Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,



Na półkach:

Długie śniadanie

Czy ktoś tu się powinien wybrać do logopedy? Być może, chociaż nikt nigdy nie powiedział, że drugie śniadanie nie może być długie, prawda? Długie jest z całą pewnością coś innego, a raczej… ktoś inny!
Marcin Prokop kupuje ubrania szyte na zamówienie i patrzy na wszystkich z góry. Zażyli fani telewizji śniadaniowej powiedzą, że nie pozostawiono ma wyboru… i absolutnie nie będą w błędzie. Dziennikarz w styczniu 2013 roku wydał książkę dla dzieci, w której sam wciela się w rolę opowiadającego historię. Brakuje mu tam jednak kilku centymetrów, do obecnych dwustu sześciu, a także kilku lat, do obecnych dwudziestu dziewięciu.

Long(in) story short

Marcin jest zwykłym dziesięciolatkiem, który uważa, że młodszy brat kradnie mu całą należytą atencję rodziców, nie lubi chodzić do szkoły i ma spotkanego na strychu wyimaginowanego przyjaciela. Ksywka nadana mu przez znajomych, a używana nawet przez nauczycieli – Longin – nie odnosi się bynajmniej do długości jego włosów, ani długiego czasu, jaki może wytrzymać bez mrugania, a długości całego ciała, gdyż rówieśników przewyższa przynajmniej o głowę.
Główny bohater opowiada o losach swojej paczki z najdrobniejszymi szczegółami, nie szczędząc czytelnikowi nawet detali doświadczenia towarzyszącemu wejściu do toalety po dziadku, który najadł się wcześniej zupy fasolowej. Oprócz tego Longin ma bzika na punkcie „siódemki”, uwielbia pączki robione przez babcię i niejednokrotnie wpakował się w kłopoty. Co więc sprawia, że powinniśmy sięgnąć po „Jego Wysokość Longina”, a nie po jakąkolwiek inną książkę opisującą przygody zwykłego dziesięciolatka?

Śmiech na sali

Każdy kto zna Marcina Prokopa wie, że żartować można zarówno z nim jak i z niego. Ogromny dystans do siebie (większy nawet od dystansu dzielącego jego palce u stóp i czubek głowy) i niebanalne poczucie humoru zaowocowały książką naprawdę zabawną. Obok motywu przewodniego znajdziemy nawet zalążek wątku miłosnego, a także pozostawienie sobie otwartych drzwi do napisania ciekawej serii kryminałów.

Nie przedłużając

„Jego Wysokość Longin” nie jest jak większość tego typu książek, tzn. lekka, zabawna i pouczająca; dzieło Marcina Prokopa jest jeszcze zabawniejsze, jeszcze bardziej pouczające i czyta się je z jeszcze większą lekkością. I chociaż wbrew pozorom do najdłuższych nie należy, to po skończeniu czeka na nas już jej kontynuacja. Nie ma co dłużej zwlekać: czas na kolejną dawkę przygód Longina.

Długie śniadanie

Czy ktoś tu się powinien wybrać do logopedy? Być może, chociaż nikt nigdy nie powiedział, że drugie śniadanie nie może być długie, prawda? Długie jest z całą pewnością coś innego, a raczej… ktoś inny!
Marcin Prokop kupuje ubrania szyte na zamówienie i patrzy na wszystkich z góry. Zażyli fani telewizji śniadaniowej powiedzą, że nie pozostawiono ma wyboru…...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Absolutnie nic ciekawego. Treść rozciągniętą na blisko dwieście stron z powodzeniem można by zmieścić na czterech.

Absolutnie nic ciekawego. Treść rozciągniętą na blisko dwieście stron z powodzeniem można by zmieścić na czterech.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Dżungla we krwi” z podtytułem „Roślina świętej śmierci” Tomasza Turowskiego jeszcze przed otwarciem dostaje u mnie plusa. Okładka zapowiada, czego możemy spodziewać się w środku. Kobieta z krwią na rękach, wciągająca kreskę, potrafi poruszyć wyobraźnie, szczególnie rozwiniętą wyobraźnię czytelnika. Kartele narkotykowe i miliony dolarów i mroczna, sensacyjna powieść – te słowa Leszka Bugajskiego umieszczone na okładce sprawiły, że nie mogłem się już doczekać lektury. Z notki biograficznej na skrzydełku dowiadujemy się, że autor jest byłym oficerem operacyjnym i szpiegiem polskiego wywiadu. Nie martwcie się, nie musicie o tym pamiętać, bo podczas lektury autor będzie wam przypominał o tym na każdym kroku. Kiedy już miniemy okładkę, notkę biograficzną i dedykację, docieramy do spisu bohaterów. (Szkoda, że Marquez o tym nie pomyślał pisząc „Sto lat samotności”.) Nie jest ona jednak w tym przypadku do niczego potrzebna, bo wszystkie funkcje są również opisane w książce. Ot, taka rozrzutność, na którą widocznie wydawnictwo mogło sobie pozwolić.

