-
ArtykułyHobbit Bilbo, kot Garfield i inni leniwi bohaterowie – czyli czas na relaksMarcin Waincetel15
-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik253
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński42
Porównanie z Twoją biblioteczką
Wróć do biblioteczki użytkownika2019-12-05
2015-02-23
"Pamiętaj. Edison próbował ponad tysiąc pięćset razy, zanim wynalazł żarówkę. Tobie również się uda".
Należę do pokolenia, któremu nieobce jest poznawanie ludzi przez internet, bywanie na czatach i umawianie się na kolejne randki na przeróżnych portalach dostępnych w sieci. Poznawanie drugich połówek w internecie to dla nas to samo, co dla naszych rodziców poznawanie przyszłych małżonków na ówczesnych domówkach czy zabawach. Zmienia się bowiem jedynie forma, cel zawsze pozostaje ten sam - odnalezienie miłości swojego życia. I czasami, najzwyczajniej w świecie się to udaje. Schody zaczynają się dopiero wtedy, gdy dopada nas zwyczajne życie.
Zgrany duet damsko-męski, czyli Ewelina Jasik i Adam Jakubiak to autorzy książki "3 godziny". Ewelina to life coach i trenerka rozwoju osobistego. Jest autorką ciekawych szkoleń, które otwierają nowe możliwości i przywracają chęć do życia. W swojej pracy czerpie z doświadczenia życiowego. Adam Jakubiak to również life coach, a także trener motywacyjny. Wspiera i motywuje osoby, które straciły wiarę w siebie, zarówno na gruncie prywatnym, jak i zawodowym
"3 godziny. Jak rozpoznać prawdziwą miłość" to książka ukazująca historię miłości Laury i Witka – rozwodników, mających własne dzieci z poprzednich związków. Bohaterowie poznali się dzięki portalowi randkowemu "Sympatia Plus" i szybko tę znajomość przenieśli z sieci do prawdziwego życia. Niestety, fasadę magii prawdziwego uczucia zaczęła kruszyć nieprzychylna postawa rodziny Laury, a także schematy, jakie uaktywniły się w głowach bohaterów. To książka poradnik ukazująca, jakie przeszkody mogą napotkać ludzie w swoim dążeniu do szczęścia. To historia oparta na prawdziwych wydarzeniach.
Internet daje w obecnych czasach niewyobrażalne możliwości. I nie trzeba nawet wychodzić z domu, by poznać ciekawą osobę, będącą naszym chodzącym ideałem. Jednak poznanie takiego człowieka, a rozwój dalszej znajomości to już dwie odrębne bajki. Dalej bowiem wszystko toczy się już tradycyjnym torem, czyli wielokrotne spotkania i zacieśnianie więzi. Jak jednak przemóc się i założyć konto na portalu randkowym, a do tego uwierzyć w zasadność takiego działania? Nic prostszego, trzeba koniecznie przeczytać książkę Eweliny Jasik i Adama Jakubiaka. Książkę, która oprócz fabularyzowanej historii skomplikowanych losów dwójki bohaterów, zawiera także ogrom porad i wskazówek. Czytelnicy znajdą w tej publikacji między innymi praktyczne informacje dotyczące zakładania profilu na portalu randkowym, zredagowania przykuwającego wzrok opisu, formy zdjęcia czy wskazówek pokazujących, jakich sformułowań unikać, by się zwyczajnie nie ośmieszyć. Dużą część książki autorzy przeznaczyli także na porady dla osób, które odnalazły już swoją drugą połówkę. Znajdziecie tutaj bowiem takie informacje, jak radzenie sobie w związku na odległość, sztuka skutecznego porozumiewania oraz wskazówki, jakich kobiet i mężczyzn unikać. Wszystko to ukazane w przystępnej formie, która dotrze do każdego czytelnika.
Na uwagę zasługuje niewątpliwie trafiona konstrukcja książki, w której poszczególne rozdziały to zbiór przemyśleń zarówno Laury jak i Witka, autentyczne e-maile, fragmenty rozmów telefonicznych i internetowych, ale także porady i wskazówki ukazane z perspektywy Eweliny, Adama, a także psycholog Agaty Wilskiej. Oznacza to, że początkowo czytelnik przypatruje się perypetiom bohaterów, by następnie posłuchać co na ten temat mają do powiedzenia specjaliści, którzy w swojej pracy zawodowej pomagają takim parom. Wywołuje to natychmiastową analizę, a także przemyślenia, co sami byśmy zrobili w konkretnej sytuacji. Takie połączenie warstwy fabularyzowanej z częścią poradnikową to strzał w dziesiątkę.
Nie da się zaprzeczyć, że internet zawładnął XXI wiekiem i zmienił totalnie stosunki międzyludzkie. Któż z nas wyobraża sobie bowiem współczesny świat bez globalnej sieci? To, co kiedyś było niepojęte, dzisiaj jest częścią naszej rzeczywistości. Rzeczywistości, w której możemy poznać miłość naszego życia poprzez portal randkowy. I, jak pokazuje książka "3 Godziny", o taką miłość trzeba walczyć, jak o każdą inną. To książka dla każdego, zarówno dla mężczyzny, jak i kobiety, gdyż pokazuje skalę odwagi obydwu stron dążących do wspólnego przeżywania każdego dnia. Czytelnik znajdzie w niej także tematy tabu — bohaterowie nie unikają bowiem najtrudniejszych kwestii, które często tworzą duże problemy w związkach. To książka o Was i dla Was. Bezapelacyjnie odważna i niejednokrotnie zmuszająca do myślenia.
http://www.subiektywnieoksiazkach.pl/
"Pamiętaj. Edison próbował ponad tysiąc pięćset razy, zanim wynalazł żarówkę. Tobie również się uda".
Należę do pokolenia, któremu nieobce jest poznawanie ludzi przez internet, bywanie na czatach i umawianie się na kolejne randki na przeróżnych portalach dostępnych w sieci. Poznawanie drugich połówek w internecie to dla nas to samo, co dla naszych rodziców poznawanie...
2019-08-07
"(…) nadal można liczyć na prawdziwe szczęście, nawet w świecie, który stworzył Buchenwald, Belsen i Auschwitz".
Literatura nawiązująca swoją treścią do tematyki obozowej zawsze wywołuje we mnie wiele emocji, które skłaniają do szeroko zakrojonej refleksji dotyczącej ogromu zła jakiego dopuszczają się ludzie. Namacalnie odwiedziłam Auschwitz tylko raz, ale literacko wracam do tego miejsca dość często. Teraz za sprawą książki, która bardzo dobitnie pokazuje złożoną naturę dobra i zła.
Eoin Dempsey to pochodzący z Dublina pisarz, który w 2008 r. przeprowadził się do Filadelfii. Autor pracuje obecnie jako nauczyciel, dzieląc swoje życie ze wspaniałą żoną Jill i dwoma synami. "Anioł z Auschwitz" to jego debiut literacki wydany w 2012 r.
Christopher poznał Rebeccę, gdy miał sześć lat. Ona, Żydówka pochodząca z dysfunkcyjnej rodziny. On, Niemiec, wychowujący się w porządnym domu. Ich przyjaźń, a potem miłość kwitła na wyspie Jersey do czasu wybuchu II wojny światowej. Wtedy bowiem Rebecca zostaje deportowana z wyspy, a Christopher w celu odnalezienia ukochanej, wstępuje w szeregi SS i zatrudnia się w Auschwitz. Tam, będąc w piekle na Ziemi, musi grać rolę swojego życia.
"Anioł z Auschwitz" to książka dotykająca uniwersalnego tematu, jakim jest dwoistość natury człowieka, która może przybierać formę bestialstwa nazistów oraz bezwarunkowej miłości do bliźniego, jaką przedstawia główny bohater. Eoin Dempsey podjął się prozatorskiej analizy naszej natury, osadzając większą część akcji swojej książki w Auschwitz, czyli w miejscu, którego sama nazwa wywołuje w milionach ludzi, dreszcze na całym ciele. Temu trudnemu wyzwaniu udało się autorowi sprostać, gdyż pokazał on w pełni wpływ ówczesnej ideologii nadczłowieka na psychikę ludzi. I to zarówno w kontekście Niemców wzorowo wypełniających swoje obowiązki wobec Hitlera, jak i w kontekście psychiki Christophera, który wielokrotnie musiał walczyć ze samym sobą, aby nie pogubić się gdzieś po drodze.
W powieści znajduje się sporo scen, które wywołują rozpacz, niezgodę na okrutny los oraz złość spowodowaną niemocą. Eoin Dempsey nie koloryzuje codzienności w niemieckim obozie zagłady, przytacza bezsporne fakty dotyczące całej machiny urzędniczej w takim miejscu, działalności kapo oraz nieludzkiego traktowania więźniów. Trudno zapomnieć o oddziałujących na wyobraźnię opisach Żydów czekających na "oczyszczający prysznic", czy też tych, pokazujących rozdzielanie matek z ich dziećmi. Oczami głównego bohatera, który przecież nie może niczego zrobić, aby się nie zdemaskować, czytelnik widzi te przerażające obrazy, wywołujące wiele skrajnych emocji.
Wydawałoby się, że w książce tej to właśnie właśnie miłość pomiędzy Christopherem, a Rebeccą, będzie jej wiodącym wątkiem fabularnym. Jak się jednak okazuje, uczucie bohaterów staje się preludium do ocalenia setek niewinnych istnień, pozostając gdzieś na drugim planie. Dopiero pod koniec powieści, ich miłość znowu wiedzie prym, wywołując wielką dozę wzruszenia. Takie swoiste zachwianie równowagi wyszło tej historii na dobre, nie czyniąc z niej melodramatycznego romansu na tle wojennym.
"Anioł z Auschwitz" nie jest łatwą książką, podobnie jak cała obozowa literatura. Jest jednak na pewno wartościową powieścią pokazującą ogrom zła, jaki uczyniła nazistowska ideologia oraz ogrom dobra, które się jej przeciwstawiło. Pokazuje także, że nic nie jest tylko białe i tylko czarne. Samo zakończenie tej historii wzrusza i daje nadzieję na to, że warto walczyć o ludzi, o każde istnienie.
https://www.subiektywnieoksiazkach.pl
"(…) nadal można liczyć na prawdziwe szczęście, nawet w świecie, który stworzył Buchenwald, Belsen i Auschwitz".
Literatura nawiązująca swoją treścią do tematyki obozowej zawsze wywołuje we mnie wiele emocji, które skłaniają do szeroko zakrojonej refleksji dotyczącej ogromu zła jakiego dopuszczają się ludzie. Namacalnie odwiedziłam Auschwitz tylko raz, ale literacko wracam...
2018-06-19
"Kobiety są z raju, a faceci z dupy. Prawie wszyscy".
O kolejnej, wspólnej książce mojego ulubionego literackiego duetu wiedziałam nieoficjalnie dużo wcześniej. Nie chciałam jednak znać ani zarysu fabuły ani tytułu, aby gotowa powieść była dla mnie prawdziwą niespodzianką. I taką się w zasadzie okazała, gdyż nie sądziłam, że duet Witkiewicz & Rogoziński może się jeszcze bardziej dotrzeć i w konsekwencji zaoferować nam świetną rozrywkę na gorszy dzień.
Magdalena Witkiewicz – Matka Polka Pisarka, specjalistka od szczęśliwych zakończeń. Alek Rogoziński – książę komedii kryminalnej, specjalizujący się w mordowaniu z uśmiechem.
Basia nie ma szczęścia do mężczyzn, dlatego też po rozpadzie trzeciego związku przeprowadza się do Miasteczka ze swoim kotem Puszysławem i znajduje pracę w biurze matrymonialnym. W tym samym biurze zatrudniony zostaje Jacek, który pocieszenia szuka wyłącznie w damskich ramionach. Bohaterowie kojarząc pary próbują nie zwariować w towarzystwie groźnej szefowej oraz nawiedzonych sąsiadów pod postacią wróżki i zielarza.
I jak tu nie wielbić tego literackiego duetu, jeśli kolejną ich książkę przeczytałam w ciągu jednego dnia, zaśmiewając się do łez. Magdalena Witkiewicz i Alek Rogoziński wykreowali bowiem tak realistycznie komiczne postacie tej historii, że po paru dniach od zakończenie tej lektury, nadal chce mi się śmiać. Barwni bohaterowie pod postacią chociażby wróżki Nasihi, która cały czas zawzięcie dyskutuje z zielarzem Waldemarem to moja czołówka najzabawniejszych postaci. Do tej dwójki dochodzi nieobliczalna szefowa biura matrymonialnego, której mocno ekscentryczna kreacja nie daje o sobie zapomnieć. Takie trio w połączeniu z twardo stąpającymi po ziemi Basią i Jackiem nie mogło skończyć się inaczej niż serią zabawnych gagów, zapewniających mnóstwo śmiechu.
Autorzy wpadli na świetny pomysł umiejscowienia akcji swojej komedii obyczajowej w biurze matrymonialnym, gdyż to idealne miejsce na przedstawienie dziwacznych, ludzkich preferencji, odbiegających od normalności zachowań, czy też na poważnie – ludzkiej samotności. Pomysł na program, jaki stwarza Basia z marszem Mendelsona na czele to wątek, na myśl którego nie potrafię przestać się śmiać. Nie mogę także nie wspomnieć kreacji kota Puszysława, którego wszyscy fani prozy Magdaleny Witkiewicz doskonale znają. I zgadzam się ze stwierdzeniem, że "Kiedy kot siedzi na kolanach, nie wypada wstać".
Akcja "Biura M" dzieje się w doskonale wszystkim znanym Miasteczku, czyli w miejscu, w którym autorzy ulokowali fabułę swojej poprzedniej książki pt. "Pudełko z marzeniami". I chociaż główni bohaterowie to postacie zupełnie nowe, to w tle ich historii można spotkać osoby znane nam z "Pudełka" czy też z "Pracowni dobrych myśli". Myślę, że Miasteczko niebawem stanie się miejscem niemalże kultowym, będącym symbolem tego, że wszystko może się wydarzyć.
