-
Artykuły„Nie ma bardziej zagadkowego stworzenia niż człowiek” – mówi Anna NiemczynowBarbaraDorosz2
-
ArtykułyNie jesteś sama. Rozmawiamy z Kathleen Glasgow, autorką „Girl in Pieces”Zofia Karaszewska2
-
ArtykułyKsiążka na Dzień Matki. Sprawdź propozycje wydawnictwa Czwarta StronaLubimyCzytać1
-
ArtykułyBabcie z fińskiej dzielnicy nadchodzą. Przeczytaj najnowszą książkę Marty Kisiel!LubimyCzytać2
Porównanie z Twoją biblioteczką
Wróć do biblioteczki użytkownika2022-05-29
2017-03-19
Bohater wieków przewyższył moje najśmielsze oczekiwania. Po pierwsze zachwyciłam się rozwojem bohaterów. Elend w końcu pokazał pazur, Spook dojrzał i był niesamowity (dla mnie to taki drugi bohater tej książki), Sazed zaś oprzytomniał i wziął na swe barki ogromną odpowiedzialność.
Do tego rozwinięty został wątek z Kandra. Nareszcie możemy dowiedzieć się czegoś więcej o tych przedziwnych stworzeniach i choć po części zrozumieć ich sposób postępowania.
Akcja cały czas trzyma w napięciu, a powolne odkrywanie tajemnicy tylko nadaje smaczku i pikanterii całej historii. No i jeszcze „wisienka na torcie” – zakończenie. Z jednej strony smutne, a z drugiej piękne, gdyż przynoszące nadzieję na lepsze jutro.
Chapeau bas Panie Sanderson, a Wy jeżeli jeszcze nie mieliście okazji zapoznać się z twórczością autora, to koniecznie sięgnijcie po jedną z jego książek. Nie zawiedziecie się. :)
Bohater wieków przewyższył moje najśmielsze oczekiwania. Po pierwsze zachwyciłam się rozwojem bohaterów. Elend w końcu pokazał pazur, Spook dojrzał i był niesamowity (dla mnie to taki drugi bohater tej książki), Sazed zaś oprzytomniał i wziął na swe barki ogromną odpowiedzialność.
Do tego rozwinięty został wątek z Kandra. Nareszcie możemy dowiedzieć się czegoś więcej o...
2017-12-25
Przed zakupem kolejnej odsłony cyklu Archiwum Burzowego Światła plan był prosty. Kupuję od razu po premierze, ale książka poczeka przynajmniej do lutego, jak nie marca, żebym później nie odczuwała, że zbyt długo muszę czekać na kolejny tom. Jednak gdy tylko Dawca przysięgi I Brandona Sandersona “przekroczył” próg mojego domu zapałałam do niego miłością czystą jak kryształ. Wtedy też wiedziałam już, że wszelkie postanowienia mogę sobie wsadzić… ;)
W wieży Urithiru.
Parshedi wywołali Wielką Burzę, która niszczy świat i budzi potulnych do tej pory parshmenów. Wysoko w wieży Urithiru Dalinar Kholin wprowadza plan zjednoczenia Alethkaru, który ze względu na jego krwawą przeszłość jest prawie niemożliwy do zreaktualizowania. Shallan Davar wraz z cudownie ocaloną Jasnah Kholin wznawiają wspólne badania nad Świetlistymi. Dodatkowo “po godzinach” Shallan stara się rozwiązać sprawy tajemniczych morderstw. Jakie tajemnice skrywa mroczna głębia wieży Urithiru? No i gdzie jest Kaladin, który wyruszył w niebezpieczną podróż, by ocalić rodziców przed Wielka Burzą?
Mistrz ceremonii – Dalinar Kholin.
Po mocnym i bardzo dynamicznym zakończeniu Słów światłości przyszedł czas na oddech i poznanie przeciwnika. Podróżujemy z Kaladinem i przeżywamy jego spotkanie z rodzicami, a następnie spotkanie z parshmenami. Wraz z osobowościami Shallan przeżywamy uniesienia serca przy każdym spotkaniu z Adolinem, radość i rozterki po ponownym spotkaniu z Jasnah i podziwiamy ją za odkrycia i umiejętność kreowania rzeczywistości z zaczerpniętego Burzowego Światła.
Jednak Shallan i Kaladin w tym tomie są tylko tłem dla wielkiego Dalinara. Trzeba przyznać, iż historia jego młodości była bardzo burzliwa i tak odmienna od obecnego stanu rzeczy, że zmienia całkiem spojrzenie na jego postać. Pozwala również lepiej ogarnąć przemianę, jaką przeszedł i zrozumieć, na czym polega jego problem z pozostałymi władcami Roshanu. Przyznaję, iż czekałam z zapartym tchem na kolejne retrospekcje z życia Dalinara i chłonęłam je jak gąbka wodę. W połowie tomu mogę powiedzieć, iż młodzieży może na ten moment mu sznurówki w butach wiązać. ;)
Kreacja świata nadal zachwyca.
Po raz kolejny zostałam również porwana i zatopiłam się w cudownych opisach otoczenia. Nie wiem jak autor to robi, ale za każdym razem, gdy otwieram książkę od razu przed moimi oczami rozpościera się Rohan, a ja raz biegnę za Shallan korytarzami Urithiru, uczestniczę w wizjach Dalinara, czy wraz z Kaladinem szkolę swoich ludzi z Mostu 4…
Podsumowując. Dawca przysięgi I Brandona Sandersona to doskonała kontynuacja cyklu, która nadal zachwyca doskonale wykreowanym światem, postaciami i ich wzajemnymi relacjami, odpowiednio umiejscowionymi spiskami czy doskonale opisywanymi bitwami. I jednego (poza oczywistym podziałem książki na dwa tomy) tylko mi żal. Potraktowania po macoszemu Kaladina i zepchnięcia go w cień Shallan. Mam nadzieję, że tom II przyniesie nieco więcej szczęścia i “miejsca” byłemu mostowemu.
Gorąco polecam i z niecierpliwością wyczekują przesuniętego na maj tomu II.
http://unserious.pl/2018/01/dawca-przysiegi-i/
Przed zakupem kolejnej odsłony cyklu Archiwum Burzowego Światła plan był prosty. Kupuję od razu po premierze, ale książka poczeka przynajmniej do lutego, jak nie marca, żebym później nie odczuwała, że zbyt długo muszę czekać na kolejny tom. Jednak gdy tylko Dawca przysięgi I Brandona Sandersona “przekroczył” próg mojego domu zapałałam do niego miłością czystą jak kryształ....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-10-23
Był rok 2014, gdy po raz pierwszy miałam okazję poznać się bliżej z Brandonem Sandersonem. Wtedy to wpadła w moje ręce Droga Królów. Mimo setki obowiązków i ogólnego braku czasu na czytanie pochłonęłam książkę (960 stron!) w niecałe trzy dni. Byłam zachwycona historią, stylem autora i chciałam więcej. :) Tom drugi Słowa Światłości pojawił się dość szybko, bo już pod koniec 2014 roku. Jednak dopiero teraz na rynku ukazać ma się długo oczekiwany trzeci tom Archiwum Burzowego Światła dlatego też postanowiłam ponownie spotkać się z bohaterami Drogi Królów, a tym samym odświeżyć sobie całą historię.
Minęło 6 lat.
Gdy król Alethkaru Kholin Gavilar dokonał swego żywota z rąk skrytobójcy. Zrozpaczony brat Kholin Dalinar (Czarny Cień) poprzysiągł zemstę na nowo odkrytym ludzie Parshendi, który przyznał się do zlecenia zabójstwa. Tak więc od sześciu lat dziesięciu arcyksiążąt Alethkaru oblega Strzaskane Równiny. Pakt Zemsty jednak już od dawna przestał być tylko narzędziem do zgładzenia Parshedih, a stał się raczej zalążkiem rywalizacji między arcyksiążętami. W dodatku Dalinar przez nawiedzające go tajemnicze wizje podczas arcyburz coraz częściej jest uważany za szaleńca. Nie pomaga w tym ochrona następcy tronu Kholina Elhokara, dawna sława i potężny oręż zwany Dawcą Przysięgi. Czy Dalinar rzeczywiście jest szaleńcem, a może za wizjami kryje się coś więcej?
Podczas gdy Dalinar walczy z Parshedi i arcyksiążętami – młody chłopak imieniem Kaladin, który miał zostać chirurgiem, trafia do wojska, gdzie zostaje wykorzystany, a następnie sprzedany z piętnem niewolnika. Teraz jako mostowy „walczy” dla jednego z arcyksiążąt. Jego przeznaczeniem jest zginąć wraz z innymi, ale czy na pewno?
Gdy panowie bawią się na wojnie młoda Davar Shallan, by uniknąć kompromitacji rodziny po śmierci ojca obmyśla ryzykowny plan. Chce zostać uczennicą oświeconej Kholin Jasnah i skraść jej przedmiot, dzięki któremu będzie mogła spłacić długi swojej rodziny. Czy Shallan uda się wkraść w łaski Jasnah i wypełnić rodzinną misję?