Głównego bohatera poznajemy od razu w sytuacji krytycznej – z przystawioną lufą do głowy. I, niestety, jest to najbardziej mroczny moment tej mrocznej, sensacyjnej powieści. Paweł prowadzi niebezpieczną grę na trzech frontach; wchodzi w szeregi FARC – największej partyzanckiej organizacji w Kolumbii – i, żyjąc w tytułowej dżungli, pomaga organizować nowy kanał przerzutu kokainy na Europę.

Jednego Tomaszowi Turowskiemu nie można odmówić, naprawdę zna się na tym, o czym pisze. Praca wywiadu nie ma przed nim żadnych tajemnic. Niestety wydaje się, że ciągle te tajemnice ma przed nim praca pisarza. Dialogi są sztuczne do granic możliwości, nigdy nie spotkałem się z podobnym do bohaterów powieści konstruowaniem zdań, do tego duża część z nich nic do fabuły nie wprowadza, ani nie rozwija bohaterów. W dodatku można byłoby usunąć pewnie połowę atrybucji dialogowych, bo przecież im mniej, tym lepiej.

Wracając do przeszłości autora, który życie agenta zna, trzykrotnie na przestrzeni całej powieści postanawia przypomnieć nam, że życie agenta nie jest jak z filmu, bo tylko w takich produkcjach w życiu agenta cały czas coś się dzieje; wybuchy, strzelaniny, wiadomo. Zarzuca im po prostu brak realizmu. Trzykrotnie! Co na to fani Harry’ego Pottera?

Trzeba jednak przyznać, że w polskim Johnie le Carré, bo tak Turowskiego nazywa Bugajski, tkwi potencjał, który przy ciężkiej pracy nad warsztatem może zaowocować świetnymi powieściami szpiegowskimi.

Jedna rzecz mnie jeszcze tylko zastanawia: jak w 2016 roku może do druku iść książka z literówkami?

„Dżungla we krwi” z podtytułem „Roślina świętej śmierci” Tomasza Turowskiego jeszcze przed otwarciem dostaje u mnie plusa. Okładka zapowiada, czego możemy spodziewać się w środku. Kobieta z krwią na rękach, wciągająca kreskę, potrafi poruszyć wyobraźnie, szczególnie rozwiniętą wyobraźnię czytelnika. Kartele narkotykowe i miliony dolarów i mroczna, sensacyjna powieść – te...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Kiedy złowimy złotą rybkę, albo potrzemy trzy razy lampę i wyjdzie z niej dżin, który będzie w stanie spełnić nasze trzy najskrytsze marzenia, czy jednym z nich będzie nieśmiertelność, życie wieczne? O ile nie będzie to głęboko przemyślana decyzja, można się na swojej prośbie nieźle przejechać. Co prawda Daniel, główny bohater powieści „Możliwość wyspy” Michela Houellebecqa, złotej rybki nie złowił, ale…

Daniel jest komikiem; całkiem z resztą niezłym, gdyż jego talent do poruszania widowni owocuje wieloma zerami na koncie, poprzedzonymi oczywiście jedynką. Lub dwójką. A z resztą, co was to interesuje? Do cudzej kieszeni się nie zagląda, nie?

Po jednym ze swoich występów, główny bohater poznaje Isabelle i lądują w łóżku. Pierwsza scena łóżkowa znajduje się na 29. stronie. Potem występuje średnio co dziesięć, chociaż oczywiście nie każda zlokalizowana jest w łóżku. Wydaje się to oczywiste, kiedy poznajemy historię człowieka, którego życiową motywacją jest seks. Isabelle miała nieco odmienne priorytety i nawet prawdziwe uczucie jakim się nawzajem darzyli nie było wystarczające by ten związek utrzymać.

Na jednym ze spotkań towarzyskich bohater poznał syna znajomych i jego partnerkę, którzy są wyznawcami Elohim. Patrick, bo tak na imię ma owy nowo poznany mężczyzna, zapoznał komika z dogmatami sekty i niedługo potem był on już po okresie stażowym, na który przybył jako VIP, ze względu na światową sławę, jaką zdążył już zdobyć.

Daniel zajmował się nie tylko występowaniem na scenie, ale także kinematografią i podczas jednego z castingów poznał Esther. Po raz drugi w swoim życiu czuł się szczęśliwy u boku kobiety, a ta kobieta czuła się szczęśliwa u jego boku. Szczęśliwa, o-dwadzieścia-lat-młodsza, kobieta. Czy to mogło się udać? Czy zakończenie jest szczęśliwe?

