już od jakiegoś czasu mnie kusiła, bo sądziłam, że przyniesie mi powiew czegoś świeżego, że będzie to jakaś odskocznia. To była moja pierwsza próba i na szczęście nie zawiodłam się.
Aż dziw bierze, że Siri Pettersen w swoim debiucie (!) stworzyła tak rozbudowany i niesamowity świat. Już na początku wita nas mapa, która pomaga się rozeznać i ułatwia podróżowanie z bohaterami. W książce poznajemy świat Ym składający się z jedenastu krain, choć nie wszystkie poznamy dokładnie, zamieszkiwanych przez człekokształtne stworzenia ogoniaste zwane ætlingami. W tej oto nowej rzeczywistości każdy potrafi wyczuć i używać Envy, kruki są posłańcami i skrzydłami Rady sprawującej piecze nad ludźmi, a jedynym stwórcą jest Widzący. A to zaledwie początek wejścia w wyobraźnię autorki, bowiem czym dalej, tym lepiej poznajemy nowy świat i tym łatwiej jest się w nim zakochać. Co prawda czasem brakło mi jakiegoś wyjaśnienia, wytłumaczenia niektórych rzeczy, ale były to sytuacje sporadyczne i nie rzutowały jakoś specjalnie na odbiór.
Fabularnie "Dziecko Odyna" wypada nieco gorzej. Pod tym względem raczej nie jest odkrywcza, powiedziałabym nawet, że trzyma się pewnych schematów, które są dosyć popularne w tym gatunku, co nie znaczy, że jest nudno. Siri Pettersen pisze w taki sposób, że szablonowe rzeczy przekuwa swoim warsztatem w coś interesującego, z czego można wyciągnąć jeszcze resztki nadające się do podania czytelnikom, tak by ich nie odstraszyć. Akcja z początku jest wolna, to prawda, ale później się rozkręca i nie zauważamy, jak daliśmy się porwać lekturze.
Być może moje uwielbienia do "Dziecka Odyna" pochodzi nie tylko od świata i samej historii, ale również od bohaterów. Są tacy wspaniali, że aż się nad nimi rozpływałam. To postacie, które coraz więcej zyskują w naszych oczach, kiedy jest się w stanie poznać lepiej ich przeszłość i myślenie, przyczyny ich decyzji. Widać, że są dopracowani i dobrze przemyślani, a każdy z nich ma swój wkład w tę powieść, nawet i ten najmniejszy, ale widać, że wnoszą oni coś do siebie. No i jeszcze ten mały romans między Hirką i Rimem! Jest on tak delikatny, tak niewinny i piękny, pojawia się w minimalnych ilościach, ale kiedy już o nim czytamy to ociepla serducha.
Ja "Dzieckiem Odyna" jestem oczarowana. Choć nie pozbawiona wad, to jednak wciągająca opowieść, która pozostawia z chęcią natychmiastowego sięgnięcia po kontynuację. Jestem pewna, że jeśli ktoś po nią sięgnie, nie będzie rozczarowany i z pewnością zatraci się w tej historii równie mocno jak ja.
Zawsze zastanawiałam się czy skandynawska fantastyka może osiągnąć tak wielki sukces jak skandynawskie kryminały. Trylogia nordycka już od jakiegoś czasu mnie kusiła, bo sądziłam, że przyniesie mi powiew czegoś świeżego, że będzie to jakaś odskocznia. To była moja pierwsza próba i na szczęście nie zawiodłam się.
Aż dziw bierze, że Siri Pettersen w swoim debiucie (!)...
2012-02-24
Mogę powiedzieć tylko jedno o tej książce: wspaniała.
Z początku myślałam, że Jana jest poważnie chora, później, że jest kaleką i pod koniec odkryłam prawdę.
Książka lekka i zabawna. Tytuły rozdziałów bardzo mi się spodobały, bo śmieszyły. Polecam ją wszystkim.
Mogę powiedzieć tylko jedno o tej książce: wspaniała.
Z początku myślałam, że Jana jest poważnie chora, później, że jest kaleką i pod koniec odkryłam prawdę.
Książka lekka i zabawna. Tytuły rozdziałów bardzo mi się spodobały, bo śmieszyły. Polecam ją wszystkim.
2016
Z chęcią sięgnęłam po tę książkę. Nie dość, że polski autor, to jeszcze opis zapowiadał coś naprawdę fantastycznego. A że jest to wznowienie serii, która już wcześniej zyskała sobie przychylność czytelników, to mogło być tylko lepiej.
