Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , , ,

Zakończenie, na które czekasz. Tajemnice, które pragniesz poznać. Bohaterka, która n a r e s z c i e [mówisz to z pretensją, zniecierpliwieniem] wyjawi ci swój sekret i rozwiąże ostatni, najbardziej bolesny,zaciśnięty aż do niepamięci supeł w swojej głowie. Czerwone tajemnice, białe emocje i czarne dusze.

Choćbyś była jasnowidzem, Salla Simukka w ostatnim tomie The Snow White Trilogy i tak cię zaskoczy.

Zakończenie, na które czekasz. Tajemnice, które pragniesz poznać. Bohaterka, która n a r e s z c i e [mówisz to z pretensją, zniecierpliwieniem] wyjawi ci swój sekret i rozwiąże ostatni, najbardziej bolesny,zaciśnięty aż do niepamięci supeł w swojej głowie. Czerwone tajemnice, białe emocje i czarne dusze.

Choćbyś była jasnowidzem, Salla Simukka w ostatnim tomie The Snow...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Napisałam bardziej obszerną opinię przy pierwszym tomie, ale ten skomentuję jedynie stwierdzeniem, że ta książka jest piękna. I chociaż "Czerwone jak krew" moim zdaniem jest najlepsze, to właśnie w "Białym jak śnieg" następuje rozwinięcie mojego najbardziej ulubionego z ulubionych wątków mojej ulubionej książki.

Napisałam bardziej obszerną opinię przy pierwszym tomie, ale ten skomentuję jedynie stwierdzeniem, że ta książka jest piękna. I chociaż "Czerwone jak krew" moim zdaniem jest najlepsze, to właśnie w "Białym jak śnieg" następuje rozwinięcie mojego najbardziej ulubionego z ulubionych wątków mojej ulubionej książki.

Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

"Czerwone jak krew" to w mojej opinii jedna z t y c h książek - książek, obok których nie można przejść obojętnie. Mimo że okładka nie jest zbyt intrygująca, opis na rewersie niesamowicie zaciekawia i wprowadza w pasjonujący klimat książki Salli Simukki.
Lumikki, główna bohaterka, moim zdaniem bije na głowę większość bohaterek młodzieżówek. Skomplikowana, złożona osobowość dziewczyny pełnej tajemnic, nie zostanie zrozumiana przez każdego.
Lumikki ma: przeciętną twarz i wygląd, własne miniaturowe mieszkanko, wciąż nierozpakowane pudła - zarówno w stancji, jak i we własnej głowie, mnóstwo wspomnień, a w środku czarną noc przyprószoną śniegiem.
Lumikki nie ma: przyjaciół, rodzeństwa, poczucia bezpieczeństwa.
Lumikki chodzi do liceum plastycznego. Czy jest artystką? Oczywiście, że tak. Opanowała do perfekcji sztukę:
- tłumienia emocji
- strachu
- zamykania się w sobie
- omijania - wszystkiego i wszystkich.
"Czerwone jak krew" nie jest książką z rodzaju: "życie tej dziewczyny było normalne, aż do momentu, kiedy...". Życie Lumikki nigdy nie było normalne. Dzieciństwo czerwone jak krew, miłość biała jak śnieg, dusza czarna jak heban. Na początku dziewczyna nie chce nam o sobie powiedzieć. Obchodzi się z nami szorstko w trzecioosobowej narracji, skąpi opisów, swoich tajemnic, faktów o sobie. Czasami widzimy jej sny, ale ona odpędza nas, byśmy się nie interesowali. Wyznaje filozofię: "nie mieszaj się w nie swoje sprawy" i zachęca nas, żebyśmy też stosowali się do tej reguły. Oczywiście, przynosi to odwrotny efekt. Razem z Lumikki odkrywamy poplamione ludzką krwią banknoty w szkolnej ciemnicy, wpadamy na trop szajki narkotyków, łamiemy własne zasady. W kolejnych częściach przeżywamy razem z nią kolejne "przygody" [wypowiedziane, rzec jasna, pogardliwym tonem]. Co ciekawe, zagadki, które rozwiązuje Lumikki nie są treścią książki. Zamiast rozwikływać tajemnice mafii, sekty religijnej i tajemniczego prześladowcy, rozwiązujemy tajemnice Lumikki. Sekrety nie są d o o k o ł a niej - one są w niej. Z każdym narażeniem życia, z każdym zetknięciem z przelaną krwią dziewczyna mimowolnie mówi nam coś o sobie. W końcu nie wytrzymuje - zaczyna wyrzucać z siebie sekrety, powoli je analizować, wreszcie pozwalając sobie na emocje.
Szczególną uwagę chciałabym zwrócić na wątek miłosny. Uważam, że nie napotkałam autora, który lepiej oddałby uczucia niż Salla Simukka.
Czasami myślę, że zagadki Lumikki są jedynie symbolem.
Oczywiście, to nie przypadek, że je napotyka. One krążą wokół niej od dawna, czekając na to, by je rozwiązała. Jednak nie jest to tak proste, jak się wydaje. Lumikki jest typem "twardej dziewczyny". Jest jak postać składająca się z niesamowicie mocno splecionych węzłów, skomplikowanych, boleśnie zaciśniętych. Aby rozwiązać coś z zewnątrz, musi rozwiązać supeł wewnątrz.
Polecam całym sercem The Snow White Trilogy. To jedna z książek-luster - widzisz w niej tyle, ile masz w sobie. Tutaj akurat musisz umieć zrozumieć Lumikki, a nie każdemu się to udaje. Jest zupełnie inna od typowych młodzieżówek, zmienia spojrzenie. Sprawia, że zaczynasz dostrzegać w sobie lodowatą biel śniegu - wewnętrzny chłód, nieczułość,obojętność, jaskrawą czerwień krwi - pamiątki po bólu i cierpieniu zamiecionym pod dywan oraz ciemną czerń hebanu - mocną osobowość, chociaż zdolną do spłonięcia.