Odpowiedź na to pytanie jest uzależniona od odpowiedzi na pytanie z akapitu pierwszego. Jeśli chciałbyś, żeby Kaśka54 była przyjacielem Ciebie61, to raczej wszystko gra.

Narracja powieści jest prowadzona dwutorowo. Z jednej strony mamy autobiograficzną podróż Daniela1, a z drugiej Daniela24 i 25, komentujących rzeczywistość po kataklizmach, do której udało się dotrwać jedynie neoludziom. Klimat książki to klasyczny Houellebecq, czyli smutek przeplatany żalem, przeplatany smutkiem. Autor jest prawdziwy, a w swojej prawdziwości niezwykle brutalny.

Jeśli świat ma w przyszłości wyglądać tak, jak opisują go dwaj następcy Daniela1, to choćbym złowił sto złotych rybek, nie usłyszą ode mnie słowa rozpoczynającego się na n, a kończącego na ieśmiertelność.

Kiedy złowimy złotą rybkę, albo potrzemy trzy razy lampę i wyjdzie z niej dżin, który będzie w stanie spełnić nasze trzy najskrytsze marzenia, czy jednym z nich będzie nieśmiertelność, życie wieczne? O ile nie będzie to głęboko przemyślana decyzja, można się na swojej prośbie nieźle przejechać. Co prawda Daniel, główny bohater powieści „Możliwość wyspy” Michela...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Wspaniałe.

Wspaniałe.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Dawid Wolski jest prywatnym detektywem, jednak do tego z Baker Street trochę mu jeszcze brakuje. Studiował prawo, którego nie ukończył. Jest plamą na honorze prawniczej rodziny. Zajmuje się głównie sprawami rozwodowymi, bo ojciec nigdy nie podrzucił mu czegoś większego. Jest najlepszy w ściąganiu na siebie kłopotów. Gdyby pozoranctwo było dyscypliną sportową, prawdopodobnie zdominowałby swoich przeciwników na dwie najbliższe dekady. Tym razem czeka na niego większe wyzwanie niż śledzenie żony podejrzewanej przez męża o przyprawianie rogów.wampir

Wojciech Chmielarz wydaje się operować słowem bardzo świadomie. W „Wampirze” bohaterowie nie są byle jacy, cechuje ich przede wszystkim wiarygodność. Widać to choćby na przykładzie upierdliwej ciotki, która, mimo że uczestniczy tylko w jednej scenie, zostaje obecna w świadomości czytelnika do końca powieści. Mamy też podejrzanego typa i jego przydupasów, ciepłą kluchę, lafiryndę i alfonsa. Niezła paczka. Jedyne zastrzeżenie, jakie mam w tym temacie, to czternastolatka operująca słowem kleptoman. Wydaje mi się, że dziewięciu na dziesięciu gimnazjalistów po usłyszeniu tego słowa poprosiłoby, żeby przetłumaczyć je na język polski, a i kilka starszych osób pewnie podrapałoby się nerwowo po głowie. A może za bardzo histeryzuję?

Zachwyca również realizm opisu Facebookowej społeczności. Autor opisuje ludzi za pomocą umieszczanych przez nich, na tym serwisie, komentarzy. Zabawne posty mieszają się z żenującymi; wartościowe z bezsensownymi. Zawsze można też liczyć na zwolenników teorii spiskowych.

Niełatwym zadaniem jest naśladowanie języka współczesnej młodzieży, jednak Chmielarzowi wychodzi to bez zarzutu. Widać to nie tylko w wypisach z grupy na Facebooku. Większość bohaterów powieści nie przekroczyła jeszcze trzydziestki, a ich wypowiedzi nie są w żaden sposób kiczowate.

„Wampir” jest udanym początkiem serii gliwickich kryminałów. Ciekawy główny bohater i postaci drugoplanowe, wartka akcja z ciekawymi zwrotami i dobry zmysł obserwacji autora dają nadzieję na udane kolejne części cyklu.

Dawid Wolski jest prywatnym detektywem, jednak do tego z Baker Street trochę mu jeszcze brakuje. Studiował prawo, którego nie ukończył. Jest plamą na honorze prawniczej rodziny. Zajmuje się głównie sprawami rozwodowymi, bo ojciec nigdy nie podrzucił mu czegoś większego. Jest najlepszy w ściąganiu na siebie kłopotów. Gdyby pozoranctwo było dyscypliną sportową, prawdopodobnie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Biorąc do ręki tę książkę, spogląda na nas dwanaście par oczu, które prawdopodobnie należą do osób będących bohaterami książki Pana Jankowskiego. Okładka nie jest wizualnym majstersztykiem, ale wydaje mi się, że możemy to autorowi wybaczyć. No właśnie, autorowi, bo jest on odpowiedzialny w tym wypadku nie tylko za treść, ale również za projekt okładki.

