-
ArtykułyNatasza Socha: Żeby rodzina mogła się rozwijać, potrzebuje czarnej owcyAnna Sierant1
-
ArtykułyZnamy nominowanych do Nagrody Literackiej „Gdynia” 2024Konrad Wrzesiński2
-
ArtykułyMój stosik wstydu – które książki czekają na przeczytanie przez was najdłużej?Anna Sierant10
-
ArtykułyPaulo Coelho: literacka alchemiaSonia Miniewicz2
Porównanie z Twoją biblioteczką
Wróć do biblioteczki użytkownika2014
2017-01-29
2017-01-16
2018-08-09
2016-09-11
2019-01-27
„Tatuażysta z Auschwitz to niezwykły dokument, wydany ponad siedemdziesiąt lat po opisywanych w nim wydarzeniach. Przypomina o wszystkim, co na zawsze pozostanie nieopowiedziane, o tym, że każda z niezliczonych ofiar Zagłady miała swoją własną, niepowtarzalną historię(…) Heather Morris opowiada dzieje Lalego z szacunkiem i powściągliwością, ani na moment nie pozwalając, aby jej własny głos zdominował narrację, ani by historia miłosna przyćmiła szerszy kontekst wywózek, traumy i walki o życie” Graeme Simsion.
„Tatuażysta z Auschwitz” Heather Morris to opowieść o 26-letnim Żydzie, który w 1942 roku trafia do Auschwitz. Jest on przekonany, że jedzie do pracy, ale jego oczekiwania szybko zostają zweryfikowane. By przetrwać, zmuszony jest szybko przystosować się do nowych warunków. Jego życie się zmienia, gdy poznaje Gitę.
Czytałam wiele książek dotyczących obozów koncentracyjnych, jednak ta jest inna. Pisana na faktach, owszem, jednak nieustannie o tym zapominałam. Dlaczego? Styl autorki jest niesamowicie przyjemny, dzięki czemu książka czyta się sama, i przez co człowiek naprawdę zapomina, że to nie jest fikcja! Mało tego, szalenie podobał mi się balans między opisami a dialogami. Trochę się obawiałam tej książki, przyznaję, ale pierwsze strony szybko wyleczyły mnie z tej obawy. I nie piszę tych słów, by recenzja była dobra. Ja naprawdę bardzo szybko pokochałam pióro autorki, a także głównego bohatera, Lalego. Dałam się porwać historii, lecz starałam się czytać wolniej. Analizować niektóre sytuacje i przeżywać tak, jak to powinno mieć miejsce – z szacunkiem i chwilą zadumy.
Co mnie uderzyło najbardziej? Opisy niektórych sytuacji. Niby oszczędne, ale jednak wywierające ogromny wpływ na odbiorcę. Nie trzeba czterech stron, by w przejmujący sposób opisać, jak ktoś ginie. Można to zrobić na jednej stronie, a nawet na jej połowie. Autorka zręcznie żonglowała słowami, tworząc specyficzną atmosferę, by na przykład po chwili wprowadzić element humorystyczny. Tak, tak, zdarzało się, że więźniowie chichotali, a ich oprawcy to słyszeli i nie reagowali. Niesamowite, prawda? Zwróciłam też uwagę na poszczególne sytuacje. Podobało mi się, że autorka nie rozwodziła się zbyt wiele nad szczegółami. Nie zatrzymywała na dłużej, zanudzając zbędnymi faktami. Nie tworzyła na siłę grozy. Tutaj po raz kolejny wspomnę o świetnym wyczuciu równowagi. Ot choćby samo pojawienie się Lalego w obozie. Opis był krótki, ale przejmujący. Następnie łaźnia… kolejny obrazowy opis, by podjąć kolejny wątek. Akcja pędziła, ukazując kolejne elementy obozowego życia.
Właśnie! Auschwitz kojarzy się przede wszystkim ze śmiercią. Najczęściej to ona jest pierwszym skojarzeniem. Ale przecież tam żyli ludzie. W okropnych warunkach, ale żyli. Przykład głównego bohatera ukazał mi obozową codzienność. Poznałam Auschwitz od innej strony, powiedziałabym, że zaskakującej. Nie wiem, jak dokładnie autorka odzwierciedliła opowieść Lalego Sokołowa, jednak domyślam się, że starała się to zrobić jak najdokładniej. Ponadto podczas lektury przez cały czas siedziałam skupiona tylko na słowie pisanym, mając niesamowite wrażenie, jak gdybym słuchała wspomnień kogoś bliskiego. Albo gdyby ta osoba wpuściła mnie do swojej głowy. Tak, to jest znacznie lepsze porównanie. Na pewno chociaż raz doświadczyliście czegoś podobnego. Być może dziadek opowiadał Wam o czymś fascynującym, a Wy chcieliście więcej i więcej. Dokładnie tak się czułam.
