rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , ,

Ta seria pojawiła się na moim radarze bardzo dawno temu za sprawą twórców na zagranicznym youtubie. Historia zbierała same pozytywne opinie w stylu najlepsza seria jaką czytałam/em. Dlatego, gdy wydawnictwo MAG zapowiedziało jej wznowienie na naszym rynku nie mogłam się doczekać lektury.

Mamy tu do czynienia z kastowym społeczeństwem, w którym w zależności od koloru, który reprezentujesz zajmujesz specyficzne stanowisko w hierarchii. Nasz główny bohater Darren należy do pod koloru czerwonego, czyli najniżej postawionej grupy. Ten 16 letni chłopak pracuje jako piekłonurek, a jest to najniebezpieczniejsza praca w kopalniach Helu-3, którą mogą wykonywać tylko najsprytniejsi i najodważniejsi z czerwonych. Na barkach piekłonurka spoczywa w dużej mierze odpowiedzialność za jego klan, bo to, ile wydobędzie helu rzutuje na racje żywnościowe dla jego bliskich.

Autorowi udało się pokazać warunki, w których funkcjonuje nasz bohater, czuje się ich; surowość, brud, głód, niesprawiedliwość, niebezpieczeństwo. Fakt, że nastolatek jest w tej społeczności uznawany za dorosłego, w kwiecie wieku, a 35 latek jest w jego oczach starcem, dobitnie wskazuje na to jak wygląda śmiertelność w tej społeczności. Do tego każda przewina lub przejaw buntu karany jest chłostą lub powieszeniem.

Ludzie w tym społeczeństwie są zniszczeni, jednocześnie mają swoje tradycje, pieśni i tańce, w których to zawierają swój gniew, żal i bunt.

Darren powieliłby pewnie schemat życia swoich pobratyńców, gdyby nie coś co przechyliło szalę rozpaczy w sercu chłopaka. To traumatyczne wydarzenie wypycha go na ścieżkę rewolucji, a jego rola ma odtąd polegać na wejściu w szeregi wroga i rozbiciu tej bańki od środka, szczególnie że to w co do tej pory wierzył okazuje się być jednym wielkim kłamstwem.

Więcej o fabule nie chce zdradzać, bo każda kolejna informacja byłaby już spojlerem do treści i serwowanych nam zaskoczeń. Autor od około 100 strony wciąga nas w wir wydarzeń, szokując kolejnymi plot twistami i dzięki temu trzyma uwagę czytelnika do strony ostatniej. Dodam tylko, że na okładce znajdziecie krótki tekst od Scotta Siglera “Ender. Katniss a teraz Darrow”, muszę przyznać, że zazwyczaj porównania do innych tytułów zamieszczane na okładkach są bardzo chybione i działają często ze szkodą dla danego tytułu, w tym jednak przypadku w treści widziałam wiele motywów, które mogły być inspirowane właśnie Igrzyskami Śmierci czy Grą Endera. Dlatego jeśli tamte książki wam się podobały to uważam, że i ta trafi w wasze gusta.

Bohaterowie czerwonego świtu są z jednej strony jeszcze dziećmi, ale zmuszeni są do szybkiego dorośnięcia. Do wielu z nich od razu pała się sympatią, postacie drugoplanowe zjednują sobie czytelnika i nie są zapominalnymi jednostkami. Na przykład bardzo polubiłam postać Sevro, który zdecydowanie pełni od chwili pojawienia się rolę czarnego konia tej historii. Mimo niepozorności w wyglądzie jest to ktoś z kim trzeba się liczyć, dodatkowo jest to bohater, który wprowadza wiele humoru do historii.

Jeśli chodzi o Darrena, to podoba mi się, że to postać, która się rozwija, adaptuje do nowej sytuacji i uczy na błędach. Jest to chłopak, który myśli nieszablonowo i podejmuje trudne decyzje. Jego pozycja nie jest łatwa, a mimo to ma on w sobie sporą dawkę pewności siebie i uroku, który pomaga mu przejść przez różne sytuacje.

Czytając moje recenzje, możecie łatwo zauważyć, że dla mnie dużą wartością w książce jest humor. Tutaj teksty, które rzucali bohaterowie fakt były takimi szczeniackimi zagrywkami i prostymi żarcikami, ale pasowały do ich kreacji. W drugiej części książki, miałam poczucie, że te teksty robiły się lekko wymuszone, ale przyjmuje ten wybór autora. Sami złoci mieli być nad wyraz kulturalni, unosić się honorem, zwracać uwagę na język, o czym mam wrażenie większość z nich nie została poinformowana, bo choć faktycznie na początku jest to pokazywane, tak z biegiem czasu gdzieś tracą tą szlachetność językową, którą niby mają się cechować. Możliwe, że wiąże się to z sytuacją, w której się znajdują, jednak miałam wrażenie, że autor zapomniał o tym na chwilę i tylko raz na jakiś czas to wracało, w momentach kluczowych dla fabuły.

Bardzo podobał mi się psychologiczny i socjologiczny aspekt dotyczący zachowań ludzkich. Faktyczne rozterki bohatera, który mając swoją misję ciągle o niej pamięta, a jednocześnie odkrywa, że nie każdy złoty jest okrutnym tyranem i odnajduje we wrogach przyjaciół, braci, ludzi. Samo podejście do kontroli społeczeństwa i zarządzania nim również w moim odczuciu zostało tu dobrze nakreślone.

Sam świat może nie został jeszcze tak bardzo uszczegółowiony, trzymamy się raczej w kilku lokalizacjach, niemniej ufam, że kolejne tomy przyniosą nam więcej w tym zakresie. Mimo, że historia dzieje się na marsie, to tego kosmosu tak bardzo nie czuć, może poza wzmiankami dotyczącymi grawitacji czy nazwami pewnych rzeczy, dlatego uważam, że jest to dobra seria dla osób, które próbują zacząć czytać Sci-Fi. Język, którym pisze autor jest dość prosty i przystępny, chociaż na początku trzeba się wgryźć i przyzwyczaić do słowotwórstwa. Uczulam jednak, że jest tu trochę brutalnych scen i w niektórych z nich cierpią zwierzęta, a wiem, że są osoby wrażliwe na takie treści.

Mi osobiście ta historia się podobała i wciągnęłam się w fabułę. Ponieważ kolejne tomy mają być o niebo lepsze od tomu pierwszego to już nie mogę się doczekać ich lektury. No i wiele wątków i relacji z różnymi postaciami zostało otwartych, a nie ukrywam bardzo ciekawią mnie ich dalsze rozwinięcia.

Polecam i mam nadzieję, że polubicie się z tą historią tak jak ja.

Ta seria pojawiła się na moim radarze bardzo dawno temu za sprawą twórców na zagranicznym youtubie. Historia zbierała same pozytywne opinie w stylu najlepsza seria jaką czytałam/em. Dlatego, gdy wydawnictwo MAG zapowiedziało jej wznowienie na naszym rynku nie mogłam się doczekać lektury.

Mamy tu do czynienia z kastowym społeczeństwem, w którym w zależności od koloru,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

*Recenzja nawiązuje do tomów poprzednich.

Od trzeciego tomu serii z Mercedes Thompson minęło trochę czasu. Mocne zakończenie tomu poprzedniego sprawiło, że musiałam zrobić sobie małą przerwę od przygód tej bohaterki. Pojawienie się na rynku kolejnego tomu historii zmotywowało mnie do powrotu i muszę przyznać, że bawiłam się przednio.

Patricia Briggs, często przypomina w swoich książkach pewne informacje dotyczących postaci i ich przejść, dlatego nawet po przerwie nie miałam problemu z odnalezieniem się w fabule.

Nasz mały kojot wciąż leczy rany po przeżytej traumie, na szczęście nie jest sama, chociaż o wydarzeniach które miały miejsce dowiedziało się wiele osób, w tym koleżanka z młodości, która liczy na pomoc w rozwiązaniu małego problemu z duchami. Jej wyczucie czasu jest tak dobre, że aż podejrzane, gdyż Mercy ma mały problem z Wampirami pragnącymi zemsty. Mercy jak zwykle z kłopotów wpada w większe kłopoty, a wszystko to doprawiają zawirowania miłosne w tle. Tym razem jednak trójkąt miłosny trochę przygasł, co w sumie było dobrym wyborem autorki.

Na dodatkowe wyróżnienie w tym tomie zasługują; wątek Stefana i jego oddanie względem Pani Wampirów, całkowicie niezasłużone. Autorka pokazała nam jak silna jest to postać. Na pewno dodało mu w moich oczach. No i oczywiście wątek stada, w tym tomie więcej się dowiadujemy o działaniu więzi między wilkami i tego co ona im daje, poza brakiem intymności.

Sam wątek z duchami mimo dobrego i ciekawego początku trochę się tak urwał, w jednym momencie. Z jednej strony dobrze, że bohaterka widzi swoje ograniczenia z drugiej, autorka mogła to jeszcze trochę pociągnąć. Na szczęście wróciła do tego później co dało ładne zamknięcie tej nici fabularnej.

Ta seria to dla mnie comfort read. Książka czytała się właściwie sama i sporo dowiedzieliśmy się z tego tomu o Wampirach i ich możliwościach. Jest to czwarty tom serii więc nie ma sensu się nadmiernie rozpisywać. Jak zwykle fajna rozrywka pełna akcji i przygód.

*Recenzja nawiązuje do tomów poprzednich.

Od trzeciego tomu serii z Mercedes Thompson minęło trochę czasu. Mocne zakończenie tomu poprzedniego sprawiło, że musiałam zrobić sobie małą przerwę od przygód tej bohaterki. Pojawienie się na rynku kolejnego tomu historii zmotywowało mnie do powrotu i muszę przyznać, że bawiłam się przednio.

Patricia Briggs, często przypomina w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Minęło 8 lat od czasu, gdy czytałam ostatnią książkę Rothfussa, gdy dowiedziałam się, że wychodzi kolejna jego książka o mało nie spadłam z krzesła, gdy dotarło do mnie, że to wznowienie tekstu który wyszedł już lata temu tylko w przepisanej wersji mój entuzjazm opadł, a gdy wzięłam ją do ręki i zobaczyłam, że na 191 stron, dużą część tekstu zajmują ilustracje i dwa posłowia autora, a czcionka jest bardzo duża całkiem się zasmuciłam. Kropką nad i był fakt, że rant książki nie pasuje do pozostałych.

Kroniki królobójcy mnie zachwyciły i mimo że realnie rzecz biorąc na ostatni tom nie mamy co liczyć, cieszyłam się na powrót do tego świata. Wciąż, ta historia wydaje się żyć gdzieś w mojej głowie, niestety szczegóły zatarły się z czasem. Obiecałam sobie, że zrobię re-read dopiero gdy wyjdzie koniec tej trylogii, dlatego czytając tą nowelę odczuwałam brak danych.

Wąska droga między pragnieniami, to historia Basta. Fabularnie mamy tu przedstawiony jeden dzień z życia mężczyzny, przeplatany jego pracą w karczmie, wymianą informacji i przysług z dziećmi pod spalonym drzewem i innymi sytuacjami wynikającymi z kolei dnia.

Sama historia jest trochę dziwna, z początku trochę nie do końca wiadomo o co chodzi, mimo że obserwując mężczyznę mamy pewne poczucie, że jego działania nie są bezcelowe. Wymiana przysług jest dla niego jak chleb powszedni, a te wahają się od drobiazgów do tych wymagających ogromnej zapłaty, bo w tych transakcjach nie ma nic za darmo. Sama postać Basta jest bardzo tajemnicza i nieokreślona. Jedni uważają go za nierozgarniętego, czytelnicy dostrzegają jego bystrość i przebiegłość. Podobało mi się jak strzępki informacji zbierane to tu to tam na koniec splątały się w jedno ładne rozwiązanie. Sam bohater nie jest ani dobry, ani zły, za to na pewno jest magiczny. To jak działa umysł tego bohatera naprawdę robi wrażenie.

