-
ArtykułyAgnieszka Janiszewska: Relacje między bliskimi potrafią się zapętlić tak, że aż kusi, by je zerwaćBarbaraDorosz2
-
ArtykułyPrzemysław Piotrowski odpowiedział na wasze pytania. Co czytelnikom mówi autor „Smolarza“?LubimyCzytać3
-
ArtykułyPięć książek na nowy tydzień. Szukajcie na nich oznaczenia patronatu Lubimyczytać!LubimyCzytać2
-
Artykuły7 książek o małym wielkim życiuKonrad Wrzesiński39
Biblioteczka
"Wszystko jest tymczasowe, nie do końca moje".
W tej książce obecny jest Bristol, w którym podobno goście jeżdżą kryształową windą. W tej książce można zjeść apetyczne rydze w kryształowej salaterce, a także udać się do słynnej kwiaciarni pani Marii Jarosowej, aby zobaczyć setki róż stojących w kryształowych wazonach. Są także kryształowa karafka z winem, kryształowe zwierciadła i kryształowa czarka z białym proszkiem. Jak więc widać, ludzie zakochują się w kryształowym blasku od pierwszego wejrzenia, a ja zakochałam się w tej książce od jej pierwszych stron.
Maja Jaszewska to dziennikarka, pisarka i poetka, która od ponad dwudziestu lat rozmawia z ludźmi. Jej artykuły i wywiady można znaleźć w prasie i w wielu czasopismach. Prowadzi także warsztaty twórczego pisania. Zakochana rewolucjonistka, dla której pisanie to stwarzanie nowej rzeczywistości. W twórczości autorki ważne są pamięć, tożsamość, rewolucje i przemiany.
Elżbieta to młoda dziewczyna, która musi wraz ze swoim ojcem opuścić ukochany dwór w Marianówce, aby w Warszawie układać na nowo swoje życie. Jan jest idealistą i właśnie dla ideałów jest gotowy poświęcić bardzo wiele. Bohaterów zaczyna łączyć wielka miłość, która w zderzeniu z sytuacją polityczną przełomu wieków, prowadzi ich daleko od ojczyzny. Bietka i Jan w Astrachaniu, mieście będącym tyglem kulturowym, muszą na nowo budować swój świat.
"Miłość w cieniu rewolucji" to powieść, która idealnie trafi w gusta czytelników lubiących popularny obecnie gatunek historical fiction. Warto jednak przy tym wspomnieć, że ta książka nie jest tak do końca jedynie fikcją literacką, gdyż Maja Jaszewska oparła jej kanwę fabularną na rodzinnym przekazie pod postacią wspomnieć swoich pradziadków. W ten sposób całe literackie jądro historii Elżbiety i Jana jest zwyczajnie prawdziwe, a reszta to mieszanka wielu składowych, wśród których wiedzie prym wyobraźnia i przede wszystkim emocje, jakich podczas lektury zdecydowanie nie brakuje. Wszystko to pozwoliło autorce wykreować tak realne kreacje psychologiczne postaci, że wydaje się, iż bohaterowie po prostu istnieją w równoległej rzeczywistości.
Opowieść o miłości Bietki i Jana to prawie pięćset stron lektury pokazującej nie tylko siłę kobiet i uniwersalne prawdy o życiu człowieka, ale także i przede wszystkim, barwne tło historyczne i socjologiczne przełomu XIX i XX wieku. Dzięki sprawnemu piórowi autorki czytelnik przenosi się do świata, którego już nie ma, do świata, który powoli znika. Na łamach powieści jest bowiem obecny Uniwersytet Latający, są sufrażystki, jest bogata warstwa kulinarna z pysznymi blinami z masełkiem na czele i jest Warszawa z tamtych czasów. W tej płaszczyźnie widać świetne przygotowanie autorki w każdym zaserwowanym szczególe kulturowym, historycznym i topograficznym, dzięki czemu ta podróż w przeszłość wydaje się taka namacalna.
Niezwykle ciekawą i przede wszystkim egzotyczną jest warstwa książki ukazująca życie bohaterów w Astrachaniu. Autorka konfrontuje współczesnego czytelnika z miejscem, w którym dosłownie obok siebie żyli ludzie wyznający różne religie i kulturowo tak dalecy od siebie. Poznanie tej społeczności, w której "każdy jest u siebie, a jednocześnie obcy" wraz z takimi smaczkami jak informacja o tym, że dla tatarskich kobiet nie istniały tematy wstydliwe, jeśli dotyczyły płodności i dzieci, wzbudza zaintrygowanie i swoisty głód wiedzy.
Maja Jaszewska przy pomocy pięknego, epickiego języka pokazuje, czym jest rewolucja w dosłownym tego słowa znaczeniu, a także ta, dziejąca się w naszych wnętrzach. "Miłość w cieniu rewolucji" to bowiem powieść uniwersalna w swoim przekazie, wielowymiarowa i przede wszystkim swoim otwartym zakończeniem, zaostrzająca apetyt na więcej takiej czytelniczej uczty.
https://www.subiektywnieoksiazkach.pl/
"Wszystko jest tymczasowe, nie do końca moje".
W tej książce obecny jest Bristol, w którym podobno goście jeżdżą kryształową windą. W tej książce można zjeść apetyczne rydze w kryształowej salaterce, a także udać się do słynnej kwiaciarni pani Marii Jarosowej, aby zobaczyć setki róż stojących w kryształowych wazonach. Są także kryształowa karafka z winem, kryształowe...
"Jakiś cel w życiu to jest to, co życie lubi najbardziej (…)".
Gra w brydża wpływa odżywczo na pracę naszego mózgu, a co najważniejsze, nigdy się nie nudzi. Z każdym jej, kolejnym rozdaniem, pojawiają się bowiem nowe intelektualne wyzwania, jakich chcemy się podjąć. Podobnie jest z tą książką, której trzema rozgrywającymi kartami są tworzenie, orgazm i brydż. I jeszcze liczba dwieście, niezwykle istotna w kontekście całej tej opowieści.
Stanisław Kubajek to urodzony w 1951 r. absolwent obecnej Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie, który w 1981 udał się emigrację do Francji. Autor od wielu lat tworzy fraszki, zadebiutował tomem wierszy pt. "Istotki nieogolone". Swoje życie dzieli obecnie na Warszawę i Mentonę, francuski nadmorski kurort. "Piruet Mentony" to jego prozatorski debiut.
Zach potrzebuje zmiany. Z tego też względu podejmuje decyzję o napisaniu swojej pierwszej powieści. Proces tworzenia okazuje się dla niego wielkim wyzwaniem, gdyż bohater pracuje nad każdym słowem i każdym zdaniem swojego dzieła. Sprawy nie ułatwia mu także liczba dwieście, której próbuje się doliczyć.
"Piruet Mentony" to książka, która swoim tajemniczym tytułem, zapowiada iście nietuzinkową treść. Trudno bowiem początkowo zrozumieć korelację pomiędzy słowami "piruet" oraz "Mentona" i jest to jak najbardziej zrozumiałe, gdyż symbolikę tytułu odkrywa się dopiero w trakcie poznawania tej historii. Historii o tym, jak trudno podsumować swoje życie, gdy cały czas walczy się z potrzebą bycia kimś w oczach innych. Historii w głównej mierze o obsesjach, tych mniejszych i tych większych, które siedzą w każdym z nas.
Stanisław Kubajek buduje fabułę swojej powieści bazując na retrospekcjach łącząc je z wyczuwalną surrealistyczną warstwą, a taki zabieg wymaga od czytelnika sporej uważności podczas czytania. Powroty do przeszłości bohatera, do jego dzieciństwa i młodości, do kobiet, które darzył uczuciem, ze strony na stronę budują obraz psychologiczny mężczyzny, także w ujęciu socjologicznym. Warstwa ta w połączeniu z ukazaną teraźniejszością protagonisty, daje jego pogłębiony portret. Czasowość książki zbudowana więc zostaje z kilku światów, na które składa się całe życie Zacha — zarówno jego sfera emocjonalna, materialna, jak i seksualna, niezwykle ważna w kontekście ciągłych poszukiwań bohatera.
Podróż przez życie Zacha z jego strumieniem świadomości, dającemu czytelnikowi pewną przestrzeń do własnych interpretacji, pozwala mi zaryzykować twierdzenie, że protagonista w płaszczyźnie dotyczącej procesu twórczego to alter ego samego autora. Ukazany bowiem nieco ironicznie, mechanizm pisania swojego pierwszego dzieła wydaje się nacechowany jego intymnymi przemyśleniami, a także różnorakimi doświadczeniami. I to chyba, oprócz wątku brydżowego, najbardziej frapująca warstwa tej książki.
Jak wskazuje wszechwiedzący narrator tej powieści "brydżyści nigdy nie mają dosyć". Podobnie rzecz ma się z pisaniem Zacha, który w pewien sposób, w tej właśnie płaszczyźnie swojego życia, cały czas kręci piruety. Czy tylko w tej i czy uda mu się w końcu odnaleźć dwieście zaginionych orgazmów dawnej miłości? Odpowiedzi oczywiście znajdują się w tej książce, która pokazuje, że życie to fraszka z każdej strony.
https://www.subiektywnieoksiazkach.pl/
"Jakiś cel w życiu to jest to, co życie lubi najbardziej (…)".
Gra w brydża wpływa odżywczo na pracę naszego mózgu, a co najważniejsze, nigdy się nie nudzi. Z każdym jej, kolejnym rozdaniem, pojawiają się bowiem nowe intelektualne wyzwania, jakich chcemy się podjąć. Podobnie jest z tą książką, której trzema rozgrywającymi kartami są tworzenie, orgazm i brydż. I jeszcze...
"Może człowiek nigdy nic nie rozumie, chyba że w to wierzy".
Jakże wymownym staje się tytuł tej książki docenionej Islandzką Nagrodą Literacką 2020. Książki pokazującej, że coś, co z definicji powinno zapewniać nam ciepło w sensie uczuciowym, w rzeczywistości niesie ze sobą tytułowy chłód. A z nim związany jest smutek i samotność, które wyzierają z kart tej krótkiej, acz dosadnej historii.
Elísabet Jökulsdóttir to urodzona w 1958 r. islandzka prozaiczka, poetka i dramatopisarka, która ukończyła Islandzką Akademię Sztuk Pięknych. W swoim życiu wykonywała sporo różnych zawodów, a debiutowała w 1989 r. zbiorem wierszy pt. "Taniec w zamkniętym pokoju". W 2016 r. wystartowała w wyborach prezydenckich w swoim kraju.
Védís to młoda i samotna matka, której nagle umiera ojciec. Kobieta nie może poradzić sobie z tą stratą. Śmierć bliskiej osoby wyzwala w niej bowiem gniew i tęsknotę, które swoją genezę mają w przeszłości. W czasach trudnego dzieciństwa i braku tych, którzy powinni być zawsze obok niej z ciepłem i miłością w sercu.
Ta książka dobitnie udowadnia, że czasami mniej znaczy więcej. Mniej stron, mniej tekstu, ale za to więcej emocji, więcej ambiwalentnych uczuć i więcej przemyśleń w temacie szeroko rozumianej samotności, na którą wpływ bardzo często ma wiele różnorakich czynników. Historia Védís to bowiem ukazana z wielkim szacunkiem do skomplikowanej ludzkiej natury, opowieść o brakach i substytutach. O przeszłości mającej kolosalny wpływ na przyszłość i o roli rodziny w rozwoju każdej jednostki ludzkiej. Ta książka to swoista soczewka, przez którą możemy dojrzeć świat nieprzepracowanych traum. Świat, który staramy się zrozumieć, a nawet ocenić. Elísabet Jökulsdóttir wyznacza bowiem czytelnikowi taką rolę, a to najbardziej doceniana przeze mnie cecha literatury środka.