Ci którzy znają efekty duetu literackiego Magdy i Alka wiedzą, że po ich wspólnej książce mogą spodziewać się przerysowanych postaci i przede wszystkim odstających od rzeczywistości wydarzeń oraz zbiegów okoliczności. I tak w istocie jest, gdyż poziom nieprawdopodobieństwa chociażby pod postacią pojawienia się w biurze trzech Michałów i Elwirki to wątek, na który należy przymknąć oko. Najważniejsze jednak, że staje się on asumptem do wymyślenia komicznych sytuacji, powodujących wiele zabawnych sytuacji.
Przyznam, że po lekturze "Biura M" jestem nieco zdziwiona, gdyż opis na okładce książki sugerował mi zupełnie inne poprowadzenie losów Basi i Jacka. Ufam jednak, że być może w kolejnej części autorzy rozwiną to, o czym wszyscy myślimy i na co liczymy w przypadku tych bohaterów. Subiektywnie więc polecam tę książkę wszystkim miłośnikom komediowych klimatów.
https://www.subiektywnieoksiazkach.pl
"Kobiety są z raju, a faceci z dupy. Prawie wszyscy".
O kolejnej, wspólnej książce mojego ulubionego literackiego duetu wiedziałam nieoficjalnie dużo wcześniej. Nie chciałam jednak znać ani zarysu fabuły ani tytułu, aby gotowa powieść była dla mnie prawdziwą niespodzianką. I taką się w zasadzie okazała, gdyż nie sądziłam, że duet Witkiewicz & Rogoziński może się jeszcze...
2019-06-28
"Świat to ludzie, zwierzęta, natura, które widzisz na co dzień, świat to ty. Jeśli nie zaczniesz zmian od samego siebie, jeśli nie będziesz dobry dla ludzi, zwierząt, przyrody wokół, to nigdy nie zmienisz świata na lepszy".
Bardzo cieszy mnie fakt, iż young adult w wykonaniu Melissy Darwood to nie tylko powieść problemowa dotykająca takich tematów, jak miłość, czy poszukiwanie własnej tożsamości. Polska mistrzyni tego gatunku pod flagą sztampowych wątków prozatorskich przemyca bowiem istotę współczesnych problemów dotykających całej ludzkości. A to niezwykle ważne, by właśnie w młodych czytelnikach rozwijać wrażliwość, której obecnie tak bardzo nam brakuje.
Melissa Darwood to ukrywająca się pod pseudonimem polska pisarka, pochodząca z małego, ale jakże urokliwego miasteczka w środkowej Polsce. Romantyczna dusza, kochająca przyrodę, zwierzęta i książki. Swoją twórczość kieruje do czytelniczek młodych duchem, spragnionych romantyzmu i intensywnych emocji. "Cedyno" to trzeci tom serii "Wysłannicy".
Larysa i Gabriel zakładają rodzinę, a do tego wykupują schronisko dla zwierząt, dzięki czemu Lea może opiekować się swoimi pupilami. Zuza po powrocie z Guerry, nie potrafi zapomnieć o Bjorze, pomimo obecności Patryka. Bohaterowie postanawiają ocalić więźniów mrocznej krainy i w tym celu nawiązują współpracę z Ludźmi Cedyno, którym przewodzi atrakcyjny i niedostępny Jordan.
Ależ autorka namieszała w trzeciej odsłonie swojej serii. Namieszała wprowadzając do fabuły zupełnie nowych bohaterów, równie tajemniczych i intrygujących, jak Guardianie. Bardzo ciekawym i pobudzającym wyobraźnię jest w tej warstwie wątek pierwszego pokolenia ludzi z wyodrębnionym genem wrażliwości i odporności jednocześnie. Cała osnowa, jaką Melissa Darwood wymyśliła kreując postać Jordana i jego przyjaciół, jest zarówno fascynująca, jak i niewiarygodna. W szczególności zdolność Kim wykraczająca poza to, co znamy, bardzo mocno mnie zafascynowała i przeraziła jednocześnie.
"Cedyno" to lektura stricte rozrywkowa, ale dla uważnego czytelnika przemycająca bardzo ważne myśli. Melissa Darwood odnosi się bowiem do problemu angażowania zwierząt w filmach, wymieniając tytuły, w których te niewinne istoty ucierpiały w wyniku ludzkiego pragnienia przeżywania wszystkiego namacalnie. Jest także w tej książce bardzo mocno widoczna płaszczyzna ekologiczna dotycząca niszczenia środowiska naturalnego, czy też ukazująca problem nadmiaru dóbr, których nie potrzebujemy do życia. To niezwykle istotne, że takie wątki znajdują się w tej powieści, gdyż dzięki temu proza ta posiada także wymiar stricte edukacyjny i uświadamiający.
Mam wrażenie, że w trzeciej części "Wysłanników" akcja nieco zwolniła tempo, a autorka postawiła tym razem na przeżycia wewnętrzne bohaterów, na wprowadzenie nowych postaci oraz na początek nowego uczucia pojawiającego się między Leą, a Jordanem. Oczywiście, w fabule znajduje się kilka niespodziewanych wydarzeń, jednak w porównaniu do poprzednich części, jest z pewnością o wiele spokojniej.
Melissa Darwood pod płaszczem prozy young adult fantasy uzmysławia czytelnikowi, że większość informacji podawanych w mediach jest dlatego przesiąknięta negatywnym wydźwiękiem, gdyż złe newsy przyciągają publikę. Na szczęście my, poprzez własny wybór, możemy decydować o tym, jakie treści do nas trafiają. Z pewnością więc doskonałą decyzją będzie sięgnięcie przez was po całą, niezwykle wartościową serię "Wysłannicy", która w mojej opinii musi doczekać się kolejnej części.
https://www.subiektywnieoksiazkach.pl
"Świat to ludzie, zwierzęta, natura, które widzisz na co dzień, świat to ty. Jeśli nie zaczniesz zmian od samego siebie, jeśli nie będziesz dobry dla ludzi, zwierząt, przyrody wokół, to nigdy nie zmienisz świata na lepszy".
Bardzo cieszy mnie fakt, iż young adult w wykonaniu Melissy Darwood to nie tylko powieść problemowa dotykająca takich tematów, jak miłość, czy...
2014-11-20
"Nie ma winnych, synku, kiedy jest wojna...".
Niektórzy pisarze nie przestają mnie zadziwiać. Do takiego, dość elitarnego grona dołączyła właśnie Ałbena Grabowska, która oprócz tego, że pisze uwielbiane przez młodszych czytelników książki i wydaje wspaniałe powieści obyczajowe dla dorosłych z nieodłącznym suspensem - pokusiła się rozszerzyć obszar literacki, z którego była do tej pory znana. Autorka, oddając bowiem do rąk czytelników swoje najnowsze dzieło -pierwszy tom sagi rodzinnej - udowodniła, że nieobce są jej eksperymenty, zamieniające się w prawdziwą ucztę literacką.
Ałbena Grabowska to z wykształcenia lekarz neurolog epileptolog, pracująca w Szpitalu Dziecięcym w Dziekanowie Leśnym. Autorka posiada bułgarskie korzenie, a jej imię Ałbena oznacza Kwitnącą Jabłoń. W swoim dorobku literackim może poszczycić się książkami dla dzieci, książką non-fiction, oraz trzema powieściami dla dorosłych. Prywatnie matka trójki dzieci, uwielbiająca teatr i film. "Stulecie Winnych. Ci, którzy przeżyli" to pierwszy tom zaplanowanej sagi rodzinnej.
W pewien, wiosenny dzień 1914 r., w Brwinowie, podczas porodu bliźniaczek – Marii i Anny umiera ich matka. Owdowiały mąż – Stanisław Winny musi pozbierać się po utracie ukochanej żony, tym bardziej, że oprócz nowo narodzonych córek, ma na wychowaniu jeszcze dwóch synów. Tymczasem, na świecie wybucha I wojna światowa, która zmienia życie mieszkańców Brwinowa. Bliźniaczki dorastają z każdym rokiem, a rodzina odkrywa niepokojący dar Anny, będący jednocześnie jej przekleństwem. Pierwszy tom sagi obejmuje okres dwudziestu pięciu lat z życia rodziny Winnych, do wybuchu II wojny światowej.
XX wiek, ze swoimi dramatycznymi wydarzeniami, już niejeden raz stanowił inspirację do przedstawienia losów polskiej rodziny pod postacią sagi rodzinnej. Nie dziwi więc fakt, że autorzy nadal chwytają się tego okresu, to bowiem źródło z którego można czerpać pełnymi garściami, budując fabułę swojej książki. Muszę przyznać, że do czasu zagłębienia się w typowo epickie dzieło Ałbeny Grabowskiej, postrzegałam autorkę, jako mistrzynię powieści psychologicznej i obyczajowej, a przede wszystkim mistrzynię w budowaniu suspensu. Tymczasem, jej kolejno dzieło to w pełnym tego słowa znaczeniu, pierwsza część sagi rodzinnej, ukazująca losy zwykłych ludzi na tle ważnych wydarzeń dziejowych. Temat, silnie eksploatowany w naszej polskiej literaturze, ale jak pokazuje pisarka – nadal chwytający czytelników za serca. Za wiele serc.
Wielowątkowość, spójna fabuła w której występują niespodziewane zwroty akcji, bogate tło historyczne i społeczne, a przede wszystkim barwny panteon bohaterów, z którymi łatwo się utożsamiać – to główne cechy książki "Stulecie Winnych", będącej prozą poruszającą, ukazującą uniwersalne prawdy i wskazującą na konieczność trudnych wyborów, które często prowadzą do cierpienia i nieszczęścia. Wraz z rodziną Winnych będziecie przeżywać bowiem wzloty i upadki, chwile grozy ale i szczęścia, wszelkie emocje, wzruszenia i małe radości. Różnorodność kreacji postaci z pewnością wskaże Wam waszego faworyta, któremu będziecie kibicować. Dla mnie taką osobą niewątpliwie była pierwszoplanowa bohaterka, jedna z bliźniaczek, czyli Anna, obdarzona talentem i jednocześnie przekleństwem zdolności proroczych. To właśnie ona zaskarbiła moją największą sympatię. I to w głównej mierze na jej dalsze losy czekam w następnej części sagi.
W powieści Ałbeny Grabowskiej znalazłam także pewien element, którego bym się nie spodziewała. Otóż pisarka, w fikcyjne losy rodziny Winnych, zamieszkujących podwarszawski Brwinów, wplotła losy autentycznych postaci, które wielu czytelnikom będą z pewnością znane. Losy Winnych splatają się bowiem z willą "Stawisko", w którym mieszka Jarosław Iwaszkiewicz ze swoją żoną Anną. Na łamach książki znajdziecie także dyplomatę Tadeusza Wierusz-Kowalskiego, czy lekarza Janusza Korczaka. Wraz z bohaterami zwiedzicie pałac Wierusz-Kowalskich, a także usłyszycie o znanej, żeńskiej szkole im. Cecylii Plater–Zyberkówny w Warszawie. Taki kolaż, połączenia fikcji z realizmem okazał się prawdziwie trafionym zabiegiem, uwiarygadniającym dzieło i wprowadzającym element różnorodności. Ałbena Grabowska zaskoczyła mnie przede wszystkim wprowadzeniem postaci Jarosława Iwaszkiewicza z akcentem na jego skłonności homoseksualne. Dodało to całej książce swoistego smaczku i przede wszystkim autentyzmu.
Warto wspomnieć również kilka słów o samym wydaniu książki, które jest w moim przekonaniu wydawniczą perełką, a nawet majstersztykiem. Okładka przedstawiająca dwie kobiety, ukazane do połowy twarzy, bliźniaczki z magnetycznym spojrzeniem – niewątpliwe przyciąga uwagę ukrytą w ich wzroku tajemnicą. Do tego wszystkiego, dobrej jakości papier aż chce się trzymać w dłoniach. Tak, temu wydaniu nie można nic zarzucić. Mogłabym się przyczepić jedynie o brak drzewa genealogicznego rodu Winnych, jednak o dziwo, w tym tomie nie potrzebowałam takiego załącznika. Jak będzie w kolejnej części, zobaczymy.
"Stulecie Winnych. Ci, którzy przeżyli" to kolejna książka Ałbeny Grabowskiej, która urzekła mnie od pierwszej do ostatniej strony. Jednym mankamentem, jaki da się zauważyć to... brak następnego tomu, w którym będę mogła przeżywać kolejne lata z Anną i pozostałymi członkami rodziny Winnych. Nie czujcie się więc w żaden sposób winni, gdy przez lekturę najnowszej powieści mojej ulubionej autorki zarwiecie noc. Warto!
http://www.subiektywnieoksiazkach.pl/
"Nie ma winnych, synku, kiedy jest wojna...".
Niektórzy pisarze nie przestają mnie zadziwiać. Do takiego, dość elitarnego grona dołączyła właśnie Ałbena Grabowska, która oprócz tego, że pisze uwielbiane przez młodszych czytelników książki i wydaje wspaniałe powieści obyczajowe dla dorosłych z nieodłącznym suspensem - pokusiła się rozszerzyć obszar literacki, z którego...
2015-03-28
"Wojna przemawia do ludzi wieloma językami, ale zawsze jest to głos bestii".
Udane sagi rodzinne czytam zawsze z niekłamaną przyjemnością. I kocham w nich wszystko, począwszy od wielowątkowej fabuły, rozbudowanego kontekstu historycznego i obyczajowego po barwne sylwetki bohaterów, których kreacje zapadają na długo w pamięci. Nie lubię w nich tylko jednego – oczekiwania na kolejny tom, gdy pierwszy kończy się, pozostawiając wiele otwartych wątków. Na szczęście, bywa często tak, że moje zniecierpliwienie zostaje nagrodzone pod postacią kolejnej części, która rekompensuje mi trud oczekiwania. I tak właśnie było w przypadku drugiego tomu sagi o rodzinie Winnych, autorstwa jednej z najlepszych, współczesnych polskich pisarek.