I na początku faktycznie widać, że będzie to coś innego. Autor rysuje przed nami przyszłość w Warsaw City. Ludzie wyparli życie rzeczywiste na rzecz tego wirtualnego - idealnego świata, gdzie mogą robić, co tylko zechcą. Spotkanie z ukochanym na niebiańskiej plaży nie jest problemem, zabawa w polowanie na niebezpieczne zwierzęta to dobry sposób na sprawdzenie swoich możliwości, a żeby podnieśc poziom adrenaliny wystarczy tylko znaleźć nawiedzony dom. Nic trudnego. Tak wygląda codziennośc w XXII wieku. Tylko że czasami granica pomiędzy tymi dwoma światami się zaciera i nie wiadomo, co jest jawą a co tylko grą. A to tylko namiastka tego, co "Gamedec" jest w stanie zaoferować. Czym dalej się brnie, tym więcej możliwości roztacza przed nami ta książka. Wielkie korporacje, intrygi, kłamstwa, hakerzy i manipulacje, tu znajdzie się wszystkiego po trochu.
A teraz może o sposobie, w jaki Marcin Przybyłek ubiera swoje dzieło. "Gamedec" jest czymś na kształt zbioru opowiadań, luźno powiązanych ze sobą przygód i pojedynczych zleceń z życia Torkila Aymora. Nie ma tu określonej osi fabuły, wokół której mogłyby się kręcić wydarzenia, choć niektóre decyzje i fakty z poprzednich rozdziałów mają swoje skutki w kolejnych i dane nam jest zobaczyć ich kontynuacje. Znajduje się tu około dwunastu historii, ale każda z nich jest na swój sposób oryginalna i wnosi coś nowego, tak by nie znużyć czytelnika i nie powielać pewnych schematów. Marcin Przybyłek stara się o jak najlepszą stronę techniczną, wplatając jak najwięcej szczegółów i sposoby funkcjonowania przedmiotów używanych w przyszłości. Dobrze sobie to przemyślał i rozrysował, ale mam wrażenie, że ucierpieli na tym bohaterowie. Mimo że są oryginalni, to jednak brakło mi w nich głębi, autor powinien postarać się o ich lepsze przedstawienie, szczególnie jeśli chodzi o głównego bohatera.
Niezwykle miło spędziłam czas z "Gamedec" i jestem zadowolona z tego, co otrzymałam. Nie sadziłam, że mamy w naszej literaturze coś tak dobrego, przy czym można się dobrze bawić. Już nie moge się doczekać, aż sięgnę po kolejny tom przygód Torkila Aymora.
Z chęcią sięgnęłam po tę książkę. Nie dość, że polski autor, to jeszcze opis zapowiadał coś naprawdę fantastycznego. A że jest to wznowienie serii, która już wcześniej zyskała sobie przychylność czytelników, to mogło być tylko lepiej.
I na początku faktycznie widać, że będzie to coś innego. Autor rysuje przed nami przyszłość w Warsaw City. Ludzie wyparli życie rzeczywiste...
2014-11-28
2015
"Imperium Ognia" Saby Tahir to chyba jedna z najbardziej wyczekiwanych pozycji tego roku, która zyskała na popularności jeszcze na długo przed polską premierą i w krótkim czasie zdobyła rzesze fanów. Są takie przypadki, kiedy pomimo morza wspaniałych opinii możemy się przeliczyć i okaże się, że akurat w tym przypadku zawiedziemy się. Jednak w przypadku "Imperium Ognia" taka myśl ani razu nie pojawiła się w mojej głowie i teraz już wiem, że nie bez powodu książka ta zyskała tak wielki rozgłos.
Laia mieszka ze swoimi dziadkami i bratem. Należy do narodu Scholarów, niedouczonego i żyjącego w ubóstwie, pozbawionego swoich praw oraz kultury. Od lat jest ciemiężony i rządzony ciężką ręką przez Imperium. Ludzie żyją w ciągłym strachu, obawiając się nalotów Masek - egzekutorów Imperium tępiących wszelkie oznaki buntu i zdrady. Laia godziła się na takie życie, jednak zmienia się to pewnej nocy, kiedy żołnierze odbierają jej wszystko, co kochała. Aby ocalić brata, dziewczyna jest gotowa na największe poświęcenia, nawet jeśli oznacza to współprace z ruchem oporu i udanie się do Akademii, miejsca pełnego najlepszych zabójców Imperium. Jednym z nich jest Elias. Choć należy do najlepszych studentów, w jego sercu narastają wątpliwości, czy rola okrutnego egzekutora jest rzeczywiście tą, jaką chce odgrywać przez całe życie.
Sabba Tahir stworzyła całkiem ciekawy świat, który mnie osobiście zaintrygował. Ze zlepku kilku pomysłów, powstała jedna spójna koncepcja. Mamy podział na kasty i Plemiona, Akademię z morderczymi treningami oraz rygorystycznymi zasadami, nie zabrakło również szczypty magii, folkloru, a także wątków mitologicznych. Efekt końcowy wypada naprawdę dobrze. A wszystko to otoczone wspaniałym stylem, jakim posługuje się Sabaa, prowadzać czytelnika przez kolejne rozdziały.
