-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik234
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński40
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant13
Porównanie z Twoją biblioteczką
Wróć do biblioteczki użytkownika2012-07-17
2012-05-10
2014-05-29
drogakrolow.pl
Obawiałem się trochę tej książki, bo cudowności o niej brzmią wszędzie wokół, a pochwał nie ma końca – wszyscy wiemy jak może się to skończyć. Poza tym ta objętość! Ale cóż… nie jest to drugi Steven Erikson, nie zostanie następcą George’a R. R. Martina, nie jest podobny do Dana Simmonsa, nie przypomina Brenta Weeksa, nie jest przeznaczony tylko dla fanów Patricka Rothfussa, nie jest na dobrej drodze by zostać nowym Sapkowskim, nie przypomina Robin Hobb, nie kroczy drogą Tolkiena, nie prosi się o porównania do Ursuli K. LeGuin, nie stanie się nowym Clivem S. Lewisem, ani Nortonem, ani Kayem… nie jest kolejnym Cookiem.
Jest Brandonem Sandersonem.
I jest zajebisty.
Gdy po kilku minutach czytania kończysz kilka pierwszych rozdziałów, względnie ciekawych, potencjalnie interesujących i dających nadzieję na coś dobrego i uświadamiasz sobie, że ni stąd ni zowąd minął tydzień a Ty skończyłeś książkę nie wiedząc kiedy, wiesz, że nie było to coś przeciętnego. To jakby zasnąć i po chwili drzemki uświadomić sobie, że pośród sennych marzeń spędziliśmy cały tydzień. Zniknąłem na czas czytania tej książki. Jest tak niepozorna, przyjemna i wciągająca, a jednocześnie tak emocjonująca… mówi się, że książki to złodzieje czasu. Cóż, jeśli miałbym porównać do czegoś ‘’Drogę królów’’ to jedynie do złodziejskiego gangu który na oczach tłumu widzów pozostawia półki puste i mętlik w głowie. Powiedzieć, że ta książka jest wciągająca to trochę za mało. Ona porywa. I nie ma litości. Więzi czytelnika i torturuje go wspaniałością.
Cykl zaplanowany na dziesięć tomów to bardzo ambitne zadanie, ale po tym co przeczytałem nie mam wątpliwości, że autorowi nie sprawi to większych problemów. Powieść ta jest jak potężny prolog, po którym wiemy, że mimo jego wspaniałości i tak możemy dostać jeszcze coś więcej, i jeszcze coś lepszego, i jednocześnie nie czujemy niedosytu, bo to co dostajemy i tak jest poza wszelką granicą niesamowitości. To naprawdę imponujące jak coś może być tak… proste, a jednocześnie niebanalne, oraz tak oryginalne, i jednocześnie nie przekombinowane. Ta książka pokazała kto będzie liczył się w najbliższych latach jako król fantastyki i myślę, że przy odrobinie szczęścia Martin może zacząć bać się o swoją popularność. Zwłaszcza gdy za ten materiał weźmie się ktoś ambitny, bo jest nad czym pracować…
System magii to coś, czego obawiałem się najbardziej, i coś na początku wywołało delikatną dezorientację, ale naprawdę niewielką, bo autor szybko ukazał podstawowe zasady jakie rządzą tym światem a dalej podrzucał czytelnikom jedynie malutkie smakowitości i (nie) dopowiedzenia, by owy świat pogłębić i uwiarygodnić. Całość poraża. Autor wprowadził tyle własnych zasad, tyle modyfikacji i pomysłów, że zachwytów nad pomysłowością i pracowitością autora naprawdę końca nie było. Na szczególną uwagę zasługują spreny – byty, które są jakby odzwierciedleniem natury danej rzeczy. Jej uzewnętrznieniem. Są ogniospreny, życiospreny, wiatrospreny… mam nadzieję (uzasadnioną), że autor poświęci im jeszcze trochę uwagi. Chociaż wspaniałych elementów tam jest tyle, że na czymkolwiek by się skupił, ja i tak będę zachwycony. Ta książka posiada mnie na własność.
Zaskakujące to jak autor przemyślanie rozbudował tło swojej historii. Nie wgłębiając się w szczegóły powiem tylko tyle, że aby wiarygodnie zbudować tło powieści wykorzystując do tego jedną (nie) naturalną z cech jednego z bohaterów przy czym jednocześnie skupić się na tym by dana postać nie straciła ani nie stała się kimś, kim być zauważalnie nie miała, to prawdziwa sztuka. Delinar, bo to o nim mowa, doznaje naturalnej i pięknej a jednak nadal bardzo wiarygodnej i fantastycznej metamorfozy. W ogóle światem wykreowanym przez autora rządzi przemiana – to na tym skupia się dosłownie wszystko, to jest podstawą. Całość wciąga czytelnika tak bardzo, bo to jak autor operuje przemianami jest po prostu zachwycające.