Autor jest antropologiem kulturowym, naukowo zajmującym się przemianami współczesnej religijności oraz miejscem religii we współczesnym świecie. Po półtorarocznych badaniach młodych ateistów wydał reportaż pod tytułem „Kiedy boga nie ma”, w którym przedstawia wypowiedzi ateistów na temat historii ateizmu, obecności boga, Kościoła Katolickiego, ich wiary czy światopoglądu.

Obraz rozmówców autora bardzo wyraźnie rysuje się przed czytelnikiem. Mam wrażenie, że wśród nich znajduje się cały przekrój społeczeństwa; od tych piekielnie inteligentnych, do tych trochę mniej. Nie mam powodów, by przypuszczać, że treść została tak sprytnie zaprezentowana, by przedstawić badanych w jak najlepszym świetle. Wydaje się, że teksty są autentyczne. Bohater po prostu otwierał usta i wyrażał swoje zdanie. Kiedy rozmowy na poważne tematy się kończą, dochodzimy do rozdziału zatytułowanego „Historie alternatywne”, w których zostajemy uraczeni anegdotami, czasem zabawnymi, czasem z wątkiem kryminalnym w tle, w których autor, jednym, lub dwoma zdaniami opisuje swoje spotkania z badanymi; wydają się dobrym zakończeniem, po przejściu przez wiele stron tekstu na temat trudny, o którym czasami wolimy nie rozmawiać. Albo chcemy rozmawiać w nieskończoność.

Pan Jankowski czasem pociągnie kogoś za język, czasami wtrąci kilka swoich słów, jednak ogółem swoje założenie spełnia – jest tak nieobecny w swojej książce, jak to tylko możliwe.

Biorąc do ręki tę książkę, spogląda na nas dwanaście par oczu, które prawdopodobnie należą do osób będących bohaterami książki Pana Jankowskiego. Okładka nie jest wizualnym majstersztykiem, ale wydaje mi się, że możemy to autorowi wybaczyć. No właśnie, autorowi, bo jest on odpowiedzialny w tym wypadku nie tylko za treść, ale również za projekt okładki.

Autor jest...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Trzy książki rocznie. Jedni zachichoczą, drudzy przyjmą wyzwanie, a inni popukają się w czoło mówiąc, że czytanie to strata czasu. Nie będę rozsądzał czyja reakcja jest słuszna, bo bynajmniej nie o czytanie, a o pisanie książek tu chodzi! 21 października w księgarniach ukaże się trzecia już książka Remigiusza Mroza wydana w 2015 roku. Optymizmem napawa fakt, że do końca pozostało jeszcze ponad dwa miesiące. Może zostaniemy uraczeni jeszcze jedną pozycją?
W „Zaginięciu”, bo o tym tytule mowa, poznajemy dalszy ciąg losów Chyłki i Zordona, prawniczki i aplikanta, którzy muszą stawić czoła z góry przegranej sprawie. Nie można inaczej nazwać przypadku, w którym trzyletnia dziewczynka się zdematerializowała, prawda?
To chyba najbardziej wytarty frazes książkowej blogosfery, ale autor trzyma nas w napięciu od pierwszej do ostatniej strony. Mróz jest wielkim fanem Stephena Kinga i jego zasady, według której jeśli możemy coś z naszego tekstu usunąć, bez utraty jakości, to powinniśmy bez wahania to zrobić. W książce to czuć, żadne zdanie nie jest zbędne. Autor ufa czytelnikowi, że ten się nie pogubi, nawet jeśli nie dostanie wszystkiego wyłożonego na tacy. Czy kierując się zasadą Kinga, powinienem usunąć pierwsze zdanie tego akapitu?
Śledząc historię trzyletniej Nikoli, nie możemy pozostać obojętni na relację pomiędzy bohaterami prowadzącymi sprawę. Jest w niej coś elektrycznego, ale zarazem magicznego. Remigiusz Mróz nie zmusza nas do czytania przemyśleń jednego z bohaterów na temat drugiego (co nieczęsto udaje się zrobić dobrze), ale opisuje ich zachowania względem siebie tak dokładnie, że czasem miałem wrażenie, że ta cała sprawa, to guzik, nie sprawa!
Najmocniejszą stroną tego dzieła jest bez wątpienia jego język, a najlepiej o tym powinno świadczyć moje niezdecydowanie, które fragmenty lubię najbardziej. Korpomowa, hip-hopowy slang? Każdy znajdzie coś dla siebie. Mróz lawiruje pomiędzy stylami, jak Ted Ligety pomiędzy tyczkami, w slalomie gigancie na Igrzyskach Olimpijskich w Soczi. A co najważniejsze, nie ma w tym ani krzty tandety! Jak Zordon zapierdziela slangiem, to nawet gimbus by się nie pokapował, że to nie jego ziomal z ośki, a najprawdziwsza papuga. No, najprawdziwszy adwokat, już za niecałe dwa lata!