Tyle że niestety muszę przyczepić się do sposobu, w jaki zaprezentowano świat, bo tak właściwie to głównie dowiadujemy się o nim z wypowiedzi bohaterów. No własnie, zostajemy o tym poinformowani, lecz tego nie widzimy. Historia skupia się wokół terenu Akademii, dlatego też świat zewnętrzny wraz z tłem został trochę słabiej zaprezentowany. Wiem, że Scholarowie są represjonowani, niestety tego nie widziałam, otrzymałam tylko suche fakty. Ostatecznie nie dowiedziałam się, jak wygląda ich życie czy architektura albo co działo się na ulicach.
Jeśli chodzi o bohaterów, to nie mam im nic do zarzucenia, wręcz przeciwnie, według mnie są świetnie wykreowani. Mamy tu paletę osobowości, wiele z nich jest indywidualnymi charakterami. Muszą oni stawić czoła własnym problemom i pokonać swoje demony. Laia nie jest waleczna i nieustraszona. To dziewczyna, która zmienia się pod wpływem przeżytych wydarzeń, napędzana chęcią uratowania brata. Z drugiej strony mamy Eliasa, który chce coś zmienić, wyrwać się z chorego systemu, ale ograniczony jest przez z góry narzucone obowiązki, a nawet przyjaciół. Znajdziemy również sadystyczną Komendantkę, a także Helenę uwięzioną pomiędzy lojalnością a uczuciem. Musze powiedzieć, że z przyjemnością śledzi się losy tak dobrze zarysowanych i złożonych postaci.
Historia opowiedziana jest z dwóch perspektyw: Lai i Eliasa, którego punkt widzenia spodobał mi się nieco bardziej, ponieważ było w nich więcej akcji momentami okraszonej humorem. Sabaa Tahir zgrabnie kończyła rozdziały. Pozostawiały one uczucie niepewności i napięcia, rozkręcając fabułę. Dzięki temu, choć akcja sama w sobie nie pędzi szczególnie szybko, z niecierpliwością czyta się kolejne strony i niechętnie powraca do rzeczywistości. Co więcej, książka bogata jest w wiele zwrotów akcji, potrafi niejednokrotnie zadziwić i zaszokować.
Trzeba przyznać, że książka nie ogranicza się, jeśli chodzi o brutalność i krwawe sceny, nie zabraknie okrucieństwa i bezwzględności. Z drugiej zaś strony mamy wielkie poświęcenia, walkę o wolność, emocje, honor, miłość. Zestawienie tych dwóch płaszczyzn potęguje wrażenie realizmu i sprawia, że wszystko, co się dzieje, wydaje się żywe. Trudno nie zareagować na niesprawiedliwość, jaką się tu spotyka i na uczucie bezsilności, którego doświadczamy, nie potrafiąc zmienić biegu wydarzeń.
To nie jest historia o miłości pomiędzy dwójką ludzi wywodzących się z rożnych społeczeństw. To bezlitosna opowieść o walce o samych siebie i własną przyszłość. "Imperium Ognia" jest fantastycznym debiutem, co prawda niedopracowanym pod pewnymi względami i pozostawia po sobie wiele pytań, które mam nadzieję, zostaną wyjaśnione w kolejnej części, niemniej jednak z pewnością znajdzie miejsce w sercach wielu czytelników i pozostanie na długo w ich pamięci.
-------
http://mojeksiazki-ola.blogspot.com/2015/11/ember-in-ashes-imperium-ognia-sabaa.html#more
"Imperium Ognia" Saby Tahir to chyba jedna z najbardziej wyczekiwanych pozycji tego roku, która zyskała na popularności jeszcze na długo przed polską premierą i w krótkim czasie zdobyła rzesze fanów. Są takie przypadki, kiedy pomimo morza wspaniałych opinii możemy się przeliczyć i okaże się, że akurat w tym przypadku zawiedziemy się. Jednak w przypadku "Imperium Ognia"...
więcej mniej Pokaż mimo to2016
"Jesteś moim niebem" to zapis najgłębszych uczuć i najtrudniejszych emocji, z którymi zmaga się córka po przedwczesnej i nagłej utracie matki. Bohaterka wydaje się być normalną kobietą, kochającą córką i wspaniałą żoną, troskliwie opiekującą się dziećmi. Choć zabiegana na co dzień, znajduje radość w życiu. Do czasu. W Wigilię jej mama dzwoni i mówi, że nie da rady przyjechać, bo złapała przeziębienie. Niby nic poważnego, niestety objawy nie mijają. Diagnoza? Rak z przerzutami. Niewielkie szanse na szczęśliwie zakończenie. Pozostało jedynie odliczani dni i wykorzystanie ich najlepiej, jak to możliwe.