Ałbena Grabowska to z wykształcenia lekarz neurolog epileptolog, pracująca w Szpitalu Dziecięcym w Dziekanowie Leśnym. Autorka posiada bułgarskie korzenie, a jej imię Ałbena oznacza Kwitnącą Jabłoń. W swoim dorobku literackim może poszczycić się książkami dla dzieci, książką non-fiction, oraz powieściami dla dorosłych. Prywatnie matka trójki dzieci, uwielbiająca teatr i film. "Stulecie Winnych. Ci, którzy walczyli" to drugi tom, po "Ci, którzy przeżyli " - trzytomowej sagi rodzinnej.
W drugim tomie sagi dorosłe już bliźniaczki Mania i Ania Winne z podwarszawskiego Brwinowa rodzą dzieci. Mania bliźniaczki - Kasię i Basię, a Ania - syna Michała, przysposabiając także córkę żydowskiego pochodzenia, której uratowała życie. II wojna światowa to dla rodziny Winnych bieda, wieczny strach, terror, utrata majątku ale także miłość, nienawiść i chwile szczęścia. Po zakończeniu wojny zaczyna się dla Winnych nowa, polska rzeczywistość ze wszelkimi jej blaskami i cieniami. Drugi tom sagi obejmuje lata 1942 – 1968.
Dalsze losy postaci znanych nam z pierwszej części "Stulecia ..." – Mani, Ani, Pawła i wielu innych bohaterów zostały w drugim tomie znacznie rozbudowane, oraz okraszone dość dobrze widocznym rysem historycznym i obyczajowym. Ałbena Grabowska bowiem na kartach swojej książki uwieczniła wiele znaczących elementów, które determinują i jednocześnie określają lata II wojny światowej, powojennej rzeczywistości oraz trudnych lat komunizmu. I takie wątki, jak śmierć Żydów w getcie, warunki w jakich Ci ludzie żyli, losy partyzantów po zakończeniu wojny, działalność komunistycznego aparatu władzy czy też sama emigracja ze względów politycznych – przedstawione niezwykle realistycznie, pokazały w sposób wiarygodny, jak wyglądały realia tamtych lat. Pokazały w jakich czasach żyli nasi dziadkowie i rodzice, oraz z czym musieli się mierzyć każdego dnia swojej egzystencji. Panorama ówczesnego życia, jaką na łamach swojej powieści zaprezentowała autorka to najlepsza lekcja historii dla młodych ludzi. Lekcja, jakiej na pewno nie otrzyma się w szkole. I muszę przyznać, że warstwa historyczna została w drugim tomie jeszcze dokładniej uwypuklona, niż w tomie pierwszym, co wzbudziło moją głęboką uwagę.
Saga rodzinna w przypadku "Stulecia Winnych" to słowa, które najlepiej określają kwintesencję tego cyklu. Cyklu, w którym poszczególni bohaterowie tworzą jeden organizm, będący główną osią powieści. Twór pod postacią rodziny, której skomplikowane losy śledzimy jednym tchem, poznając po drodze takie uczucia, jak sentyment, tęsknotę, wielkie wzruszenie czy gniew i bezsilność. Wielowątkowość aż bije z każdej strony tej powieści, a do tego dynamiczna akcja, wiele wydarzeń, które bardzo szybko po sobie następują oraz widoczna wymiana pokoleń – to główne cechy charakterystyczne dla drugiego tomu. O ile w pierwszej części, akcja toczyła się powoli utartym szlakiem, o tyle w drugiej – dzieje się wiele, nie można wręcz odetchnąć natłokiem wydarzeń, jakich czytelnik staje się mimowolnym świadkiem.
Jeśli Ałbena Grabowska pokusi się o napisanie w przyszłości kolejnego cyklu powieściowego, poczekam aż zostaną wydane wszystkie tomy, aby przeczytać je od razu. Nie mogę się bowiem doczekać trzeciej części, i tak bardzo chcę wiedzieć, co jeszcze spotka przedstawicieli rodziny Winnych. I wiecie co, czasami wydaje mi się, że Mania, Ania i pozostali bohaterowie istnieli naprawdę. Istnieli i walczyli o godne życie, i o godną śmierć. To fascynujące uczucie, które podarowała mi Ałbena Grabowska.
http://www.subiektywnieoksiazkach.pl/
"Wojna przemawia do ludzi wieloma językami, ale zawsze jest to głos bestii".
Udane sagi rodzinne czytam zawsze z niekłamaną przyjemnością. I kocham w nich wszystko, począwszy od wielowątkowej fabuły, rozbudowanego kontekstu historycznego i obyczajowego po barwne sylwetki bohaterów, których kreacje zapadają na długo w pamięci. Nie lubię w nich tylko jednego – oczekiwania...
2012-08-11
„Naprawdę dobre dni – dobre od początku do końca – są bardzo rzadkie, pomyślał. Możliwe, że nawet w najlepszych okolicznościach w życiu każdego człowieka znajdzie się w sumie miesiąc złożony z takich dni”
Któż z nas, zapalonych bibliofilów nie zna Stephena Kinga. Mistrza grozy, który płodzi bestsellery od wielu lat, karmiąc kolejne pokolenia czytelników. King jest niezaprzeczalnie klasykiem jeśli chodzi o literaturę grozy. Rocznie zarabia średnio 50 milionów dolarów.
Z pewnością do klasyki gatunku przeszła już jego powieść „Cmętarz zwieżąt”, której tytuł do tej pory przyprawia mnie o dreszcze. Książka powstała w 1983 r., a nadal jest jak najbardziej porażająca.
Lekarz Louis Creed wraz z żoną Rachel, córką Ellie, synem Gage’m oraz kotem Churchem, przeprowadzają się z Chicago do spokojnego miasteczka Ludlow w stanie Maine. Bohaterowie szybko przyzwyczajają się do nowego miejsca, również dzięki przyjaźnie nastawionym sąsiadom – staremu małżeństwu Judowi i Normie Crandall. To właśnie dzięki Judowi, Louis dowiaduje się, że w pobliżu ich domu znajduje się stary cmentarz dla zwierząt, na którym okoliczni mieszkańcy chowają swoich pupili.
Podczas pobytu żony Louisa i jego dzieci u nielubianych teściów, niespodziewanie Church zostaje przejechany przez ciężarówkę na drodze, która znajduje się nieopodal domu Creedów. Jest to droga, przed którą ostrzegał Louisa sąsiad. Przejeżdża przez nią codziennie wiele ciężarówek. Jud postanawia pomóc przyjacielowi zakopać zwłoki kota na cmentarzu dla zwierząt. Na drugi dzień Church wraca do domu. Ale nie jest tym samym kotem, którego uwielbiała tulić córka Louisa. Śmierdzi ziemią i zaczyna polować na inne stworzenia.
Wydawałoby się, że przywrócenie do życia przejechanego kota, tylko na chwilę zakłóci idyllę rodziny Creedów. Jak się okazuje to dopiero początek koszmaru. Ruchliwa droga przy domu i stale przejeżdżające nią ciężarówki, doprowadzają do śmierci syna Creedów – Gaga. Wstrząśnięty ojciec zrobi wszystko by przywrócić syna do życia. Początek nowego życia Creedów przeistoczy się w koszmar.
Warto wspomnieć, że pisarz nie wymyślił sobie fabuły od początku do końca. Inspiracją dla niego były prawdziwe miejsca i zdarzenia. King mieszkał kiedyś wraz ze swoją rodziną w Orrington w stanie Maine, w domu przy którym mieściła się ruchliwa droga. Stale przejeżdżały przez nią ciężarówki. Do tego, tak jak w książce, za jego domem usytuowany był cmentarz dla zwierzaków. Na tej drodze właśnie został rozjechany kot córki Kinga – Smucky. A synek autora – Owen, pewnego dnia prawie został przejechany przez ciężarówkę. Prawie, gdyż King zdążył złapać syna w ostatniej chwili. Bohater książki Louis nie miał takiego szczęścia. I właśnie to wydarzenie zainspirowało pisarza do stworzenia tej mrocznej książki.
„Cmętarz zwieżąt” było jedną z pierwszych książek autorstwa Kinga, jakie lata temu czytałam. Biorąc ją obecnie do ręki po raz drugi, stwierdziłam, że ta historia kompletnie nic nie straciła na swojej wartości. Znowu zafascynowała mnie rozpacz i szaleństwo głównego bohatera, który był w stanie zrobić wszystko dla swojej rodziny. Po przeczytaniu tej powieści, każdy z nas może zadać sobie pytanie, ile jesteśmy w stanie zrobić kochając kogoś? I czy sami bylibyśmy w stanie dokonać takich czynów jak Louis Creed?
W książce czuć niezaprzeczalny klimat grozy. Powracający z zaświatów kot Church to tylko początek niesamowitych doznań. Do tego autor zostawił otwarte zakończenie. Każdy czytelnik może uruchomić swoją wyobraźnię. Po raz kolejny napiszę, że Stephen King musi być chyba szaleńcem, skoro wymyśla takie historie z piekła rodem.
Pewnie zwróciliście uwagę na tytuł powieści „Cmętarz zwieżąt”. To nie błąd. Taką nazwę miał cmentarz w powieści, który został założony przez dzieci. A wiadomo, dzieci czasami potrafią robić błędy ortograficzne. W Polsce możemy spotkać dwa tytuły pod którymi wydawana jest książka Kinga: „Cmętarz zwieżąt” lub „Smętarz dla zwierząt”.
Co uważniejsi czytelnicy zauważyli pewnie odniesienia w książce do innych powieści Kinga. Na przykład Rachel Creed, podczas jazdy samochodem przejeżdża przez miasteczko Salem. Natomiast Jud Crandall w pewnej rozmowie wspomina o bernardynie, który kiedyś zabił parę osób. To oczywiście odniesienie do „Cujo”.
Myślę, że fanom twórczości Stephena Kinga książki nie muszę polecać, to przecież już klasyka. Dla czytelników, którzy nie mieli przyjemności jej czytać powiem, że jeśli macie ochotę na historię z dreszczykiem, o której nie zapomnicie nawet po wielu latach, to jest to odpowiednia pozycja dla was. Na pewno się nie rozczarujecie. Polecam.
"Hey-ho, let's go!"
A teraz troszkę o ekranizacjach.
Powieść została zekranizowana w 1989 r. pod tytułem „Smętarz dla zwierzaków” w reżyserii Mary Lambert. Dale Midkiff zagrał Louisa Creeda, natomiast Rachel Creed zagrała Denise Crosby. Autorem scenariusza był sam King. Co więcej, pisarz wystąpił w filmie w roli księdza, który odprawia mszę na pogrzebie. „Cmętarz zwieżąt” był pierwszą powieścią autora z jakiej zgodził się zrobić pełnometrażowy film. Ciekawostką jest to, do roli Churcha zaangażowano aż siedem kotów, a Ellie Creed była grana przez dwie bliźniaczki.
Film ten podobnie jak książka to obecnie klasyka filmu grozy. Idealnie budowany nastrój. Świetnie wyeksponowany klimat małego miasteczka, tak charakterystyczny w twórczości pisarza. Chyba najbardziej przerażającą sceną w całym filmie jest powrót Gaga. Mistrzostwo. Polecam.
W 1992 r. natomiast powstała druga część filmu pt. „Smętarz dla zwierzaków 2” również w reżyserii Mary Lambert. Trzynastoletni Jeff wraz z ojcem przyjeżdżają do Ludlow, aby zacząć nowe życie po tragicznej śmierci matki. Historia cmentarza dla zwierząt nie daje jednak o sobie zapomnieć. Koszmar rozpoczyna się na nowo. Jak to najczęściej bywa druga część niekoniecznie dorównuje pierwszej. Dlatego można sobie ją spokojnie odpuścić. Mnie niczym nie zachwyciła. Było w niej więcej drastycznych scen, które niekoniecznie potęgują nastrój grozy.
Tak na marginesie wiem, że King w przyszłym roku planuje wydać dwie nowe książki. Będą nimi kontynuacja „Lśnienia” oraz całkiem nowa powieść. A wytwórnia Warner Bros planuje zekranizować jedną z najsłynniejszych książek pisarza pt. „To”. Już nie mogę się doczekać :)
„Naprawdę dobre dni – dobre od początku do końca – są bardzo rzadkie, pomyślał. Możliwe, że nawet w najlepszych okolicznościach w życiu każdego człowieka znajdzie się w sumie miesiąc złożony z takich dni”
Któż z nas, zapalonych bibliofilów nie zna Stephena Kinga. Mistrza grozy, który płodzi bestsellery od wielu lat, karmiąc kolejne pokolenia czytelników. King jest...
2016-09-17
"Wojna ma w sobie mroczną siłę, która sprawia, że w ludzkiej naturze budzą się demony o strasznych obliczach. Wojna to niepodważalny dowód na to, że ze wszystkich ziemskich istot tylko człowiek potrafi być podły".
Wszechobecne okrucieństwo II wojny światowej znamy z różnego rodzaju źródeł historycznych, wspomnień oraz materiałów audiowizualnych. Zastanówcie się jednak przez chwilę, czy pomyśleliście kiedyś, co działo się w tych czasach za murami polskich więzień? Co stało się z osadzonymi, których amnestia ówczesnego prezydenta Rzeczypospolitej z jakiś powodów nie objęła? Na te pytania częściowo odpowiada czwarty tom bestsellerowej serii o polskim skazańcu. Serii, która moją cierpliwość wystawia na ciężką próbę charakteru.
Krzysztof Spadło to jak mówi sam o sobie: "łowca wrażeń i kolekcjoner miłych wspomnień, któremu pisanie sprawia frajdę". Autor zadebiutował zbiorem opowiadań zatytułowanym "Marzyciele i pokutnicy". Jest jedynym pisarzem, który wydał w Polsce jednocześnie książkę papierową, audiobooka, różnorodne e-wydania, oraz film krótkometrażowy promujący "Skazańca". "Czapki z głów" to czwarty tom tej serii.