Delinar jest tylko jednym z bohaterów. Najbardziej wyeksploatowaną liczbą w tej książce jest dziesiątka i prawdopodobnie tylu spotkamy znaczących postaci. Z tego co wyczytałem w każdym tomie autor skupi się na jednej z nich, co jest pomysłem z jednej strony świetnym, bo nie spowoduje to chaosu który powstałby, gdyby każdy bohater próbowałby wyjść na przód, ale jednocześnie co stanie się, gdy nadejdzie czas skupić się na bohaterze, którego czytelnik nie lubi? Ta książka skupiała się na Kaladinie, i jego historia, mimo iż trąci odrobinę banałem, została tak sformułowana, że stwierdziłem, iż jest to jeden z moich ulubionych bohaterów literackich w ogóle. Jednak są tacy, których najchętniej utopiłbym w łyżce wody… ale, po tym co przeczytałem, ufam autorowi i wiem, że mnie nie zawiedzie.
Zachwycająca. Cudowna. Wspaniała. To na pewno jedna z lepszych książek jakie czytałem w życiu. Pochłonęła mnie całkowicie. Jej symbolika, historia, fabuła, bohaterowie… każdy element jest lepszy od poprzedniego, a tych elementów jest całe mrowie, i należy spodziewać się ich jeszcze więcej. Tyle smaczków autor tam wplótł! Z samych teorii na temat tej książki można stworzyć odrębną powieść… cudo. CUDO! I to wydanie! Okładka to jeszcze nic, nawet jeśli ma złocenia. To w środku książka zaskakuje. Ona ma kolorowe mapki! Wspaniałości! I tyle pięknych ilustracji, których wspaniałość wyraża się w tym, że jako jedne z niewielu nie sugerują czytelnikowi wyglądu najpiękniejszych scen (a tych pięknych jest mnóstwo) ale raczej pomagają objąć ogrom tego świata. Zabijcie mnie, a i tak kiedyś przeczytam tę książkę jeszcze raz.
drogakrolow.pl
Obawiałem się trochę tej książki, bo cudowności o niej brzmią wszędzie wokół, a pochwał nie ma końca – wszyscy wiemy jak może się to skończyć. Poza tym ta objętość! Ale cóż… nie jest to drugi Steven Erikson, nie zostanie następcą George’a R. R. Martina, nie jest podobny do Dana Simmonsa, nie przypomina Brenta Weeksa, nie jest przeznaczony tylko dla fanów...
2012-04-15
2012-04-10
2013-04-28
Jak z Susanną Clake urżnąć się w szpadel na Uczcie Wyobraźni!
1. Przekroczyć próg Londynu!
Susanna Clarke raczyła przenieść nas w świat XIX-wiecznego Londynu, pełnego pięknych strojów, dżentelmenów i… magii. Ja osobiście klimat takowy uwielbiam i, o ile dobrze wykorzystany, mógłbym raczyć się nim godzinami. W tej książce ten klimat nie jest wykorzystany dobrze, jest wykorzystany wspaniale! Autorka z precyzją chirurga daje nam raz po razie odczuć klimat ówczesnych lat. Piękno tamtych niesamowitych czasów przesiąka przez książkę i jest fenomenalnym tłem dla wydarzeń, które się tam dzieją. Nonszalancja bohaterów i otoczenia wylewa się z misy zwanej książką pełnej dżentelmenów, dam, pieniędzy, magów, wojny, kłótni i wielu innych czynników, o których za chwilę. Jednak nie tylko Londyn jest w niej ukazany – widzimy także wiele urokliwych miast i miasteczek których wspaniałość wyraża się zarówno w ich wyglądzie, jakże pięknym i niespotykanym, jak w i domostwach, których mroczna pałacowość urzeka, iskrzy i wchłania czytelnika.
2. Powitać magów, dżentelmenów i łachmytów!
Bohaterowie tej powieści są fenomenalni, a fenomenalność owa wyraża się tak samo w ich naturalności – jak w przypadku postaci historycznych lub quasi-historycznych – jak i w ich nienaturalności – co pokazują nasi magowie. Absolutnie każdy bohater jest ‘’jakiś’’, książka wolna jest od tych tępych, nijakich i szarych jednostek z którymi utożsamić się może większość osób i co powoduje popularność książek z takowymi jednostkami – tu autorka porzuciła chęć zaimponowania młodzieży – thanks God! – i stworzyła bohaterów pełnokrwistych, pięknych wewnętrznie, wyjątkowych pod względem każdym oprócz ich wyglądu – może z wyjątkiem kilku bohaterów, lecz i tu ich uroda nie jest nachalnie eksponowana, a jeśli już widoczna, to ma jakiś cel (patrz: Lascelles).
3. Zasiąść do stołu, wznieść kielich za styl i talent!
To trzeba powiedzieć wprost: powieść jest napisana genialnie. Mógłbym się tu rozpływać nad boskimi sformułowaniami, przecudownym zbudowaniem powieści, opisami, które genialnie obrazują wspaniałość rzeczy, sytuacji, klimatu i bohaterów, ale na nic to… nic, co mój niedoświadczony mózg mógłby tu nawymyślać w żaden sposób nie oddałby ogromu talentu i pracy jaki autorka zapewne włożyła w tę książkę. To jest jak połączenie elokwencji, doskonałości i niebanalności prozy Umberto Eco z pięknym drygiem do opowiadania jaki posiada J.K. Rowling. Jakby autorka zasiadła przed komputerem/ kartką/ czymkolwiek na czym pisze, podniosła brodę, spojrzała surowo i rzekła – watch and learn, you simpleton.