Na początku nie byłam do końca przekonana co do tej książki. Pierwsze strony były naprawdę mocno rozległymi opisami przyrody bądź scenerii przedświątecznej, które prawdę powiedziawszy nieco mnie odstraszały. Na szczęście to szybko mija. Magdalena Piotrowska zastosowała tu nietypowy styl. Używa się zdań wielokrotnie złożonych, zupełnie jakby postanowiła połączyć ze sobą co najmniej kilka zdań naraz. I choć zapewne to świetnie odwzorowuje nieporządek w głowie bohaterki i po jakimś czasie idzie się do tego przyzwyczaić, to jednak wprowadza to swego rodzaju chaos. Nie jest to również typowa powieść, z którą mamy do czynienia na co dzień. Próżno tu szukać dialogów czy charakterów innych bohaterów, takich jak mąz, siostra czy dzieci - są oni zaledwie tłem.
Tutaj najważniejsze są myśli córki mierzącej się z nową sytuacją oraz portret matki, który przed nami szkicuje. Kobiety silnej, zaradnej i ciepłej, powoli staczającej się i stającej cieniem dawnej siebie. Mamy tu przedstawiony niezwykle sugestywny i mocny obraz choroby nowotworowej, autorka pokazuje, że rak nie jest chorobą jednej osoby, ale całej jej rodziny. I choć wszyscy wokół jakoś sobie z tym radzą, to naszej bohaterce się to nie udaje i wydaje się to być szczególny przypadek, można by rzec, że beznadziejny. Widać, że wydarzenia te głęboko naszą bohaterką wstrząsnęły i obsuwa się wraz ze swoją matką, zatracając siebie i racjonalne myślenie. Nie może odnaleźć spokoju, zaczyna być nerwową, w każdej chwili jest w stanie wybuchnąć niekontrolowanym płaczem. Za dnia przybiera idealną maskę, by w nocy znieczulić się alkoholem i w samotności znów wylać może łez, a następnie śnić koszmary. Dopiero po dwóch latach udaje jej się znaleźć wymarzoną równowagę.
"Jesteś moim niebem" to poruszający obraz rozpaczy, jaka ogarnia kobietę w czasie i po utracie matki. To nie jest normalna żałoba, z którą mamy zwykle styczność. To powolne umieranie na raka, patrzenie na śmierć ukochanej osoby, to niepogodzenie się z odejściem i niemożność pokonania ciążącego smutku. Osobiście bardzo polecam, poruszające pamiętnikarskie świadectwo najcięższych chwil, z jakimi może się zmierzyć człowiek.
"Jesteś moim niebem" to zapis najgłębszych uczuć i najtrudniejszych emocji, z którymi zmaga się córka po przedwczesnej i nagłej utracie matki. Bohaterka wydaje się być normalną kobietą, kochającą córką i wspaniałą żoną, troskliwie opiekującą się dziećmi. Choć zabiegana na co dzień, znajduje radość w życiu. Do czasu. W Wigilię jej mama dzwoni i mówi, że nie da rady...
więcej mniej Pokaż mimo to2016
Richard Flanagan powoli i skrzętnie szkicuje bohaterów, z którymi przyjdzie nam wspólnie iść po kartach tej historii oraz obraz niewielkiej wioski imigrantów, w której ludzie próbują na nowo odnaleźć się w powojennej rzeczywistości. A robi to w niezwykle autentyczny sposób, używając przy tym poetyckiego języka, na który składają się liczne metafory oraz wspaniałe opisy tasmańskich krain, dzięki czemu łatwo i z przyjemnością można zatracić się w tej powieści.
Każda z postaci przedstawiona na kartach jest niejednoznaczna i przez cały czas dowiadujemy się o nich czegoś nowego. Poznajemy ich z coraz to nowych perspektyw, co pozwala na kształtowanie na ich temat własnych opinii. Tutaj człowiek wzbudzający pogardę nieraz każe się zastanowić nad zbyt łatwo wydanym osądem i zmusza do spojrzenia na całą sprawę łagodniejszym okiem. "Klaśniecie jednej dłoni" to zbiorowisko ludzi naznaczonych przez los, wszyscy mają swoją przeszłość, ale tym, co ich od siebie rożni jest sposób, w jaki się z nią uporali i to jak odnajdują się w teraźniejszości.
Ta książka krąży wokół wielu tematów. Spodobało mi się, że zamiast samej wojny, pokazano jej wpływu na ludzi, o tym jakie demony za sobą pozostawia i jak niszczycielski wpływ ma na człowieka. To obraz trudnych relacji ojca z dzieckiem, popadaniu w alkoholizm i straconym dzieciństwie, do którego nie można już wrócić, a także wiele straconych i niewykorzystanych szans. A wszystko to owinięte grubą warstwą smutku, przykrych doświadczeń oraz wzruszenia.
Richard Flanagan powoli i skrzętnie szkicuje bohaterów, z którymi przyjdzie nam wspólnie iść po kartach tej historii oraz obraz niewielkiej wioski imigrantów, w której ludzie próbują na nowo odnaleźć się w powojennej rzeczywistości. A robi to w niezwykle autentyczny sposób, używając przy tym poetyckiego języka, na który składają się liczne metafory oraz wspaniałe opisy...
więcej mniej Pokaż mimo to2016
"Królowa Tearlingu" zachwycała nie tylko swoim opisem, ale również przepiękną okładką. Wszystko wydawało się takie dopracowane, dopięte na ostatni guzik. Sama książka zbiera wiele rożnych opinii, od bezgranicznych zachwytów aż po rozczarowania. Więc jak to było ze mną?