Całość oceniam jako coś przeciętnego. Osoby, które czytały kroniki, może poczują smak dawnej historii, osoby, które zaczęły od tej noweli będą całkiem zagubione. Pióro Rothfussa niezmiennie jest dobre. Szkoda tylko, że tak rzadko po nie sięga.

Minęło 8 lat od czasu, gdy czytałam ostatnią książkę Rothfussa, gdy dowiedziałam się, że wychodzi kolejna jego książka o mało nie spadłam z krzesła, gdy dotarło do mnie, że to wznowienie tekstu który wyszedł już lata temu tylko w przepisanej wersji mój entuzjazm opadł, a gdy wzięłam ją do ręki i zobaczyłam, że na 191 stron, dużą część tekstu zajmują ilustracje i dwa...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Siadając do tej recenzji przez chwilę musiałam się zastanowić o czym właściwie była, ta książka. Słuchałam ją dwa tygodnie temu i już teraz zaczynam zapominać. Myślę, że jest to jedna z tych historii, które ze mną po prostu nie zostaną, za miesiąc ucieknie mi większość fabuły, za rok nie będę pamiętać, że w ogóle to przeczytałam.

Gdy poznawałam głównego bohatera Charliego, miałam takie poczucie, że autorka nie cierpi postaci, którą stworzyła i na kartce wypisała sobie wszystkie plagi, które można na niego rzucić i później po kolei wykreśla je z listy wplatając w fabułę. Charlie jako dziecko ledwo przeżył zapalenie opon mózgowych, stracił obie nogi, zyskał umiejętność widzenia duchów, które mogą go skrzywdzić, przez swoją sytuację i niektóre wydarzenia rówieśnicy uważają go za wariata, nie ma przyjaciół i do tego zmaga się z wyjściem z tzw. szafy, co przy natłoku tego wszystkiego wydaje się być o dziwo jego dominującym problemem.

Metodą Charliego na przetrwanie jest ignorowanie duchów i udawanie, że ich nie widzi, z kilkoma zaprzyjaźnionymi wyjątkami. Gdy na drodze widzącego pojawia się nowy tajemniczy chłopak imieniem Sam, sprawy się komplikują. Nie tylko w sferze uczuć, ale także w związku z duchową sytuacją. Charlie tak długo robił wszystko by duchy omijać, że nie zwrócił uwagi na ich zniknięcia i teraz będzie musiał zmierzyć się z problemem.

Nie cierpię jak główną cechą postaci jest jej tożsamość seksualna. Autorka chciała chyba, żeby nie zabrakło ani jednego przedstawiciela queerowej społeczności. I tak jak w przypadku listy dla Charliego, o której pisałam wyżej, tworząc postacie była podobna lista, z której autorka wyznaczała: ty będziesz gejem, ty bi, a ty będziesz trans. Ja jestem jak najbardziej za różnorodnością przekonań, wyznań, etniczności, tożsamości seksualnej itd. Nie uważam jednak, że jedna z tych powinna przytłaczać całą kreację postaci.

Jest to historia o nastolatkach, więc zrozumiałe jest, że sporą część fabuły autorka poświęciła codzienności i problemom, z którymi dużo osób w tym wieku może się utożsamić. Samo podejście do niepełnosprawności Charliego świetnie pokazuje, że mimo bycia niepełnosprawnym, można prowadzić normalne życie. W niektórych scenach chłopak bierze na siebie obowiązek np opieki nad rodzeństwem, czy zmywania, bardzo mi się podobało to, że rodzina traktuje go normalnie, a nie jak jajo, mimo że oczywiste problemy związane z jego niepełnosprawnością zostały też nakreślone i widać, troskę z ich strony.

Sam wątek duchowy był chyba najmocniejszą częścią, tej historii. Podobał mi się motyw rozwiązywania zagadki zniknięć duchów. Uważam też, że środowisko, podział duchów i ich hierarchia zostały fajnie wymyślone. Żałuję, że nie było to bardziej wybite na główny plan. Sama zagadka mnie zainteresowała i odkrywanie kolejnych puzzli powoli budowało spójną całość. Rozwiązanie fabuły również było satysfakcjonujące.

Opis z tyłu określa to jako powieść grozy i romans fantasy w jednym. Ja osobiście tej grozy tu nie czułam, za to romans i problemy typowo nastoletnie przytłumiły trochę całość. Myślę, że jednak jest to historia dla młodszego czytelnika niż ja. Dla mnie dość przeciętna, chociaż z potencjałem. Jeśli lubicie młodzieżówki i historie o duchach to można dać jej szansę.

Siadając do tej recenzji przez chwilę musiałam się zastanowić o czym właściwie była, ta książka. Słuchałam ją dwa tygodnie temu i już teraz zaczynam zapominać. Myślę, że jest to jedna z tych historii, które ze mną po prostu nie zostaną, za miesiąc ucieknie mi większość fabuły, za rok nie będę pamiętać, że w ogóle to przeczytałam.

Gdy poznawałam głównego bohatera...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Zacznę od powierzchowności, bo trzeba zaznaczyć, że wszystkie tajne projekty Brandona Sandersona wydane są po prostu rewelacyjne. Piękne ilustracje, twarda oprawa i przejrzysty tekst, dodają waloru do poznawanej historii.

Yumi i Malarz koszmarów to pierwszy projekt Sandersona, za który się wzięłam. Z wielu opinii wynikało, że to najlepszy z nich. Według mnie książka ma solidny poziom, ale jak na Brandona spodziewałam się chyba czegoś troszkę lepszego.

Sanderson jest mistrzem tworzenia wyjątkowych systemów magicznych czy ciekawych światów. I tu tego nie zabrakło. Światy Yumi i Malarza są bardzo plastyczne i namacalne. Jego ciemny, rozwinięty, rozjarzony seledynowymi i fuksjowymi neonami. Jej jasny, gorący, pustynny, pełen latającej roślinności i wiejskiej estetyki.
Sama historia utrzymana jest w Azjatyckim klimacie i to czuć na każdej stronie.

Mamy Yumi, dziewczynę, która dzień w dzień żyje zgodnie z rytuałem, jest karmiona, ubierana, kąpana, a jej celem jest przywoływanie duchów poprzez sztukę układania kamieni. W zamian za jej twórczość duchy przekształcają się w rzeczy użyteczne i potrzebne ludności wiosek, które odwiedza.

Mamy też Malarza, chłopaka, którego fach polega na łapaniu koszmarów, co noc za sprawą swojej twórczości wychodzi w teren by nadać strachom kształt i odesłać je z powrotem do ciemności.

Jak możecie się domyślić w pewnym momencie ścieżki tej dwójki się przeplatają. Poznajemy ich bliżej i obserwujemy, jak wychodzą z własnych skorup. Ich życia wywracają się do góry nogami i wspólnymi siłami próbują rozwiązać sytuację, w której się znaleźli.

Jest tu jeszcze jedna postać, która przewija się podobno też w innych książkach dziejących się w Cosmere. Narrator tej opowieści, którego wstawki w założeniu miały dodawać humoru do fabuły, według mnie dodawały jedynie cringu i były niesamowitymi sucharami.

Więcej o fabule nie zdradzę, bo sam fakt spotkania Yumi i Malarza oraz ich misji w mojej ocenie dobrze jest odkryć samemu. Nie chcę psuć wam zabawy. Mi osobiście ciężko było się wciągnąć do momentu, aż ta dwójka się spotkała. W tym momencie fabuła nabrała tempa. Do tego zakończenie zdecydowanie zwieńczyło tą książkę solidną dawką emocji. Co do epilogów 1 i 2 chyba w sumie mogłoby ich nie być, co by dało nam mocniejszy ładunek emocjonalny. Niemniej koniec i tak mnie usatysfakcjonował.

Uważam, że jest to książka bardzo dobra dla młodzieży, porusza sporo kwestii z którymi młody czytelnik mógłby się utożsamić. Odrzucenie grupy rówieśniczej, presja oczekiwań, samotność, poczucie obowiązku a chęć życia po swojemu. I myślę, że przekaz tej opowieści dla wielu osób mógłby się okazać wartościowy. Jest to historia o nastolatkach, którzy faktycznie są nastolatkami za co należą się brawa dla autora. Ciekawym aspektem tej historii jest też wplatanie sztuki jako medium do pracy. Bardzo fajnie Sanderson porusza dość aktualną kwestię zastąpienia człowieka przez maszynę czy sztuczną inteligencję i dość wprost pokazuje swoje zdanie w tej dyskusji.

Uważam, że jest to książka warta przeczytania, nie zachwyciła mnie, ale doceniam w niej wiele elementów i na pewno nie żałuję lektury.

Zacznę od powierzchowności, bo trzeba zaznaczyć, że wszystkie tajne projekty Brandona Sandersona wydane są po prostu rewelacyjne. Piękne ilustracje, twarda oprawa i przejrzysty tekst, dodają waloru do poznawanej historii.

Yumi i Malarz koszmarów to pierwszy projekt Sandersona, za który się wzięłam. Z wielu opinii wynikało, że to najlepszy z nich. Według mnie książka ma...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Są takie książki co do których nie masz żadnych oczekiwań. Biorąc je do ręki nic o nich nie wiesz, a fakt, że padło na dany tytuł jest całkowicie przypadkowy. Tak było w przypadku Asystentki złoczyńcy. Wybrałam ten tytuł randomowo, po opisie wydawało mi się, że to będzie lekki, przeciętny tytuł z cyklu tych, których dobrze się słucha, a nie trzeba się bardzo skupiać na fabule. Miałam rację, co to tego, że cudownie się słuchało tej historii, jednak na pewno nie była przeciętna.

Główna bohaterka Evie, nie ma lekkiego życia, zajmuje się domem, młodszą siostrą i chorym ojcem, do tego kończą jej się odłożone pieniądze i na gwałt potrzebuje nowej pracy. Okazja trafia się niespodziewanie, gdy przypadkowo trafia na słynnego w całej okolicy złoczyńcę, który w danym momencie akurat zaabsorbowany jest pościgiem, przed którym ucieka.
Wbrew logice dziewczyna nie panikuje, a gdy Zły oferuje jej pracę, po pozbieraniu szczęki z podłogi i szybkim przemyśleniu dziewczyna przyjmuje pracę.

Już na samym początku zaczęłam uznawać zawód asystentki złoczyńcy za całkiem niezłą ścieżkę kariery. Evie stała się szybko sercem przedsięwzięcia Złego, a on szybko okazał się nie taki zły na jakiego kreowali go wszyscy dookoła. Do tego okazało się, że wraz z nim pracuje cały zespół ludzi. Chociaż nie polecałabym stażu w tej firmie. Gdy okazuje się, że ktoś czyha na życie nietypowego szefa, Evie robi wszystko by pomóc odnaleźć zdrajcę i ocalić swojego przełożonego.

Niezwykle podobała mi się relacja między postaciami, ona pogodna, on gburowaty. Powolne odkrywanie własnych uczuć względem tego drugiego, w czasie, gdy dla wszystkich na około uczucia tej dwójki względem siebie były oczywistością. Książka, gdzie wątek romantyczny nie jest dziecinny i nie bierze się z powietrza i nie jest rozerotyzowany, coś wspaniałego. Zarówno Evie jak i Zły z czasem odkrywają więcej o sobie i swojej przeszłości. Poznawanie ich to najlepsza część tej historii, no może poza scenami z pewną żabą w koronie, która pokazując tabliczki z tekstami zabarwionymi odpowiednią dawką sarkazmu skradła moje serce od razu.