W książce znajdziemy również zdjęcia. Dokładnie trzy. Przedstawiają one Lalego oraz Gitę, młodszych i znacznie starszych. Dla mnie była to taka kropka nad i. Możliwość zobaczenia ludzi, których losy tak mocno mną wstrząsnęły. Nadanie im wyglądu, a nie tylko imion. Pod koniec znajdziemy również krótką informację, co się stało z poszczególnymi bohaterami. Dowiemy się między innymi: kto przeżył i czy sprawiedliwość zwyciężyła. Ten krótki fragment skłonił mnie do dłuższej chwili refleksji, ale zachowam je dla siebie.
„Tatuażysta z Auschwitz” to jedna z lepszych historii, jakie zdarzyło mi się czytać, jeśli chodzi o tematykę obozową. Jest ona inna, gdyż zawiera z pozoru lekką fabułę. Heather Morris przybliża codzienność obozową z perspektywy człowieka, który w 1942 roku trafił do Auschwitz. Człowieka, który był w sile wieku, miał marzenia, znał języki i potrafił się szybko zaaklimatyzować. Człowieka, który dopiero po wielu latach zaufał i obnażył najgłębsze zakamarki swej duszy, zdradzając tajemnice życia w czasach Zagłady.
Zapraszam również do przeczytania innych recenzji... https://naszerecenzje.wordpress.com/
„Tatuażysta z Auschwitz to niezwykły dokument, wydany ponad siedemdziesiąt lat po opisywanych w nim wydarzeniach. Przypomina o wszystkim, co na zawsze pozostanie nieopowiedziane, o tym, że każda z niezliczonych ofiar Zagłady miała swoją własną, niepowtarzalną historię(…) Heather Morris opowiada dzieje Lalego z szacunkiem i powściągliwością, ani na moment nie pozwalając, aby...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-05-22
„Żmijowisko” Wojciecha Chmielarza to książka z polecenia, co do której miałam mieszane uczucia. Z jednej strony intrygujący opis, a z drugiej obawa jakiegoś niewiadomego pochodzenia. Być może chodziło o fakt popularności autora… im więcej się o kimś mówi, tym bardziej mam wrażenie, iż rozgłos to kwestia tylko i wyłącznie reklamy. Dałam się jednak przekonać i sięgnęłam po „Żmijowisko”. Czy żałuję?
Grupa 30-latków – znajomi ze studiów wraz z rodzinami – spędza wakacje w Żmijowisku, polskiej wsi. Jest alkohol, grill, rozmowy, dobra zabawa, ale jest również i ciemniejsza strona tego wypadu. Pojawiają się nieporozumienia, zawiść, żal, kłótnia, aż wreszcie coś znacznie poważniejszego – znika 15-letnia Ada, jedna z wczasowiczek. Jej rodzice odchodzą od zmysłów, jednak dziewczyny nie udaje się znaleźć. Rok później jej ojciec wraca do Żmijowiska, by raz jeszcze podjąć poszukiwania. Nie wszystkim się to jednak podoba.
Piszę te słowa świeżo po lekturze i mam nieodparte wrażenie, iż natłok myśli będzie sprawcą chaotycznej opinii. Ale jak tu składnie formułować zdania, kiedy książka wzbudziła tak wiele emocji?! Już dawno nie czytałam tak realistycznej powieści. Styl Wojciecha Chmielarza jest niesamowity pod każdym względem. Absolutnie każdym. Podzielił książkę na cztery części, tworząc pewnego rodzaju układankę - wtedy, pomiędzy, teraz oraz potem. Przy czym „potem” pojawia się jedynie pod sam koniec książki. Brzmi trochę strasznie, z uwagi na wiele perspektyw, jednak w ogóle się tego nie odczuwa. Przepadłam tak szybko, że w ogóle mi one nie przeszkadzały, a wręcz przeciwnie. W końcu dzięki nim poznawałam kolejne drobne puzzle, które pomalutku ukazywały mi całość.