"Czerwone jak krew" to w mojej opinii jedna z t y c h książek - książek, obok których nie można przejść obojętnie. Mimo że okładka nie jest zbyt intrygująca, opis na rewersie niesamowicie zaciekawia i wprowadza w pasjonujący klimat książki Salli Simukki.
Lumikki, główna bohaterka, moim zdaniem bije na głowę większość bohaterek młodzieżówek. Skomplikowana, złożona osobowość...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Książka, która wzbudza więcej emocji niż polskie mecze piłki nożnej.
Książka, która sprawi, że będziesz spadać - z krzesła, z szoku lub rozbawienia. Z okna drugiego piętra, z poczucia beznadziei i bezsilności. Z dziesiątego piętra, z miłości do bohaterów. Z szesnastego piętra, z rozpaczy, tworząc fruwający wodospad łez.
Ostatni raz śmiałam się tak przy Trylogii Czasu.
Ostatni raz zakochałam się w bohaterach przy Eleonorze i Parku.
Ostatni raz płakałam tak przy... tak, chyba przy Chłopcach z Placu Broni, których czytałam w wieku dziesięciu lat. [*]
Porównywana do Eleonory i Parka - tak samo lekko i urocza, pełna oddania pierwsza miłość.
Porównywana do GWN - bez sensu, moim zdaniem. Jeśli jest z tym związana, to tylko tym, że będziesz strasznie ryczeć. Mnie WJM wzruszyły o wiele bardziej niż historia Hazel i Augustusa.
Zostawiła mnie steraną emocjami, zakochaną w bohaterach po uszy i w głębokiej melancholii. Postaci są niesamowite, świeże, odważne, wyraźnie nakreślone. Ich problemy były dla mnie bardzo bliskim i dość znajomym tematem, przez co jeszcze bardziej doceniałam tę książkę. Zrozumiałam ją bardzo dobrze i odczułam głęboko, w każdej komórce ciała.
Skoro John Green jest odważny, bo napisał książkę o raku, taką inną i w ogóle, Jennifer Niven powinna być herosem.

Książka, która wzbudza więcej emocji niż polskie mecze piłki nożnej.
Książka, która sprawi, że będziesz spadać - z krzesła, z szoku lub rozbawienia. Z okna drugiego piętra, z poczucia beznadziei i bezsilności. Z dziesiątego piętra, z miłości do bohaterów. Z szesnastego piętra, z rozpaczy, tworząc fruwający wodospad łez.
Ostatni raz śmiałam się tak przy Trylogii...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Kolejna książka, którą trudno mi oceniać, bo żywię do niej zbyt wielkie uczucie. Jest absolutnie perfekcyjna i - to sprawdzone - stanowi najlepszą lekturę na złamane serce [tuż obok PLL].

Kolejna książka, którą trudno mi oceniać, bo żywię do niej zbyt wielkie uczucie. Jest absolutnie perfekcyjna i - to sprawdzone - stanowi najlepszą lekturę na złamane serce [tuż obok PLL].

Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Naprawdę uwielbiam Trylogię Czasu. Może nie jest super ambitna, ale poczucie humoru Kerstin Gier niezmiennie doprowadza mnie do łez rozbawienia. Jej największą zaletą jest to, że zapewnia świetną rozrywkę.

Naprawdę uwielbiam Trylogię Czasu. Może nie jest super ambitna, ale poczucie humoru Kerstin Gier niezmiennie doprowadza mnie do łez rozbawienia. Jej największą zaletą jest to, że zapewnia świetną rozrywkę.