"Chłód kwietniowego słońca" nie jest łatwą książką. Ta proza to bowiem wyzwanie nie tylko ze względu na jej wnikliwą warstwę psychologiczną, ale także z powodu jej fabularnej konstrukcji. Ta minipowieść w swojej treści przeplata różnorakie plany czasowe łącząc je z trzecioosobową narracją, która oczywiście pozwala czytelnikowi na większy zakres obserwacji, ale i wyzwala wrażenie, że wszechwiedzący narrator "czuwa" nad protagonistką. Wszystko to natomiast okraszone zostaje zauważalnymi wstawkami narracyjnymi będącymi pewną formą monologu wewnętrznego bohaterki. Taka kompilacja wymaga uważności w czytaniu, co oczywiście procentuje głębszym przeżywaniem życia Védís.
Elísabet Jökulsdóttir swoim dziełem zabiera polskiego czytelnika do Reykjaviku lat 80. XX wieku. Do stolicy Islandii, w której toksyna rozlewa się na ludzkie dusze. Toksyna alkoholu, narkotyków i toksyna samotności, którą w przypadku bohaterki ma w teorii pokonać miłosne uzależnienie. Miłość Védís do Kjartana to smutny obraz niemocy i frustracji, który nie jest jednak najgorszy w jej historii. Pojawia się bowiem jeszcze ona, choroba psychiczna, będąca pokłosiem wszystkich życiowych doświadczeń kobiety. I to właśnie ona potwierdza, że "Życie niszczy tego, kto nie żyje".
"Chłodu kwietniowego słońca" nie da się przeczytać szybko. Nie jest to bowiem "literacki fast food", ale wyborna epicka delicja, zaskakująca paletą smaków i symboliką, którą z pewnością reprezentuje sukienka, jakiej nigdy nie było dane włożyć małej Védís. Mam wrażenie, że Elísabet Jökulsdóttir poprzez tę książkę zastanawia się nad sensem życia i takie wyzwanie stawia również czytelnikowi.
https://www.subiektywnieoksiazkach.pl/
"Może człowiek nigdy nic nie rozumie, chyba że w to wierzy".
Jakże wymownym staje się tytuł tej książki docenionej Islandzką Nagrodą Literacką 2020. Książki pokazującej, że coś, co z definicji powinno zapewniać nam ciepło w sensie uczuciowym, w rzeczywistości niesie ze sobą tytułowy chłód. A z nim związany jest smutek i samotność, które wyzierają z kart tej krótkiej, acz...
"Nie lubiła swojej pracy, ale była w niej świetna".
Przed rozpoczęciem czytania każdej nowej książki Adriana Bednarka, zawsze zastanawiam się, z jaką zdewastowaną osobowością tym razem przyjdzie mi się zmierzyć. Czy będzie to postać, która zasłuży na miano kultowej? Czy taka, która kusi swoją mroczną naturą? A może ta, przerażająca realizmem psychologicznym, z jakim została wykreowana? Stella niewątpliwie należy do tej trzeciej kategorii.
Adrian Bednarek, nazywany mistrzem psychothrillerów to urodzony w 1984 r., absolwent Akademii Ekonomicznej w Katowicach. Autor od wielu lat fascynuje się tematyką kryminalną, w tym postaciami seryjnych morderców i II wojną światową. Jest także fanem żużlu. Zadebiutował w 2014 r. książką pt. "Pamiętnik diabła". Obecnie mieszka w Częstochowie wraz z żoną i synem.
Stella Skalska będąc dzieckiem przeżywa wielki dramat związany z rodzicami. Od koszmaru pobytu w domu dziecka wyzwala ją wujek, adoptując dziewczynę i zapewniając jej godny byt. Jak się jednak okazuje, troska krewnego bardzo szybko przeradza się w konkretny zamiar uczynienia z nie źródła łatwego zarobku. Stella już jako nastolatka zarabia bowiem własnym ciałem. Pewnego dnia, jedno ze zleceń budzi w niej głęboko uśpione demony, które domagają się rozliczenia z przeszłością.
Chyba już zawsze pewne piosenki kultowego zespołu Maanam będą mi się kojarzyły z dziewczyną, dla której los nie był łaskawy. Dziewczyną, która radziła sobie w życiu na swój własny, popaprany sposób. Skłamałabym, gdybym napisała, że Stella to postać na miarę kultowego Rzeźnika Niewiniątek, ale z pewnością prawdą jest, iż specyficzna profesja bohaterki plus jej traumatyczne doświadczenia to doskonały fundament pod wciągającą, psychodeliczną historię. Protagonistka to dla mnie spora zagadka w sensie psychologicznym, którą mam zamiar rozpracować w zapowiedzianej kontynuacji, gdyż zakończenie tej książki okazuje się dość mocno zaskakujące.
Chylę czoła przed Adrianem Bednarkiem, którego research dotyczący profesji kobiety zarabiającej własnym ciałem musiał być bardzo pracochłonny. Autor serwuje bowiem czytelnikom naturalistyczne opisy płatnego seksu, wśród których kilka może wzbudzić obrzydzenie. Połączenie cielesne nastolatki ze starszymi mężczyznami już z samej definicji wywołuje spory niesmak, ale ze szczyptą bednarkowego stylu, cała ta warstwa wpływa na realizm sytuacyjny budujący klimat powieści. Poza tym, na uwagę zasługuje także wątek więzienny i wyróżniająca się w warstwie językowej, gwara osadzonych. Jak widać, Adrian Bednarek trzyma poziom w kwestii wykonywanej kwerendy i solidnie przygotowuje się do kreacji przedstawionego przez siebie świata.
Najwięcej mrocznej natury człowieka znalazłam nie w Stelli, ale w jednym z klientów dziewczyny, który nazywał ją Panną Okej. Muszę przyznać, że właśnie ten wątek wzbudził we mnie najwięcej emocji i także refleksji nad nieokiełznaną ludzką naturą. Adrian Bednarek po raz kolejny udowodnił, że w poruszanych tematach ludzkich ułomności, nie stawia sobie granic, a zło może przybierać formę człowieka na poziomie, pozornie wzorowego męża i ojca. Aż strach pomyśleć, ilu takich ludzi jest wśród nas, którzy głęboko skrywają swoje chore żądze.
Stella to kolejna psychopatka w zacnym panteonie postaci, jakie na przełomie ostatnich lat stworzył Adrian Bednarek, wzbudzająca ambiwalentne uczucia. Autor jest bowiem nie tylko mistrzem psychothrillerów, ale także mistrzem w kreowaniu takich niejednoznacznych bohaterów, którzy siedzą w naszych głowach i nie mają zamiaru ich szybko opuścić. Jestem więc przekonana, że Panna Okej i jej mordercza chcica zapewni wam kilka godzin mrocznej rozrywki skąpanej w bednarkowym klimacie.
https://www.subiektywnieoksiazkach.pl/
"Nie lubiła swojej pracy, ale była w niej świetna".
Przed rozpoczęciem czytania każdej nowej książki Adriana Bednarka, zawsze zastanawiam się, z jaką zdewastowaną osobowością tym razem przyjdzie mi się zmierzyć. Czy będzie to postać, która zasłuży na miano kultowej? Czy taka, która kusi swoją mroczną naturą? A może ta, przerażająca realizmem psychologicznym, z jakim...
"(…) żaden człowiek, który nie doświadczył mrocznego oblicza czasu, nie będzie w stanie pojąć, że coś, co dopiero miało się wydarzyć, zdążyło się już odbić głośnymi echami w przeszłości".
29 lutego to idealna data na premierę tej książki, która pobudza wyobraźnię czytelnika i jednocześnie wymaga zadania sobie wielu pytań natury egzystencjalnej. Pierwszy tom cyklu "Czasotorium" to bowiem tajemnicza w swojej wymowie, opowieść o fundamentalnym elemencie naszego życia. O czasie, który być może wcale nie jest całością składającą się z przeszłości, teraźniejszości i przyszłości.
Krzysztof Spadło to "łowca wrażeń i kolekcjoner miłych wspomnień, któremu pisanie sprawia frajdę". Jest scenarzystą, reżyserem i producentem materiałów filmowych. Zadebiutował zbiorem opowiadań zatytułowanym "Marzyciele i pokutnicy", a wierne grono czytelników przyniosła mu więzienna epopeja pt. "Skazaniec". Jest jednym z prekursorów polskiego self-publishingu.
Rok 1985. Studenci Uniwersytetu Wrocławskiego postanawiają urządzić imprezę w noc letniego przesilenia. W tym celu udają się na górę Ślężę. Jedno z nich nigdy nie wraca do domu. Rok 2019. Dwójka licealistów tworząca filmowy duet znany w sieci jako "HorrorTeam" postanawia wziąć udział w konkursie i w tym celu w czerwcową Noc Kupały udaje się również na górę Ślężę. Nastolatki nie wracają do domu, a śledztwo w sprawie ich zaginięcia prowadzi komisarz Piotr Jasiński. Śledztwo, które wywraca do góry nogami jego pojmowanie rzeczywistości.
"Jutro będzie wczoraj" to fenomenalna podróż w czasie i w przestrzeni, będąca świetnym przykładem tego, jak ciekawie i oryginalnie przełożyć niezwykle popularny motyw wędrówek w czasie na nasze polskie realia. Krzysztof Spadło połączył bowiem dość mocno wyeksploatowany w różnorakich dziełach popkultury, motyw takowych podróży z naszym polskim folklorem i słowiańskimi wierzeniami. Dzięki temu zabiegowi, masyw góry Ślęża z pewną tajemniczą polaną, intryguje i jednocześnie wywołuje pierwotny strach przed nieznanym. A wszystko to skłania do głębszych przemyśleń, w szczególności, gdy coraz częściej napływają do nas informacje o niedostrzegalnej przez człowieka naturze czasu ze świata nauki kwantowej.
Kolejna książka Krzysztofa Spadło to zupełnie nowy temat przewodni, ale równocześnie stare, dobrze nam znane oblicze pisarskie autora pod postacią wplatania w fabułę różnorakich ciekawostek. Te obecne w "Jutro będzie wczoraj" z obszaru historii i dotyczące Masywu Ślęży okazują się być bardzo interesujące, a w połączeniu z pogańskimi obrzędami, wręcz fascynujące. Z książki dowiecie się także, co wspólnego z imperium kosmetycznym Max Factor ma Maksymilian Faktorowicz, oraz czym jest "syndrom wiedzy ulotnej".
W pierwszym tomie "Czasotorium" autor serwuje czytelnikowi sporą ilość bohaterów, których pomimo wielu różnic dotyczących czasu urodzenia, wieku i poziomu życia, łączy polana i pewna mgła. Krzysztof Spadło wykreował zróżnicowane postacie, od dziedzica szlacheckiego rodu po agenta bezpieki i studenta, i jak mniemam, wszystko to jest częścią większego planu. Losy bohaterów splatają się ze sobą i trzeba podkreślić, że pierwsza część nie wyjaśnia nam zbyt wiele, a samo zakończenie zaostrza apetyt na więcej.