Ogromne wrażenie zrobili na mnie bohaterowie. Niektórych nie chciałabym zaprosić do siebie i pozwólcie, iż nie napiszę dlaczego. To byłby spory nietakt z mojej strony, gdybym podała Wam ich jak na tacy, psując frajdę z potencjalnego czytania książki. Wiedzcie jednak, iż strona psychologiczna odgrywa tutaj ogromną rolę i nic nie jest oczywiste. Zniknięcie Ady było tak niespodziewane, a wątków tak wiele, że równie dobrze mogło uprowadzić ją okno albo mogła ją zabić furtka. Wojciech Chmielarz po mistrzowsku zrobił mi papkę z mózgu i właściwie jestem mu za to wdzięczna. Wyprowadził mnie w pole, przeraził, ale jednocześnie dostarczył potężnego kopa. „Żmijowisko” to thriller psychologiczny jakich mało. A koniec? Padniecie na twarz jako i ja padłam.
A co powiem o emocjach? Najpierw ciekawość, a później niepokój. Im więcej autor ujawniał puzzli, tym bardziej przerażało mnie patrzenie na powstającą całość. Przerażała mnie prawdziwość, która nie była przesadzona ani o jotę. Na próżno szukać w tej historii kolorów, a nawet jak się jakiś znajdzie, będzie to kolor słabo widoczny, pastelowy, aż w końcu wyblakły. Autor gra nie tylko na emocjach czytelnika, ale i bohaterów. Wodzi za nos, straszy, a chwilami przestrzega. Bo nigdy nie należy tracić czujności.
„Żmijowisko” Wojciecha Chmielarza to kawał porządnej historii, która może się dziać właśnie teraz niemalże w każdym miejscu na ziemi. Jest mroczna, straszna i niepokojąca, ale przecież taki właśnie jest świat. „Żmijowisko” to przemyślana, wciągająca, a przede wszystkim mocna historia, której zakończenie z pewnością będziecie chcieli poznać. I nawet nie podejrzewacie, jak bardzo będziecie w szoku…
„Żmijowisko” Wojciecha Chmielarza to książka z polecenia, co do której miałam mieszane uczucia. Z jednej strony intrygujący opis, a z drugiej obawa jakiegoś niewiadomego pochodzenia. Być może chodziło o fakt popularności autora… im więcej się o kimś mówi, tym bardziej mam wrażenie, iż rozgłos to kwestia tylko i wyłącznie reklamy. Dałam się jednak przekonać i sięgnęłam po...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-04-24
2018-04-23
Masz ochotę na coś lekkiego, wciągającego i przyjemnego zarazem? Mam dla Ciebie propozycję nie do odrzucenia! „Całe miasto o tym mówi” Fanne Flagg to opowieść na swój sposób niezwykła. Nie znajdziesz w niej zagadek ani wielkich podróży, niemniej jej urzekający klimat sprawi, że nawet nie zauważysz, kiedy znajdziesz się na ostatniej stronie.
Historia z początku skupia się na dwójce ludzi, którzy poznali się dzięki ogłoszeniu w gazecie. On, Lordor, zamieścił ogłoszenie matrymonialne, a ona, Katrina, odpowiedziała na nie. Po wymianie kliku listów, 24-letnia dziewczyna przeprowadza się do Missouri, rozpoczynając tym samym nowy rozdział w swoim życiu. Przestaje być służącą, a staje się częścią niewielkiej wspólnoty, a jej życie zmienia się o 180 stopni. Właśnie tak to się zaczyna.
„Całe miasto o tym mówi” to szalenie przyjemna lektura, przy której nie czuć upływu czasu. Byłam zaskoczona, jak bardzo dałam się wciągnąć w perypetie małej społeczności, która obecnie raczej nie miałaby prawa istnieć. Panujący tam klimat wydawał mi się nierealny. Fakt faktem, akcja książki rozpoczyna się w XIX wieku i ludzie wówczas byli nieco inni, ale mimo wszystko ciężko mi w to uwierzyć. W tę uprzejmość, uległość i ogromny optymizm. Pytanie, czy autorka zdecydowała się raczej pomijać negatywną stronę tej społeczności, czy ich naprawdę łączyły pozytywne relacje. Oczywiście to tylko fikcja, niemniej nie daje mi to spokoju. Czy przedstawione relacje sąsiedzkie były naturalnie przyjazne czy w zdecydowanej mierze udawane.