4. Zatańczyć wolno do pieśni elfów!
Rzeczą najczęściej zarzucaną tej książce jest to, że według niektórych, strasznie się wlecze. Cóż, nie wpłynę na wszystkich, ale według mojej skromnej osoby w książkach nie zawsze chodzi o to, by akcja gnała na łeb na szyję – przeciwnie, tak powinno być tylko w niektórych – ta książka daje czas na delikatną kontemplację, zastanowienie, refleksję i przemyślenia. Mnie w żaden sposób nie znudziła. Siedziałem zatopiony w lekturze na tyle, że 700 pierwszych stron pochłonąłem w 4 dni, a nie jest to byle jakie 700 rozmiaru romansideł z Amberu, lecz pełnokrwiste kartki bez sztucznego poszerzania objętości za pomocą marginesów, interlinii oraz czcionki. Chciałbym ją pochłaniać, czytać, czytać, utopić się w niej, a potem przeczytać jeszcze raz. Swoją drogą – stąd opóźnienie w pisaniu tego tekstu – gdy zobaczyłem jak niewiele mi zostało i uświadomiłem sobie, że niedługo przyjdzie czas by rozstać się z tą powieścią, rozkleiłem się wewnętrznie, me trzewia pochłonął mrok żałoby, i te ostatnie rozdziały dawkowałem sobie co jakiś czas.
5. Odejść, zataczając się, pijani wspaniałością i żałobą.
Nie mam tu na myśli zakończenia powieści – w żaden sposób nie chcę tego zdradzić. Żałoba tyczy się raczej skończenia książki samej w sobie. Tak bardzo, bardzo szkoda jest ją kończyć, odchodzić od niej, zostawić ją samą i nieczytaną choćby na chwilę… To taka książka, za którą się tęskni, o której się myśli, wspomina z łezką w oku. Taka, po której mamy zamęt w głowie i pustkę w sercu.
Podsumowując:
‘’Jonathan Strange i Pan Norrel’’ to przyjęcie tylko dla VIPów.
Jak z Susanną Clake urżnąć się w szpadel na Uczcie Wyobraźni!
1. Przekroczyć próg Londynu!
Susanna Clarke raczyła przenieść nas w świat XIX-wiecznego Londynu, pełnego pięknych strojów, dżentelmenów i… magii. Ja osobiście klimat takowy uwielbiam i, o ile dobrze wykorzystany, mógłbym raczyć się nim godzinami. W tej książce ten klimat nie jest wykorzystany dobrze, jest...
2012-04-15
2014-04-29
Martin w tej powieści zrobił coś naprawdę niesamowitego. Już przy czytaniu tomu poprzedniego miałem wrażenie, że więcej już nie da się tu zrobić – będzie dobrze, bardzo dobrze, wspaniale, ale nic nie przebije pierwszego tomu ‘’Nawałnicy mieczy…’’. Nie da się – zwyczajnie należy to zaakceptować i czekać na tom kolejny. Zaakceptowałem. Zaczekałem. A gdy dorwałem w swoje literackie, chciwe pazury tom drugi, gdy go pochłaniałem łapczywie rozrywając umysłem, doszedłem do wniosku, że ten paskudnik stary, okrutnik przebrzydły i niewdzięcznik łajdacki doprowadził mnie do tego stanu, że przez dwie godziny nie mogłem dojść do siebie, wszystko wokół było zamazane i jakby za mgłą a mój spokojny dotychczas umysł znajduje się w stanie wzburzenia i niedowierzania. Podobno książka powinna być taka, by po przeczytaniu czytelnik chciał nalać autorowi po pysku. Śmiem twierdzić, że po tej książce autor nie wyszedł by z rąk czytelników żywy…
Tak wielkie natężenie emocji, akcji, zwrotów fabularnych, które stanowią o sile tej powieści, jest także poniekąd problemem. Nie wyobrażam sobie tego, żeby Martin napisał kiedykolwiek coś, co wstrząśnie mną choć podobnie mocno jak ta. Można wejść na szczyt, ale nikt przecież nie umie latać. Z tego co słyszałem, ‘’Uczta dla wron’’ nie jest już tak imponująca, a większość śmie nazywać ją najgorszym tomem w serii i podejrzewam, że to nawet nie dlatego, że jest zła sama w sobie. Po prostu w tej książce wszystko jest tak intensywne, że jeśli autor wrzuci czytelnika w normalność zostanie to odebrane jako upadek, bo odległość będzie zbyt wielka. I to zakończenie! O zgrozo! To jakby wchodzić cały czas pod górę i spaść – przecież jesteśmy tam, gdzie zawsze, ale będąc na wysokościach tak wielkich nie da się nie odczuwać zawodu powrotem do stanu poprzedniego.
Nie, żeby ta książka była perfekcyjna, ale zakrawa o rozrywkę doskonałą, cholera okrutna! bo, jak każda książka Martina, ma pewne zaniedbania pod względem bohaterów. Co prawda tutaj nie rzucało się to aż tak bardzo w oczy, bo nie pozwalała na to intensywność tego, co mamy, ale pewien niedosyt pozostał. Martwi niemal zupełne ignorowanie Brana. Z tego co słyszałem jest typowany jako jeden z ciekawszych bohaterów tomu szóstego, więc autor zapewne to sobie odbije, ale już na przykład niemal zupełny brak Davosa lub nuda dominująca w rozdziałach o Daenerys (nad czym ubolewam chyba najbardziej…) mnie osobiście przeszkadzały. Autor zrekompensował się wspaniałymi rozdziałami o karle, Jaimiem oraz innych bohaterach, ale mógł dopracować to bardziej.
