-
ArtykułyKalendarz wydarzeń literackich: czerwiec 2024Konrad Wrzesiński2
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na czerwiec 2024Anna Sierant1140
-
ArtykułyCzytamy w długi weekend. 31 maja 2024LubimyCzytać366
-
ArtykułyLubisz czytać? A ile wiesz o literackich nagrodach? [QUIZ]Konrad Wrzesiński21
Biblioteczka
2019-10-01
2019-06-24
Podobno każdy człowiek ma swojego sobowtóra, alternatywnego bliźniaka, kogoś identycznego z wyglądu jak my. Ten ktoś nie musi być z nami spokrewniony, choć, gdyby dokładnie zbadać drzewo genealogiczne, to kto wie?
Inna, fantastyczna teoria, głosi, że istnieje mnogość światów, w których żyją nasze inne ja, jakby lustrzane odbicia. Teoria ta jest równie niepokojąca, co intrygująca. A co gdyby można było się z naszym alter ego zamienić miejscami choć na chwilę i trochę zamieszać w jej życiu? A co gdyby ona zamieszała w naszym?
14-letnia Victoria King ma fajne życie. Jej ekscentryczna mama prowadzi angielski pensjonat w samym sercu Niemiec, równie ekscentryczni dziadkowie żyją pełnią życia, a jeszcze bardziej ekscentryczna ciocia Polly jest samozwańczym wynalazcą i konstruktorem. Do pełni szczęścia Victoria ma jeszcze oddaną przyjaciółkę Pauline oraz kochającego tatę, który niestety nie mieszka z nimi, gdyż rodzice są rozwiedzeni. Ma jednak z córką dobry kontakt.
Brzmi super, prawda? I tak jest. Bohaterka ma jednak dziwną i dość kłopotliwą przypadłość. Otóż w najmniej spodziewanym momencie, nagle czuje zapach cynamonu i, to nie tego od bułeczek, przenosi się w swoje drugie, alternatywne życie należące do niejakiej Tori King, która wygląda kropka w kropkę tak jak nasza bohaterka! No fakt, ma lepszą fryzurę i mniej pryszczy na twarzy, a zamiast pływania woli gimnastykę artystyczną, ale pod wieloma względami jest jak bliźniaczka. I nawet podoba się jej taki sam kolega!
Takie przeskoki zdarzają się nagle i trwają czasem kilka minut, a czasem kilka godzin. Sporo może się wtedy wydarzyć i bywa, że wcale nie jest łatwo odnaleźć się w nowej rzeczywistości, gdy się nie ma pojęcia o łacinie.
Vicky i Pauline podchodzą do sprawy jak rasowe badaczki. Prowadzą dziennik i opisują wszystko, co Vicky po drugiej stronie spotka. Całość idzie dość mozolnie do momentu, w którym laptop bohaterki się psuje i tym samym dziewczyny nawiązują znajomość z najprzystojniejszymi chłopakami w szkole: Konstantinem, Davidem i Nikolasem, którzy nie dość, że są megaciachami, to jeszcze znają się na sprawach twardych dysków i tych wszystkich innych komputerowych kwestii. Oj, będzie się działo.
Lektura Cynamonu... sprawiła mi wiele przyjemności. Ciekawy jest nie tylko sam pomysł na dwa alternatywne światy i ich przenikanie się. Przesympatyczny jest świat przedstawiony, taki ciepły i sielski. W życiu bohaterów zdarzają się różne sytuacje, mniej lub bardziej przyjemne. Grunt, to nie tracić głowy i radzić sobie z nimi z humorem z pomocą przyjaciół i bliskich.
Vicky ma wspaniałych rodziców, którzy choć nie są razem, to wspierają ją i kochają. Najlepsza przyjaciółka, Pauline dałaby się za naszą bohaterkę pokroić, a ciocia Polly zawsze wysłucha jej zwierzeń.
No i jest jeszcze Konstantin. To znaczy jest też David, ale Konstatnin...Więcej nie zdradzę, powiem tylko, że perypetie sercowe obu Victorii budziły we mnie zrozumienie i uśmiech. Bardzo podobało mi się dorastanie bohaterki do zrozumienia, czym jest uczucie do drugiej osoby i skąd wiedzieć, czy to prawdziwe uczucie, czy tylko przelotne zauroczenie.
Podwójne życie Victorii King jest pierwszą częścią cyklu. Dlatego też nie poznajemy wszystkich sekretów rodziny bohaterki, ani przyczyn i celu jej przeskoków. Na ujawnienie tajemnic musimy jeszcze trochę poczekać. Jeśli o mnie idzie, czekam niecierpliwie na jesień tego roku, kiedy polską premierę będzie miała druga część.
Chciałabym jeszcze słowo wspomnieć o bardzo pomysłowej i nietuzinkowej okładce, która wygląda inaczej zależnie od tego czy ma foliowaną nakładkę czy nie. Wstyd się przyznać, ale sama odkryłam tę dwoistość dopiero w trakcie czytania, gdy zdjęłam okładkę, aby się nie pogięła. Jakież było moje zaskoczenie, gdy na twardej oprawie została tylko jedna dziewczyna, a nie dwie, jak poprzednio! Świetnie obrazuje to treść książki.
Podsumowując. Cynamon, chłopaki i ja to urocza historia o dojrzewaniu i szukaniu swojego miejsca w świecie. Gdy ma się naście lat, to poszukiwanie jest iście syzyfową robotą.Jednak warto szukać, a efekty tych poszukiwań mogą być bardzo zaskakujące.
Polecam książkę na wakacyjne popołudnie. Świat Cynamonu jest zabawny, ciepły i wywołuje w czytelniku dużo śmiechu. Naprawdę warto.
Podobno każdy człowiek ma swojego sobowtóra, alternatywnego bliźniaka, kogoś identycznego z wyglądu jak my. Ten ktoś nie musi być z nami spokrewniony, choć, gdyby dokładnie zbadać drzewo genealogiczne, to kto wie?
Inna, fantastyczna teoria, głosi, że istnieje mnogość światów, w których żyją nasze inne ja, jakby lustrzane odbicia. Teoria ta jest równie niepokojąca, co...
2019-05-02
Dopóki człowiek nie wyrośnie z bajek, wydaje mu się, że poza nimi nic nie ma. To znaczy mam na myśli to, że lubimy o tych historiach myśleć w kategoriach długo i szczęśliwie, nie zastanawiając się, co może kryć się pod tą cudowną i olśniewającą oprawą. Pozornie wszystko wygląda tak pięknie i jasno. Książęta są przystojni, księżniczki z wdziękiem pełnią rolę dam u ich boku. Uwieczniani na licznych zdjęciach wyglądają na tak nieziemsko szczęśliwych. Myślisz sobie: ci to mają życie. Zero trosk, tabuny służących, spełniających każde ich życzenie, niesamowite wnętrza pałaców, słowem, mogą mieć wszystko, czego dusza zapragnie. Żyją jak w bajce, odcięci od trosk i zmartwień typowych dla zwykłych śmiertelników. Jednak, gdy się temu dokładniej przyjrzeć, zaczyna się dostrzegać także tę drugą stronę medalu. Świat nie spuszcza z nich oczu nawet na chwilę, nieustannie spekuluje się na temat ich samopoczucia, życiowych decyzji, publicznych wystąpień, a media wciąż tylko węszą, czy aby gdzieś nie szykuje się jakiś romans lub rozwód. Czy łatwo im to znosić? Być może trochę już się do tego przyzwyczaili przez lata, ale czy faktycznie mają łatwiej? Nie jestem wcale o tym przekonana.
Biorąc udział w Eliminacjach, Tania nie obiecywała sobie zbyt wiele. Właściwie chciała tylko ulec ciotce, by po wszystkim móc wybrać, co będzie robić w życiu. Nie przewidziała, że dworskie życie tak ją wciągnie, że znajdzie tu zarówno przyjaciół jak i wrogów, a przede wszystkim, że się beznadziejnie zakocha. Co więcej nie miała w ogóle pojęcia, że cudowna Vittera, królestwo pod szklaną kopułą, skrywa przed obywatelami tyle tajemnic. Och, błogi stanie niewiedzy...
Tom piąty serii. Zmagania kandydatek weszły w fazę końcową; na placu boju pozostały tylko Tania oraz Charlotte. Gołym okiem widać, że Phillip wyraźnie faworyzuje tę drugą, jednocześnie nieustannie mamiąc Tanię słodkimi słowami i obietnicami bez pokrycia. Dziewczyna jest rozbita i rozdarta wewnętrznie. Rozsądek podpowiada jej, że nie jest jej pisane szczęśliwe zakończenie u boku Phillipa. Młody następca tronu co prawda wciąż wodzi za naszą bohaterką wzrokiem, ale u jego boku panoszy się kapryśna Charlotte, ostentacyjnie pewna wygranej. Tania stara się kierować rozumem. Jednak to słabe, podatne na emocje serce wciąż naiwnie wierzy, że skoro są pocałunki, kradzione namiętne chwile zapomnienia i kolejne wyznania, to przecież jest i miłość, a co za tym idzie, wybór może być tylko jeden.
Tak w wielkim skrócie przedstawia się mniej więcej połowa powieści. Ale przecież nie może być za prosto, prawda? W pewnym momencie Tania, niespodziewanie dla siebie samej i czytelnika także (och, jak mnie to uradowało!) zostanie postawiona przed zupełnie nowym wyzwaniem. Ta nowa rola może zmienić wszystko, wpłynąć na losy całej Vittery. Taki zwrot akcji bardzo mi przypadł do gustu. Poczułam się trochę tak, jakby podarowano mi możliwość wyboru alternatywnego zakończenia. Oto nasza bohaterka ma szansę wyłamać się z narzuconej jej roli słodkiej księżniczki i zacząć wreszcie dyktować warunki. Jest duża możliwość, by uleczyć złamane serce i wyjść z twarzą z tego całego galimatiasu.
Czy piękna i nieskazitelna Vittera jest kolosem na glinianych nogach? Czy to ostatni bastion, schronienie, a może więzienie? Tania i jej przyjaciele mogą wpłynąć na bieg historii i wszystko zmienić. Jednego możemy być pewni. Po finale części piątej już nic nie będzie takie jak dawniej.
Przysięga z aksamitu bardzo mile zaskakuje. Z klimatu słodkiego romansu zostajemy wrzuceni prosto w meandry powieści przygodowej, co z całej historii wychodzi zdecydowanie na lepiej niż dobrze. Księżniczka może zamienić się w wojowniczkę. Teraz trzeba tylko trzymać kciuki, aby wykorzystała zdobyte umiejętności i dokonała właściwych wyborów.
Polecam lekturę Przysięgi... nie tylko miłośniczkom serii. To także idealna lektura na wietrzne popołudnie. Gdy za oknem wiatr i plucha, mamy możliwość przenieść się do świata, w którym mężczyźni zabiegają o kobiety, te błyszczą i czują się pożądane, a za każdym rogiem ukrywają się tajemnice mogące dodać słodkiemu romansowi szczyptę pikanterii i dreszczyku.
Na koniec, jako zadeklarowana od dawna fanka, powiem tylko jedno. Henry. Tylko Henry. Nie przyjmuję do wiadomości innej opcji.
Dopóki człowiek nie wyrośnie z bajek, wydaje mu się, że poza nimi nic nie ma. To znaczy mam na myśli to, że lubimy o tych historiach myśleć w kategoriach długo i szczęśliwie, nie zastanawiając się, co może kryć się pod tą cudowną i olśniewającą oprawą. Pozornie wszystko wygląda tak pięknie i jasno. Książęta są przystojni, księżniczki z wdziękiem pełnią rolę dam u ich boku....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2019-04-22
Zoe i Ollie od dawna marzą o dziecku i wygląda na to, że niedługo ich marzenia się spełnią. Poród już blisko, pokój dla maleństwa gotowy. Zoe, jako przyszła mama, jest pełna obaw, tak bardzo chce, aby wszystko się udało. I wtedy na świat przychodzi mała Evie, o ciemnej karnacji i buzi naznaczonej piętnem Zespołu Alkoholowego FAS. Przyszli rodzice są przerażeni, co nie przeszkadza im z miejsca zakochać się w noworodku. Tak długo czekali na adopcję.