Erika Johansen tworzy ciekawy świat oparty na nowej historii i nowych tradycjach. To przyszłość, która cofnęła się do czasów średniowiecza. Tearling jest królestwem stworzonym po Przeprawie, a jego początkowe utopijne założenia zmieniły się w ciągu kolejnych lat i na przestrzeni kolejnych władców. Nie ma tu miejsca na technologię, ale gdzieniegdzie można znaleźć okruchy magii. Ludzie są podporządkowani nie tylko królowi, ale także Kościołowi Bożemu. Wszystko to tworzy ciekawą mieszankę, choć przy tak rozbudowanej rzeczywistości czasem brakowało mi konkretów, jak chociażby lokalizacja wyspy na której osadzona jest cała historia.
Początkowo wydawałoby się, że będzie to coś banalnego i częściowo przewidywalnego. Dziewczyna, która nagle musi zając należne jej miejsce na tronie, a przeciwko niej jednoczą się kolejni wrogowie. Ale według mnie daleko tej tej historii do nudnej bądź oklepanej, ponieważ Erika Johansen przedstawia ją w sposób niezwykle interesujący. Początek może być lekko ociężały, a akcja z pewnością nie pędzi, bo wydarzenia są rozwleczone i dodatkowo autorka serwuje rozległe opisy, jednak według mnie wychodzi to jej na ogromny plus. Dzięki temu miała szansę skupić się na przedstawieniu nowego świata i przedstawieniu bohaterów. Nie znajdzie się tutaj wiele scen walki czy wojny pomiędzy Kelsea a Szkarłatna Królową.
No właśnie, jeśli o bohaterach mowa to myślę, że to jedna z najmocniejszych stron, nie pod każdym względem, bo i w tym wypadku zdążają się wyjątki, jak chociażby Szkarłatna Królowa,która posiada wiele niewykorzystanego potencjału. Mamy tu paletę osobowości, mniej lub bardziej widocznych, ale świetnie zarysowanych. Erika Johansen każdemu z nich nadaje jego własny odrębny charakter. Sama Kelsea początkowo wywołała u mnie mieszane uczucia. To inteligentna dziewczyna, mimo to czasami na siłę próbowała udowodnić swoją wartość, a jej zachowanie miejscami było dziecinne. Jednak wraz z rozwojem wydarzeń przeobraża się w zdeterminowaną kobietę nie bojącą się walczyć o swoje przekonania i własny kraj.
Podsumowując, jeśli ktoś chce się wciągnąć w nowy świat i nie przeszkadza mu brak wartkiej akcji to "Królowa Tearlingu" jest świetnym rozwiązaniem. Ta historia ma zarówno swoje minusy jak i plusy i może nie spodobać się każdemu, warto zrobić chociaż jedno podejście do twórczości Eriki Johansen i samemu przekonać się, jak to jest.
---
http://mojeksiazki-ola.blogspot.com/2016/01/krolowa-tearlingu-erika-johansen.html#comments
"Królowa Tearlingu" zachwycała nie tylko swoim opisem, ale również przepiękną okładką. Wszystko wydawało się takie dopracowane, dopięte na ostatni guzik. Sama książka zbiera wiele rożnych opinii, od bezgranicznych zachwytów aż po rozczarowania. Więc jak to było ze mną?
Erika Johansen tworzy ciekawy świat oparty na nowej historii i nowych tradycjach. To przyszłość, która...
2016
Uwielbiam fantastykę, to mój ulubiony gatunek i z łatwością przykuwa moją uwagę, tyle ze czasem ciężko mi znaleźć coś, co mogłoby zaskoczyć swoją oryginalnością i pokazać, że jeszcze wiele przede mną. A "Królom Dary" to się udało.
Ken Liu stworzył własny świat, ale jakże bogaty w szczegóły i należy wziąć pod uwagę, że tu wszystko opisano od podstaw. To rzeczywistość przyziemna, ludzka, pełna barwnych krain i obywateli, tych całkiem normalnych, walczących o sprawiedliwość, o to, co im jest należne, o przyszłość, gdzie dzieci nie muszą stawać się sierotami, matki nie są zobowiązane wychowywać samotnie swoje pociechy, a mężczyźni nie pracują do ostatniego tchu. Wielka Wyspa wraz z otaczającymi ją wysepkami ma własną historię, bogata jest w kulturę i ducha orientu, co mogę Was zapewnić, zachwyci nie raz. Autor z pieczołowitością opisuje kolejne tereny, poświęcając dawnym królestwom Dary poszczególne rozdziały, przybliżając nam je jeszcze bardziej.