Więzienie we Wronkach zostaje opanowane przez niemieckich hitlerowców. Ropuch, zostawiony w celi przez mściwego strażnika, zostaje oszczędzony ze względu na swoją wiedzę dotyczącą funkcjonowania placówki. Na zewnątrz trwa jedna z najokrutniejszych wojen, a w środku więzienia, bohater znowu musi walczyć każdego dnia o przetrwanie. Kromka chleba i woda stają się bowiem wartością najwyższą – wyższą nawet od ludzkiej przyzwoitości i sumienia.
Po lekturze trzeciego tomu tej serii, byłam przekonana, że jeśli w czwartym nie dowiem się, za co dokładnie Stefan Żabikowski otrzymał wyrok dożywotniego więzienia, zachoruję na czytelniczą depresję. Niestety, po lekturze najnowszego tomu, nadal tego nie wiem, aczkolwiek Krzysztof Spadło w końcu zlitował się nad swoimi czytelnikami i nareszcie uchylił rąbka tej tajemnicy. Depresja więc na szczęście mi nie grozi, ale z pewnością odczuwam spore rozczarowanie, które paradoksalnie zmusza mnie to niecierpliwego wyczekiwania na kolejny tom. To fenomenalne, że w taki właśnie sposób, poprzez powolne dozowanie oczekiwanych informacji z życia głównego bohatera cyklu, można rozbudzić w takim stopniu czytelniczą ciekawość do wszelkich, możliwych granic. Krzysztofowi Spadło niewątpliwie wychodzi to idealnie, czego jestem żywym przykładem.
Ropuch pomimo wieloletniego doświadczenia więziennego życia, nagle, z dnia na dzień, zostaje postawiony w obliczu zupełnie nowej sytuacji. Niemieccy okupanci bowiem ustalają swoje zasady i porządki, burząc w ten sposób to wszystko, co do tej pory bohater znał. Z wypiekami na twarzy śledziłam odnajdywanie się Ropucha w nowej, wojennej rzeczywistości. I pomimo tego faktu, że już wcześniej autor ukazał, że w każdym człowieku śpią gotowe do wyjścia na zewnątrz, złe demony, to te mroczne lata właśnie, potwierdziły to najdobitniej. Lata, w których więzień o numerze ewidencyjnym dwadzieścia dziewięć jedenaście, musiał porzucić wszelkie ludzkie odruchy, by przetrwać, by żyć i mieć nadzieję. Wstrząsającym w tej psychologicznej płaszczyźnie okazał się dla mnie wątek młodego chłopaka – Bolka, który trafia do Wronek i po kilku miesiącach jest zupełnie innym człowiekiem, gotowym nawet zabić Ropucha. Późniejsza pomoc Żabikowskiego poparta jedynie czystym egoizmem, ukazała w pełni to, co instynkt przetrwania zmienia w ludziach.
Podczas lektury tego tomu, do mojej głowy stale napływały różnorodne myśli. Jakim trzeba być człowiekiem, by tak okrutnie mordować, a ludzkie życie traktować jak nic nie warte śmieci? Na myśl przychodzi mi tutaj głównie osadzony w fabule wątek Anny Czerniawskiej, którego zgłębianie co wrażliwszym czytelnikom, polecam ominąć. Nie jestem w stanie sobie nawet wyobrazić, co ta kobieta czuła, gdy konała tak okrutną śmiercią. Krzysztof Spadło stara się także w tej części "Skazańca" ukazać to, że to nie tylko mężczyźni posiadają monopol na agresję i na przykładzie postaci Marceliny Klechy, to właśnie udowadnia w pełni. W zasadzie cała ta książka ukazuje z wielkim rozmachem dwoistą naturę człowieka, w której dobro ściera się z absolutnym złem.
Zakończenie, jak każda część tej serii to wielka niespodzianka i niespodziewany zwrot akcji, który pozostawił mnie z wieloma znakami zapytania oraz... otwartą buzią. Krzysztof Spadło jak mniemam, posiada bardzo rozbudowany plan fabularny swojej rewelacyjnej historii i z wielką dokładnością, plan ten realizuje. Poprzez liczne retrospekcje odnoszące się do przyszłości, które autor wplata w fabułę, wiem, że czeka na mnie jeszcze wiele wrażeń związanych z postacią Ropucha. Nie mogę się już ich doczekać!
http://www.subiektywnieoksiazkach.pl/
"Wojna ma w sobie mroczną siłę, która sprawia, że w ludzkiej naturze budzą się demony o strasznych obliczach. Wojna to niepodważalny dowód na to, że ze wszystkich ziemskich istot tylko człowiek potrafi być podły".
Wszechobecne okrucieństwo II wojny światowej znamy z różnego rodzaju źródeł historycznych, wspomnień oraz materiałów audiowizualnych. Zastanówcie się jednak...
2014-11-18
"Koncerny oferują coraz nowsze kompozycje dla każdego zwierzęcia, dla młodych i starych psów, dla grubych i dla diabetyków, dla poprawienia wzroku i dla duszy".
Oryginalny, niezwykle trafiony i nieco ironiczny niemiecki tytuł tej publikacji brzmi po przetłumaczeniu: "Twój kot kupowałby myszki". Widzicie analogię do znanej reklamy karmy dla kotów? Większość z Was z pewnością ją zauważy. Jeśli macie jakieś domowe zwierzaki i nigdy nie interesowaliście się pochodzeniem karmy, którą im kupujecie w sklepie – książka ta zmieni całkowicie Wasze podejście do tego tematu. Dla mnie natomiast stała się uzupełnieniem wiedzy, którą już posiadam. Wiedzy bardzo cennej, od której zależy zdrowie, a nawet życie naszych mniejszych przyjaciół.
Dr Hans-Ulrich Grimm po ukończeniu studiów na kierunkach germanistyka, historia i pedagogika, w latach 1989 - 1996 pełnił funkcję korespondenta magazynu informacyjnego "Der Spiegel". Autor pracował także dla innych mediów, jednak obecnie jest wolnym strzelcem. Wraz z innymi naukowcami i dziennikarzami prowadzi serwis informacyjny na temat zdrowego żywienia.
"Czarna księga karmy dla zwierząt. Szokujące praktyki producentów" to publikacja podzielona na trzynaście rozdziałów, dotykających dość głęboko tematu działalności branży zajmującej się wytwarzaniem karmy dla zwierząt. Wielkie koncerny, wielkie pieniądze i praktyki, o których większość z konsumentów nie ma zielonego pojęcia. Z książki dowiecie się, jaki faktyczny skład posiada kupiona przez Was karma, zdziwicie się poznając dane ukazujące wielkość rynku karm dla zwierząt, i przede wszystkim przerazicie się swoją nieświadomością, którą z coraz lepszym efektem budują sielskie reklamy bombardujące nas z każdej strony.
Pamiętam ten dzień, jakby to było dzisiaj. Zaniepokojona zachowaniem mojego kota, który z dnia na dzień przestał zajadać się Whiskasem, sięgnęłam do wielkiej kopalni wiedzy, jaką jest internet. Na jednym z forum, znalazłam tak niepokojące informacje, które po sprawdzeniu w innych źródłach – zmieniły moje przekonania odnośnie wartości markowych karm dla zwierząt, na które wydawałam naprawdę duże pieniądze. Byłam zszokowana. Myślę, że dla wielu czytelników, którzy nigdy nie zastanawiali się nad tym, czy karma którą kupują jest naprawdę zdrowa – publikacja Hansa-Ulricha Grimma może być właśnie takim szokiem, po którym już nic nie będzie takie samo. Kontrowersyjne fakty, jakie autor niemal na tacy podsuwa swoim czytelnikom uzmysławiają prawdę – jesteśmy cały czas manipulowani, a piękne reklamy szczęśliwych psów i kotów to wyłącznie ułuda, w którą każdy z nas chce wierzyć. Z pełną odpowiedzialnością mogę więc stwierdzić, iż jeśli ktoś wcześniej nie znał problematyki tajemnic przemysłu tej branży, "Czarna księga karmy dla zwierząt" winna stać się lektura obowiązkową.
Dr Hans-Ulrich Grimm prostym, zwięzłym i często ironicznym językiem przedstawia niczego nieświadomym konsumentom skład karm dla zwierząt wyprodukowanych przez różne firmy, w których możecie się spodziewać osadów ściekowych, fekaliów czy nawet grzybów. Wyjaśnia, dlaczego współczesne zwierzaki chorują na choroby, które kiedyś po prostu ich nie dotyczyły: depresja, rak czy nadciśnienie. Uświadamia przyczynę otyłości, a także obnaża hipokryzję producentów karm, którzy pod postacią dobroczynności realizują własne interesy. Te, i wiele, naprawdę wiele faktów pokazuje w pełnej krasie czym kieruje się świat producentów karm dla zwierząt, czyli zyskiem. W książce nie zabraknie także wielu ciekawostek, powiązanych z głównym tematem, a także z wpływem chemii w karmach na środowisko i na nas samych.
To, co ważne to fakt, iż opracowanie niemieckiego doktora niewątpliwie wywołuje wiele różnych przemyśleń dotyczących tego, czy oby na pewno, wydawanie sporych kwot pieniędzy na drogie karmy przynosi pożądany skutek. Po lekturze tej publikacji, większość właścicieli psów, kotów ale także gryzoni czy ptaków zastanowi się dwa razy, zanim kupi sławetny Kitekat czy inną, znaną markę. Hans-Ulrich Grimm uświadamia bowiem, że nie wiemy tak naprawdę za co płacimy kolosalne pieniądze, które zamiast pomagać naszym pupilom, bezsprzecznie szkodzą ich zdrowiu. Warto podkreślić, iż niezwykle trafionym zabiegiem zastosowanym w książce są niewątpliwie liczne, ironiczne nawiązania autora do znanych nam reklam ze szczęśliwymi zwierzakami, wylegującymi się przed kominkiem. Szokującym natomiast okazały się dla mnie informacje o powstawaniu klinik plastycznych dla zwierząt, w których - uwaga - zakłada się implanty w miejsce wyciętych jąder bądź dokonuje operacji wydłużania kończyn. Świat chyba oszalał.
Nad lekturą "Czarnej księgi karmy dla zwierząt" nie można przejść obojętnie. Dla wielu z Was, stanowić będzie bowiem szokującą pigułkę wiedzy na temat branży karm dla naszych pupili. Dla nielicznych zaś, stanie się swoistym usystematyzowaniem wiedzy już nabytej. Od chwili, gdy mój kot przestał jeść kupowaną w sklepie karmę, a ja zastąpiłam ją surowym mięsem - zwierzak nie choruje i wyjada wszystko z miski. A moje dwa, duże psy – kupionej puszki nawet nie ruszą. Czy trzeba więcej argumentów?
http://www.subiektywnieoksiazkach.pl
"Koncerny oferują coraz nowsze kompozycje dla każdego zwierzęcia, dla młodych i starych psów, dla grubych i dla diabetyków, dla poprawienia wzroku i dla duszy".
Oryginalny, niezwykle trafiony i nieco ironiczny niemiecki tytuł tej publikacji brzmi po przetłumaczeniu: "Twój kot kupowałby myszki". Widzicie analogię do znanej reklamy karmy dla kotów? Większość z Was z...
2019-10-02
"Ciesz się życiem, dziewczynko. Nie zmarnuj go na żal i nienawiść".
Zemsta karmiona latami urasta najczęściej do niebotycznych rozmiarów. A w swoim kulminacyjnym punkcie, może stać się zarówno siłą napędową, jak i niszczycielską. Cóż więc w tym kontekście może zapowiadać przewrotny tytuł książki, która z tkliwością i pieszczotą nie ma nic wspólnego? Porażającą lekturę, którą bezapelacyjnie warto poznać tej jesieni.
Adrian Bednarek to urodzony w 1984 r. w Częstochowie, absolwent Akademii Ekonomicznej w Katowicach. Autor od wielu lat fascynuje się tematyką kryminalną, w tym postaciami seryjnych morderców i II wojną światową. Jest także fanem żużlu. Zadebiutował w 2014 r. dobrze przyjętą przez czytelników książką pt. "Pamiętnik diabła", która przerodziła się w tetralogię. Pisanie uważa za swój największy nałóg.
Ewa jest właścicielką butiku w centrum Częstochowy. Pola uczy tańca polo dance oraz dorabia sobie jako kelnerka w barze ze striptizem. Obydwie kobiety dzieli niemal wszystko – wiek, podejście do życia oraz myślenie o przyszłości. Jest jednak coś, co łączy je mocniej niż więzy krwi – to morderca nazwany przez nie Strachem na Wróble, który zamienił życie ich rodzin w piekło trwające do dziś.
"Córeczki" to nieco inna odsłona prozy Adriana Bednarka pod dwoma względami. Otóż akcja powieści toczy się w rodzinnym mieście autora, czyli w Częstochowie oraz jest to niezwykle obszerna książka, bo licząca ponad sześćset stron. To cechy odróżniające tę powieść od pozostałej twórczości autora, na szczęście jednak, tak jak w poprzednich jego książkach, czytelnik znajdzie w niej mocną warstwę psychologiczną, tajemnicę, okrutną zbrodnię oraz nieoczywiste zakończenie. Wszystko to okraszone zostało świetnym warsztatem pisarskim Bednarka i przede wszystkim wyczuciem w tworzeniu fabularnej gry z czytelnikiem.
Akcja książki rozkręca się powoli, bowiem Adrian Bednarek z rozmysłem odsłania kolejne elementy łamigłówki, którą czytelnik w pewnym stopniu poznaje w Prologu. Muszę przyznać, że już po kilku stronach lektury "Córeczek" byłam dosłownie spragniona poznania całej ich przerażającej historii. Autor jednak skutecznie dozował najważniejsze elementy obydwu tragedii, wywołując tym samym jeszcze większą potrzebę jak najszybszego zgłębienia całej tej historii. A gdy już poznałam szczegóły przerażających nocy, które zupełnie zmieniły życie Ewy i Poli, zaczęła się prawdziwa jazda bez trzymanki, której finału nie było sposób przewidzieć. Zaskoczenie i niedowierzanie to chyba najbardziej trafne określenia uczuć, jakie towarzyszyły mi podczas lektury ostatnich stron tego dreszczowca.