To pierwsze zaskoczenie, jakie serwuje nam autorka. Mała Evie jest dzieckiem młodocianej, anonimowej narkomanki, która tuż po porodzie zrzeka się wszelkich praw do dziecka.
Mija siedem lat.
Zoe i Ollie osiągnęli życiową stabilizację. On ciężko pracuje jako księgowy w dużej firmie i liczy na awans, który zapewni mu wyższe wynagrodzenie. Ona zajmuje się domem oraz dwójką dzieci, bo dwa lata temu urodził im się także syn, Ben. W nielicznych wolnych chwilach maluje obrazy - pejzaże; kilka lat temu zdobyła sobie opinię uznanej artystki. Generalnie wszystko jest w porządku, jednak, jak to w życiu bywa, codzienne obowiązki i natłok spraw bywają przytłaczające. Zapracowany Ollie zaniedbuje rodzinę i wszystkie domowe obowiązki zrzuca na Zoe. Pozostawiona samej sobie i coraz bardziej sfrustrowana Zoe, dwoi się i troi, by wszystko funkcjonowało jak należy. Dwuletni Ben wymaga ciągłej uwagi i coraz głośniej się o to upomina. Obrazy same się nie namalują, a przecież potrzebne jest do tego minimalne skupienie i natchnienie. Dom sam się nie posprząta, zakupy same się nie zrobią, itd. itp. No i jest jeszcze 7-letnia Evie. Uzdolniona artystycznie dziewczynka, zdradza objawy FAS-u i nie jest, mówiąc kolokwialnie, prosta w codziennym współżyciu. Ma duże kłopoty z koncentracją, łatwo wpada w złość, często się obraża, czemu sprzyja dodatkowo obecność braciszka. Oprócz tego wyraźnie widzi, z racji swojego koloru skóry, własną odmienność. Co prawda adopcyjni rodzice nie ukrywają przed nią faktu samej adopcji i na każde żądanie dziewczynki wciąż na nowo opowiadają jej całą historię, oczywiście w łatwych do zrozumienia dla dziecka słowach. Ponadto gołym okiem widać, że Zoe i Ollie naprawdę kochają Evie; Zoe wciąż ze zdumieniem zdaje sobie sprawę, jak niezwykła i cudowna jest ich córka. Nie ma dla niej znaczenia jej kolor skóry, ani prawdziwe pochodzenie. Zoe patrzy na Evie zachwytem matki, która widzi tylko piękno własnego dziecka, obojętnie jakie by nie było. Przyznam, że ten wielokrotnie podkreślany wątek bardzo mi się podobał.
Nadchodzą jednak trudne dni. Ktoś przysyła małej Evie prezenty i listy, co tylko pogłębia poczucie wyobcowania dziewczynki we własnej rodzinie. Dodatkowo mamy możliwość wglądu w myśli biologicznego rodzica, który chce odzyskać dziecko, bo uważa, że mu je ukradziono. Szybko okazuje się, że ta osoba nie cofnie się przed niczym, nawet przed wyrządzeniem krzywdy innemu dziecku, byle tylko osiągnąć zamierzony cel. I ten właśnie wątek sprawił, że książkę tak dobrze się czytało. Jeśli idzie o tożsamość rodzica Evie, podejrzanych było kilku, dzięki czemu było jeszcze ciekawiej. Niemniej jednak trochę irytowała mnie Zoe, która, wiedząc o niepokojących próbach kontaktu z małą Evie, bez żadnych podejrzeń wpuściła do rodzinnego życia, potencjalnego ojca Evie. To znaczy, rozumiem, że nie każdy człowiek o innym kolorze skóry, musi być tym właśnie podejrzanym, ale ten totalny brak podejrzliwości, ta naiwność, bardzo mi się nie podobały. Gdyby Zoe była uważniejsza, pewnych kłopotów mogłaby uniknąć.
Do samego końca historii nie wiemy, jak się sprawa rozwiąże. Autorka zbudowała klimat pełen napięcia i dramatyzmu. Bardzo wyraźnie odmalowała także postać Evie i przeżycia dziewczynki, która, widząc i czują własną odmienność, wciąż bada granice, zwłaszcza te dotyczące adopcyjnych rodziców.
Skradzione dziecko to poruszająca historia o macierzyństwie i jego meandrach. Książka wyraźnie pokazuje, że rodzina jak z obrazka, jest błędnym stereotypem. W rzeczywistości jest dużo trudniej i nie raz nadchodzi pokusa, by się poddać i to rzucić. Decyzja, by zachować spokój i, mimo problemów, wykazywać cierpliwość i spokój, jest trudna, ale świadczy o sile charakteru i dojrzałości.
Powieść jest lekturą na jeden wieczór. Zaczęłam ją czytać z zamiarem tylko kilku rozdziałów, a potem nie mogłam się od niej oderwać. Książka naprawdę wciąga.
Dobra lektura na majówkę. Polecam gorąco.
Zoe i Ollie od dawna marzą o dziecku i wygląda na to, że niedługo ich marzenia się spełnią. Poród już blisko, pokój dla maleństwa gotowy. Zoe, jako przyszła mama, jest pełna obaw, tak bardzo chce, aby wszystko się udało. I wtedy na świat przychodzi mała Evie, o ciemnej karnacji i buzi naznaczonej piętnem Zespołu Alkoholowego FAS. Przyszli rodzice są przerażeni, co nie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2019-03-22
W pewnej wiosce kobieta rodzi dwie identyczne córki: Angelicę i Benedictę. Ich przyjście na świat zbiega się z czasem nieurodzaju i głodu, co skłania mieszkańców Gwenith do podejrzeń, że to one są przyczyną zła. Decyzją ogółu kobieta z córkami zostaje wypędzona do lasu. Niedługo potem matka umiera, a bliźniaczki, mając już tylko siebie, stopniowo tracą człowieczeństwo. Rodzą się w nich bestie złaknione ludzkich emocji, które stają się ich pokarmem. Rodzą się? A może zawsze w nich były? Nie mamy pewności i chyba one same też nie. Odczłowieczone Pożeraczki dusz uśmieracją całe osady. Nie mają względu na wiek, płeć, stanowisko. W swojej rodzimej wiosce, zabijają wszystkich dorosłych, oszczędzając dzieci. Jest wśród nich młodziutka Alys, która jako jedyna wtedy nie spała i widziała demoniczne siostry. Alys czuje, że jest inna. Czuje dziwną więź z Pożeraczkami dusz. Czy jest taka jak one? A może ta więź odmieni losy wszystkich powiązanych z Alys? Czas pokaże.
Świat przedstawiony w powieści od razu obudził we mnie dwa skojarzenia. Zamknięta społeczność, żyjąca tak jak pierwsi osadnicy, rygorystyczny styl życia, surowe zasady eliminujące każdą odstającą od normy odmienność przypominały mi losy Hester Prynne, głównej bohaterki powieści "Szkarłatna litera" N. Hawthorne'a. Alys bardzo stara się wpasować, a jednocześnie nie umie przymykać oczu na fałsz i obłudę panujące wśród ludzi, z którymi przyszło jej żyć. Oprócz tego coraz dobitniej zdaje sobie sprawę, że mimo starań, nie jest i nie będzie taka jak inni. Czy powinna za to cierpieć, ponosić karę, czuć się winna? Jednocześnie pojawia się pytanie, czy potwory tkwiące w naszym wnętrzu budzą się same i nie mamy na to wpływu, czy podburzają je inni, zwyczajnie chcąc je w nas widzieć, czy też może my sami, kierując się jakimś skomplikowanym mechanizmem obronnym, dopuszczamy do głosu tę bestię, by walczyła ze światem w naszej obronie? Odpowiedź nie jest tak prosta, jakby się wydawało. Jedno jest pewne, zawsze mamy wybór.
Drugie skojarzenie związane z zamkniętą osadą i czającym się na zewnątrz krwiożerczym zagrożeniem to film Osada w reżyserii Nighta Shyamalana, obraz z 2004 roku. Prości mieszkańcy wioski panicznie boją się Bestii i nie potrafią jej zwalczyć ani pokonać. Wszak trudno walczyć z nadprzyrodzonym. Strach jest jednak tak wielki i ogłupiajacy, że Starsi osady podejmują kontrowersyjną decyzję, aby w zamian za mieszkanie i jedzenie, chroniły je przyjęte do wioski obce dzieci. W razie zagrożenia to one właśnie, jako pierwsze, padną ofiarami potworów. A jeśli to dzieci będą pierwsze, to może Bestia się nasyci i zostawi mieszkańców przy życiu? Pierwotna chęć ocalenia budzi w ludziach paskudne instynkty, chronić się nawet kosztem drugiego człowieka. Byle przeżyć. Oni, nie my. I znowu pojawia się pytanie; czy to nie sami ludzie, mający się za pobożnych i bogobojnych, generują większe zło i wpuszczają je między siebie?
Historia ocalałej Alys, walczącej z kłębiącym się w niej mrokiem, budzi wiele pytań i wątpliwości. Czy nasz los jest z góry przesądzony i nie mamy szansy okiełznać monstrum? A może decyzja należy do nas i wystarczy tylko, by ktoś w nas uwierzył i byśmy my sami uwierzyli? Może musi w końcu znaleźć się ktoś, kto powie dość i wpuści w ten zabobonny mrok nieco światła rozsądku? Może wtedy pojawi się szansa na ocalenie?
Powieść Bestia to mroczna i skłaniająca do refleksji historia. Klimatyczna i intrygująca nie podaje gotowych odpowiedzi, lecz zmusza do ich dostrzeżenia samodzielnie. Tym samym na długi czas pozostawia w czytelniku tę drobinę niepokoju i nie pozwala o sobie zapomnieć.
Mocna i mądra opowieść. Polecam.
W pewnej wiosce kobieta rodzi dwie identyczne córki: Angelicę i Benedictę. Ich przyjście na świat zbiega się z czasem nieurodzaju i głodu, co skłania mieszkańców Gwenith do podejrzeń, że to one są przyczyną zła. Decyzją ogółu kobieta z córkami zostaje wypędzona do lasu. Niedługo potem matka umiera, a bliźniaczki, mając już tylko siebie, stopniowo tracą człowieczeństwo....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2019-02-11
Dobiegająca trzydziestki Nicola jest generalnie zadowolona ze swojego życia. Ma własne mieszkanie, dobrą posadę sekretarki w małej agencji aktorskiej, jest samodzielna i poukładana. Przykładowo: jeśli na kolację ma być łosoś, to, choćby brat upiekł pizzę, łosoś nie może się zmarnować. A jeśli w harmonogramie dnia jest, że bułeczkę zjada się o 13.15, to zje się ją o tej godzinie i ani wcześniej ani później. Takie życie jest bardzo bezpieczne, przewidywalne i pozwala uniknąć kłopotów i zranień. Bohaterce raz się to przydarzyło i nie zamierza narażać się na to ponownie.
