-
ArtykułyWeź udział w akcji recenzenckiej i wygraj książkę Julii Biel „Times New Romans”LubimyCzytać1
-
ArtykułySpotkaj Terry’ego Hayesa. Autor kultowego „Pielgrzyma” już w maju odwiedzi PolskęLubimyCzytać2
-
Artykuły[QUIZ] Te fakty o pisarzach znają tylko literaccy eksperciKonrad Wrzesiński18
-
ArtykułyWznowienie, na które warto było czekaćInegrette0
Biblioteczka
Ta książka jest niezwykła pod wieloma kwestiami. Sposób, jaki została pokazana prz€m0c w rodzinie i reakcje głównej bohaterki względem swojej matki… z jednej strony widzimy cierpiące dziecko, które nie zaznało rodzicielskiej miłości, a z drugiej próbujemy razem z nim zrozumieć, dlaczego tak naprawdę jego rodzic zachowuje się właśnie w ten sposób. Nie mam dobrych słów, by to ująć, ale po prostu reakcje głównej bohaterki 🥺 Dla nich warto po prostu sięgnąć po tę powieść ♥️
Jakby tego było mało, mamy jeszcze inną toksyczną relację w życiu Noelle, która przychodzi do niego później. I właśnie, ta książka to przede wszystkim relacje - zarówno te pozytywne, jak i te negatywne. Siła przyjaźni i miłości, ludzie, którzy potrafią dosłownie zmienić czyjeś życie. Niepozorny „Hotel 21”, a tyle emocji, niesprawiedliwości i przytomności!
Pełna recenzja na IG @toreadornottoreadblog
Ta książka jest niezwykła pod wieloma kwestiami. Sposób, jaki została pokazana prz€m0c w rodzinie i reakcje głównej bohaterki względem swojej matki… z jednej strony widzimy cierpiące dziecko, które nie zaznało rodzicielskiej miłości, a z drugiej próbujemy razem z nim zrozumieć, dlaczego tak naprawdę jego rodzic zachowuje się właśnie w ten sposób. Nie mam dobrych słów, by to...
więcej mniej Pokaż mimo to
Uwielbiałam tę książkę, gdy czytałam ją po raz pierwszy kilka lat temu i uwielbiam ją też teraz, gdy przeczytałam ją ponownie 🥵
Ta powieść to trochę takie enemies-to-lovers, trochę później takie friends-to-lovers i fake dating. Istny miszmasz w tej książce, ale kurczę, wciąga, przyciąga i nie wypuszcza!
Bardzo cieszy mnie to wznowienie, bo nowi czytelnicy mogą poznać tych wszystkich bohaterów, których ja już znam i kocham!
Pełna recenzja: (IG) @toreadornottoreadblog
Uwielbiałam tę książkę, gdy czytałam ją po raz pierwszy kilka lat temu i uwielbiam ją też teraz, gdy przeczytałam ją ponownie 🥵
Ta powieść to trochę takie enemies-to-lovers, trochę później takie friends-to-lovers i fake dating. Istny miszmasz w tej książce, ale kurczę, wciąga, przyciąga i nie wypuszcza!
Bardzo cieszy mnie to wznowienie, bo nowi czytelnicy mogą poznać...
Jestem totalnie zakochana w „Vorteksie” jeszcze bardziej niż byłam. Z ogromnym zainteresowaniem śledziłam losy bohaterów, byłam ciekawa ich dalszych poczynań i nie mogłam się doczekać powrotu do lektury, by dowiedzieć się, co będzie dalej. Mogę powiedzieć, że w końcu przywiązałam się do bohaterów!
Widać ogromny progres na przestrzeni tych książek - autorka wiele się nauczyła na swoich błędach i w tym tomie wyeliminowała niemal wszystko, co zarzucałam wcześniejszym częściom.
Jestem totalnie zakochana w „Vorteksie” jeszcze bardziej niż byłam. Z ogromnym zainteresowaniem śledziłam losy bohaterów, byłam ciekawa ich dalszych poczynań i nie mogłam się doczekać powrotu do lektury, by dowiedzieć się, co będzie dalej. Mogę powiedzieć, że w końcu przywiązałam się do bohaterów!
Widać ogromny progres na przestrzeni tych książek - autorka wiele się...
Drugi tom jest tak samo dobry jak pierwszy i bardzo mnie to cieszy, bo już dawno nie miałam okazji tak napisać o żadnej serii ❤️. Autorka powraca z kolejną porcją zagadek, które mam wrażenie są jeszcze bardziej intrygujące i wciągające. Przez tę powieść dosłownie się płynie, a strony przerzucają się same. Klimat jest nie do podrobienia, a cała ta zagadka trzyma czytelnika do ostatniej strony w bardzo przyjemnym stanie zaintrygowania i niepewności!