Podsumowując, jeśli mieliście w planach przeczytać jakiś thriller prawniczy, to zostawcie Grishama w spokoju. Sięgnijcie po Mroza, a gwarantuję, że się nie zawiedziecie.

Grisham się chowa.

Trzy książki rocznie. Jedni zachichoczą, drudzy przyjmą wyzwanie, a inni popukają się w czoło mówiąc, że czytanie to strata czasu. Nie będę rozsądzał czyja reakcja jest słuszna, bo bynajmniej nie o czytanie, a o pisanie książek tu chodzi! 21 października w księgarniach ukaże się trzecia już książka Remigiusza Mroza wydana w 2015 roku. Optymizmem napawa fakt, że do końca...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Przyjeżdżając do domku letniskowego, żeby trochę odpocząć, ostatnim co chcemy zobaczyć są uchylone drzwi i splądrowane wnętrze. Jeśli jednak próbujemy zorientować się w zaistniałej sytuacji i w posiadłości sąsiada znajdujemy trupa, dowiadujemy się, że zawsze mogło być gorzej.
W Larviku miała miejsce seria włamań do domków letniskowych. W jednym z nich, należącym do prowadzącego popularny show, przypadkowy świadek znajduje ciało. Śledztwo zostaje przydzielone Williamowi Wistingowi, doświadczonemu policjantowi, mistrzowi przesłuchań.
Autor dużo czasu poświęca relacjom międzyludzkim, przede wszystkim ojciec - córka, ale też kobieta - mężczyzna. Horst zapoznaje nas z bohaterami w dużo większym stopniu, niż wymaga tego wyczucie. Dowiadujemy się o losie byłej żony Wistinga, dostajemy też dokładne opisy uczuć towarzyszących jego córce - Line - podczas burzliwego związku z Tommym. Dzięki temu, jesteśmy zaangażowani nie tylko w odnalezienie sprawcy przestępstw, ale też w osobiste sprawy bohaterów.
Te, momentami przydługie, opisy tworzą wspaniałą dynamikę. Jørn Lier Horst prawdopodobnie jest fanem powiedzenia cisza przed burzą, lepiej mu znanego jako Stillheten før stormen. Opisy są przeplatane ciekawymi zwrotami akcji, lub rozwikłaniem części zagadki. „Poza sezonem” bardzo by ucierpiało, gdyby zostało pozbawione tych opisów. Jest to nieodłączna część tego dzieła, która z pewnością umożliwiła zdobycie The Booksellers' Prize w roku 2011 i sprzedanie ponad miliona egzemplarzy. Portrety czynią tę książkę wyjątkową.
Na uwagę zasługuje rozwiązanie akcji. Najpierw dostajemy świetny opis policyjnej akcji, rodem z dobrego thrillera, a następnie sytuację, w której złapałem się za głowę i pomyślałem jak mogłem to pominąć?. Autor z pełną premedytacją pozwolił mi o tym zapomnieć. Przegrałem ten pojedynek, ale to nie wstyd przegrać z mistrzem, prawda?