Tematem, który chciałbym tu poruszyć jest wydanie powieści w naszym kraju. Pomijając już pierwsze wydanie z Amberu, które działa niczym bazyliszek, to wydanie z Zysku wcale nie jest szczególnie lepsze. Książeczka jest malutka, na papierze o jakości toaletowego z ceną, która odpowiada trzem innym książkom. Koszmar. Łudziłem się jeszcze, że jeśli saga stała się tak popularna zdecydują się na to, by wydać je albo w oryginalnych okładkach, albo z filmowymi grafikami, i nie myliłem się… tia… Szkoda jedynie, że na każdą książkę trzeba czekać rok, a to nie koniec niespodzianek. Książek już jest osiem. Serial według zapowiedzi będzie miał siedem sezonów. Co później? Nie można wydać po dwa tomy rocznie i mieć spokój? Nie. Bo dopóki jest szansa, że czytelnik kupi książkę dwa razy, będą go ciągnąc ile się da. Smutne.
Martin w tej powieści zrobił coś naprawdę niesamowitego. Już przy czytaniu tomu poprzedniego miałem wrażenie, że więcej już nie da się tu zrobić – będzie dobrze, bardzo dobrze, wspaniale, ale nic nie przebije pierwszego tomu ‘’Nawałnicy mieczy…’’. Nie da się – zwyczajnie należy to zaakceptować i czekać na tom kolejny. Zaakceptowałem. Zaczekałem. A gdy dorwałem w swoje...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-01-01
Zatrzymaj się.
Popatrz na chmury.
Pomódl się własnymi słowami.
~ do przyszłego siebie.
Zatrzymaj się.
Popatrz na chmury.
Pomódl się własnymi słowami.
~ do przyszłego siebie.
2012-08-14
http://ksiazkaniegryzie.blogspot.com/2012/08/edgar-allan-poe-opowiesci-niesamowite.html
Wspaniałość dzieła tego, mogę wyrazić tylko w jeden, dosyć niebanalny sposób: wyobraźcie sobie masło. Kostkę pięknego, bladożółtego masełka, która leży bezwiednie przed ów książką. Zaczytawszy się w dziele owym masełko zaczyna się roztapiać. Wspaniałość, jaka tknęła to zwykłe, przeciętne masełko rozsadziła jego konstrukcję, i biedne masło poczęło się rozpuszczać w zachwycie nad danym dziełem. Tak właśnie czułem się czytając tę książkę, jakbym mógł bezprecedensowo rozpuścić się w zachwycie nad wszystkim, co autor ten stworzył.
Książka ta zawiera w sobie piętnaście wspaniałych, niebanalnych, przegenialnych, mrocznych, klimatycznych opowiadań, z czego każde jest wyjątkowe, magiczne, przepełnione strachem, refleksją a jednocześnie dające wspaniałą rozrywkę. Każdy znajdzie coś dla siebie, chyba, że literatura grozy go nie interesuje, choć nie jestem pewien, czy można ów literaturę do grozy zaliczyć, bo choć momentami wydaje się przerażająca to ja osobiście bać się, nie bałem, co w żadnym stopniu nie umniejsza wspaniałości tegoż dzieła.
Fabuły opowiadać nie potrzeba, bo choć większość opowiadać jest w miarę długa, tak jedno z moich ulubionych ma raptem dwie strony, i choć objętość wrażenia nie robi, to daje nam je świadomość, ile wspaniałej historii autor dał redę upchnąć na tych dwóch stronach. Psychodelia, jaką znajdziemy w opowiadaniach jest doprawdy niezwykła, przepełniona wszystkim co najlepsze- wspaniałą wyobraźnią autora, niebanalnymi pomysłami, genialnie skonstruowanymi bohaterami, których choć znamy od kilku stron, doskonale możemy odczuć ich wspaniałą naturalność i nienaturalność zarazem.
Realizm, jaki znajdziemy w ów dziełach tworzy zatrważający kontrast z wydarzeniami, które się tam dzieją. Wszystko jest opisane tak, aby czytelnik mógł to sobie doskonale wyobrazić, wszystkie szczegóły i detale są wyjaśnione w bardzo realistyczny sposób, tworzący pozory normalności, do tego dochodzą wydarzenia, które od normalności dzieli setki mil świetlnych. Coś wspaniałego.
Czytając książkę ‘’Złoty żuk’’ myślałem, że jest fantastycznie napisana, i że autor ma po prostu talent, ale to dopiero te opowiadania otworzyły mi oczy i mózgoczaszkę na to, jakiej miary geniuszem jest Poe. To po prostu niesamowite. Osobom, którym zdanie na pół strony przeszkadza, zawiły styl autora może wadzić, ale ja byłem nim zachwycony. Długie zdania, które trzeba czytać po kilka razy, aby zrozumieć sens, były dla mnie frajdą, jakiej nie zaznałem jeszcze przy żadnej lekturze.