Jedyna wada tej powieści to wątek miłosny - czy może raczej wątki? Nie czuję żadnego z obiektów westchnień głównej bohaterki i o wiele bardziej ciekawią mnie sekrety rodzinne niż to, z kim skończy na ślubnym kobiercu 😫 Ale jest to stosunkowo niewielka część fabuły, więc da się przeżyć i z tym 😂
Drugi tom jest tak samo dobry jak pierwszy i bardzo mnie to cieszy, bo już dawno nie miałam okazji tak napisać o żadnej serii ❤️. Autorka powraca z kolejną porcją zagadek, które mam wrażenie są jeszcze bardziej intrygujące i wciągające. Przez tę powieść dosłownie się płynie, a strony przerzucają się same. Klimat jest nie do podrobienia, a cała ta zagadka trzyma czytelnika...
więcej mniej Pokaż mimo to
Ta książka jest tak lekka i przyjemna, a jednocześnie porusza bardzo ważne i trudne tematy, że jestem w szoku, że sak dobrze udało się to wszystko połączyć ze sobą i zachować balans. Sprawą najważniejszą jest oczywiście wątek miłosny (czy może raczej wątki miłosne) pomiędzy bohaterkami, które też serwują cały przekrój relacji. Zauroczenie, toksyczna relacja i szukanie swojej tożsamości to tematy, które tu znajdziemy 💕
No ja jestem po prostu oczarowana, bo nie dość, że książka bardzo mi się podobała, to jeszcze jest po prostu z gatunku tych, które robią człowiekowi ciepło na serduszku przy czytaniu! 😍❤️
Ta książka jest tak lekka i przyjemna, a jednocześnie porusza bardzo ważne i trudne tematy, że jestem w szoku, że sak dobrze udało się to wszystko połączyć ze sobą i zachować balans. Sprawą najważniejszą jest oczywiście wątek miłosny (czy może raczej wątki miłosne) pomiędzy bohaterkami, które też serwują cały przekrój relacji. Zauroczenie, toksyczna relacja i szukanie...
więcej mniej Pokaż mimo to
Vortex to swego rodzaju magiczny portal, który bywa dość kapryśny i wymaga trochę uwagi przy obsłudze, bo chwila nieuwagi przy przechodzeniu przez niego może przynieść niefajne konsekwencje. Elaine bierze właśnie udział w wyścigu vortexami i ma tylko jeden cel - wygrać.
Fabuła tej książki to miód na moje serduszko! Pomysł brzmi dość prosto, ale autorka tak rozbudowała świat przedstawiony, że z miejsca się zakochałam. Tyle uwagi poświęciła, by nakreślić wszystko od podstaw, by zasady miały ręce i nogi oraz by cała fizyka tego świata miała sens, że jestem pod wrażeniem, a zachwytów nie mam końca 😍
Sama fabuła też jest całkiem niezła! Chociaż bohaterów polubiłam dość średnio i końcowo nawet im nie kibicowałam, bo i tak narzekać nie będę. Tym razem jestem po prostu typem zakochanym w świecie, a nie w postaciach 😂
Ale czyta się lekko, kolejne kartki przerzucają się same, a historia wciąga bez końca. No i autorka ma bardzo przyjemny styl pisania, a to połączone z ciekawą opowieścią robi robotę ♥️
Vortex to swego rodzaju magiczny portal, który bywa dość kapryśny i wymaga trochę uwagi przy obsłudze, bo chwila nieuwagi przy przechodzeniu przez niego może przynieść niefajne konsekwencje. Elaine bierze właśnie udział w wyścigu vortexami i ma tylko jeden cel - wygrać.
Fabuła tej książki to miód na moje serduszko! Pomysł brzmi dość prosto, ale autorka tak rozbudowała...
Pewnie wiecie, że ja i Colleen Hoover się nie lubimy i raczej omijamy. Jednak jakiś czas temu mówiłam wam o moich pozytywnych wrażeniach po przeczytaniu „Layli”, a sama książka naprawdę mi się podobała, więc sięgnęłam po „Nagie serca”, bo miałam nadzieję, że może nasza zła passa się odwróci. Ale no cóż, jest tak jak zawsze i mam o tej nowej powieści takie samo zdanie jak o wszystkich innych książkach Hoover, czyli nie za dobre 😂
Sam początek „Nagich serc” mi się naprawdę podobał! Główna bohaterka została wrzucona w niefajną sytuację i radziła sobie z nią w dość oryginalny sposób. Jednak jak po kilkunastu stronach pojawił się wątek miłosny, to wszystko zaczęło iść utartym schematem czyli skrzywdzona dziewczyna z tajemnicami i skrzywdzony chłopak z tajemnicami, którzy próbują być skrzywdzeni razem 🤓 Instant love na porządku dziennym, ale to mnie już nawet nie dziwi. Jednak! Momentami spotkać można tutaj ekspozycyjne dialogi, a tego, jak Hoover nie lubię, to jednak nigdy u niej nie było, więc poszło coś zdecydowanie nie tak 😢
„Nagie serca” to książka jak te wszystkie inne książki Hoover - styl zachowany, schemat odpowiedni i wszyscy wiemy, jak to się potoczy bez czytania 😂 Jednak jakbym miała układać powieści autorki według najlepszych, to ta najnowsza na pewno do topki się nie załapie, bo to raczej jedna z tych gorszych niż z lepszych.