Dla otoczenia jednak Nicola, choć sympatyczna i miła, jest sztywniacką nudziarą. Nie chodzi na randki, nie jest spontaniczna, tylko kurczowo trzyma się własnych nawyków. Wszystko zmienia się, gdy w grudniu Caroline, koleżanka z biura, rzuca Nicoli wyzwanie: ma zacząć chodzić na randki i do Walentynek znaleźć sobie mężczyznę. Początkowo bohaterka nie jest przekonana do tego pomysłu. Stopniowo jednak dochodzi do wniosku, że od kilku lat faktycznie nieco stoi w miejscu, jeśli idzie o sprawy damsko-męskie. Dlatego zabiera się do realizacji wyzwania, jak do każdej sprawy w swoim życiu: metodycznie, zgłębiając literaturę fachową oraz robiąc tabelki. Z czasem jednak okazuje się, że nie wszystko w życiu da się skatalogować i oznaczyć, a już na pewno nie przewidzieć.
Spotykając się z proponowanymi jej przez znajomych i rodzinę mężczyznami, Nicola przeżyje kilka traumatycznych randek, z każdej jednak postara się wyciągnąć jakąś nauczkę. Czy bohaterka w końcu wyjdzie ze swojej skorupy?
Potrzebowałam takiej książki. Naprawdę dobrze jest od czasu do czasu przeczytać coś typowo babskiego, spod znaku Bridget Jones i tak zwyczajnie czytelniczo się odprężyć. Dlatego bardzo się cieszę, że powieść Tylko ty do mnie trafiła.
Rosie Blake ma talent do kreowania zabawnych postaci oraz pakowania swojej bohaterki w zaskakujące i owocujące jeszcze bardziej zaskakującymi puentami. Czy mroźną randkę polegającą na pływaniu kajakiem w morzu da się przeżyć, unikając amputacji kostek? Czy jeśli facet nie chce w kinie poczęstować cię swoimi cukierkami, to powinno się go skreślić? Czy znerwicowany nauczyciel jest materiałem na chłopaka?
Trzeba przyznać Nicoli, że bardzo dzielnie podeszła o wyzwania i starała się nie zmarnować ani jednej okazji. Bohaterka Tylko Ty jest zupełnie zwyczajna, taka everymenka, z którą mogą się identyfikować kobiety. Pomimo własnych, często dziwacznych nawyków oraz manii czystości, każdemu mężczyźnie dawała szansę, pomimo że groziło to jej dziwacznym zakończeniem dnia. Bardzo polubiłam Nicolę i kibicowałam jej do końca, choć przyznam, że dość szybko udało mi się wytypować dla niej Tego Jedynego.
Powieść jest przezabawna, głównie dzięki postaciom Caroline, zwariowanej matki dwójki małych dzieci oraz Markowi, bratu Nicoli, zadeklarowanemu miłośnikowi nietoperzy i wchodzenia do mieszkania siostry bez zapowiedzi czy choćby pytania o zgodę.
Doszukałam się, że Rosie Blake napisała jeszcze dwie powieści z serii Jak znaleźć... i mam ogromną nadzieję, że wydawnictwo podejmie się ich wydania. Jeśli ich bohaterki będą choć w połowie tak pozytywnie zakręcone życiowo jak Nicola i jej przyjaciele, to już mamy zagwarantowaną czytelniczą zabawę.
Tylko Ty to dobra lektura nie tylko na zbliżające się Walentynki, wszak nie tylko wtedy człowiek powinien szukać miłości i drugiej połowy. To ciepła i mądra historia o tym, że każde spotkanie i nawet drobne wydarzenie jest dla nas szansą na coś nowego w życiu. Zapisująca się na zajęcia stolarstwa Nicola jest najlepszym tego dowodem.
Dobiegająca trzydziestki Nicola jest generalnie zadowolona ze swojego życia. Ma własne mieszkanie, dobrą posadę sekretarki w małej agencji aktorskiej, jest samodzielna i poukładana. Przykładowo: jeśli na kolację ma być łosoś, to, choćby brat upiekł pizzę, łosoś nie może się zmarnować. A jeśli w harmonogramie dnia jest, że bułeczkę zjada się o 13.15, to zje się ją o tej...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-09-19
Zmagania kandydatek z całego królestwa w pięknej scenerii bajkowego pałacu trwają. Który z czterech przystojnych młodzieńców okaże się księciem? Czy nieskazitelna Vittera, królestwo pod kopułą, ujawni przed Tanią swe tajemnice? Czyje serce zdobędzie główna bohaterka; tajemniczego Phillipa czy zdecydowanego Henry'ego? A może przy okazji miłosnych rozterek, wyjdą na jaw także inne, polityczne tajemnice?
Mija kolejny tydzień reality show, w którym najpiękniejsze dziewczęta z całego królestwa walczą o serce księcia.
W finale tomu drugiego Tatiana była pewna, że oto kończy swą przygodę z pałacem i całą rywalizacją. Wszak umówiła się w Phillipem, że ten pozwoli jej odejść spokojnie do domu. Bo w końcu tego chciała, prawda? Jakież są więc jej rozczarowanie i gniew, gdy na wizji okazuje się, że nie tylko przechodzi dalej, ale też miała najwyższe notowania, więc siłą rzeczy jej awans był gwarantowany? A Phillip nawet słowem się o tym nie zająknął.
Trzeci tom młodzieżowej serii Royal skupia się głównie na rozterkach miłosnych Tanii. Bohaterka przyznała się sama przed sobą, że zdążyła się zakochać w Philipie, jednak nadal nie rozumie zachowania młodzieńca. I przyznam, że ja też go nie rozumiałam. Gdy nikt nie widzi, poza okiem kamer, Phillip wydaje się zakochany i to naprawdę szczerze. Tym większy jest więc ból Tatiany, gdy widzi go całującego się z inną z kandydatek, o znacznie lepszym pochodzeniu. Uważam, że ta sytuacja może mieć tylko jedno wyjaśnienie. Otóż już nie jest dla nikogo tajemnicą, że poza szklaną kopułą coś jest. Meteoryty nie były meteorytami, tylko rakietami dalekiego zasięgu. Być może rodzina Charlotte ma z tym coś wspólnego, może jest w stanie zapewnić królestwu obronę, ale w zamian za koronę dla dziewczyny? A w ogóle to, nie wiem, jak inne czytelniczki, to ja bardziej polubiłam błyskotliwego i władającego sztukami walki Henry'ego niż Phillipa. Dlaczego młodzieniec, który jest nie tylko przystojny, ale i zaradny, przegrywa w starciu, z tym, co tylko wzdycha i zaborczo patrzy, ale nic nie robi? To takie edwardocullenowskie!
Odniosłam wrażenie, że trzeci tom to taka faza narastania napięcia i mnożenia pytań. To także czas drobnych incydentów, w których uważny czytelnik dostrzeże zapowiedź przyszłych wydarzeń. Mnie przynajmniej dało to do myślenia. Na przykład nauka Tanii samoobrony, uważam, że czeka nas przewrót, gdy na jaw wyjdą stare tajemnice, wtedy te umiejętności, być może uratują jej życie.
Czytelniczo marzy mi się, aby rozwinąć potencjał pozostałych młodzieńców, z których każdy jest naprawdę sympatyczny. Osoby starszej pary królewskiej także mogłyby sporo wnieść do tej historii.
Zamek z alabastru to bardzo przyjemna i lekka lektura na słoneczne popołudnie. Autorka wiernie i z pasją odmalowała młodzieńcze dylematy miłosne bohaterki. Mimo że jestem od niej sporo starsza, dobrze ją rozumiem. Gdy ukochana osoba nas zawodzi, chciałoby się ją bić i całować jednocześnie. A widok w ramionach rywala/rywalki boli bardziej niż najgorsza pooperacyjna rana.
Myślę jednak, że miłosne zwycięstwo nie będzie Tatiany jedynym. Królestwo Vittery czeka kolosalna zmiana, co nie będzie łatwe. Czy Tania znajdzie w sobie dość odwagi i wytrwałości, aby walczyć dalej? Czy zdoła udźwignąć brzemię kolejnych obowiązków? Oj, będzie się tu jeszcze działo!
I oby jak najszybciej do kolejnego tomu! I jeszcze żeby to Henry był! Ech!
Polecam serię Royal młodszym i starszym czytelniczkom. Każda z nas, niezależnie od wieku, potrzebuje czasem literackiego cukierka o smaku Kopciuszka. Osłodzi nam on życie i umili czas.
Zmagania kandydatek z całego królestwa w pięknej scenerii bajkowego pałacu trwają. Który z czterech przystojnych młodzieńców okaże się księciem? Czy nieskazitelna Vittera, królestwo pod kopułą, ujawni przed Tanią swe tajemnice? Czyje serce zdobędzie główna bohaterka; tajemniczego Phillipa czy zdecydowanego Henry'ego? A może przy okazji miłosnych rozterek, wyjdą na jaw...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-08-17
Każdy z nas zapewne doświadczył w życiu sytuacji, w której musiał się opowiedzieć po którejś ze stron, albo na coś zdecydować. W chwili, gdy działamy pod presją, trudno o jasność myślenia, dopiero po wszystkim, myśląc o tym na zimno, zdajemy sobie sprawę, co mogliśmy zrobić inaczej, albo w ogóle co jeszcze. Mówi się, że często jesteśmy mądrzy po fakcie i zadajemy sobie pytanie, czemu wtedy, w tamtej chwili nie byliśmy tacy mądrzy, tacy stanowczy, tacy wygadani, jak teraz. Bo wtedy z pewnością wszystko potoczyłoby się inaczej.
Przed podobnym dylematem staje jedna z głównych bohaterek powieści Obserwuję cię. Ella Longfield, żona, matka, właścicielka kwiaciarni, w trakcie podróży pociągiem jest mimowolnym świadkiem rozmowy dwóch młodych dziewcząt z dwoma młodymi mężczyznami, którzy, jak wynika z rozmowy, właśnie opuścili więzienie. Sama będąc matką nastoletniego syna, Ella zaczyna się martwić i myśli, co mogłaby zrobić. Gdyby się nieco wysiliła, znalazłaby kontakt do rodziców dziewcząt i powiadomiła ich o swoich spostrzeżeniach. Tylko, czy coś by to dało? Może powinna wziąć na stronę jedną z dziewcząt i w ten sposób je uczulić na niebezpieczeństwo wynikające z tej sytuacji? I znowu, czy coś by to dało? Tylko rodzice dorastających już dzieci zrozumieją tę sytuację, jak to jest upominać obce, nieswoje dziecko. Aż za dobrze wiemy, w jakim kierunku potoczy się taka rozmowa i jak zostaniemy potraktowani, mimo najlepszych chęci.
Następnego dnia okazuje się, że jedna z dziewczyn, Anna, zaginęła. Ella, dręczona wyrzutami sumienia, zgłasza się na policję, okazuje się jednak, że to co wie, to za mało, żeby wpłynąć na bieg sprawy.
Mija rok. Anna wciąż się nie odnalazła, a jej zaginięcie wpłynęło na życie wielu ludzi z jej otoczenia.
Fabułę śledzimy w trzech perspektyw.
Ella, wciąż boryka się z wyrzutami sumienia i ostracyzmem ze strony społeczeństwa. Mało tego, w rocznicę zaginięcia Anny zaczyna otrzymywać anonimowe pogróżki
Ojciec Anny, Henry, nie umie odnaleźć się w nowej rzeczywistości po stracie córki. Nie radzi sobie z rozpaczą żony i starszej córki, nie potrafi nadać sprawom biegu.
Najlepsza przyjaciółka Anny, Sarah, dręczona wyrzutami sumienia, próbuje uporządkować własne życie.
Każdy z bohaterów ma jakieś sekrety. Każdy coś przemilczał, a teraz nie daje mu to spokoju, bo być może wpłynęłoby to na bieg śledztwa. Nowe fakty w sprawie i odnalezienie jednego z tamtych mężczyzn, może teraz wszystko zmienić. Czy Anna się odnajdzie?
Książkę czytało mi się nadspodziewanie dobrze.