Czytając naszła mnie myśl, iż książka ta jest tak przepełniona wspaniałością, że powinna zostać lekturą szkolną, wyłączając kilka opowiadań, które naprawdę ciężko zrozumieć, ale potem zdałem sobie sprawę z tego, że nie będzie to dobre rozwiązanie- lektury szkolne obrzydzają książki. Poe jest za dobry na lekturę. Po niego trzeba sięgnąć z chęcią, na co wszystkich namawiam.
Przy okazji przepraszam za zwłokę, ale wspaniałość ów dzieła skazała mnie na coś, czego niezwykłym robić- czytałem ją bardzo wolno, ażeby móc tę przyjemność dawkować sobie małymi częściami. Zwykle tak nie robię, ale to wyjątkowa książka.
http://ksiazkaniegryzie.blogspot.com/2012/08/edgar-allan-poe-opowiesci-niesamowite.html
Wspaniałość dzieła tego, mogę wyrazić tylko w jeden, dosyć niebanalny sposób: wyobraźcie sobie masło. Kostkę pięknego, bladożółtego masełka, która leży bezwiednie przed ów książką. Zaczytawszy się w dziele owym masełko zaczyna się roztapiać. Wspaniałość, jaka tknęła to zwykłe,...
2013-05-03
2019-06-24
Za każdym razem, gdy czytam coś Patti Smith, mam wrażenie, że coś od niej kradnę. Zawsze coś biorę sobie z jej nastawienia do ludzi, fascynacji sztuką. Nikt inny nie umie opisać wyjścia po mleko jak przygody życia i przygody życia jak wyjścia po mleko.
Za każdym razem, gdy czytam coś Patti Smith, mam wrażenie, że coś od niej kradnę. Zawsze coś biorę sobie z jej nastawienia do ludzi, fascynacji sztuką. Nikt inny nie umie opisać wyjścia po mleko jak przygody życia i przygody życia jak wyjścia po mleko.
Pokaż mimo to2014-12-28
2012-04-14
2012-11-19
2012-11-19
http://ksiazkaniegryzie.blogspot.com/2012/11/david-mitchell-atlas-chmur.html
Czasami spotykamy książki, które niczym zacny osobnik płci przeciwnej potrafią nas zauroczyć. Lecz czymże jest zauroczenie wobec prawdziwej miłości? Jest to tylko chwilowe uczucie, które kierowane jest niczym więcej jak powierzchownymi cechami i wyobrażeniami. Ta książka uosabia miłość do literatury. Zauroczenie to za mało, gdyż mija ono po paru chwilach. Skończywszy tę powieść miałem dzikie i nieokiełznane wrażenie, że to nie jest przelotny romans, lecz związek z zasadami… jeśli nie niemal małżeństwo. Jestem totalnie, całkowicie i bez reszty oddany tej powieści, będę wracał do niej latami (o ile to śmiechu warte wydanie tyle wytrzyma).
Zacznijmy od wad, bo dostrzegłem tylko jedną (lecz któż jest idealny?). Powieść jest podzielona na jedenaście rozdziałów, w których występuje sześciu narratorów (to jeszcze nie jest ta wada, za chwilę). Każda z historii, choć kompletnie różniąca się od poprzedniej i następnej ma w sobie coś niesamowitego, aczkolwiek na początku nie można tego stwierdzić i objawia nam się główny defekt tej książki: nuda. Koszmarna, zła, gnijąca, śmierdząca, paskudna, ohydna, psująca jakże wspaniałość tegoż dzieła nuda rozprzestrzenia się po rozdziałach niczym zaraza. Gdyby każdą z historii opisać osobno, tknąłbym tylko połowę…a może i to nie. Mam natomiast jakieś dziwne wrażenie, że chyba tak właśnie miało być: losy bohaterów wcale bowiem nie muszą być naszpikowane gwałtownymi zwrotami akcji, niesamowitymi pościgami i mrożącymi krew w żyłach zdarzeniami, gdyż są to zwykłe losy zwykłych ludzi, połączonych zgrabnie cosiem, o którym dowiecie się czytają książkę.
Reszta to już same zalety. Na pierwszy rzut oka dostrzegamy warsztat autora. Niesamowity, wspaniały, paskudnie doskonały talent, który ujawnił się już na pierwszych stronach powieści to tylko przedsmak, jak przepyszna przekąska przed niemal doskonałym obiadem. I choć na początku gryzie się to z panującym poczuciem znużenia to brnąc w powieść rozdział po rozdziale nasza paszczęka ląduje coraz niżej i niżej aż trzasnąwszy o glebę przypomina nam, że to tylko książka.
Następnie mamy coś, co wyniosło tego autora na szczyty list bestsellerów i spowodowało posypanie go nominacjami do prestiżowych nagród: konstrukcja powieści. Za mało w życiu przeczytałem aby stwierdzi, czy jest to po całości oryginalne, niebanalne i całkowicie niespotykane, aczkolwiek ja się z czymś tak genialno-totalnie-wspaniałym nie zetknąłem, nawet o czymś takim nie słyszałem , zakładam zatem, iż istotnie jest to pomysł nowatorski. Odda to napis, który znajdziecie na okładce, a także plakacie: Nic nie jest przypadkowe. Tak… cudo… cudo powiadam!