Także weźcie moją krótką opinię przez pryzmat tego, że nie lubię Hoover 😂. Książka zła nie jest i myślę, że fanom autorki na pewno przypadnie do gustu. Do tego jest idealna na lato, bo fabuła to plaża i ocean!
Pewnie wiecie, że ja i Colleen Hoover się nie lubimy i raczej omijamy. Jednak jakiś czas temu mówiłam wam o moich pozytywnych wrażeniach po przeczytaniu „Layli”, a sama książka naprawdę mi się podobała, więc sięgnęłam po „Nagie serca”, bo miałam nadzieję, że może nasza zła passa się odwróci. Ale no cóż, jest tak jak zawsze i mam o tej nowej powieści takie samo zdanie jak o...
więcej mniej Pokaż mimo to
Mamy pride month! Zawsze w czerwcu następuje istny wysyp nowości z LGBTQ+ w roli głównej i mnie to bardzo cieszy, bo zwiększa się świadomość, temat staje się nam bliższy, a także w literaturze można znaleźć coraz większą reprezentację. Dlatego też dziś dokładam swoją małą cegiełkę i opowiem wam trochę o nowości wydawniczej, która idealnie wpisuje się w te klimaty i nazywa się Pod tęczą.
Mamy tu do czynienia ze swego rodzaju zbiorem opowiadań, ale nazwanie tego właśnie w ten sposób byłoby trochę na wyrost. Historie, które zostają tutaj zebrane, są połączone miejscem akcji i bohaterami, a postacie z jednego przewijają się na trzecim planie drugiego i tak dalej. Wszystkie wydarzenia mają miejsce w jednym amerykańskim bardzo specyficznym miasteczku i pokazują losy osób zmagających się z różnymi dylematami, które wynikają z ich orientacji, płci czy po prostu mają problemy, ponieważ osoby z ich otoczenia mają takie problemy. Najlepszym porównaniem byłoby stwierdzenie, że Pod tęczą to pod względem konwencji coś w klimacie Listów do M. czy innych Walentynek, bo forma i przenikanie się historii to to właśnie te klimaty.
Daję autorce ogromny plus za różnorodność! Poruszono tutaj tak dużo różnych aspektów tolerancji i nietolerancji, których doświadczają reprezentanci społeczności LGBTQ+, że na pewno temat był bliski do wyczerpania. Reprezentacja jest szeroka, tematyka wyczerpująca, a dzięki temu każdy tu znajdzie coś dla siebie, właśnie dlatego, że to zbiór opowiadań.
Drugi plus leci za sam pomysł i fabułę. Umiejscowienie wszystkich postaci w jednym miasteczku i spojrzenie na tę małą społeczność pod tak wieloma kątami było naprawdę świetnym doświadczeniem. W ciekawy sposób pokazano, jak różne mogą być reakcje na te same kwestie lub jak bardzo tolerancja potrafi być wybiórcza i uzależniona od własnego „widzi mi się”.
Jednak jak pomysł chwalić będę do samego końca, tak wykonanie mnie totalnie nie przekonuje i tutaj już tak kolorowo nie będzie. Opowiadania są bardzo chaotyczne i panuje w nich bałagan. Całościowo autorka miała naprawdę świetny pomysł na stworzenie swojego małego świata, ale nie wszystkie opowieści pasują do całej konwencji. Jedne idealnie pokazują problemy i przynoszą fajne rozwiązanie z ciekawym morałem lub małym zaskoczeniem dla czytelnika, ale inne znowu są trochę za bardzo oderwane od tej fikcyjnej rzeczywistości i czasem ma się wrażenie, że są po nic, bo tylko wypełniają przestrzeń, nic do niej nie wnosząc.