Przyjeżdżając do domku letniskowego, żeby trochę odpocząć, ostatnim co chcemy zobaczyć są uchylone drzwi i splądrowane wnętrze. Jeśli jednak próbujemy zorientować się w zaistniałej sytuacji i w posiadłości sąsiada znajdujemy trupa, dowiadujemy się, że zawsze mogło być gorzej.
W Larviku miała miejsce seria włamań do domków letniskowych. W jednym z nich, należącym do...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Harry Mulisch napisał autobiografię.. i nadał jej tytuł „Odkrycie nieba”. To nie do końca prawda. Nie bądź na mnie zły, już wszystko tłumaczę!
Ojciec Harry'ego był kolaborantem, matka była Żydówką. On sam podzielał lewicowe poglądy i kibicował kubańskiej rewolucji. Postanowił nie iść na studia, żeby nie zabiły jego oryginalności. Autor rozbił swoją historię na części i postanowił obdarować nią bohaterów swojej powieści. Żeby nikt nie poczuł się gorszy, Harry był sprawiedliwy. Dla każdego znalazło się coś miłego.
Rozpoczynając przygodę z książką otrzymujemy boski prolog! Prawdziwie boski, gdyż jego akcja toczy się w Królestwie Niebieskim. Tajemniczy dialog o jakiejś ważnej sprawie wprowadza nas do właściwej akcji, która toczy się w 1967 roku. Maks i Otto zostają połączeni wyjątkowym uczuciem i nic, co nie jest ingerencją niebios, nie może ich rozdzielić. Łączy ich nie tylko prawdziwa przyjaźń, ale też pewna ziemska istota, imieniem Ada, którą, podobnie jak siebie nawzajem, poznają całkowicie przypadkowo. Świat jest pełen przypadków, nieprawdaż? Narratorem jest posiadający moc tworzenia wysłannik niebios, który relacjonuje swojemu rozmówcy, krok po kroku, to co zrobił przez ostatnie siedemdziesiąt ludzkich lat - rozwiązał problem Świętości nad Świętościami.
Najmocniejszą stroną tego dzieła jest bez wątpienia kreacja bohaterów. „Odkrycie nieba” jest na tyle długim dziełem, że mamy czas, aby poznać bohaterów dogłębnie. Maks to strzelający kciukami po przebudzeniu lowelas. Jego przyjacielem jest znający wszystkie języki świata bałaganiarz. Jeden z nich zastanawia się kto jest ojcem dziecka Ady, podczas gdy drugi nie ma pojęcia, że powinien się nad tym w ogóle zastanawiać.
Tytuł utworu można tłumaczyć dosłownie, jednak nie doświadczymy tu quasi-filozoficznego bełkotu, a jedynie ciekawą akcję, błyskotliwe przemyślenia i wiele wartościowych informacji, które wzbogacą naszą ogólnie pojętą wiedzę.

Harry Mulisch napisał autobiografię.. i nadał jej tytuł „Odkrycie nieba”. To nie do końca prawda. Nie bądź na mnie zły, już wszystko tłumaczę!
Ojciec Harry'ego był kolaborantem, matka była Żydówką. On sam podzielał lewicowe poglądy i kibicował kubańskiej rewolucji. Postanowił nie iść na studia, żeby nie zabiły jego oryginalności. Autor rozbił swoją historię na części i...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Książka trafiła w moje ręce dość przypadkowo i długo czekała na półce, ale w końcu się doczekała.
Przypadkowy nauczyciel trafia do dworku w Stojanowie, aby uczyć dzieci dziedzica. Stary właściciel dworu poznaje jednak jego tajemnicę i chce, żeby ten pomógł mu w przepędzeniu nachodzącej go zjawy. Głównemu bohaterowi zależy na zaoferowanej nagrodzie i zgadza się pomóc.
Historia od samego początku prowadzona jest bardzo zgrabnie. Ma ciekawy, nieco (momentami nawet bardzo) mroczny klimacik. Rozwiązanie akcji jest świetne, daje nadzieję na ciekawą kontynuacje.

Książka trafiła w moje ręce dość przypadkowo i długo czekała na półce, ale w końcu się doczekała.
Przypadkowy nauczyciel trafia do dworku w Stojanowie, aby uczyć dzieci dziedzica. Stary właściciel dworu poznaje jednak jego tajemnicę i chce, żeby ten pomógł mu w przepędzeniu nachodzącej go zjawy. Głównemu bohaterowi zależy na zaoferowanej nagrodzie i zgadza się pomóc. ...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

„Przekleństwem jest mieć ręce, a nie mieć nimi kogo objąć.”
„Niebo i piekło” to opowieść o utracie kogoś bardzo ważnego i o radzeniu sobie (lub nie) w takim ekstremalnym przypadku. W książce pada ogromna ilość ważnych zdań, głębokich jak ocean, które stają się „motorem napędowym” całego dzieła. W powieści nie występują dialogi; jest jednym wielkim opisem islandzkiej rzeczywistości, która oczywiście znajduje przełożenie w każdym zakątku tego świata. Uniwersalizm jest tak realny, ze można wziąć go do ręki i obejrzeć z każdej strony. Lektura pozostawia w głowie niemały mętlik.