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

[FABUŁA]
Szesnastoletnia Gwendolyn Sheperd mieszka w Londynie i prowadzi zupełnie zwyczajne życie. Cóż, w każdym razie z pozoru zwyczajne. Gwen od zawsze wie, iż w jej rodzinie od wieków przekazywany jest z pokolenia na pokolenie gen podróży w czasie. Dziedziczą go wyłącznie kobiety, które urodzą się ściśle wyliczonego dnia. W jej pokoleniu jest to kuzynka Charlotta – perfekcyjna pod każdym względem, pilna, pracowita, ładna i przede wszystkim zarozumiała. Od najmłodszych lat była przygotowywana na podróże w czasie, które rozpoczną się z momentem ukończenia przez nią szesnastu lat. Ciężka praca nieco ograniczyła jej kontakty z rówieśnikami, ale Charlotta nie zamieniłaby tego na nic innego – napawa się swą wyjątkowością, na każdym kroku okazuje pogardę dla swej kuzynki i nie może się doczekać urodzin. Gwendolyn nigdy jej nie zazdrościła – jak sama o sobie mówiła, była raczej typem tchórza, sama perspektywa niebezpiecznych przygód w przeszłości wprawiała ją w przerażenie. Zdecydowanie wolała w miarę uporządkowane życie, spotkania z najlepszą przyjaciółką Leslie, spędzanie czasu z rodzeństwem czy oglądanie filmu niż studiowanie historii osiemnastego wieku bądź naukę szermierki. Nie przeszkadzał jej fakt, że cała rodzina nie udostępnia jej absolutnie żadnych informacji na temat tajemniczego genu. W przeciwieństwie do Charlotty nie ma niemalże o niczym pojęcia.
Jednakże, wbrew wszelkiemu prawdopodobieństwu, wkrótce okazuje się, iż Charlotta nie odziedziczyła genu. Odziedziczyła go Gwendolyn. Dziewczyna, przerażona, bez żadnego przygotowania, zostaje rzucona na głęboką wodę. Trafia do tajnego, londyńskiego stowarzyszenia zajmującego się podróżami w czasie, zostaje jej pokrótce wytłumaczone zadanie podróżników [ratowanie świata], usiłuje ze strzępków informacji ułożyć rozwiązanie zagadki – co tak strasznego stało się z poprzednikami i dlaczego wszyscy próbują to przed nią ukryć? – a jakby było tego jeszcze mało, dowiaduje się o istnieniu innej rodziny z genem: u Montrose’ów to kobiety są dziedziczkami, zaś klan de Villiers’ów wychowuje dziedziców. W jej pokoleniu drugim podróżnikiem jest niezwykle przystojny, zielonooki Gideon, który wprowadza jeszcze większe zamieszanie w życie Gwen.
[BOHATEROWIE]
Muszę przyznać, że nie każda główna bohaterka jest w jakikolwiek sposób interesująca, zaś te które zdobyły moją szczerą sympatię, można by policzyć na palcach. Gwendolyn z pewnością jest jedną z nich. Jej wyrazisty charakter, rozbrajające poczucie humoru, nieporadność w działaniu, gwałtowność uczuć są idealną odtrutką na rzesze nijakich postaci, o które można się potknąć w każdej książce. Właściwie, w „Trylogii” nie znajdziemy niemal żadnych sylwetek bez interesującej osobowości. Gier przedstawia każdego z lekkim przymrużeniem oka, zabawnie opisując twarze i charakterystyczne cechy słowami zdezorientowanej i poirytowanej Gwen. Poznając coraz to nowe osoby pojawiające się w świecie nastoletniej podróżniczki w czasie, dziękowałam w duchu autorce, która szczęśliwie nawet nie otarła się o epidemię nijakich charakterów. Wiele postaci wydaje się wręcz parodiami – wady rudowłosego pana Marley’a czy ubóstwiającej swą córkę ciotki Glendy są widoczne na każdym kroku i rozbawiały mnie do łez. Wisienką na torcie są złośliwe, sarkastyczne komentarze Xemeriusa – sympatycznego [ale nie przyznawajcie mu, że tak go określiłam!] ducha demona, który w trakcie akcji przybłąkuje się do bohaterki i szczerze z nią zaprzyjaźnia.
[PODSUMOWANIE]
Być może „Trylogia Czasu” nie jest dziełem głęboko wpływającym na psychikę i skłaniającym do refleksji nad sensem egzystencji, jednak moim zdaniem to zdecydowanie warta lektury książka. Wartka akcja, mnóstwo ekscytujących sekretów i tajemnic, burzliwy wątek miłosny pomiędzy Gideonem a Gwen gwarantują doskonałą rozrywkę. Niewiele historii pochłonęło mnie tak szybko i tak nieodwracalnie. Mimo innych, rozlicznych zalet, tym, co najbardziej podbiło moje serce, było poczucie humoru autorki. Jak nadmieniłam na początku, każdą część czytałam wielokrotnie, a za każdym razem nieodmiennie wybuchałam raz po raz śmiechem.