Szeth-syn-syn-Vallano jest kłamcą i skrytobójcą z Shinovaru. Ciążąca na nim przysięga nakazuje mu wykonywać każdy rozkaz bez zadawania pytań. Czy uda mu się od niej uwolnić, szczególnie iż z każdym morderstwem dręczy go poczucie winy?
Było ich czterech…
Każdy z czwórki bohaterów ma do odegrania niebanalną rolę i jest doskonale zarysowany pod każdym kątem – fizycznym, psychicznym, kulturowym… Wokół nich wytwarza się również małe grono bohaterów pobocznych wprowadzanych stopniowo i również niesamowicie nakreślonych. Daje nam to poczucie pewności, iż nie zatracimy się w ilości postaci i będziemy w stanie przypasować je do miejsca oraz sytuacji.
Same postacie to jednak nic w porównaniu z fantastycznie stworzonym światem, w którym każdy detal został doprowadzony do perfekcji. Plastyczne przedstawienie miejsc, fauny, flory pozwalają wtopić się w niego i odczuć samemu jakbyśmy poruszali się z Dalinarem po obozie, czy biegli z mostem wraz z Kaladinem. Jak już jesteśmy na miejscu, zaczynamy wraz z bohaterami chłonąć kulturę, religię, przedmioty służące nie tylko do walki i na własnej skórze odczuwamy arcyburze i drobinki magii, jakimi obdarzony jest ten świat. Wydawać by się mogło, iż taki natłok detali spowoduje zamęt i „miliony” opisów, ale jest wręcz przeciwnie. Wszystko jest doskonale wyważone tak by nie zanudzić czytelnika.
Akcja.
Wciąga już od pierwszej strony. Opuszczając jednego bohatera nie mogłam doczekać się, żeby śledzić jego dalsze losy. Do tego byłam bardzo podekscytowana i podchodziłam do wszystkiego emocjonalnie. Znowu chciałam krzyczeć do Dalinara czy nie widzi spisku, kibicowałam Shallan by dostała swoją szansę u Kholin Jasnah i chciałam wspierać, wręcz trzymać za rękę Kaladina, by się nie poddawał, by walczył o swoje życie.
Podsumowując. Droga Królów Brandona Sandersona to miód na moje serce, fantastyka marzenie. Wspaniały świat pełen magii, fenomenalnie wykreowani bohaterowie, którzy już od pierwszej strony zdobyli po raz kolejny moje serce oraz odrobina humoru, która tylko dodaje smaczku całej historii. Samo gorąco polecam to za mało, żeby oddać fenomen, jakim jest ta książka, którą każdy fan fantastyki powinien przeczytać. :)
Był rok 2014, gdy po raz pierwszy miałam okazję poznać się bliżej z Brandonem Sandersonem. Wtedy to wpadła w moje ręce Droga Królów. Mimo setki obowiązków i ogólnego braku czasu na czytanie pochłonęłam książkę (960 stron!) w niecałe trzy dni. Byłam zachwycona historią, stylem autora i chciałam więcej. :) Tom drugi Słowa Światłości pojawił się dość szybko, bo już pod koniec...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-04-08
Georga Orwella (Erica Artura Blaira), brytyjskiego pisarza i publicysty, zagorzałego krytyka systemów totalitarnych oraz zwolennika socjalizmu demokratycznego, dzisiaj chyba nie trzeba nikomu przedstawiać. Ponadczasowe powieści autora na stałe wpisały się bowiem w kanon światowej literatury, a pojęcia takie jak nowomowa, dwójmyślenie czy myślozbrodnia wpisały się na stałe w kanon i uznawane są wręcz za kultowe. Dlatego też, gdy Wydawnictwo Zysk i S-ka wydało ponownie Folwark zwierzęcy autora, od razu postanowiłam odświeżyć tę powieść, która jest nie tylko uniwersalna, aktualna po dziś dzień.
Rewolucja.
Życie na Folwarku Dworskim nie należy do „mlekiem i miodem płynących”. Dlatego też niedokarmione i źle traktowane zwierzęta w trosce o swoje zdrowie oraz życie, przeprowadzają rewolucję i przejmują władzę nad farmą.
Początek wolności od ucisku pańskiego buta, wydaje się być niczym sen. Zwierzęta zobowiązują się chronić słabszych i chorych, dzielić pożywieniem, pracować wspólnie dla własnego dobra i spisują siedem przykazań, które zobowiązują się bezwzględnie przestrzegać. I tak Napoleon i Kulka – dwa knury – od razu przystąpiły do działania i by wspomóc kolegów w przestrzeganiu zasad i kierowaniu farmą. Zaczęły również wprowadzać drobne zmiany i korzystać z przywilejów, które tłumaczyły ciężką umysłową pracą, wymagającą pewnych udogodnień, które są niezbędne by wszystkim zwierzętom na farmie żyło się lepiej.
Pod rządami knurów życie na farmie staje się coraz cięższe. W dodatku w wyniku kolejnej rewolucji Napoleon przejmuje władzę w Folwarku i stopniowo, siłą i zmanipulowanymi statystykami podporządkowuje sobie wszystkie zwierzęta.
"Wszystkie zwierzęta są równe, ale niektóre są równiejsze."
Kierunek totalitaryzm.
Czytałam Folwark zwierzęcy już chyba po raz piąty i ponownie wywarł on na mnie piorunujące wrażenie, gdyż Orwell w bardzo prosty i obrazowy sposób pokazał, jak piękna idea rewolucji może zostać wykorzystana i przekształcona w totalitarny ucisk. Jak łatwo manipulować społeczeństwem, „uciskać go” na własne życzenie i jak banalnie zakłamywać rzeczywistość by bierność oraz ślepe posłuszeństwo wzięły górę nad działaniem.
Dlatego jeżeli jeszcze nie mieliście okazji, to koniecznie sięgnijcie po tę ponadczasową powieść. Przeczytajcie, przyjrzyjcie się otaczającemu Was światu, wyciągnijcie wnioski i nie bądźcie jak Kafar, który ślepo podążał za Napoleonem.
Gorąco polecam!
https://unserious.pl/2021/04/folwark-zwierzecy-george-orwell/
Georga Orwella (Erica Artura Blaira), brytyjskiego pisarza i publicysty, zagorzałego krytyka systemów totalitarnych oraz zwolennika socjalizmu demokratycznego, dzisiaj chyba nie trzeba nikomu przedstawiać. Ponadczasowe powieści autora na stałe wpisały się bowiem w kanon światowej literatury, a pojęcia takie jak nowomowa, dwójmyślenie czy myślozbrodnia wpisały się na stałe w...
więcej mniej Pokaż mimo to
Bo człowiek nie potrafi żyć bez sensu, bez celu.
Nawet nie wiem jak zacząć. W głowie wciąż pojawia się tysiąc myśli na minutę. Już w trakcie czytania Futu.re powtarzałam mężowi – „musisz koniecznie przeczytać, bo jest grubo”. Samo czytanie spowodowało również niebywały od jakiegoś czasu fakt – zarwania nocki. Kto czyta, ten wie – klasyczne „jeszcze jeden rozdział” po prostu mną zawładnęło. :) Dlatego nie dziwi mnie fakt, żeFutu.re zostało okrzyknięte Książką Roku 2015 w kategorii science fiction.
No, ale o czym ten władca Uniwersum Metro 2033 Dmitry Glukhovsky pisze w tym całym Futu.re?
Ameryki nie odkryję, jeżeli napiszę, cała rzecz ma się o przyszłości. Nie takiej zwyczajniej przyszłości, ale tej z nieśmiertelnością w tle. Bo kto z nas nie chciałby żyć wiecznie? Kto z nas pogardziłby wieczną młodością, zdrowiem i urodą? No i właśnie w takiej iście idyllicznej przyszłości będziemy mieli okazję się za sprawą książki się znaleźć.
Jak ta nieśmiertelna przyszłość, prawie dla każdego, wygląda? Świat jest zatłoczony, zabudowany wieżowcami – miastami, które to już połknęły fragmenty dawnej architektury. Ze względu na przeludnienie i brak możliwości wyżywienia większej ilości ludności, przyrost naturalny jest ściśle kontrolowany, a posiadanie potomstwa zmusza jednego z rodziców do poddania się zabiegowi tzw. iniekcji – czyli zablokowaniu nieśmiertelności oraz zarażeniu starością. Na ten stan rzeczy oczywiście nie zgadzają się wszyscy, więc do działania zostaje powołana jednostka Nieśmiertelnych kontrolująca nielegalne narodziny.
Głównym bohaterem Futur.re jest właśnie jeden z Nieśmiertelnych – Jan Nachtigall 2T. Zwykły szeregowy, niczym niewyróżniający się gość. Wiedzie on spokojne życie w swoim kubiku 3x3m, a gdy trzeba, zakłada swą maskę Apollina, by walczyć z tymi, którzy nie przestrzegają ustanowionego prawa. Jednak jego życie odmienia się po otrzymaniu bardzo nietypowej propozycji, która ma znacząco poprawić jego status społeczny. Od tego momentu wszystko zaczyna się komplikować.