Większość powieści, które mają jednolite tło cały czas cierpiałaby okrutne męki z taką mnogością bohaterów, ta natomiast nie cierpi, przeciwnie, bohaterowie Ci, w większości wspaniale-cudownie-przesympatyczni skaczą po powieści niczym słodkie, emocjonalne wisienki na pysznym, egzystencjalnym torcie. Doskonale dobrane charaktery wspaniale uzupełniają powieść w każdym aspekcie, kolejna cudowność.
I jak tu podsumować takie dzieło? Jak? Nijak…odczuwając kompletne poczucie błogiego odmóżdżenia emocjonalnego i wyczerpania duchowego spowodowanego piękną podróżą pośród kart tej książki mogę je tylko polecić, zarówno czytelnikom młodszym jak i starszym, tym doświadczonym literacko jak i zupełnym nowicjuszom.
I pamiętajcie… nic nie jest przypadkowe…
http://ksiazkaniegryzie.blogspot.com/2012/11/david-mitchell-atlas-chmur.html
Czasami spotykamy książki, które niczym zacny osobnik płci przeciwnej potrafią nas zauroczyć. Lecz czymże jest zauroczenie wobec prawdziwej miłości? Jest to tylko chwilowe uczucie, które kierowane jest niczym więcej jak powierzchownymi cechami i wyobrażeniami. Ta książka uosabia miłość do...
2014-03-12
Biografie, wspomnienia i reportaże nigdy nie stały wysoko na mojej liście książek, które muszę przeczytać. Osobiście wolę rzeczy, które przeniosą mnie w świat, którego nie zobaczyłby nikt, gdyby nie autor. Nie doceniłem reportażu. On potrafi równie wiele – może odkryć rzeczy, których nikt nie widział, a w dodatku ma tę przewagę, że owe rzeczy da się zobaczyć. Przyznam, że przerażała mnie trochę książka o Beksińskich – była wielka, trochę ambitniejsza niż to, co czytam na co dzień, i mimo że premierę miała niedawno, już została doceniona przez czytelników, którzy zasypują Internet pochwałami pod jej adresem. Nie będę oryginalny. Tej książki nie sposób skrytykować. Uparci znajdą w niej zapewne kilka niedociągnięć, wynikających z niepełnym informacji, których uniesposób było zdobyć, ale nic nie ruszy twierdzy genialności, jaką ta pozycja sobie wybudowała.
O istnieniu persony tak genialnej jak Zdzisław Beksiński dowiedziałem się kilka miesięcy przed publikacją książki. Moja ignorancja w tym temacie wynikała zapewne z tego, że dużo częściej przebywam w świecie drukowanym niż malowanym. Obraz, który zauważyłem gdzieś przypadkiem w Internecie, bardzo mnie zaintrygował, lecz malarstwo nie należy do grona moich zainteresowań, toteż na pobieżnej fascynacji się zakończyło. Z pomocą przyszła książka. Nie dość, że o Beksińskim, to jeszcze o jego synu. Dwa w jednym, a jak się później okazało, nie dwa, lecz o wiele więcej, bo i na trzech ciężko tu poprzestać. W każdym razie – książkę, z ciekawości, wziąłem. Bo kiedyś mi się obraz podobał. I przepadłem całkowicie.
Według mnie, to książka przede wszystkim o próbach zrozumienia drugiego człowieka. O gamie zachowań, jaką prezentujemy, gdy przyjdzie nam spotkać osobowość, której nie potrafimy skategoryzować, która wymyka się normom i której wartości znacznie różnią się od tych, które wyznaje większość populacji. To także książka o walce o wartości, które wyznajemy. Znacząco wybija się tu także miłość – jej poszukiwanie, pielęgnowanie, zrozumienie. I samotność – czynnik, który przewija się przez całą książkę, który nadaje jej niezwykłej głębi i wiarygodności, bo właśnie wiarygodności jest w niej wiele, i nie jest ona budowana przez przypisy udowadniające źródła, ani przez cytaty, ale przez prawdziwe, realne i niemal namacalne ukazanie uczuć i charakterów osobowości tak niesamowitych jak Beksińscy.
Były dwa elementy, które pozostawiły we mnie niedosyt. Pierwszym z nich były obrazy przedstawione w książce. Beksiński był artystą płodnym i miał wiele wspaniałych prac, a że wykonywał je przez wiele lat, były także bardzo zróżnicowane. Rozumiem, że starano się pokazać jak najróżniejsze oblicza twórczości mistrza, jednak za każdym razem, gdy przeglądam te grafiki niezmiernie żałowałem, że jest ich tylko tyle, choć prawdopodobnie żałowałbym nawet gdyby książka wypchana była nimi po brzegi. Drugim elementem jest zabójca artysty. W tej książce jest o nim wszystko, co czytelnik powinien o nim wiedzieć, oprócz samego zabójcy. Autorka wyjaśniła dlaczego go tu brakuje, i ja to rozumiem, jednak książka wydaje się przez to niepełna. Z drugiej strony, może to być początkiem czegoś, co wyjdzie o nim w przyszłości. Oby.