Humor w tej historii nie tylko płynął z sytuacji, ale także z dialogów. Idealnie balansując ciężar niektórych scen. Ta książka mimo swej lekkości porusza trudne tematy i niejednokrotnie sprawiła, że przejmowałam się losem postaci.
Co prawda domyśliłam się kto był ukrytym czarnym bohaterem, a potwierdzenie moich przypuszczeń tylko wywołało uśmiech na mojej twarzy, że taka przewidująca byłam. Samo rozwiązanie jednak trochę łamie serducho.

Nie spodziewałam się, że ta historia tak mnie wciągnie, a teraz nie mogę się doczekać, gdy kolejny tom trafi w moje ręce. Jest to idealny przedstawiciel cosy fantasy. Daje ciepło, humor, otula jak kocyk, ma pierwiastek bajkowości i ten rodzaj dialogów które bardzo mi podchodzą. Cóż mogę powiedzieć. Polecam, bardzo dobra książka.

Są takie książki co do których nie masz żadnych oczekiwań. Biorąc je do ręki nic o nich nie wiesz, a fakt, że padło na dany tytuł jest całkowicie przypadkowy. Tak było w przypadku Asystentki złoczyńcy. Wybrałam ten tytuł randomowo, po opisie wydawało mi się, że to będzie lekki, przeciętny tytuł z cyklu tych, których dobrze się słucha, a nie trzeba się bardzo skupiać na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

• recenzja zawiera nawiązania do tomu 1

Dziś o książce, na której premierę chyba najbardziej czekałam w tym roku. Rzadko się zdarza, że po kolejny tom serii sięgam tak szybko i zaczynam go czytać w dniu premiery. W przypadku Kruczej Pieśni nie czekałam ani chwili. Pierwszy tom Green Creek zmiótł mnie z planszy i nie mogłam doczekać się podobnych emocji. Niestety tym razem łez nie było. Nie znaczy to jednak, że historia mi się nie podobała.

Nie czytałam opisu z tyłu i nic nie wiedziałam o tym tomie, chciałam odkryć historię drugiego tomu od A do Z bez niechcianych spoilerów. Przyznaję, że spotkało mnie wielkie zaskoczenie, gdy okazało się, że tym razem nie śledzimy historii z perspektywy Oxa, a główna oś historii skupia się wokół Gordo Livingstone czarownicy rodu Bennetów.

Sama nić historii też nie była od razu kontynuowana. Na początku oczami Gordo widzimy misję i podróż, w którą udał się wraz z Joe i jego braćmi, a wszystko to przeplatywane wstawkami z młodości mężczyzny. Dopiero gdzieś w okolicach połowy książki docieramy do momentu, gdzie znów mamy dwie watahy w komplecie.

Duża część fabuły poświęcona jest młodości Gordo, jego przyjaźni z Chrisem, Tannerem i Rico, ale przede wszystkim jego relacji z Markiem i poczuciu osamotnienia i odtrącenia, z którym się zmagał przez większość życia.

Sam Gordo jest postacią gorliwą, opryskliwą, zgorzkniałą, często zachowuje się jak dziecko mimo swojego już całkiem dojrzałego wieku. Nie umie sobie radzić z uczuciami, stawia bariery i zachowuje się w 90% czasu jak skończony dupek. Rozumiem jego punkt widzenia na sytuację, którą przeżył, to jak bardzo został zraniony, miałam jednak wrażenie, że jego zachowanie było w wielu miejscach przesadzone.

Mówiąc o postaciach, muszę wspomnieć o tym, że naprawdę brakowało mi Oxa i Joego. Oczywiście obaj pozostali częścią historii, ale zeszli na drugi plan. Za to ten tom zdecydowanie skradła postać Rico. Jego humor, teksty, sceny w których się pojawiał dodawały serca tej historii. Zresztą dynamika przyjaźni i watahy została w tej książce idealnie oddana przez autora.

Pierwszy tom kupił mnie całkiem ładunkiem emocjonalnym, było tu kilka potencjalnie wzruszających momentów, ale tym razem do mnie nie trafiły. Poznałam postać Gordo jako już dorosłego człowieka i nie mogłam się wczuć w jego młodzieńcze uczucia i przeżycia z przeszłości. W moich oczach był już doświadczonym facetem, wciąż zachowującym się jak dziecko.

Myślę, że ze względu na ten brak zszarganych uczuć i zamglenia łzami, rzuciły mi się w oczy niektóre rzeczy, które w poprzednim tomie nie były dla mnie problematyczne. TJ Klune powiela wiele schematów użytych w tomie pierwszym, co nie do końca mi zagrało w przypadku tej głównej pary. Np. Motyw związku małoletniego ze starszym partnerem, czekających do pełnoletności, zanim zaangażują się w ten związek w pełni. Nie jestem też pewna czy autor ma pojęcie o pisaniu heteroseksualnych związków, ale w wielu rozmowach zainteresowanie kobietami sprowadza się do tego czy mają duży biust. Chociaż tu muszę uściślić, że wszystkie żeńskie bohaterki są silne, mądre i dobrze wykreowane.

Fabularnie ten tom mi się podobał, sporo wątków zostało dopowiedzianych, więcej dowiedzieliśmy się o głównym antagoniście. Doszedł też dodatkowy wątek myśliwych i ciekawe wątki polityczne, przez co autorowi udało się dodać wiele dzikich kart wpływających na fabułę i wprowadzających wciągające zamieszanie. Styl pisania TJ Klune trafia do mnie, a ta książka nie jest wyjątkiem, jeśli chodzi o piękne cytaty. Do tego nie brakuje w niej humoru co równoważy poważniejsze zagadnienia.

Jestem ciekawa na jakich postaciach będzie opierał się tom kolejny i na pewno będę kontynuować serię. Zakończenie zdecydowanie należało do tych mocniejszych i zostawiło mnie z dużą dawką zaciekawienia ciągiem dalszym. Serię polecam i zachęcam do dania jej szansy.

PS. Znajdziecie tu sporo wulgaryzmów i bardzo całkiem obrazowa scena erotyczna, dlatego zaznaczam, że jest lektura dla dorosłego czytelnika.

• recenzja zawiera nawiązania do tomu 1

Dziś o książce, na której premierę chyba najbardziej czekałam w tym roku. Rzadko się zdarza, że po kolejny tom serii sięgam tak szybko i zaczynam go czytać w dniu premiery. W przypadku Kruczej Pieśni nie czekałam ani chwili. Pierwszy tom Green Creek zmiótł mnie z planszy i nie mogłam doczekać się podobnych emocji. Niestety tym razem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

*Książka otrzymana dzięki uprzejmości wydawnictwa.

Marcin Mortka tak jak w przypadku cyklu o Madsie Voortenie, wraz z wydawnictwem SQN postanowił wznowić cykl o przygodach Williama O’Connora. Po “Karaibskiej Odysei”, otrzymaliśmy prequel tej historii pt “Karaibska Krucjata - Płonący Union Jack”.

Ten tom przybliża nas do różnych początków. Początku przyjaźni trzech kamratów Billiego, Edwarda i Vincenta. Początku objęcia roli kapitana Magdaleny, przez Billiego i pozyskania statku czy początku znajomości O’Connora z temperamentną Manuelą.
Tak jak w przypadku poprzednich książek autora, nie brakuje tu zabawnych sytuacji, humoru, chaosu czy solidnego mordobicia. Do tego dochodzą piraci, morskie bitwy i niewytłumaczalne zjawiska.

Styl przywódczy Billiego głównie opiera się na dużej dawce szczęścia i umiejętności kreowania takiego zamieszania jakiego świat nie widział. Czasami przez to gubiłam się w akcji, by za chwilę tak jak nasz kapitan wypłynąć z tego zamieszania i brnąć dalej w przygodę. To kto z kim walczy, kto kogo nie lubi i kto z kim się brata, by za chwilę go wystrychnąć na dudka, pozwoliło mi dojść do jedynego sensownego wniosku, że po prostu kto się napatoczy to z tym walczymy, nie ważne czy to Diabeł morski, Pirat, Hiszpan, Francuz czy Anglik. Billie całkiem przypadkowo ma dar do wpadania w tarapaty i rozpętywania strasznej rozróby. Na szczęście potrafi przemówić do zbieraniny zdemoralizowanych leni, pijaków, ślepców, złodziejaszków, półgłówków, piromanów, morderców czy panikarzy zwanych jego załogą, którzy jakimś cudem w obliczu bitki stają się całkiem przyzwoitą załogą.

Najmocniejszą stroną tej książki są William O’Connor, Edward Love i Vincent Fowler, trzech gości, którzy nie mogliby się bardziej różnić od siebie, tworzą świetną grupę przyjaciół, idealnie się uzupełniając. Podobają mi się kontrasty między nimi, każdy z nich jest na swój sposób wyjątkowy, a gdy postawić ich naprzeciwko jednego wroga, ten z góry ma przechlapane. Dynamika tych postaci, robi większą część roboty w tej książce. Widać, że znają się jak łyse konie i że doskonale wiedzą, jak się motywować i na siebie wpływać.

Tak jak pisałam w recenzji dotyczącej tomu poprzedniego Manuela jest moją najmniej ulubioną postacią, na szczęście w tym tomie nie wydała mi się, aż taką wariatką jak w tomie poprzednim (kolejnym), wręcz byłam w stanie dostrzec w niej przebłyski tego, co tak urzekło naszego kapitana. Z jakiegoś powodu autor uwielbia obdarowywać głównych bohaterów książek cechą pantoflarstwa. I mimo, że krzyczą, tupią, walczą i rządzą w swoich małych królestwach, to do kobiet w swoim życiu nie podskakują. Scena z nurkowaniem w cyckach rozbawiła mnie do łez, a to jak nasz kochliwy Billie przepadał było równie zabawne.

Jeśli chodzi o samą fabułę, to naprawdę dużo się dzieje, uważam jednak, że dobrze jest się dać porwać w wir akcji i przygód, odkrywając kolejne niespodzianki samemu, dlatego nie chcę za dużo zdradzać.

To nie tajemnica, że książki pana Marcina bardzo mi leżą, szczególnie w kategorii rozrywki i humoru. Kolejnych tomów będę wyczekiwać. A was zachęcam do poznania twórczości autora i do wzięcia udziału w tych morskich przygodach.

*Książka otrzymana dzięki uprzejmości wydawnictwa.

Marcin Mortka tak jak w przypadku cyklu o Madsie Voortenie, wraz z wydawnictwem SQN postanowił wznowić cykl o przygodach Williama O’Connora. Po “Karaibskiej Odysei”, otrzymaliśmy prequel tej historii pt “Karaibska Krucjata - Płonący Union Jack”.

Ten tom przybliża nas do różnych początków. Początku przyjaźni trzech...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Wybierając tą książkę do lektury, szukałam czegoś lekkiego, czegoś na miarę Dożywocia - Marty Kisiel, czegoś co będzie odpoczynkiem dla mojej głowy. Okazało się, że wybór the książki był strzałem w dziesiątkę.

Po prawdzie nie pokochałam bohaterów tak mocno jak mieszkańców Lichotki, ale ich przygody sprawiły mi niemałą przyjemność i już wiem że z przyjemnością sięgnę po kolejne tomy.

