Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Jak na manifest pokoleniowy to raczej nie manifestuje niczego, ale hej - my też specjalnie nie reprezentujemy niczego jako pokolenie. Więc może to o to chodzi od samego początku?

Ale jest to szalona karuzela sentymentalna po latach 2000 (jak mogłam zapomnieć o winampie?!) i całkiem sensowna, porządna książka. Słodko-gorzka historia o dojrzewaniu i tyle. To po prostu nie jest wielki literacki przełom pokoleniowy, a mam wrażenie, że trochę tego po tym tekście oczekujemy. A potem płacz.

Jak na manifest pokoleniowy to raczej nie manifestuje niczego, ale hej - my też specjalnie nie reprezentujemy niczego jako pokolenie. Więc może to o to chodzi od samego początku?

Ale jest to szalona karuzela sentymentalna po latach 2000 (jak mogłam zapomnieć o winampie?!) i całkiem sensowna, porządna książka. Słodko-gorzka historia o dojrzewaniu i tyle. To po prostu nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Niedzielna popołudniówka - urocza, fajna, wciągająca.
Nieprzesadnie dramatyczna, dobrze poprowadzona historia.
Ogromny plus - jest nienachalnie zabawna i nie upokarza bohaterki jakimiś głupimi sytuacjami, w które autorka wpakowałaby ją na siłę tylko dla śmiesznego gagu.

Niedzielna popołudniówka - urocza, fajna, wciągająca.
Nieprzesadnie dramatyczna, dobrze poprowadzona historia.
Ogromny plus - jest nienachalnie zabawna i nie upokarza bohaterki jakimiś głupimi sytuacjami, w które autorka wpakowałaby ją na siłę tylko dla śmiesznego gagu.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Bardzo mi się nie podobała.
Fabuła z szablonu, postacie wyjęte ze "Słownika stereotypów polskich". Wszystkie osoby mają po dwie cechy i mówią tym samym językiem - sześciolatek, jego babcia, jego ojciec, kochanka ojca i jej matka. I wszystkie inne postacie w tej książce też mówią takim samym językiem stylizowanym na karykaturę poprawnej polszczyzny, którą, jak warszawski pisarz-celebryta sobie najwyraźniej wyobraża, posługują się mieszkańcy polskiej prowincji.

Bardzo mi się nie podobała.
Fabuła z szablonu, postacie wyjęte ze "Słownika stereotypów polskich". Wszystkie osoby mają po dwie cechy i mówią tym samym językiem - sześciolatek, jego babcia, jego ojciec, kochanka ojca i jej matka. I wszystkie inne postacie w tej książce też mówią takim samym językiem stylizowanym na karykaturę poprawnej polszczyzny, którą, jak warszawski...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie potrafię znaleźć żadnego powodu, dla którego ta książka powstała. Nie można jej odmówić tego, że jest przyjemna ale wciąż - dlaczego Julianie Barnesie?

Teksty Barnesa łączy to, że lubi gotować i z niewiadomych przyczyn wiąże to z - a nawet próbuje to tłumaczyć - swoim snobizmem. Nie mam nic przeciwko snobizmowi ale nie w takim wydaniu. Z tych krótkich notatek w ogóle nic nie wynika. Struktura każdego tekstu jest niejasna - w żadnym z nich Barnes nie prowadzi głównego wątku dlatego dygresje pojawiają się chaotycznie i nie zawsze mają swoje uzasadnienie. Historie kuchenne Barnesa miały wielki potencjał. Można było pociągnąć je w tyle fajnych kierunków! Rozwinąć szczątkowe refleksje pozakulinarne, które - też nie wiadomo dlaczego - pojawiają się i znikają. Barnes notorycznie wraca do rytuału czytania i korzystania z książek kucharskich, mniej i bardziej ulubionych - bardzo brakuje mi tutaj skupienia się wokół tych książek, zawiązania jakiejś (nie wiem jakiej, to nie ja jestem uznanym pisarzem!) głównej myśli, odesłania do lekkiego, zabawnego, ciekawego wniosku.