Najnowszy thriller psychologiczny autora to w dużej mierze historia o zemście, która podsycana i niekontrolowana, potrafi wywołać różnorakie skutki. Adrian Bednarek doskonale przedstawił wielowymiarowość tego uczucia na przykładzie dwóch głównych bohaterek, z których każda przekuła zemstę na coś zupełnie innego. Autor fenomenalnie naszkicował portrety psychologiczne Ewy i Poli, wkraczając tym samym na teren kobiecej psychiki, tak okrutnie potraktowanej przez los. To niewiarygodne, że potrafił z taką precyzją wejść w głąb umysłu obu, tak skrajnie różnych kobiet i z wielką dozą realizmu, ukazać ciężar emocjonalny ich doświadczeń.
Nie sposób odłożyć "Córeczek" nawet na chwilę, gdyż książka ta zapewnia solidny dreszczyk emocji, wyzwala napięcie, a do tego wszystkiego, jej lekturze towarzyszy stale narastająca aura tajemnicy. Najbardziej przerażająca w tym wszystkim jest myśl o tym, iż taka historia mogłaby wydarzyć się w każdym mieście, bowiem wszędzie żyją tacy ukryci psychopaci, jak Strach na Wróble, łaknący ujścia swoim traumom. Adrian Bednarek oddaje w ręce swoich czytelników kolejną, mrożącą krew w żyłach historię, o której nie sposób zapomnieć. Musicie więc koniecznie poznać ten angażujący i porywający thriller w wykonaniu prawdziwego kreatora obezwładniających doznań.
https://www.subiektywnieoksiazkach.pl/
"Ciesz się życiem, dziewczynko. Nie zmarnuj go na żal i nienawiść".
Zemsta karmiona latami urasta najczęściej do niebotycznych rozmiarów. A w swoim kulminacyjnym punkcie, może stać się zarówno siłą napędową, jak i niszczycielską. Cóż więc w tym kontekście może zapowiadać przewrotny tytuł książki, która z tkliwością i pieszczotą nie ma nic wspólnego? Porażającą lekturę,...
2015-09-02
"(..) ale szczęście nie pomaga nam się rozwijać. Tylko niedola jest bodźcem do rozwoju".
W jaki sposób skutecznie uwolnić się od demonów przeszłości, które nie pozwalają przeżyć ani jednego dnia bez cierpienia i wyrzutów sumienia? Być może wystarczy spakować walizkę i wyjechać daleko, do zupełnie innego miejsca, pozostawiając koszmary przeszłości za sobą. Miejsca, w którym czeka na swoje odkrycie pielęgnowana od lat tajemnica, mająca szansę w końcu na swoje rozwikłanie. Czy można uzdrowić własną duszę poprzez poznanie historii, która wydarzyła się dawno temu? Książka "Dom na jeziorze" pokazuje, że jest to możliwe.
Sarah Jio to pisarka oraz dziennikarka. Tworzy artykuły dla magazynów o tematyce zdrowotnej, a także teksty dotyczące zdrowego żywienia, diet czy odchudzania. Autorka jest także znaną blogerką, obecnie mieszka w Seattle wraz z mężem oraz trzema synkami. Zadebiutowała książką "Marcowe fiołki", która w niedługim czasie stała się bestsellerem. Jej powieści zostały przetłumaczone na 17 języków.
Ada, zastępca redaktora naczelnego w magazynie "Sunrise" od dwóch lat próbuje sobie poradzić z traumą po stracie męża Jamesa i córeczki Elli, którzy zginęli w tragicznych okolicznościach na jej oczach. Niestety nawet wizyty u psychiatry nie przynoszą oczekiwanego rezultatu, dlatego też bohaterka postanawia wyjechać z Nowego Jorku, by zamieszkać na barce przy Boat Street w Seattle. Tam, całkiem przypadkiem znajduje starą skrzynię, a niej rzeczy kobiety, która kiedyś zamieszkiwała to miejsce. Penny, żona artysty malarza, ponad pół wieku temu zaginęła w tajemniczych okolicznościach, a nikt z mieszkańców wodnych domów nie chce o niej rozmawiać.
Kolejna książka Sarah Jio okazała się lekturą taką, jaką chciałam otrzymać. Lekturą na miarę talentu autorki do opowiadania niebanalnych historii, jakie miłośnicy jej prozy doskonale znają i przede wszystkim cenią. Cóż to była za literacka uczta! Podobnie jak przy czytaniu ”Marcowych fiołków” czy chociażby "Domu na plaży" zupełnie przepadłam, wciągając się w fabułę książki całą sobą. Sarah Jio to dla mnie mistrzyni kreowania klimatu miejsca, w jakie wrzuca swoich bohaterów. I nieważne, czy to wyspa Bainbridge u brzegów Seattle czy też wyspa Bora-Bora - znane z poprzednich powieści autorki, lub miejsce nad jeziorem zwane Boat Street, w którym zacumowane barki tworzą specyficzny klimat. Autorka z mistrzowską precyzją odmalowuje życie ludzi, takiej małej społeczności, jaka zamieszkuje barki nad jeziorem. Ich zwyczaje, niewygody oraz atuty mieszkania na wodzie, czy nawet niewiarygodne widoki, jakie można podziwiać wstając rano z łóżka. I cenię sobie Sarah Jio za jej niezwykle poważne podejście do tego tematu, bowiem autorka w celu odtworzenia tak specyficznego klimatu, pokusiła się o zamieszkanie właśnie na takiej barce. Dzięki temu doświadczeniu nabrała swoistej wiarygodności i wierzę, że właśnie tak wygląda życie barkowych społeczności.
"Dom na jeziorze" to powieść, w której mieszają się ze sobą dwa plany czasowe – współczesność z problemami głównej bohaterki, próbującej poradzić sobie z traumatycznymi wspomnieniami, oraz przeszłość sprzed pół wieku, gdzie autorka przedstawia historię małżeństwa Penny i jej nieszczęścia. To opowieści o dwóch kobietach, które pomimo zupełnie innych problemów, dążyły do jednego – szczęścia i życia w spokoju. Historię Ady i Penny połączyła barka i jezioro, jednak podczas lektury miałam wrażenie, jakby kobiety te wzajemnie się uzupełniały, a los specjalnie połączył ich losy. I obydwie historie w równym stopniu mnie zaciekawiły, bowiem w takim samym napięciu czekałam na uwolnienie się Ady od jej wyrzutów sumienia, jak również na rozwikłanie zagadki zniknięcia Penny. Trafiony zabieg pod postacią retrospekcji to już znak rozpoznawczy prozy Sarah Jio i uważam, iż autorka potrafi zastosować go z idealnym skutkiem, potęgując napięcie i chęć czytania jej powieści dosłownie bez żadnej przerwy.
Nie mogę jednak wybaczyć wydawnictwu, iż tak po macoszemu i w sposób nieco mało profesjonalny, podeszło do tytułu książki, bowiem przecież tytuł w oryginalnym tłumaczeniu brzmi "Morning Glory", czyli powój, zwany też wilcem – roślina, jaka w powieści nabiera dość istotnego znaczenia. A my mamy banalnie brzmiący tytuł, czyli "Dom na jeziorze", od razu przypominający inną powieść autorki, podobnie zatytułowaną, czyli "Dom na plaży".
Być może się powtórzę, ale powieść Sarah Jio potrafi sprawić, że nie prześpicie nocy, dopóki nie doczytacie jej ostatniej strony. Zakończenie tej historii wbija w fotel i długo po jego odsłonięciu nie mogłam uwierzyć, jak celnie przechytrzyła mnie autorka. Wspaniała książka, którą polecam z pełną odpowiedzialnością. A ciasteczka cynamonowe Penny na pewno spróbuję upiec!
http://www.subiektywnieoksiazkach.pl
"(..) ale szczęście nie pomaga nam się rozwijać. Tylko niedola jest bodźcem do rozwoju".
W jaki sposób skutecznie uwolnić się od demonów przeszłości, które nie pozwalają przeżyć ani jednego dnia bez cierpienia i wyrzutów sumienia? Być może wystarczy spakować walizkę i wyjechać daleko, do zupełnie innego miejsca, pozostawiając koszmary przeszłości za sobą. Miejsca, w...
2015-05-22
"Nadmiar fantazji prowadzi do wyobcowania. Ale przecież jej brak to czysta pustka. A pustka jest gorsza niż śmierć".
Ludzka wyobraźnia to narzędzie dzięki któremu możemy tworzyć nowe światy, nowe uczucia i niemalże wszystko czego zapragniemy. To zdolność, która jest naszym dobrem, ale także w pewnych przypadkach może stać się pułapką, z której trudno się wydostać. Najnowsze dzieło niezwykle zdolnej pisarki Marty A. Trzeciak to kolejna nietuzinkowa historia, po przeczytaniu której nie jestem do końca pewna co było prawdą, a co nie. Uwielbiam takie diabelskie książki.
Marta A. Trzeciak to pisarka, naukowiec i refleksyjny żartowniś. W swoim życiu wykonywała już wiele zawodów – pracowała w fastfoodzie, leczyła zwierzęta w zoo, sprzedawała gazety oraz badała mięso w rzeźni. W 2013 r. została stypendystką Kulturalnego Miasta Gdańsk, obecnie zaś prowadzi warsztaty kreatywnego pisania i myślenia, oraz robi doktorat na międzywydziałowych studiach. Jej debiutancka powieść nosi tytuł "Inframundo".
"Uszy Jamnika" to oryginalna knajpa, w której często spotyka się grupa przyjaciół, w tym dwóch młodych literatów – Radon i Teodor. Pewnego dnia do "Jamnika" przybywa tajemnicza Karolina Klementyna Kain, nazywana Kiki Kain. Dziewczyna od pierwszej chwili zwraca swoją uwagę młodych pisarzy, którzy starają się pozyskać ją wyłącznie dla siebie. Kiki Kain bowiem zostawiła za sobą niezwykłą przeszłość, którą dwójka młodych ludzi stara się rozszyfrować.
Wiedziałam, że kolejna książka Marty A. Trzeciak będzie lekturą, którą na długo zapamiętam. Nie spodziewałam się jednak tego, co przygotowała dla mnie autorka, czyli pełnego zaskoczenia, wielu niespodzianek i przede wszystkim aury tajemniczości, jaka okrywa całą historię Kiki Kain. A początek zapowiadał się dość typowo, bowiem czytelnik poznaje główną bohaterkę, która w dzieciństwie przejawiała, podobnie jak jej matka i babka, zdolności artystyczne – malowała, rysowała i kleiła. Gdy w jej piąte urodziny opuszcza ją matka, dla Karo zmienia się świat. I dość typowa fabuła kończy się wraz z wyjazdem bohaterki, celem zmiany w swoim życiu. Im dalej zagłębicie się bowiem w fabułę, tym atmosfera będzie się zagęszczać, dodając wiele tajemnic i niedopowiedzeń. W zasadzie do końca nie będziecie pewni, co było rzeczywistością, a co jedynie fantazją. Marta A. Trzeciak podjęła się bowiem zagrać z czytelnikiem w grę. W grę, w której nie ma wygranego i przegranego – jest za to fascynująca historia, która wciąga i nie pozwala oderwać się aż do ostatniej strony. Uwielbiam takie książki!
"Powiem wam tak – ze mną nigdy nie będziecie do końca pewni, co jest prawdą, a co nie. Co faktycznie widziałem, a co sobie tylko wyobrażam…".
Marta A. Trzeciak w historii Kiki Kain oraz Teodora i Radona, przemyca wiele rozważań dotyczących ludzkiej egzystencji, sensu życia, natury człowieka i także, co ważne – celu istnienia sztuki w naszym świecie. Nie są to łatwe pytania, jednak proza autorki skłania do przemyśleń i własnych rozważań. Motywem przewodnim jej powieści jest ludzka wyobraźnia i jej moc, o której wielu z nas nie zdaje sobie sprawy. Przyznam, że rozwiązanie zagadki Karoliny i wszelkie niejasności, jakie wytworzyły się wokół jej osoby – było dla mnie wielkim zaskoczeniem. I właśnie przez ten fakt, musiałam przeczytać książkę po raz drugi, by zacząć zwracać uwagę na wskazówki, słowa kluczowe, jakie autorka zgrabnie wplotła w fabułę. Marta A. Trzeciak lubi i przede wszystkim potrafi bawić się słowem, potrafi wytworzyć klimat, o jakim pomarzyć mogą niektórzy literaci. A to prawdziwy talent, przeznaczony wyłącznie dla wybranych.
Cóż byłoby warte nasze życie bez fantazji? Fantazji, która potrafi ukryć prawdę i jednocześnie ją wynaturzyć, skazując na wyobcowanie. Gdybyście mieli szansę pożonglować czyimś życiem, zacierając różnicę między tym co rzeczywiste, a co wymyślone – podjęlibyście się tego wyzwania? Zanim odpowiecie na to pytanie, przeczytajcie "Dwa życia Kiki Kain" i poznajcie historię stworzoną piórem Marty A. Trzeciak - pełną zagadek, pełną nieprawdopodobnych sekretów. Być może bowiem fantazja jest bardziej niebezpieczna, niż Wam się do tej pory wydawało...
"Muszę wiedzieć, co jest prawdą choćby po to, żebym mógł ją wynaturzyć. Jak mogę tworzyć abstrakcję, nie wiedząc, co jest realizmem, pojmujecie, czy nie?”.
http://www.subiektywnieoksiazkach.pl
"Nadmiar fantazji prowadzi do wyobcowania. Ale przecież jej brak to czysta pustka. A pustka jest gorsza niż śmierć".