„Samo przetrwanie w dużej mierze zależało od relacji sąsiedzkich. Nieważne, czy kogoś lubiło się bardziej od innych. To byli sąsiedzi. A wspólnota Lordora stanowiła dość zwartą grupę, zwłaszcza, że każdy przybył tu z innego miejsca, i nawet Szwedzi pochodzili z różnych części Szwecji”
Bardzo dużym plusem są króciutkie rozdziały, które dodatkowo traktują o różnych wątkach. Raz pojawiają się listy, które piszą między sobą bohaterowie, raz czytamy o sytuacji bieżącej, a za chwilę możemy znacząco cofnąć się w czasie. Według mnie taki zabieg niweluje nudę, nadając fabule tempa, ale przede wszystkim lekkości. Ucieszą się więc na pewno wszyscy ci, którzy mają alergię na długie rozdziały i nudne opisy. Książka naprawdę czyta się sama.
A co mogę powiedzieć o bohaterach i stronie emocjonalnej? Bohaterowie są wykreowani dość wyraziście. Można się z nimi utożsamić i polubić. Autorka bardzo dobrze poradziła sobie również na płaszczyźnie emocjonalnej. Każdy z bohaterów miał swój sposób bycia, wyróżniając się na tle innych, ale nie robił tego jakoś nachalnie. Będąc już na 60-ej stronie czułam, iż chętnie zamieszkałabym z tymi ludźmi, a gdzie tam do końca książki?!
Warto również wspomnieć o samym wydaniu, które nie rozlatuje się w dłoni, ma odpowiednią czcionkę i przyjemną okładkę. Tak, wiem, okładka powinna być mało istotna, ale nie oszukujmy się, wiele osób na nią zerka i na jej podstawie podejmuje decyzję. Okładka tej książki sprawia wrażenie, jakby jej zawartość lada moment miała ożyć. W pewien sposób pobudza wyobraźnię. Jest przyjemna dla oka.
Czy polecam? Jak najbardziej! Zwłaszcza osobom, które jeszcze nie miały styczności z twórczością Fannie Flagg. Ta książka w ciekawy sposób opowiada o ewolucji małej społeczności, wciąga, ale również daje do myślenia. Zacznij czytać, a z pewnością przepadniesz jak ja.
Masz ochotę na coś lekkiego, wciągającego i przyjemnego zarazem? Mam dla Ciebie propozycję nie do odrzucenia! „Całe miasto o tym mówi” Fanne Flagg to opowieść na swój sposób niezwykła. Nie znajdziesz w niej zagadek ani wielkich podróży, niemniej jej urzekający klimat sprawi, że nawet nie zauważysz, kiedy znajdziesz się na ostatniej stronie.
Historia z początku skupia się...
2017-12-23
2018-01-11
2020-09-02
Mahatma Gandhi kojarzy mi się z życiowymi mądrościami. Z dziadkiem, który kiedy coś powie, to trafia w samo sedno. Ale dla mnie mądrość to nie tylko pojmowanie czegoś, czego przeciętny człowiek nie pojmuje – np. fizyka kwantowa. Mądrość to także dostrzeganie wielu rzeczy, nad którymi wielu nie potrafi lub nie chce się pochylić. To także wskazanie właściwej drogi, udzielanie trafnych rad. Objawia się ona każdego dnia: trzeba wiedzieć, kiedy milczeć, kiedy słuchać, a kiedy się wycofać lub wybczyć. Bo tak naprawdę nie trzeba ukończyć żadnej szkoły, aby być mądrym. Ale wróćmy do Gandhiego.
Mahatma Gandhi urodził się 2-go października 1869 w Porbandarze i zmarł 30-go stycznia 1948 w New Delhi. Był jednym z twórców współczesnej państwowości indyjskiej. Niestrudzenie propagował pacyfizm jako środek walki politycznej.
Słów kilka o kwestiach technicznych:
Warto zacząć od „lekcji” w spisie treści, które jasno i wyraźnie pokazują, czego można się spodziewać. A zatem, w kolejności: wykorzystaj gniew, aby czynić dobro; nie bój się mówić głośno o ważnych sprawach; doceń samotność; znaj swoją wartość; kłamstwa zaśmiecają życie; marnotrawstwo to przemoc; rodzicielstwo bez przemocy; pokora to siła; pięć filarów biernego oporu; zostaniesz poddany próbom; lekcje na dzisiejsze czasy.