Główną bohaterką tej przygody jest Eliza Żaczek, niedoszła studentka, którą poznajemy gdy przestępując z nogi na nogę czeka w kolejce do dziekanatu, w celu wyjaśnienia błędu, bo to musiał być błąd, w końcu to nie możliwe by nie dostała się na wymarzone studia, spełniała warunki i w ogóle. Gdy dziewczyna jest pewna, że jej życie właśnie się posypało na całego, splotem przypadków i jej ciekawskiej natury, trafia do Instytutu Absurdu, w którym niespodziewanie otrzymuje staż.

Eliza nagle odkrywa cały nowy magiczny świat pełen możliwości i przygód. Może zbyt szybko zaakceptowała całą dziwność Instytutu wraz z dobrodziejstwem inwentarza, ale w końcu poruszamy się w strefie absurdów :). Choć na początku jej praca ma być tylko przy biurku, to szybko okazuje się, że w terenie jest dużo ciekawiej, a z nowymi kompanami na pewno nie będzie się nudzić.

Bohaterowie tej historii są mistrzami rozmów opartych na sarkazmie, które trzeba przyznać były pełne humoru. A sam skład jest bardzo interesujący i prowadzi całkiem eklektyczne grono: Bernard Kruk - Dyrektor, trochę zakręcony, nielogiczny i roztargniony, Pani Lusia wspaniała sekretarka, która zdecydowanie jest królową instytutu, Aldona Ostrzyżek (Strzyga) - Naczelniczka, która nadzoruje wszystkich i wszystko, Inspektor Zaskakujących zjawisk - Aleksander Garlicki (Wampir), Inspektor kłopotliwych kreatur - Wiktor Morawski (Wilkołak), Inspektor Dziwnych dokumentów - Feliks Lange (Historyk - Człowiek), Inspektor Uciążliwych Uroków Jadwiga Babicz (Wiedźma), Inspektor od Frapującej Flory - Maja Wawrzynek (Rusałka), Inspektor od magicznych miejsc - Oskar Hohmann (Człowiek), Inspektor osobliwych obiektów - Marcel Kruk (Człowiek), Gargulec Granit - zwany dalej urządzeniem biurowym. Oczywiście jak na każde przyzwoite biuro przystało jest też księgowa która trzęsie wszystkim i zakopany w archiwum duch, no i sam Instytut oczywiście.

Wielu z was tego o mnie nie wie, ale studiowałam pracę socjalną. Może dlatego moje pierwsze skojarzenia poszły w tym kierunku, tak samo jak pracownicy socjalni, pracownicy instytutu przyjmują petentów, wychodzą w teren i piszą mnóstwo raportów, a to wszystko za pomocą archaicznych narzędzi, gdyż magia nie współpracuje z nowoczesną technologią.

Fabuła toczy się przez kolejne sprawy, które muszą rozwiązać nasi inspektorzy, nie brakuje tu magii, psotnych istot magicznych i ciekawych przypadków, naprawdę nie da się nudzić.

Wielkim atutem tej książki są lokalizacje, autorka wraz z bohaterami zabiera nas do Poznania, Krakowa czy na Podlasie, ale nie tylko, bo poznajemy też miejsca nie z tego świata, jak podmorskie królestwo syren, czy miejscówkę Leszego.

Jak widzicie ta historia bardzo mi się spodobała. Na pewno będę sięgać po kontynuację. Przyjemna, ciepła i warta przeczytania.

Wybierając tą książkę do lektury, szukałam czegoś lekkiego, czegoś na miarę Dożywocia - Marty Kisiel, czegoś co będzie odpoczynkiem dla mojej głowy. Okazało się, że wybór the książki był strzałem w dziesiątkę.

Po prawdzie nie pokochałam bohaterów tak mocno jak mieszkańców Lichotki, ale ich przygody sprawiły mi niemałą przyjemność i już wiem że z przyjemnością sięgnę po...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Kroniki mroku, Kel Kade to kolejna seria, po Ashwoodzie, którą wybrałam do słuchania z mężem. O samej serii słyszałam sporo dobrego, więc wydawało mi się, że będzie to dobry wybór. Niestety historia okazała się być przeciętna i momentami po prostu głupia.

Wyobraźcie sobie chłopaka, który szkolony jest całe życie przez wielkich mistrzów różnych dziedzin i który w dniu ostatniego sprawdzianu umiejętności, dostaje rozkaz by pozabijać swoich nauczycieli, chłopak oczywiście wykonuje zadanie bez mrugnięcia okiem. Na placu po całej akcji zostaje obraz rzezi, jeden z adwersarzy ucieka, jeden z mistrzów w ostatnich chwilach życia przekazuje chłopakowi ostatnie zasady, którymi ten ma się kierować w życiu po czym umiera.

I tak nasz bohater przez 19 lat był szkolony na maszynę do zabijania biegłą w różnych aspektach życia, ale nikt mu nie powiedział jaki był cel tych nauk i co ma robić dalej. Chłopak, który kieruje się wykalkulowanym myśleniem, postanawia wyruszyć w drogę, odnaleźć uciekiniera i dowiedzieć się jaki jest jego cel w życiu.

Kierując się wyuczonymi zasadami, a w szczególności nowymi których zupełnie nie rozumie, Rezkin przypadkowo poznaje na szlaku nowych przyjaciół Tamarina i Friszę i uznaje, że jego misją jest ich chronić. Więc rusza z nimi w drogę po drodze niwelując niebezpieczeństwa i powoli ucząc się jak działa świat zewnętrzny, gdzie nie każdy działa zgodnie z zasadami, które mu wpajano i prawie nikt nie zna umiejętności, które ten całe życie szlifował.
Mimo szkolenia chłopak zupełnie nie ma pojęcia o konwenansach i relacjach między ludźmi, więc wiele zachowań tłumaczy sobie na swój sposób. Szczególnie oporny jest na wyłapywanie aluzji, co prowadzi do wielu nieporozumień.

Rezkin jest właściwie supermanem, brakuje tylko by zaczął strzelać z oczu laserami i latać i w sumie mamy Clarka Kenta. nawet opis jego wyglądu trochę przypominał mi tego superbohatera. Jednak fakt, że jest nie tylko uzdolniony w każdej materii ale i piękny podkreślony był w tej historii tyle razy, że przy każdym kolejnym miałam w głowie WIEMY.
Postać Frishy jest najgłupszą, najbardziej irytującą i płytką postacią kobiecą, jaką kiedykolwiek spotkałam w jakiejkolwiek książce. Jej postać sprowadza się wyłącznie do wzdychania do Rezkina, robienia zazdrosnych scen i wpatrywania się w wojownika. Takiej idiotki bo inaczej jej nie da się nazwać trudno szukać. Dziewczyna nic o Rezkinie nie wie, ale zakochuje się w nim w zasadzie od pierwszej minuty. Umówmy się, że każda scena z nią to chwila stracona :)Zresztą właściwie każda kobieta, która pojawia się w tej historii rozpływa się nad młodym wojownikiem.

Tamarin natomiast w sumie jest bo jest, to taka postać w tle, która od czasu do czasu wyjaśnia niektóre rzeczy Rezkinowi.
Sama historia nie jest jakaś odkrywcza i toczy się raczej powoli. Właściwie w tym tomie poznajemy bohaterów i wraz z nimi podróżujemy. Autorce udało się stworzyć kilka zabawnych momentów ale póki co sama fabuła nie jest powalająca, świat również nie został wcale rozbudowany, więc nie wiele o nim wiemy na tym etapie. Nie mamy też jasno nakreślonych motywów, kierujących Rezkinem. (nie wiemy po co robi, to co robi, on chyba sam nie wie). Ciężko jest uwierzyć w wiele rozwiązań fabularnych. Rezkinowi dosłownie wszystko się udaje, a jego działania są wielce nieprawdopodobne. (Np. wątek z gildią złodziei).

Ponieważ zaczęliśmy tą serię i mojemu mężowi się nawet spodobała to będziemy ją dalej kontynuować. Jestem ciekawa kim tak naprawdę jest Rezkin i jaki był cel tego wszystkiego, no i przyznaje, że mimo wszystko dobrze się tego słucha. Jest to bardzo niewymagająca historia, która myślę, że byłaby dobra dla kogoś początkującego z fantastyką. Dowiedziałam, się też że kolejne tomy są lepsze, a Frisza staje się mniej denerwująca, chociaż bardzo ciężko mi w to uwierzyć.

Kroniki mroku, Kel Kade to kolejna seria, po Ashwoodzie, którą wybrałam do słuchania z mężem. O samej serii słyszałam sporo dobrego, więc wydawało mi się, że będzie to dobry wybór. Niestety historia okazała się być przeciętna i momentami po prostu głupia.

Wyobraźcie sobie chłopaka, który szkolony jest całe życie przez wielkich mistrzów różnych dziedzin i który w dniu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Obiektywnie mamy tu do czynienia z książką przeciętną, książką która powiela wiele schematów, która nie jest niczym odkrywczym, ani nowym, a jednak jest to historia która NIESAMOWICIE wciąga. Nie jestem do końca pewna na czym polega jej fenomen, ale rozumiem dlaczego jest to książka tak hypowana i lubiana.

Jeśli chodzi o postacie, to takich bohaterów w literaturze znajdziecie multum. Szukacie drugiego Rhysa - proszę bardzo, chcecie harcerzyka - też się znajdzie, potrzebujecie kolejnej bohaterki, która myśli, że każdy uważa ją za przeciętną i słabą, która jest uparta i zacięta, którą każdy co dwie strony zapewnia jaka jest wyjątkowa i która wpada w trójkąt miłosny - nie ma problemu.

Najbardziej polubiłam Liama postać drugoplanową, wydał mi się z całego tego grona po prostu najlepszy i najsympatyczniejszy. W prawdziwym życiu, przypuszczam, że to taki chłopak jak on zdobyłby dziewczynę na koniec. No ale wiadomo romantazy rządzi się swoimi prawami.

Świat, na razie nie został jakoś bardzo rozbudowany, skupiamy się w tym tomie bardziej na poznaniu postaci, chociaż autorka daje nam trochę informacji na temat konfliktów zbrojnych i problemów z którymi będą musieli się zmierzyć bohaterowie w przyszłości. Dodatkowo podobało mi się jak w tym świecie zostały zaprezentowane smoki i to, że nie są to jedyne magiczne stworzenia, które poznajemy.

Sama fabuła jest często bardzo przewidywalna, choć, muszę przyznać że kilka razy udało się pani Yarros mnie zaskoczyć.

Poznajemy, główną bohaterkę Violet Sorrengail w momencie, gdy jej matka generała zmuszą ją do przystąpienia do Kwadrantu jeźdźców smoków. Biorąc pod uwagę fakt, że dziewczyna całe życie szykowała się na zostanie Skrybką, a do tego jest bardzo łamliwa, decyzja jej matki jest zupełnie nielogiczna. W kilka miesięcy przed naborem dziewczyna dostaje właściwie wyrok. Aby zostać jeźdźcem i przetrwać Violet, musi pokonać wiele przeszkód, by w końcu poddać się ostatecznej próbie w której się okaże, czy któryś ze smoków ją wybierze, czy też zostanie zmieniona w kupkę popiołu.

Jako, że bardzo lubię motyw turniejów magicznych, byłam ciekawa jakie wyzwania będzie musiała pokonać Violet, oczywiście poza uniknięciem zabicia jej przez innych kandydatów i osób nienawidzących jej matki. Próby okazały się być fajnie wymyślone, choć gdy czytałam przed oczami miałam tor z Ninja Warrior i byłam pewna, że autorka oglądała sporo odcinków pisząc niektóre sceny.