[FABUŁA]
Szesnastoletnia Gwendolyn Sheperd mieszka w Londynie i prowadzi zupełnie zwyczajne życie. Cóż, w każdym razie z pozoru zwyczajne. Gwen od zawsze wie, iż w jej rodzinie od wieków przekazywany jest z pokolenia na pokolenie gen podróży w czasie. Dziedziczą go wyłącznie kobiety, które urodzą się ściśle wyliczonego dnia. W jej pokoleniu jest to kuzynka Charlotta –...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Jak to ja, najpierw uczepię się wad.
Podróże w czasie - problem w tym temacie zawsze stanowi to, że bohater musi wieść dwa życia jednocześnie. Dość wygodnym zabiegiem jest opcja umożliwiająca postaci teleportowanie się do teraźniejszości w tej samej sekundzie, w której ją opuściła. W pozostałych przypadkach będzie znikała na godziny, dni i lata, a razem z nią zaczną znikać magicznie obowiązki, rodzina i wszystko inne.
W tej powieści główną wadą jest właśnie to. Czytelnik doświadcza jet lagu, kiedy Michele podróżuje w wciąż narastającym tempie, aż człowiek zaczyna się zastanawiać, kiedy bohaterka ma czas umyć zęby/pójść do toalety/zjeść obiad.
Następnie - wątek miłosny. Brutalnie i wprost - tandeta rodem z Wattpada, niestety. Romeo i Julia, otoczka dramatu, etc.
Kolejne - "nowa w szkole". Monir ewidentnie cierpi na Syndrom Łatpada. Nie Wattpada, ponoć dość dobrego portalu, tylko Łatpada - opowiadań z dosłownego dna tej społeczności. Po pierwsze: nowa w szkole, och, znajdę przyjaciół przy drugim [zawsze!] podejściu. Dwa: chłopak ma żarówiaście zielone/niebieskie/co to tam było oczy i mięśnie brzucha, i w ogóle taki bad boy [zawsze, ale to zawsze będą razem]. Kiedy kochankowie pokonają przeszkody, w każdym przypadku będzie problem z seksem. On chce to zrobić w większości przypadków, bardzo rzadko ona [nie pamiętam, jak było w przypadku Michele], ale "to za wcześnie"/"chcę to zrobić z odpowiednią osobą" etc. Dodatkowo, bohaterka jest taka biedna, nieszczęśliwa i pokrzywdzona przez los. [nie muszę dodawać, że depresja znika zaraz po poznaniu umięśnionego brzucha i żarówiaście niebieskich oczu, które "zdawały się czytać moje myśli". Ohyda]
Niestety, Poza Czasem wpasowuje się w ten schemat. To, co odróżnia Alexandrę Monir od łatpadzianek - naprawdę ładne i fajne opisy przeszłości.
Niestety, muszę przyznać, że nie ma we mnie ani krzty ochoty na drugą część.

Jak to ja, najpierw uczepię się wad.
Podróże w czasie - problem w tym temacie zawsze stanowi to, że bohater musi wieść dwa życia jednocześnie. Dość wygodnym zabiegiem jest opcja umożliwiająca postaci teleportowanie się do teraźniejszości w tej samej sekundzie, w której ją opuściła. W pozostałych przypadkach będzie znikała na godziny, dni i lata, a razem z nią zaczną znikać...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

[FABUŁA]
Leonard Peacock zaplanował dla siebie, cóż… niezwykłe… atrakcje na osiemnaste urodziny. Zamierza popełnić morderstwo, a zaraz potem samobójstwo. Przedtem zamierza jeszcze dać czterem interesującym osobom prezenty pożegnalne, a wieczorem… puf!... cokolwiek spektakularnie zniknąć z tego świata. Choć z pewnością nie chodziło mu o spektakularność.
Nie sądzi, że komuś będzie mu go brakowało. Na pewno nie matce, projektantce mody mieszkającej w innym mieście, która, jak sam mówił, należy do typowych „matek olewających”. Zresztą, wątpi, czy w ogóle pamięta, że dokładnie osiemnaście lat temu sprowadziła na ten świat tak intrygującą osobę, jaką jest Leonard. O wiele bardziej znaczący jest dla niej jej chłopak z Francji. Ojcem też to raczej nie wstrząśnie, o ile jeszcze żyje i nadal ukrywa się w wenezuelskich lasach. Przyjaciele? Nie jest ich zbyt dużo, a każdy z nich jest bez wątpienia nietypowy. Nie, oni też szybko zapomną, że kiedyś po tej Ziemi chodził jakikolwiek Leonard Peacock.
Wszystko jest już przygotowane – cztery prezenty opakowane w różowy papier [cóż, Leonard nie był w posiadaniu żadnego innego…], świeżo obcięte długie włosy, kapelusz w stylu Bogarta oraz naładowany, nazistowski walther P38. Wystarczy tylko wyjść z domu, wręczyć prezenty, po czym zakończy się życie Ashera Beala, a na końcu Leonard sam zejdzie ze sceny.
Przeżywamy razem z Leonardem ten jeden dzień, poznając jego historię oraz powody, dlaczego zdecydował się podjąć tak radykalne kroki. Obserwujemy świat jego oczami, a choć ten świat nie jest piękny czy pociągający, spostrzeżenia głównego bohatera są nad wyraz interesujące.
[BOHATEROWIE]
W tej dość krótkiej [za krótkiej w moim odczuciu, mogłabym czytać dwa razy więcej tak przyjemnej prozy] książce można natknąć się na wiele ciekawych charakterów. Takie postacie jak Lauren, Walt czy Herr Silvermann są niebanalne, wyraziste i z pewnością intrygujące. Każda z nich jest zupełnie nowa, inna, a żadna nie jest nijaka czy przezroczysta. Mimo iż zachęcających bohaterów było tak wiele, moje serce bezdyskusyjnie podbił Leonard. Jest niezwykle inteligentny, oryginalny i czarujący. Nie tyle wybija się wśród swoich rówieśników, ile jest ich zupełnym przeciwieństwem. Niezauważany, zaniedbywany, pogrąża się w depresji, goniony nieustannie przez swoją trudną przeszłość. Dzięki temu, że książka jest pisana w narracji pierwszoosobowej, możemy śledzić jego tok myśli, dostrzegając nadzwyczajną błyskotliwość bohatera. Prędkość jego umysłu powinna być mierzona w setkach myśli na sekundę, co chwilę zahacza o rozmaite dygresje – cóż, nie będę ukrywać, że w mojej własnej głowie wszystko odbywa się podobnie i autorowi należy sie owacja na stojąco za tak realistyczne oddanie tego na papierze. Szczerze mówiąc, Leonard należy do mojego ulubionego typu ludzi – zamkniętych w sobie, inteligentnych, niedocenianych, dojrzałych emocjonalnie, często zagubionych [uwielbiam czytać o bohaterach, którzy przypominają mi mnie samą]. Listy z przyszłości… przecudowne. Wzruszyły mnie i rozczuliły jednocześnie. Przysięgam, że jeśli na mojej drodze życia pojawiłby się jakiś Leonard, bez wahania zostałabym jego A. [proszę nie doszukiwać się aluzji do „Pretty Little Liars”]. Jestem bezwzględnie zauroczona jego osobowością.
[PODSUMOWANIE]
„Wybacz mi, Leonardzie” uznaję za książkę niezwykłą. Poruszająca, piękna, głęboka. Nie potrafię nie wyrazić podziwu dla Quicka, który napisał powieść o trudnych sytuacjach, trudnym życiu, tak lekko i zabawnie. Nie straciła nic ze swojej błyskotliwości czy „głębokości”. Z czystym sercem mogę ją polecić wszystkim nastolatkom „poszukującym więcej”, osobom, które myślami wybiegają poza granice naszej prostej egzystencji. Niezwykle spodobało mi się określenie, które główny bohater stosował, mówiąc o kolegach z klasy [już nigdy nie pomyślę: „Boże, co za idiota”, tylko: „Boże, co za uberdureń”]. Zakończenie… cóż, nie zamierzam zdradzać zakończenia, ale pragnę przyznać, że w ostatnich stronach jest zawarte coś niesamowicie chwytającego za serce. Chciałabym umieć tak kończyć moje skromne twórczości. Z pewnością sięgnę jeszcze po książki tego autora.
Jedyną wadą powieści jest to, że tak szybko się kończy. Chcę więcej takiej prozy, więcej takich przemyśleń, takich postaci. I nade wszystko, chcę więcej Leonarda.