Historia zaczyna się niby zwyczajnie, ale potem autorka tak komplikuje sprawy i wciąż dodaje nowe wspomnienia Sarah oraz ojca Anny Henry'ego, że nie da się domyślić, co się tak naprawdę stało i gdzie jest teraz Anna.
Dużo miejsca poświęca dysfunkcjonalności rodziny i relacji między dorastającymi dziećmi a ich rodzicami.
Bardzo wzruszył mnie epilog i uważam, że świetnie to autorka wymyśliła.
Zastanawiałam się nad osobą detektywa, który pojawia się w powieści i doszłam do wniosku, że gdyby Teresa Driscoll chciała kontynuować pisanie książek o tej tematyce, to Matthew, świeżo upieczony ojciec i bardzo sympatyczny człowiek, mógłby być bohaterem wiodącym kolejnej części. Miejmy nadzieję, że autorce przyjdą do głowy kolejne interesujące pomysły.
Powieść Obserwuję cię to dobra, prosto napisana historia, która trzyma w napięciu do samego końca. Jeśli inne książki tej autorki są równie dobre, to mam nadzieję, że szybko trafią na nasz rynek.
Polecam!
Każdy z nas zapewne doświadczył w życiu sytuacji, w której musiał się opowiedzieć po którejś ze stron, albo na coś zdecydować. W chwili, gdy działamy pod presją, trudno o jasność myślenia, dopiero po wszystkim, myśląc o tym na zimno, zdajemy sobie sprawę, co mogliśmy zrobić inaczej, albo w ogóle co jeszcze. Mówi się, że często jesteśmy mądrzy po fakcie i zadajemy sobie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-08-21
Zabierając się do lektury książki Moja Jane Eyre nie miałam pojęcia, co mnie czeka. Nie wiedziałam, że to swoisty autorski projekt, efekt pisarskiej współpracy trzech znanych autorek powieści dla młodzieży. Nie miałam także pojęcia, że to już druga Jane, której losami zajęły się przesympatyczne autorki, ba, mało tego w kolejce czeka nawet trzecia.
To, że Jane Eyre była bohaterką książki Charlotte Bronte wszyscy wiemy. Była uboga, lecz prawa, niezbyt piękna, lecz inteligentna, w dodatku była nauczycielką. Została guwernantką małej Adele w Thornfield Hall, po czym zakochała się w tajemniczym panu Rochesterze, którego nie opuściła, mimo że miał sporo różnych zaszłości. Ale, czy to naprawdę tak właśnie było? Oj, coś mi się wydaje, że Charlotte Bronte napisała wersję ocenzurowaną. To musiało wyglądać zupełnie inaczej.
Jedno trzeba powiedzieć od razu i z całą mocą. Takiej wersji losów Jane Eyre jeszcze nie znaliście. Ladyjanistki czyli Cynthia Hand (autorka Anielskiej), Brodi Ashton (autorka cyklu Podwieczność) i Jodi Meadows wpadły na literacko szalony, aczkolwiek bardzo przyjemny w odbiorze pomysł. Opowiedzieć znaną powszechnie historię na nowo, to co prawda dość karkołomne, ale jakie ma się za to pole do popisu.
Jane Eyre jest ubogą sierotą, wychowanką Lowood. Teoretycznie jest nijaka z wyglądu, a jednak przyciąga do siebie ludzi. I duchy. Bo Jane jest widzącą, zresztą jej najbliższą przyjaciółką jest młody duch, o imieniu Helena. Taka widząca byłaby wielkim skarbem dla londyńskiego Towarzystwa zajmującego się uciążliwymi duchami. Jane nie chce tego robić, woli być guwernantką i spotkać tajemniczego, zamyślonego i bardzo pociągającego mężczyznę, w którym się zakocha. To już wiemy. Ale jeśli w całą sprawę wmiesza się początkująca pisarka Charlotte Bronte, na co dzień dobra przyjaciółka Jane, oraz młody agent do relokacji duchów Alexander Blackwood, to cała historia zyska już zupełnie inny wymiar.
Bardzo lubię takie historie. Lubię być zaskakiwana i przekonywana przez autora, że jednak nie wiem wszystkiego o danej postaci czy wydarzeniach. Lubię, gdy puszcza się do mnie autorskie oko i zaskakuje zwrotami akcji.
Bohaterowie są zabawni i tacy rozbrajający. Bardzo polubiłam Charlotte i Alexandra. Jane za to trochę mniej, chyba głównie przez to, że kurczowo trzymała się tego bruneta. No cóż, kobiety w tamtych czasach miały tylko jedną dobrą przyszłość; wyjść za mąż. Dużą i ważną rolę w tej historii pełnią duchy; one także ukazane są w zabawny sposób.
Książka jest trochę powieścią przygodową, trochę romansem, a trochę parodią. Jeśli, ktoś lubi takie mieszanki, będzie z lektury zadowolony. Mnie się ta literacka podróż podobała bardzo i przyznam szczerze, że żal mi było rozstawać się z Charlotte i Alexandrem. Stanowią oni świetny duet i mogliby jeszcze wiele osiągnąć.
Historia jest zabawna, zaskakuje i nie nudzi, pod warunkiem oczywiście, że nie jest się czytelniczym sztywniakiem. Jak już powiedziałam, trzeba być przygotowanym na to, że pewne sprawy zostaną wyśmiane, inne nieco zmienione, a jeszcze inne będą balansowały niebezpiecznie blisko w klimatach książek sióstr Bronte i Jane Austen.
Mnie to urzekło i niebawem nadrobię braki, zabierając się do lektury Mojej lady Jane. Trzecią z kolei ma być Calamity Jane, która zabierze nas na Dziki Zachód, czego już się nie mogę doczekać.
Polecam gorąco. Moja Jane Eyre to zabawna, pomysłowa i nieszablonowa historia; rozbawi, czasem nawet wzruszy, ale z pewnością nie zanudzi. O nie.
Zabierając się do lektury książki Moja Jane Eyre nie miałam pojęcia, co mnie czeka. Nie wiedziałam, że to swoisty autorski projekt, efekt pisarskiej współpracy trzech znanych autorek powieści dla młodzieży. Nie miałam także pojęcia, że to już druga Jane, której losami zajęły się przesympatyczne autorki, ba, mało tego w kolejce czeka nawet trzecia.
To, że Jane Eyre była...
2017-07-12
Powieść Mariette Lindstein ma bardzo chwytliwy tytuł, wszak nie od dziś tematyka sekt i ruchów zrzeszających ludzi w zamknięte wspólnoty, elektryzuje, fascynuje i skłania do dysput i analiz.
To dlatego, podejrzewam, niejeden czytelnik skuszony tematyką, ilustracją okładkową i być może osobą autorki, sięgnie po tę właśnie powieść.
Główna bohaterka Sofia Bauman, właśnie skończyła studia i w niezbyt przyjemnych okolicznościach zerwała z dotychczasowym chłopakiem. Gdy wspólnie z koleżanką wybiera się na odczyt charyzmatycznego Franza Oswalda, nic nie zapowiada zmian, które nastąpią w jej życiu. Mężczyzna bowiem proponuje jej pracę. Oto na owianej złą sławą Wyspie Mgieł, gdzieś u wybrzeży Norwegii, zakłada wspólnotę ludzi. Inspiracją i duchowym kluczem ma być dla nich stworzona przez niego nauka ViaTerra, a wszystko ma się opierać na bliskości natury, silnym związku z ekologią i odrzuceniu zdobyczy współczesnej cywilizacji. Ruch dopiero raczkuje, jednak już przyciąga pierwszych celebrytów i ludzi sławy.
Sofia jedzie na wyspę i pierwsze wrażenia ma jak najbardziej pozytywne; wszędzie panuje ład, porządek, a członkowie wspólnoty są zadowoleni i sympatyczni. Kiedy Franz proponuje Sofii założenie w ośrodku biblioteki, kobieta zgadza się i przyjmuje ofertę pracy. Na początku oczywiście przechodzi cały program i wtedy zabiera się do pracy.
Zmiany zachodzące w założycielu ruchu oraz kilka negatywnych recenzji w prasie, sprawiają, że życie na wyspie zaczyna przypominać koszmar, w którego człowiekowi trudno się obudzić. To co miało być piękną i niewinną ideą prostego życia, zmienia się w przymusowy obóz pracy, w którym ludzie się upokarzani, głodzeni i gnębieni na wiele różnych sposobów. Wkrótce Sofia zdaje sobie sprawę, że odejście ze wspólnoty nie będzie łatwe, o ile w ogóle możliwe.
Autorka książki przez ćwierć wieku była członkiem ruchu, który każe się nazywać Kościołem Scientologicznym. Trafiła tam, podobnie jak Sofia, jako młoda dziewczyna i dobrze poznała panujące tam zasady. Nietrudno się domyślić, że książka ma być w pewnym sensie odbiciem jej przeżyć, przemyśleń i refleksji dotyczących tego, co tam przeżyła.
Fabuła powieści skupia się głównie na osobie założyciela ruchu Franzu Oswaldzie. Oczami Sofii oglądamy go jako przywódcę, który potrafi być dowcipny i zabawny, a w chwilach, gdy traci nad sobą panowanie każe ludziom skakać z urwiska do lodowatej wody lub przez długie tygodnie pracować ponad siły i jeść o wiele poniżej normy.
W serwowanych powoli retrospekcjach śledzimy losy młodego chłopaka, dziecka z nieprawego łoża, jak nietrudno się domyślić to właśnie Franz w młodości, który ma niebezpieczne upodobania i uwielbia manipulować ludźmi, zmuszać ich do uległości i robienia rzeczy, które jemu za bardzo ubrudziłyby ręce.
Zaskakuje, jak grupa dorosłych przecież, kilkudziesięciu osób, pokornie znosi złe traktowanie, upokorzenia, głodzenie i mieszkanie w koszmarnych warunkach, podczas gdy Franz niczym basza żyje ponad stan. Nikomu nawet nie przyjdzie do głowy, by się postawić, czy spróbować ucieczki. Każdy, nawet najbardziej okrutny, czy graniczący z głupotą wymysł, jest traktowany jak boska wola i pokornie zostaje wprowadzany w życie.
Wszystko wydaje się ok, czegoś mi tu jednak zabrakło. Miałam takie wrażenie, jakby autorka w snuciu swojej opowieści bała się posunąć dalej, przekroczyć pewne granice. Zastanawia mnie też informacja, że na jednej powieści historia się nie skończy i planowana jest trylogia. Nie jestem pewna, czy to dobry pomysł. Niedomówienia są dobre, ciągnięcie historii dalej już nie. Moim zdaniem lepiej byłoby zostawić historię w tym właśnie miejscu, tym bardziej, że epilog już nam wszystko wyjaśnia.
Sektę z Wyspy Mgieł faktycznie czyta się jak przyjemny thriller z dużą dozą dreszczyku i jeśli nie wymagać więcej, książka okaże się dobrą lekturą na deszczowe popołudnie.
Powieść Mariette Lindstein ma bardzo chwytliwy tytuł, wszak nie od dziś tematyka sekt i ruchów zrzeszających ludzi w zamknięte wspólnoty, elektryzuje, fascynuje i skłania do dysput i analiz.
To dlatego, podejrzewam, niejeden czytelnik skuszony tematyką, ilustracją okładkową i być może osobą autorki, sięgnie po tę właśnie powieść.
Główna bohaterka Sofia Bauman, właśnie...
2017-04-22
Mimo wysokiego stopnia zaawansowania medycyny i nauki, ludzki mózg wciąż pozostaje dla nas tajemnicą, głównie dlatego, że jest narządem nieprzewidywalnym i niepodlegającym jednej zasadzie. To w mózgu znajdują się wszystkie najważniejsze ośrodki funkcjonowania zdrowego człowieka: zmysłów, mowy, czucia, ruchu i pamięci. Często nawet drobne, pozornie niegroźne uszkodzenie jednego z ośrodków, może zrobić z człowieka kalekę.