Jest tu też sporo głupotek logicznych, Trochę głupim wydaje się przyjmowanie dzieci buntowników, których rodziców się zabiło wyłącznie do kwadrantu jeźdźców smoków, gdzie mimo wysokiego procentu umieralności, mają szansę zdobyć wyszkolenie, moc i związać się z niebezpiecznym smokiem, czy na przykład to, że na granicach brakuje obrońców, a większość chętnych ginie na etapie pierwszego testu. Miałam wrażenie, że jest to marnowanie potencjału i brak myślenia ze strony rządzących.

Tym co najbardziej mnie śmieszyło był fakt, że często w sytuacjach zagrożenia życia, bohaterowie wchodzą na gry słowne, które z grubsza kręcą się wkoło rzucania podtekstami i nawiązaniami do sexu. Coś w stylu zaraz umrę, ale on jest piękny, ta klata, te oczy, pragnę go. Dla przykładu przed wkroczeniem na swój pierwszy test siostra dziewczyny daje jej kilka dobrych rad, które mają pomóc jej przetrwać (chociaż tu kolejny brak logiki, wydawać by się mogło, że córka generały nawet w krótkim czasie przygotowań powinna dostać jak najlepsze szkolenie/wskazówki, a wydaje się, że ta jest rzucona na głęboką wodę), obie dziewczyny wydają się bać, że młodsza z nich nie przeżyje próby, po czym nagle zaczynają żartować, że jak jej się uda to będzie mogła przebierać w facetach z pierwszego roku. Do tego 90 % rad siostry dziewczyna łamie w pierwszych 10 minutach po ich rozstaniu.

Zdecydowanie pierwsze skrzypce wiedzie tu romans. I mimo, że historia ma duży potencjał fabularny to wątki miłosne przykrywają całość historii, ale akurat tu nie mam zarzutu, bo sięgając po nią wiedziałam na co się piszę.
Warsztat autorki też nie jest nadzwyczajny, ale muszę przyznać, że historia czyta się sama. Pani Rebece udało się stworzyć coś co od pierwszej strony trzyma. I mimo, że oczy bolą od przewracania to muszę się przyznać, że zarwałam dla niej noc.

Myślę, że tyle osób polubiło się z tą historią, bo jest czymś co już znają, bezpieczną rozrywką takim guilty pleasure.

Nie byłam do końca pewna jaką ocenę dać tej książce obiektywnie dałabym przeciętna ale podbiłam ją ze względu na stopień w jakim wciągnęłam się w czytanie tej historii. Mimo tych wszystkich wad o których napisałam wyżej planuje kontynuować serię. jestem ciekawa jak ta historia potoczy się dalej.

Obiektywnie mamy tu do czynienia z książką przeciętną, książką która powiela wiele schematów, która nie jest niczym odkrywczym, ani nowym, a jednak jest to historia która NIESAMOWICIE wciąga. Nie jestem do końca pewna na czym polega jej fenomen, ale rozumiem dlaczego jest to książka tak hypowana i lubiana.

Jeśli chodzi o postacie, to takich bohaterów w literaturze...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Cień doskonały to historia mężczyzny, który żył już życiem wielu mężczyzn podczas swojego nieśmiertelnego życia. Jest to króciutkie opowiadanie, mające być prequelem do trylogii Anioł Nocy, niestety za późno przeczytałam, że lepiej by było przeczytać je w ramach uzupełnienia po poznaniu trylogii.

Jako że ta jeszcze przede mną, to z początku miałam poczucie, że brak mi danych. Opowiadanie skupia się na Gaelanie Gwiezdny Żar, mężczyźnie, który nie chce by jego tajemnice wyszły na jaw i który podejmuje się wykonać misję prawie niemożliwą, zleconą mu przez kurtyzanę Gwinvere. Celem misji jest zabicie najlepszych zabójców świata.

Mimo, że zrozumiałam, że ten bohater jest mistrzem w sztuce wojny, to wydało mi się, że pokonanie przeciwników okazało się zbyt proste. W końcu mieli być to najlepsi z najlepszych. W międzyczasie poznałam trochę postać Gaelana, który nawiązuje do swoich poprzednich wcieleń, opowiada jaki był pod postacią tego czy innego na osi swojego życia.

Akcja dzieje się dość szybko, jest krwawo, jest sex jest intryga, ale historia wydała mi się taka sobie. Styl pisania Weeksa jest dla mnie bardzo nierówny, są momenty świetne i nagle pojawia się jakiś prostacki tekst, który w ogóle nie pasuje do reszty. Opowiadanie czyta się dobrze. Myślę jednak, że wrócę do niego jeszcze raz po zakończeniu trylogii.

Cień doskonały to historia mężczyzny, który żył już życiem wielu mężczyzn podczas swojego nieśmiertelnego życia. Jest to króciutkie opowiadanie, mające być prequelem do trylogii Anioł Nocy, niestety za późno przeczytałam, że lepiej by było przeczytać je w ramach uzupełnienia po poznaniu trylogii.

Jako że ta jeszcze przede mną, to z początku miałam poczucie, że brak mi...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Romanse nie są dla mnie typowym wyborem, jeśli chodzi o gatunek, ale czasem, gdy szukam lekkiej, niezobowiązującej lektury zdarza się, że po nie sięgam. Zamiana to druga książka Beth O’Leary którą przeczytałam. Już przy Współlokatorach poznałam styl autorki i mniej więcej wiedziałam czego mogę się spodziewać po tej historii, a sam opis od razu mnie kupił.

Historia opowiada o Leenie, młodej i ambitnej dziewczynie, która skupia się głównie na pracy. Niestety przez przepracowanie i stres dziewczyna zawala ważne spotkanie z kluczowym klientem firmy. Po tym występie i ataku paniki jej szefowa wysyła ją na przymusowy dwumiesięczny urlop, co dla biednej pracoholiczki jest największą karą na świecie. W tym samym czasie jej babcia Eileen, postanawia zerwać z samotnością i poszukać nowego partnera. Gdy babcia z wnuczką się spotykają, plan babci wychodzi na jaw i Leena wpada na pomysł z zamianą mieszkań na czas jej urlopu.

“Czy można mówić o prawdziwej przygodzie, jeżeli nie podjęło się przynajmniej jednej nierozważnej decyzji?”

W czasie, gdy Leena stara się wypełnić buty babci, rozeznać w niekończącej się liście zadań, których podejmowała się Eileen i przepracować kilka rzeczy, starsza pani trafia w wir wielkiego miasta i powoli wkracza w świat randek internetowych i zupełnie innych mentalnie ludzi niż ci do których przywykła.

Szczególnie podobała mi się perspektywa Babci Leeny i to w jaki sposób zjednywała sobie nowe sąsiedztwo, czemu towarzyszyło wiele zabawnych przygód. Wyobraziłam sobie moją babcię, w podobnej sytuacji i nie mogłam przestać się uśmiechać. Szczególnie, że tak jak Eileen moja babcia jest pełna werwy i zapału.

Oczywiście nie byłby to romans bez rozterek sercowych. Eileen poznaje świat randek, a Leena będąc w według niej szczęśliwym związku, zbliża się do młodego nauczyciela i znajomego z lat młodości. Miałam jednak wrażenie, że wszystkie wątki romantyczne nie przytłoczyły historii, zostały zmyślnie wplecione w całość i nie były najważniejsze w tej książce.

Bardzo doceniam obraz różnych społeczności, który otrzymaliśmy. kontrast między wielkim zabieganym Londynem a małym miasteczkiem i jego zgraną wspólnotą został świetnie pokazany.

Oczekiwałam ciepłej, uroczej fabuły opowiadanej z dwóch perspektyw wnuczki i jej babci. Autorka jednak, mimo że w otoczce przyjemnej historii zawarła kilka ważnych tematów tj; radzenie sobie po stracie bliskiego, odbudowywanie relacji rodzinnych, znieczulica i wykluczenie społeczne, samotność, strach przed zmianą, randkowanie seniorów, wyjście z przemocowego związku, niebezpieczeństwa Internetu czy zdrada. Poruszane problemy były bardzo, życiowe, a mam wrażenie, że niektóre z nich nie często się spotyka w literaturze. Szczególnie jeśli chodzi o seniorów, którzy bywają marginalizowaną grupą.

Była to bardzo przyjemna lektura, którą polecam, osobom, które szukają czegoś ogrzewającego serce. Czytając tą historię, na pewno możecie liczyć na uśmiech.

Romanse nie są dla mnie typowym wyborem, jeśli chodzi o gatunek, ale czasem, gdy szukam lekkiej, niezobowiązującej lektury zdarza się, że po nie sięgam. Zamiana to druga książka Beth O’Leary którą przeczytałam. Już przy Współlokatorach poznałam styl autorki i mniej więcej wiedziałam czego mogę się spodziewać po tej historii, a sam opis od razu mnie kupił.

Historia...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Dziś o książce, która jest idealnym przykładem przerostu formy nad treścią.

Główny bohater Rintarō dziedziczy księgarnie po zmarłym dziadku. Chłopak jest zamknięty w sobie i bardzo nieśmiały. Gdy po śmierci dziadka zostaje sam, w antykwariacie Natsuki pojawia się mówiący kot i prosi chłopca o pomoc w ratowaniu książek.

Książka przypominała mi trochę Małego Księcia (który zresztą był cytowany w jej treści), choć nie sięgnęła do jego poziomu. Tak jak Mały Książę podróżował z planety na planetę poznając innych ludzi, tak nasz bohater podczas każdej misji ratunkowej, spotykał różne postacie mężczyznę, który więził książki, mężczyznę, który je ciął i mężczyznę, który je sprzedawał. By zagwarantować misji sukces chłopiec musi wchodzić w polemikę, negocjować, przekonać do swoich racji wytykając rozmówcom fałsz. Ponieważ akcja dzieje się w okolicy Bożego Narodzenia czytając ją miałam też pewne skojarzenia z Opowieścią wigilijną. Tak jak Ebenezer Scrooge z każdej wizyty duchów wynosił dla siebie naukę, tak i Rintaro po każdym labiryncie przechodzi pewnego rodzaju przemianę, układa sobie w głowie niektóre rzeczy.

Książka w dużej mierze jest rozprawą na temat czytelnictwa, podejścia ludzi do książek, umierania czytelnictwa, czytania streszczeń, czy masowej produkcji mało ambitnych tytułów. Autor po kolei wytyka problemy dzisiejszego środowiska czytelniczego. Dialog między postaciami ma formę wymiany argumentów i choć zamysłem było jak przypuszczam zmuszenie odbiorcy do zastanowienia się nad poruszanymi problemami, to autor nie zostawia pola na własne przemyślenia, jasno wskazując które myślenie jest właściwe.
Liczyłam na klimatyczny antykwariat, książkę przepełnioną miłością do literatury i zasadniczo książkę o książkach i właściwie to właśnie dostałam, ALE wykonanie pozostawia sporo do życzenia.

Historię przepełniają piękne cytaty, które właściwie można zaznaczać co drugie zdanie, niestety ich nadmierna ilość odbiera im trochę mocy.

Zastanawiam się jednak czy odbioru nie zepsuło mi tłumaczenie. Dialogi postaci czyta są bardzo nienaturalne. Koleżanka powiedziała mi, że czytało jej się to jakby oglądała anime. I ja właściwie nie mogę tego lepiej ująć. Styl pisania jest bardzo “azjatycki”, aż przerysowany momentami.
Głównemu bohaterowi pomaga koleżanka ze szkoły i jej postać była dla mnie nieznośnie irytująca, jednocześnie kojarzyła mi się właśnie z postaciami z animacji japońskich które wyskakują z nad ramienia i są bardzo nachalne i wszędzie ich pełno.