[FABUŁA]
Leonard Peacock zaplanował dla siebie, cóż… niezwykłe… atrakcje na osiemnaste urodziny. Zamierza popełnić morderstwo, a zaraz potem samobójstwo. Przedtem zamierza jeszcze dać czterem interesującym osobom prezenty pożegnalne, a wieczorem… puf!... cokolwiek spektakularnie zniknąć z tego świata. Choć z pewnością nie chodziło mu o spektakularność.
Nie sądzi, że komuś...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Opis i okładka są tak szalenie obiecujące. Styl pisarki z jednej strony podbił moje serce, zaś z drugiej... poczułam się lekko splagiatowana. Sceny-metafory w tym samym klimacie, co w moich skromnych pisaniach. Zaintrygowało mnie to, jednak E. Lockhart [nazwisko odstręcza każdego Potterhead] niestety w niewielkim stopniu uległa syndromowi Zaliczenia z Tragedii. Tak jak LaBan nie wykorzystała w pełni potencjału pomysłu. Jeju, mamy takich genialnych bohaterów, taką świetną niewiarygodną narratorkę [wyobraź sobie Eadlyn Schreave z Rywalek z mocnymi zaburzeniami psychicznymi], takie napięcie, takie bum na końcu... czego brakuje? Przejrzystości, niestety. Chociaż na to liczy Lockhart, niejasności w końcówce są zbyt dojmujące i zbyt psują fabułę. To jedno potknięcie niestety bardzo negatywnie wpływa na całą fabułę.
Bum jest szalenie efektowne, ale niejasne i nie mogę zrzucić tego na narrację. Jak to ujęłaby zapewne moja droga przyjaciółka: "to jest po prostu w **uj niezrozumiałe". Pobudki kierujące Łgarzami są niesamowicie abstrakcyjne i jakoś do mnie nie przemawiają, ale może nie ogarnęłam zamysłu. Być może chodziło o pokazanie tego, że cała rodzina ześwirowała? Nie wiem.
W każdym razie warto przeczytać, choćby dla narracji, przywodzącej na myśl styl Tahereh Mafi. Cóż, osobiście poczułam się oszukana [jeśli uda mi się kiedykolwiek coś wydać, choć to nieprawdopodobne, na pewno napiszą w recenzjach "styl jak E. Lockhart". Oby tylko "bardziej jasna fabuła"]. Niesamowicie poetycka i zachywcająca, efektowna książka. Skupiłam się na jedynym minusie. Muszę przyznać, że absolutnie zakochałam się w narracji.