Ludzka wyobraźnia to narzędzie dzięki któremu możemy tworzyć nowe światy, nowe uczucia i niemalże wszystko czego zapragniemy. To zdolność, która jest naszym dobrem, ale także w pewnych przypadkach może stać się pułapką, z której trudno się wydostać....
2016-06-15
"Tworzenie czegoś z niczego to największa tajemnica świata (…)".
Odkąd zakosztowałam prozy Marty A. Trzeciak, realizm magiczny stał mi się niezwykle bliskim motywem, jak nigdy dotąd. Historie autorki o tej, a zarazem zupełnie innej rzeczywistości, powodują bowiem na moim ciele dreszcze i momenty autentycznego zaintrygowania, które zapamiętam na długie lata. Marta Alicja Trzeciak po raz kolejny pozwoliła mi rozszyfrować swój tekst, a ja takie wyzwania uwielbiam.
Pisarka, naukowiec i refleksyjny żartowniś – Marta Alicja Trzeciak w swoim życiu wykonywała już wiele zawodów – pracowała w fastfoodzie, leczyła zwierzęta w zoo, sprzedawała gazety oraz badała mięso w rzeźni. Dwukrotna stypendystka Kulturalnego Miasta Gdańsk, obecnie zaś prowadzi warsztaty kreatywnego pisania i myślenia, oraz robi doktorat na międzywydziałowych studiach. Debiutowała książką "Inframundo".
Młoda pisarka przyjeżdża na prowincję, by w ciszy i w spokoju pisać swoje kolejne dzieło. Bohaterka wynajmuje pokój u kobiety zwanej przez wszystkich Szarą, mieszkającą z dwiema innymi – swoją matką oraz Laurą. Dwadzieścia siedem nocy spędzonych pod tym dachem, obfituje w odkrywanie sekretów domu, miejscowej społeczności oraz tajemniczej Mileny mieszkającej samotnie na wzgórzu. Niespodziewanie także powieść pisarki zaczyna tworzyć się sama.
Jawa czy sen? Co jest prawdą, a co wytworem naszej wyobraźni? Czy sny kształtują naszą rzeczywistość, czy to rzeczywistość kształtuje sny? Takie pytania pojawiały się w mojej głowie podczas zagłębiania się w świat, do jakiego zaprosiła mnie Marta A. Trzeciak. W książce bowiem cały czas przeplatają się ze sobą dwie płaszczyzny – pobyt pisarki w domu Szarej i poznawanie historii jej rodziny oraz sny, które tworzą równoległą historię, jednak bardziej rozszerzoną, pełną nieznanych dotychczas detali. Ludzi jakich poznaje bohaterka książki, opowieści, jakie niosą ich życia, przedstawione na jawie i we śnie, wzajemnie się uzupełniają, tworząc niebanalną historię, w której do końca nie wiadomo, co wydarzyło się naprawdę, a co było jedynie wytworem wyobraźni pisarki. Po raz kolejny więc, po fenomenalnych książkach "Dwa życia Kiki Kain" oraz "Bliżej Dalej", Marta Alicja Trzeciak buduje w niesamowity sposób klimat swojej powieści, serwując finał pełen niedomówień, pozostawiający czytelnika z wieloma pytaniami. Po raz kolejny historię, jaką autorka stworzyła swoim piórem można interpretować na wiele sposobów i to właściwie jest w jej prozie najlepsze. To bowiem coś, co wyróżnia twórczość Trzeciak, coś co pozwala mi powiedzieć, iż autorka posiada swój niepowtarzalny styl, dzięki któremu jej książki mogę czytać dosłownie w ciemno. Coś, co nazywa się po prostu talentem do tworzenia niebanalnych historii.
Płaszczyzna oniryczna w postaci rozdziałów ukazujących najprawdopodobniej sny bohaterki jest dość specyficzną, gdyż Marta A. Trzeciak posługuje się w tych fragmentach językiem metaforycznym, alegorycznym oraz noszącym znamiona tajemnicy. Bohaterowie skracają słowa, jakie do siebie wypowiadają, ich imiona są jedynie początkowymi literami rzeczywistych, czyli La, Sza, czy Mi, a ich zwracanie się do siebie często w formie nijakiej, potęguje efekt niepokoju, jaki niewątpliwie udziela się czytelnikowi. Nie są to łatwo przyswajalne fragmenty prozy, jednak to właśnie ona nadają niepowtarzalny klimat tej książce, łączący wyobraźnię, sny i emocje. W pewnym fragmencie pojawia się także knajpa "Uszy Jamnika", znana czytelnikom autorki chociażby z jej poprzedniego dzieła.
"Dwadzieścia siedem snów" to magiczno-realistyczna opowieść, pełna realizmu magicznego, która dla jednych może stać się zupełnie nierealna, a dla innych wręcz przeciwnie – prawdopodobna. Wszystko bowiem zależy od własnej percepcji postrzegania rzeczywistości. Dla takich literackich uczt warto zarwać całą noc, która pozostanie na długo w naszej pamięci. Powieść polecam w szczególności czytelnikom głodnym literackich wyzwań, którzy cenią sobie niebanalną fabułę.
"Pisanie wymaga nie tylko wyobraźni, ale też cierpliwości, staranności. Tworzenie opowieści przypomina gotowanie w magicznej kuchni. Pewne rzeczy możesz po prostu ze sobą wymieszać i potrawa jest gotowa. Ale w innych przypadkach musisz dać składnikom dojrzeć, wyrosnąć, przegryźć się. Bez tego nie będą miały odpowiedniego smaku".
http://www.subiektywnieoksiazkach.pl/
"Tworzenie czegoś z niczego to największa tajemnica świata (…)".
Odkąd zakosztowałam prozy Marty A. Trzeciak, realizm magiczny stał mi się niezwykle bliskim motywem, jak nigdy dotąd. Historie autorki o tej, a zarazem zupełnie innej rzeczywistości, powodują bowiem na moim ciele dreszcze i momenty autentycznego zaintrygowania, które zapamiętam na długie lata. Marta Alicja...
2020-08-24
"Wielkie, heroiczne czyny miewają skromne początki".
Nazwana Matką Dzieci Holocaustu, a także Aniołem z warszawskiego getta, czyli Irena Sendlerowa. W czasach, gdy cyjanek był darem spokojnej śmierci, udowodniła, co oznacza człowieczeństwo. Kobieta, która poprzez swoją heroiczną postawę winna stanowić wzór, do którego każdy z nas powinien dążyć. Warto poznać jej historię, a ta publikacja zdecydowanie ją przybliża.
Tilar J. Mazzeo to historyk kultury i autorka kilku bestsellerowych książek literatury faktu. W latach 2004-2009 wykładała język angielski w Colby College w Maine, była także wykładowcą na University of Wisconsin, Oregon State University i University of Washington. Nauczycielka kreatywnego pisania.
"Dzieci Sendlerowej" to zamknięta w siedemnastu rozdziałach, biografia Ireny Sendlerowej, pokazująca w głównej mierze jej heroiczną działalność podczas II wojny światowej. Publikacja dotyka także skomplikowanego życia uczuciowego Ireny oraz pokazuje, że za czynami bohaterki stała cała siatka przerzutowa osób, które jej pomagały w ocaleniu tak wielu ludzkich istnień.
Wielu z nas z pewnością słyszało o Irenie Sendlerowej, jednak niewielu zna szczegóły mechanizmu działania, jaki wprawiła w ruch ta dzielna kobieta. Tilar J. Mazzeo w swojej książce odsłania tę właśnie płaszczyznę, za którą kryły się liczne, heroiczne czyny Sendlerowej. Czyny, dzięki którym śmierci uniknęło około 2500 żydowskich dzieci. Wielu czytelników zgłębiając jej losy z pewnością poczuje zaskoczenie przekonując się o tym, w jaki sposób dzieci były wyprowadzane z getta. Muszę przyznać, że do tej pory budzi we mnie dreszcz przerażenia wątek przewożenia uśpionych niemowlaków w skrzynkach na narzędzia. Ciężko nawet opisać skalę emocji, jaka pojawia się we mnie podczas poznawania różnych sposobów na ocalenie ludzkiego życia. To po prostu trzeba przeczytać i wówczas zrozumieć, jaką bohaterką była Irena Sendlerowa i wszyscy, którzy jej pomagali.
Autorka w opowieści o Matce Dzieci Holocaustu przykłada dużą wagę do pokazania ludzi, którzy jej pomagali. Dzięki temu, postacie te nie są już anonimowe. Nie da się ukryć, że w książce przewija się naprawdę sporo nazwisk, ale zamieszczony na końcu publikacji spis postaci wchodzących w skład zespołu przerzutowego, pozwala zidentyfikować, kto był kim i jaką rolę pełnił. To bardzo ważne, aby wiedzieć, że Irena nie działała sama i gdyby nie bohaterstwo innych, nie udałoby się tak wiele zrobić.
Publikacja z pewnością byłaby bardziej treściwa, gdyby zawarto w niej chociażby kilka stron ze zdjęciami Ireny Sendlerowej. Szkoda, że Tilar J. Mazzeo nie pokusiła się także o szczegółowe ukazanie życia bohaterki po zakończeniu II wojny światowej, chociaż oczywiście rozumiem jej wyjaśnienia w tej kwestii, jakie zawarła w swoim uzasadnieniu.
"Dzieci Sendlerowej" to niełatwa lektura bowiem z jednej strony pokazuje na przykładzie niemieckich okupantów, całkowitą utratę człowieczeństwa, a z drugiej, na przykładzie Ireny i jej siatki przerzutowej, człowieczeństwo w pełnej krasie. Ten kontrast wywołuje sporo refleksji w temacie ludzkiej natury. To także rzetelnie ukazane świadectwo okrucieństwa tamtych czasów i dewastacji naszego narodu. Postawa Ireny Sendlerowej daje nadzieję na to, że zawsze warto walczyć. Poznajcie jej historię!
https://www.subiektywnieoksiazkach.pl/
"Wielkie, heroiczne czyny miewają skromne początki".
Nazwana Matką Dzieci Holocaustu, a także Aniołem z warszawskiego getta, czyli Irena Sendlerowa. W czasach, gdy cyjanek był darem spokojnej śmierci, udowodniła, co oznacza człowieczeństwo. Kobieta, która poprzez swoją heroiczną postawę winna stanowić wzór, do którego każdy z nas powinien dążyć. Warto poznać jej historię,...
2021-06-25
"Niekiedy zbieg okoliczności uderza w nas mocniej niż przeznaczenie".
W słowach Od Autora "Dziecięcego kramu" wyraża on nadzieję, że lektura tej książki zapadnie czytelnikom w pamięć. Po przeczytaniu ostatniej strony tej powieści, jestem przekonana, że tak się właśnie stanie, gdyż to jedna z tych literackich wędrówek, po których znane nam obrazy zyskują zupełnie nowy wymiar. Inaczej patrzę teraz bowiem na pluszowego misia z oczkami, na zabawnego psa Goofiego, czy też na pewną scenę z "Króla Lwa". Wow, jakie to było mroczne i niepokojące doznanie.
Daniel Radziejewski to Leszczyniak, który ukończył filologię angielską na UAM w Poznaniu. Autor z zawodu jest nauczycielem języka angielskiego. Pasjonuje się podróżami, pisaniem i nauczaniem. Mieszkał w Irlandii, Arabii Saudyjskiej i Brazylii. Jego twórczość to trzy wydane powieści: "Metodyk", "Grzech Ojca" i "Miasteczko Anterrey. Znamię". Interesuje go ciemna strona natury człowieka.
Klara Silva jest bezdomną mieszkanką Brazylii, która wraz ze swoim pięcioletnim synem stara się przetrwać każdy kolejny dzień. W wyniku splotu nieoczekiwanych wydarzeń, otrzymuje ofertę pracy w sklepie z odzieżą i zabawkami dla dzieci o nazwie "Dziecięcy Kram". Jego właścicielem jest tajemniczy Alonso Bastos, którego zachowanie intryguje i przyprawia o lęk. Klara przy pomocy pewnej blogerki przeprowadza śledztwo, które odsłania koszmar związany ze sklepikiem, a także rozwiązuje sprawę zaginięcia jej ojca, jakie miało miejsce czternaście lat temu.
Jakie to było dobre! A raczej, powołując się na nomenklaturę literatury grozy, makabryczne i mroczne. Daniel Radziejewski swoją najnowszą powieścią zabrał mnie w świat tajemnic, z których jedna po drugiej, przeraża i wywołuje dreszcze na całym ciele. Cała kanwa fabularna "Dziecięcego Kramu" opiera się bowiem na dwóch, pozornie niezwiązanych ze sobą sprawach, jakie próbuje rozwikłać Klara, czyli zaginięcie jej ojca przed laty oraz podejrzana działalność właściciela sklepu. Która z nich bardziej przeraża? Obydwie w równym stopniu, ale na różnej płaszczyźnie, co jedynie potęguje efekt zaskoczenia i wielowymiarowości całej tej nieprzeniknionej opowieści.
Postać obrotnego biznesmena Alonsa Bastosa z charakterystycznym, zadbanym wąsikiem jeszcze długo nie opuści mojej głowy. Chylę czoła autorowi za tak perfekcyjnie wykreowaną postać tego bohatera, który intryguje i zatrważa, budzi lęk oraz zaciekawienie. Cały klimat, jaki wyczuwa się wokół tego na pozór prawdziwego dżentelmena, czyli tajemnica i mrok oraz gęstniejąca atmosfera, wzbudzają szereg emocji, które tak mocno cenię sobie w literaturze grozy. Uwielbiam tak wielowymiarowo skrojone postacie, których prawdziwe oblicze poznajemy stopniowo, krok po kroku (w tym przypadku dosłownie w butach z gładkimi podeszwami). O szatańskim profilu tej postaci czytelnik przekonuje się w ostatnich rozdziałach, poprzez obrazy tak porażające, po których ciężko zasnąć. I wbrew temu co teraz modne, nie ma tu rozlewu krwi i mózgów na ścianach. Są za to opisy, od których włos jeży się na głowie, w stylu starych, dobrze skrojonych horrorów z odpowiednim klimatem.