Jedno mogę powiedzieć Futu.re – miażdży tak samo jak 1984 Orwella. Porusza tematy trudne, a po przeczytaniu w głowie pojawia się tysiąc pytań o sens życia, egzystencję, starość, śmierć i w końcu o samą istotę wiary. Mimo że wiele rzeczy jest mocno przerysowanych, a bohaterowie i ich ideały są skierowane tylko w jedną stronę, to nie ujmuje to refleksyjności i samej radości z czytania.
Nie będę już więcej dodawać, zaspamuję za to świetnymi cytatami, od których nie można opędzić się podczas czytania. I powiem wprost, tę książkę po prostu trzeba przeczytać! :)
"To naturalny porządek rzeczy: zwykli ludzie są stworzeni do tego, by się rozkoszować. Światem, jedzeniem, sobą nawzajem. Do czego jeszcze? Żeby być szczęśliwymi. A tacy jak ja są stworzeni, żeby ich szczęście chronić."
"Z łganiem to jest takie problem, że trzeba mieć do tego dobrą pamięć. Kłamać to jak budować domek z kart: każdą kolejną kartę należy dokładać ostrożniej; ani na chwilę nie wolno spuścić z oczu tej chwiejnej konstrukcji, na której zamierzasz się oprzeć. Nie uwzględniwszy jakiegoś szczególiku z wcześniej nagromadzonego fałszu – i wszystko runie. Kłamstwo też ma inną szczególną cechę: nigdy się nie kończy na jednej karcie."
"Starość, jak grzybnia, rozwija się w ich wnętrzu, przeciągnęła nitki do ich rąk i nóg, omotała narządy, żywi się nimi, przerabia ich ciała na zgniliznę, a oni siedzą tu i wydają wszystkie oszczędności na to, żeby uszminkować odleżyny i zakryć łyse placki."
"Kiedy bóg rozmawia serdecznie z rzeźnikiem, dla tego ostatniego prędzej oznacza to nadciągającą egzekucję niż zaproszenie do grona apostołów."
"Są wspomnienia, które nigdy nie blakną, nieważne, ile czasu upłynęło. Takie wydarzenia kryją się przeszłości każdego i jedno słowo wystarczy, by pojawiły się w umyśle tak jasno i wyraźnie, jakby rozegrały się wczoraj."
Bo człowiek nie potrafi żyć bez sensu, bez celu.
Nawet nie wiem jak zacząć. W głowie wciąż pojawia się tysiąc myśli na minutę. Już w trakcie czytania Futu.re powtarzałam mężowi – „musisz koniecznie przeczytać, bo jest grubo”. Samo czytanie spowodowało również niebywały od jakiegoś czasu fakt – zarwania nocki. Kto czyta, ten wie – klasyczne „jeszcze jeden rozdział” po prostu...
2017-06-27
Odświeżanie i nadrabianie twórczości Stanisława Lema idzie mi dość topornie. ;) Już mi się wydawało pod koniec zeszłego roku, że nabrałam jakiegoś tempa (tak przeczytałam dwie książki w odstępie miesiąca ;)), a tu znowu pauza na ponad pół roku. Najważniejsze jednak, iż znowu odważyłam podejść się do Lem-owej półki i sięgnąć po czwartą w kolejności książkę z kolekcji „Dzieła Stanisława Lema” pod tytułem Głos Pana.
"Uczeni przypadkiem odkrywają, że na Ziemię dociera z kosmosu sygnał, który może być komunikatem od rozumnych istot. Jednym z naukowców, którzy mają za zadanie rozkodowanie tajemniczego impulsu neutrinowego, jest sławny matematyk Piotr E. Hogarth. Ale jak odczytać przesłanie, skoro nie wiadomo nawet, czy nadawcy rzeczywiście istnieją? A jeśli istnieją, kim są i jakie mają wobec ludzkości zamiary?"
Głos Pana to chyba jedna z trudniejszych książek autora jaką miałam okazję przeczytać. Wymaga wielkiego skupienia i czasem nawet cofnięcia się o kilka akapitów, by zrozumieć tok myślenia autora. Nie mamy tu prawie akcji czy fabuły za to jest natłok dywagacji, hipotez oraz licznych przemyśleń. Trzeba to sobie powiedzieć – Stanisław Lem w Głosie Pana w mistrzowski sposób rozprawia się z problemem „pierwszego kontaktu”.
"Stanęliśmy u podnóża olbrzymiego znaleziska tak nie przygotowani, a zarazem tak pewni siebie, jak to tylko być może. Obleźliśmy je natychmiast ze wszystkich stron, bystro, łapczywie i zręcznie, z tradycyjną wprawą, jak mrówki. Byłem jedną z nich. To jest historia mrówki."
Próbuje „zbadać” problem z każdej strony, rozłożyć go na części pierwsze. Naprawdę ciężko mi opisać geniusz autora i to jak fantastycznie spoił ze sobą tak wiele teorii, przemyśleń i filozofii. Więc może tylko krótko. Nie obiecuję, że będzie łatwo, ale mogę zapewnić, iż będzie warto.
Odświeżanie i nadrabianie twórczości Stanisława Lema idzie mi dość topornie. ;) Już mi się wydawało pod koniec zeszłego roku, że nabrałam jakiegoś tempa (tak przeczytałam dwie książki w odstępie miesiąca ;)), a tu znowu pauza na ponad pół roku. Najważniejsze jednak, iż znowu odważyłam podejść się do Lem-owej półki i sięgnąć po czwartą w kolejności książkę z kolekcji „Dzieła...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-06-18
Na wieść, iż Głębia. Napór Marcina Podlewskiego będzie miała swoją premierę końcem kwietnia, cieszyła się jak psiak na widok swojego ulubionego smakołyka. Oczywiście, gdy książka znalazła się w domu to od razu rozpoczęła się „wojna podjazdowa”. Niestety mój ślubny również ją sobie upatrzył, a że akurat skończył Głębia. Powrót uważał, iż ma do niej pierwszeństwo. Przegrałam niestety tę nierówną walkę wzrostem i przez kolejny miesiąc musiałam jak ognia unikać prób spojlerowania. Ale w końcu nadszedł ten dzień, gdy i ja mogłam się wpiąć w Stazę. ;) :D
"WOJNA!
Wypaloną Galaktyką wstrząsa kosmiczny konflikt, jakiego nie widziano od tysięcy lat. Zagrożone są nie tylko systemy gwiezdne, ale i całe galaktyczne Ramiona. Wojna Naporu wchodzi w decydującą fazę. Linia frontu przesuwa się w głąb Systemów Wewnętrznych.
Na tym tle problemy załogi skokowca „Wstążka” wydają się mało istotne. Zniewoleni przez potężnego wroga sprzed wieków, są zaledwie pionkami na galaktycznej szachownicy. Ale czy na pewno?
Rozpoczyna się bowiem gra, która zadecyduje o losie całego, postapokaliptycznego Wszechświata. Kosmiczny zegar tyka. Nadchodzi północ."
Ostrzegam, będzie nieobiektywnie!
Wszystko przez to, iż zachłysnęłam się całą historią od początku i zdaję sobie sprawę z tego, że jeśli chodzi o Głębię, to jestem jak nastolatka, która wpatruje się maślanymi oczami w swoją pierwszą miłość.
Marcin Podlewski w Głębia. Napór ponownie pozamiatał. Świetna, wręcz powiedziałabym epicka fabuła z dopracowanym nawet w najmniejszym detalu uniwersum. Ponieważ wszechświat to za mało, to całokształt książki dopełniają nieszablonowi bohaterowie. Szczegółowo dopracowani, ze swoim życiem, historią. Nie da się koło nich przejść obojętnie. Jest się z nimi, kibicuje lub czeka, kiedy tylko któremuś z nich powinie się noga. ;)
Jak dla mnie Głębia. Napór to fantastyka marzenie. Mnóstwo akcji (czasem troszeczkę bardziej krwawej), sci-fi, postapo no i jeszcze space-opera w jedynm. To wszystko działa na moją wyobraźnię i podczas czytania zatapiam się całą sobą w tym świecie. Czy można od książki chcieć czegoś więcej? :D
Podsumowując:
Koniecznym jest poinformowanie, iż książka mi się bardzo podobała!
Koniecznym jest oczekiwanie na kontynuację.
