-
ArtykułyHobbit Bilbo, kot Garfield i inni leniwi bohaterowie – czyli czas na relaksMarcin Waincetel15
-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik254
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński42
Biblioteczka
2023-08-19
2023-12-16
2023-11-30
Kto zna programy kulinarne Stanleya Tucci, ten wie czego się spodziewać. Hollywoodzki aktor włoskiego pochodzenia potrafi bowiem w tak cudownie nonszalancki sposób opowiadać o jedzeniu, że zjadłabym wszystko, co by przygotował (nawet jeśli zwykle bym tego nie tknęła).
"Smak" zawiera co prawda przepisy na ciekawe (i czasem nieoczywiste) dania kuchni włoskiej, ale nie jest to książka kulinarna. Przepisy są raczej przerywnikiem, często konkluzją akurat opowiadanej historii. Ilustracji brak. To przede wszystkim autobiografia pisana przez pryzmat smakowych i kuchennych wspomnień autora, od dzieciństwa po czasy współczesne. Tucci o kuchni (zwłaszcza włoskiej) wypowiada się stanowczo i subiektywnie, ale z właściwym mu dowcipem, dlatego nie można mu zarzucić pretensjonalnego kulinarnego zadufania.
Jeśli ktoś liczy na hollywoodzkie ploteczki to się zawiedzie. Anegdoty i historie okołofilmowe są nieliczne i zwykle przywołane tylko dlatego, że akurat wiążą się z głównym tematem. A jak tytuł wskazuje, jest to książka o jedzeniu.
Byłaby to wzorcowa feel good book, gdyby nie parę krwistych wstawek. Nie odstawiam tu jakiejś hipokryzji, bo przecież jem mięso, ale czy naprawdę opis męczarni kozy zarzynanej tępym nożem był w tej historii konieczny? Nic to nie wniosło do opowieści, a zepsuło mi odbiór całej książki.
Kto zna programy kulinarne Stanleya Tucci, ten wie czego się spodziewać. Hollywoodzki aktor włoskiego pochodzenia potrafi bowiem w tak cudownie nonszalancki sposób opowiadać o jedzeniu, że zjadłabym wszystko, co by przygotował (nawet jeśli zwykle bym tego nie tknęła).
"Smak" zawiera co prawda przepisy na ciekawe (i czasem nieoczywiste) dania kuchni włoskiej, ale nie jest...
2023-12-21
Tytuł sugeruje, że piszącym ma być czytelnik, do czego zachęca też bezwstydna ilość niezadrukowanych kartek. Wzdragam się jednak na samą myśl o bazgraniu po tak ładnej i estetycznej książce. Wydanie jest bowiem naprawdę wyborne, od prążkowanej faktury okładki począwszy, przez interesujący układ graficzny, a na przemyślanym wyborze rycin skończywszy.
Chociaż oprócz oryginalnego utworu (Oku no Hosomichi) książka zawiera także komentarze Agnieszki Żuławskiej-Umedy z podróży śladami poety, to wciąż samego tekstu jest niewiele. Basho słynął przede wszystkim z prostej formy, więc nie spodziewałam się jakiegoś ukwieconego czy rozbuchanego języka, nadal jest to jednak po prostu dziennik podróży. Często bardziej kronikarski, niż literacki. Więcej tu faktów niż uniesień duchowych, chociaż jest sporo poetyckich perełek i pięknych fraz. Jedno jest pewne – to się bardzo dobrze czyta.
Wartość dodaną stanowi króciutki esej o okolicznościach powstawania dzienników i japońska wersja tekstów dla osób, które chciałyby poczuć moc oryginału.
Nie nazwałabym tej książki literaturą wakacyjną, ale myślę, że warto zabrać ją na weekendowy wypad za miasto. Może podróżujemy dzisiaj szybko i komfortowo, ale przez to chyba mniej uważnie. Przemyślenia Basho na pewno pomogą nam spojrzeć na nasze wojaże bardziej refleksyjnym okiem.