I - na Boga! - to takie irytujące kiedy on pisze o sobie "Pedant" i to jeszcze w trzeciej osobie! A swoją żonę nazywa "Ta, dla której". Nie winię tutaj tłumaczenia - akurat w tym przypadku.

A i wydanie pozostawia sobie wiele do życzenia. Dlaczego między tekstami pojawiają się grafiki, które wyglądają jak zrobione na szybko w pictocharcie? Nie wiemy co przyświecało tej zaskakującej decyzji. Barnes chce uchodzić za wielkiego estetę, którego absolutnym priorytetem jest odmierzenie dokładnej ilości suszonych porzeczek do fileta z łososia tak, żeby proporcje smaku, wyglądu potrawy i kanoniczna zgodność z przepisem zasadniczo osiągała platoński ideał. Polskie wydanie tej książki mu w tym nie pomaga.

Wracam do głównego pytania, które nurtuje mnie w związku z tą książką i pytam jeszcze raz - po co ona w ogóle jest? Problem nie do przeskoczenia jest taki, że ona wyszła w 2003 roku. Czternaście lat temu sposób mówienia o kuchni, mody kulinarne, funkcjonowanie gotowania w kulturze na różnych poziomach było zupełnie inne niż jest teraz. Więc po co jest ta książka?
Chyba tylko po to, żebym się wkurzała ;-)

Nie potrafię znaleźć żadnego powodu, dla którego ta książka powstała. Nie można jej odmówić tego, że jest przyjemna ale wciąż - dlaczego Julianie Barnesie?

Teksty Barnesa łączy to, że lubi gotować i z niewiadomych przyczyn wiąże to z - a nawet próbuje to tłumaczyć - swoim snobizmem. Nie mam nic przeciwko snobizmowi ale nie w takim wydaniu. Z tych krótkich notatek w ogóle...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ta książka jest trochę jak historia Mikołajka, w której coś poszło nie tak.

Ta książka jest trochę jak historia Mikołajka, w której coś poszło nie tak.

Pokaż mimo to

Okładka książki Harry Potter i Przeklęte Dziecko J.K. Rowling, Jack Thorne, John Tiffany
Ocena 6,2
Harry Potter i... J.K. Rowling, Jack ...

Na półkach:

Ta książka podsumowuje się sama, w taki sposób, że na stronie 325 Ron mówi: "Bzdury. To tylko bardzo atrakcyjnie podany stek bzdur".

Zakładam, że każdy rozsądnie myślący człowiek wie, że tutaj nie ma się czego spodziewać, ale z ciekawości zajrzy. No i może przeczyta. I tak zmarnuje bezpowrotnie 4 godziny swojego życia, i jeszcze dodatkowe 15 minut na bezcelowe zżymanie się nad nią w internecie.

Oto, co uważam: z tego materiału nie byłoby średniej powieści, nawet gdyby napisała ją Rowling, i to na poziomie. Fabuła jest niedorzeczna. Udramatyzowanie jest żenujące. Postacie - kartonowe i karykaturalne. Hermiona jest ministrem magii, co w ogóle nie przeszkadza jej w zachowywaniu się jak durna nastolatka z poczuciem wielkiej ważności a Ron jest po prostu kretynem, i to nawet nie śmiesznym.