Koniecznym jest podanie daty kolejnego spotkania z załogą Wstążki! :)
Na wieść, iż Głębia. Napór Marcina Podlewskiego będzie miała swoją premierę końcem kwietnia, cieszyła się jak psiak na widok swojego ulubionego smakołyka. Oczywiście, gdy książka znalazła się w domu to od razu rozpoczęła się „wojna podjazdowa”. Niestety mój ślubny również ją sobie upatrzył, a że akurat skończył Głębia. Powrót uważał, iż ma do niej pierwszeństwo. Przegrałam...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-05-12
Szóstka Wron Leigh Bardugo zachwyciła mnie po całości. Od okładki przez bohaterów na fabule kończąc. Więc jak tylko w na rynku pojawiło się Królestwo Kanciarzy od razu wiedziałam, że muszę tę książkę nie tylko przeczytać, ale również muszę ją mieć. :)
Tego nie spodziewał się nikt. Przebiegły Kaz Brekker i jego ekipa zostali oszukani przez Jan Van Ecka. I teraz, zamiast odcinać kupony po zakończonym wielkim sukcesem skoku muszą skupić się na uratowaniu porwanej Inej oraz ocaleniu własnej skóry. Tej skóry jednak Kaz nie chce tanio sprzedać i równocześnie z ocaleniem Inej planuje odzyskać należne ekipie pieniądze. Całej “zabawie” i planom nie pomaga tocząca się w Katterdamie wojna pomiędzy gangami oraz chroniczny brak pieniędzy. Jednak mimo wszystko ekipa musi zmierzyć się z przeciwnościami losu i walczyć bez względu na koszty.
Ponownie Leigh Bardugo mnie kupiła, a historia szóstki młodych gniewnych pochłonęła bez reszty. Wszystko przez to, iż każdy z tych młodych bohaterów jest niezwykły i równie ważny, jak przywódca szajki Kaz. Dzięki niewielkim retrospekcjom zagłębiamy się w ich przeszłość, a także na bieżąco poznajemy ich myśli, bolączki, plany i marzenia. To sprawia, iż z każdą przeczytaną stroną stają się nam bliżsi.
Na duży plus w moim mniemaniu zasługują również pokazane przez autorkę relacje między głównymi bohaterami. Zaufania, przyjaźni czy więzi nie buduje się z dnia na dzień, a miłości nie da się przyspieszyć. Wszystko ma swoje miejsce i czas oraz co chyba najistotniejsze nie wszystko w życiu musi ułożyć się tak, jak to sobie zaplanowaliśmy.
Jeżeli zaś spojrzeć na akcję to i w tym miejscu oklaski dla autorki. W odpowiednich momentach nabiera ona tempa, by przyspieszyć bicie naszego serca, a chwilę później zwalnia, byśmy mogli przemyśleć to, co się wydarzyło i ochłonąć przed tym, co spotka nas za chwilę.
No i jeszcze “wisienka na torcie” w postaci zakończenia. Piękne i chwytające za serce tak, że łezka w oku się zakręciła. Tak, Królestwo kanciarzy to jedno z lepszych fantasy, jakie miałam okazję czytać i mimo iż jest to książka młodzieżowa, bez wahania polecam ją każdemu.
Szóstka Wron Leigh Bardugo zachwyciła mnie po całości. Od okładki przez bohaterów na fabule kończąc. Więc jak tylko w na rynku pojawiło się Królestwo Kanciarzy od razu wiedziałam, że muszę tę książkę nie tylko przeczytać, ale również muszę ją mieć. :)
Tego nie spodziewał się nikt. Przebiegły Kaz Brekker i jego ekipa zostali oszukani przez Jan Van Ecka. I teraz, zamiast...
2019-10-18
Pamiętacie jeszcze Bożka i jego najlepszego pierzastego przyjaciela? To mam dla Was dobrą wiadomość — wracają i to w wielkim stylu. Oczywiście w pakiecie z Tsadkielem (czy tam innym Zadkielem ewentualnie Pupkielem ;) :P), Guciem i pozostałą plejadą gwiazd. Dlatego też 30 października pozwólcie skraść sobie ponownie serducho i przytulcie Małe Licho i anioł z kamienia Marty Kisiel. A psik i Alleluja!
Kwarantanna.
Bąbel ospy atakuje i bamboszki obsypuje. Alleluja! Co to będzie, gdy bez Licha Bożek będzie? Na nic jednak biadolenia, nie ma chwili do stracenia. Czas wyruszyć do Lichotki, do najlepszej w życiu ciotki.
Szykuj się więc na przygodę, w której czort zastąpi drogę, anieli się urażają, a macki w śniegu tarzają. ;)
Bożek w Lichotce.
Marta Kisiel ponownie to zrobiła. :)
Pod przykrywką wspaniałej zimowej przygody u nowej, ale bardzo fajnej ciotki, która ma bardzo nietypowych podopiecznych, Altorka dała ważną lekcję empatii.
Pokazała jak łatwo swoim zachowaniem i słowami zranić czyjeś uczucia. Jak niewiele potrzeba, by druga osoba czuła się niechciana i odrzucona. I jak łatwo możemy stracić przyjaciela oraz jak ciężko odbudować zaufanie i nadwątlone przez impulsywne zachowanie relacje.
Tsadkiel i Bazyl w jednym spali domu… ;)
Do tego dzięki wspaniale pokazanej relacji Tsadkiela i Bazyla, Marta Kisiel przypomniała nam, że nie powinniśmy oceniać drugiej osoby „po okładce”. Ta bowiem często potrafi zmylić, a
"dobre i piękne serce można odnaleźć nie tylko pod piórkami, ale także pod ogonkiem zwieńczonym puchatą kitką."
Podsumowując. Marta Kisiel po raz kolejny pokazała, że pod przykrywką niezwykle ciepłej i pełnej humoru historii można przekazać wiele wartościowych treści. Treści, które chwytają za serce i uczą nie tylko najmłodszych, ale także tych, którym nie warto wypominać ilości świeczek na urodzinowym torcie. :) Dlatego koniecznie sięgnijcie po Małe Licho i anioł z kamienia i zajrzyjcie z Bożkiem do Lichotki, gdzie sepleniący Bazyl mówi dobranoc, Tsadkiel pokazuje charakterek, a Gucio staje się prawdziwym mistrzem w bitwie na śnieżki. ;) :D
P.S. Rewelacyjne ilustracje w książce możcie podziwiać dzięki niesamowitej Paulinie Wyrt. :D
http://unserious.pl/2019/10/male-licho-i-aniol-z-kamienia/
Pamiętacie jeszcze Bożka i jego najlepszego pierzastego przyjaciela? To mam dla Was dobrą wiadomość — wracają i to w wielkim stylu. Oczywiście w pakiecie z Tsadkielem (czy tam innym Zadkielem ewentualnie Pupkielem ;) :P), Guciem i pozostałą plejadą gwiazd. Dlatego też 30 października pozwólcie skraść sobie ponownie serducho i przytulcie Małe Licho i anioł z kamienia Marty...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-12-18
Dwa pierwsze tomy space opery Pola dawno zapomnianych bitew Roberta J. Szmidta pochłonęły mnie całkowicie, a postać głównego bohatera Hanryana Święckiego zaczęła przyprawiać o szybsze bicie serducha. ;) Więc podekscytowana, z zapartym tchem zabrałam się za trzecią odsłonę cyklu pod tytułem Na krawędzi zagłady.
Inwazja Obcych postępuje. Flota opóźnia “marsz“ wroga poprzez tworzenie fikcyjnych kolonii. Święcki za wszelką cenę szuka sposobu na uratowanie pozostawionych kolonistów na Delcie Ulietty. A politycy i inni możnowładcy dzielnie trzymają się koryta dodatkowo rzucając pod nogi kłody trzeciemu sztabowi metasektora, który nie dość, że stara się nie dopuścić do zagłady ludzkości, to jeszcze musi sprostać wymaganiom Rady Federacji.
Władza zaślepia i deprawuje.
Ponownie zachłysnęłam się książką. To była petarda, którą czytało się wyśmienicie lecz niestety stanowczo zbyt szybko. ;)
Mój pupilek Henryan przechodził zaś samego siebie, by utrzeć nosa zapatrzonym w siebie burakom z generalicji. Ten jego niepokorny charakterek, dotrzymywanie słowa, troska o innych są niesamowicie smakowitym kąskiem całej serii. Podkreślę to raz jeszcze – jak dla mnie świetnie skrojona postać.
Odchodząc jednak trochę od Święckiego, warto zwrócić uwagę, iż książka toczy się na dwóch płaszczyznach. Z jednej strony obserwujemy klasyczną walkę z najeźdźcą. Próbę wyrwania się z impasu, obmyślanie nowej taktyki, ratowanie ludzi i wielkie poświęcenie. Z drugiej zaś wchodzimy z buciorami za kulisy. W świat brutalnej, cynicznej i brudnej polityki. Wierzcie lub nie, ale te momenty podnosiły mi ciśnienie bardziej niż wyłaniający się w przestrzeni statek obcych. Ta pogarda dla drugiego człowieka, kult pieniądza i władzy przypominają nam, że my malutcy dla tych tam u władzy jesteśmy po prostu niczym.
Żonglowanie scenami level master. :)
Studząc trochę emocje. ;) Jeszcze słowo o tym, co mnie niesamowicie ujmuje w tym cyklu. Chodzi o fantastyczne żonglowanie wątkami i scenami. Wszystko jest doskonale wyważone, a “przeskok” dokonuje się w idealnym momencie. Przez co akcja nie traci na atrakcyjności i tempie, a wewnętrznie odczuwa się wciąż podekscytowanie i oczekiwanie na to, co nastąpi za chwilę.