Opis i okładka są tak szalenie obiecujące. Styl pisarki z jednej strony podbił moje serce, zaś z drugiej... poczułam się lekko splagiatowana. Sceny-metafory w tym samym klimacie, co w moich skromnych pisaniach. Zaintrygowało mnie to, jednak E. Lockhart [nazwisko odstręcza każdego Potterhead] niestety w niewielkim stopniu uległa syndromowi Zaliczenia z Tragedii. Tak jak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

To książka z gatunku tych, które określa się słowem "fajna". Leciutka, niewielka, ale dostarczająca rozrywki, a przecież o to chodzi.

To książka z gatunku tych, które określa się słowem "fajna". Leciutka, niewielka, ale dostarczająca rozrywki, a przecież o to chodzi.

Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Monumentalne, imponujące i zaskakujące zakończenie niesamowitej opowieści.
Oczywiście, jak zwykle, jestem nieusatysfakcjonowana zakończeniem pewnego wątku miłosnego, ale poza tym nie jestem w stanie ująć w słowa mojego zachwytu. Powinniście zobaczyć wybuchu śmiechu i płaczu [ale przede wszystkim płaczu], to, jak dryfowałam na naprędce sporządzone tratwie na morzu własnych łez, komiksowe serduszka zamiast tęczówek w moich oczach.
Nie jestem w stanie opisać, jak bardzo kocham tę książkę.

Monumentalne, imponujące i zaskakujące zakończenie niesamowitej opowieści.
Oczywiście, jak zwykle, jestem nieusatysfakcjonowana zakończeniem pewnego wątku miłosnego, ale poza tym nie jestem w stanie ująć w słowa mojego zachwytu. Powinniście zobaczyć wybuchu śmiechu i płaczu [ale przede wszystkim płaczu], to, jak dryfowałam na naprędce sporządzone tratwie na morzu własnych...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Pożarła mnie absolutnie. Książka pełna postaci, w których się zakochasz i tych, których nienawidzisz. Pierwsze miłość książkowa - Atramentowa Trylogia. Pierwszy kac książkowy - Atramentowa Trylogia. Pierwszy raz, kiedy płakałam przez godzinę z powodu książki - Atramentowa Trylogia.
Trudno mi opisywać moją miłość do tego świata, do nich wszystkich. Do Smolipalucha, Farida, Basty, Capricorna, Brzydkiej Wiolanty, Meggie, Mo, Resy, Żmijogłowego, Piszczałki, ich wszystkich. Te postacie na zawsze zostaną we mnie. Za każdym razem, kiedy wracam do tej książki, zakochuję się w nowej postaci. Ostatnio moim sercem zawładnął Farid, wcześniej Basta, jeszcze wcześniej Capricorn, a jeszcze wcześniejszych nie pamiętam, było ich tak dużo. Przy okazji świat jest tak fascynujący, genialnie wykreowany. Absolutnie uwielbiam zarówno styl, jak i wyobraźnię Cornelii Funke. Gdybym chciała wybrać głowę pisarza, w której chciałabym powstać, bez namysłu wybrałabym jej umysł.
[nie zrozumcie mnie źle. Mam nadzieję, że z tej króciutkiej recenzji przebija szczera miłość i uwielbienie, a nie obłąkanie]

Pożarła mnie absolutnie. Książka pełna postaci, w których się zakochasz i tych, których nienawidzisz. Pierwsze miłość książkowa - Atramentowa Trylogia. Pierwszy kac książkowy - Atramentowa Trylogia. Pierwszy raz, kiedy płakałam przez godzinę z powodu książki - Atramentowa Trylogia.
Trudno mi opisywać moją miłość do tego świata, do nich wszystkich. Do Smolipalucha, Farida,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Książka, która sprawiła, że pokochałam czytanie. Książka o miłości do książek, napisana stylem, który na zawsze zawładnął moim sercem i umysłem, ukształtował w dużej mierze mój własny styl. Pierwszy i jeden z nielicznych światów, które pokochałam do tego stopnia, że pragnienie życia tam sprawiało niemal fizyczny ból.
Historia, do której mam ogromny sentyment, moja pierwsza samodzielnie przeczytana powieść z prawdziwego zdarzenia. Jedyne, co mogę powiedzieć - rani mnie to, że jest tak niedoceniana.

Książka, która sprawiła, że pokochałam czytanie. Książka o miłości do książek, napisana stylem, który na zawsze zawładnął moim sercem i umysłem, ukształtował w dużej mierze mój własny styl. Pierwszy i jeden z nielicznych światów, które pokochałam do tego stopnia, że pragnienie życia tam sprawiało niemal fizyczny ból.
Historia, do której mam ogromny sentyment, moja pierwsza...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Wydawałoby się, że nie istnieje zadowalające zakończenie dla serii Diabelskich Maszyn, szczególnie, jeśli mówimy o wątkach Jem x Tessa oraz Will x Tessa. Cassandra Clare dowodzi, że jednak tak.