Słów kilka o moich wrażeniach:
„Dar gniewu” to książka autorstwa jego wnuka, Aruna Gandhiego. Opowieść bardzo osobista i szalenie mądra. Jeśli musiałam przestać czytać, byłam wręcz smutna. Zafascynowały mnie przede wszystkim anegdotki, które dla autora były naukami. Gandhi był kimś, kogo bardzo chętnie chciałabym mieć blisko siebie. Z obszernej relacji wynika, że nie rzucał słów na wiatr i potrafił nauczać w sposób niezwykle inteligentny, dający do myślenia. O czym mówię? Potrafił poprosić kogoś o coś, co początkowo nie miało żadnego sensu. Dopiero po fakcie ujawniał, co chciał wskórać. Dla mnie tacy ludzie są wyjątkowi i ciężko ich spotkać.
Mało tego, anegdotki i dla czytelnika są lekcjami, jeśli tylko chce je odrobić. Wiele prostych kwestii daje do myślenia. Jeśli mam być szczera, książka ta rozpoczęła we mnie pewną przemianę wewnętrzną. Utwierdziła mnie również w wielu kwestiach, które i Gandhiemu były bliskie. Magia? Być może. Będę jednak polecać tę perełkę każdemu, kogo spotkam. Tak, właśnie tym jest dla mnie ta powieść.
Bezpośredniość i styl autora jest przyjazny. Ma się wrażenie, jakby siedział tuż obok i opowiadał, ot tak. Próżno szukać nudnych fragmentów, bo wszystko jest na swój sposób ciekawe. Zwłaszcza, iż autor podzielił się kawałkiem swojego życia. Opisał nie tylko dziadka, ale i swoją przemianę. Jeśli nie skłamał, mocno gratuluję i podziwiam. Jestem też pewna, że żyje mu się przez to łatwiej… i wcale nie mam na myśli pieniędzy.
Słów kilka o minusach:
Za krótko. Mogłabym czytać bez końca o lekcjach, jakie Arun odebrał. Najlepiej po jednej tuż przed snem, by móc o niej pomyśleć i uszczknąć coś dla siebie. Często słyszymy jakieś mądre słowa, ale zupełnie inaczej jest móc „ujrzeć” je w praktyce. Gandhi to postać, którą każdy powinien móc poznać. Najlepiej prywatnie. Jestem wręcz ciekawa, czego i mnie mógłby nauczyć. Choć… poniekąd właśnie to robi. Znalazłam wiele ważnych fragmentów, ale jeden przykuł moją uwagę szczególnie. Wiele o nim myślałam i postanowiłam wcielić w życie. Działa.
Słów kilka na koniec:
Jeśli tylko da się książce szansę, może w mniejszym lub większym stopniu wpłynąć na czytelnika. Przekazuje wiele cennych rad, ale również ukazuje Gandhiego jako zwykłego śmiertelnika. Niby nie miał wiele, a potrafił wpływać na miliony osób. I w tym dopatrywałabym się jego fenomenu. W jego mądrości, która zaskakiwała i przyciągała.
Na okładce pojawia się bardzo ciekawe pytanie: „Gandhi był ikoną, ale czego by nas nauczył, gdyby żył dziś?”. Mocno się nad tym zastanawiam. Żył w ciężkich czasach, ale teraz jest jeszcze trudniej. Jaką więc miałby radę? Bo na pewno by się nie poddał.
Polecam, polecam, polecam!
Mahatma Gandhi kojarzy mi się z życiowymi mądrościami. Z dziadkiem, który kiedy coś powie, to trafia w samo sedno. Ale dla mnie mądrość to nie tylko pojmowanie czegoś, czego przeciętny człowiek nie pojmuje – np. fizyka kwantowa. Mądrość to także dostrzeganie wielu rzeczy, nad którymi wielu nie potrafi lub nie chce się pochylić. To także wskazanie właściwej drogi, udzielanie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-05-14
2014
2015-07-24
2023-09-21
2019-12-26
Odważ się przeczytać coś, co Salma musiała przeżyć…
Małżeństwo w Islamie to temat niesamowicie trudny. Kobieta sprowadzana jest do roli niewolnicy, podczas gdy mężczyzna jest panem i władcą. Dla nas jest to nie do pomyślenia, a dla młodziutkich dziewcząt jest to niekiedy spełnienie marzeń. Szok następuje dopiero wtedy, gdy opuszczają rodzinny dom. Dopiero wtedy uświadamiają sobie, jak okrutne czeka je życie. A co w sytuacji, gdy młodziutka żona jest naprawdę młoda, bo ma 13 lat albo nawet mniej? „Jestem nieletnią żoną” Laili Shukri to jedna z wielu historii, które mają miejsce każdego dnia.