Podsumowując. Na krawędzi zagłady Roberta J. Szmidta to fantastyczna i wypełniona akcją space opera z fenomenalnie wykreowanymi bohaterami. Gorąco polecam i już przebieram nóżkami, bo 13 lutego ukaże się ostatni tom cyklu pod tytułem Zwycięstwo albo śmierć.
http://unserious.pl/2018/01/na-krawedzi-zaglady/
Dwa pierwsze tomy space opery Pola dawno zapomnianych bitew Roberta J. Szmidta pochłonęły mnie całkowicie, a postać głównego bohatera Hanryana Święckiego zaczęła przyprawiać o szybsze bicie serducha. ;) Więc podekscytowana, z zapartym tchem zabrałam się za trzecią odsłonę cyklu pod tytułem Na krawędzi zagłady.
Inwazja Obcych postępuje. Flota opóźnia “marsz“ wroga poprzez...
2018-12-12
Po zakończeniu ostatniej odsłony z moim ulubionym komisarzem Harrym Hole nastąpił u mnie dosłowny „opad szczeny”. Ten cliffhanger, który zaserwował czytelnikom Jo Nesbo, to było mistrzostwo świata i sięgając po dziesiątą już odsłonę cyklu pod tytułem Policja, naprawdę nie wiedziałam, czego można się po książce spodziewać i jak daleko jest w stanie posunąć Nesbo i sam Harry. ;) :D
Gdzie jest Hole?
Pod ciągłym nadzorem w szpitalu leży w śpiączce ciężko ranny mężczyzna. Jego tożsamość okryta jest ścisłą tajemnicą. Kim jest ten tajemniczy mężczyzna i dlaczego tak wiele osób boi się tego, co może powiedzieć?
Policjanci z Oslo znaleźli się na celowniku mordercy. Tajemniczy sprawca „zabrał się” bowiem za odtwarzanie niewyjaśnionych zabójstw sprzed lat i „zaangażował” w to śledczych, którzy w jakiś sposób byli powiązani z pierwotnymi śledztwami. Odnalezienie mordercy policjantów stało się niekwestionowanym priorytetem, a powołana grupa śledcza ma zrobić wszystko, aby ten zwyrodnialec jak najszybciej znalazł się za kratkami. Niestety morderca nie bardzo chce „współpracować”, przez co śledczy co rusz natrafiają na ścianę i kręcą się w kółko. Ewidentnie w grupie brakuje nieszablonowego podejścia i geniuszu Harry’ego. Gdzie podziewa się były komisarz? Czy uda się go odnaleźć i namówić do pomocy?
Manipulacja level Nesbo. ;) :D
Jo Nesbo po raz kolejny pokazał, że potrafi, a budowanie napięcia i bawienie się emocjami czytelnika jest jego mocną stroną.
Zakończenie Upiorów, tajemniczy pacjent w śpiączce, liczne niedopowiedzenia i półsłówka mocno pobudzają wyobraźnię i mnożą pytania.
Do tego każdy rozdział miesza w głowie jeszcze bardziej. ;) Już się zdaje, że dostaliśmy odpowiedź na wcześniej postawione pytania, a tu „prztyczek w nos” i zaczynamy zabawę od początku. Fabuła się zagęszcza, przyspiesza, pojawiają się nowe fakty, dowody i podejrzani. Zaczynamy całą zabawę od początku Lawirujemy, układamy mozolnie w głowie te puzzle, emocje zaczynają sięgać zenitu… Żeby jednak nie przegrzały się nam zwoje, autor daje nam chwilę oddechu i urozmaica wszystko poboczną historią Harry’ego, Rakel i Olega.
Podsumowując. Policja to była absolutna petarda i nie muszę to napisać. :D Jo Nesbo jest geniuszem, który manipulowanie i wodzenie za nos czytelników opanował do perfekcji. Ten człowiek wprowadza kryminał na zupełnie inny poziom i pokazuje, że inni autorzy pozostali za nim daleko w tyle. Chyba nie muszę więcej dodawać. :)
http://unserious.pl/2019/01/policja/
Po zakończeniu ostatniej odsłony z moim ulubionym komisarzem Harrym Hole nastąpił u mnie dosłowny „opad szczeny”. Ten cliffhanger, który zaserwował czytelnikom Jo Nesbo, to było mistrzostwo świata i sięgając po dziesiątą już odsłonę cyklu pod tytułem Policja, naprawdę nie wiedziałam, czego można się po książce spodziewać i jak daleko jest w stanie posunąć Nesbo i sam Harry....
więcej mniej Pokaż mimo to2022-08-06
2021-11-05
Uwielbiam lekkość pióra i umiejętność kreowania światów przez Brandona Sandersona. Dlatego na wieść o kontynuacji ABŚ (po trzech długich latach), ucieszyłam się jak psiak, na widok ulubionego smakołyku. Oczywiście zdawałam sobie sprawę z tego, że na delektowanie się lekturą mojego ulubionego cyklu, ze względu na przeprowadzkę, będę musiała trochę poczekać. Jednak gdy tylko udało mi się wygospodarować odrobinę wolnego czasu, to od razu Rytm wojny znalazł się w moich rękach, a ja rozpoczęłam kolejną podróż w gronie Świetlistych. ;)
Tom I – Odium i Świetliści.
"Po utworzeniu koalicji ludzkich monarchów stawiających opór wrogiej inwazji, Dalinar Kholin i jego Świetliści Rycerze przez rok prowadzili przeciągającą się, brutalną wojnę. Żadna ze stron nie zyskała przewagi, a nad każdym strategicznym posunięciem wisi cień zdrady przebiegłego Taravangiana.
Teraz, gdy nowe wynalazki uczonych Navani Kholin zaczynają zmieniać oblicze wojny, wróg przygotowuje odważną i niebezpieczną operację. Następujący później wyścig zbrojeń może rzucić wyzwanie samemu sednu ideałów Świetlistych, a być może wyjawić również tajemnice starożytnej wieży, która niegdyś była sercem ich potęgi."
Tom II – Ocalić Rodzeństwo.
"W opanowanym przez pieśniarzy i Stopionych Urithiru Kaladin i Navani walczą o ocalenie Rodzeństwa, sprena wieży, przed całkowitym zepsuciem. Upadek wieży, stanowiącej główny punkt przerzutowy dla wojsk koalicji monarchów, oznaczałby katastrofę i ostateczne zwycięstwo sił Odium. Aby osiągnąć swój cel, Navani decyduje się na niebezpieczną grę z Raboniel, Stopioną zwaną niegdyś nie bez powodu Panią Bólu.
Tymczasem nieświadome sytuacji w Urithiru wojska koalicji prowadzą wojnę w Emulu, Dalinar próbuje poznać głębię swoich mocy Kowala Więzi, a Jasnah umocnić swoją pozycję królowej Alethkaru. Zaś w Cieniomorzu Adolin i Shallan trafiają do fortecy honorsprenów, Nieprzemijającej Prawości, gdzie każde ma swoje niebezpieczne zadanie do wypełnienia."
Walka wewnętrzna.
Może to ostatni brak „światów Sandersona we krwi”, ale jestem (znowu) oczarowana.
Choć muszę przyznać, że pierwszy i drugi tom, mają zupełnie dwa różne oblicza i momentami miałam wrażenie, że autor powinien poskromić swoje opisowe oraz filozoficzne zapędy i skupić się bardziej na samej akcji.
Oczywiście chodzi mi głównie o tom pierwszy, w którym poza rozmowami i przemyśleniami bohaterów zbyt wiele się nie dzieje. Akcja toczy się niespiesznie, a my mamy trochę więcej czasu, by spojrzeć szczególnie na wewnętrzne rozterki Shallan i Kaladina.
Ta dwójka bohaterów przeżywa prawdziwy kryzys. Kaladin boryka się ze stresem pourazowym po śmierci przyjaciół i wpada w depresję. Shallan zaś walczy z wypartymi wspomnieniami i gdzieś już powoli, podświadomie przygotowuje sobie kolejną osobowość.
Ciężkie chwile przeżywa również Navani, która wciąż nie może uszczegółowić swojego miejsca „w świecie”. Zastanawia się, czy jest naukowcem, zarządcą, a może tylko dodatkiem do swoich mężów. Również Venil próbuje się zdefiniować, a Dalinar „rozgrywa” partię szachów w swojej głowie, by przewidzieć, jak potoczy i skończy się wojna z Odium.
Wszystkie te rozważania, choć ciekawe i istotne dla fabuły, są jednak „statyczne” i momentami nużące.
Rodzeństwo.
Na szczęście w drugim tomie akcja „ruszyła z kopyta”.
Jest epicka walka, dramatyczne zwroty akcji, zdrada, definiowanie nowych mocy, skonfrontowanie punktu widzenia ludzi oraz stopionych i wiele innych ciekawych nawiązań ze świata Cosmere.
Do tego bohaterowie wspinają się na kolejny poziom możliwości i odradzają „jak feniks z popiołu”. Przeskoki między Cieniomorzem i Urithiru podkręcają atmosferę, a zapowiedź ostatecznej walki, to „wisienka na torcie” tego odcinka.