Jestem urzeczona tematem, jakiego tym razem podjął się autor i jednocześnie mocno ciekawa tego, jak dalej rozwinie losy bohaterów swojego nowego cyklu. Równie mocno cieszy mnie fakt, że na kartach powieści pojawia się postać Stanisława Lema, którego geniusz umysłu jak widać nadal intryguje i inspiruje do snucia różnorakich teorii. Nie odkładajcie lektury najnowszej książki Krzysztofa Spadło na jutro, bo właśnie jutro może okazać się wielką niespodzianką. I spójrzcie czasami nocą w niebo, bo jak pokazuje autor, księżyc kryje w sobie wiele tajemnic.
https://www.subiektywnieoksiazkach.pl/
"(…) żaden człowiek, który nie doświadczył mrocznego oblicza czasu, nie będzie w stanie pojąć, że coś, co dopiero miało się wydarzyć, zdążyło się już odbić głośnymi echami w przeszłości".
29 lutego to idealna data na premierę tej książki, która pobudza wyobraźnię czytelnika i jednocześnie wymaga zadania sobie wielu pytań natury egzystencjalnej. Pierwszy tom cyklu...
"Większość tutaj to tacy Bartoszowie".
Po przeczytaniu tej książki nadal zastanawiam się nad tym, kto jest jej głównym bohaterem. Czy to człowiek reprezentujący życiową postawę, jaka odnajdzie się w każdym ustroju, czy może jednak nasz kraj z jego historyczną spuścizną? Można w tym temacie dyskutować, ale jedno jest pewne, Polskę tworzą ludzie i strach pomyśleć, ilu takich Bartoszów jest wśród nas. Z taką refleksją, jedną z wielu, zostawia czytelnika lektura "Żebraka i mściciela".
Wojciech Tut Chechliński, rocznik 1953 to absolwent socjologii na Uniwersytecie Warszawskim oraz studiów doktoranckich w Instytucie Filozofii i Socjologii PAN. Jest cenionym artystą malarzem, wystawiającym swoje prace w Polsce i za granicą, który od kilkudziesięciu lat buduje własną wizję świata odwołującego się do wyobraźni widza. Autor dwóch utworów dramatycznych, które zostały w 2020 r. wydane pod wspólnym tytułem "Interakcje".
Lata 30. XX wieku. Bartosz Bator wiedzie nędzne życie, żebrząc po wisach o jedzenie. Mężczyzna marzy o polepszeniu bytu swojej rodziny, która także przymiera głodem. Pewnego dnia trafia do wioski Nowy Świat, w której pomocy udziela mu Antoni i jego żona Anna. To spotkanie okazuje się dla Batora darem niebios, gdyż właściciel gospodarstwa oferuje mu pomoc, dzięki której Bartosz może sprowadzić swoją żoną i szóstkę dzieci, i w końcu godnie żyć. Mijają lata, a bohater wyzbywając się uczucia wdzięczności, pragnie dla siebie coraz więcej, nawet kosztem swoich dobroczyńców.
"Żebrak i mściciel" to jedna z moich najdłuższych literackich podróży i chyba dosłownie najcięższa, gdyż ta książka to opasłe, trzykilowe tomisko liczące sobie prawie dziewięćset stron. Na lekturę tej powieści należy więc sobie z góry zarezerwować odpowiednią ilość czasu, ale z pewnością nie jest to żadnym problemem, gdyż wielowymiarowość ukazanej historii, angażuje czytelnika na kilku poziomach poznawczych. Opowieść o Bartoszu Batorze, który z tytułowego Żebraka staje się Panem na włościach to niezwykle wnikliwy, wielowarstwowy obraz ludzkiej natury, która pod wpływem wielu czynników, przedkłada moralność na rzecz zaspokojenia własnych interesów. Trafionym zabiegiem fabularnym jest osadzenie losów protagonisty w latach wojennych i w okresie stalinizmu, które sprzyjały umacnianiu się takich postaw. Ta korelacja dobitnie uwypukla zależność pomiędzy uwarunkowaniami zewnętrznymi a postępującą demoralizacją jednostki, jaką autorowi udało się dość głęboko zarysować.
Wojciech Tut Chechliński stworzył bohatera, który budzi bardzo skrajne emocje, dzięki czemu jego psychologiczny rys zostaje z czytelnikiem jeszcze długo po skończonej lekturze. Postać Bartosza to bowiem symbol pewnej postawy, jaka tworzy się, gdy człowiek pełen kompleksów i pretensji do świata, zyskuje nagle możliwości, o jakich wcześniej mógł tylko pomarzyć. Postać, w której odnaleźć można zarówno wrodzoną inteligencję, jak i prymitywizm oraz prostactwo. Człowiek, którego czyny zasługują na potępienie, ale pewne przemyślenia, skłaniają jednakowoż do refleksji w temacie niesprawiedliwości dziejowej i nierównego dostępu do dóbr. Decyzje mężczyzny nie są zero-jedynkowe, bo cierpienie, jakie doświadczył buduje jego kręgosłup moralny, którego fundamentem jest dostatek i szacunek innych oparty na strachu. Nie sposób przejść obojętnie obok tak misternie wykreowanej postaci pod względem psychologicznym, jak i socjologicznym.
Bartosz, Antoni, Anna i Franciszek żyją w trudnych czasach w historii naszego kraju i dzięki ukazaniu ich losów, autor na łamach swojej książki, roztrząsa także specyfikę polskości. Warto tutaj podkreślić, że fabuła powieści dosłownie naszpikowana jest wartościowymi dialogami, które pokazują wielowymiarowy i niejednoznaczny obraz naszej ojczyzny. Mowa tu, chociażby o tak ważnych tematach, jak patriotyzm i romantyzowanie śmierci za ojczyznę, ocena działania partyzantów po zakończeniu wojny, czy też wartość pracy od podstaw. Owe rozmowy polegające na ścieraniu się ze sobą różnych stanowisk, wywołują sporo przemyśleń, również w kontekście naszej współczesności i aktualnych problemów, z jakimi jako społeczeństwo mamy do czynienia.
"Żebrak i mściciel" to książka, o której warstwach fabularnych można by napisać obszerną pracę naukową. Takową pracę musiał także wykonać autor, kreśląc do niej tak szczegółowe tło historyczne i społeczne, jakie buduje klimat tamtych czasów. Wojciech Tut Chechliński proponuje czytelnikowi lekturę wymagającą, będącą świetnym pretekstem do dyskusji w szerszym gronie. Warto więc poznać tę opowieść o człowieku i jego skomplikowanej naturze, o Polsce, która również naznaczona została skomplikowaną historią i o wizji Nowego Świata.
Historia żebraka, który stał się mścicielem pozostawia po sobie wiele pytań, a jedno zdanie wypowiedziane przez bohatera staje się jej kwintesencją: "Wolę mieć siłę, władzę i pieniądze w zależnym od obcych kraju, niż być żebrakiem w wolnym i niezależnym (…)".
https://www.subiektywnieoksiazkach.pl/
"Większość tutaj to tacy Bartoszowie".
Po przeczytaniu tej książki nadal zastanawiam się nad tym, kto jest jej głównym bohaterem. Czy to człowiek reprezentujący życiową postawę, jaka odnajdzie się w każdym ustroju, czy może jednak nasz kraj z jego historyczną spuścizną? Można w tym temacie dyskutować, ale jedno jest pewne, Polskę tworzą ludzie i strach pomyśleć, ilu...
"Każde po co ma swoje ponieważ".
Któż by się spodziewał, że ta dość niepozorna książka z tytułem rozpalającym wyobraźnię, okaże się tak wielką niespodzianką i literacką tajemnicą. Książka, którą z pewnością należy czytać powoli i uważnie, zarówno za pierwszym, drugim jak i następnym razem. "Znachodź" was zaskoczy, zaintryguje i pozostawi z uczuciem pewnego niedosytu, dlatego po przeczytaniu jej ostatniej strony, zapragniecie zgłębić tę historię po raz kolejny.
Alan Garner to urodzony w 1934 r. angielski prozaik uznawany za "najważniejszego brytyjskiego pisarza fantasy od czasów Tolkiena". Jest laureatem wielu prestiżowych nagród, a także kawalerem Orderu Imperium Brytyjskiego. "Znachodź" to książka nominowana w 2022 r. do Nagrody Bookera.
Joe Coppock to chłopiec, który ze względu na swoją chorobę, nosi na twarzy opaskę oczną. Pewnego dnia, przed jego domem pojawia się wędrowiec o imieniu Znachodź. Przedziwny osobnik proponuje mu wymianę — w zamian za jagnięcą kość i starą piżamę Joe może wybrać sobie dowolną rzecz z jego kufra. Bohater bierze pewien kamień i puzderko z maścią, dzięki której zobaczy zupełnie inny wymiar otaczającego go świata.
Nie da się chyba jednoznacznie zinterpretować tej krótkiej mini powieści, gdyż to dzieło każdemu czytelnikowi otwiera zupełnie inną perspektywę. W tej noweli świat realny miesza się bowiem z nierzeczywistym, a oniryczny klimat dodaje fabule tajemniczości, którą chce się rozłożyć na czynniki pierwsze. Nie sposób nie wspomnieć również o humorze, który staje się nieodłącznym elementem całości, podobnie jak symbole i metafory poukrywane w tekście. O tej książce można byłoby również napisać obszerną pracę naukową, analizując jej warstwy w korelacji z biografią autora.
"Znachodź" to w mojej opinii opowieść o czasie, który przemija, o tym, że nic nie jest stałe, a filozofia może objaśniać nasz świat. Opowieść, która dzięki lustrom obecnym w fabule przywołuje "Alicję w Krainie Czarów", a dzięki baśniowej konwencji, prowokuje do myślenia. Książka z kameralnym klimatem, której trzech bohaterów, czyli tytułowego Znachodzia, Joe oraz Amrena Chudzieleca nie sposób zaszufladkować i w jednoznaczny sposób sportretować.
Alan Garner bawi się słowem, serwując czytelnikowi nieoczywiste rymowanki i takie perełki słowne, jak: "szmatognaty", "nadprzyroniedokrzesane zdania", czy też "kuku łka". Warstwa ta budzi zdumienie i podziw nie tylko dla autora, ale także dla Katarzyny Byłów, naszej polskiej tłumaczki, która podjęła się przekładu tego nietuzinkowego dzieła. Warto tutaj dodać, że w książce można znaleźć sporo przypisów, które budują kolejne warstwy pomocne w jej głębszym zrozumieniu. Szkoda jedynie, że zostały one ujęte kompleksowo na końcu noweli, a nie na jej poszczególnych stronach.
Przeczytałam historię "Znachodzia" trzy razy i mam poczucie, że to za mało, gdyż z każdym podejściem odnajduję w niej coś nowego, a samo wydanie tej książki budzi mój zachwyt. Czarno-białe ilustracje stworzone kreską Zuzy Wollny doskonale bowiem współgrają z tą opowieścią, wymykającą się wszelkich schematom. Uwielbiam takie literackie szarady!
https://www.subiektywnieoksiazkach.pl/
"Każde po co ma swoje ponieważ".
Któż by się spodziewał, że ta dość niepozorna książka z tytułem rozpalającym wyobraźnię, okaże się tak wielką niespodzianką i literacką tajemnicą. Książka, którą z pewnością należy czytać powoli i uważnie, zarówno za pierwszym, drugim jak i następnym razem. "Znachodź" was zaskoczy, zaintryguje i pozostawi z uczuciem pewnego niedosytu,...
"Piekło istnieje (…), wszyscy nosimy je ze sobą, dokądkolwiek byśmy nie poszli".
Czasami o pewnym postaciach, jakie poznajemy na łamach przeczytanych książek, nie sposób zapomnieć. Jedną z takowych jest Szeryf, który ze swoją nieodgadnioną naturą, jakiej fundamentem jest czyste zło, trwale zadomowił się w mojej głowie. Co ciekawe, upływający czas wcale nie osłabił jego demonicznego obrazu, a jak pokazuje "Drugie życie Johna Behringera", bohater ten okazał się jeszcze bardziej skomplikowaną osobowością niż początkowo mi się wydawało.