Drugi minus to ogromna skrótowość. Książka ma coś w okolicy 270 stron i to w większości wynika z tego, że autorka stosowała cały ogrom skrótów myślowych. Tylko, że nie tłumaczyła nigdzie wcześniej czytelnikowi, co to dokładnie znaczy, przez co cierpi fabuła historii, jej spójność i dodatkowo przez to zostaje pozbawiona głębi, bo po prostu nie jesteśmy w stanie jej zrozumieć. Czasem im mniej słów, tym lepiej. Ale tutaj tych słów było o wiele za mało i rozbudowanie większości opowiadań wyszłoby im na plus.
No i kwestia ostatnia czyli stereotypy, które były… specyficzne. Było to ogromnym pójściem na łatwiznę i nawet nie podjęto próby, by z nimi walczyć. I w sumie to nie wiem, po której stronie opowiada się autorka: po tej, która te stereotypy powiela i pochwala, czy po tej, która próbuje z nimi walczyć i pokazać, że nie wszystko jest zero jedynkowe. Z treści książki to po prostu kiepsko wynika.
Opowiadania jak to opowiadania: jedne są lepsze, drugie są gorsze. Osobiście kupiło mnie to z kotem, bo było po prostu genialne. Ale da się znaleźć też inne perełki w tym zbiorze i naprawdę warto po niego sięgnąć, bo to przyjemna lektura i idealnie nada się na pozostanie wakacyjnym czasoumilaczem.
Końcowo przyznałam 3/5 gwiazdek, bo sam pomysł był super, ale za wykonanie i ogólny chaos trzeba było trochę odjąć. Jednak jeśli lubicie takie klimaty, to warto sprawdzić, czy Pod tęczą przypadnie wam do gustu.
Recenzja powstała we współpracy z wydawnictwem Prószyński i S-ka
Mamy pride month! Zawsze w czerwcu następuje istny wysyp nowości z LGBTQ+ w roli głównej i mnie to bardzo cieszy, bo zwiększa się świadomość, temat staje się nam bliższy, a także w literaturze można znaleźć coraz większą reprezentację. Dlatego też dziś dokładam swoją małą cegiełkę i opowiem wam trochę o nowości wydawniczej, która idealnie wpisuje się w te klimaty i nazywa...
więcej mniej Pokaż mimo to
Dawno nie cieszyłam się tak bardzo na kontynuację jakiejś serii! Za drugą część „Iskry bogów” zabrałam się od razu jak tylko ją dostałam i przeczytałam praktycznie w dwóch wdechach.
Prometeusz dalej próbuje walczyć o swoją śmiertelność, a Jess w dalszym ciągu nie ma pojęcia, dlaczego ten chłop się tak zachowuje. I jak w pierwszym tomie chłopak był tajemniczy, zagadkowy i był „bad boyem”, tak tutaj zachowuje się jak psychopata ze schizofrenią i rozdwojeniem osobowości. Tak to wygląda podczas czytania, ale na szczęście końcowo wiele rzeczy się wyjaśnia i większość puzzli wskakuje na swoje miejsce, przez to przytaczam tę uwagę z przymrużeniem oka i lekkim żartem.
Wiele rzeczy autorka poprawiła względem pierwszego tomu. Fabuła wydaje się być bardziej przemyślana, nie ma takiego chaosu i po prostu całość jest bardziej dopracowana. Jednak na spory minus wypada u mnie relacja Jess z jej matką. Wcześniej autorka obrała konkretną drogę, którą skrupulatnie podążała. A tutaj nagle na przestrzeni dwóch stron zupełnie to zmieniła, bez żadnego argumentu i ugruntowania nagle to wszystko wywróciło się do góry nogami, co pod kątem rozwoju postaci wypadło średnio. Jest to jedyna spora wada tej książki, cała reszta wypada naprawdę dobrze!
Ale jak o samych postaciach mowa, to one przynoszą nam największą zabawę. Jess zdecydowanie wydoroślała i umie się obronić! Sceny z Robyn są piękne, a jeszcze piękniejsze jest właśnie to, że Jess w końcu potrafi ją zgasić. Ale chyba najważniejsze jest to, że mamy bohaterów, których losy nas obchodzą!
„Nie odrzucaj mnie” jest tak samo dobre jak pierwsza część. W dalszym ciągu dostrzegam trochę błędów i nieścisłości, ale totalnie mam je gdzieś i nawet nie ma o czym mówić, bo spokojnie dają się zignorować. Także ta książka to świetna zabawa i historia z wątkami mitologicznymi, którą chce się czytać.
4/5 * przyznaję ponownie ze spokojną głową i już rozpoczynam czekanie na premierę trzeciego tomu!
Dawno nie cieszyłam się tak bardzo na kontynuację jakiejś serii! Za drugą część „Iskry bogów” zabrałam się od razu jak tylko ją dostałam i przeczytałam praktycznie w dwóch wdechach.