Salma ma 12 lat, czwórkę rodzeństwa, bardzo dobre oceny w szkole i wielkie marzenie. Jednak nie jest jej łatwo. Jej rodzice nie są bogaci, a wszystko kręci się wokół jej małego braciszka, Hashima. Jako męski potomek, stawiany jest na pierwszym miejscu. Podczas gdy jego siostry muszą pomagać i bardzo się pilnować, on może niemal wszystko. Ale to Salma jest tu główną bohaterką. W wieku 13 lat wychodzi za mąż za mężczyznę starszego od niej o 15 lat. Dziewczyna wkracza do piekła.
To straszne uczucie, kiedy treść pochłania bez pamięci, a po chwili przychodzi ta świadomość, że to nie fikcja, a niewola w każdym możliwym odcieniu. Zupełnie nie wiem, jak zabrać się do tej recenzji. Jestem przerażona. Przerażona tym bardziej, że śluby nieletnich dziewczynek odbywają się średnio co 2 sekundy. Czy Wy to rozumiecie?! CO 2 SEKUNDY!!! I żeby było ciekawiej, mało kto się tym tak naprawdę przejmuje. Takie związki często są jedynym wyjściem dla biednych rodzin, za które otrzymują one niekiedy naprawdę sowite wynagrodzenie – bo tak to trzeba nazwać. Ale wróćmy do Salmy!
Jej historia bardzo chwyciła mnie za serce. Jej, jak i wiele podobnych, o których wspomina autorka (pojawiają się króciutkie wzmianki o innych nieletnich, jak i garść statystyk oraz faktów). Do tej pory nie mogę sobie poukładać w głowie, jak do tego doszło i jak odwróciła się od niej rodzina. To wręcz nie do opisania! Gdyby to miała być okrutna, ale zmyślona historia, w porządku. Ale nie jest. To, co przeszła Salma… jak zdeptano jej marzenia… naprawdę nie wiem, co mogę lub co powinnam napisać.
Książka przybliża obyczaje weselne, ale sporo mówi również o uchodźcach z Syrii. W sposób okrutnie wciągający opowiada, jak może wyglądać wydanie córki za mąż. W akcję wplecione zostały również króciutkie wypowiedzi innych stłamszonych nieletnich żon, które postanowiły zawalczyć o siebie. Co ciekawe, wszystkie historie zdają się mieć identyczne początki – mam na myśli tradycyjną ścieżkę. Bo ta druga, to po prostu kupno żony jak na targowisku. Nie ma rozmów między rodzinami jak i obdarowania rodziny swej żony. Żona zostaje wybrana spośród wielu innych.
„Facebook spotkał się z ostrą krytyką po tym, kiedy platformę wykorzystano do licytacji dziecięcej panny młodej (…) Najwyższą cenę zaoferował zamożny biznesmen – ojciec otrzymał za swoją córkę pięćset krów, trzy luksusowe samochody i dziesięć tysięcy dolarów w gotówce”.
I jeszcze te całe zabójstwa honorowe, które zamiast zdarzać się coraz rzadziej, mają miejsce coraz częściej. I często tylko przez domysły! Wyobrażacie sobie, że ojciec zabije Wam siostrę, bo ośmieliła się mieć telefon komórkowy albo wróciła późno do domu? A wyobrażacie sobie, że Wy – mając 6 lat – jeszcze to poprzecie, bo tak przecież należało?! SZALEŃSTWO!
Polecam wszystkim, niezależnie od płci, wyznania czy upodobań literackich. To jedna z tych książek, które przeczytać powinien każdy dojrzały czytelnik! Jest brutalna, bo taka być musi, by dać do myślenia i przekazać, jak poważny jest problem. To trochę jak z lekcją historii. Gdy mówi się o ofiarach wojny, człowieka średnio to rusza. Ale gdy ofiary zyskują imiona… wtedy ich tragedie zostają z nami na długo. Dokładnie tak samo jest w przypadku Salmy. Jej młodziutkie ciało nie było gotowe na to, co zmuszona była przeżywać. Tak samo psychika. A Wy? Gotowi jesteście poznać jej opowieść?