Zuzanna Drzewińska-Wittner to wielbicielka amerykańskiego kina Południa. Autorka gra na gitarze basowej najchętniej bluesa, alternatywnego rocka i metal. Kocha oglądać seriale: "True Detective" i "Miasteczko Twin Peaks". Obecnie pracuje w branży IT. W 2019 r. zadebiutowała powieścią pt. "Droga do Little Star". Jej kontynuacją i zarazem drugą częścią planowanej Trylogii Południowej jest właśnie "Drugie życie Johna Behringera".
John Behringer, osadzony w więzieniu stanowym w Arizonie może spodziewać się tylko jednego gościa. Jest nim Eddie Castillo, uparty ksiądz mający pewną misję. Nie jest nią dostarczanie whisky, za którą tęskni John, ale wyciągnięcia z piekła, jakie w całości ogarnęło umysł więźnia. Piekła, jakie zaczęło kiełkować w życiu mężczyzny od najmłodszych lat, a które spowodowało, że summa summarum stał się Szeryfem. Poznajcie jego historię.
Szeryf z książki "Droga do Little Star" to postać, której psychopatyczna natura nikogo nie pozostawia obojętnym. Doskonale z tego faktu zdawała sobie sprawę Z. D. Wittner, która postanowiła wykorzystać potencjał tego bohatera i uczyniła go protagonistą swojej kolejnej powieści. I szczerze cieszy mnie fakt, że autorka podjęła się tego wyzwania, które z pewnością do łatwych nie należało, gdyż efekt końcowy przyniósł ze sobą pogłębioną refleksję w temacie złożoności ludzkiej natury oraz tego, czy pochodzenie determinuje nasz przyszły los. A to uwielbiam w tego typu historiach silnie nacechowanych psychologią.
"Drugie życie Johna Behringera" to podobnie jak pierwsza część, powieść drogi, ale tym razem to droga przez życie osobowości psychopatycznej. Autorka odsłania bowiem przed czytelnikiem te zakamarki duszy Szeryfa, które ten starał się skrzętnie ukrywać. I robi to w mistrzowskim stylu poprzez wielopoziomową fabułę, w której czas przeszły, teraźniejszy i przyszły mieszają się ze sobą, pokazując pełen obraz umysłu Johna. I co najważniejsze, przy pomocy trzecioosobowej narracji nie ocenia kolejnych etapów egzystencji bohatera, nie usprawiedliwia jego złych uczynków, bo robi to sam Szeryf wraz z pilnie śledzącym jego losy, czytelnikiem.
John Behringer na pewnym etapie swojego życia mówi: "Ja jestem Ameryką". I to po części prawda, gdyż ta książka to także barwna podróż po tym kraju, po miejscach, które nie istnieją na żadnej mapie. Podróż po podrzędnych spelunach i po klubach ze striptizem. To uczucie zimnego powietrza Alaski i wchodzącego wszędzie piasku Arizony. To także aligatory na Florydzie, życie w małym domku na prowincji, traumatyczna codzienność wojennych weteranów i amerykańskie "rite of passage". Cała ta niezwykle klimatyczna warstwa dowodzi pasji autorki do tego miejsca na Ziemi.
Wydawałoby się, że po lekturze "Drogi do Little Star" postać Szeryfa w niewielu aspektach może nas zaskoczyć. A jednak, jak pokazuje najnowsza książka Z. D. Wittner, może i to na kilku polach. Pomijając dość przewidywalny wątek traumatycznego dzieciństwa, które ukształtowało jego młody umysł, John na kilku etapach swojego życia wprawił mnie w zdumienie. Mowa tu, chociażby o jego szorstkiej przyjaźni z psem Dustym, czy też o jego zachowaniu względem własnej córki. Te i kilka innych epizodów ukazanych na łamach tej powieści, zmieniają optykę patrzenia na jego postać. A to budzi wiele ambiwalentnych uczuć i dowodzi tego, że nic w naszym życiu nie jest tylko czarne i białe.
"Drugie życie Johna Behringera" to opowieść o tym, że dla niektórych piekło może być czymś znajomym i bezpiecznym. O złudzeniach, jakimi karmimy nasze dusze i o nadziei, która czasami bywa przywilejem. To wciągająca historia człowieka, który pomimo wielkiego zła, jakie nosi w sobie, może wywołać także nić sympatii i pewnego zrozumienia. To książka zaskoczenie, obowiązkowa dla czytelników zafascynowanych zdewastowanymi osobowościami.
https://www.subiektywnieoksiazkach.pl/
"Piekło istnieje (…), wszyscy nosimy je ze sobą, dokądkolwiek byśmy nie poszli".
Czasami o pewnym postaciach, jakie poznajemy na łamach przeczytanych książek, nie sposób zapomnieć. Jedną z takowych jest Szeryf, który ze swoją nieodgadnioną naturą, jakiej fundamentem jest czyste zło, trwale zadomowił się w mojej głowie. Co ciekawe, upływający czas wcale nie osłabił jego...
"Źródło rzeki czy ujście… To bez znaczenia. Wszystko jest jednocześnie początkiem i końcem".
Po lekturze "Czarnego jedwabiu" nie sposób nie zastanowić się nad tym, czy bycie wyjątkowym to dar, czy może jednak przekleństwo. Taka refleksja towarzyszy bowiem czytelnikowi podczas poznawania tej mini powieści, łączącej w sobie realizm z tym, co dziwne i niezwykłe. Elementy nierzeczywiste w tej książce paradoksalnie pozwalają zrozumieć niezrozumiałe, albo tylko tak nam się wydaje.
Joanna Nałęcz to redaktorka, która wspiera autorów w ich twórczym procesie i prowadzi także warsztaty pisania kreatywnego w ramach Pisarskiej Bandy. Wcześniej przez wiele lata tłumaczyła literaturę. Lubi pisać dla frajdy i dzięki tworzeniu nowych światów dowiaduje się więcej o sobie.
Iza Pyrtok mieszka w Rudzie Śląskiej w przeciętnej rodzinie, nie mając większych perspektyw na przyszłość. Pewnego dnia, odkrywa w sobie dar, który zauważony również przez innych, pozwala jej wyrwać się ze śląskiego miasta w wielki świat. Bohaterka mieszka w Paryżu i jako wschodząca gwiazda francuskiej lingwistyki, wyjeżdża do Pekinu. Każdy sukces ma jednak swoją cenę, o czym Izabela bardzo szybko się przekonuje.
Czarny jedwab jako tkanina, będąca tytułem tej książki i ręka widoczna na jej okładce to dwa elementy, które stają się nieodłącznym elementem fabularnym ukazanej historii, a także stanowią pewien symbol, będący jej esencją. Historii z jednej strony nacechowanej realizmem sytuacyjnym i psychologicznym, a z drugiej strony, zawierającej warstwę fantastyczną, nieco mroczną, ale przede wszystkim dość dziwaczną. Takie połączenie pozwoliło autorce na dość swobodną konwencję gatunkową, ale przede wszystkim, stało się doskonałym narzędziem do ukazania skomplikowanej ludzkiej natury, której przedstawicielką jest protagonistka.
Joanna Nałęcz z prozatorskim wyczuciem zagłębiła się w tworzenie literatury refleksyjnej, bo "Czarny jedwab" takową właśnie jest. Czytelnik, zgłębiając losy przeciętnej Izy Pyrtok, która z czasem staje się Isabelle Pirtoque, zostaje zainspirowany do przemyśleń w temacie skali samotności i sukcesu, wymiaru miłości, istnienia przeznaczenia i prawa do wyboru. Autorka celowo także używa pierwszoosobowej narracji bohaterki, aby każdy odbiorca mógł jeszcze mocniej i intensywniej wejść w jej dość niecodzienną rolę.
Drugoplanowym bohaterem tej mini powieści są Chiny. Kraina, której kulturę autorka nieco przybliża czytelnikowi, zabierając go na łamach swojej książki do zachwycającego pasma wzgórz Badaling, zapoznając z chińską kaligrafią i pozwalając nawet napić się czarki herbaty. To oczywiście jedynie tło fabularne, ale jakże klimatyczne i odnoszące się wprost do tajemniczego daru Izabeli.
Jedwab to chyba jedna z najbardziej pożądanych tkanin na świecie. Symbol luksusu i elegancji, ale także delikatności. Nosząc tę tkaninę, czujemy się wyjątkowo, podobnie jak główna bohaterka tej książki ze swoim niespotykanym darem. Joanna Nałęcz poprzez historię Izabeli, serwuje nam wielowymiarową opowieść, której otwarte zakończenie być może nie będzie satysfakcjonujące dla wszystkich, ale z pewnością pozwoli pobudzić wyobraźnię czytelnika do kreowania własnych alternatywnych scenariuszy.
https://www.subiektywnieoksiazkach.pl/
"Źródło rzeki czy ujście… To bez znaczenia. Wszystko jest jednocześnie początkiem i końcem".
Po lekturze "Czarnego jedwabiu" nie sposób nie zastanowić się nad tym, czy bycie wyjątkowym to dar, czy może jednak przekleństwo. Taka refleksja towarzyszy bowiem czytelnikowi podczas poznawania tej mini powieści, łączącej w sobie realizm z tym, co dziwne i niezwykłe. Elementy...
"Nie o takich rzeczach się słyszy, człowiek to bestia przecież, szczególnie zdesperowany".
Tytuł nowego cyklu Darii Orlicz to "Piekło za rogiem", bo takowe rzeczywiście istnieje, rodząc się w ludzkiej duszy i powoli wypełzające na zewnątrz. I właśnie prawdziwe piekło znajdziecie na łamach najnowszej powieści autorki. Piekło, które przeraża, bo jest tak blisko, tuż obok, a czasami nawet w samych nas.
Daria Orlicz to pseudonim Katarzyny Misiołek, pisarki o wielu twarzach takich jak Olga Haber, czy Sonia Rosa. Autorka jest absolwentką Wyższej Szkole Pedagogicznej w Krakowie. Kilka lat swojego życia spędziła w Rzymie, który jest jej szczególnie bliski, ale obecnie mieszka w Trójmieście. Interesuje się turystyką, psychologią, medycyną niekonwencjonalną i tarotem.
Ostródą wstrząsa przerażająca zbrodnia dokonana na autostopowiczce, której okaleczone zwłoki zostają znalezione na poligonie. Jakiś czas później, z miasteczka znika Jagoda, młoda dziewczyna, prowadząca popularny instragramowy profil. Starszy aspirant Adrian Rożek próbuje powiązać obydwie sprawy, a sytuacja komplikuje się, gdy do Ostródy przyjeżdża Lena "Osa" Osowska, znana youtuberka opowiadająca o kryminalnych zbrodniach. Atmosfera w miasteczku się zagęszcza, a morderca realizuje swój krwawy plan.
"Jedna z nas musi umrzeć" to mocna książka i chyba mogę zaryzykować stwierdzenie, że jedna z najbrutalniejszych w kryminalnym dorobku Darii Orlicz. Już bowiem jej pierwsze strony, zabierające czytelnika do Afryki, pokazujące makabryczne obrządki rytualne, tworzą bestialski obraz ciemnej natury człowieka. Realistyczne opisy w wykonaniu autorki mogą okazać się nie do przejścia dla osób wysoko wrażliwych, które w literaturze nigdy nie spotkały się z tego typu praktykami. Afryka staje się także niejako drugoplanowym bohaterem tej powieści, gdyż Daria Orlicz zabierając nas na Czarny Ląd, wspomina o pladze bezdomności wśród małoletnich, pokazując przy tym jak pełny kontrastów jest ten kontynent. Wszystko to zmusza do głębszej refleksji, ale przede wszystkim wywołuje ogromne poczucie strachu i trwogi w temacie tego, co dzieje się na naszym świecie.