Tytuł sugeruje, że piszącym ma być czytelnik, do czego zachęca też bezwstydna ilość niezadrukowanych kartek. Wzdragam się jednak na samą myśl o bazgraniu po tak ładnej i estetycznej książce. Wydanie jest bowiem naprawdę wyborne, od prążkowanej faktury okładki począwszy, przez interesujący układ graficzny, a na przemyślanym wyborze rycin skończywszy.
Chociaż oprócz...
Nigdy nie wiem, co o Dazaiu napisać. W większości utworów nie darzę sympatią narratora. Egzaltowany narcyz, próżny mitoman, egoista i często seksista. A ze świadomością jak dużo w tekstach jest autora to już w ogóle minus jak stąd do Tokio. Ale umiał łajdak pisać i tu jest pies pogrzebany. Nic tak na mnie nie działa jak umiejętne władanie słowem, więc gdy tylko zaczynam przewracać kartki wszystko mu z miejsca wybaczam.
A pisze tak jak lubię. Bez sentymentów, szczerze, prosto. Nazywa rzeczy po imieniu, nie wygładza kantów i mimo wszystko wobec siebie również pozostaje krytyczny.
Tematyka jak zwykle – alienacja, bunt, kryzys twórczy, krytyka społeczna, depresja, samobójstwo i gdzieś tam przewijają się kobiety. „Goodbye” jest zbiorem opowiadań z różnych okresów twórczości Dazaia, ale nie przywiązywałabym dużej wagi do tego klucza, bo mimo naturalnego rozwoju warsztatu nie zobaczymy jakiegoś gwałtownego skoku jakości między poszczególnymi utworami. Upływ czasu bardziej widoczny jest w tematyce utworów, gdzie ciężar opowieści z osobistych doświadczeń powoli przenosi się w stronę kwestii społecznych.
Moim ulubionym opowiadaniem są „Perły błazeństwa”, bo zawsze lubiłam zabawy formą, a tematyka podwójnych samobójstw w życiu pisarza (tak, w liczbie mnogiej) zawsze mnie fascynowała i oburzała jednocześnie. Świetny jest nerwowy i pełen pasji monolog Judasza (tak, tego) w „Naglącej skardze”. Zaś „Żona Villiona” pokazuje, że Dazai jak chciał, to potrafił jednak spojrzeć na świat kobiecym okiem.
Jeżeli Dazaia znacie, to wiecie czego się spodziewać. Jeżeli chcielibyście poznać, to śmiało możecie zacząć od tego zbioru.
Nigdy nie wiem, co o Dazaiu napisać. W większości utworów nie darzę sympatią narratora. Egzaltowany narcyz, próżny mitoman, egoista i często seksista. A ze świadomością jak dużo w tekstach jest autora to już w ogóle minus jak stąd do Tokio. Ale umiał łajdak pisać i tu jest pies pogrzebany. Nic tak na mnie nie działa jak umiejętne władanie słowem, więc gdy tylko zaczynam...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-01-31
Moja przygoda z Yoko Ogawą nie zaczęła się najlepiej. Z listy „do przeczytania” jako pierwsze wybrałam „Podziemie pamięci” ze względu na intrygującą tematykę, świetne recenzje i zapadającą w pamięć okładkę anglojęzycznego wydania.
Na pewno autorka nie wykorzystała w pełni potencjału ciekawego pomysłu, który w swej prostocie daje mnóstwo możliwości. Oto na małej bezimiennej wyspie po kolei znikają różne przedmioty i związane z nimi wspomnienia, a osoby niezapominające są ścigane przez tajną policję. To punkt wyjściowy do opowieści o pisarce, która postanawia udzielić schronienia swojemu przyjacielowi.
Mogła być z tego świetna dystopia, ale autorka potraktowała wątki autorytarno-policyjne bardzo schematycznie, podręcznikowo wręcz. Nic nowego, nic ciekawego. Mimo starań Ogawy podczas śledzenia losów bohaterki nie towarzyszyło mi ani napięcie ani poczucie zagrożenia. Orwella z tego nie będzie.