„Przekleństwem jest mieć ręce, a nie mieć nimi kogo objąć.”
„Niebo i piekło” to opowieść o utracie kogoś bardzo ważnego i o radzeniu sobie (lub nie) w takim ekstremalnym przypadku. W książce pada ogromna ilość ważnych zdań, głębokich jak ocean, które stają się „motorem napędowym” całego dzieła. W powieści nie występują dialogi; jest jednym wielkim opisem islandzkiej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Wspaniałe dzieło. Wymaga od czytelnika nieco rozgarnięcia, bo z pewnością nie należy do lekkich czytadełek, ale działa to tylko na jego korzyść.
Historia jest o Janku, kloszardzie, który trafia do ośrodka pełnego jemu podobnych. Janek jest zmuszony prowadzić dziennik, jednak nie jest to spełnienie jego marzeń i zamiast tego pisze historię alternatywnego świata, w którym jest szanownym, szanowanym okulistą.
Sieniewicz bawi się koncepcją oniryczną, dodaje troszkę realizmu magicznego i co tam sobie tylko wyśnicie. W „Mieście Szklanych Słoni” jest wszystko. Wszystko na wysokim poziomie.

Wspaniałe dzieło. Wymaga od czytelnika nieco rozgarnięcia, bo z pewnością nie należy do lekkich czytadełek, ale działa to tylko na jego korzyść.
Historia jest o Janku, kloszardzie, który trafia do ośrodka pełnego jemu podobnych. Janek jest zmuszony prowadzić dziennik, jednak nie jest to spełnienie jego marzeń i zamiast tego pisze historię alternatywnego świata, w którym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Kapitan Korolew prowadzi śledztwo, które nie tylko obfituje w podejrzanych, ale jest podejrzane samo w sobie. Realia przedwojennej Rosji nigdy nie były dla mnie zbyt interesujące, jednak w tym przypadku nie ma to wielkiego znaczenia. Dostajemy ciekawie zarysowana akcję i prowadzącego śledztwo, który w decydujących momentach popisuje się dedukcją w stylu Sherlocka Holmesa. Brakuje mu może trochę charyzmy, ale bohaterowie drugoplanowi starają się nadrabiać. Z chęcią sięgnę po druga część, jeśli obiecana kontynuacja kiedykolwiek ujrzy światło dzienne.

Kapitan Korolew prowadzi śledztwo, które nie tylko obfituje w podejrzanych, ale jest podejrzane samo w sobie. Realia przedwojennej Rosji nigdy nie były dla mnie zbyt interesujące, jednak w tym przypadku nie ma to wielkiego znaczenia. Dostajemy ciekawie zarysowana akcję i prowadzącego śledztwo, który w decydujących momentach popisuje się dedukcją w stylu Sherlocka Holmesa....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Islandia to wspaniały kraj. Kiedy pojawiła się możliwość sięgnięcia po lekturę, której losy toczą się w Rejkiawiku, nie czekałem ani chwili. Tło zdarzeń było dla mnie więc bardzo ważne. Autor świetnie wykreował postaci; powieść jest stosunkowo niedługa, a wydaje się, że znamy Erlendura, Sigurdura Oliego i Elinborg od bardzo, bardzo dawna. Dołączając do tego wspaniałe opisy aury, Islandię dostajemy na talerzu. Inny użytkownik napisał, że dialogi są kilkuwyrazowe i nic nie wnoszą do lektury, a moim zdaniem są one jednym z ważniejszych elementów dzieła Indriðasona. Idealnie oddają mentalność Islandczyków.
W kryminale równie ważna jest jednak historia. Powoli docierając do końca odczuwałem pewne obawy. Na około 30 stron przed końcem śledztwo było w tym samym punkcie co na stronie 30. Wygląda to trochę tak, jakby autor za bardzo skupił się na wszystkim innym, oprócz wątku kryminalnego, i kiedy osiągnął już swój cel, pomyślał: „kończmy to” i skończył. Zakończenie jest tak banalne, że chyba bardziej zawiodłem się jedynie na rozwiązaniu zagadki z „Prestiżu” Nolana.
W jednym jak i w drugim przypadku ten mankament nie zakłócił pozytywnego odbioru całości utworu. Indriðason zasłużył na drugą szansę.

Islandia to wspaniały kraj. Kiedy pojawiła się możliwość sięgnięcia po lekturę, której losy toczą się w Rejkiawiku, nie czekałem ani chwili. Tło zdarzeń było dla mnie więc bardzo ważne. Autor świetnie wykreował postaci; powieść jest stosunkowo niedługa, a wydaje się, że znamy Erlendura, Sigurdura Oliego i Elinborg od bardzo, bardzo dawna. Dołączając do tego wspaniałe opisy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Procedura” to powieść zawiła. Już na samym początku autor przestrzega nas, że jeśli szukamy łatwej rozrywki, to źle trafiliśmy, bo nie zamierza on nam tego zagwarantować. Zamiast tego wita nas zawiłymi rozważaniami na temat stworzenia świata. Dużo przy tym „filozofuje”, jak na filozofa przystało. Po przebrnięciu przez reinterpretację legendy o Golemie, docieramy wreszcie do właściwej historii. Jesteśmy świadkami wielkiego dramatu wybitnego człowieka, Wiktora, który po tym co uczynił, z pewnością od wynalezienia eobiontu, wolałby stworzyć wehikuł czasu.