Daria Orlicz, pokazując mroczną, głęboką skrywaną naturę człowieka, stosuje trafiony zabieg narracyjny, który wzmacnia odczuwalne bezpieczne zło, jakie czytelnik poznaje w zaciszu swojego domu. To rozdziały, w których do głosu dochodzi morderca, pokazując swoją perspektywę. Wejście w głowę tej postaci, poznanie jej myśli, w tym usprawiedliwienie dokonanych czynów, mrożą krew w żyłach. Warstwa ta także w przykuwający uwagę sposób, unaocznia, że właśnie piekło czai się tuż za rogiem, a sadystycznym psychopatą może być każdy, kogo znamy.
"Jedna z nas musi umrzeć" to po mistrzowsku skrojona intryga kryminalna, gdyż fabuła serwuje nam kilku podejrzanych i praktycznie do samego końca, ciężko zgadnąć, kto jest bestią w ludzkiej skórze. Autorka umiejętnie myli tropy, nakierowuje podejrzenia w stosunku do niewinnych, a w końcu, eksponuje dość nieprzewidywalne zakończenie. A to przecież cenimy w tego typu mrocznych thrillerach, budzących dreszcze na naszym ciele.
Daria Orlicz wspomina w fabule swojej książki, że całkiem niedawno szwedzcy naukowcy wyodrębnili pewien gen, którego obniżona aktywność może zwiększać w człowieku agresję. Wszystko więc wskazuje na to, że Lena "Osa" Osowska będzie miała co robić w kolejnych częściach tego dobrze zapowiadającego się cyklu. I to mnie bardzo cieszy!
https://www.subiektywnieoksiazkach.pl/
"Nie o takich rzeczach się słyszy, człowiek to bestia przecież, szczególnie zdesperowany".
Tytuł nowego cyklu Darii Orlicz to "Piekło za rogiem", bo takowe rzeczywiście istnieje, rodząc się w ludzkiej duszy i powoli wypełzające na zewnątrz. I właśnie prawdziwe piekło znajdziecie na łamach najnowszej powieści autorki. Piekło, które przeraża, bo jest tak blisko, tuż obok, a...
"To wszystko jest jakoś podejrzane".
Jedną z epizodycznych bohaterek tej książki jest paraponera clavata, czyli mrówka występująca w Ameryce Południowej. Przez tubylców nazywana "mrówką pociskową", gdyż to owad, który za sprawą swojego użądlenia potrafi zadać najbardziej nieznośny ból, jaki występuje w świecie przyrody. Ból utrzymujący się nawet przez 24 godziny. I za takie smaczki wplatane w fabułę, uwielbiam twórczość Wojciecha Kulawskiego, który w swojej najnowszej powieści pokazał czytelnikom nieco inne oblicze.
Wojciech Kulawski to mieszkaniec Rzeszowa, który pisanie traktuje jak przygodę życia. Pracuje w korporacji w branży IT, tańczy Tango Argentyńskie, Bachatę i Kizombę. Autor zadebiutował dwoma opowiadaniami w antologii "Przedświt". Jest laureatem licznych nagród i wyróżnień w konkursach literackich. Lubi różnorodność, dlatego eksperymentuje z wieloma gatunkami.
Policjantka Marzena Gibała wraz ze swoją koleżanką Jadwigą Zając wyjeżdża na urlop na egzotyczne Baleary. Na miejscu, zupełnie niespodziewanie spotyka swoją dawną znajomą, Iwoną Strychalską i jej czarującego narzeczonego Benito Carrillo. Cała czwórka dobrze bawi się na egzotycznych wakacjach do czasu aż w trakcie rejsu jachtem na popularną imprezę w pianie, wyławiają z wody dwójkę rozbitków. Uwikłani w niebezpieczną grę, stają w obliczu nieprzewidywalnych wydarzeń.
Lubię poznawać nieco inne oblicze pisarskie znanych mi autorów. A "Humbug" to właśnie książka, która w pełnej krasie pokazuje, że Wojciech Kulawski potrafi czerpać pełnymi garściami z masy popkulturowych obrazów różnych dziedzin sztuki i inspirację tę przekuć na poprawną w formie i przede wszystkim mającą wymiar rozrywkowy, kryminalną historię. Przy tym wszystkim, umiejętnie zachowuje cząstkę tego, co w jego twórczości lubimy najbardziej, bo w fabułę wplata ciekawostki, jakie wpływają na jej atrakcyjność. Z tego też względu powieść ta zdecydowanie będzie mi się kojarzyła z pewnym ślimakiem mieszkającym w ciepłych morzach i oceanach raf koralowych oraz wspomnianą wcześniej jadowitą mrówką.
Wojciech Kulawski pod płaszczem kryminalnej intrygi, wciąga czytelnika w przerysowany świat przestępców, zbrodni i… zaskakujących romansów. Tym samym, ze sporą dawką humoru, nawiązuje do popularnych w ostatnich latach mafijnych klimatów. Tę hybrydę, będącą w pewnej części parodią znanych nam schematów stosowanych przez literatów i ludzi filmu, czyta się trochę z przymrużeniem oka. Nie zmienia to jednak faktu, że jej akcja pędzi z zawrotną prędkością, a zakończenie potrafi zaskoczyć swoim nieprzewidywalnym akcentem.
Najbardziej barwną i osobliwą bohaterką tej książki jest Jadwiga, której potencjał umysłowy i cielesny rozwija się ze strony na stronę. Wojciech Kulawski tworząc tę postać, zręcznie połączył absurd, groteskę i prześmiewcze wzorce, jakie w ostatnich latach spotykamy na łamach różnorakich książek.
"Humbug" to słowo, które w ostatnim czasie znowu staje się modne w naszym literackim świecie. Słowo świetnie wpisujące się w całą nieszablonową konwencję tego kryminału, który pokazuje, że Wojciech Kulawski posiada naprawdę spory dystans do własnej twórczości, wplatając w fabułę tej książki samego siebie. Z tego też względu, skończyłam czytać tę powieść z uśmiechem na twarzy i z pytaniem, czy grzyby psathyrelle speciale istnieją w rzeczywistości?
https://www.subiektywnieoksiazkach.pl/
"To wszystko jest jakoś podejrzane".
Jedną z epizodycznych bohaterek tej książki jest paraponera clavata, czyli mrówka występująca w Ameryce Południowej. Przez tubylców nazywana "mrówką pociskową", gdyż to owad, który za sprawą swojego użądlenia potrafi zadać najbardziej nieznośny ból, jaki występuje w świecie przyrody. Ból utrzymujący się nawet przez 24 godziny. I za...
"Hazard. Emocje i pieniądze… Odwieczna ludzka pasja".
Nocą wszystko nabiera zupełnie innego wymiaru. Podobnie jest z tym zbiorem reportaży, po lekturze którego, Rio de Janeiro, miejsce najbardziej znanego karnawału na świecie, zmienia swoje oblicze. W informacji turystycznej i folderach reklamowych z pewnością nie znajdziecie ukazanego w tej książce, niebezpiecznego kolorytu tego wielomilionowego miasta. I tylko jedno was nie zdziwi – potwierdzenie, że życie nie jest wyłącznie czarne ani białe.
Łukasz Czeszumski od wielu lat jako reporter, spotyka się z ludźmi i opowiada ich historie. Zadebiutował w 2015 r. książką pt. "Biały szlak. Reportaże ze świata wojny kokainowej". Mieszkał w wielu miejscach obu Ameryk, swoje teksty publikował w "Polityce", "Angorze" oraz magazynie "Focus". Najbardziej fascynuje go Rio de Janeiro.
"Rio, noc" to zbiór czternastu reportaży, do jakich materiały autor zbierał w listopadzie i grudniu 2022 roku. Teksty pokazują życie mieszkańców Rio de Janeiro, począwszy od dilera dostarczającego narkotyki różnej maści odbiorcom, a skończywszy na byłym oficerze BOPU, który stał się płatnym zabójcą. Nie brakuje także przekroczenia granic faweli, w której zginąć można na wiele sposobów i z najróżniejszych powodów.
Rio de Janeiro to pierwszoplanowy bohater najnowszej książki Łukasza Czeszumskiego, ale to właśnie ludzie ukazani na jej łamach, tworzą niepodrabialny klimat tego miejsca. Ludzie, z którymi reporter osobiście rozmawiał, o których słyszał i którzy stali się już legendami tego miasta. A trzeba przyznać, że poczet tych postaci jest niezwykle ciekawy i gdyby nie Łukasz Czeszumski, chyba nikt z nas nie miałby okazji poznania ich osobliwych losów. Jest Valmir, były policjant, który prowadził największe śledztwa i nigdy nie dał się skorumpować. Jest Luan, którego muzyka o zabijaniu policjantów zaprowadziła do więzienia. Jest Vanessa, dla której randka z pewnym profesorem stała się początkiem koszmaru. Jest jeszcze kilku innych bohaterów i perspektywa każdego z nich uczy polskiego czytelnika czegoś nowego, nie tylko o Rio, ale także o sobie, o wielowymiarowej ludzkiej naturze.
Cały zbiór "Rio, noc" to kopalnia mało znanych informacji o tej części świata, ale kilka reportaży zasługuje na szczególną uwagę. Dzięki "Zakazanym rytmom" dowiecie się, że w fawelach zwalcza się zakazaną muzykę, bo brazylijskie prawo zabrania rozpowszechniania utworów gloryfikujących zbrodnie. "Niezłomny" to historia kariery byłego policjanta, która przedstawia dość zatrważający wniosek mówiący o tym, że wśród przestępców jest o wiele więcej etyki, niż w wymiarze sprawiedliwości. "Ostatnia noc w Chapadao" wprowadza natomiast pewien dreszczyk zagrożenia, zabierając czytelnika do świata narkotykowych interesów i strzelanin z policją.
"Rio jest wspaniałe, ale potrafi też być piekłem". To zdanie jest idealnym podsumowaniem tego unikalnego zbioru reportaży, gdyż historie opisane na łamach tej książki pokazują polskiemu czytelnikowi dwoistą naturę miasta. Łukasz Czeszumski swoim najnowszym dziełem serwuje nam podróż na drugi kontynent, do świata i ludzi, którzy budzą wiele ambiwalentnych emocji. Warto skusić się na tę wycieczkę i zrozumieć dzięki niej, że "Życie pełne jest absurdów i okrucieństw, lecz wypełnia je przede wszystkim radość".
https://www.subiektywnieoksiazkach.pl/
"Hazard. Emocje i pieniądze… Odwieczna ludzka pasja".
Nocą wszystko nabiera zupełnie innego wymiaru. Podobnie jest z tym zbiorem reportaży, po lekturze którego, Rio de Janeiro, miejsce najbardziej znanego karnawału na świecie, zmienia swoje oblicze. W informacji turystycznej i folderach reklamowych z pewnością nie znajdziecie ukazanego w tej książce, niebezpiecznego...
"Przeszłość, choć to przeszłość, a więc coś, co było, jednak jest nieprzewidywalna. Ileż ma dla nas niespodzianek, co? Odkrywając ją, odkrywamy siebie".
To była dość krótka podróż, ale jakże odżywcza i pouczająca. Podróż pomiędzy kontynentami, podróż w głąb niezbadanej ludzkiej natury. Trochę metafizyczna, momentami wzruszająca i na pewno skłaniająca do refleksji w temacie duchowego wymiaru naszego życia. Podróż, która także pozwala poznać chwytający za serce utwór muzyczny będący jednocześnie tytułem tej książki.