Prometeusz dalej próbuje walczyć o swoją śmiertelność, a Jess w dalszym ciągu nie ma pojęcia, dlaczego ten chłop się tak zachowuje. I jak w pierwszym tomie chłopak był tajemniczy, zagadkowy i...
Zasady boskich zawodów są krótkie i proste: Zeus pozwolił Prometeuszowi zawalczyć o swoją śmiertelność raz na sto lat. Zostaje wyznaczone miejsce próby, Atena wskazuje odpowiednią dziewczynę, o którą Prometeusz ma zabiegać. Gdy dziewczyna mu ulegnie przed upływem 60 dni, Prometeusz przegrywa. Jeśli jednak go odrzuci, Prometeusz stanie się śmiertelnikiem.
Zasadniczo na tym mogłabym już zakończyć, bo niesamowicie kupił mnie ten pomysł na historię i już po przeczytaniu pierwszej strony byłam zachwycona, zaciekawiona i miałam przeczucie, że pierwszy tom „Iskry bogów” zasłuży sobie u mnie na 4 *. Każda kolejna przewracana kartka utwierdzała mnie w tym przekonaniu i końcowo faktycznie przyznałam tej książce 4/5!
Będę szczera, bo w powieści nie dzieje się za wiele. Akcja nie pędzi, nie ma zbyt dużo zwrotów akcji. Jednak autorka idealnie wprowadza nowe wątki wtedy, gdy ich potrzebujemy i rozwiązuje tajemnice w odpowiednich momentach. Przy lekturze jesteśmy zaintrygowani i zaciekawieni, w którą stronę to się wszystko potoczy, bo o przewidywalności nie ma tutaj najmniejszej mowy!
Bohaterowie, chociaż dość schematyczni, to jednak z nakreśloną historią i jakimś tam tłem, mniejszym lub większym. Postać Prometeusza jest ciekawa i onieśmielająca, jak to w takich przypadkach bywa. Ale i nasza główna bohaterka jest spoko dziewczyną, ma swój charakter i coś do powiedzenia!
Mitologia miesza się z wyobraźnią autorki i naszym prawdziwym światem. Bardziej obyci z mitami greckimi na pewno się zorientują, co było prawdą, a co zostało zmyślone. Ale dla tych mniej wprawionych na końcu książki znajdzie się odpowiednia legenda, co by się głupio nie zainspirować naciągniętą mitologią i nie palnąć gafy na jakiejś maturze!
Oczywiście, że dostrzegam błędy, schematy i różne niedociągnięcia. Ale książka ma dla mnie to tajemne „coś”, co przyciągało mnie do lektury i sprawiało, że niedopatrzenia przestawały być istotne. Jest ich sporo, ale spokojnie da się je zignorować i czerpać radość z czytania, bo „Nie kochaj mnie” to świetna rozrywka, wprowadzenie do obiecującej serii i omg, ja chcę już drugi tom!
Zasady boskich zawodów są krótkie i proste: Zeus pozwolił Prometeuszowi zawalczyć o swoją śmiertelność raz na sto lat. Zostaje wyznaczone miejsce próby, Atena wskazuje odpowiednią dziewczynę, o którą Prometeusz ma zabiegać. Gdy dziewczyna mu ulegnie przed upływem 60 dni, Prometeusz przegrywa. Jeśli jednak go odrzuci, Prometeusz stanie się śmiertelnikiem.
Zasadniczo na tym...
Jak nie znoszę romansów pisanych przez Colleen Hoover, to wiem chyba tylko ja. Sztuczne, nierealistyczne, oklepane i nieprzewidywalne w przewidywalny sposób. Do tego do szału doprowadza mnie fakt, że na koniec wszystkie elementy układanki zaczynają do siebie pasować w podejrzanie idealny sposób.
„Layla” to coś zupełnie innego i… naprawdę dobrego! Hoover w wersji, której jeszcze wcześniej nie widzieliśmy, bo… książka opiera się na wątkach paranormalnych. Mamy pusty dom, dziwne sytuacje i pewne wydarzenia, których w racjonalny sposób nie da się wytłumaczyć. Do tego autorka postawiła na ciekawy sposób relacji w swojej opowieści, co jeszcze bardziej przyciąga czytelnika do lektury i sprawia, że przeczytanie kolejnego rozdziału jest konieczne, bo tak bardzo chce się poznać ciąg dalszy tej historii. Oprócz dreszczyku emocji związanego z chęcią zgłębienia tajemniczych wydarzeń, mamy jeszcze całkiem spory pierwiastek grozy, dzięki któremu włos się na głowie potrafi zjeżyć.