Podsumowując. Jak pisałam już powyżej jestem zachwycona kolejną odsłoną cyklu Archiwum Burzowego Światła. Brandon Sanderson po raz kolejny pokazał, że ma pomysł na tę serię. Wie jak poprowadzić dobrze bohaterów oraz stopniowo wprowadzać napięcie, tak by spowolnienie akcji na odkrywanie słabości czołowych postaci „nie kłuło” tak bardzo w oczy.
Dlatego gorąco polecam Rytm wojny nie tylko fanom ABŚ i autora, ale także wszystkim miłośnikom dobrej fantastyki.
https://unserious.pl/2021/11/rytm-wojny/
Uwielbiam lekkość pióra i umiejętność kreowania światów przez Brandona Sandersona. Dlatego na wieść o kontynuacji ABŚ (po trzech długich latach), ucieszyłam się jak psiak, na widok ulubionego smakołyku. Oczywiście zdawałam sobie sprawę z tego, że na delektowanie się lekturą mojego ulubionego cyklu, ze względu na przeprowadzkę, będę musiała trochę poczekać. Jednak gdy tylko...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-12-28
Zaczęłam grać w AION-a. Historię tego niezwykłego powrotu do gry opisałam TU. Ponieważ wbijanie kolejnych leveli jest dużo przyjemniejsze podczas słuchania książki, postanowiłam więc umilić sobie granie słuchając bestselleru Siedem minut po północy Patricka Ness.
Zegar wskazuje Siedem minut po północy, gdy trzynastoletniego Conora budzi potwór czający się tuż za oknem jego sypialni. Ten potwór jest jednak inny. Jego widok cóż prawda powoduje grozę i pojawienie się gęsiej skórki, jednak daleko mu do tego odwiedzającego go w koszmarach, które rozpoczęły się wraz z leczeniem matki. Pojawił się, by opowiedzieć chłopcu trzy historie, przy czym sam chce wysłuchać jednej – jego własnej. Tej najstraszniejszej i najbardziej niebezpiecznej. Chce prawdy.
O życiu, stracie i wewnętrznym Potworze.
Bardzo trudno o tej książce coś napisać, gdyż jest ona bardzo emocjonalna i każdy będzie przeżywał ją zapewne na swój własny sposób.
Niemniej Siedem minut po północy to niesamowicie smutna historia nastoletniego chłopca, który stara się poradzić z bolesnymi zmianami, jakie nastąpiły w jego życiu. Odejście ojca, choroba matki i wisząca nad rodziną groźba śmierci. Wszystko to go przytłacza i przeraża. Dlatego Conor stara sobie poradzić z emocjami najlepiej jak potrafi, czyli nie dopuszcza do siebie tego, co jest dla niego zbyt bolesne. I w tym momencie pojawia się Potwór, który pozwala zmierzyć mu się z własnymi lękami i wypowiedzieć słowa od dawna budzące strach i przerażenie w oczach chłopca. Jednak gdy w końcu padają przychodzi oczyszczenie i ulga.
Wiesz, że twoja prawda, ta, którą skrywasz przed światem, jest tym, czego najbardziej się boisz.
Podsumowując. Siedem minut po północy Patricka Ness to piękna, a zarazem bardzo smutna i poruszająca historia o życiu i stracie oraz o naszych wewnętrznych Potworach, z którymi musimy się zmierzyć. I choć książka została skierowana do młodszego czytelnika, to uważam warto się z nią zapoznać niezależenie od wieku, bo takich historii łapiących za serce po prostu się nie zapomina. Gorąco polecam!
-Siedem minut po północy to książka, która zrodziła się w głowie pisarki Siobhan Dowd. Niestety jej przedwczesna śmierć nie pozwoliła jej dokończyć opowieści. Patrick Ness mimo licznych obaw podjął się dokończenia powieści. Wykonał to w sposób fenomenalny tworząc w mojej ocenie małe arcydzieło.-
http://unserious.pl/2018/01/siedem-minut-po-polnocy/
Zaczęłam grać w AION-a. Historię tego niezwykłego powrotu do gry opisałam TU. Ponieważ wbijanie kolejnych leveli jest dużo przyjemniejsze podczas słuchania książki, postanowiłam więc umilić sobie granie słuchając bestselleru Siedem minut po północy Patricka Ness.
Zegar wskazuje Siedem minut po północy, gdy trzynastoletniego Conora budzi potwór czający się tuż za oknem jego...
2018-10-01
Niespełna dwa miesiące temu zachwycałam się pierwszą odsłoną cyklu Czarne Światła z androidami i reinforsyną w tle. Teraz nareszcie wpadła mi w ręce kontynuacja. Kontynuacja, która już samą okładką, wykonaną przez genialnego Dominika Brońka, powoduje szybsze bicie serducha. Pytanie tylko, czy wnętrze Spektrum Martyny Raduchowskiej jest równie elektryzujące?
In Maya’s eyes.
Androidy wyposażone w sztuczną inteligencję. Wszczepy domózgowe i implanty dla bogatych. Świat gna do przodu, pozostawiając daleko w tyle tych, których nie stać na modyfikacje. Frustracja wśród zepchniętych na margines ludzi zaczyna sięgać zenitu i wtedy na rynku pojawia się nadzieja. Reinforsyna. Ta, która ma odmienić los najbiedniejszych i za niewygórowaną cenę wyrównać ich szanse na rynku pracy.
Więc gdy tylko zapada decyzja o wycofaniu ze sprzedaży neurotransmitera, który podobno wywołuje niepożądane skutki uboczne zarówno u ludzi, jak i androidów, ludzie wpadają w szał. Rozpoczyna się szturm na siedzibę producenta. Reinforsyna leje się strumieniami. B-Day (Dzień Buntu) stał się faktem. Dzień, który w życiu Mai zmienił wszystko. Dzień, który doprowadził do nafaszerowania Jareda Quinn elektroniką i utraty wielu cennych wspomnień.
Jak prawda o tym dniu wyglądała w oczach Mai i co wydarzyło się podczas śpiączki Quinna — przekonajcie się sami. :)
"Każda rewolucja prędzej czy później pożera własne dzieci, a ta ucztuje na mózgach duszonych w psychodelicznym sosie."
Jest grubo! 😋
Nie tego się spodziewałam, ale „popłynęłam z nurtem” i jestem urzeczona. Bo historia widziana oczami Mai jest porywająca i już od pierwszego rozdziału nie pozwala oderwać się od książki.
Dlatego też nie będę „rozpływać się” nad fenomenalnie wykreowanym światem, w którym to technika pełni pierwszorzędną rolę. To było w „poprzednim odcinku”. W tym ważna jest Maya.
Muszę przyznać że to, co zrobiła autorka z główną bohaterką, to było mistrzostwo świata. To przedstawienie historii oczami Mai, takie wejście w jej głowę „z buciorami” i rozłożenie jej psychiki na czynniki pierwsze było niesamowite. No i jeszcze to ciągłe poczucie napięcia i jednoczesnej ekscytacji tylko „podgrzewało atmosferę” i powodowało, że nie chciało się oderwać od książki.
Do tego podczas czytania sama miałam wrażenie, że jestem w jej skórze. Widziałam ten świat jej oczami, zastanawiałam się, co się stało w Beyond Industries, próbowałam odciąć emocje i być „taką, jaką mnie stworzono”. Zadając sobie jednocześnie pytanie, czy warto? Przeżywałam „zdradę”, jakiej dopuścili się ludzie, których znałam. Dążyłam do poznania prawdy dla Jareda, cały czas zastanawiając się, czy mi uwierzy. Próbowałam dojść do tego, dlaczego ten człowiek jest dla mnie tak ważny i czy przypadkiem jedno wydarzenie z życia nie spowodowało „zaprogramowania” mojego posłuszeństwa w stosunku do jego osoby.
Siobhan czerwonowłosa.
I tu „na scenę” wkracza replikantka numer 2, czyli Siobhan. Ta, która jako jedna z pierwszych zażyła reinforsynę. Ta, która pierwsze próbowała zabić Mayę, a później ją przygarnęła. No i w końcu ta, która jest przyczynkiem wielu przemyśleń głównej bohaterki. Na początku niemal wyśmiewa jej przywiązanie do Jareda, ale jej historia również nie jest „usłana różami”. Pokazuje jak daleko może posunąć się człowiek w stosunku „do rzeczy”, jak wiele zależy od tego, w kogo ręce trafił (w tym przypadku) android i w końcu bardzo mocno ociera się o syndrom sztokholmski.
W stosunku do tej postaci cały czas miałam mieszane uczucia. Bo Siobhan przeżyła tak wiele (wciąż to pamięta) i imponuje mi swoją siłą, organizacją życia „po drugiej stronie Muru” oraz pomocą dla uzależnionych. Z drugiej strony wciąż da się wyczuć, jak bardzo jest zacietrzewiona i nie do końca szczera.