Ewa Pruchnik to absolwentka szkoły lotniczej i filologii słowiańskiej. Autorka mieszka obecnie wraz z mężem w Piasecznie pod Warszawą. Posiada czterech dorosłych synów. W 2018 r. wydała książkę pt. "Emi", w 2020 r. "Samolot z papieru", a w 2022 r. powieść pt. "W cieniu dobrych drzew".
Stanley Heart urodził się w Nowym Jorku, jednak jego rodzinne korzenie znajdują się w Polsce. Nastolatkowi materialnie niczego nie brakuje, ale powtarzająca się co jakiś czas melancholia matki i zatroskanie ojca, wpływają na jego relacje z rodzicami. Pewnego dnia chłopak dowiaduje się, że posiada pradziadka, który zaprasza go do Polski. W domu swojego krewnego poznaje tajemniczego Mnicha oraz Adelinę, tym samym zbliżając się do odkrycia rodzinnego sekretu.
"Ballada o Adelinie" to krótka, bo mająca niecałe sto stron, minipowieść, na temat której nie można zbyt dużo napisać, aby nie zdradzić jej esencji ukrytej w słowach, zdaniach i całych akapitach. Ewa Pruchnik swoją historią zabiera nas bowiem w miejsce, gdzie stykają się ze sobą dwa światy, a granica pomiędzy nimi zostaje w pewnym momencie zatarta. Co ciekawe, czytelnik praktycznie do samego końca nie zdaje sobie sprawy z tej swoistej gry, co oczywiście w finale wywołuje efekt zaskoczenia.
Autorka w tej kameralnej, ale jednocześnie treściwej opowieści, zastosowała trafiony zabieg pierwszoosobowej narracji protagonisty, dzięki czemu czytelnik bardzo mocno wchodzi w rolę Stanleya, Bohatera, którego pozornie szczęśliwe życie wcale takie do końca nie jest. Towarzysząca mu tęsknota, której nie potrafi zidentyfikować, zagadkowe zachowanie rodziców i przewijające się imię Adeliny to elementy budująca klimat tej książki. Wiadomo bowiem, że w tej rodzinie musiało się coś wydarzyć, a dochodzenie do rozwiązania tej zagadki okazuje się nadzwyczaj wzbogacające.
"Ballada o Adelinie" to opowieść o sile wspomnień, bo jak mówi jeden z jej bohaterów "Wspomnienia są jak taki most, który przerzuca nas do tamtych momentów życia, i przeżywamy je na nowo". Opowieść o sile rozmowy, której tak często brakuje we współczesnych rodzinach, a także w międzypokoleniowych relacjach. To także opowieść o traumie, jaka naznacza nasze życie i o tym, że być może istnieje coś niemierzalnego, niedającego się objąć naszymi zmysłami.
Ewa Pruchnik oddaje w ręce czytelników historię z przesłaniem, w której fabule odnajdzie się niemal każdy, niezależnie od wieku. To bowiem uniwersalna opowieść o tym, co w życiu ważne, o mocy rodziny, o błędach jakie popełniamy i także o pierwiastku tajemnicy, jaka skrywa ludzkie życie. Autorka w pełnej krasie udowadnia, że czasami mniej znaczy więcej, bo z tej miniopowieści można wynieść dla siebie naprawdę wiele. Można także przypomnieć sobie, jak mocno zbliżało nas kiedyś wspólne słuchanie muzyki na słuchawkach przy pomocy kultowego walkmana.
https://www.subiektywnieoksiazkach.pl/
"Przeszłość, choć to przeszłość, a więc coś, co było, jednak jest nieprzewidywalna. Ileż ma dla nas niespodzianek, co? Odkrywając ją, odkrywamy siebie".
To była dość krótka podróż, ale jakże odżywcza i pouczająca. Podróż pomiędzy kontynentami, podróż w głąb niezbadanej ludzkiej natury. Trochę metafizyczna, momentami wzruszająca i na pewno skłaniająca do refleksji w...
"Tak naprawdę nie istniejemy, bo jesteśmy pacynkami grającymi role…".
Od dawna nie miałam w ręku tak nieprzeciętnej i jednocześnie tak prowokującej fabularnie książki. Po jej przeczytaniu już wiem, że za jakiś czas będę musiała zajrzeć do niej jeszcze raz, aby lepiej zrozumieć zamysł autora oraz aby w gąszczu pewnego epickiego chaosu, jeszcze bardziej docenić ideę zagadkowego zakończenia. Ta książka jest sporym wyzwaniem, ale właśnie takie zostają w naszych głowach najdłużej.
Jan Jamiński jest z wykształcenia fizykiem, ale na co dzień pracuje jako analityk biznesowy w sektorze medialnym. Zadebiutował w 1996 r. tworząc poezję. Jego twórczość była publikowana w antologiach i czasopismach kulturalno-literackich. W 2019 r. wydał dobrze przyjętą powieść pt. "Perveriada".
Lata 80. XX wieku. Amerykanin Malcolm Lowry spędza swój urlop na Barbados. Zakwaterowany w hotelu California, pragnie odpocząć oraz dokończyć pisanie swojego doktoratu. Jednak już pierwszej nocy, w nowym miejscu staje się świadkiem makabrycznego spektaklu, którego obserwatorką jest pewna kobieta w czerwonej sukience. Tym samym, Malcolm zostaje wciągnięty w intrygę, której rozwiązanie jest zupełnie nieprzewidywalne.
Ta książka to gra. Gra autora z czytelnikiem, gra tytułowej Madame Margot z Malcolmem, a także gra w życzenia. Gra na kilku poziomach i płaszczyznach, wywołująca zaintrygowanie, a także pewną dozę frustracji. W tej historii nic nie jest oczywiste, a wszystko razem tworzy mocno niepokojący obraz ludzkiej natury. Jan Jamiński bowiem przenikliwie analizuje uczucie nasilającej się obsesji, rozkłada na czynniki pierwsze pragnienie władzy, a także podkreśla moc wspomnień. Wszystko to zaś skąpane zostaje w dość upajającej atmosferze Karaibów.
Konstrukcja fabularna "Madame Margot" nie ułatwia zrozumienia historii Malcolma, ale jednocześnie absorbuje i zmusza do myślenia oraz analizy każdej strony, a nawet każdego zdania. Dzieje się tak dlatego, że przeplatane między sobą krótkie rozdziały, nie zostały ułożone chronologicznie. Fabuła toczy się bowiem na kilku płaszczyznach czasowych, pokazując losy kilku bohaterów. W tym gąszczu niełatwo więc odnaleźć sedno tej opowieści, tym bardziej, że jej finał pozostawia sporo otwartych pytań.
Ważnym wątkiem powieści Jana Jamińskiego jest doktorat głównego bohatera. Praca naukowa skupiona zostaje wokół mało znanego tematu, jakim jest możliwość wykrywania przestępstw za pomocą idiolektów i właśnie jej fragmenty zostają wplecione w główną oś fabularną książki. Jak się okazuje w toku akcji, autor nieprzypadkowo nawiązuje do tej dziedziny kryminalistyki, bowiem sama książka posiada także wymiar kryminalny, ale nie taki, jaki się początkowo wydaje.
Jan Jamiński swoją powieścią zaprasza czytelnika do gry, w której finale powstaje więcej pytań, niż odpowiedzi. Poprzez tę nieco metafizyczną opowieść o losach Malcolma, Madame Margot i pozostałych bohaterów, prowokuje do przemyśleń w temacie istnienia wolnej woli. To książka, po lekturze której czytelnik próbuje, ale nie jest w stanie oprzeć się pokusie wyrażenia własnego życzenia, które przecież może się spełnić.
https://www.subiektywnieoksiazkach.pl/
"Tak naprawdę nie istniejemy, bo jesteśmy pacynkami grającymi role…".
Od dawna nie miałam w ręku tak nieprzeciętnej i jednocześnie tak prowokującej fabularnie książki. Po jej przeczytaniu już wiem, że za jakiś czas będę musiała zajrzeć do niej jeszcze raz, aby lepiej zrozumieć zamysł autora oraz aby w gąszczu pewnego epickiego chaosu, jeszcze bardziej docenić ideę...
"Czasem po prostu życie nie układa się po naszej myśli, najważniejsze to odnaleźć szczęście w tych warunkach, jakie nas spotkają".
Scena z tej książki, w której padają słowa będące jednocześnie jej tytułem, zostanie ze mną już chyba na zawsze. Scena wywołująca łzy, wielkie wzruszenie i ogrom refleksji w temacie złożoności ludzkiej natury. Jak więc widać, nie jest to łatwa opowieść, ale tym bardziej warto się z nią zmierzyć, bo za takie emocje kochamy siłę literatury.
Marta Maciejewska to absolwentka Uniwersytetu Zielonogórskiego, która dzięki pisaniu wyraża siebie. Tworzenie daje jej ukojenie i zapewnia odskocznię od rzeczywistości. Autorka poprzez swoje książki chce być bliżej kobiet oraz pragnie poruszać ważne tematy i równocześnie zapewniać relaks. Kocha podróżować, nienawidzi gotować. Szczęśliwa mama na pełen etat.
Anna ma osiemnaście lat, ambitne plany dotyczące przyszłych studiów architektonicznych i całe życie przed sobą. Wszystko zmienia dzień, gdy dziewczyna w traumatycznych okolicznościach zachodzi w niechcianą ciążę. Pojawienie się dziecka nie pozwoli jej zrealizować powziętych planów, a zawód w oczach matki wpłynie na ich wzajemne stosunki. Przed Anną wielkie wyzwanie oraz decyzja dotycząca nowego życia rozwijającego się w jej ciele.
Takie zaangażowane społecznie książki powinniśmy czytać. Książki nacechowane realizmem, ukazujące dramaty i moralnie trudne decyzje. Książki wartościowe, bo takową właśnie jest "Proszę, pokochaj mnie, mamo!". Marta Maciejewska bowiem po doskonałej powieści pt. "1200 gramów szczęścia" znowu dotyka tematu macierzyństwa, ale tym raczej od zupełnie innej strony. Serwując historię Anny, stawia czytelników przed nie lada dylematem. Poprzez zastosowanie pierwszoosobowej narracji protagonistki, wchodzi w głowę młodej osoby, dopiero zaczynającej dorosłe życie, która musi podjąć decyzję, jaka w każdym możliwym wariancie, zmieni jej codzienność. I to, co początkowo wydaje się dość jasną i klarowną sytuacją, ze strony na stronę nabiera zupełnie głębszego wydźwięku, ujawniającego koszmarną prawdę.
"Proszę, pokochaj mnie, mamo!" to książka o niechcianej ciąży, ale nie tylko. Marta Maciejewska wplata bowiem w jej fabułę ważne zjawiska i ludzkie postawy. Autorka kreśli zatrważający obraz hejtu ze strony szkolnej społeczności, z jakim we współczesnym, cyfrowym świecie muszą mierzyć się młode mamy. Uświadamia w temacie adopcji, podkreśla jak ważna jest działalność Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, a także pokazuje w pełnej krasie, jak działa swoisty mechanizm wyparcia w przypadku doznania głębokiej krzywdy. Nie da się przy tym ukryć, że dość mocno doświadcza główną bohaterkę, ale dzięki temu jej kreacja jest wyrazista i prawdziwa.