Mnogość bohaterów w ogóle nie przeszkadza w ich jakości, a trzeba przyznać, że jest tu naprawdę od liku różnorodnych postaci. Poczynając od tych pierwszoplanowych i kierując się do drugo-, a nawet trzecioplanowych, da się zauważyć, że każdy z nich jest świetnie dopracowany. W pewnym momencie gdy namnaża się ich coraz więcej, tak że możliwe jest lekkie zdezorientowanie i zagubienie, ale mała rozpiska z tyłu książki ma za zadanie w tym pomóc. Najlepszy jest jednak rozwój i śledzenie zmian, jakie się w nich dokonują, ich wewnętrznych konfliktów i walk z samym sobą.
"Królowie Dary" posiada od groma wątków, gdzie każdy z nich został rozlegle opisany, to jedna wielka historia pełna intryg, spisków, knowania przeciwko sobie, polityki, taktycznych zagrań, filozofii. Myślałam, że takie nagromadzenie w końcu mnie przytłoczy bądź zanudzi, ale prawda wygląda tak, że te książkę się chłonie i jeśli jest się wystarczająco uważnym, to nie ma się czego obawiać. Sama się wciągnęłam tak bardzo, że później dawkowałam sobie rozdziały, by móc jak najdłużej delektować się ucztą, jaką zgotował Ken Liu.
Ta książka pokazuje,że można osiągnąć coś więcej. Ken Liu zakończył w takim momencie, że według mnie nie potrzeba już pisać kontynuacji, która jeśli się nie mylę, już niedługo się pojawi i to w aż dwóch tomach. Oczywiście ja z chęcią sięgnę po kolejną cześć, bo uwierzcie mi, warto! Jeśli chcenie sięgnąć po ambitniejszą fantastykę, oto przed Wami wspaniała pozycja.
Uwielbiam fantastykę, to mój ulubiony gatunek i z łatwością przykuwa moją uwagę, tyle ze czasem ciężko mi znaleźć coś, co mogłoby zaskoczyć swoją oryginalnością i pokazać, że jeszcze wiele przede mną. A "Królom Dary" to się udało.
Ken Liu stworzył własny świat, ale jakże bogaty w szczegóły i należy wziąć pod uwagę, że tu wszystko opisano od podstaw. To rzeczywistość...
2011-01-01
"Magia i miłość" to pierwsza część trylogii o kręgu sześciu.
Książkę wzięłam do ręki i nie pożałowałam tego. Jest tu wszystko: wampiry, czarownice, wojownicy, magia no i miłość oczywiście. Niektórzy mogą sądzić, iż jest to lekka przesada, ale autorka tak wszystko dobrała, iż można tylko siąść i czytać.
"Magia i miłość" to pierwsza część trylogii o kręgu sześciu.
Książkę wzięłam do ręki i nie pożałowałam tego. Jest tu wszystko: wampiry, czarownice, wojownicy, magia no i miłość oczywiście. Niektórzy mogą sądzić, iż jest to lekka przesada, ale autorka tak wszystko dobrała, iż można tylko siąść i czytać.
2015
On, Ridge, gra na gitarze tak, że porusza każdego. Ale jego utworom brakuje jednego: tekstów. Gdy zauważa dziewczynę z sąsiedztwa śpiewającą do jego muzyki, postanawia ją bliżej poznać.
Ona, Sydney, ma poukładane życie: studiuje, pracuje, jest w stabilnym związku. Wszystko to rozpada się na kawałki w ciągu kilku godzin. Wkrótce tych dwoje odkryje, że razem mogą stworzyć coś wyjątkowego. Dowiedzą się także, jak łatwo złamać czyjeś serce…
W dniu dwudziestych drugich urodzin rozpada się idealnych świat Sydney. Zamiast tortu i prezentów jest wiadomość o zdradzie jej chłopaka Huntera z najlepszą przyjaciółką. Sydney jest w kropce, nie wie, co robić dalej. Pomocy udziela jej Ridge Lawson, który każdego dnia gra na gitarze i czaruje swoją muzyką. Wspólne chwile zbliżą bohaterów i tak oto zaczynamy naszą wspólną przygodę.
O Colleen Hoover nie dało się nie słyszeć, to po prostu niemożliwie. Po sukcesie „Hopeless”, gdzie autorka zaskarbiła sobie serca tysiąca czytelników, przyszedł czas na kolejną powieść – „Maybe Someday”. Jest to moje pierwsze spotkaniem z Colleen Hoover i jestem pewna, że nie ostatnie.
Na początku powiem, że ta książka to bomba pełna emocji. Nie pamiętam, żeby którakolwiek przeczytana przeze mnie historia tak mocno mną zawładnęła. A to byłam szczęśliwa, w następnej chwili smutna, pełna nadziei, która po drodze to uciekała i chowała się, by znów powrócić. Przynajmniej siedem razy odłożyłam książkę na bok, żeby opanować rozszalałe emocje i móc się uspokoić.