Mam słabą pamięć, więc jak najbardziej utożsamiam się z sytuacją, kiedy podczas rozmowy jedna osoba wszystko pamięta, a mi się żaden folder nie otwiera, mogę też wyobrazić sobie hipotetyczne konsekwencje związane ze znikaniem przedmiotów, niemniej jednak kilka razy zasady świata przedstawionego były dla mnie po prostu pozbawione sensu. Wiem, że w niektórych gatunkach o logice nie dyskutujemy, ale jeżeli mam poczuć się częścią nawet całkowicie zmyślonego uniwersum, to chociaż minimum konsekwencji powinno być zachowane.
Jako opowieść sprawdza się „Podziemie pamięci” przyzwoicie, ale bez rewelacji. Narracja się nie spieszy, ale w mojej ocenie nie jest to zarzut. Lubię refleksyjne pisanie. Bardziej przeszkadzała mi powierzchowna i uproszczona konstrukcja bohaterów, co utrudniało mi identyfikowanie się z nimi. Cały czas miałam wrażenie, że czytam książkę. Papierowe emocje. Co gorsza, podczas lektury bardziej wciągnęła mnie historia bohaterki powieści, którą pisze narratorka niż jej własne losy.
To mogła być świetna książka, gdyby tylko Ogawa wnikliwiej przepracowała temat.
Moja przygoda z Yoko Ogawą nie zaczęła się najlepiej. Z listy „do przeczytania” jako pierwsze wybrałam „Podziemie pamięci” ze względu na intrygującą tematykę, świetne recenzje i zapadającą w pamięć okładkę anglojęzycznego wydania.
Na pewno autorka nie wykorzystała w pełni potencjału ciekawego pomysłu, który w swej prostocie daje mnóstwo możliwości. Oto na małej bezimiennej...
2023-01-14
2023-01-15
Najpierw uwagę zwraca przepiękne i dopracowane wydanie. Połączenie różnych faktur na okładce, krwistoczerwona nić i grube albumowe karty (bo kartki to obraza w tym przypadku). Potem tradycyjne chińskie introligatorstwo – karty są zadrukowane jednostronnie, następnie złożone i przeszyte podwójną nicią.
Ale co w środku? Na początek dostajemy krótkie i esencjonalne wprowadzenie dla laików – charakterystyka haiku, notki o autorach i wyjaśnienie formy. Wybór poetów dość oczywisty, ale samych utworów już niekoniecznie, bo są tu także perełki mniej znane.
Każde haiku jest zapisane w wersji japońskiej, zromanizowanej oraz w tłumaczeniu na angielski, co osobom znającym język kraju kwitnącej wiśni pozwoli ocenić pracę wykonaną przez Harta Larrabee.
Do każdego utworu dopasowany jest odpowiedni rysunek, rycina lub czasem nawet fotografia. I tu moje jedyne zastrzeżenie – zamiast niektórych zdjęć i grafik ze stocków chyba wolałabym więcej starych dobrych japońskich drzeworytów.
Podsumowując, mogę ten album czytać/oglądać godzinami i za każdym razem wzbudza tyle samo emocji i zachwytu. Uczta dla zmysłów i karma dla ducha.
Polecam wszystkim wielbicielom haiku/poezji oraz tym, którzy z haiku się nie zetknęli, ale chcieliby spróbować.
Najpierw uwagę zwraca przepiękne i dopracowane wydanie. Połączenie różnych faktur na okładce, krwistoczerwona nić i grube albumowe karty (bo kartki to obraza w tym przypadku). Potem tradycyjne chińskie introligatorstwo – karty są zadrukowane jednostronnie, następnie złożone i przeszyte podwójną nicią.
Ale co w środku? Na początek dostajemy krótkie i esencjonalne...