Wydawałoby się, że nie istnieje zadowalające zakończenie dla serii Diabelskich Maszyn, szczególnie, jeśli mówimy o wątkach Jem x Tessa oraz Will x Tessa. Cassandra Clare dowodzi, że jednak tak.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Wyobraź sobie świat z jednej z Twoich ulubionych książek połączony z Twoją ulubioną epoką. Czy istnieje lepsza konfiguracja? W dodatku mnóstwo świetnych postaci, główna bohaterka dużo lepsza niż ta z tamtej książki, świetne, skomplikowane wątki miłosne zamiast "och, Jace jest moim bratem, och, biedna ja"/"och, Jace mnie nie kocha, biedna ja"/"och, Jace jest opętany, och, biedna ja" etc. Cudowne, prawda?
Dokładnie tym dla mnie są Diabelskie Maszyny. Nie dość, że pojawiają się tutaj tak cudownie oryginalne postaci jak Jem, Charlotte, Jessamine czy Henry, to jeszcze moja ulubiona z DA także występuje [mam na myśli oczywiście Magnusa]. Zresztą, kto nie lubi czytać o mrocznej przeszłości bohaterów?
Jedynie wątek Maleca w DA powstrzymuje mnie przez zaprezentowaniem schematu "DM >>>>>>>>>>>>>>>>>> DA".

Wyobraź sobie świat z jednej z Twoich ulubionych książek połączony z Twoją ulubioną epoką. Czy istnieje lepsza konfiguracja? W dodatku mnóstwo świetnych postaci, główna bohaterka dużo lepsza niż ta z tamtej książki, świetne, skomplikowane wątki miłosne zamiast "och, Jace jest moim bratem, och, biedna ja"/"och, Jace mnie nie kocha, biedna ja"/"och, Jace jest opętany, och,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

[FABUŁA]
Britt Pheiffer [lat 16] wciąż nie może wrócić do porządku dziennego po rozstaniu z chłopakiem jej marzeń, Calvinem Versteegiem. Zakochała się w nim jako jedenastolatka, ich związek był dla niej bajką. Nadal nie może przeboleć bezlitosnego odrzucenia z jego strony.
Aby odreagować i pokazać mu, że wcale nie jest rozpuszczoną dziewczynką z miasta o pustej głowie, postanawia wybrać się na ferie zimowe w góry Teton. Długo planuje wyprawę, na którą ma wyruszyć ze swoją najlepszą przyjaciółką Korbie [notabene siostrą Calvina]. Przygotowuje się do wycieczki najlepiej jak tylko może – zamierza pokonać cały łańcuch górski z plecakiem, mimo absolutnie odmiennych oczekiwań Korbie. Rodzina Versteegów często jeździ do swojego domku [Idlewilde] w tychże górach, ale przyjaciółka głównej bohaterki jest przyzwyczajona do ignorowania krajobrazu za oknem i siedzenia w domu. Britt również wielokrotnie odwiedziła Idlewilde, podziwiając odwagę Calvina, który cały czas wędrował.
W końcu, po długich przygotowaniach, przyjaciółki wyruszają w góry. Niestety, gdy tylko docierają do Teton, spotyka je przykra niespodzianka. Droga jest niemal całkowicie zasypana śniegiem, a dookoła szaleje śnieżyca. Dziewczyny są zmuszone wyjść z zepsutego samochodu i szukać schronienia. Dostrzegają skromny domek, w którym przebywa dwóch przystojnych nieznajomych. Na nieszczęście przyjaciółek, obaj okazują się zbiegami. Biorą je jako zakładniczki. Britt gorączkowo myśląc, jak uratować i siebie, i Korbie, odkrywa przerażające dowody na to, że trzy przypadki zaginięć w tych stronach – a zawsze znikały młode, piękne dziewczyny – były wynikiem działań seryjnego mordercy. Wiele ryzykując, zgadza się wyprowadzić porywaczy z gór.
[BOHATEROWIE, ROZWINIĘCIE AKCJI I WĄTEK KRYMINALNY]
Muszę przyznać, że, delikatnie mówiąc, książka nie wciągnęła mnie od samego początku. Sama postać Britt wywołała u mnie niesmak – nie znoszę tego typu bohaterek, które zakochują się w starszym bracie swojej najlepszej przyjaciółki. Gdy próbowała udowodnić Calvinowi, że nie jest typową, łatwowierną dziewczyną, wydawało mi się, iż… cóż, właśnie taką osobą jest.
Jeśli Britt wywoływała niesmak, Korbie doprowadzała do rozpaczy i wymiotów [naraz]. Z jednej strony dobra przyjaciółka z cyklu BFF, z drugiej – obsesyjnie zazdrosna o każdy sukces głównej bohaterki, prowadząca notes, w którym bezustannie porównuje siebie do niej. Wstrząsnęło mną obrzydzenie. Pomyślałam: „Czy naprawdę tak napalałam się na książkę, a ona okazała się typowym romansem o bogatych nastolatkach? Gdzie te krwawe morderstwa z zapowiedzi?”.
Obie bohaterki mnie z początku zawiodły, bohater też mnie nie zachwycił, ale wydawał się odrobinkę interesujący. Calvin to ten typ idealnego starszego brata, perfekcyjnego pod każdym względem. Jego rozliczne zalety opisywane przez zadurzoną Britt przyprawiały mnie o mdłości. Ciekawym wątkiem jest prześladowanie Cala przez ojca, pana Versteega. Było to jedyną cechą bohatera, która nadawała mu choć nieco głębszą osobowość.
Naprawdę, chwilami zastanawiałam się nad porzuceniem „Black Ice”. Na szczęście, nie uczyniłam tego, gdyż byłby to okropny błąd.
Nie przejęłam się sloganem na rewersie książki, mówiącym „NIE DAJ SIĘ ZWIEŚĆ POZOROM”. Okazał się niezwykle trafny. Gdy w końcu, w końcu, przekroczyłam ten moment, w którym wszystko robi się straszne, złe i pełne grozy, wreszcie potrafiłam z czystym sumieniem powiedzieć, że nie mogę się oderwać. Wreszcie odnalazłam nawiązania do ekscytującego prologu, wreszcie jakieś morderstwa, niebezpieczeństwa, niedźwiedzie grizzly – to wszystko zaczęło się stanowczo za późno. Postacie nabrały głębi – szczególnie Britt i Calvin, Korbie niestety do ostatniej strony pozostała taką, jaką odebrałam ją na początku.
Co się tyczy wątku kryminalnego – schemat był dość typowy. Najpierw tajemniczy, obiecujący prolog, później zniechęcający suspens [najazd kamery na problemy Britt i Korbie], subtelny początek intrygi, wraz z niedźwiedziami grizzly pojawiają się następne tropy. Dalej wszystko dzieje się błyskawicznie: bohaterka jest pewna, że znalazła mordercę, jednak okazuje się, że to ktoś kompletnie inny, wywiązuje się dramatyczna walka. Jako ogromna fanka Agathy Christie doskonale znałam taki układ wydarzeń. Nie mam pojęcia, czy moje doświadczenie na płaszczyźnie czytania kryminałów miało jakiś wpływ na to, kogo podejrzewałam od samego początku. Nie spojlerując, to była właśnie ta osoba, którą wytypowałam na mordercę. Nie wiem, czy było to tak oczywiste, czy też może jestem nieodkrytym geniuszem w dziedzinie tropienia zbrodniarzy.
[PODSUMOWANIE]
Z tej perspektywy stwierdzam, iż zdecydowanie padłam ofiarą sztuczki autorki. Dałam się zwieść pozorom i niemal przerwałam lekturę, zniesmaczona jednowymiarowością postaci. W nagrodę za wytrwałość otrzymałam dobry, wciągający thriller romantyczny zamaskowany odstręczającym wstępem. Britt faktycznie doznaje przemiany, nareszcie widać u niej inteligencję i siłę, osobowość Calvina okazuje się być złożona oraz skomplikowana, Mason jest również bardzo pozytywnym zaskoczeniem, jedynie Korbie do samego końca wywołuje torsje. Właściwie, z całego „Black Ice” najbardziej polubiłam milczącego, brązowookiego Masona. Końcówka, jak zwykle w kryminałach, była ekscytująca do granic możliwości. Wątek romantyczny z pewnością do zaakceptowania. Mogę tylko zdradzić – nic nie jest takie, jakie wydaje się z początku [z wyjątkiem znienawidzonej przeze mnie Korbie]. Ogromny plus za realistyczne opisy mrożącego krew w żyłach klimatu gór Teton.