Mimo iż w samej książce obrazów mistrza było niewiele, Internet jest już łaskawy dużo bardziej. Różnie ludzie interpretują te dzieła, ja jednak cieszyłem się, że mnie nie skojarzyły się wojną, lecz z lękiem, samotnością i poszukiwaniem. Różne rzeczy malarz mówił o ludziach i ich interpretacjach, niewiele było jednak pozytywów, czemu się nie dziwię. Miał nieszczęście tworzyć w czasach, gdy wszystko, co ciemne, niewyraźne i groźne, to była wojna, i fakt, że z wojną prace Beksińskiego nie miały nic wspólnego już nikogo nie obchodził. To piękna sztuka, niepokojąca, osobista. Autor mógł porozwieszać to sobie w domu, bo dla niego to było jak patrzenie w lustro. Człowiek nie znający autora mógłby odebrać, to tak, że zamiast lustra zieje czarna pustka a on nagle znika… Ilu ludzi, tyle interpretacji, nie można jednak odebrać im genialności.
Jako że jest to portret podwójny, wiele uwagi autorka poświęciła synowi mistrza, osobistości równie niebanalnej, Tomaszowi. Gdy czytałem o Zdzisławie miałem wrażenie – zwłaszcza pod koniec – że ten człowiek urodził się sto lat za wcześnie. Z Tomaszem było na odwrót, on urodził się sto lat za późno. Minęli się, nie potrafili się zrozumieć, choć obaj się starali. Łączyło ich to, że to nie były ich czasy, choć starali się – za pomocą różnych środków – znaleźć tu swoje miejsce. Jeden z nich nie znalazł i życie spędził na poszukiwaniach, drugi znalazł, lecz odebrano mu je siłą. Ten tytułowy ‘’portret podwójny’’ to tylko powierzchowne spostrzeżenie, bowiem dochodzi tu osobistość, która zasługuje na tyle samo uwagi, co dwie pozostałe: Zofia Beksińska. Wiele potrzeba odwagi, hartu ducha i dobroci, by poświęcić się dla osób, które się kocha. Bardzo żałuję, że portret podwójny nie stał się potrójnym.
Widać ogrom pracy. Widać talent. Widać geniusz i inteligencję. Książka zgrabnie łączy elementy z życia bohaterów i oddaje ich postrzeganie świata z ich otoczeniem, i jego postrzeganiem bohaterów. Każda książka, która potrzebuje faktów musi zająć dużo czasu, ta jednak jest tak skrupulatna i dokładna, a jednocześnie tak wciągająca, że zyskała sobie pój podziw już od pierwszych stron. Potężną zaletą jest fakt, że autorka nie decyduje, nie interpretuje i nie ingeruje w rzeczy, które są niejednoznaczne, a pozostawia decyzję i interpretację czytelnikom. Magdalena Grzebałkowska dała nam powieść, która pozostawi w umysłach wielu osób mnóstwo pięknych wspomnień o Tomaszu, Zdzisławie, Zosi, a także o niej samej, bo stworzyć coś takiego, to trzeba być osobą szczególną.
Biografie, wspomnienia i reportaże nigdy nie stały wysoko na mojej liście książek, które muszę przeczytać. Osobiście wolę rzeczy, które przeniosą mnie w świat, którego nie zobaczyłby nikt, gdyby nie autor. Nie doceniłem reportażu. On potrafi równie wiele – może odkryć rzeczy, których nikt nie widział, a w dodatku ma tę przewagę, że owe rzeczy da się zobaczyć. Przyznam, że...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-08-17
2017-08-09
2012-06-19
http://ksiazkaniegryzie.blogspot.com/2012/06/stephen-king-dallas-63.html
Nie mogłem podejść do tej książki sceptycznie. Zdarzało się, że King mnie zawodził, ale o ‘’Dallas ‘63’’ naczytałem się tylu pozytywnych opinii, że nijak nie umiałem zacząć jej czytać bez nadziei, że będzie to co najmniej dobra książka. Jest to dużo więcej, niż dobra książka. Wciągnąłem się w losy bohatera tak, że 856 stron połknąłem w 3 dni. I to bez mrugnięcia okiem. Książka nie jest bez wad, ale o tym później.