Sam pomysł na świetnie skrojoną fabułę, która strona po stronie, pokazuje cały fenomenalny zamysł Daniela Radziejewskiego, zasługuje na najwyższe noty. Są tu bowiem oprócz głównego, makabrycznego wątku, także płaszczyzna paranormalna pod postacią duchów, zagadka zaginięcia sprzed lat i wtopione w tło kulisy codziennego życia w Brazylii. Wszystko to połączone razem, serwuje czytelnikowi wciągającą powieść grozy od której po prostu nie sposób się oderwać.
"Dziecięcy Kram" kończyłam czytać, gdy nad moją miejscowością zawisły burzowe chmury. I muszę wam powiedzieć, że dawno już nie czułam takiego strachu, gdyż makabryczne obrazy, jakie w finale zafundował mi autor, wywołały w moim umyśle większe spustoszenie, niż niejeden film grozy. Połączenie niewinności dzieci i tego, co wymyślił Daniel Radziejewski to jeden z najbardziej strasznych obrazów w literaturze, z jakim przyszło mi się zmierzyć. Całość mogę więc podsumować jednym, a mianowicie: Chapeau bas!
https://www.subiektywnieoksiazkach.pl/
"Niekiedy zbieg okoliczności uderza w nas mocniej niż przeznaczenie".
W słowach Od Autora "Dziecięcego kramu" wyraża on nadzieję, że lektura tej książki zapadnie czytelnikom w pamięć. Po przeczytaniu ostatniej strony tej powieści, jestem przekonana, że tak się właśnie stanie, gdyż to jedna z tych literackich wędrówek, po których znane nam obrazy zyskują zupełnie nowy...
2014-08-09
"Miłość wypełnia, a później opuszcza serca ludzi... serca innych ludzi. Jak przypływ i odpływ".
Ta książka nadal "siedzi" w mojej głowie. Jej bohaterowie jawią mi się niczym rzeczywiste postacie, które istniały naprawdę. Kocham takie literackie uczty, dzięki którym całą swoją osobą czuję, że czytanie to najlepsze, czego mogłam nauczyć się w życiu. Ostrzegam, ta recenzja całkowicie i nieodwołalnie wychwala dzieło, które w pełni na to zasługuje. Nie żałuję bowiem żadnej, nocnej godziny, jaką poświęciłam na przeczytanie tej książki, a którą mogłabym przecież przeznaczyć na smaczne spanie. W zasadzie to nie musicie czytać dalej tego tekstu, szkoda waszego czasu – lepiej biegnijcie kupić "Echa pamięci" i zatopcie się we wspaniałą treść tej książki.
Katherine Webb urodziła się w 1977 r., swoje dzieciństwo spędziła na wsi w hrabstwie Hampshire. Ukończyła Uniwersytet Durham, a następnie kilka lat mieszkała w różnych miejscach – w Londynie i Wenecji. Na stałe osiedliła się jednak w Berkshire. W swoim życiu wykonywała już wiele zawodów: kelnerki, au pair, sekretarki, bibliotekarki, czy gospodyni domowej. Obecnie pracuje na pełnym etacie jako pisarka, kocha czytać i uwielbia swoje dwa koty. Autorka zadebiutowała powieścią pt. "Dziedzictwo".
Zachowi Gilchristowi, właścicielowi kiepsko prosperującej galerii sztuki, życie zaczyna rozpadać się na kawałki. Jego była żona wyprowadza się z kraju i zabiera ich córkę na drugi koniec świata, a bohaterowi brakuje weny na napisanie książki o życiu sławnego artysty - Charlesa Aubreya, za którą już pobrał zaliczkę od wydawnictwa. Zach postanawia więc wyjechać do Blacknowle - wsi, do której Aubrey przyjeżdżał na swoje letnie wakacje wraz z kochanką i córkami. Na miejscu poznaje sędziwą i zdziwaczałą staruszkę Dimity Thatcher, nazywaną Mitzy, która w młodości była muzą malarza. Zach próbując dowiedzieć się czegoś nowego o artyście, odkrywa coraz więcej tajemnic związanych z losami wielu osób sprzed ponad siedemdziesięciu lat. Echa pamięci bowiem powracają niczym bumerang, nie dając o sobie zapomnieć.
"Echa pamięci" to historia tak wielopłaszczyznowa, jak wielopłaszczyznowe jest nasze życie. W celu ukazania tej zależności, Katherine Webb zastosowała wielce trafiony zabieg w postaci retrospekcji, który co chwilę chwiał całą konstrukcją chronologiczną powieści, wprowadzając element tajemnicy i niedopowiedzenia. Czytelnik bowiem wraz z Mitzy cofa się do roku 1937 r., w którym to zaczęła się cała historia. Autorka przez całą fabułę książki, miesza ze sobą plany czasowe – często zawieszając akcję w najlepszym momencie, co niejeden raz doprowadzało mnie do istnej wściekłości. Tak bardzo bowiem chciałam dowiedzieć się co będzie dalej. Intrygującym zabiegiem było również podzielenie wspomnień Dimity – na te, które opowiada Zachowi i te, które wynurzają się z jej pamięci - pełne sekretów i tajemnic. Taka dwutorowość jeszcze bardziej mnie intrygowała. Krok po kroku, z każdą stroną, układałam sobie kolejne elementy układanki, by na koniec wyłonić całościowy obraz dziejów Mitzy. Cała konstrukcja fabularna została wykonana więc w mistrzowskim stylu, serwując czytelnikom do tego wszystkiego na koniec wspaniały suspens. Czego chcieć więcej!
Historia Mitzy i Charlesa Aubreya to opowieść o miłości, która pod wpływem różnych czynników przerodziła się w obsesję, doprowadzającą do wielkiego nieszczęścia, niszczącą wszystko na swojej drodze. Historia czternastoletniej wówczas dziewczyny, mieszkającej na wsi, na wybrzeżu Dorset, która od samego początku skazana została na ostracyzm lokalnej społeczności ze względu na swoją matkę dziwaczkę - to przejmujący portret psychologiczny kobiety, która za wszelką cenę chciała być kochana i zwyczajnie zauważana przez innych. Przyjazd wyzwolonego z konwenansów społecznych artysty, pokazał Mitzy zupełnie inny świat. Bohaterka, jako jego muza zakochała się w Aubreyu, a uczucie to całkowicie pozbawiło ją jakichkolwiek skrupułów. Powieść pokazuje powracający ciężar winy za popełnione czyny, siłę miłości i obsesji, oraz siłę powracającej przeszłości, która nie daje o sobie zapomnieć - nigdy. O bohaterach książki Katherine Webb można byłoby napisać oddzielne elaboraty, ze względu na ich misternie utkane kreacje i wszechobecną dbałość o detale w ich pokazaniu. Podczas lektury tej powieści wielokrotnie oceniałam i starałam się ich zrozumieć. Rzadko kiedy bohaterowie tak bardzo wpływają na moje przemyślenia.
Podczas pisania krótkiego streszczenia fabuły, próbowałam wyłożyć czytelnikom najważniejsze jej punkty, jednak uwierzcie mi – te kilka zdań to tylko mały skrawek tego, co otrzymuje czytelnik. "Echa pamięci" to bowiem książka, posiadająca cechy sagi rodzinnej – powieść napisana z wielkim rozmachem, godnym dzieł największych pisarzy. W każdym zdaniu, w każdym słowie widać bowiem godny naśladowania kunszt pisarski autorki, pozostający na wysokim poziomie. A misternie skonstruowana fabuła, nie pozwala oderwać się od tej lektury nawet na chwilę, pomimo jej sporej objętości – ponad 500 stron tekstu, będącego niczym miód na moje literackie podniebienie. Podczas czytania tej książki czułam namacalnie wiatr nadchodzący z wybrzeża oceanu, słyszałam huk fal, i razem z bohaterkami zbierałam różnorakie zioła. To było niczym mistyczne przeżycie, którego na pewno nie zapomnę.
Powieść Katherine Webb to jedna z niewielu książek, która pozostanie głęboko ukryta w mojej pamięci, powracając co jakiś czas głośnym echem. Po takiej literackiej uczcie, nie mogłabym nie przeczytać debiutu autorki, który sądząc po recenzjach, jest równie dobry. Jeśli więc lubicie epickie powieści napisane z rozmachem, pełne tajemnic, namiętności i ludzkich grzechów – nie zwlekajcie. Dla takich dzieł warto poświęcić noc!
http://www.subiektywnieoksiazkach.pl
"Miłość wypełnia, a później opuszcza serca ludzi... serca innych ludzi. Jak przypływ i odpływ".
Ta książka nadal "siedzi" w mojej głowie. Jej bohaterowie jawią mi się niczym rzeczywiste postacie, które istniały naprawdę. Kocham takie literackie uczty, dzięki którym całą swoją osobą czuję, że czytanie to najlepsze, czego mogłam nauczyć się w życiu. Ostrzegam, ta recenzja...
2017-03-14
"Cieszmy się tą gonitwą, ruchem, możliwością nam daną, zachłystujmy bliskością osiąganego celu. Ale króliczka nie łapmy".
Wierny, bezinteresowny, kochający tak po prostu, prawdziwy przyjaciel człowieka, czyli pies. Emil - dog niemiecki, zwany królem psów skradł moje serce w pierwszej części wzruszającej historii o perypetiach budowania trwałych relacji pomiędzy zwierzęciem, a człowiekiem. I o ile przy pierwszym tomie nie płakałam, to przy tej książce nie mogłam się przed tym powstrzymać.
Jędrzej Fijałkowski to absolwent studiów dziennikarskich z wieloletnią praktyką w tej branży. Autor pisze i redaguje teksty, jest copywriterem, współpracował z wieloma polskimi czasopismami takimi, jak "Polityka", "Express Wieczorny", "Nieznany Świat" czy "Twoje Imperium". Jest publicystą w "Czwartym wymiarze".
Autor z żoną, nazywaną przez niego PAnią, muszą wyprowadzić się z Falenicy wraz ze swoją zwierzęcą rodziną. Bohaterowie na wariackich papierach kupują dom w odległości 80 kilometrów od Warszawy, by zapewnić swoim pupilom przede wszystkim godne warunki do życia. Czas mija, przyjaźń doga i autora utrwala się z każdą minutą, jednak pewnego dnia przychodzi to, co nieuniknione.
Jędrzej Fijałkowski w kontynuacji swojej historii przedstawiającej wielką przyjaźń pomiędzy nim, a psem Emilem, tym razem skupił się bardziej na płaszczyźnie egzystencjalnej dotyczącej naszego życia - zarówno ludzkiego, jak i psiego. Dużo w tej książce przemyśleń własnych autora, autorefleksji i trafnych spostrzeżeń, które można dosłownie punktować, by powracać do nich w późniejszym czasie. Dużą wartość dodaną wnoszą tutaj także rozmowy autora z Emilem, które podobnie jak w pierwszej części, wywoływały na mojej twarzy wiele uśmiechu. Rozmowy, bardziej pogłębione, dotykające ważnych tematów, często trudne.
To także książka o odchodzeniu. Odchodzeniu, które w przypadku psów jest nieco bardziej złożone, gdyż człowiek posiada możliwość podjęcia decyzji dotyczącej tego, by ulżyć swojemu przyjacielowi w cierpieniu. Jędrzej Fijałkowski w kontekście tym zastanawia się nad prostą zależnością - czy gdybyśmy mieli wybór, to czy swojego ludzkiego przyjaciela też byśmy uśpili? Pytanie, na które każdy z nas z pewnością musi sobie odpowiedzieć w zgodzie z własnym sumieniem. Trudno w temacie tym zachować dystans i wyważoną postawę, gdyż autor w sposób bezpośredni, opisuje przed jakim dylematem stoi człowiek postawiony w tak trudnej sytuacji.
"Emil 2, czyli kiedy nieszczęśliwe są psy – nieszczęśliwy jest cały świat" to książka, która w opozycji do pierwszej części, wywołała we mnie więcej smutku spowodowanego tym, że niestety zawsze nadchodzi koniec i nie ważne jakbyśmy się w tej materii starali. Odchodzenie Emila, walka jego właścicieli o kolejne minuty życia psa i pożegnanie to te fragmenty książki, przy których płakałam. Nawet teraz, gdy mija już kilka dni od zakończenia lektury, gdy piszę o tym, w moich oczach pojawiają się łzy spotęgowane myślą o moich czterech pupilach, którym czas życia z każdym nadchodzącym dniem niestety się kurczy.
Jędrzej Fijałkowski mnie zaskoczył. Zaskoczył zamieszczonym na końcu książki "Post Scriptum", który dla mnie, osoby wierzącej w reinkarnację, wywołał uśmiech na twarzy i przeświadczenie, że równowaga musi zawsze zostać zachowana. Autor także mocno mnie wzruszył pozostawionym testamentem Emila. Jeśli planujecie przeczytać drugą część wzruszającej historii przyjaźni doga i człowieka, zaopatrzcie się w paczkę chusteczek. I nie czytajcie tej książki w miejscach publicznych, jak zrobiłam to ja - nie będziecie musieli tłumaczyć się ludziom, dlaczego płaczecie stojąc na przystanku, nie potrafiąc powstrzymać nadchodzących łez...
"Myślisz, że reinkarnacja to tylko ludzki przywilej?".
http://www.subiektywnieoksiazkach.pl/
"Cieszmy się tą gonitwą, ruchem, możliwością nam daną, zachłystujmy bliskością osiąganego celu. Ale króliczka nie łapmy".
Wierny, bezinteresowny, kochający tak po prostu, prawdziwy przyjaciel człowieka, czyli pies. Emil - dog niemiecki, zwany królem psów skradł moje serce w pierwszej części wzruszającej historii o perypetiach budowania trwałych relacji pomiędzy...