2022-02-07
2022-01-17
2022-01-11
Nie czuję w tej książce autentyczności, a jedynie stylizację. Bardzo cenię kulturę japońską i wszelkie powieści o tej tematyce łykam jak pelikan. Na pewno autorka się przyłożyła, nie odmawiam jej fascynacji kulturą ani sporej wiedzy, a jednak jest to książka na wskroś „zachodnia”. Sposób prowadzenia narracji, opisy i zachowania bohaterów, chociaż pozostają osadzone w typowo japońskich dekoracjach, pozostają dla mnie po prostu typową współczesną powieścią fantasy dla nastolatków, tyle że w egzotycznej scenerii. Dziwi mnie, że chociaż autorka (aż za bardzo) starała się nadać powieści „japońskiego” charakteru, to kompletnie pominęła ogromne możliwości, jakie daje przesiąknięty magią „prawdziwy” folklor kraju kwitnącej wiśni. Przeczytam pozostałe części jedynie po to, aby dowiedzieć się jak potoczyły się dalsze losy bohaterów i czy moje przewidywania co do zakończenia się sprawdzą (moim zdaniem historia jest dość przewidywalna).
Reasumując - książka lekka, łatwa, ale dla mnie średnio przyjemna, bo cały czas zgrzytała mi gdzieś ta sztuczna „japońskość”.
Nie czuję w tej książce autentyczności, a jedynie stylizację. Bardzo cenię kulturę japońską i wszelkie powieści o tej tematyce łykam jak pelikan. Na pewno autorka się przyłożyła, nie odmawiam jej fascynacji kulturą ani sporej wiedzy, a jednak jest to książka na wskroś „zachodnia”. Sposób prowadzenia narracji, opisy i zachowania bohaterów, chociaż pozostają osadzone w typowo...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-09-19
2021-09-19
2021-05-08
2021-05-01
To nie jest książka o miłości. Słowo miłość pada w niej kilkukrotnie, ale w życiu bohaterów jest abstrakcją, iluzją lub po prostu luksusem, na który nie mogą sobie pozwolić.
Fabuła jest prosta, ale sposób, w jaki Mishima ją opowiada czyni z tej krótkiej historii opowieść, która na długo zapada w pamięć. Główna bohaterka, Etsuko, po śmierci niewiernego męża przenosi się do jego domu rodzinnego, gdzie nawiązuje intymną relację ze swym teściem. Jednocześnie "zakochuje się" w młodym służącym Saburo i ta fascynacja jest osią całej powieści. Nieustające napięcie, duszna i klaustrofobiczna atmosfera towarzyszyły mi podczas całej lektury, aż do zaskakującego finału.
Mishima jest mistrzem w kreowaniu interesujących i skomplikowanych postaci kobiecych. Tak i tym razem główna bohaterka nie pozwala się łatwo zaszufladkować. Dzięki kunsztowi autora trudno Etsuko bezrefleksyjnie potępić, łatwiej jej współczuć. Być może dlatego historia dużo traci przy ekranizacji*. To klasyczny przykład powieści, której siła tkwi w formie. Brak wszechwiedzącego narratora spłyca tę opowieść do prostej historii o niemożliwej namiętności i destrukcyjnej obsesji. A jest czymś więcej.
*"Ai no Kawaki", reż. Kureyoshi Kurahara, 1967 r. (niestety, kilka zmian kluczowych dla powieści elementów spowodowało, że film zmienia perspektywę i cała historia jest bardziej dosłowna).
To nie jest książka o miłości. Słowo miłość pada w niej kilkukrotnie, ale w życiu bohaterów jest abstrakcją, iluzją lub po prostu luksusem, na który nie mogą sobie pozwolić.
więcej Pokaż mimo toFabuła jest prosta, ale sposób, w jaki Mishima ją opowiada czyni z tej krótkiej historii opowieść, która na długo zapada w pamięć. Główna bohaterka, Etsuko, po śmierci niewiernego męża przenosi się do...