Marta Maciejewska nie bez przyczyny dedykuje tę książkę wszystkim kobietom, które z różnych powodów zostały same ze swoimi problemami. Historia Ani bowiem bezsprzecznie posiada pewną moc sprawczą, gdyż pokazuje życie takim, jakie jest, bez koloryzowania, ale jednocześnie daje nadzieję na lepsze jutro. Takie przesłanie wybrzmiewa z tej historii, która de facto się nie kończy. Autorka ostatnim akapitem swojej książki zapowiada bowiem jej kontynuację, sądząc po treści tych kilku zdań, dość mocną kontynuację.
Niezwykle symboliczna okładka "Proszę, pokochaj mnie, mamo!" pokazuje dobitnie, że oprócz pełnego jasnych barw oblicza macierzyństwa, istnieje także druga strona bycia rodzicem, ta mroczniejsza, często okupiona cierpieniem. Obydwie wywołują skrajne emocje, podobnie jak cała ta książka. Warto je literacko przeżyć.
https://www.subiektywnieoksiazkach.pl
"Czasem po prostu życie nie układa się po naszej myśli, najważniejsze to odnaleźć szczęście w tych warunkach, jakie nas spotkają".
Scena z tej książki, w której padają słowa będące jednocześnie jej tytułem, zostanie ze mną już chyba na zawsze. Scena wywołująca łzy, wielkie wzruszenie i ogrom refleksji w temacie złożoności ludzkiej natury. Jak więc widać, nie jest to łatwa...
"Zapraszamy Cię do odkrycia, jak pełne smaku i zaskakujące mogą być świąteczne dania w wersji wegańskiej".
Przed nami święta, a to oznacza celebrowanie wspólnych chwil z najbliższymi w towarzystwie jedzenia. I oczywiście wiadomo, że o tradycję trzeba dbać to jednak czasami warto wyjść ze swojej strefy komfortu i spróbować czegoś nowego. Kotlety z grochu? A może pomidorowy piernik? Brzmi niekonwencjonalnie, ale z pewnością smakuje wybornie.
"Wegańskie święta. Poradnik z przepisami" to książka zawierająca w sobie aż 85 przepisów kuchni wegańskiej, ukierunkowanych na świąteczne dania. Publikacja została podzielona na dziesięć głównych części zorientowanych wokół takich potraw jak: zupy, bigosy i dania z kapusty, pasztety, pierogi, sałatki, przekąski, napoje, dania główne, ciasta i desery oraz dodatki. Autorkami e-booka są Edyta Muł-Pałka i Bożena Sobieraj.
Zaskoczenie może okazać się słowem towarzyszącym wam podczas przeglądania przepisów, jakie autorki zawarły w tej publikacji. Takowe uczucie pojawia się już bowiem przy pierwszym rozdziale pokazującym różnoraki wymiar świątecznych zup – od tej tradycyjnej, wigilijnej zupy grzybowej po zupę migdałową. Podobnie rzecz ma się z częścią dotyczącą różnych wariantów bigosów – począwszy od bigosu z suszonymi owocami, a skończywszy na bigosie z wege kiełbasą. Trudno nie skusić się na przetestowanie takich kulinarnych inspiracji.
Same pomysły na nietuzinkowe świąteczne dania wege to jednak nie wszystko, by zachęcić do wypróbowania zawartych w książce przepisów. W tego typu zbiorze bowiem oprócz samego smaku, liczy się także forma podania. Autorki doskonale zdawały sobie z tego faktu sprawę, gdyż każdy z osiemdziesięciu pięciu przepisów posiada listę składników potrzebnych do przygotowania danej potrawy, a także przystępnie podany opis poszczególnych czynności. Do tego wszystkiego, każda receptura zawiera niezwykle przydatne, praktyczne porady, a także element będący wartością dodaną tej publikacji, czyli niezbędnik kuchenny przedstawiający w pigułce, jakie urządzenia trzeba posiadać, aby zrobić świąteczny przysmak. Na uwagę zasługuje także swoiste słowo wstępne przed każdym rozdziałem zawierające krótkie odniesienie do historii albo przydatne porady i inspirujące myśli.
Jemy także oczami, więc przy okazji czytania tej książki nasz apetyt wrasta wprost proporcjonalnie do ilości przejrzanych stron. A wszystko to za sprawą estetycznych fotografii przedstawianych potraw, które wplecione pomiędzy przepisy, inspirują do działania. Moje serce skradły zdjęcia wegańskich ciast, dzięki którym już poczułam klimat nadchodzących świąt.
"Wegańskie święta. Poradnik z przepisami" to praktyczna kopalnia kulinarnych inspiracji, stawiająca na przepisy przyjazne zwierzętom i naszemu zdrowiu. Jak bowiem pokazują Edyta Muł-Pałka i Bożena Sobieraj, na stole może być pełno i różnorodnie bez tradycyjnego karpia i góry mięsiwa, a smalec z fasoli z jabłkiem może stać się hitem waszych bożonarodzeniowych stołów.
https://www.subiektywnieoksiazkach.pl/
"Zapraszamy Cię do odkrycia, jak pełne smaku i zaskakujące mogą być świąteczne dania w wersji wegańskiej".
Przed nami święta, a to oznacza celebrowanie wspólnych chwil z najbliższymi w towarzystwie jedzenia. I oczywiście wiadomo, że o tradycję trzeba dbać to jednak czasami warto wyjść ze swojej strefy komfortu i spróbować czegoś nowego. Kotlety z grochu? A może pomidorowy...
"Przypuszczalnie wiele z tego, co mogłoby nam pomóc w pełniejszym odtworzeniu historii przypraw, jeszcze nie odkryto, a wiele śladów zostało utraconych".
Po lekturze tej książki zupełnie inaczej spojrzycie na przyprawy znajdujące się w waszej kuchni. Na te, które dodają smaku waszym ulubionym potrawom i bez których po prostu nie da się smacznie zjeść. Jak bowiem pokazuje ta publikacja, imbir, cynamon, kardamon, gałka muszkatołowa, goździki czy też pieprz, bezdyskusyjnie wpłynęły na dzieje świata. I co ciekawe, czasami były cenniejsze niż złoto.
Thomas Reinertsen Berg to norweski pisarz i dziennikarz, absolwent literaturoznawstwa. Jest ekspertem do spraw Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej. Jego fascynacja mapami zaowocowała wydaniem książki pt. "Teatr świata. Mapy, które tworzą historię", jaka została przetłumaczona na kilkanaście języków.
"Na koniec świata. Przyprawy, które zmieniły historię" to publikacja ukazująca dzieje najważniejszych przypraw świata, czyli cynamonu, goździków, gałki muszkatołowej, pieprzu, imbiru i kardamonu. Książka została podzielona na jedenaście rozdziałów przedstawiających drogę tychże przypraw po ziemskim globie.
Ależ to była podróż! Podróż w przeszłość po epokach i krainach, której towarzyszył korzenno-słodki zapach cynamonu, aromat imbiru i lekko pikantny smak pieprzu. Thomas Reinertsen Berg na niemal czterystu stronach kreśli w sposób niezwykle obrazowy, historię dziejów świata w oparciu o łączący poszczególne wieki wspólny element, którym są przyprawy. I trzeba jasno podkreślić, że pomimo ogromu dat i faktów historycznych, autor przekazuje swoją wiedzę w sposób niezwykle przystępny, unikając akademickiego zacięcia, a w zamian za to, serwując czytelnikowi masę ciekawostek, które najbardziej zapadają w pamięci. Nie da się również ukryć, że solidne przygotowanie norweskiego pisarza i ogrom materiałów, na jakich bazował pisząc tę książkę, wywołują wielki podziw i szacunek.
Czy wiecie, że muszkatołowiec dożywa stu lat? Czy słyszeliście o tym, że Ramzesowi II włożono pieprz do nosa jeszcze za życia? Czy zastanawialiście się, dlaczego od czasów oficjalnego ogłoszenia pandemii na świecie, znacząco wzrosło wśród ludzi spożycie przypraw korzennych? Przywołane nietuzinkowe fakty i ciekawostki, swobodnie wplatane w historyczną narrację, wzbudzają zaintrygowanie i przede wszystkim pozwalają czytelnikowi łatwiej przyswoić lub odświeżyć sobie nabytą już kiedyś wiedzę. A tej w książce nie brakuje, gdyż Thomas Reinertsen Berg zabiera nas do czasów panowania faraonów, do wieków, gdy rządzili chińscy cesarze, na europejskie dwory i na morza pełne żaglowców przewożących przyprawy. Jak więc widać, przekrój historyczny tej publikacji jest naprawdę szeroki, co jedynie stanowi o jej wysokiej wartości poznawczej.
Zachwyt intelektualny nad tym obszernym dziełem idzie w parze z zachwytem nad estetyką jego wydania. Twarda oprawa, dobrej jakości papier, przyjazna dla oka czcionka i wplatane pomiędzy poszczególne rozdziały kolorowe ilustracje powodują, że obcowanie z taką książką staje się samą przyjemnością.
Thomas Reinertsen Berg oddaje w ręce polskiego czytelnika książkę nietuzinkową, która zaskakuje na wielu polach, ale także inspiruje kulinarnie. Być może nie zechcecie zrobić własnej wzmacniającej zupy z imbirem, której jednym ze składników są jądra kozła, ale już pierniczki, zwane też chlebkami imbirowymi mogą was skusić. Nie ma na naszym rynku drugiej takiej publikacji, więc warto udać się w podróż "Na koniec świata" i poznać "Przyprawy, które zmieniły historię".
https://www.subiektywnieoksiazkach.pl/
"Przypuszczalnie wiele z tego, co mogłoby nam pomóc w pełniejszym odtworzeniu historii przypraw, jeszcze nie odkryto, a wiele śladów zostało utraconych".
Po lekturze tej książki zupełnie inaczej spojrzycie na przyprawy znajdujące się w waszej kuchni. Na te, które dodają smaku waszym ulubionym potrawom i bez których po prostu nie da się smacznie zjeść. Jak bowiem pokazuje...
"Czasem gra toczyła się sama".
Podobnież twierdzi się, że każde miasto powinno mieć swój kryminał. I jakkolwiek dwuznacznie by to brzmiało, to jednak nie da się zaprzeczyć, że atrakcyjnym wydaje się umiejscowienie zbrodni w konkretnej metropolii skąpanej w zagadkowym sosie ludzkich tajemnic i głęboko skrywanych demonów. Dzięki temu wyśmienitemu debiutowi, takiego kryminału doczekał się Piotrków Trybunalski, co oznacza, że retro kryminalna mapa Polski wzbogaciła się o kolejne miejsce warte poznania.
Aleksandra Gehrke pochodzi z Piotrkowa Trybunalskiego, ale od 2004 r. mieszka wraz z rodziną w Niemczech. W 2016 r. debiutowała opowiadaniem pt. "Żuraw na niebie", które zajęło drugie miejsce w konkursie "Kryminalny maj" organizowanym przez portal Wywrotka.pl. Autorka jest z zawodu informatykiem śledczym, pasjonuje ją XIX wiek oraz lokalna historia.
Piotrków, gubernia zaboru rosyjskiego, rok 1881. Młoda nauczycielka Zofia Jaworska zostaje podejrzana o posiadanie nielegalnych książek. Kobieta traci swoje źródło utrzymania, więc nie mając wyjścia przyjmuje propozycję wyjazdu do posiadłości na obrzeżach miasta, aby tam zająć się nauką jedenastoletniej dziewczynki. W nowym miejscu, tuż po uroczystej kolacji, pokojówka znajduje martwą panią domu. Rozpoczyna się oficjalne śledztwo, w którym znaczącą rolę odgrywa właśnie Zofia.
