-
ArtykułyAkcja recenzencka! Wygraj „Chłopaka, który okradał domy. I dziewczynę, która skradła jego serce“LubimyCzytać1
-
ArtykułyCały ocean atrakcji. Festiwal Fantastyki Pyrkon właśnie opublikował pełny program imprezyLubimyCzytać1
-
ArtykułyWeź udział w akcji recenzenckiej i wygraj książkę Julii Biel „Times New Romans”LubimyCzytać4
-
ArtykułySpotkaj Terry’ego Hayesa. Autor kultowego „Pielgrzyma” już w maju odwiedzi PolskęLubimyCzytać2
Biblioteczka
Jedna knajpka wpisała sobie w PR-owy wizerunek „niezobowiązującą atmosferę”. Kiedy spożywałem tam zamówione danie przy jednym stoliku, tuż obok, przy sąsiednim, personel – jak najbardziej niezobowiązująco – czyścił rozmrożone szuflady z chłodni. Mniej więcej tak samo ma się rzecz z zapowiedzianym na okładce tej książki „zabawnym i błyskotliwym sposobem”, w jaki Emma Southon przedstawia.
A przedstawia, oj, przedstawia – oto przed Państwem: „cholerny idiota”, „totalna świnia”, „uparty osioł”, „prawdziwy gnój”... Kiedy masz już tych błyskotliwostek po dziurki w nosie, na dobitkę Kommodus okazuje się „ciulem” (sic!), a gdy cię liczą, Karakalla próbuje uciekać „pewnie nadal sikając, biegnąc z wackiem na wierzchu”, Domicjanowi zaś wbijają sztylet „prosto w jaja”.
Trudno rozdzielić, co błyskotliwość, a co zabawność, ale któreś z nich autorka realizuje między innymi poprzez rozliczne porównania i nawiązania do współczesności: do GoodReads, Messiego, firmy Armalite, psa Hobo, Piskliwej Fromme, Jacoba Reesa-Mogga, do „jakiegoś incela na Reddicie”, do torebki Hermès Birkin...
Consilium to „coś na wzór grupy na WhatsAppie”. Ktoś rozgląda się „jak John Travolta na tym GIF-ie z »Pulp Fiction«”, a sławę można zdobyć, oskarżając Taylor Swift „no na przykład, o wysyłanie do was zatrutych listów”. Z książki można się też dowiedzieć, kto grałby Domicjana („w latach dziewięćdziesiątych Clea DuVall z uczernionymi włosami, a w osiemdziesiątych Ally Sheedy z grzywką”). I że Kaligula „dzisiaj łykałby memy jak młody rekin wodę”, a także „robiłby szalone kampanie w mediach społecznościowych, zachęcające ludzi do wsadzenia swych nowych iPhone’ów do mikrofalówki”.
W jednym miejscu autorka dogryza Cyceronowi: „Tytusowie nie pomyśleli, że istnieje jeszcze Cyceron, którego zamiłowanie do słuchania własnego głosu i patrzenia na słuchające go tłumy górowało nad wszystkim innym”. A jakieś pół książki dalej sama sobie przyklaskuje: „Wiem, że czytając to, przewracacie oczami i myślicie: »Hej, Emma, no raczej!«”. Ot, takie zderzenie samozachwytów.
Osobną kwestią jest audiobook. Lektorkę zapamiętałem, będę omijał. Nie kontroluje złożoności zdań, sypie się na wtrąceniach, rozbija pauzą frazy nierozbijalne, a z osoby o trójczłonowym imieniu robi dwie lub trzy. Czarę goryczy dopełniły „subsharyjskiej”, „haryspikach” i „defikacji”.
Jeśli jednak ktoś potrafi przeskakiwać takie rzucane pod nogi kłody, może liczyć na całkiem ciekawą książkę. Koncept, risercz, rozmach, uporządkowanie – to wszystko naprawdę da się pochwalić. Tym bardziej szkoda, że tak zmasakrowano efekt tą całkiem niepotrzebną nonszalancją.
Jedna knajpka wpisała sobie w PR-owy wizerunek „niezobowiązującą atmosferę”. Kiedy spożywałem tam zamówione danie przy jednym stoliku, tuż obok, przy sąsiednim, personel – jak najbardziej niezobowiązująco – czyścił rozmrożone szuflady z chłodni. Mniej więcej tak samo ma się rzecz z zapowiedzianym na okładce tej książki „zabawnym i błyskotliwym sposobem”, w jaki Emma Southon...
więcej mniej Pokaż mimo to
„(...) mojemu agentowi, który robi wszystko, abym nie miał w życiu innych zmartwień, jak tylko wyrobienie się z kolejnymi książkami w terminie” – jedyny wart zapamiętania cytat. Jedno podziękowanie warte więcej niż tysiąc recenzji.
To moje pierwsze spotkanie z Rogozińskim, i naprawdę przystępowałem z pozytywnym nastawieniem, i naprawdę starałem się jak najdłużej tę pozytywność podtrzymywać, ale się nie udało i już. Wyrobienie się autora z terminem klawa rzecz, ale w produkcie nie ujęło mnie dosłownie nic. Fabuła jest oryginalna jak kolejny układ szkiełek w obracanym od dwóch godzin kalejdoskopie, a ani jeden żart nie przetrwał próby czasu (gdzie t wymagało już µ).
Zakładam, że Pókiśnieg nie jest nowym, całkiem nieznanym obliczem autora, więc dopisuję sobie Rogozińskiego do coraz dłuższej listy autorów tworzących światy zaludnione narratorami żyjącymi, jedzącymi i oddychającymi tylko po to, by współnarratować, by być jak strażacy, którzy w centrum szalejącego pożaru w pierwszej kolejności wdają się w wielodygresyjne monodialogi z gapiami, a wiader, sikawek i bosaków używają głównie do zaprezentowania (gapiowi, a poprzez gapia czytelnikowi), którą nogą wstali rano z łóżka i co sądzą o tym czy o tamtym. Wszyscy wyjaśniają wszystko wszystkim, nawet kiedy się skradają. Taka ich misja, jestestwo i sens. Aż sobie popatrzyłem do Internetu, czy w literaturze przedmiotu jest już opisane pojęcie „narrator rozsiany”, ale nie znalazłem. Halo, nie szuka ktoś tematu do dysertacji?
Drugim wyznacznikiem tej prozy jest logika skeczu. Zastanawiam się, czy ktokolwiek śledzi w takich powieściach fabułę.
Za mną Rogoziński, płodny zwycięzca plebiscytów wszelakich, z armią fanów czekających na 27. albo na 34. powieść. Mistrz martwych narratur. Ciamciara wtajemniczony w sposób na Zaczytadesa.
„(...) mojemu agentowi, który robi wszystko, abym nie miał w życiu innych zmartwień, jak tylko wyrobienie się z kolejnymi książkami w terminie” – jedyny wart zapamiętania cytat. Jedno podziękowanie warte więcej niż tysiąc recenzji.
więcej Pokaż mimo toTo moje pierwsze spotkanie z Rogozińskim, i naprawdę przystępowałem z pozytywnym nastawieniem, i naprawdę starałem się jak najdłużej tę...