Wielokrotnie się nad tym zastanawiałam i dochodzę do wniosku, że najcenniejszym ośrodkiem w ludzkim mózgu, oczywiście poza ruchem i porozumiewaniem się, jest pamięć. To pamięć pozwala nam na przechowywanie wspomnień, na uczenie się nowych rzeczy i wykorzystywanie ich w praktyce, na prawidłowe interakcje w społeczeństwie. Człowiek bez sprawnie działającej pamięci jest bezradny, zbyt ufny i zdany na opiekę najbliższych. Bo jak tu sobie radzić samemu, gdy nie zapamiętuje się najprostszych rzeczy?
17-letnia Flora Banks coś o tym wie.
Emily Barr w swojej powieści Jedyne wspomnienie Flory Banks każe swojej bohaterce zmierzyć się z takim właśnie problemem.
Przeżyty w dzieciństwie uraz, bardzo poważnie uszkodził pamięć Flory. Mentalnie 17-latka przypomina 10-latkę i na takim też poziomie funkcjonuje. Fakty, osoby, relacje utrzymują się w pamięci Flory co najwyżej kilka godzin. Potem po prostu znikają. Z pomocą rodziców i życzliwych mieszkańców miasteczka Flora radzi sobie z tym jak potrafi. Nosi ze sobą mnóstwo karteczek-przypominajek, a najważniejsze rzeczy hasłami zapisuje na swoich rękach. To pozwala jej jako tako funkcjonować.
Jednak pewnego dnia, po przebudzeniu, Flora zdaje sobie sprawę, że pamięta coś z poprzedniego wieczoru. Na imprezie u przyjaciółki pocałowała jej chłopaka i pamięta to wyraźnie! Czyżby coś miało drgnąć? Postęp w chorobie?
Dziewczyna kurczowo łapie się tego wspomnienia i z desperacją człowieka tonącego, postanawia wyruszyć w długą podróż za ukochanym. Zabrzmiało to jak banalna historia miłosna? Nic bardziej błędnego. Jedyne wspomnienie Flory Banks to doskonała mieszanka dramatu z thrillerem psychologicznym.
Początkowo jednak klimat książki faktycznie jest trochę sielski. Flora rozczula swoją nieporadnością i tym, że z tak wielkim mozołem stara się radzić sobie w codziennym życiu. Wszystkie czynności myślowe po przebudzeniu przypominają u niej przelewanie wody przez dziurawe sito. Ale nie jest to zabawne. Wręcz przeciwnie przerażające. Zdrowym ludziom wydaje się oczywiste, że pamiętają własne imię, twarze najbliższych, czy nawet swój wygląd. Flora każdego ranka musi robić reset swojej pamięci i zaczynając od napisów na rękach, wdrażać się do swojego życia. Funkcjonowanie bohaterki przypomina trochę dryfowanie po otwartym morzu: powolne, bez planu i konkretów. Jakie życie może czekać człowieka z taką przypadłością? I czy w ogóle jest jakakolwiek szansa na poprawę tego stanu?
Gdy Florze udaje się zachować wspomnienie o pocałunku z Drake'm, wydaje się, że faktycznie coś drgnęło. Dziewczyna z godnym podziwu uporem wyrusza w podróż i o dziwo radzi sobie całkiem dobrze. Stopniowo jednak eskapada i pogarszający się stan zdrowia Flory, każą podejrzewać, że coś tu jest nie do końca w porządku. Pragnienie odnalezienia Drake'a zaczyna przypominać obsesję i zaczynamy się zastanawiać, czy choroba Flory nie jest poważniejsza niż myśleliśmy i czy główna bohaterka nie wymyśliła sobie tego wszystkiego?
To dzięki temu książkę czyta się tak dobrze, gdyż dosłownie do ostatniego rozdziału nie wiemy, jak zakończy się cała historia.
Czy pocałunek na plaży faktycznie miał miejsce? Jaki sekret ukrywają przed Florą jej rodzice? I co tak naprawdę stało się z bratem bohaterki?
Jedyne wspomnienie Flory Banks to dobrze i bardzo misternie skonstruowana powieść. Autorka nie koloryzuje, nie każe nagle swojej bohaterce wyzdrowieć i nie daje jej niespodziewanie różowego happy endu. Pojawia się pewna nadzieja, ale, jak już wspomniałam wcześniej, ludzki mózg to nieobliczalna maszyneria i historia Flory może wrócić na stare tory, jak i wskoczyć na zupełnie nowe.
Polecam powieść Emily Barr. Pozwala ona spojrzeć na problemy innych z zupełnie innej strony i pokazuje, że miłość bliskich oraz cierpliwość i wsparcie przyjaciół mogą naprawdę zdziałać takie cuda, jakich nie osiągnie żadna medycyna.
Mimo wysokiego stopnia zaawansowania medycyny i nauki, ludzki mózg wciąż pozostaje dla nas tajemnicą, głównie dlatego, że jest narządem nieprzewidywalnym i niepodlegającym jednej zasadzie. To w mózgu znajdują się wszystkie najważniejsze ośrodki funkcjonowania zdrowego człowieka: zmysłów, mowy, czucia, ruchu i pamięci. Często nawet drobne, pozornie niegroźne uszkodzenie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-04-18
Powieść Na wodach Północy skusiła mnie okładką i obietnicą treści. Co prawda tematyka wydaje się bardziej dla mężczyzn, ale przyznaję, że lubię ciężką prozę, w której człowiek, w warunkach ekstremalnych, zmuszony jest walczyć o przetrwanie, a największym zagrożeniem jest dla niego drugi człowiek.
Rok 1859, Anglia.
Młody lekarz Patrick Sumner dołącza do załogi statku wielorybniczego Ochotnik. Posada lekarza na statku jest nudna i kiepsko płatna, jednak po tym jak dyscyplinarnie wyrzucono go z armii, Sumner nie może wybrzydzać. Celem wyprawy jest pozyskanie jak największej liczby foczego i wielorybiego tłuszczu, choć nieoficjalnie mówi się, że wyprawy te przestają być rentowne, gdyż olej wielorybi przegrywa z naftą i olejem węglowym. Jest to więc zapewne jedna z ostatnich takich wypraw.
Początkowo wszystko wydaje się iść zgodnie z planem. Kiedy jednak zupełnie niespodziewanie załoga znajduje ciało uduszonego chłopca okrętowego na załogę pada blady strach. Wśród nich jest morderca i to wyjątkowo okrutny, skoro zamordował dziecko.
Chcąc nie chcąc Sumner przyjmie na siebie rolę, detektywa to może za dużo powiedziane, ale kogoś, kto będzie musiał odkryć prawdę i dochodzić sprawiedliwości. Wolałby co prawda utonąć w przyjemnej mgle laudanum, ale niestety nie będzie mu to dane.
Początkowo trochę dziwne wydawało mi się, że autor już od razu zdradza czytelnikowi tożsamość zabójcy. Swoją drogą bohater ten budzi dreszcz zgrozy; pogodny, bez jakichkolwiek skrupułów, czy wyrzutów sumienia, zabija, bo ma taką potrzebę i to wszystko. Przypomina węża, który od razu wiadomo, będzie kąsał, a jeśli chwilowo tego nie robi, to dlatego, że nie musi. Z biegiem fabuły okazuje się, że samo zabójstwo to jedynie wierzchołek góry lodowej, albo nazwijmy to inaczej, wypadek przy pracy, a chodzi tu zupełnie o coś innego.
Długo jednak tego nie widać i dopiero pod koniec, gdy czujność czytelnika nieco opadnie, wszystko staje się jasne, a poszczególne elementy układanki nabierają sensu.
Powieść Na wodach Północy to twarda, męska proza. Rzeczywistość opisana konkretnym, często brutalnym językiem, przedstawiona tak jaką się ją widzi, bez zbędnego słodzenia i wygładzania. Opisy polowań na foki i wieloryby są bardzo naturalistyczne, a zachowanie i czyny bohaterów to bezpardonowa i ostra walka o przetrwanie. Powieść czyta się tak, jak prawdziwą relację z podróży, zaś wątek kryminalny tylko dodaje całości smaczku. To dlatego książka z pewnością spodoba się fanom XIX-wiecznej marynistyki i wypraw połowowych w rejony Oceanu Arktycznego. Czytelniczkom o słabszych nerwach i wrażliwości na wulgarny i sprośny język raczej nie polecam. Mogą one książkę kupić swoim mężczyznom. Tym polecam jak najbardziej.
Powieść Na wodach Północy skusiła mnie okładką i obietnicą treści. Co prawda tematyka wydaje się bardziej dla mężczyzn, ale przyznaję, że lubię ciężką prozę, w której człowiek, w warunkach ekstremalnych, zmuszony jest walczyć o przetrwanie, a największym zagrożeniem jest dla niego drugi człowiek.
Rok 1859, Anglia.
Młody lekarz Patrick Sumner dołącza do załogi statku...
2017-04-01
Najgorsze co może spotkać rodzica, to śmierć dziecka. Poczucie takiej okrutnej straty, sprawia, że świat chwieje się w posadach. Jednak pewność tego wydarzenia i świadomość, gdzie znajdują się doczesne szczątki dziecka, wydają się być dobrodziejstwem w starciu z faktem porwania dziecka.
Śmierć dziecka jest końcem, ale i pewnikiem, który nie pozostawia miejsca na niepewność i niewiadome. Tymczasem porwanie każe rodzicowi tkwić w nieustannej niepewności co do losu dziecka. Każe mieć nadzieję, co utrudnia powrót do codzienności, a gubienie się w domysłach i ślepych tropach przyprawia o szaleństwo.
Kiedy z wózka w parku, prosto spod babcinej opieki, znika półroczna Helena, wszystkie ślady prowadzą do nikąd. Młodzi rodzice Simone i Matt z trudem budują swoją codzienność, wiedząc jednocześnie, że gdzieś tam ich córka być może żyje i nazywa rodzicami kogoś obcego.
Mija 18 lat.
Matt jest wziętym lekarzem, Simone znaną dziennikarką. Ich małżeństwo przetrwało, choć więcej dzieci nie mieli. Nie zaprzestali też w poszukiwaniach córki, nie zapomnieli o niej. Po prostu życie toczyło się dalej i trzeba było poddać się jego biegowi.
Dlatego, gdy nagle po tylu latach, do Simone zgłasza się młoda kobieta, twierdząca, że jest jej zaginioną córką, zrozumiałym jest, że kobieta nieufnie podchodzi do sprawy. Wielokrotnie się już zawiodła, a poza tym nie chce ponownie przechodzić przez to piekło.
Poza tym sprawa jest mocno podejrzana. Grace, bo tak ma na imię nieznajoma, najwidoczniej wpakowała się w poważne kłopoty i choć jej wersja brzmi wiarygodnie, kolejne wydarzenia, w tym nagłe zniknięcie dziewczyny, budzą czujność Simone.
Kobieta wraz z przyjacielem z redakcji rozpoczyna prywatne dochodzenie, a z każdą poznaną osobą, historia zamiast się rozwiązywać, wikła się coraz bardziej.
Czy Grace faktycznie jest porwaną przed laty Heleną? I dlaczego tak nagle zniknęła? Czy Simone uda się odnaleźć dziewczynę zanim będzie za późno?
Książkę czyta się tak zapamiętale, że naprawdę z przykrością odkładałam ją choćby na chwilę. Bardzo szybko okazało się, że w sprawę porwania było zamieszanych kilka osób i już nawet miałam swój typ. Tym większym dla mnie zaskoczeniem okazało się rozwiązanie, które zaserwowała czytelnikowi autorka. Zupełnie nie tej osoby się spodziewałam i tym przyjemniej dałam się zaskoczyć.