[FABUŁA]
Britt Pheiffer [lat 16] wciąż nie może wrócić do porządku dziennego po rozstaniu z chłopakiem jej marzeń, Calvinem Versteegiem. Zakochała się w nim jako jedenastolatka, ich związek był dla niej bajką. Nadal nie może przeboleć bezlitosnego odrzucenia z jego strony.
Aby odreagować i pokazać mu, że wcale nie jest rozpuszczoną dziewczynką z miasta o pustej głowie,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Zdecydowanie za mało, liczyłam na nieco więcej. Mimo wszystko, jak zwykle wciągające; autorka posługuje się bardzo przyjemnym stylem, w dodatku świetnie tworzy atmosferę pałacu.

Zdecydowanie za mało, liczyłam na nieco więcej. Mimo wszystko, jak zwykle wciągające; autorka posługuje się bardzo przyjemnym stylem, w dodatku świetnie tworzy atmosferę pałacu.

Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Osobiście podobała mi się dużo bardziej niż pierwsze trzy tomy, zapewne za sprawą bohaterki. Eadlyn jest bardziej zdecydowana, nie rzuca się w otchłań przepaści jak matka, ale nie jest pozbawiona wad. Ciekawe, trafnie uchwycone postacie i bardzo przyjemny styl pisania.

Osobiście podobała mi się dużo bardziej niż pierwsze trzy tomy, zapewne za sprawą bohaterki. Eadlyn jest bardziej zdecydowana, nie rzuca się w otchłań przepaści jak matka, ale nie jest pozbawiona wad. Ciekawe, trafnie uchwycone postacie i bardzo przyjemny styl pisania.

Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Wbrew pozorom dużo gorsza od poprzedniczek. Mało spójna akcja, słaby początek, nudny środek, a na końcu skumulowanie zbyt wielu wydarzeń.

Wbrew pozorom dużo gorsza od poprzedniczek. Mało spójna akcja, słaby początek, nudny środek, a na końcu skumulowanie zbyt wielu wydarzeń.

Pokaż mimo to