Autor kilkakrotnie nawiązywał też w tekście do przechodzenia żałoby, ale akurat ten element wydał mi się nie do końca rozwinięty, czy dopracowany.

Mimo, że trochę ponarzekałam wyżej to nie uważam, że była to zła książka. Podobały mi się pomysły na labirynty, przez które przechodził chłopiec podczas swoich misji. Opisane obrazy było mi bardzo łatwo sobie wyobrazić, jednocześnie każde z tych miejsc wydawało mi się magiczne i trochę jak z krzywego zwierciadła. Sam pomysł na fabułę również mi się podobał. Z ciekawością odkrywałam także jaki problem przedstawia każda z postaci.

Plusy też należą się za postać kota, trochę mrukliwego i ironicznego. Idąc azjatycką ideologią, spodziewałam się, że kot okaże się być duchem dziadka czy coś w tym stylu, ale miło zostałam zaskoczona. A jako postać, która ma być trochę przewodnikiem, trochę wsparciem Rintaro, tak by ten wyszedł ze swojej skorupy sprawdził się bardzo dobrze.

Jest to książka z rodzaju przytulnej fantastyki i myślę, że może będzie ona odpowiedniejsza dla trochę młodszego czytelnika. Mi nie do końca zagrała, ale też jakoś bardzo jej nie odradzam.

Dziś o książce, która jest idealnym przykładem przerostu formy nad treścią.

Główny bohater Rintarō dziedziczy księgarnie po zmarłym dziadku. Chłopak jest zamknięty w sobie i bardzo nieśmiały. Gdy po śmierci dziadka zostaje sam, w antykwariacie Natsuki pojawia się mówiący kot i prosi chłopca o pomoc w ratowaniu książek.

Książka przypominała mi trochę Małego Księcia...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Ciemność płonie to książka, po którą sięgnęłam spontanicznie. Nie czytałam opisu, nie wiedziałam, że to horror, po prostu zaczęłam jej słuchać.

Historia zaczyna się od studentki, która stojąc na przystanku jest zaczepiana przez niechciane towarzystwo. W jej obronie staje starszy mężczyzna, któremu pomoc okazuje się dużo bardziej kosztowna niż dziewczyna mogłaby się spodziewać.
Autor bardzo dobrze odwzorowuje życie dworca. Pokazał obraz społeczności, na którą w biegu życia rzadko zwraca się uwagę i do ich codzienności dodał powód, dla którego nie mogą porzucić tego miejsca.

To właśnie warstwa społeczna i obraz, który udało się stworzyć były najmocniejszymi elementami tej książki. Czytając ją widziałam doskonale złamanych ludzi, walczących o resztki normalności, zajmujących swoje miejsca na dworcu niczym stojące tam od lat meble. Książka skłania do zastanowienia się nad problemem bezdomności. Z jednej strony autor pokazuje marginalizowanie bezdomnych, z drugiej uczłowiecza ich dając im bagaże doświadczeń i wspólnotę.

W tej historii stali bywalcy, są wyjątkowi, wybrani przez ciemność, która po zmroku ukazuje im koszmary, a jedynym miejscem, w którym są bezpieczni jest właśnie teren dworca Katowice Główny. Gdy Natalia, zmuszona jest dołączyć do tej społeczności, wydaje mi się, że za szybko to akceptuje.
Zabrakło mi w jej postaci jakiegoś momentu pogodzenia się z nową sytuacją. Jeśli chodzi o innych bohaterów to mamy tu ciekawe postacie, Policjanta Grzesia, który doskonale zna los wybranych i jako policjant i osoba, której się udało opuścić koszmar, pomaga innym z zewnątrz, Literata, który pełni rolę przywódcy grupy i przechowuje pamięć o jej członkach, Alberta, który jako były górnik doznał już innego rodzaju ciemności i który kryje się na dworcu przed rodziną, Izkę, która jest podstarzałą prostytutką, mocno doświadczoną życiem czy Tadeusza, którego historię ciekawie było odkryć.

Na początku postaci, szczególnie bezdomnych z dworca trochę mi się mieszały, później gdy powoli zaczęliśmy poznawać ich przeszłość, zaczęły stanowić dla mnie osobne jednostki. Może życzyłabym sobie by każda z nich dostała trochę więcej czasu, a ich historie i powody wylądowania na dworcu były bardziej poszerzone.

Dodatkowo, nie do końca mogłam zrozumieć, czemu ci ludzie w większości zrezygnowali z życia w społeczeństwie mimo, że zagrożeni byli wyłącznie nocą. U większości postaci Dworzec był w dużej mierze ich wyborem. Oczywiście nie dotyczy to wszystkich, ale jednak.

Jeżeli chodzi o sam horror, to nie odczuwałam strachu czytając tą książkę. Pan Ćwiek dobrze opisał uczucia bohaterów, czy to co widzieli, ale dla mnie zabrakło napięcia. Nie jestem też pewna czy sam motyw wiary i kościoła był tu potrzebny, ale wydaje mi się, że nawiązywanie do powyższych często przewija się w twórczości autora. Plusy natomiast należą się za śląskie akcenty i wyczuwalny klimat dworca.

Sama książka ogólnie mi się podobała, pomysł na nią był dość oryginalny. Gdzieś tam może zabrakło szczegółów, pozwalających czytelnikowi na zgłębienie i zrozumienie tytułowej ciemności. Dużo autor pozostawia też w sferze domyśleń, więc jeśli otwarte zakończenia nie są czymś co lubicie to może wam się nie spodobać. Wydaje mi się także, że gdyby to była zwykła historia o mieszkańcach dworca bez fantastycznych elementów, książka mogłaby być dużo lepsza. Tak jak wcześniej wspomniałam to warstwa socjalno-społeczna ma tu pierwsze skrzypce.

Jeśli myślicie, że to może być coś w waszym klimacie, to warto dać szansę. uważam też, że dla mieszkańców Katowic książka może mieć dodatkowy walor. Mi nic nie urwało, taki średniaczek, ale słuchało się dobrze więc osobiście daję okejkę.

Ciemność płonie to książka, po którą sięgnęłam spontanicznie. Nie czytałam opisu, nie wiedziałam, że to horror, po prostu zaczęłam jej słuchać.

Historia zaczyna się od studentki, która stojąc na przystanku jest zaczepiana przez niechciane towarzystwo. W jej obronie staje starszy mężczyzna, któremu pomoc okazuje się dużo bardziej kosztowna niż dziewczyna mogłaby się...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki SQN Charytatywnie: Wszyscy razem Andrzej Betkiewicz, Przemek Corso, Katarzyna Czajka-Kominiarczuk, Grzegorz Gajek, Joanna W. Gajzler, Aneta Jadowska, Robert Jasiak, Karolina Kozłowska, Piotr Mąka, Jakub Małecki, Ewa Mędrzecka, Konrad Misiewicz, Mika Modrzyńska, Marcin Mortka, Daniel Muniowski, Marcin Okoniewski, Katarzyna Podstawek, Katarzyna Rutowska, Justyna Sosnowska, Zuzanna Sus, Marcin Świątkowski, Adam Szaja, Milena Wójtowicz
Ocena 7,1
SQN Charytatyw... Andrzej Betkiewicz,...

Na półkach:

Wydawnictwo SQN w tym roku już po raz trzeci, w ramach wsparcia akcji Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, wraz z różnymi twórcami stworzyło antologię opowiadań, z której cały wpływ przeznaczony zostanie na cele charytatywne.

Na liście autorów znalazły się poza znanymi i ugruntowanymi na rynku pisarzami, jak np; Marcin Mortka, Aneta Jadowska, Jakub Małecki czy Milena Wójtowicz, młodzi twórcy i osoby związane z szeroko pojętymi social mediami.

Postanowiłam nie oceniać tego zbioru w skali gwiazdkowej, przede wszystkim ze względu na fakt, że poziom opowiadań był bardzo nierówny. Jedne z nich mnie zachwycały, inne niestety nie były najlepsze. Wszystkie jednak zostały napisane z myślą o wsparciu ważnego celu, co zasługuje na najwyższe noty dla tego zbioru.

Nie będę pisać tu o tych, które mi się nie spodobały lub były po prostu ok, za to chcę wspomnieć o, kilku, które wyjątkowo przypadły mi do gustu, lub czymś się wyróżniły.
Sięgając po zbiory opowiadań, często się zdarza, że można odkryć nowych twórców, którzy swoim stylem pisania trafiają w twój gust. Dlatego zacznę tu od wyróżnienia opowiadań od autorów, którzy dzięki opowiadaniom zawartym w tym tomie trafili na moją listę twórców wartych zapoznania.

Po pierwsze trafiło tu opowiadanie “Konsekwencje podrywania lasek spoza swojej ligi na przykładzie procesu leczenia wilkożwactwa” Miki Modrzyńskiej. Opowiadanie stylem przypomina książki Olgi Gromyko czy Magdaleny Kubasiewicz. Jest to magiczna historia, w której w pewnym przedziale pociągu nagle pojawia się ogromny stwór. Dwie pasażerki okazują się być na tyle magiczne, że jedna zatrzymuje czas i ucieka, a druga, po pierwsze by nie zostać z potworem sama, a po drugie by dojść do sedna sprawy podąża za uciekinierką. W skrócie znajdziecie tu humor, fajne dialogi, szybką akcję i dobrze napisany tekst. Niedługo SQN wyda debiutancką książkę tej autorki pt “ Welesówna” i jest to książka, po którą z przyjemnością sięgnę.

Po drugie trafiło tu opowiadanie Grzegorza Gajka “Bogniak”. Mimo, że o tym autorze już słyszałam, a jedną z jego książek mam już na swojej półce to jeszcze nie miałam przyjemności zapoznać się z jego twórczością. Historia, którą przedstawił ma bardzo ciepły, przytulny i słowiański klimat. To historia trzech dziewczynek, które w święto postanowiły odwiedzić wioskową wiedźmę i podejrzeć czy nie ma u niej biesa. Po drodze przez las czekało ich trochę strachów, ale finalnie dziewczynki się przekonały, że nie taki diabeł straszny, a rzekomego biesa chyba nawet polubiły:).

I po trzecie opowiadanie pani Mileny Wójtowicz, z której twórczością miałam styczność wcześniej w różnych zbiorach opowiadań, ale dalej nie zabrałam się, za żadną jej książkę, co na prawdę szybko muszę nadrobić. Niestety książka z bohaterami opowiadania “Czupas” jest bardzo mało dostępna. To opowiadanie daje nadzieje, że może czeka nas jakiś dodruk czy reedycja “Post Scriptum”. Samo opowiadanie pokazuje jak można tolerancyjnie podejść do inności w firmie, nawet, gdy pracownik zjada kury i jest Czupakabrą.

Poza nowymi dla mnie autorami, antologia zawierała także opowiadania moich ulubionych twórców.

Pani Aneta Jadowska w opowiadaniu “Szwedzkie porządki pośmiertne” przedstawiła nam historię Witkacego na zleceniu pozbycia się pewnego ducha. Jak jest Szaman to nie mogło zabraknąć Sępa a co za tym idzie solidnego humoru.

Jeśli mowa o humorze to Pan Marcin Mortka zaserwował nam natomiast więcej przygód Williama O’Connora i załogi Magdaleny. Jego morskie przygody zdecydowanie wprawiają czytelnika w dobry humor a i na nudę nie można narzekać.