I creme de la creme - czuła, słodka, tęskniąca przyjaźń Albusa i Scorpiusa (nawet się nazywają jak Flip i Flap!). To oczywiście w ogóle nie jest tandetne, że synowie Harrego Pottera i Draco Malfoya zaprzyjaźnią się na śmierć i życie i przeżywają wielkie rozterki niezrozumienia świata dla traumy bycia synem kogoś tak szczególnego. O dziwo, jest tu coś jeszcze bardziej tandetnego - Harry i Draco to wzdychający ciężko czterdziestolatkowie rozmawiający o swoich uczuciach.
Tak że uważam tę książkę za najgorszą rzecz jaka mogła wydarzyć się w literaturze.
Uratować ją może tylko kontynuacja, w której Albus Potter i Scorpius Malfoy już nie udają jakiejś głupiej dziewczyńskiej przyjaźni, nie wyznają sobie, że bez tego drugiego życie nie miałoby sensu, nie obejmują się czule, acz z pewną niepewnością. Nie, w drugim tomie tej kpiny z wszystkiego, co dobre Albus i Draco wyznają sobie miłość, mieszkają w małym domku w Dolinie Godryka, przekomarzają się przy porannej kawie i wymieniają się okularami wieczorem w łóżku, są ukochanymi wujkami dla wszystkich dzieci w rodzinie i chodzą do spokojnej, dobrze płatnej pracy w Ministerstwie Magii.
Boże, co za durna książka!

Ta książka podsumowuje się sama, w taki sposób, że na stronie 325 Ron mówi: "Bzdury. To tylko bardzo atrakcyjnie podany stek bzdur".

Zakładam, że każdy rozsądnie myślący człowiek wie, że tutaj nie ma się czego spodziewać, ale z ciekawości zajrzy. No i może przeczyta. I tak zmarnuje bezpowrotnie 4 godziny swojego życia, i jeszcze dodatkowe 15 minut na bezcelowe zżymanie się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Opis nijak się nie ma do treści.
Pewnie taka historia też byłaby ciekawa, chociaż pewnie o wiele płytsza.
A książka bardzo dobra, oszczędna, a momentami męcząca.

Opis nijak się nie ma do treści.
Pewnie taka historia też byłaby ciekawa, chociaż pewnie o wiele płytsza.
A książka bardzo dobra, oszczędna, a momentami męcząca.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Doskonała!

Doskonała!

Pokaż mimo to


Na półkach:

Urocza książka

Urocza książka

Pokaż mimo to


Na półkach:

Myślę, że ta książka jest trochę jak kula staczająca się po równi pochyłej. Rozkręca się powoli, trochę się ciągnie, coś się niby dzieje ale dość ospale. A potem coraz szybciej i szybciej i bam - rozpędzona kula rozbija się spektakularnie na samym końcu a jej resztki opadają wokół i osmalają wszystkich w epilogu.
Ogólnie fajna. Minus za konstrukcje postaci.

Myślę, że ta książka jest trochę jak kula staczająca się po równi pochyłej. Rozkręca się powoli, trochę się ciągnie, coś się niby dzieje ale dość ospale. A potem coraz szybciej i szybciej i bam - rozpędzona kula rozbija się spektakularnie na samym końcu a jej resztki opadają wokół i osmalają wszystkich w epilogu.
Ogólnie fajna. Minus za konstrukcje postaci.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Dobra na leżak, ale i tak przepotwornie słaba, nawet w swojej kategorii.

Dobra na leżak, ale i tak przepotwornie słaba, nawet w swojej kategorii.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie mówię kategorycznego nie minimalizmowi, uważam, że część założeń jest bardzo fajna i chciałabym mieć energię, żeby wprowadzić je w życie.
Rady, których udziela Mularczyk-Meyer są różne - lepsze, gorsze, praktyczne, wydumane, nieżyciowe albo całkiem fajne, w każdym razie doceniam, że w ogóle są. Ostatecznie po to kupujemy poradniki, żeby mówiły nam, jak żyć. Ale mimo wszystko mam bardzo nieprzyjemne wrażenie, że filozofia minimalizmu jest nie dość, że trochę wydumana to jeszcze bezzasadnie snobistyczna. Nagle świat dzieli się na minimalistów - ludzi super, oraz nieminimalistów, czyli ludzi gnuśnych, rozrzutnych, bezmyślnych konsumpcjonistów zmanipulowanych przez marketing i zarządzanie.
Ale nie krytykuję samej filozofii, krytykuję też książkę. Tekst jest powierzchowny i powtarzalny, w większości przypadków opiera się na stereotypach i odgórnych założeniach, w ogóle nie analizuje zagadnień, do których podchodzi z pozycji eksperckiej i trąci snobizmem - o dziwo - materialnym.
No i wisienka na torcie - rozdziały "Dom" i "Wiara". Nawet nie wiem co powiedzieć, są tak złe.