Mamy także ograniczone grono bohaterów, co jeszcze bardziej buduje napięcie i zdecydowanie pozytywnie wpływa na końcowe rozwiązanie tajemnicy. O wiele bardziej lubię zagadki zamkniętych pomieszczeń niż kończenie jej za pomocą osób z zewnątrz, o których istnieniu wcześniej nie mieliśmy zielonego pojęcia.
Jedyną wadą tej powieści jest główny bohater, który momentami potrafi być irytujący. To on jest narratorem w tej powieści i spędzamy z nim bardzo dużo czasu. I chociaż książka ma niewiele ponad 300 stron, to czasem jego myśli potrafią zmęczyć. Drugim minusem jest niezbyt wyjaśniony wątek tajemniczego mężczyzny, który przewija się w jakiś sposób przez całą historię, a tak naprawdę jego rola w tym wszystkim do samego końca wydaje się… zbędna? Ale to zgaduję, że można w dwojaki sposób odebrać tę postać i podyskutować o jej zadaniu i czy zostało wypełnione w szerszej perspektywie.
Jeśli fanami Colleen Hoover jesteście, to „Layla” na pewno się wam spodoba, bo hej, Hoover pisze wszystkie swoje książki na podobnym poziomie. Za to, jeśli tak jak ja, do Hoover zdecydowanie wam nie po drodze, to będę was zachęcać do spróbowania swoich sił z tym tytułem, bo to coś, co naprawdę potrafi pozytywnie zaskoczyć. Nie miałam żadnych oczekiwań względem tej powieści, a końcowo jestem nią zachwycona, bo miło spędziłam przy niej czas, podobała mi się fabuła, a do tego wyjaśnienie całej sprawy również przypadło mi do gustu!
Jak nie znoszę romansów pisanych przez Colleen Hoover, to wiem chyba tylko ja. Sztuczne, nierealistyczne, oklepane i nieprzewidywalne w przewidywalny sposób. Do tego do szału doprowadza mnie fakt, że na koniec wszystkie elementy układanki zaczynają do siebie pasować w podejrzanie idealny sposób.
„Layla” to coś zupełnie innego i… naprawdę dobrego! Hoover w wersji, której...
2018-11-21
2018-11-14
3,5*
(...)
Po pierwsze, według mnie ta powieść jest zdecydowanie za długa! Na pewno dwa razy za długa, a nawet jakby była trzy razy krótsza, to nikt specjalnie by nie ucierpiał. Niektóre rozdziały są o niczym, składają się tylko z „rozmów o pogodzie”, które nic nie wnoszą do fabuły. Ogólnie też w całej powieści dzieje się stosunkowo niewiele także… jestem zdania, że to, co w pierwotnym założeniu miało być nowelką, nowelką też zostać powinno, bo jednak trochę szkoda papieru na rozprawianie o niczym znaczącym.
Po drugie – bohaterowie. Chaol to gwiazda programu. Nie sądziłam, że to możliwe, ale po lekturze jeszcze bardziej polubiłam tę postać. I ja wiem, że on tam trochę zrzędzi w pewnych momentach, ale doskonale go rozumiem, jednak znajduje się w trudniej sytuacji. Patrząc na tego bohatera i ewolucję na przestrzeni poprzednich tomów, to jego zachowanie w Wieży świtu ma naprawdę duży sens i nie bierze się znikąd.
Za to Nesryn… No nie, trzy razy nie, tej pani dziękujemy. Jak ona mnie irytowała! W każdym rozdziale, w którym się pojawiała… no po prostu masakra. Nie jestem w stanie znieść tej kobiety. Dodatkowo jej relacja z Chaolem zupełnie mi nie pasuje. Wydaje się sztuczna, sztywna i poprowadzona na siłę, jakby chłopak nie mógł przez chwilę być singlem, trzeba od razu mu dorzucić kobietę do boku, by móc rzucać uwagami o sparaliżowanej dolnej połowie ciała Chaola i rzekomej niesprawności jego przyrodzenia.
I Yrene! Kocham tę kobietę i z czystym sumieniem dołączam ją do moich ulubionych postaci z tej serii. Jest z niej twarda i stanowcza babka, która nie robi maślanych oczu do faceta, która potrafi sama o siebie zadbać i nie czeka, aż uratuje ją książę na białym koniu. Do tego jest świadoma swojej pozycji i mocy, jakie posiada, więc nie mamy tutaj kolejnej szarej myszki, której trzeba mówić, jak bardzo jest nieoceniona.