„Procedura” to powieść zawiła. Już na samym początku autor przestrzega nas, że jeśli szukamy łatwej rozrywki, to źle trafiliśmy, bo nie zamierza on nam tego zagwarantować. Zamiast tego wita nas zawiłymi rozważaniami na temat stworzenia świata. Dużo przy tym „filozofuje”, jak na filozofa przystało. Po przebrnięciu przez reinterpretację legendy o Golemie, docieramy wreszcie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Był sobie złodziej.. i na początku mnie bardzo zaintrygował. Opis działania z perspektywy pierwszej osoby zawsze jest interesujący, a gdy bohater opowiada o rzeczy ciekawej, jest jeszcze lepiej. Niestety niezbyt długo obserwujemy oczami złodzieja jego złodziejskie życie, bo po jednej z akcji "ktoś już na niego czekał". Wtedy książka zmienia się w kryminał jakich wiele. Znalazło się miejsce dla miłości, zemsty, przyjaźni, nienawiści, trzydziestu ośmiu zwrotów akcji.
Dialogi, w których bohaterowie używali slangu, wyszły panu Skowrońskiemu wyjątkowo sztywno, a liczba nudnych momentów, chociaż nie dorównała liczbie zwrotów akcji, i tak była zbyt duża.

Był sobie złodziej.. i na początku mnie bardzo zaintrygował. Opis działania z perspektywy pierwszej osoby zawsze jest interesujący, a gdy bohater opowiada o rzeczy ciekawej, jest jeszcze lepiej. Niestety niezbyt długo obserwujemy oczami złodzieja jego złodziejskie życie, bo po jednej z akcji "ktoś już na niego czekał". Wtedy książka zmienia się w kryminał jakich wiele....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Głupie czytadło.
Naprawdę próbowałem wyciągnąć z tej lektury tyle ile się da, bo przecież Nagrody Nobla nie dostaje się za ładne oczy.
Powieść opowiadana przez bohatera, który na pierwszych stronach próbuje dopiero wydostać się na świat - dosłownie. Nie jest on tu jednak ważny. W sumie to nic nie jest tu ważne.
A może to ja jestem za głupi?

Głupie czytadło.
Naprawdę próbowałem wyciągnąć z tej lektury tyle ile się da, bo przecież Nagrody Nobla nie dostaje się za ładne oczy.
Powieść opowiadana przez bohatera, który na pierwszych stronach próbuje dopiero wydostać się na świat - dosłownie. Nie jest on tu jednak ważny. W sumie to nic nie jest tu ważne.
A może to ja jestem za głupi?

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

*dźwięk powiadomienia messengera*
„Houellebecq za 4 złote w empiku!!!”
yyy, kto? Szybko przerzucam w głowie znanych mi autorów i tego pana tam nie znajduję. Dałem się owemu znajomemu namówić na dostawę do biblioteczki. Po 48 godzinach już miałem w rękach spore brązowe pudełko, a w nim między innymi „Mapa i terytorium”.
Biorę książkę do ręki. Kartkuję. Wącham. Czytam krótki opis na odwrocie. Dowiedziałem się z niego, że wstęp do katalogu wystawy głównego bohatera ma przygotować sam.. Michel Houellebecq. I w dodatku zostaje zamordowany! Rzucenie swojego nazwiska w wir fabuły jest pomysłem ciekawym, ale uśmiercenie tego bohatera jest czymś.. głupim? genialnym? absurdalnym? Chyba wszystko po trochu.
Jed Martin, główny bohater powieści, jest człowiekiem specyficznym. Jego życie towarzyskie nie jest złe, jest kompletnie tragiczne. Można by rzec, że w ogóle nie istnieje. Opis jego życia, który zaserwował nam Houellebecq jest do cna nasiąknięty smutkiem, który zaczął mi się udzielać, gdy zbliżałem się ku końcowi tej wspaniałej lektury.
Znajomy, przy współpracy z empikiem, dał mi szansę zasmakowania tego dzieła francuskiej literatury za co jestem mu dozgonnie wdzięczny.

*dźwięk powiadomienia messengera*
„Houellebecq za 4 złote w empiku!!!”
yyy, kto? Szybko przerzucam w głowie znanych mi autorów i tego pana tam nie znajduję. Dałem się owemu znajomemu namówić na dostawę do biblioteczki. Po 48 godzinach już miałem w rękach spore brązowe pudełko, a w nim między innymi „Mapa i terytorium”.
Biorę książkę do ręki. Kartkuję. Wącham. Czytam...

więcej Pokaż mimo to