Córeczka to dobry thriller psychologiczny, który trzyma w napięciu do ostatniej strony i nie daje o sobie tak szybko zapomnieć. Autorka z dużą wprawą opisuje motywy porywacza, zło kryjące się w jego wnętrzu i sadystyczną skłonność do zadawania bólu. Kim jest? Tego przez bardzo długi czas nie wiadomo, ale jego specyficzna spowiedź budzi niepokój czytelnika.
Polecam lekturę Córeczki. Napisana z polotem, wciąga w wir domysłów od pierwszej do ostatniej strony. Bardzo dobra powieść.
Najgorsze co może spotkać rodzica, to śmierć dziecka. Poczucie takiej okrutnej straty, sprawia, że świat chwieje się w posadach. Jednak pewność tego wydarzenia i świadomość, gdzie znajdują się doczesne szczątki dziecka, wydają się być dobrodziejstwem w starciu z faktem porwania dziecka.
Śmierć dziecka jest końcem, ale i pewnikiem, który nie pozostawia miejsca na niepewność...
2017-03-15
Która z nas, będąc czy to młodą dziewczyną, czy to młodą mężatką, czy nawet sfrustrowaną kobietą dojrzałą, nie marzyła, by spotkać na swojej drodze mężczyzny w typie Romeo?
Romeo pełnego pasji, płonącego miłosnym pożądaniem, targanego wewnętrznymi sprzecznościami, skłóconego z otoczeniem, ale też z sobą samym? Ponieważ w życiu codziennym może to być trudne, warto sięgnąć po książkę L. Rayven Zły Romeo. Nie jest może ona zbyt obszerna objętościowo, ale z pewnością dostarczy kilka godzin wrażeń i przyjemnych emocji.
Fabułę powieści poznajemy z dwóch perspektyw czasowych. Pierwsza z nich to fragmenty pamiętnika Cassie i dotyczą one wydarzeń sprzed 6 lat, gdy Cassie i Ethan dopiero się poznali. Bohaterka opowiada o swojej fascynacji magnetycznym Holtem, szczerze i bez fałszywej pruderii mówi o swoich fantazjach, z zaskoczeniem odkrywając budzącą się w niej kobietę. Bywa też bardzo zabawnie, bo Cassie nie ma zahamowań, typowych dla szaleńczo zakochanych bohaterek książkowych i pisze, co jej myśl na długopis przyniesie.
Druga, obecna, prowadzona w narracji pierwszoosobowej, po 6 latach od tamtych wydarzeń, miejscami bywa dość zaskakująca, zwłaszcza, jeśli spojrzeć na przemianę, którą przeszła Cassie. Z naiwnego podlotka, ufnego i podającego swe serce na tacy, nie pozostało nic. Obecnie Cassie, mimo że piękna i z etykietką bardzo utalentowanej, nie jest szczęśliwa. Pomimo wielu starań, nie zdołała zapomnieć o swojej pierwszej, wielkiej miłości i kładzie się to cieniem na jej życiu. Proces zapomnienia i rozpoczęcia wszystkiego od nowa jest tym trudniejszy, że Ethan ponownie pojawił się w życiu Cassie. Mało tego, jest zdeterminowany, by odzyskać ukochaną, a co najlepsze jest świadomy swoich wad i popełnionych błędów.
Co z tego wyniknie?
Zdecydowanie najmocniejszą stroną powieści jest sam pomysł na fabułę. Akcja dzieje się w środowisku aktorskim. Najpierw obserwujemy perypetie studentów pierwszego roku i ich przygotowania do wystawienia adaptacji teatralnej jednego z najsłynniejszych utworów Szekspira Romea i Julii. Autorka wysuwa tezę, że chemia pomiędzy aktorami pozwala im lepiej wcielić się w odgrywane przez siebie postacie, przez co odbiór danej historii jest znacznie lepszy. Słowem widzowie wiele na tym zyskują. A jak z chemią radzą sobie odtwórcy głównych ról? Doprawdy nie dziwię się im, że tak emocjonalnie. Człowiek musiałby być z kamienia, aby zdystansować się wobec tego wszystkiego.
Drugi plus to kreacja postaci kobiecej, czyli Cassie. Chodzi jednak o tę Cassie zaczynającą studia. Nieśmiała i zakompleksiona dziewczyna pod wpływem budzącego się uczucia do Holta, otwiera się i z lekkomyślnością typową dla zakochanych szaleńczo dziewczyn, od razu chce oddać całą siebie ukochanemu. Nie widzi jego wad, nie dostrzega destrukcyjnych zachowań, a wszystko postrzega w kategoriach romantycznych.
Historia jest pełna pikantnych dialogów i zawiera parę zabawnych scen. Trochę brakowało mi perspektywy Ethana i tego co on czuje, co myśli i czego tak bardzo się obawia w związku z Cassie. Mam nadzieję, że druga część rzuci nieco światła na wydarzenia, które miały miejsce w ciągu tych 6 lat, gdy bohaterowie się nie widzieli.
Książka zdecydowanie spodoba się zwolenniczkom szalonych miłosnych historii, nad którymi unosi się duch gwałtownej chemii spod znaku Romea i Julii Williama Szekspira. Rozgorączkowani pożądaniem bohaterowie zmagają się z iście starożytnymi dylematami, każdy wybór może okazać się zgubny. Co zatem wybrać? Czy poddać się pragnieniom, czy je stłumić? Walka będzie iście epicka.
Która z nas, będąc czy to młodą dziewczyną, czy to młodą mężatką, czy nawet sfrustrowaną kobietą dojrzałą, nie marzyła, by spotkać na swojej drodze mężczyzny w typie Romeo?
Romeo pełnego pasji, płonącego miłosnym pożądaniem, targanego wewnętrznymi sprzecznościami, skłóconego z otoczeniem, ale też z sobą samym? Ponieważ w życiu codziennym może to być trudne, warto sięgnąć...
2017-04-02
Małe mieściny mają to do siebie, że nie dość, że wszyscy mieszkańcy bardzo dobrze się znają, to jeszcze w przypadku jakiegoś niespodziewanego wydarzenia czy to czyjegoś sukcesu czy też czyjejś nagłej śmierci, sprawą żyje całe miasto. W przypadku tej drugiej możliwości jest pewne niemal na sto procent, że sprawca pochodzi stąd, a więc dokonał zbrodni na własnym podwórku.
Pine Valley w Minnesocie jest taką właśnie małą mieściną. Starsi mieszkańcy zajmują się uprawą roli lub hodowlą zwierząt, a młode pokolenie marzy, by się stąd wyrwać. Generalnie jednak wszystko toczy się własnym, spokojnym trybem, dlatego gdy w starej, opuszczonej stodole zostaje odnalezione ciało 18-letniej Hattie Hoffman, wiadomość o tragicznej śmierci dziewczyny stawia na nogi całe miasto.
Sprawę prowadzi miejscowy szeryf Del Goodman, przyjaciel rodziny Hoffmanów. Pierwsze oględziny świadczą o tym, że zabójstwa dokonano w afekcie, jednak cała reszta już nie jest tak oczywista.
Hattie była dobrą córką, wzorową uczennicą, miała talent i zacięcie teatralne. Dziewczyna marzyła, by wyjechać do Nowego Jorku i tam się rozwijać. Lubiana przez rówieśników, miała chłopaka, który był w niej zakochany, choć społecznie była raczej postrzegana jak ktoś, kto lubi chadzać własnymi drogami. W zasadzie nie miała wrogów, bo niby z jakiego powodu? Komuś jednak musiała w jakiś sposób podpaść, biorąc pod uwagę brutalność czynu.
Powieść jest napisana z kilku perspektyw. Oczami szeryfa Goodmana obserwujemy postępy w śledztwie, natomiast ostatnie miesiące życia Hattie zgłębiamy dzięki jej narracji i jeszcze jednego bohatera, którego tutaj nie wskażę po imieniu, co by sprawa i sprawca nie wydały się zbyt oczywiste.
Książkę czyta się dobrze i nie można jej odmówić plusów za konstrukcję fabuły czy też kreację głównej bohaterki, jednak uważam, że rekomendacje na okładce porównujące ją do Fargo i Miasteczka Twin Peaks, są nieco na wyrost. Historia nie zawiera wątków nadnaturalnych, jak to było w przypadku Twin Peaks, nikt tu też nie działa z premedytacją. Ostatnia rola Hattie to dobra powieść, jednak z zupełnie innej półki. Świetnie przedstawia małomiasteczkową beznadzieję i brak perspektyw, które większości nie przeszkadzają, jednak dla niektórych są zwykłym podcinaniem skrzydeł i pozbawianiem szans na coś więcej. O tym właśnie marzy główna bohaterka i konsekwentnie do tego dąży, nie dostrzegając jednak po drodze zagrożeń, które pozornie nimi nie są.
Książka Mindy Mejia to dobra powieść na wiosenne popołudnie. Czyta się ją lekko i z przyjemnością, tak jak ogląda kanadyjski thriller.
Małe mieściny mają to do siebie, że nie dość, że wszyscy mieszkańcy bardzo dobrze się znają, to jeszcze w przypadku jakiegoś niespodziewanego wydarzenia czy to czyjegoś sukcesu czy też czyjejś nagłej śmierci, sprawą żyje całe miasto. W przypadku tej drugiej możliwości jest pewne niemal na sto procent, że sprawca pochodzi stąd, a więc dokonał zbrodni na własnym podwórku....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-02-20
Były sobie dwie siostrzyczki. Jedna dobra, druga zła. Tak można by w skrócie opisać początek powieści Ann Morgan.
Helen i Ellie są bliźniaczkami. Z wyglądu są identyczne, odróżniają je natomiast fryzury i umiejętności. Helen jest tą zdolną, której wszystko przychodzi łatwo i szybko. Ellie to ta gorsza, zawsze piąte koło u wozu.
Któregoś dnia Helen wpada na pomysł, by na jedno popołudnie, w ramach psikusa, zamienić się z siostrą ubraniami. Jednak, gdy przychodzi pora na powrót do właściwych ról, Ellie odmawia. Od tej pory życie Helen staje się koszmarem, nikt jej bowiem nie wierzy, a wszystkie próby, by udowodnić otoczeniu swoją tożsamość, kończą się katastrofą, która dodatkowo tylko utwierdza wszystkich w przekonaniu, że Ellie/Helen jest złym dzieckiem.
Mijają lata. Jedna z sióstr ulega wypadkowi. Druga widzi w tym swoją szansę na normalność. Czy prawda, jakakolwiek jest, wreszcie wyjdzie na jaw?
Mocną stroną książki są opisy stanów emocjonalnych bohaterki. Te szybko zmieniające się nastroje od spokoju czy błogiej radości przez gniew i wściekłość okraszone wulgaryzmami do myśli, które wprowadzone w czyn mogłyby zabić. Z tego też powodu głównej bohaterki nie da się lubić. To ten typ człowieka, który jest nieobliczalny, a co za tym idzie stanowi zagrożenie nie tylko dla siebie, ale przede wszystkim dla bliskich i otoczenia. Zachowanie rodziny Helen można potępiać i krytykować, ale rozumiem też ich obawy i wrogość wobec dorastającej dziewczyny, która sprawia kłopoty, nieustannie coraz gorsze. Najprostszą metodą jest się po prostu od niej odciąć, bo przecież terapie, leczenie, poświęcanie uwagi, jest czaso- i pracochłonnym zajęciem na długie lata.