Sama fabuła nie jest specjalnie oryginalna i występują w niej pewne schematy, mimo to autorka tworzy tak, że miałam wrażenia czytania czegoś niebanalnego i wyjątkowego. Tu nawet trójkąt miłosny pokazany jest w urzekający sposób.
Historia Sydney i Ridge’a wciąga i zadziwia od pierwszych stron. Zaserwowano mi niemałej dawki zaskoczenia i podarowano wiele prezentów. Nie mogłam się oderwać, dopóki nie przeczytałam ostatnich stron. Ciągle pragnęłam więcej i więcej, aż skończyło się na tym, że pochłonęłam „Maybe Someday” jednego dnia, choć nadal czułam pewien niedosyt. Być może jest to efekt zakończenia, bo szczerze powiedziawszy spodziewałam się czegoś innego, mocniejszego, a w tym wypadku niestety poszło dokładnie tak, jak myślałam, tyle że z drugiej strony bardzo mnie to cieszy, ponieważ modliłam się o to.
Sądziłam, że będzie to typowy romans młodzieżowy, do pewnego stopnia płytki i naiwny, jednak zostałam zaskoczona i to pozytywnie. Tu wszystko jest do bólu realne, wręcz namacalne. Mamy tu niepowtarzalny klimat oraz cudowną muzykę – to wszystko potrafi oczarować. Są również żywi bohaterowie, nieszablonowi ,ale momentami miałam wrażenie, że mogłabym bardzeij się do nich przywiązać i mocniej wszytko przeżyć.
Colleen Hoover stworzyła coś wspaniałego. Naprawdę. „Maybe someday” sprawia, że odpływamy i zatracamy się. To historia, która łapie za serce i nie puszcza, nie pozwala pozostać obojętnym. To takie nasze małe światełko na końcu ciemnego tunelu.
http://mojeksiazki-ola.blogspot.com/2015/06/maybe-someday-colleen-hoover.html
On, Ridge, gra na gitarze tak, że porusza każdego. Ale jego utworom brakuje jednego: tekstów. Gdy zauważa dziewczynę z sąsiedztwa śpiewającą do jego muzyki, postanawia ją bliżej poznać.
Ona, Sydney, ma poukładane życie: studiuje, pracuje, jest w stabilnym związku. Wszystko to rozpada się na kawałki w ciągu kilku godzin. Wkrótce tych dwoje odkryje, że razem mogą stworzyć...
2008-01-01
Wspaniala historia Sary. Do dzis nie mogę jej zapomnieć. Cieszę się, że zakończyła się szczęśliwie.
Wspaniala historia Sary. Do dzis nie mogę jej zapomnieć. Cieszę się, że zakończyła się szczęśliwie.
Pokaż mimo to2016
"Mechaniczny" należy do tego typu fantastyki, która napisana jest z sensem, z pewną dozą przenikliwości, no i oczywiście inteligencji. Ian Tregillis samym pomysłem może i nie zaskoczył, ale wykonał kawał dobrej roboty przy tworzeniu i opracowywaniu swojej koncepcji, a także formowaniu wokół niej pewnej otoczki. Autor skupia się na jak najwierniejszym oddaniu szczegółów, zagłębia się w drobiazgi naukowe i funkcjonowanie świata, dużo uwagi poświęca na opisy Klakierów - ich działanie, budowę, sposób tworzenia i egzystowania. Widać, że poświęcono temu wiele uwagi i czasu. Jednak jeśli przyjrzeć się temu dogłębnie, znajduje się pewne luki, niedociągnięcia i braki, które niestety nie zostały załatane.
Ian Tregillis nie skupia się na dynamicznej akcji ani na budowaniu napięcia, widać, że bardziej zależy mu na przekazaniu treści, wprawnym wprowadzeniu do świata, a także zajęciem się filozoficznym aspektem - pytania o naturę człowieka, co decyduje o naszym człowieczeństwie, kiedy możemy nazywać się ludźmi. Być może dlatego początek był dla mnie oporny i miałam pewne trudności z jego przebrnięciem, jednak z czasem wciągnęłam się w tę historię. W "Mechanicznym" nie zabraknie również wątków politycznych i historycznych - w tym przypadku autor nie poskąpił treści. Pokazał jak mogą potoczyć się losu w alternatywnej rzeczywistości naznaczonej przez wojnę i alchemię, a wszystko to za sprawą jednego wydarzenia.