Rok 2011. Nauczyciel angielskiego w małym miasteczku Lizbon Falls, Jack Epping dorabia sobie na nauczaniu dorosłych. Jak zwykle, dał im do napisania pracę, na temat dnia, który zmienił ich życie. Nie spodziewał się, że jest to dzień, który jego życie nie dość, że wywróci do góry nogami, to przeniesie je w czasie o ponad 50 lat. Rozstał się właśnie z żoną, alkoholiczką, która na spotkaniach AA poznała innego mężczyznę. Zarzucała mu, że nie umie wyrażać uczuć. Nie płakał na pogrzebie jej rodziców, na pogrzebie własnych rodziców, nie płakał też gdy odeszła, ale rozpłakał się, gdy czytał pracę woźnego szkoły, w której uczył. Wzruszająca opowieść o ojcu, który brutalnie morduje prawie cała rodzinę. Woźny kończy szkołę z dyplomem, i wraz z nauczycielem udają się do baru Al’a. Właściciel robi im pamiątkowe zdjęcie i wiesza na ścianie. Następnego dnia, Jack dostaje list. Al prosi go, by przyszedł do jego baru. Zaskoczony bohater widzi, że nie jest to ten sam Al u którego niedawno jadł Mniamburgery (złośliwi twierdzą, że robi je z kotów, i nazywają je Miałburgerami). Okazuje się, iż właściciel baru jest chory na raka płuc. Nie to było zaskoczeniem, ale był nim stan Ala. Wyglądał, jakby postarzał się, o kilka lat. Mężczyzna postanawia, że nie wyjaśni mu tego, tylko mu pokaże. Prowadzi go na zaplecze i każe iść na koniec pomieszczenia. Bohater, z niedowierzaniem przemierza odległość… po czym znajduje się w słonecznym mieście Derry w roku 1958. Pyszne piwo, piękna pogoda, niestety zanieczyszczona dymem z pobliskiej fabryki i papierosów, którzy palą wszyscy i wszędzie. Po powrocie Al. Wyjawia swój plan. Wystarczy poczekać w przeszłości 4 lata, a można ocalić wiele istnień ludzkich, wystarczy tylko udaremnić śmierć J.F. Kennedy’ego. Niestety. Przyszłość nie chce, by ją ktoś zmieniał i będzie się broniła.
Skończyłem czytać o 2:00 nad ranem, mimo to nie przeszkodziło mi to w rozmyślaniu nad tym, co ja zrobiłbym w takiej sytuacji. Pani ze spożywczego nagle oznajmia, że w magazynku ma przejście do roku ’38 i że moją misją jest zabić Hitlera, by II woja nigdy nie powstała. Niemożliwa sytuacja, na szczęście, jest wynikiem wyobraźni Kinga, choć ja osobiście uciekłbym gdzie pieprz rośnie.
Świetnie skonstruowani bohaterowie, wartka akcja przystająca na chwilę tylko po to, żeby rozpędzić się z jeszcze większą prędkością. Przeszłość, która jakby sama z siebie stara się przeszkodzić bohaterowi w spełnieniu jego misji. Intrygi. Szpiegowanie. Krew, śmierć, żal. To wszystko i jeszcze więcej można dostać, czytając tę książkę. Jedyną wadą, która została wyeliminowana w połowie książki, było napomykanie bohatera o wydarzeniach z przyszłości, ale niedalekiej np ‘’jak bardzo się wtedy myliłem’’ bowiem książka pisana jest w narracji pierwszoosobowej, lecz już po wydarzeniach, czyli jako swojego rodzaju pamiętnik.
Stephen King w swoim najlepszym wykonaniu.
Mimo, że nie jest to horror, momentami książka potrafi nieźle przestraszyć.
Jimla czyha.
http://ksiazkaniegryzie.blogspot.com/2012/06/stephen-king-dallas-63.html
Nie mogłem podejść do tej książki sceptycznie. Zdarzało się, że King mnie zawodził, ale o ‘’Dallas ‘63’’ naczytałem się tylu pozytywnych opinii, że nijak nie umiałem zacząć jej czytać bez nadziei, że będzie to co najmniej dobra książka. Jest to dużo więcej, niż dobra książka. Wciągnąłem się w losy...
http://ksiazkaniegryzie.blogspot.com/2012/07/jerome-david-salinger-buszujacy-w-zbozu.html
Nie byłem przekonany o tym, czy pisać tę ‘’recenzję’’. To chyba za dobra książka na takie wypociny, ale cóż, jak już prowadzić bloga, to prowadzić, i coś napisać muszę. Książka była polecana przez BBC, i tylko dlatego ją wziąłem, i teraz hańba dla wszystkich, którzy ją czytali, że nie polecają jej innym.
Głównym bohaterem jest Holden Caufield. Szesnastolatek, który przez problemy w szkole został z niej wyrzucony. Postanawia, że nie będzie czekał aż go stamtąd wywalą, pakuje się, i wyjeżdża. Spotyka się z dawnymi znajomymi, podróżuje po mieście, i tak mniej więcej rozpoczyna się historia.
Holden już został moim ulubionym bohaterem literackim. Nie spotkałem jeszcze w literaturze żadnego człowieka, z którym utożsamiałbym się w aż taki stopniu. To naprawdę niesamowite, nie mam pojęcia, czy wszyscy tak mają, ale u mnie trafił w sedno. Z tym, że ja nie palę.
Sama fabuła nie przestawia się jakoś super interesująco, ot, pojechał sobie chłopak do miasta i obija się po nim w tę i powrotem. Stylistycznie też szału nie ma. Pierwszo osobowa narracja, opisów bardzo mało. A jednak książka jest genialna, nie znajdę innego określenia jak- genialna. Nawet nie wiem co dalej napisać, muszę jeszcze pozbierać mózg ze ściany.
http://ksiazkaniegryzie.blogspot.com/2012/07/jerome-david-salinger-buszujacy-w-zbozu.html
więcej Pokaż mimo toNie byłem przekonany o tym, czy pisać tę ‘’recenzję’’. To chyba za dobra książka na takie wypociny, ale cóż, jak już prowadzić bloga, to prowadzić, i coś napisać muszę. Książka była polecana przez BBC, i tylko dlatego ją wziąłem, i teraz hańba dla wszystkich, którzy ją czytali, że...