Zmienne nastroje Helen spowodowały też, że nie wierzyłam w jej wersję wydarzeń. Równie dobrze wszystko to mogło się dziać tylko w jej umyśle, być odbiciem jej pragnień, by być lubianą, odnoszącą sukcesy i docenianą dziewczyną, a potem kobietą. Jestem w stanie uwierzyć, że matka mogła wiedzieć o przemianie i nic z tym nie zrobić (z dziwacznie przerażających powodów), ale przecież dwie skrajnie różne dziewczynki nie zamieniły się chyba nagle też mózgami, aby ich nie poznać po umiejętnościach, posiadanej wiedzy czy osiągnięciach szkolnych. Oprócz tego wierzyć mi się nie chce, że sześciolatka potrafiłaby wytrwać tak długo w mistyfikacji. W końcu to przecież małe dziecko.
Dlatego też, pomimo że powieść trzyma czytelnika w napięciu i każe mu się gubić w domysłach i spekulacjach, nie mogłam się zdobyć na to, by kibicować głównej bohaterce, czy choćby jej uwierzyć. Może jestem okrutnym sceptykiem, ale nie mogłam się pozbyć myśli, że gdyby zaczęła brać leki, być może jej życie by się ułożyło i obrało zupełnie inny kierunek. Jedno z pewnością się autorce udało: przeżycia Helen utkwiły mi w pamięci i analizuję je od kilku dni. Choćby z tego powodu powieść Moja siostra...czy ja? warto polecić czytelnikom lubiącym thrillery o rodzinnych zawikłanych tragediach.
Były sobie dwie siostrzyczki. Jedna dobra, druga zła. Tak można by w skrócie opisać początek powieści Ann Morgan.
Helen i Ellie są bliźniaczkami. Z wyglądu są identyczne, odróżniają je natomiast fryzury i umiejętności. Helen jest tą zdolną, której wszystko przychodzi łatwo i szybko. Ellie to ta gorsza, zawsze piąte koło u wozu.
Któregoś dnia Helen wpada na pomysł, by na...
2017-02-17
Dość rozpowszechnione jest przekonanie, że groza II wojny światowej objęła głównie Europę, względnie trochę Azji i Ameryki Północnej. O Ameryce Południowej w tym kontekście mówi się mało. Tymczasem powieść Tłumacząc Hannah dobitnie pokazuje, że terror tamtych czasów swoim mackami sięgnął także m.in. Brazylii.
Lata 30 XX wieku, Rio de Janeiro. Imigrantów żydowskiego pochodzenia przybywa i nie dziwiłoby to nikogo, gdyby nie zmiana rządu na dyktatorski, który wszędzie widzi spiski, sabotaże i "semickie wpływy".
Główny bohater Max Kutner, z zawodu szewc, z pochodzenia Polak, a z wyznania Żyd, dostaje od władz propozycję nie do odrzucenia. Ma tłumaczyć z jidysz na portugalski listy swoich pobratymców oraz szukać w nich zaszyfrowanych informacji o działalności wywrotowej i antyrządowej.
Max to człowiek samotny, trochę dziwak, albo jak kto woli kawaler z nawykami, nie jest tym zajęciem zachwycony, ale nie ma wyjścia. Dlatego stara się podchodzić do tego zajęcia z dystansem, choć z czasem coraz częściej zdaje sobie sprawę, że czyta listy ludzi, wśród których się obraca. Z tym jednak dałoby się żyć, gdyby nie listy Hannah.
Kobieta o tym imieniu koresponduje z siostrą, a sposób w jaki do niej pisze, zauroczą Maxa. W ten sposób, jeszcze nie znając kobiety, nawet nie wiedząc jak wygląda, mężczyzna zakochuje się. Od tej pory zrobi wszystko, aby poznać Hannah, a być może nawet zdobyć ją.
Spotkanie z Hannah odmieni całe życie szewca i obudzi w nim uczucia, których istnienia dotąd w sobie nie podejrzewał. Jednocześnie bohater przekona się, że spisków jest dużo więcej niż myślał, zaś on sam znajduje się w centrum ważnych wydarzeń.
Powieść Tłumacząc Hannah wydaje się może niepozorna, ale zaskakuje i to nie jeden raz. Zaskakują bohaterowie, którzy wcale nie są tacy przeciętni, na jakich wyglądają. Ich codzienne życie to tylko pozory, zaś prawda jest zupełnie inna, często wstydliwa, bolesna, a nawet hańbiąca. Równie zaskakujące są podejmowane przez nich decyzje czy zawierane relacje. Jak Max poradzi sobie z uczuciami do tajemniczej Hannah i czy natrafi na ślady spisku w tłumaczonych listach? W końcu z kobietą jak z przekładem: wierność i piękno nie idą tutaj w zgrabnej parze.
Dobrze oddał autor klimat słonecznego i egzotycznego Rio de Janeiro, miasta kontrastów i sprzeczności. Sposób prowadzenia narracji i opisywania przeżyć bohaterów momentami przypominał mi książki Gabriela Garcii Marqueza, co było bardzo przyjemnym skojarzeniem.
Ciekawie skonstruował autor zakończenie. Gdy już się wydaje, że wszystko wiemy, dostajemy małego prztyczka w nos i okazuje się, że nie wszystko było tak, jak na początku wyglądało.
Polecam powieść Tłumacząc Hannah miłośnikom zawikłanych, skomplikowanych relacji damsko-męskich z wojną w tle. Umili wieczór, zapadnie w pamięć i skłoni do refleksji.
recenzja pochodzi z bloga W Pępku Trójmiasta
Dość rozpowszechnione jest przekonanie, że groza II wojny światowej objęła głównie Europę, względnie trochę Azji i Ameryki Północnej. O Ameryce Południowej w tym kontekście mówi się mało. Tymczasem powieść Tłumacząc Hannah dobitnie pokazuje, że terror tamtych czasów swoim mackami sięgnął także m.in. Brazylii.
Lata 30 XX wieku, Rio de Janeiro. Imigrantów żydowskiego...
2017-01-17
Która dziewczynka nie marzy w dzieciństwie o tym, by zostać księżniczką? Każda. Założę się, że każda pomyślała o tym, choćby przelotnie.
Co najbardziej przyciąga w byciu księżniczką? Otóż podejrzewam, że gdyby przeprowadzić ankietę, wśród wymienionych odpowiedzi padłyby zapewne: piękne stroje, życie w luksusie, wszystko na wyciągnięcie ręki. No i oczywiście przystojny książę.
Otaczająca nas rzeczywistość pokazuje, że życie współczesnych księżniczek nie należy do łatwych, a cały ten blichtr to często tylko fasada, za którą kryje się wielka polityka. Ma ona moc wpływania na losy pojedynczych osób, jak i całych narodów. A jak to było kiedyś?
13-letnia Alienor na mocy testamentu swojego ojca Wilhelma X (którego historia nazwała Świętym) zostaje poślubiona następcy tronu Francji Ludwikowi VII. Choć początki małżeństwa wyglądają obiecująco, młoda królowa szybko przekonuje się, że życie z Ludwikiem nie będzie ani łatwe, ani przyjemne. Tam gdzie w grę wchodzi wspomniana wcześniej polityka, nie ma miejsca na sentymenty. Liczą się wpływy i powiązania.
Chcąc przetrwać w tym okrutnym świecie, ale mając też na sercu dobro swojego kraju, Alienor wie, że musi nie tylko wykorzystać wszystkie swoje umiejętności (jak dobrze, że ojciec zadbał o jej solidne wykształcenie), ale też stać się wytrawnym graczem politycznym. Stawką w tej grze jest jej osobista wolność i prawo do decydowania o sobie. Jest połowa XII wieku. Czy takie marzenia dla kobiety są w ogóle realne?
Pieśń królowej opisuje kolejnych 17 lat z życia Alienor. Obserwujemy jak dorasta, uczy się być królową i żoną, jak walczy o siebie, jak stara się wpływać na rzeczywistość. Areną walki o wpływy i władzę jest nie tylko królewski dwór i otoczenie króla. Najmniejszą, choć równie ważną areną, jest królewska sypialnia i związek króla z królową. Bystra i rozważna Alienor szybko spostrzega, że im mniej mówi, a więcej obserwuje, tym lepiej dla niej. Z tak trudnym w obyciu człowiekiem jak król dewot, niewiele da się zdziałać kłótniami, czy kobiecymi metodami nacisku. Tutaj potrzebne są inne środki. Jakie? Młoda królowa będzie musiała się sporo natrudzić. To jak szachownica naszpikowana dodatkowo minami. W zasadzie nigdy nie wiadomo, jakie będą skutki danej decyzji, choćby ona była najdokładniej przemyślana.
Elizabeth Chadwick bardzo skrupulatnie i barwnie odmalowała ówczesne realia. Tchnięcie życia w postać, która żyła ponad 800 lat temu i którą znamy jedynie z kronik i zachowanych dokumentów, jest niezwykłym dokonaniem. Alienor na kartach powieści jest tak żywa i prawdziwa, że trudno uwierzyć, iż żyła tak dawno temu, w zupełnie innej epoce.
Książka podobała mi się, choć początek czytało się dość powoli. Błędnie jednak założyłam, że będzie to pojedyncza powieść i dopiero pod koniec książki coś mnie natchnęło do poszukiwań, które objawiły mi całkiem przyjemną prawdę, że Elizabeth Chadwick poświęciła Alienor całą trylogię. Informacja ta ucieszyła mnie. Pieśń królowej to dobrze napisana powieść, jednak docierając do zakończenia, zdajemy sobie sprawę, że Alienor nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa. Co więcej, ona nawet dobrze jeszcze nie zaczęła. Dlatego kolejne dwie powieści, są jak najbardziej uzasadnione i oby jak najszybciej ukazały się na naszym rynku.
Pieśń królowej z pewnością spodoba się miłośniczkom powieści historycznych, ale nie tylko. Każdy kto ceni książki bogate w szczegóły historyczne, lubi śledzić przemiany i dorastanie bohaterek do nowych ról, będzie tą powieścią zachwycony. Po lekturze tej książki zupełnie inaczej patrzę nie tylko na losy księżniczek, ale też na sytuację kobiet w średniowieczu. Eleonora Akwitańska swoim życiem i podjętymi decyzjami, udowodniła, że wyrasta ponad swoją epokę i że nawet żyjąc w tak trudnych czasach, można pragnąć czegoś więcej i nie ustawać w walce o to. Dlatego też całym sercem polecam lekturę pierwszego tomu trylogii, sama zaś niecierpliwie czekam na kontynuację losów bohaterki.
Która dziewczynka nie marzy w dzieciństwie o tym, by zostać księżniczką? Każda. Założę się, że każda pomyślała o tym, choćby przelotnie.
Co najbardziej przyciąga w byciu księżniczką? Otóż podejrzewam, że gdyby przeprowadzić ankietę, wśród wymienionych odpowiedzi padłyby zapewne: piękne stroje, życie w luksusie, wszystko na wyciągnięcie ręki. No i oczywiście przystojny...
2016-09-12
Historia o mało mówiącym tytule Rój zaczyna się dość niepozornie. Oto zupełnie obcy nam mężczyzna zastanawia się nad sprzedażą ojcowizny. Widok starego ula wtopionego w tło zielonego sadu sprawia, że zmienia zdanie i decyduje, że zaczeka jeszcze kilka miesięcy.
To prolog i tyle o ludziach, bo już w następnym rozdziale przenosimy się do serca ula. Obserwujemy narodziny pszczoły robotnicy Flory 717. Od samego początku wiadomo, że Flora jest inna, większa i silniejsza od swoich sióstr. To dlatego zamiast do Służby Oczyszczania trafia do Wylęgarni, gdzie na próbę będzie się opiekowała jajkami i wyklutymi z nich larwami. Przez kilka następnych miesięcy (bo tyle mniej więcej żyją robotnice) oczami mądrej i pracowitej pszczoły będziemy poznawać i odkrywać tajemnice ula. A jest ich niemało.