Przy okazji poznałam kolejny ship mojego życia. Sparowanie Chaola z Nesryn – meh. Ale Chaol i Yrene? Od pierwszych stron przeczuwałam, że tak to właśnie się potoczy i jestem bardzo zadowolona, że się w tej kwestii nie pomyliłam. Kiedyś nie byłam w stanie przeboleć, że mój poprzedni ship z tej serii, czyli Chaol i Celaena nie wypalił, ale już mi przeszło, Chaol z Yrene są zdecydowanie lepiej dobrani.
Ale… skoro już ustaliliśmy, że według mnie Wieża świtu mogłaby być sporo krótsza i nikt wiele by nie stracił, to mogę już sobie trochę popolemizować na ten temat. W Imperium burz także znalazłoby się kilka przestojów w akcji, gdzie bohaterowie się snuli, gadali od rzeczy i krótko mówiąc się obijali. Więc jakby z obu tych powieści wyrzucić to wszystko, co zbędne i nudnawe, a to co istotne i ciekawe połączyć w jedną książkę, to bylibyśmy szczęśliwsi. I w sumie takie rozwiązanie byłoby według mnie najbardziej optymalne. Maas mogłaby spokojnie na zmianę serwować czytelnikowi rozdziały; jeden o tym, co porabia Chaol a kolejny o przygodach Aelin. Wtedy bym się nie frustrowała, tak jak tutaj, gdy ja już doskonale wiedziałam, co wydarzyło się w Imperium burz i na czym stoi główna historia, a bohaterowie Wieży świtu mogli się tylko domyślać, bo jeszcze nie dotarły do nich wszystkie informacje. No nie wiem, po prostu takie rozwiązanie wydaje mi się optymalne, ale nie musicie się ze mną zgadzać w tej kwestii, może wam te lekkie przestoje nie przeszkadzały.
Dalej nie mogę się oprzeć wrażeniu, że Maas zaczynając pisać serię Szklany tron, miała zupełnie inny pomysł na fabułę, a w trakcie pracy nad drugim tomem olśniło ją, by poprowadzić tę historię w trochę inną stronę, tylko wtedy już nie mogła zmienić wszystkich wątków i dopasować ich do siebie. No nie wiem, pierwsze dwa tomy wydają mi się być jakby z zupełnie innego cyklu, a na początku trzeciego Maas burzy wszystko, co tak pieczołowicie budowała przez poprzednie dwie książki i zaczyna iść w zupełnie innym kierunku wmawiając wszystkim, że tak właśnie miało być. Albo faktycznie zmieniła tor historii w ostatniej chwili, albo tak kulawo to wszystko ze sobą połączyła.
I chociaż Wieży świtu nie przeczytałam w szybkim tempie, to jednak bardzo dobrze bawiłam się przy lekturze. Styl Sary J. Maas jest lekki i przyjemny, lekko się czyta i można w fajny sposób spędzić wolny czas przy jej książkach. Także nawet pomimo tego, że Wieża świtu ma te 800+ stron, to nie czuć tego tak bardzo (chyba, że czytacie w papierze, wtedy trochę ręce bolą od trzymania).
(...)
Po pełną recenzję sięgnij do: https://toreador-nottoread.blogspot.com/2018/11/historia-chaola-westfalla-w-ponad.html
3,5*
(...)
Po pierwsze, według mnie ta powieść jest zdecydowanie za długa! Na pewno dwa razy za długa, a nawet jakby była trzy razy krótsza, to nikt specjalnie by nie ucierpiał. Niektóre rozdziały są o niczym, składają się tylko z „rozmów o pogodzie”, które nic nie wnoszą do fabuły. Ogólnie też w całej powieści dzieje się stosunkowo niewiele także… jestem zdania, że to,...
2018-11-14
2018-11-14
Pełna recenzja: https://toreador-nottoread.blogspot.com/2018/10/jesiennie-i-rewolucyjnie-czas-martwych.html
(...)
Czas martwych liści czytało mi się bardzo dobrze! Agnieszka Choczyńska ma bardzo lekkie i przyjemne pióro, potrafi posługiwać się słowami i sprawić, że nie będzie się zwracało uwagi na niedopatrzenia. Sama fabuła jest naprawdę ciekawie skonstruowana i poprowadzona, wszystko ma swój początek i koniec, jedno w logiczny sposób wynika z drugiego (co nie jest takie oczywiste, patrząc na inne książki z tego bądź podobnych gatunków!).
Powieść czyta się super, miło przy niej spędza się czas, kibicuje się bohaterom i z uwagą śledzi się ich przygody. Ale później, gdy zaczyna się trochę bardziej zastanawiać nad tym, co tak właściwie się działo, to dociera do ciebie, że niby wszystko było okej, niby było poprawnie, a jednak coś mi tutaj nie do końca zagrało.