Otrzymaliśmy również historię Bastiana, bohatera książek pani Joanny Gajzler i wgląd w jego przygody przed trafieniem do kliniki Izabeli. Pani Joanna przy okazji poprzedniego zbioru należała do tych autorów, których twórczość chciałam poznać i muszę przyznać, że póki, co seria Nevrovet, którą tworzy całkiem mi się podoba.

Wyróżnić jeszcze chcę cztery opowiadania, które w mojej opinii zasługują na wzmiankę.

Opowiadanie Pana Jakuba Małeckiego “ Modlitwy do strzaskanego kamienia” - byłam pod wrażeniem jak w tak krótkiej formie pan Małecki zawarł tyle treści. Przekazał w sposób bardzo plastyczny klisze z życia dwójki ludzi, pokazujące bardzo szeroko obraz pewnej relacji, samotności, nadziei na zmianę, beznadziei przemijania, poczucia przygnębienia, poszukiwania miłości.

Opowiadanie “Tego nie Było w planach” Ewy Mędrzeckiej (Cat), które zapowiadało się jak romans, ale bardzo sympatycznie mnie zaskoczyło nie tylko magicznymi elementami i humorem, ale przede wszystkim bohaterami. Cat udało się stworzyć coś lekkiego i bardzo przyjemnego w czytaniu i z chęcią bym poznała ciąg dalszy opowieści. Szczególnie, że zakończenie było dość zaskakujące.

Opowiadanie “Białe miraże” Katarzyny Heleny Rutkowskiej i Katarzyny Podstawek. Na początku ciężko mi było w nie wejść ze względu na ilość przepisów i niewygodne poruszanie się do nich w ebooku. Jednak sama historia zaciekawiła mnie klimatem. Świat, który zaproponowały autorki wydał mi się egzotyczny i bardzo interesujący. Fabuła pokazała w sposób zabawny, do czego może doprowadzić bariera językowa i jak z jednych kłopotów można się władować w kolejne. Jest to tekst, który z powodzeniem mógłby być częścią większej opowieści.

I na koniec opowiadanie „Sen domu babci” Konrada Kaftanna Misiewicza, które, mimo, że jest przedstawicielem horroru, po który zazwyczaj nie sięgam, to część, w której autor nawiązuje do wspomnień ze wsi mocno ze mną rezonowała.

Wyżej wymienione opowiadania spodobały mi się najbardziej, ale niewykluczone jest, że wy znajdziecie coś innego, co was zachwyci. Wciąż jeszcze można zakupić ten i poprzednie zbiory na stronie wydawnictwa SQN i wesprzeć szczytny cel, jednocześnie zyskując coś wartościowego dla siebie. Serdecznie zachęcam.

Wydawnictwo SQN w tym roku już po raz trzeci, w ramach wsparcia akcji Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, wraz z różnymi twórcami stworzyło antologię opowiadań, z której cały wpływ przeznaczony zostanie na cele charytatywne.

Na liście autorów znalazły się poza znanymi i ugruntowanymi na rynku pisarzami, jak np; Marcin Mortka, Aneta Jadowska, Jakub Małecki czy Milena...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Czarodziejka z ulicy Grodzkiej to kolejny tom serii Magdaleny Kubasiewicz o studentach Collegium Magicae UJ. Na pierwszy tom pt” Czarodziejka z ulicy Reymonta” złożyło się kilka opowiadań o przygodach Lady, Agniesi, Grzesia i Złomira, tym razem jednak otrzymaliśmy od autorki jedną, pełną historię, a działo się nie mało.

Muszę przyznać, że na początku byłam troszkę skonfundowana, bo nie mogłam odnaleźć się na linii czasu wydarzeń, nie pamiętałam też z poprzedniej książki, że Lady miała współlokatorkę. W rozwikłaniu zagadki pomogła sama autorka, która w poście na facebooku umieściła informację, że wydarzenia tego tomu dzieją się po pierwszym opowiadaniu tomu poprzedniego.

Gdy już mniej więcej odnalazłam się w czasie, historia pochłonęła mnie bez reszty i przeczytałam ją właściwie w jeden dzień.

A o czym jest historia? Po inauguracyjnej imprezie znika współlokatorka Lady, która, co zrozumiałe zaczyna się martwić i dochodzić co się stało z jej koleżanką. Na drodze dochodzenia, w które oczywiście angażują się jej przyjaciele, okazuje się, że Lady tak naprawdę miała inny obraz dziewczyny, niż ten który otrzymała od “przesłuchiwanych” w sprawie osób. Do tego oficjalna wersja wydarzeń nie trzyma się kupy. Nasi bohaterowie, zagłębiając się w rozwiązanie zagadki zniknięcia Aleksandry, trafiają na kolejne przypadki podobnych zniknięć i odkrywają coraz bardziej niebezpieczne aspekty sprawy, która zdecydowanie zaczyna ich przerastać.

Na drugim planie Lady zmaga się z niską samooceną i natłokiem przemyśleń np o tym jak łatwo jest zniknąć z czyjegoś życia i zostać zapomnianym, gdy to toczy się dalej. Do tego dochodzą sprawy sercowe i uczucia (co prawda nie odwzajemnione), ale jednak, które zaprzątają myśli dziewczyny.

Pani Magda porusza w tej historii wiele trudnych tematów. Nawiązuje do depresji, samobójstwa czy żałoby i tego jak młodzi ludzie odnajdują się w obliczu takich kwestii. Ten obraz bardzo dobrze został przedstawiony w historii i momentami zmuszał do refleksji, za co należy się autorce uznanie.

Podobało mi się też idealne odwzorowanie życia studenckiego i to w jaki sposób pokazała jak łatwo jest kogoś ocenić po okładce. Zazdrościć osobie, której życie wcale nie musi być tak bardzo różowe w rzeczywistości jak nam się wydaje. Czy przykleić komuś łatkę, która bywa krzywdząca.
Ale, żeby nie było w historii znajdziecie też dużo zabawnych dialogów i elementów humorystycznych. Moim ulubionym był chyba Złomir na kawce. To właśnie ten bohater urósł w moich oczach po skończonej lekturze i jest to jedna z tych postaci, które bardzo zyskują przy bliższym poznaniu.

Czarodziejka z ulicy Grodzkiej to książka dynamiczna i pozornie lekka, ale mająca swoją wagę. Autorce dobrze udało się zrównoważyć poważne tematy z przyjemną lekturą. Myślę, że historię można czytać bez znajomości tomu 1, ale warto poznać opowiadania, żeby mieć szerszy kontekst. Mi książka bardzo się podobała i czekam na kolejne przygody tej paczki przyjaciół.
Polecam.

Czarodziejka z ulicy Grodzkiej to kolejny tom serii Magdaleny Kubasiewicz o studentach Collegium Magicae UJ. Na pierwszy tom pt” Czarodziejka z ulicy Reymonta” złożyło się kilka opowiadań o przygodach Lady, Agniesi, Grzesia i Złomira, tym razem jednak otrzymaliśmy od autorki jedną, pełną historię, a działo się nie mało.

Muszę przyznać, że na początku byłam troszkę...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

„Książka może być równie niebezpieczna jak każda podróż, w którą wyruszysz. Osoba, która zamknie tom nie jest już tą samą, która go otworzyła. Traktuj książki z szacunkiem.”

Dobre rozpoczęcie książki ma wielką wagę. Może zdecydować o tym czy ta przykuje waszą uwagę i was zatrzyma na dłużej, czy od razu zniechęci was do siebie. Mark Lawrence zaczął mocno i dobrze, bo kto by przeszedł obojętnie obok małej dziewczynki czekającej w kolejce do szubienicy? Od razu nasuwają się pytania; Dlaczego?, Co spowodowało, że tam wylądowała? Jakimi prawami rządzi się ten świat? Będzie krwawo?

Ja właściwie od samego startu zaangażowałam się w historię. Mała Nona stojąc w obliczu śmierci, czeka na niespodziewane ocalenie, jak każde dziecko mając w sobie naiwną nadzieję, że może będzie dobrze. W jej przypadku takie ocalenie przychodzi w postaci siostry z zakonu Słodkiej Łaski, ale to nie tu zaczęła się jej historia.

O przeszłości dziewczynki i sytuacji, która doprowadziła Nonę na schody szubienicy dowiadujemy się stopniowo wraz z biegiem historii. Te wstawki z przeszłości, jak i przebłyski przyszłości, autor sprytnie wplątuje między codzienne życie i naukę dziewczynki w zakonie.

Sceneria szkoły jest motywem, który wybitnie mnie przyciąga w literaturze. Po zakonie spodziewałam się czegoś rodem z Wampirzego Królestwa, a dostałam co prawda szkołę, która uczy dziewczynki zabijania, ale pełną pozytywnej kadry szkoleniowej. Oczywiście motyw szkoły nie zostałby w pełni wykorzystany, gdyby nie miała swojego Snape’a, bo w końcu co to za szkoła bez przerażającego nauczyciela 😊.

“Ten kto sięgnął do umysłów innych, żeby je zmieniać musiał się liczyć z tym, że oni z kolei zmieniają jego.“

Podobało mi się również jak została nakreślona hierarchia w zakonie i wyjaśnienie poszczególnych grup sióstr, a fakt, że dziewczynki pochodzą z różnych grup społecznych dodatkowo urozmaicał życie w zakonie i pozwolił mi zrozumieć politykę i budowę tego świata.

Sama fabuła kręci się głównie w koło rozwoju Nony. Dziewczynka powoli poznaje realia nowego miejsca, uczy się nowych rzeczy, a jednocześnie jej przeszłość nie daje o sobie zapomnieć. Nona jest bohaterką skomplikowaną, emocjonalną i złożoną. Trochę zagubioną i zranioną przez życie, przez co interesującą do śledzenia. Jak możecie się domyślić nie jest zwykłym dzieckiem.

Świat, który stworzył autor jest bardzo brutalny, ale też niezwykle interesujący. Poza zwykłymi ludźmi, są na tym świecie osoby, które mają domieszkę genów przodków. Krew Huńska sprawia, że dana osoba jest niezwykle szybka, krew Quantalska, daje możliwości duchowe, które poza aspektem spirytualnym pozwalają na wyrzuty energii. Osoby z krwią Gerancką właściwie można nazwać olbrzymami, mają duży wzrost i ogromną siłę, a osoby o krwi Marialskiej mają najróżniejsze zdolności magiczne. Nasza bohaterka mimo niepozornego wyglądu należy do wyjątkowo utalentowanych i obdarzonych dzieci.

Autor niejednokrotnie zaskoczył mnie w tej książce, po jednej z kulminacyjnych scen, gdy miałam wrażenie, że to już koniec książki, okazało się, że pan Lawrence przygotował mi jeszcze drugie tyle przygód adeptek zakonu. Podobały mi się również sceny walk i plastyczne opisy wyzwań, które Nona musi pokonać na swojej drodze.

“Czym jest walka jeśli nie występem. Każda gwiazda wirująca w czarnej otchłani nieba świeci tylko dlatego, że ludzkość uniosła wzrok, żeby ją zobaczyć. Każdy wielki czyn potrzebuje świadków. Idź i dokonaj czegoś wielkiego.”

Osoby wrażliwe na przemoc wobec dzieci i zwierząt przestrzegam, że to może nie być pozycja dla nich. Co prawda autor nie tworzy brutalnych scen dla samego efektu zaszokowania i każda z nich ma znaczenie dla fabuły, ale jest ich tu trochę więc warto wziąć to pod uwagę.