Książkę można potraktować jak baśń dla dorosłych. Na życie całego roju składa się wiele drobnych czynników. Ul to ogromna, choć miniaturowa społeczność, w której każdy ma swoje ściśle określone miejsce. Gdy jeden czynnik zawodzi, ma to zły wpływ na całą resztę. Czasem konieczne jest okrutne, bezwzględne rozwiązanie, ale przecież najważniejsze jest dobro ula.
Obserwujemy życie roju przez jeden sezon i, jak to w baśni bywa, doświadczamy smaku zwycięstwa i porażki, poznajemy gorycz straty, uczucie zimna i głodu, poniżenie i wyniesienie na szczyt. To niesamowite, że tak niewielki owad może unieść tak wiele i że od jednostki aż tyle zależy. Flora, która miała być niemą robotnicą z samego dna pszczelej społeczności, udowadnia, że pracowitością, poświęceniem i uporem można zdziałać cuda. Naprawdę, choć oczywiście na pszczelą miarę.
Tym, co mnie urzekło, w historii ula w głębi sadu, był aspekt edukacyjny, bo o specyfice pszczół dowiedziałam się naprawdę mnóstwo. Jak Królowa kontroluje poddanych, skoro ma ich tak wielu? Jak wygląda opieka nad pszczelimi jajkami i dlaczego tylko Królowa może je składać? Co w sezonie głodowym dzieje się z żarłocznymi trutniami. W jaki sposób te mądre owady przekazują sobie wiedzę? Czy potrafią kochać, czy znają znaczenie takich słów jak poświęcenie?
Nie zdradzę oczywiście, powiem tylko, że powieść L. Paull jest naprawdę niesamowita. Tak prawdziwa i szczera, często przepełniona smutkiem i beznadzieją, bo czymże jest jedna mała pszczoła w obliczu ogromnego ludzkiego świata? A jednak czyta się z taką przyjemnością i zaangażowaniem, tak pragnie się dla Flory dobrego zakończenia, że po prostu nie da się oderwać od tej powieści. No nie da się i już.
Co dla skromnej robotnicy może być synonimem największego zwycięstwa? Zachęcam, by dowiedzieć się tego samodzielnie.
Rój to świetnie skonstruowana powieść, bardzo mądra w swej wymowie, a zakończenie aż chwyta za gardło.
Polecam. Niesamowita.
Historia o mało mówiącym tytule Rój zaczyna się dość niepozornie. Oto zupełnie obcy nam mężczyzna zastanawia się nad sprzedażą ojcowizny. Widok starego ula wtopionego w tło zielonego sadu sprawia, że zmienia zdanie i decyduje, że zaczeka jeszcze kilka miesięcy.
To prolog i tyle o ludziach, bo już w następnym rozdziale przenosimy się do serca ula. Obserwujemy narodziny...
2016-09-04
Chorwacką mniejszością w Berlinie wstrząsa wiadomość, że odnaleziono szczątki porwanego przed czterema laty 11-letniego Darija Tudor. Dokładne oględziny ciała dają śledczym bardzo interesujące poszlaki, a cała sprawa wraca na wokandę. Jej prowadzeniem, podobnie jak cztery lata temu, ponownie zajmuje się zespół nadkomisarza Lutza Gehringa. Policjant ma wewnętrzne poczucie, że coś im wtedy umknęło, że być może coś przeoczyli i że porwanego chłopca można było uratować. To dlatego tym razem motywuje swój zespół do zdwojenia wysiłków, aby odkryć prawdę, o tym jak Darijo zginął. Ponieważ o porwanie podejrzewano ojca chłopca Darko Tudora, policjant wzywa do pomocy Sanelę Bearę, licząc, że poczucie więzi i wspólnoty narodowej weźmie górę i na jaw wyjdzie coś ważnego.
Tak w skrócie przedstawia się fabuła najnowszej powieści Elisabeth Herrmann, autorki świetnej powieści wydanej u nas wiosną Wioski morderców.
Sanela, która już doszła do siebie, po traumatycznych przeżyciach związanych z poprzednią sprawą, obecnie studiuje. Postanowiła zrobić karierę w policji, zaczynając od zdobycia wykształcenia. Kiedy więc Gehring prosi ją o pomoc, początkowo jest niechętna. Jednak jej wrodzona ciekawość wygrywa i kobieta angażuje się w sprawę. Obecna sytuacja rodziców zmarłego chłopca: Darka i Lidy, jest co najmniej zastanawiająca, a rodzina byłego pracodawcy kobiety wydaje się coś ukrywać. W tym momencie Sanela już nie potrafi odpuścić i zatrudnia się w domu Reinartzów. Oczywiście ku zaskoczeniu i wściekłości Gehringa.
Śnieżnego wędrowca czytało mi się świetnie i naprawdę szybko. Duża w tym zasługa bohaterów, zwłaszcza Saneli, która ma niesamowity zmysł obserwacji i wyciągania wniosków. Jest co prawda niepokorna i za nic ma dobre rady Gehringa, ale dzięki uporowi zdobywa informacje, które pozwalają pchnąć śledztwo do przodu. Jest naprawdę dobrym śledczym i szczerze jej współczułam, że musi jeszcze tyle studiować, aby móc pracować w wymarzonym zawodzie.
Czytając powieść, mamy też niepowtarzalną okazję przyjrzeć się, jak funkcjonuje chorwacka mniejszość w Berlinie. Starają się zachować język, tradycję i kulturę, a jednocześnie priorytetem jest wzajemna pomoc i wsparcie tym, którzy tego potrzebują.
Ciężko było mi, jako czytelnikowi, odkryć co naprawdę spotkało małego Darija. Rodzina Reinartz ewidentnie coś ukrywa, ale sprzeczne ze sobą wersje, utrudniają domyślenie się prawdy. Być może dlatego do ostatniego rozdziału czyta się z takim zainteresowaniem i ekscytacją. Co się tak naprawdę stało i kto jest winien? Były mąż, kochanek, pasierbowie, a może bliska sąsiadka? Prawda okazuje się zupełnie inna.
Śnieżny wędrowiec jest nieco mniej drastyczny od Wioski morderców, ale powieść czyta się równie dobrze. To doskonała lektura na deszczowe popołudnie. Studium rozpadu rodziny i doskonały przykład tego, jak pieniądz niesłusznie staje się najważniejszy w życiu człowieka.
Polecam czytelnikom lubiącym ciekawe historie kryminalne z dobrze zarysowanym wątkiem społeczno-obyczajowym.
Chorwacką mniejszością w Berlinie wstrząsa wiadomość, że odnaleziono szczątki porwanego przed czterema laty 11-letniego Darija Tudor. Dokładne oględziny ciała dają śledczym bardzo interesujące poszlaki, a cała sprawa wraca na wokandę. Jej prowadzeniem, podobnie jak cztery lata temu, ponownie zajmuje się zespół nadkomisarza Lutza Gehringa. Policjant ma wewnętrzne poczucie,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Zaczęło się pięknie, kolorowo i słodko. Oto niewinna i kochana Tania wzięła udział w eliminacjach. Zyskała szansę, by powalczyć o serce księcia i być może zostać przyszłą królową Vittery, kraju pod szklaną kopułą. Udział w tym specyficznym konkursie okazał się morderczy. Bohaterka doświadczyła podziwu tłumów, ale też zawiści i okrucieństwa ze strony innych, gotowych na wszystko kandydatek. Okazało się także, że wybranek jej serca, w sumie nie wiadomo było, czy to on jest księciem, wysyła jej sprzeczne sygnały, a na koniec łamie jej serce. Czyżby dziewczyna źle coś zrozumiała? A może źle ulokowała swoje uczucia i prawdziwa miłość jest gdzie indziej? Oprócz romansowania i noszenia pięknych sukien, Tania szybko przekonała się, że historia powstania kraju także kryje wiele sekretów. Oficjalna propaganda głosiła, że poza kopułą nic nie ma. Odkrycie starannie strzeżonych tajemnic zmieni światopogląd Tani oraz jej całą przyszłość. Jak żyć z taką wiedzą?
W finale tomu piątego bohaterowie musieli przewartościować wszystko. Stabilność i bezpieczeństwo Vittery stanęły na skraju przepaści. Tania i jej przyjaciele muszą teraz zrobić wszystko, aby uratować swój dom, w przeciwnym razie dla szczęśliwych dotąd obywateli nastąpi prawdziwy koniec świata.
Jakich wyborów dokona Tania? Czy zrealizuje szalony plan, zyskując tym szansę na własne szczęśliwe zakończenie? Czy Vitterę jeszcze w ogóle można uratować? Tego nie zdradzę, powiem tylko, że wiele rzeczy zaskoczy czytelnika i nie będzie to tak, jak się spodziewaliśmy.
Jeśli o mnie chodzi, to odczuwam gorzki zawód po zakończeniu lektury serii, która towarzyszyła mi przez ostatnie półtora roku. Mam świadomość, jakich zakończeń oczekuje się od historii spod znaku Kopciuszka i Księcia. Ale schematy należy przełamywać i nikt nigdzie nie powiedział, że to akurat ten, a nie inny ma tym Księciem być. W poprzednim tomie autorka poczyniła pewien zwrot fabuły i wielka szkoda, że tego kursu nie utrzymała. Gdyby poszła w tym drugim kierunku, myślę, że historia wiele by zyskała. A tak wyszło co prawda słodko i swojsko, ale mnie nie przekonało. Autorka wybrała najprostszą z dróg i myślę, że młodszym czytelnikom powinna ona przypaść do gustu. Kopciuszek, jak na bohaterkę miłosnych historii przystało, przeżył wiele przygód, przeszedł pomyślnie próby i zdobył swojego księcia. Mnie, jako osobie starszej, marzyło się inne, dojrzalsze zakończenie. Nie będę za dużo pisać, aby nie robić spojlerów, jednak naprawdę poprzednia część sprawiła, że uwierzyłam w inną możliwość i teraz trudno mi się z tym pogodzić.
Przygoda z serią Royal była dla mnie naprawdę wyjątkową. Pisałam rekomendacje dla kolejnych części, miałam okazję zapoznawać się z kolejnymi tomami tuż przed premierą. Zachwycałam się drobiazgami reklamowymi, a moje serce ogrzewała masa dobrych i pozytywnych słów płynących od Pań od Promocji. To dlatego traktuję tę serię trochę jak patron, który miał okazję obserwować rozwój protegowanej. A wiadomo, że wtedy taki patron - czytelnik jest w stanie więcej wybaczyć i pogodzić się z takim, a nie innym rozwojem wypadków.
Myślę, że seria spodoba się dorastającym dziewczętom. Być może postawa Tani jednym pomoże odkryć w sobie księżniczkę, a innym wojowniczkę. A może i jedną i drugą? Bo kto powiedział, że księżniczka musi tylko wyglądać i pachnieć?
Dlatego, pomimo czytelniczego bólu w sercu, polecam serię tym, którzy szukają historii o miłości, historii z odrobiną tajemnicy i dreszczyku. Być może też odbiór całej serii będzie zupełnie inny, gdy ma się możliwość przeczytania wszystkich tomów od razu, jeden po drugim.
Jedno jest pewne. Seria ma szczególne miejsce w moim sercu oraz na regale z powodów, o których napisałam powyżej.
Przeżyć taką czytelniczą przygodę zalecałabym każdemu. To naprawdę coś niezwykłego.
Jeszcze raz, z serca dziękuję.
Zaczęło się pięknie, kolorowo i słodko. Oto niewinna i kochana Tania wzięła udział w eliminacjach. Zyskała szansę, by powalczyć o serce księcia i być może zostać przyszłą królową Vittery, kraju pod szklaną kopułą. Udział w tym specyficznym konkursie okazał się morderczy. Bohaterka doświadczyła podziwu tłumów, ale też zawiści i okrucieństwa ze strony innych, gotowych na...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to