Retro zbrodnia utrzymuje swoją popularność na naszym polskim rynku książkowym od wielu już lat, bo przecież chętnie sięgamy po kryminały retro zapewniające nam wędrówkę w przeszłość w towarzystwie zagadkowej śmierci. W taką podróż zabiera nas także Aleksandra Gehrke i trzeba przyznać, że poziom zarówno warsztatowy, jak i fabularny jej debiutanckiej powieści zasługuje na wielkie słowa uznania. Autorka zachowuje bowiem równowagę pomiędzy trzema płaszczyznami swojej książki, czyli pomiędzy jej warstwą historyczną, warstwą kryminalną oraz warstwą obyczajową z zarysowanym wątkiem miłosnym. A do tego wszystkiego, poprzez liczne dialogi i ograniczenie do minimum opisów, wprowadza dynamikę tak potrzebną w tego typu literaturze gatunkowej.
Zagadka kryminalna stworzona piórem Aleksandry Gehrke to prawdziwa uczta czytelnicza dla miłośników wszelakich łamigłówek. Autorka funduje bowiem czytelnikowi zagadkę, do której rozwiązania prowadzi wiele dróg. Dochodzenie prowadzone przez śledczego Piotra Marinowa, ze strony na stronę komplikuje się coraz bardziej, a pewne odkrycia serwowane w fabule, pobudzają wyobraźnię czytelnika do kreowania własnych scenariuszy. Co ważne, pewne wątki daje się dość szybko przewidzieć, ale odkrywana przeszłość bohaterów i ich głęboko skrywane tajemnice, skłaniają do zastanowienia się nad motywem zbrodni, a to zawsze najbardziej intryguje.
Mamy retro kryminał, a więc nie sposób nie odnieść się do realiów epoki, w jakiej dzieje się akcja "Gdy powracają cienie". W książce oprócz ukazania skomplikowanych stosunków polsko – rosyjskich tamtych czasów, czytelnik otrzymuje także pokaźną dawkę wiedzy na temat życia codziennego mieszkańców Piotrkowa. Począwszy od tego, jakie leki były wówczas dostępne w aptekach, a skończywszy na elementach garderoby i układzie ulic tego miasta. Takie detale, które wyławia się w trakcie czytania, zdecydowanie oddają klimat epoki, w jakiej osadzona została ta opowieść.
"Gdy powracają cienie" to pełnokrwisty kryminał retro, w którym miłośnicy tego gatunku znajdą po mistrzowsku skonstruowaną intrygę kryminalną, oddane realia epoki XIX wieku, a także wyraźnie przedstawione kreacje psychologiczne bohaterów. Jest jeszcze coś, co dodaje smaczku całej tej historii — to miłość, która rozwija się niespiesznie w świecie, w którym związek Polki z Rosjaninem nastręczał wiele trudności, a przede wszystkim oznaczał ostracyzm społeczny. Nie możecie przegapić tego debiutu w swoich czytelniczych wyborach!
https://www.subiektywnieoksiazkach.pl/
"Czasem gra toczyła się sama".
Podobnież twierdzi się, że każde miasto powinno mieć swój kryminał. I jakkolwiek dwuznacznie by to brzmiało, to jednak nie da się zaprzeczyć, że atrakcyjnym wydaje się umiejscowienie zbrodni w konkretnej metropolii skąpanej w zagadkowym sosie ludzkich tajemnic i głęboko skrywanych demonów. Dzięki temu wyśmienitemu debiutowi, takiego...
2023-12-08
"Mikołaja można teraz spotkać w każdym supermarkecie. A człowieka, który bezinteresownie jest w stanie poświęcić drugiemu cały wolny dzień, to ze świecą szukać".
Poznajcie osiem opowiadań przedstawiających historie niosące nadzieję, radość i wiarę w sens Bożego Narodzenia. Ich moc tkwi w różnorodności, która przecież tak mocno definiuje duchowy wymiar świąt. W tych opowieściach każdy znajdzie swoją gwiazdę, a jej literacki blask ogrzeje najbardziej zmarznięte serca.
"A na niebie blask od gwiazd" to zbiór opowiadań, których autorkami są Beata Agopsowicz, Renata Czerwińska, Daria Kaszubowska, Małgorzata Lis, Emilia Litwinko, Magdalena Mikutel, Natalia Przeździk i Katarzyna Targosz. Ich wspólnym elementem jest wątek Bożego Narodzenia.
Beata Agopsowicz zabiera nas do świata, w jakim trzeba funkcjonować po utracie bliskich nam osób. Renata Czerwińska przesuwa wskazówki zegara i funduje nam wędrówkę w przeszłość. Daria Kaszubowska zabiera nas na klimatyczne Kaszuby. Małgorzata Lis pisze o nielubieniu siebie. Emilia Litwinko zadaje mądre pytania. Magdalena Mikutel dotyka tematu autyzmu. Natalia Przeździk pisze o stracie męża, a Katarzyna Targosz zabiera nas do iście magicznego pensjonatu. Jak więc widać, opowiadania zawarte w tym zbiorze to mnogość wątków i motywów skąpanych w bożonarodzeniowym sosie, bez ulepszaczy i sztucznych konserwantów. Historie stworzone piórem wyżej wymienionych autorek to samo życie, które jak pokazuje ich fabuła, nie jest tylko czarne i białe, ale posiada wiele różnych barw i odcieni.
W całym zbiorze moją szczególną uwagę zwróciły cztery opowiadania. Małgorzata Lis w swojej opowieści, której jednym z bohaterów jest pies Ciapek, dotknęła tematu nielubienia siebie i oceniania innych, wywołując przy tym uśmiech na mojej twarzy. Najbardziej wzruszającym okazało się opowiadanie Magdaleny Mikutel pt. "Ciemność jej nie ogarnęła" dotykające tematu pewnego pogubienia w obliczu choroby dziecka. Moje zaciekawienie wzbudziła także propozycja Katarzyny Targosz pt. "Aniołowy Wierch" zabierająca czytelnika w góry, do nietuzinkowego pensjonatu. Uwagę zwraca także pomysł Renaty Czerwińskiej, która poprzez pewną wędrówkę w przeszłość, uśmiecha się do miłośników klimatów retro.
Warto podkreślić, że choć to tak różne Opowieści na Boże Narodzenie to jednak łączy je podana w lekkiej formie, refleksja o prawdziwej mocy świątecznego czasu. Czasu, który obecnie tak mocno przysłonięty został wszechobecną komercją, jaką symbolizuje, chociażby wyścig po największą choinkę i najwięcej potraw na stole. W opowiadaniach autorek odnaleźć można bowiem istotne przemyślenia i refleksje, które mówią o tym, co ważne i czym tak naprawdę jest wiara.
"A na niebie blask od gwiazd" da wam to wszystko, czego wasze serce potrzebuje (nie tylko) na święta. Pozwólcie sobie dzięki tym gwiazdkowym opowiadaniom na nowo odkryć magię grudniowego czasu.
https://www.subiektywnieoksiazkach.pl/
"Mikołaja można teraz spotkać w każdym supermarkecie. A człowieka, który bezinteresownie jest w stanie poświęcić drugiemu cały wolny dzień, to ze świecą szukać".
Poznajcie osiem opowiadań przedstawiających historie niosące nadzieję, radość i wiarę w sens Bożego Narodzenia. Ich moc tkwi w różnorodności, która przecież tak mocno definiuje duchowy wymiar świąt. W tych...
"A Wy nie bądźcie tacy pewni, że jak czegoś nie widzicie, to tego nie ma".
To książka wielokrotnego użytku. Książka o rzeczach różnych i różnistych, o rzeczach ważnych i ważniejszych, czyli o tym wszystkim, z czego składa się nasze życie. Napisana w nieco gawędziarskim stylu, skłaniająca do pogłębionej refleksji dotyczącej wielu obszarów naszej codziennej egzystencji. Brakuje obecnie na naszym polskim rynku wydawniczym takich właśnie zbiorów.
Jędrzej Fijałkowski to absolwent studiów dziennikarskich z wieloletnią praktyką w tej branży. Autor pisze i redaguje teksty, jest copywriterem, współpracował z wieloma polskimi czasopismami takimi, jak "Polityka", "Express Wieczorny", "Nieznany Świat" czy "Twoje Imperium". Publicysta w "Czwartym wymiarze".
"A dookoła nas rzeczy różne" to zbiór ponad stu minifelietonów i miniopowiadań utrzymanych najczęściej w wyczuwalnym, osobistym tonie autora, które dotykają różnorakich tematów społecznych i egzystencjalnych. Warto przy tym zaznaczyć, że zakres rzeczowy tychże tekstów jest niezwykle szeroki, zaczynając od ograniczeń, jakie sami na siebie narzucamy, a kończąc na reinkarnacji i degradacji naszej planety. Jędrzej Fijałkowski swoimi celnymi spostrzeżeniami, niełatwymi pytaniami i trafnymi podsumowaniami, zaprasza czytelnika do polemiki z samym sobą, a także ze zdaniem innych.
Pomimo dość różnorodnej tematyki, czasami ocierającej się o kontrowersję, wszystkie teksty zawarte w zbiorze są napisane w lekkim i błyskotliwym stylu. Ich zwięzła forma oraz odczuwalna w niektórych akapitach ironia, zapraszają czytelnika do świata autora i co ważniejsze, angażują uwagę doborem tematów. Jest w nich bowiem makroświat i mikroświat, a także ludzki umysł dostrzegający to, czego da się zobaczyć i poczuć. Dzięki temu książka ta staje się przystępna dla szerokiego grona odbiorców, zarówno dla tych, dla których silniej mówi "czucie i wiara" i dla tych, dla których ważniejsze jest "mędrca szkiełko i oko".
Spośród tylu minifelietonów trudno wybrać te najbardziej interesujące, ale muszę przyznać, że kilka z nich zwróciło moją szczególną uwagę. "A gdyby tak…" z pięknymi, jednozdaniowymi wizjami codzienności i pytaniem retorycznym na końcu. "Gość w dom…" o pasji w opowieści o nietuzinkowym księdzu, jakiego sama chciałabym kiedyś spotkać. "Bajka o orzeszku" z prawdziwą analizą XXI wieku i trafną konstatacją, czym jest obecnie informacja. "Szczęście", czyli krótka historia o psim losie wywołująca moje wzruszenie. Sporo w tych tekstach także mało optymistycznej wizji przyszłości, jak ta w "Były drzewa…" czy "Era Acera". Najmocniejszym natomiast w swoim przekazie okazuje się uniwersalny i niezwykle intymny tekst pt. "Spowiedź mordercy", którego esencję każdy z nas może przełożyć na własne życie.
Ulotność chwili, piękno morza, powrót do natury, docenienie życia, dobroczynna moc pasji, istota zła, nieuchronność śmierci, symbioza ze zwierzętami, fizyka kwantowa, przepis na szczęście, światło w tunelu to jedynie kilka z tematów, jakie znajdziecie na łamach zbioru Jędrzeja Fijałkowskiego. Zbioru, którego treść pozwala zatrzymać się na chwilę w codziennym biegu. Zbioru, którego teksty należy sobie odpowiednio dozować, by w pełni przeanalizować ich esencję. Zbioru, który dobitnie pokazuje, że tyle światów, ilu ludzi na Ziemi, chociaż cały czas oni "Stoją obok Was…".
https://www.subiektywnieoksiazkach.pl/
"A Wy nie bądźcie tacy pewni, że jak czegoś nie widzicie, to tego nie ma".
więcej Pokaż mimo toTo książka wielokrotnego użytku. Książka o rzeczach różnych i różnistych, o rzeczach ważnych i ważniejszych, czyli o tym wszystkim, z czego składa się nasze życie. Napisana w nieco gawędziarskim stylu, skłaniająca do pogłębionej refleksji dotyczącej wielu obszarów naszej codziennej egzystencji....