Bohaterowie, tej książki doświadczają wiele w bardzo młodym wieku, przechodzą wymagające szkolenia, są weryfikowani przez życie i brutalność świata, który nie obchodzi się z nimi lekko. Może przez to często wydają się być dużo starsi i dojrzalsi niż są w rzeczywistości. To w sumie jedna rzecz, do której mogłabym się przyczepić. Jak na 8-10 letnie dzieci, dziewczynki często myślą i działają jak dorosłe osoby, do tego stopnia, że łatwo zapomnieć ile tak na prawdę mają lat.

Oczywiście można postawić zarzut tej historii, że wiele podobnych z motywem wybrańca i od zera do bohatera już zostało stworzonych. Dla mnie jednak wyjątkowość tej fabuły bazowała głównie na świecie który pan Lawrence wykreował i na tym, że ciężar oczekiwań spada na małe, wyjątkowo silne duchem dzieci. Dodatkowo historia płynie dobrym tempem i z każdą stroną wciąga czytelnika w swój brutalny obraz.

Było to moje pierwsze spotkanie z autorem, ale na pewno nie ostatnie. Jeśli sięgniecie po tą książkę w papierze na pewno będzie wam potrzebne znaczniki, bo autor nie pożałował pięknych cytatów wartych zapisania. Jestem pewna, że serię będę kontynuowała. Osobiście polecam.

„Książka może być równie niebezpieczna jak każda podróż, w którą wyruszysz. Osoba, która zamknie tom nie jest już tą samą, która go otworzyła. Traktuj książki z szacunkiem.”

Dobre rozpoczęcie książki ma wielką wagę. Może zdecydować o tym czy ta przykuje waszą uwagę i was zatrzyma na dłużej, czy od razu zniechęci was do siebie. Mark Lawrence zaczął mocno i dobrze, bo kto by...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Dotarliśmy do ostatniego tomu cyklu o Benie Ashwoodzie, i chociaż dwa poprzednie tomy nie doczekały się recenzji na moim profilu, to tym postem chciałabym pokrótce podsumować całą tą historię.

Po pierwsze, nigdy nie spotkałam się z serią, w której piwo ma tak wielkie znaczenie, zarówno dla bohaterów jak i dla fabuły. Nasz bohater zaczynał w końcu jako piwowar w małej miejscowości o nazwie Widoki, a przez całą podróż, a ta krótka nie była, kosztował nie jednego napitku różnej jakości.

Drugim głównym elementem tej serii był motyw drogi. Normalnie go kocham, tu zmęczyła mnie ta droga prawie tak bardzo jak bohaterów i mimo, że spotykamy na niej czarodziejki, magów, wojowników, wieśniaków, władców, złodziei i oczywiście demony to momentami sama podróż ciągnie się nieskończenie długo, a czytelnik ma wrażenie, że bohaterowie wciąż są w ruchu z małymi przerwami na jakąś akcję.

Ben z przyjaciółmi zdecydowanie powoli wkupili się w moje łaski, szczególnie jeden taki Szelma, który odpowiadał za wprowadzenie humoru do tej historii. Ostatecznie się z nimi całkiem polubiłam, mimo, że ich dialogi często były podsumowaniami sytuacji i czymś w rodzaju narady, gdzie każdy powtarza na czym stoimy i co powinniśmy robić dalej. Trochę łopatologicznie przybliżając odbiorcom sytuację. Często jak dla mnie taki zabieg jest zbędny, bo zakłada, że czytelnik nie umie dodać dwa do dwóch.

Ben, mimo że bardzo się zmienił od dnia opuszczenia wioski, to wciąż momentami zachowuje się jak otępiały, szczególnie jeśli chodzi o aluzje ze strony płci pięknej. Ale to poczciwy chłopaczyna, z sercem we właściwym miejscu. Amelia natomiast, mam wrażenie, że jest postacią trochę papierową i w tym tomie nie zrobiła na mnie wrażenia, mimo jej linii fabularnej.

Moim ulubionym tomem z całej serii zdecydowanie był tom 5, lubię, gdy gang zbiera się do kupy by pokonać wielkie zło. Miło było ponownie spotkać różne grupy, z którymi Ben spotykał się na swojej drodze by te stoczyły bitwę przeciwko przerażającym potworom. Ten tom zdecydowanie nie zawiódł pod względem walk i najmocniej mnie zaangażował.
Wydawać by się mogło, że to właśnie na epickiej walce z demonami cykl powinien się zakończyć, jednak autor uznał, chyba że istnieje coś gorszego na świecie niż potwory.

Tom ostatni, utrzymał poziom tomu poprzedniego, tylko, że tu zamiast stawiać czoła demonom, Ben z ekipą musieli stawić czoła Protektorce i dwóm wrogim armiom nastającym na siebie. Misja zapobiegnięcia wojnie oczywiście pakuje naszych przyjaciół w sam środek potyczki. Ale ich ostatnia wyprawa ładnie zamyka cały cykl i pokazuje jak dużo się zmieniło w życiu piwowara.

Zabrakło mi trochę emocji, strachu o ekipę Bena. To jest taki cykl, że nie boisz się o bohaterów, wiesz, że dążymy do żyli długo i szczęśliwie a cała kraina była miodem i mlekiem płynąca. Wszelkie pozornie niebezpieczne sytuacje, w które trafiają postacie zwykle obracają się wygodnie na ich korzyść i ostatecznie każdy jakoś tam z tego wychodzi w miarę. Trochę żałuję, że pan Cobble nie zdecydował się na trochę ostrzejsze traktowanie swoich bohaterów, dodałoby to ciężkości tej historii. Ale w sumie biorąc pod uwagę ostatnie strony, myślę, że autor od początku chciał wystosować tą serią idealistyczny przekaz. I na koniec wpadł w bardzo moralizatorski ton.

Do uwag dorzucę też brak ilustracji w ostatnim tomie. Przyzwyczaiłam się do prac pana Woźniaka na stronach tej serii, więc nie rozumiem czemu zabrakło ich na sam koniec historii. Mimo, że słuchałam jej w audio to po każdym fragmencie wertowałam strony książki, by te grafiki zobaczyć.
Ciężar korony uważam, za solidne zakończenie. Autor pozamykał wiele wątków, dając pole nawet tym sięgającym tomu pierwszego.

Cała seria zostanie w mojej pamięci, głownie dlatego, że to pierwsza seria, którą przesłuchałam wspólnie z moim mężem. Mimo, że nie jest to zdecydowanie najlepsza fantastyka z jaką miałam styczność, to dla mnie kojarzy się komfortowo. Seria jest solidna w swej prostocie i na pewno dobra na początek z gatunkiem. Czy jest to coś odkrywczego i nowatorskiego – Nie, ale miło spędziłam z nią czas.

Dotarliśmy do ostatniego tomu cyklu o Benie Ashwoodzie, i chociaż dwa poprzednie tomy nie doczekały się recenzji na moim profilu, to tym postem chciałabym pokrótce podsumować całą tą historię.

Po pierwsze, nigdy nie spotkałam się z serią, w której piwo ma tak wielkie znaczenie, zarówno dla bohaterów jak i dla fabuły. Nasz bohater zaczynał w końcu jako piwowar w małej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Recenzja zawiera nawiązania do tomów poprzednich.

Rozbite imperium to trzeci i ostatni tom cyklu pt "Hierarchia magii". W ogólnym rozrachunku uważam tę serię za dobrą, ale dość przeciętną, a tom trzeci uznałabym chyba jako najsłabszy z nich.

Czytając recenzje innych czytelników natknęłam się na opinie, że Caldan jest bohaterem nudnym, a wszystko przychodzi mu zbyt łatwo.

Co do pierwszego zarzutu to nie uważam żeby był to nudny, czy zły bohater. Mamy tu trope wybrańca i typowe od zera do bohatera. Jest to inteligentny chłopak, może trochę zbyt pochłonięty analizowaniem wszystkiego do koła, co nie ukrywam daje efekt przegadania i momentami się dłuży. Mimo to podróż i rozwój Caldana śledziłam z przyjemnością. Jego ocena sytuacji również jest dość interesująca, zważywszy na to, że nie wie komu ufać, ma świadomość, że jest pionkiem na planszy potężniejszych od siebie i narzędziem, które inni chcą wykorzystać. Wraz z własnym rozwojem i szerszym zrozumieniem swojej mocy stara się nie ulec pokusie i pozostać sobą. Mimo, że niewinność zatracił już gdzieś na etapie tomu pierwszego.

Co do tego, że wszystko przychodzi mu dość wygodnie i łatwo zgadzam się w całej rozciągłości. I mimo, że nie przeszkadzało mi to przy poprzednich tomach historii tak w tym bardzo rzucało się w oczy i momentami mnie denerwowało.

Wyobraźcie sobie scenę, w której ktoś przyciska was do ziemi i unieruchomionych dusi, mielibyście czas na skomplikowane rozważania na temat działania magii i jej zależności? Śmiem twierdzić, że raczej nie. Ale nasz bohater dokonuje przełomowych odkryć, w przeciągu sekund, które oczywiście ratują go z opresji. Inna scena, gdzie wygodnym splotem wypadków poznaje nową sztuczkę, która to przydaje mu się parę stron dalej i jest kluczowa dla dalszej fabuły i rozwiązania akcji. I takie wybiegi fabularne są tu nagminne.

Największym moim rozczarowaniem tego tomu było jednak rozwiniecie wątku Mirandy. Po tych trzech tomach została z niej wydmuszka postaci, która w tomie pierwszym miała wielki potencjał. Z silnej, wygadanej, kobiecej bohaterki została sprowadzona do bycia powodem działań. Motywacją stojąca za podejmowanymi decyzjami. Tłem.

Plusy należą się za to za wątek Amerdana, czyli postaci najbardziej wg mnie złożonej i interesującej, której motywacje do końca nie były dla mnie oczywiste.

Inne postacie poboczne jak np Aidan, nie miały w moim odczuciu za dużej roli do odegrania w tym tomie i równie dobrze mogłyby się nie pojawić, a nie miałoby to żadnego znaczenia dla fabuły.

Liczyłam, że trochę bardziej poznamy cesarza imperatora i wroga imperium numer jeden i choć dostajemy epicką walkę na koniec, to te postaci nie dostają wystarczająco dużo czasu żebyśmy je poznali i zrozumieli. Samo rozwinięcie akcji wydało mi się pośpieszone w stosunku do reszty fabuły. Książka zdecydowanie ma problem z proporcjami. I nie ustrzegła się kilku luk fabularnych. Brakowało mi także zamknięcia dla niektórych wątków jak na przykład wątku obdarzonych. No i liczyłam że dominion będzie miał większe znaczenie w rozwiązaniu akcji. Co prawda co jakiś czas jest wzmianka o tej grze. Ale przy nabudowaniu jej znaczenia w tym świecie w tomie pierwszym, tom trzeci zawierał jej szczątkowe ilości.

Biorąc pod uwagę że ta seria jest debiutem autora, to uważam, że dobrze mu poszło. Wymyślił wyjątkowy system magiczny i ciekawą fabułę. Na pewno będę śledzić jego dalsze poczynania. Co do serii to jest to dość fajna historia, szczególnie dla początkujących z fantastyką. Jeśli nie przeszkadzają wam takie drobne potknięcia to warto dać jej szansę. Ja lektury nie żałuję i cieszę się że poznałam tą historię.

Recenzja zawiera nawiązania do tomów poprzednich.

Rozbite imperium to trzeci i ostatni tom cyklu pt "Hierarchia magii". W ogólnym rozrachunku uważam tę serię za dobrą, ale dość przeciętną, a tom trzeci uznałabym chyba jako najsłabszy z nich.

Czytając recenzje innych czytelników natknęłam się na opinie, że Caldan jest bohaterem nudnym, a wszystko przychodzi mu zbyt...

więcej Pokaż mimo to