Mogłabym napisać jeszcze wiele o tym, co się wydarzyło w książce. Przytoczyć jeszcze kilku ważnych dla mnie bohaterów, ale zdradziłabym zbyt wiele i moglibyście stracić całą przyjemność podczas czytania. Dlatego już tylko króciutko napiszę.
Spektrum Martyny Raduchowskiej to taka petarda wśród książek. Przemyślana i dopracowana w najdrobniejszym szczególe. Napisana lekkim językiem, w którym tajemnice tworzą niezwykły klimat, a akcja przyprawia o dreszczyk emocji od pierwszej do ostatniej strony. Do tego sama książka składnia do wielu przemyśleń. O istocie człowieczeństwa, o tym, jak traktujemy „innych”, o niezmienności zachowań niektórych jednostek w obliczu wydarzeń, pazerności i wpływie technologii na rozwój ludzkości i jej człowieczeństwo.
Zresztą co ja Wam tu będę pisać. Przeczytajcie i przekonajcie się sami. Szczególnie, że…
Premiera już jutro 03.10.2018! :D
P.S. I jeszcze taki cytacik, który skradł mi serducho (mole książkowe zrozumieją ;)).
"Książki umierają z godnością i w ciszy, niepostrzeżenie obracają się w proch już od dnia, w którym jeszcze ciepłe i pachnące drukarską farbą trafiają na swoją pierwszą półkę."
http://unserious.pl/2018/10/spektrum/
Niespełna dwa miesiące temu zachwycałam się pierwszą odsłoną cyklu Czarne Światła z androidami i reinforsyną w tle. Teraz nareszcie wpadła mi w ręce kontynuacja. Kontynuacja, która już samą okładką, wykonaną przez genialnego Dominika Brońka, powoduje szybsze bicie serducha. Pytanie tylko, czy wnętrze Spektrum Martyny Raduchowskiej jest równie elektryzujące?
In Maya’s...
2017-12-04
Droga Królów to fantastyka najwyższych lotów, od której to rozpoczęłam moją przygodę z Brandonem Sandersonem. Gdy tylko na rynku ukazała się kolejna odsłona Archiwum Burzowego Światła od razu rozpoczęłam “misję czytanie”. Teraz zaś przyszedł czas na ponowne zachłyśnięcie się historią i odświeżenie Słowa światłości, zanim w moje ręce wpadnie wyczekiwany w tym roku Dawca przysięgi. :D
Z powrotem w Rosharze.
Shallan wraz Jasnah Kholin wyrusza w podróż ku Strzaskanym Równinom. Niestety na statku wydarzyła się ogromna tragedia, Jasnah ginie, a Shallan cudem udaje się ujść z życiem. Jednak duch walki nie opuszcza dziewczyny. Postanawia ona kontynuować misję mentorki i za wszelką cenę zdąża do celu.
Kaladin obejmuje funkcję dowódcy wyzwolonego mostu. Teraz jego zadaniem jest ochrona Dalinara i jego najbliższych. Co się stanie, gdy na drodze stanie jego dawny ciemiężca Amaram? Czy chęć zemsty przejmie nad nim władzę?
Dalinar trawiony przez wizje stara się za wszelką cenę zjednoczyć Alethkar. Czuje on jednocześnie, iż tuż za rogiem czai się coś wielkiego, coś groźniejszego niż arcyburze. O co chodzi z tym prześladującym Dalinara odliczaniem? Czy oznacza ono powrót Świetlistych?
Shallan rządzi. ;)
Od pierwszej strony czuć, iż Shallan i jej powoli odkrywane moce będą odgrywać w tym tomie nieobalaną rolę. Zatapiamy się w jej historii, poznajemy szczegóły jej mogłoby się wydawać “zwyczajnego” życia, poznajemy prawdę o jej rodzinie, kolejno poznajmy jej braci, aż w końcu poznajemy tajemnicę śmierci jej ojca. Do tego przez całą tę podróż z każdą kartą książki dojrzewamy wraz z bohaterką.
Kaladin tym razem nie gra pierwszych skrzypiec, ale jego rola, a szczególnie ludzkie odczucia i rozterki są niezwykle wymowne. Dobrze było znowu obserwować tę jego wewnętrzną przemianę, te targające nim wątpliwości czy wykonać coś, co jest sprzeczne z jego sumieniem. No i na koniec cudownie było ponownie brać udział w tych wszystkich dyskusjach z Syl.
Dalinar nadal jest ostoją walczącą nie tylko z samym sobą, ale także z otaczającymi go przeciwnościami. Do tego wciąż pozostaje człowiekiem honoru, załatwia sprawy po swojemu, ale doprowadza je do końca bez emocji, tak by mieć pewność, że ludzie, z którymi przyjdzie podjąć mu ostateczną walkę, są jego prawdziwymi sojusznikami i nie zdradzą go tak jak Sadeas w najważniejszej bitwie.
Jeżeli chodzi o akcję, to ponownie jak w Drodze królów nie pędzi ona galopem, ale nie można się od niej oderwać. Do tego w tej całej ferii barw otaczającego świata dostajemy coraz więcej odpowiedzi na nurtujące nas pytania, które jednak od razu rodzą kolejne. Świat się rozszerza, pojawiają się niuanse, na które warto zwracać uwagę, choćby historia Parshendich i jedyny przedstawiciel w armii Kaladina.
Podsumowując. Nie chciałabym się powtarzać, ale ciężko napisać coś innego poza tym, iż Słowa światłości Brandona Sandersona są wyśmienitym, wręcz idealnym kawałkiem fantastyki. Możecie wierzyć lub nie, ale dla mnie jednak ta książka jest także czymś więcej. Biorąc ją do ręki czułam, iż idę na spotkanie ze starymi, dobrymi przyjaciółmi. Ponownie targały mną wszelakiej maści emocje, chciałam doradzać Dalinarowi czy zdzielić Kaladina za jego błazenadę. Więc jeżeli macie ochotę na coś więcej niż książkę, to Słowa światłości będą idealnym wyborem.
Droga Królów to fantastyka najwyższych lotów, od której to rozpoczęłam moją przygodę z Brandonem Sandersonem. Gdy tylko na rynku ukazała się kolejna odsłona Archiwum Burzowego Światła od razu rozpoczęłam “misję czytanie”. Teraz zaś przyszedł czas na ponowne zachłyśnięcie się historią i odświeżenie Słowa światłości, zanim w moje ręce wpadnie wyczekiwany w tym roku Dawca...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-12-28
Od pierwszej strony zachłysnęłam i zakochałam się w Hyperionie Dana Simmonsa. Książka, czego należało się spodziewać, od razu powędrowała również na listę moich „topek”. Spowodowała również natychmiastowe chciejstwo sięgnięcia po kolejną odsłonę dylogii. Dlatego też tylko po lekkim odsapnięciu i opadnięciu emocji, od razu wyruszyłam na spotkanie z pielgrzymami i przytuliłam Upadek Hyperiona. :)
W Grobowcach Czasu.
Pielgrzymi dotarli do Grobowców Czasu i z niepokojem oczekują na ostateczne spotkanie z Dziezbą. Wiedzą bowiem, że to w ich rękach złożony został los ludzkości.
W tym samym czasie cypryd M. Severna, z przeszczepioną osobowością angielskiego poety Johna Keatsa, dzięki swym snom „podgląda” wszystko to, co dzieje się z Pielgrzymami na Hyperionie. Obserwuje również kolejne etapy inwazji Wygnańców na Hegemonię i odwrócenie się Sztucznej Inteligencji od człowieka. Inteligencji, która pragnie stworzenia najwyższego Intelektu. Czy jego powstanie nie będzie zagrażać ludzkości?
Miodzio. 😋
Bardzo ciężko pisze mi się o książkach, które całkowicie mnie urzekły. Bo w sumie po ich skończeniu tylko jedno słowo ciśnie mi się na usta:
wow!
No i dokładnie tak samo było w przypadku Upadku Hyperiona. Książkę pochłaniałam z „otwartą koparą” od samego początku. Widziałam wykreowany przez autora świat przed własnymi oczami. Poruszałam się po Hyperionie, otwierałam Grobowce Czasu i wraz z Severnem uczestniczyłam w życiu Pielgrzymów odkrywając jednocześnie spisek SI. Brałam udział w naradach wojennych i „wlazłam z buciorami” w politykę, bo w tej odsłonie pełni ona ważną funkcję, a decyzje przewodniczącej światów Meiny Gladstone są kluczowe dla ludzkości.
Podziwiałam rozmach i detale, z jakimi autor wykreował cały świat, począwszy od religii, polityki przez różne typy podróżowania na wysoce wyspecjalizowanej Sztucznej Inteligencji kończąc. No i kontemplowałam przesłanie płynące z książki. O człowieku, wizji jego przyszłości, ekspansji i współistnieniu inteligentnych sztucznych bytów.
Myślę, że dalsze rozpisywanie i wychwalanie kreacji bohaterów czy fabuły są zbędne. :D Upadek Hyperiona Dana Simmonsa jest po prostu fantastycznym, poruszającym wyobraźnię, pełnym nieoczekiwanych zwrotów akcji, doskonałym science fiction, które mogłabym czytać o każdej porze dnia i nocy.