Nie mówię kategorycznego nie minimalizmowi, uważam, że część założeń jest bardzo fajna i chciałabym mieć energię, żeby wprowadzić je w życie.
Rady, których udziela Mularczyk-Meyer są różne - lepsze, gorsze, praktyczne, wydumane, nieżyciowe albo całkiem fajne, w każdym razie doceniam, że w ogóle są. Ostatecznie po to kupujemy poradniki, żeby mówiły nam, jak żyć. Ale mimo...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Najbardziej emocjonujące fragmenty to te, w których Glass rozpala ogień. Nigdy nie wiadomo czy uda mu się rozpalić, czy nie.
Akurat dobra do autobusu.

Najbardziej emocjonujące fragmenty to te, w których Glass rozpala ogień. Nigdy nie wiadomo czy uda mu się rozpalić, czy nie.
Akurat dobra do autobusu.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Chciałam tylko przejrzeć tę książkę, bo nie byłam pewna, czy mogę ją wypożyczyć piętnastolatce, która o nią pytała. Skończyło się na tym, że przeczytałam ją w dwa dni w szalonej obsesji, irytacji, trochę nawet złości.
Na pewno nie była nudna.
Ale zdecydowanie najbardziej to irytująca.
Może nie byłoby tak źle, gdyby nie poutykane między wierszami poczucie wyższości i lepszości nad gorzej ubranymi (Zara nie nadaje się na mityngi bo nie chcemy onieśmielać zwykłych alkoholików), grubymi, pracującymi w zwykłych miejscach czy pospolicie brzydkimi ludźmi.
No i hipsterstwo.
Czyli nie dla mnie no ale nie chciałabym za bardzo odwodzić od przeczytania. Chyba, że moją piętastoletnią czytelniczkę.

Chciałam tylko przejrzeć tę książkę, bo nie byłam pewna, czy mogę ją wypożyczyć piętnastolatce, która o nią pytała. Skończyło się na tym, że przeczytałam ją w dwa dni w szalonej obsesji, irytacji, trochę nawet złości.
Na pewno nie była nudna.
Ale zdecydowanie najbardziej to irytująca.
Może nie byłoby tak źle, gdyby nie poutykane między wierszami poczucie wyższości i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Możliwe, że najlepsza książka, jaką czytałam w tym roku.
Gęsty, plastyczny język, oniryczna, wciągająca.
Uważam, że wybitna. Lubię takie wybitne książki.

Możliwe, że najlepsza książka, jaką czytałam w tym roku.
Gęsty, plastyczny język, oniryczna, wciągająca.
Uważam, że wybitna. Lubię takie wybitne książki.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Bardzo niepokoi mnie, że zupełnie identyfikuję się z bohaterką, bo jest niezłą psychopatką.
A Atwood jest mistrzynią precyzyjnych porównań ("czułam się, jakbym kochała się z sałatą - ten uścisk miał w sobie coś kruchego i jednocześnie gładkiego" - wybitne)

Bardzo niepokoi mnie, że zupełnie identyfikuję się z bohaterką, bo jest niezłą psychopatką.
A Atwood jest mistrzynią precyzyjnych porównań ("czułam się, jakbym kochała się z sałatą - ten uścisk miał w sobie coś kruchego i jednocześnie gładkiego" - wybitne)

Pokaż mimo to


Na półkach:

dobra do autobusu

dobra do autobusu

Pokaż mimo to


Na półkach:

To chyba najgłupsza książka, jaką czytałam.

To chyba najgłupsza książka, jaką czytałam.

Pokaż mimo to