A w tym wszystkim prym wiodą fantastyczni bohaterowie. Mamy trzech protagonistów, bardzo dobrze nakreślonych i nieprzemalowanych. To postacie żywe, podejmujące własne decyzje i przyjmujące ich konsekwencje. Są ogromnie doświadczani i poddawani katuszom, zarówno tym fizycznym jak i psychicznym. Autor ich nie oszczędza, naprawdę, i nie raz robiło mi się ich po prostu żal. Niemniej jednak dzięki temu historia staje się pełniejsza i ciekawsza, nie wiadomo czym Ian Tregillis nas jeszcze uraczy. Zwroty akcji nie są mu obce i mogę zapewnić, że nie raz zaskoczy was tym, jak potoczą się dalsze losy bohaterów
"Mechaniczny" polecam tym, którzy chcą sięgnąć po coś bardziej błyskotliwego i złożonego. Ciekawie skonstruowany świat przedstawiony, wyróżniające się postacie i nieszablonowe prowadzenie historii potrafi wynagrodzić kilka braków i niedociągnięć. Ja z niecierpliwością czekam na kontynuację.
"Mechaniczny" należy do tego typu fantastyki, która napisana jest z sensem, z pewną dozą przenikliwości, no i oczywiście inteligencji. Ian Tregillis samym pomysłem może i nie zaskoczył, ale wykonał kawał dobrej roboty przy tworzeniu i opracowywaniu swojej koncepcji, a także formowaniu wokół niej pewnej otoczki. Autor skupia się na jak najwierniejszym oddaniu szczegółów,...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-01-18
"Przyszła na Sarnath zagłada. Opowieści niesamowite i fantastyczne" to zbiór ponad dwudziestu utworów rożnej długości (od kilkustronicowych po mikropowieść liczącej ponad sto stron) napisanych przez mistrza grozy Howarda Phillipsa Lovecrafta i ci, którzy chcieli, a nie mieli jeszcze okazji się z nim bliżej zapoznać, teraz mają szansę to zmienić. A trzeba wiedzieć, że warto wejść do świata powstałego w głowie Pustelnika z Providence, bo zapewniam Was, jest o czym czytać i czym się zachwycać.
Uprzedzam jednak od razu, że czytanie tych opowieści nie zawsze jest sielanką i co mniej wytrwali mogą zostać przytłoczeni. Czym? Nie, spokojnie, nie mówię tu grozie czy strachu, ale raczej o technicznej stronie twórczości autora. Bo jakby na to nie patrzeć, to trzeba przyznać, że opowiadania Lovecrafta cechuje pewna schematyczność i powtarzalność, ale mimo to każda opowieśc są one oparte na pewnym planie, przewijają się te same pomysły, no i pod pewnymi względami są przewidywalne, a przy tym pojawia się niewiele akcji. Poza tym całość bogata jest w obszerne opisy i brak dialogów, bo choć niektórzy bohaterowie rozmawiają, to nie jest to normalny dialog, z jakim na co dzień ma się do czynienia w książkach. Mówię o tym, nie żeby Was odstraszyć, ale uświadomić, bo wiem, że niektórym, i owszem, może to sprawiać kłopoty i by nie porywali się na coś, co nie jest ich bajką, a później odejdą nieco zrażeni. Bo przecież nie na tym rzecz polega.
Ale jeśli jednak nie jest to kłopotem i zdecydujecie się na sięgnięcie po te książkę, to powiem Wam, że rozpoczynacie wspaniałą przygodę. "Przyszła na Sarnath zagłada..." jest napisana doskonałym językiem, niezwykle sugestywnym i barwnym, co jeszcze bardziej uwypukla kunszt Lovecrafta. Spotkamy się tu nie z samą grozą i stworzeniami wprost z koszmarów, opuszczonymi grobowcami oraz starymi, nawiedzonymi domami, ale również z fantastycznymi marzeniami sennymi, nadzwyczajnymi miastami i pejzażami pochodzącymi nie z tego świata. Strach miesza się tutaj z fantazją a nawet marzeniami. To wejście w mroczną wyobraźnię drugiego człowieka.
Już nie raz zdarzyło mi się przeczytać pochwały skierowane dla Macieja Płazy. I u mnie tego nie zabraknie, bo naprawdę wykonał on kawał dobrej i solidnej roboty. Jego przekład czyta się cudownie i nie wątpię, że zadbano tu o każdy najmniejszy szczegół. Rysunki Krzysztofa Wrońskiego również zasługują na chwilę uwagi i jak dla mnie są świetnym dopełnieniem, taką kropką nad "i".
Lovecraft zna sposób na pobudzenie wyobraźni czytelnika i potrafi sprawić, by przyspieszył puls. Wie, jak zaciekawić i stopniowo wprowadzać klimat trwogi i niepokoju, do którego można wrócić w każdej chwili. To klasyka grozy, po którą warto sięgnąć.
"Przyszła na Sarnath zagłada. Opowieści niesamowite i fantastyczne" to zbiór ponad dwudziestu utworów rożnej długości (od kilkustronicowych po mikropowieść liczącej ponad sto stron) napisanych przez mistrza grozy Howarda Phillipsa Lovecrafta i ci, którzy chcieli, a nie mieli jeszcze okazji się z nim bliżej zapoznać, teraz mają szansę to zmienić. A trzeba wiedzieć, że warto...
więcej Pokaż mimo to