Przeczytajcie koniecznie, bo to kawałek świetnej literatury!
http://unserious.pl/2019/01/upadek-hyperiona/
Od pierwszej strony zachłysnęłam i zakochałam się w Hyperionie Dana Simmonsa. Książka, czego należało się spodziewać, od razu powędrowała również na listę moich „topek”. Spowodowała również natychmiastowe chciejstwo sięgnięcia po kolejną odsłonę dylogii. Dlatego też tylko po lekkim odsapnięciu i opadnięciu emocji, od razu wyruszyłam na spotkanie z pielgrzymami i przytuliłam...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-04-13
Pod koniec zeszłego roku dostałam List od Towarzystwa Wunderowego i muszę przyznać, że ta nieoczekiwana przesyłka była początkiem fantastycznej i nieco magicznej przygody. Więc, gdy tylko dotarła do mnie wiadomość, że Morrigan oraz jej uroczy rudy opiekun powracają, od razu pojawiła się u mnie ekscytacja i uśmiech na twarzy i już tu nadmienię, iż książkę Wundermistrz. Powołanie Morrigan Crow „wchłonęłam” w jedno popołudnie i wieczór. :D
Nowy dom Morrigan.
Morrigan jest najszczęśliwszą jednostką na świecie. ;) Została dumną członkinią Towarzystwa Wunderowego i wraz ze swoim najlepszym przyjacielem Hawthornem właśnie rozpoczyna swój pierwszy rok w akademii. Niestety początkowy entuzjazm dość szybko zostaje zastąpiony przez brutalną szkolną rzeczywistość. Grupa, jak i nauczyciele mają problem z zaakceptowaniem tego, iż jest Wundermistrzem. No i jeszcze, ktoś wyraźnie próbuje dokonać rozłamu w nowo utworzonej jednostce i odstawić Morrigan na „boczne tory”. Jakby tego było mało, w Nevermoorze zaczynają znikać Członkowie Towarzystwa, a jej opiekun Jupiter ma przez to pełne ręce roboty.
Wunderowo mi. :D
Gdy zasiadłam do czytania tego tomu, mimo całego podekscytowania miałam pewne obawy. Wszystko przez znaną i często „pielęgnowaną” przez autorów klątwę drugiego tomu. ;)
Na szczęście już po pierwszych stronach wiedziałam, że jest dobrze, a historia po prostu mnie porwała. Tak, autorka wykonała doskonałą robotę bawiąc się fabułą i akcją. Akcją, która przyspieszała w odpowiednich momentach, niespodziewanie „zawracała”, zapierała dech, ociekała magią i co rusz „wrzucała na ruszt” nową dawkę tajemnic.
Morrigan, Hawthorn i Jupiter.
Do tego bohaterowie to istny crème de la crème całej historii. Są fenomenalnie i niezwykle ciekawie wykreowani. Mają swoje charaktery, zdolności i słabości, które wynikają często bezpośrednio z życiowych doświadczeń.
Więc jak spojrzycie na Morrigan, zobaczycie nad wiek dojrzałą dwunastolatkę, która wciąż szuka akceptacji, miłości i przyjaciół. Jest trochę wycofana, ale daje sobie szansę i mimo wszystkich sytuacji jest bardzo otwarta i wręcz powiedziałabym, że nawet ufna. Jej najlepszy przyjaciel Hawthorn jest niesamowitym ładunkiem pozytywnych emocji. Cieszy się życiem i zaraża wszystkich dookoła swoim podejściem, a do tego ma niesamowicie mocne poczucie ludzkiej niesprawiedliwości. Nie boi się, że przez swoje decyzje zostanie wykluczony z grupy. Ma zasady i się ich trzyma. No i jeszcze może zdanie o szalonym Jupiterze. Opiekun Morrigan może wydawać się lekko zakręconym, ale jak przyjrzeć się jego decyzjom, to widać, iż „tam pod kopułą” przed podjęciem akcji jest wszystko dobrze przemyślane.
Żeby nie przedłużać, bo mogłabym tak pisać o tych superlatywach jeszcze długo. Więc tylko krótko podsumuję. ;)
Wundermistrz. Powołanie Morrigan Crow Jessica Townsend jest po prostu fantastyczna, pełna magii oraz ciepła. Do tego czyta się ją po prostu lekko i przyjemnie. Koniecznie sięgnijcie po książkę i nie zważajcie na ilość świeczek na Waszym urodzinowym torcie, bo ta historia jest tego warta. :D
http://unserious.pl/2019/04/powolanie-morrigan-crow/
Pod koniec zeszłego roku dostałam List od Towarzystwa Wunderowego i muszę przyznać, że ta nieoczekiwana przesyłka była początkiem fantastycznej i nieco magicznej przygody. Więc, gdy tylko dotarła do mnie wiadomość, że Morrigan oraz jej uroczy rudy opiekun powracają, od razu pojawiła się u mnie ekscytacja i uśmiech na twarzy i już tu nadmienię, iż książkę Wundermistrz....
więcej mniej Pokaż mimo to
Jeżeli mieliście okazję pobuszować trochę po tym blogu, czy innych związanych z nim „niePoważnych” mediach społecznościowych, to wiecie, że Anka z Zielonego Wzgórza jest jedną z moich ulubionych bohaterek. Dlatego strasznie podjarałam się na wieść, że Anna Bańkowska, polonistka ze specjalnością językoznawczą będzie tłumaczyć „moją Ankę”, tak jak tego autorka chciała (och to słowo „gable” i „e” w imieniu, które narobiło tyle zamieszania ;)). I nieważne było oczywiście to, że mam już swoją kopię rudej Anki na półce (notabene planują ją także nabyć po słowacku). Musiałam za wszelką cenę nabyć to najnowsze wydanie zatytułowane Anne z Zielonych Szczytów Lucy Maud Montgomery, które przeczytałam z wielką ekscytacją i wypiekami na twarzy. ;)
Anne i jej historia…
Historię rudej Anki, sieroty, która przez przypadek trafiła państwa Cuthbertów i całkowicie skradła ich serca — znają chyba wszyscy, więc nie będę jej tu po raz setny powielać. Skupię raczej się na radości czytania i moich osobistych odczuciach po przeczytaniu (choć raczej powinnam napisać pochłonięciu) książki. :D
It’s fabulous!
Nie przypuszczałam, że ruda Anka w nowym tłumaczeniu spowoduje u mnie tyle zachwytów i ekscytację zmianami, które poczyniła Anna Bańkowska.
Te, choć nieznaczne nadają nowego smaku i charakteru powieści. Przy czym samą Ankę, z jej wspaniale rozbuchaną fantazją doprawioną nutką krnąbrności pozostawiają bez zmian.
No dobrze, ale co poza “e” i zmianą Wzgórza na Szczyty się zmieniło?
Przede wszystkim tłumaczka pozostała przy oryginalnych imionach i nazwach geograficznych. Więc poza zmianą Ani na Anne trzeba się przygotować choćby na Marillę, Matthew, czy Rachel Lynde (ta oczywiście „zastępuje” słynną Małgorzatę Linde), co przez pierwszych 20-30 stron książki, dla wielokrotnego czytacza powieści z rudą Anką, może wydawać się takie niezwykłe, a nawet wręcz dziwne.
Kolejną rzeczą, która „robi różnicę” jest przyroda. Ta odzyskała swój „prawidłowy blask”. W poprzednich tłumaczeniach było wiele „swojskości”. Tłumaczki starały się „ponaciągać rzeczywistość” do znajomego, bliższego naszemu sercu otoczenia. W nowym tłumaczeniu możemy zaś delektować się prawdziwym krajobrazem Szczytów, w których zakochała się urocza, gadatliwa sierota.
I to by było w sumie na tyle. Magia powieści i klimat zostały zachowane. Anka pozostaje wciąż tą samą wychudzoną jedenastolatką z głową wypełnioną marzeniami. Diana spełnia się w roli jej najlepszej, acz zawsze stonowanej przyjaciółki, a Gilbert również w tym tłumaczeniu po „marchewkowych przygodach” pozostaje absolutnym „wrogiem” numer jeden. ;)
Dlatego nie bójcie się zmian i sięgajcie po Anne z Zielonych Szczytów Lucy Maud Montgomery. Tłumaczka zrobiła kawał dobrej roboty i „tchnęła” w rudą Ankę nowe życie. :D
https://unserious.pl/2022/06/anne-z-zielonych-szczytow/
Jeżeli mieliście okazję pobuszować trochę po tym blogu, czy innych związanych z nim „niePoważnych” mediach społecznościowych, to wiecie, że Anka z Zielonego Wzgórza jest jedną z moich ulubionych bohaterek. Dlatego strasznie podjarałam się na wieść, że Anna Bańkowska, polonistka ze specjalnością językoznawczą będzie tłumaczyć „moją Ankę”, tak jak tego autorka chciała (och...
więcej Pokaż mimo to