Zapraszam również do przeczytania innych recenzji... https://naszerecenzje.wordpress.com/
Odważ się przeczytać coś, co Salma musiała przeżyć…
Małżeństwo w Islamie to temat niesamowicie trudny. Kobieta sprowadzana jest do roli niewolnicy, podczas gdy mężczyzna jest panem i władcą. Dla nas jest to nie do pomyślenia, a dla młodziutkich dziewcząt jest to niekiedy spełnienie marzeń. Szok następuje dopiero wtedy, gdy opuszczają rodzinny dom. Dopiero wtedy uświadamiają...
„W roku 1939 grupa ludzi zwanych Niemcami przybyła do kraju zwanego Polską i przejęła władzę nad miastem o nazwie Kraków, w którym mieszkała Anna. Krótko potem Niemcy zorganizowali operację określoną mianem Sonderaktion Krakau, wymierzoną w miejscowych intelektualistów i wykładowców akademickich, do których zaliczał się ojciec Anny.”
Ten cytat to idealny fragment na początek recenzji. Krótko, zwięźle, ale przede wszystkim na temat.
„Anna i Pan Jaskółka” to książka Gavriela Savita, która rozpoczyna się rankiem 6 listopada 1939 roku. Anna Łania, tytułowa siedmiolatka, tuż po godzinie jedenastej zostaje pod opieką przyjaciela swego ojca – Herr Doktora Fuchsmanna. Dziewczynka jest pewna, że ojciec pójdzie na wykład prezentujący niemiecki punkt widzenia na sprawy nauki i szkolnictwa wyższego, a później wróci do domu. Ale tak się nie stało.
„Na ulicach były mundury, krzyczący ludzie, psy, strach, czasem wystrzały, a kiedy ktoś uwielbia mówić, w końcu jego córka usłyszy słowo >>wojna<<, wypowiedziane ukradkiem, ale na głos. >>Wojna<< brzmi ciężko w każdym języku.”
Wojna to okropność i kiedy już nadejdzie, ludzie często zmieniają się nie do poznania. Większość, by przetrwać, zagarnia wszystko dla siebie, ale są też tacy, którzy narażają życie, by pomagać, ale i walczyć. A co w takim świecie ma robić mała dziewczynka, której ojciec nie wraca? Pierwszą noc Anna spędziła pod ladą w aptece Herr Doktora Fuchsmanna, trzęsąc się z zimna, bez żadnego przykrycia, przepełniona strachem. Próbowała zrozumieć, co się właściwie dzieje. Była mocno zagubiona. I właśnie wtedy poznała Pana Jaskółkę. Ich pierwsze spotkanie było nietypowe i nie mam tu na myśli samych okoliczności. Tajemniczy mężczyzna, dobrze ubrany, zadał jej cztery pytania w różnych językach, przywołując jednocześnie jaskółkę. Był co najmniej zaintrygowany, gdy odpowiedziała na każde z nich… również w czterech różnych językach. Bo kto by nie był, prawda? W końcu Anna miała tylko 7 lat!
„To, co człowiek dobrze zna, nie trwa długo, to, do czego jest przyzwyczajony, nagle znika.”
Książka opowiada o czasach, kiedy nasz kraj był jednym z tych, które bardzo chętnie odwiedzała sama Śmierć. Przechadzała się po zatłoczonych miastach, pełnych przerażonych ludzkich oczu i bawiła się w chowanego z uciekinierami, którzy próbowali ukrywać się w lesie. A gdy jej się nudziło, opuszczała Polskę, by wrócić lada dzień. W miarę czytania zastanawiałam się, czy byłabym w stanie przetrwać choć jeden dzień. Wszędzie ludzie w mundurach, świszczące kule, czystki… nie wiadomo czy gorzej być w bombardowanym mieście, czy w lesie, w którym człowieka spotkać mógł jeszcze gorszy los. A główna bohaterka miała tylko 7 lat!