Jeden minus Czasu martwych liści mogę bez problemu znaleźć, bo w jego wyniku książka jest trochę nieproporcjonalna. Na samym początku dostajemy prolog, który ma 50 stron, a opowiada bardzo dokładnie o stosunkowo niewielkim odcinku czasu. Zaś dalszą fabułę autorka skupia w 190 stronach, dzieje się tam dużo, momentami za dużo.
I tu dochodzę do głównego punktu tej recenzji. Czas martwych liści jest za krótki! Zbyt dużo rzeczy zostało skumulowanych w zbyt małej liczbie stron przez to mało z nich miało okazję wybrzmieć w pełni. Momentami wręcz trochę się gubiłam, bo było bardzo dużo wydarzeń, jeszcze więcej bohaterów, a o żadnych nie usłyszeliśmy tyle, ile byśmy chcieli. Jak na mój gust, to powieść powinna być przynajmniej te dwa razy dłuższa, wtedy moglibyśmy dostać pełny i szczegółowy ogląd na sytuację oraz poznać każdego bohatera.
Ale humor zasługuje na uwagę! Zdarzyło mi się zaśmiać podczas czytania, a nie zdarza mi się to często! I ah, te miny ludzi wokół, gdy czytałam w tramwaju i trafiłam akurat na zabawny fragment…
Czas martwych liści inspirowany jest Robin Hoodem i jego przygodami (inspirowany jest, prawda?), ale tego zupełnie nie czuć! Dlatego mam lekką zagwozdkę, czy to rzeczywiście inspiracja, czy tylko zbieżność nazw. W końcu jednym z bohaterów jest Robin, a Szerwód to jedno z miejsc akcji! Bo wiecie, autorka wplotła ten motyw w tak delikatny i subtelny sposób, że aż mi się miło na serduszku zrobiło, gdy dostrzegałam powiązania między tymi dwoma historiami, których jest akurat tyle, by je zauważyć, a nie tak dużo, by się na nie irytować i kląć, że inspiracja sięgnęła za daleko.
Ale mimo to, co wyżej wam tam napisałam, to czuję dziwny pociąg do tej książki. Z przyjemnością do niej wracałam, chciałam kontynuować lekturę i dowiedzieć się, co tam dalej słychać będzie u bohaterów. I chociaż Czas martwych liści perfekcyjny nie jest, to mnie to w zupełności nie przeszkadza. Jestem ciekawa drugiego tomu i trzymam za Agnieszkę kciuki (my, matfizy, musimy o siebie dbać)!
Pełna recenzja: https://toreador-nottoread.blogspot.com/2018/10/jesiennie-i-rewolucyjnie-czas-martwych.html
(...)
Czas martwych liści czytało mi się bardzo dobrze! Agnieszka Choczyńska ma bardzo lekkie i przyjemne pióro, potrafi posługiwać się słowami i sprawić, że nie będzie się zwracało uwagi na niedopatrzenia. Sama fabuła jest naprawdę ciekawie skonstruowana i...
2018-10-29
2018-10-19
2018-10-19
Trochę ciężko jest mi ocenić tę książkę, bo… no właśnie
Pełna recenzja na IG: @toreadornottoreadblog
Najlepsze w niej są wątki dotyczące Indian, bo, może chociaż w większości autorka posłużyła się swobodnie różnymi historiami, tak jednak wiele z nich zaczerpnęła z prawdziwej historii. Do tego sama jest Indianką i w tym kontekście jest to cenna, ciekawa powieść
Śledztwo, które miało stanowić główną oś fabuły, jest bardzo słabą częścią książki. Strasznie się ciągnie, bohaterowie nie zauważają największych oczywistości, a sposób prowadzenia tej sprawy jest monotonny i nieangażujący
Do tego mamy chaos w sposobie pisania. W książce brakuje emocji, przemyśleń, czegoś, co przyciągnie czytelnika do bohaterów. To wszystko jest opisywane w taki bezpłciowy sposób, że spokojnie można wiele „ważnych” wydarzeń nawet nie zauważyć
Ale jednocześnie wiem, że taki styl pisania, który nie jest przegadany, wielu osobom przypadnie do gustu! Do tego Odżibwejowie są naprawdę mocnym aspektem tej powieści
Końcowo to takie 2,5/5
Trochę ciężko jest mi ocenić tę książkę, bo… no właśnie
więcej Pokaż mimo toPełna recenzja na IG: @toreadornottoreadblog
Najlepsze w niej są wątki dotyczące Indian, bo, może chociaż w większości autorka posłużyła się swobodnie różnymi historiami, tak jednak wiele z nich zaczerpnęła z prawdziwej historii. Do tego sama jest Indianką i w tym kontekście jest to cenna, ciekawa powieść...