2017-03-11
"Wciąż nie ma dobrej literatury dla dogów. Teraz nareszcie już jest… Przecież czytacie".
Przez całe moje dotychczasowe życie psy były i są nadal obecne, nadając kolorytu zwykłej, szarej codzienności, najpierw w domu rodzinnym, a teraz w moim własnym. Jesteśmy wraz z mężem szczęśliwymi, podkreślam, szczęśliwymi, właścicielami czterech psów. I to nie mikroskopijnych Yorków, lecz dużych, ważących więcej ode mnie, dwóch suczek i dwóch piesków rasy Cane Corso Italiano. Różnie bywa, ale z pewnością zgadzam się z tytułem tej książki - kiedy szczęśliwe są psy, szczęśliwy jest cały świat.
Jędrzej Fijałkowski to absolwent studiów dziennikarskich z wieloletnią praktyką w tej branży. Autor pisze i redaguje teksty, jest copywriterem, współpracował z wieloma polskimi czasopismami, takimi jak "Polityka", "Express Wieczorny", "Nieznany Świat" czy "Twoje Imperium". Publicysta w "Czwartym wymiarze".
Autor wraz ze swoją żoną, nazywaną przez niego PAnią, postanawiają przygarnąć pod swój dach doga niemieckiego, który do tej pory nie miał zbyt dobrego życia. Chudy, zaniedbany i śmierdzący Emil przybywa do Falenicy w bagażniku samochodowym i początkowo nie może nawiązać sympatii z pół amstaffem Azą. Stopniowo jednak ludzie i zwierzęta zaczynają tworzyć udany team.
Wstyd mi za to, że książka ta stała na mojej półce od kilku już lat, a ja zwyczajnie się nią nie zainteresowałam, nie wiedząc, że to ponad dwieście zapisanych stron, pełnych wzruszeń, prawdziwych emocji oraz prawdy o tym, kim jesteśmy – my ludzie i one, zwierzęta. Jędrzej Fijałkowski swoją autobiograficzną książką, czyli spisanymi wspomnieniami dotyczącymi pierwszych dni Emila w jego domu i kolejnych, z których każde budowało pomiędzy domownikami przyjaźń, wywołał we mnie wiele refleksji, wiele zrozumienia, ale także złości i niemocy na ludzką podłość.
Muszę wspomnieć o tym, że publikacja ta nie jest książką ukazującą fałszywy, często wyidealizowany, obraz relacji jaka tworzy się pomiędzy człowiekiem, a jego psem. Wręcz przeciwnie, gdyż Jędrzej Fijałkowski do czasu pojawienia się Emila w jego domu, lubił zwierzaki, jednak nie był ich zapalonym miłośnikiem. Gdy więc nagle w jego przestrzeni zadomowił się wielki pies, wymagający uwagi, drapiący drzwi, brudzący podłogę, zawłaszczający krok po kroku, coraz większą przestrzeń wokół siebie, chcąc nie chcąc, stosunek autora musiał ulec zmianie. Szczęśliwie, jego relacja ze zwierzakiem powędrowała w tę jakże pozytywną, dającą wiele korzyści oby stronom, przyjaźń. Jędrzej Fijałkowski otrzymał w prezencie dar od losu, przyjaciela na całe życie – i o tym właśnie jest ta książka.
Interesującą i równocześnie wywołującą wiele uśmiechu na twarzy czytelnika jest warstwa narracyjna przedstawiająca rozmowy, jakie autor prowadzi z Emilem. To dialogi nacechowane poczuciem humoru, dogryzaniem sobie nawzajem, w których zobaczyć można różnice w postrzeganiu świata przez człowieka i zwierzę. Rozmowy te niezbicie dowodzą rozwiniętej intuicji Jędrzeja Fijałkowskiego. Prześmiesznym fragmentem książki jest także wypunktowanie prawd pod tytułem: "Wiesz, że jesteś właścicielem doga niemieckiego, gdy…", który do tej pory wywołuje uśmiech na mojej twarzy.
"Emil, czyli kiedy szczęśliwe są psy, szczęśliwy jest cały świat" to książka obowiązkowa dla wszystkich, którzy myślą o adopcji psa (koniecznie obejrzyjcie zdjęcia załączone na końcu tej publikacji). Jej treść pozwala zrozumieć skomplikowane relacje, jakie wiążą człowieka z jego psim przyjacielem oraz ukazuje liczne obowiązki i poświęcenie jakie trzeba włożyć w budowanie takich więzi. Przede wszystkim jednak to realistyczna i prawdziwa historia tego, jak rodzi się prawdziwa przyjaźń – nawet w otoczeniu glutów śliny na ścianach i wiecznie brudnej podłogi. Skąd ja to znam...
"Kto rano wstaje, tego Emil opluwa".
http://www.subiektywnieoksiazkach.pl
"Wciąż nie ma dobrej literatury dla dogów. Teraz nareszcie już jest… Przecież czytacie".
Przez całe moje dotychczasowe życie psy były i są nadal obecne, nadając kolorytu zwykłej, szarej codzienności, najpierw w domu rodzinnym, a teraz w moim własnym. Jesteśmy wraz z mężem szczęśliwymi, podkreślam, szczęśliwymi, właścicielami czterech psów. I to nie mikroskopijnych Yorków,...
2022-10-03
"Tak trzeba z tą maszyną… (…) Delikatnie… Subtelnie… Jak z kobietą…".
Podobno nie topniały przez dwie godziny i były najlepszymi łakociami, jakie warto ze sobą wziąć na wycieczkę po Warszawie. Bomby lodowe, wypełnione kremą i owocami, już nieodłącznie będą kojarzyły mi się z historią Enigmy, jaka okazała się o wiele bardziej fascynująca, niż początkowo przypuszczałam.
Krzysztof Koziołek, rocznik 1978 to zielonogórzanin z urodzenia i zamieszkania, absolwent politologii na Uniwersytecie Zielonogórskim. Jest pasjonatem górskich wędrówek i kibicem żużla. Autor zadebiutował w 2007 r. powieścią sensacyjną pt. "Droga bez powrotu", jest laureatem kilku nagród literackich. Znany także jako Bookman poprzez swój kryminalny płaszcz uszyty z okładek książek.
15 lipca 1928 r. polskie stacje nasłuchowe po raz pierwszy spotykają się z niemiecką depeszą, której szyfr został opracowany w nowy sposób za pomocą maszyny o nazwie Enigma. Pierwsze próby jego złamania nie przynoszą oczekiwanych rezultatów dlatego też Biuro Szyfrów ucieka się do zaangażowania do pomocy studentów matematyki. W 1929 r. rozpoczyna się tajny kurs kryptologii na Uniwersytecie Poznańskim, dzięki któremu w 1932 r. Enigma w końcu zostaje złamana.
Większość z nas nie zgłębia z wielką ciekawością obszernych opracowań historycznych, ale zupełnie inaczej wygląda to wtedy, gdy historia zostaje podana w taki sposób, w jaki zrobił to Krzysztof Koziołek. Otóż autor oddaje w ręce czytelników sfabularyzowaną opowieść o złamaniu Enigmy, ożywiając na kartach swojej książki fascynujące lata polskiej kryptologii. Dzięki odwzorowaniu licznych detali tamtej epoki, historia złamania przełomowego wynalazku, jakim była Enigma, nabiera zupełnie nowego wydźwięku. Staje się zwyczajnie wciągająca i fascynująca, czego nie zapewni żaden podręcznik do historii.
Muszę przyznać, że mój humanistyczny umysł nadal nie do końca rozumie działania tak skomplikowanej maszyny, jaką była Enigma, ale doceniam ogrom pracy, jaką musiał wykonać Krzysztof Koziołek, aby prostym językiem pokazać specyfikę tego wynalazku. Wielkie wrażenie robi bowiem research w temacie kryptologii, jaki wykonał autor, pokazując w ten sposób jak skomplikowaną i tajemniczą maszyną była osławiona Enigma.
Krzysztof Koziołek ukazując historię Mariana Rejewskiego, Henryka Zygalskiego i Jerzego Różyckiego przemyca także do fabuły sporo ciekawostek dotyczących tamtych czasów, które z pewnością wzbogacają całą tę powieść. Z książki dowiecie się bowiem o istnieniu smakowitych i popularnych bomb lodowych, niewątpliwie zaskoczy was informacja o skorzystaniu przez marszałka Józefa Piłsudskiego z pomocy jasnowidza Stefana Ossowieckiego celem złamania Enigmy. Intrygującym okazuje się także pewna wzmianka ukazująca postać Tadeusza Dołęgi-Mostowicza.
Edmund Lorenc, jeden z głównych bohaterów tej książki to postać fikcyjna, ale i niezwykle realistyczna i kto wie, czy taki pracownik wywiadu wojskowego zaangażowany w rozpracowywanie Enigmy, nie istniał w rzeczywistości. "Enigma: liczba wszystkich liczb” to powieść szpiegowska retro, która zapewnia czytelnikowi fascynującą podróż w przeszłość, pokazując w pełnej krasie, czym jest prawdziwa miłość do ojczyzny.
https://www.subiektywnieoksiazkach.pl/
"Tak trzeba z tą maszyną… (…) Delikatnie… Subtelnie… Jak z kobietą…".
Podobno nie topniały przez dwie godziny i były najlepszymi łakociami, jakie warto ze sobą wziąć na wycieczkę po Warszawie. Bomby lodowe, wypełnione kremą i owocami, już nieodłącznie będą kojarzyły mi się z historią Enigmy, jaka okazała się o wiele bardziej fascynująca, niż początkowo przypuszczałam....
"W stały związek angażuję się z każdą niezdobytą górą, i kończę go wraz z jej zdobyciem".
Zdobywanie gór to jedna z najbardziej niebezpiecznych pasji, jakie wymyślił człowiek. Zdobycie czyjegoś serca jest równie trudne. Dwa zupełnie różne szczyty, dwie zupełnie różne drogi, a na końcu czeka jedno i ta samo uczucie, czyli spełnienie. Polska mistrzyni young adult powraca w zupełnie nowej odsłonie, która zdobyła mnie całą.
Melissa Darwood to ukrywająca się pod pseudonimem polska pisarka, pochodząca z małego, ale jakże urokliwego miasteczka w środkowej Polsce. Romantyczna dusza, kochająca przyrodę, zwierzęta i książki. Swoją twórczość kieruje do czytelniczek młodych duchem, spragnionych romantyzmu i intensywnych emocji.
Trzydziestodwuletnia Julka pracuje jako dziennikarka w czasopiśmie dla kobiet. Przed bohaterką zostaje postawione zawodowe wyzwanie pod postacią napisania artykułu z chwytliwym tematem. Obiektem jej zainteresowania staje się ekscentryczny himalaista Jeremi Janson, który planuje zdobyć zimą szczyt K2 jako pierwszy człowiek w historii. Aby napisać artykuł, Julka musi wziąć udział w wyprawie zorganizowanej przez Jansona oraz obronić się przed narastającym pomiędzy nimi, wzajemnym przyciąganiem.
"(Nie)zdobyta" to nowa seria skierowana do czytelniczek mających romantyczną duszę. Uczucie, jakie bowiem powoli rodzi się pomiędzy głównymi bohaterami nosi znamiona prawdziwej miłości, która początkowo przybiera formę wzajemnej fascynacji. Autorka w znakomity sposób oddała wzajemne, zarówno fizyczne, jak i psychiczne przyciąganie pomiędzy Julką a Jeremim, które wzrasta wraz z każdą, wspólnie spędzoną chwilą. Przyznam, że potęgowanie napięcia wyszło autorce po mistrzowsku, dzięki czemu tak szybko przewracałam kolejne strony tej powieści.
Melissa Darwood nie byłaby sobą, gdyby nawet w lekkiej i typowo rozrywkowej książce, nie zawarła ważnych treści, które skłaniają do szeroko zakrojonych refleksji. Mamy bowiem w fabule dotknięty temat rywalizacji w alpinizmie, która robi się coraz bardziej niebezpieczna. Autorka nakreśla także mało znany problem ogromu śmieci w górach. Wspomina również o tym, że Himalaje to góry usiane zwłokami, co jest niezwykle makabryczne. Uwielbiam takie smaczki wplecione w tego typu lekturę. Warto także dodać, że cała płaszczyzna alpinizmu stanowi równorzędny wątek do wątku miłosnego, dzięki czemu powstała ciekawa, wybuchowa mieszanka.
Uwiodła mnie kreacja Julki, z którą mogłabym się zaprzyjaźnić. To bowiem zwykła dziewczyna, która radzi sobie jak może, a jej determinacja w dążeniu do napisania artykułu życia jest godna podziwu. Poza tym, nieco humorystyczny wydźwięk jej niektórych poczynań, jak chociażby treningi z Jeremim, wywoływały we mnie wiele uśmiechu. Autorce udało się także skroić dowcipne dialogi pomiędzy dwójką głównych bohaterów, które stanowią niezaprzeczalny atut tej powieści.
Nowa, górska seria Melissy Darwood to rewelacyjnie ukazana historia miłosna, w której nie brakuje prawdziwej pasji do pisania i do zdobywania gór, namiętności, napięcia oraz burzliwych uczuć. Jej pierwszy tom pozostawia czytelnika z wielkim niedosytem, więc autorka musi jak najszybciej wydać kontynuację losów Julki i Jeremiego. To świetna powieść na jeden, zimowy wieczór.
https://www.subiektywnieoksiazkach.pl/
"W stały związek angażuję się z każdą niezdobytą górą, i kończę go wraz z jej zdobyciem".
więcej Pokaż mimo toZdobywanie gór to jedna z najbardziej niebezpiecznych pasji, jakie wymyślił człowiek. Zdobycie czyjegoś serca jest równie trudne. Dwa zupełnie różne szczyty, dwie zupełnie różne drogi, a na końcu czeka jedno i ta samo uczucie, czyli spełnienie. Polska mistrzyni young adult powraca w...