Gdybym nie musiała wstać na drugi dzień, na pewno skończyłabym czytać tę książkę za jednym zamachem. Miała w sobie coś, co bardzo ciężko uchwycić. Ta książka to przedstawienie okrutnej wojny, ale w sposób jakby delikatniejszy. Autor bez wdawania się w niesamowite szczegóły, potrafił oddać powagę sytuacji i zrobił to bardzo rzetelnie. Pan Jaskółka był pięknym dopełnieniem. Udzielał Annie cennych lekcji oraz zasad, które miały zwiększyć szanse na przetrwanie. Muszę przyznać, że jego rady miały ogromną wartość. Strasznie mi się podobało jak potrafił wytłumaczyć dziewczynce wiele rzeczy. Posługiwał się porównaniami, które stawały się dla niej logiczne i właściwe. Dla mnie również. Życzyłabym sobie, by moje dzieci uczył właśnie taki nauczyciel.
„Kiedy cię znajdą, znikasz na zawsze.”
O Annie nie chcę pisać zbyt wiele, ponieważ ciężko mi się do niej odnieść. Była nad wiek rozwinięta i to na pewno pomagało jej w przetrwaniu, ale jakoś bardziej moją uwagę przykuwał Pan Jaskółka, który był ogromną zagadką. To właśnie na nim skupiła się cała moja uwaga. Jego postawa, zachowanie, te wszystkie lekcje, których udzielał dorastającej dziewczynce… był skryty jak się tylko dało. Bardzo dbał o swoją prywatność i to mnie przyciągało. Miał w tym słuszność, bo na wojnie najlepiej być niewidocznym, ale nawet Gavriel Savit był oporny do zdrady jego sekretów. Nie dało się nie skupiać na mężczyźnie, który potrafił przywoływać ptaki. Był chodzącą zagadką.
Podczas wojny Śmierć mogła czaić się w każdym miejscu. Grała w grę znaną dziś jako „II wojna światowa” i szło jej aż za dobrze. Ale wojna to nie tylko liczba zgonów. To również daty, miejsca i wydarzenia. Autor nie omieszkał wpleść w powieść kilku takich informacji. Nie było tego dużo, bo wręcz symbolicznie, jednak walor edukacyjny został uchwycony. Dzięki temu zabiegowi wszystko nabrało dodatkowego realizmu. Gdy czyta się o wojnie, tak bez dat, ma się wrażenie, że to tylko powieść. Ale kiedy dostrzeże się lata, które każdy chciałby wymazać z podręczników do historii, człowiek dostaje jakby cios w potylicę. Bo przecież to działo się naprawdę i to wcale nie tak dawno!
„Anna Pan Jaskółka” to przepiękny debiut. Jeśli autor utrzyma poziom, myślę, że będzie jednym z moich ulubionych. Takim wartym uwagi, ale przede wszystkim polecanym. Dlatego dziękuję wydawnictwu Jaguar, że zdecydowało się wydać tę książkę w Polsce. Będę ją polecać, ale przede wszystkim czekać na kolejne. Dzięki niej spojrzałam na wojnę nieco inaczej. Głównych bohaterów można spokojnie policzyć na palcach jednej ręki, i być może również dzięki temu ta powieść jest tak odmienna. W głowie utkwił mi zwłaszcza jeden fragment, kiedy autor opisywał atak Hitlera na ZSRR (operacja Barbarossa). W – z pozoru prostym opisie – autor sprawił, że naprawdę poczułam, jakbym tego doświadczyła. Ten największy w historii atak militarny miał w sobie przerażającą potęgę. 3 miliony Niemców oraz żołnierzy pochodzących z państw sojuszniczych stało się żołnierzami samej Śmierci, która żądna była najlepszych efektów. Jak poradziła sobie z tym Anna?
Polecam tę książkę absolutnie wszystkim, a zwłaszcza tym, którzy się wahają. Jest okrutna, ale w inny sposób. Jedna z lepszych jakie przeczytałam w ciągu ostatnich paru lat. Mimo minimalistycznej okładki, warto mieć ją w domu i przeczytać sobie raz na jakiś czas. Tak dla przypomnienia. Bo to co było, znów może się powtórzyć.
Moja recenzja znajduje się również na https://naszerecenzje.wordpress.com/
„W roku 1939 grupa ludzi zwanych Niemcami przybyła do kraju zwanego Polską i przejęła władzę nad miastem o nazwie Kraków, w którym mieszkała Anna. Krótko potem Niemcy zorganizowali operację określoną mianem Sonderaktion Krakau, wymierzoną w miejscowych intelektualistów i wykładowców akademickich, do których zaliczał się ojciec Anny.”
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toTen cytat to idealny fragment na...