Święta Bożego Narodzenia to coś, co kojarzy się pozytywnie. Puszysty śnieg, kolorowe lampki, prezenty pod choinką, śmieszne sweterki, a także gorące potrawy na stole. To takie najważniejsze elementy, szczególnie w przestrzeni filmowej, która bardzo często ociera się o bajkę. Przestrzeń słowa pisanego bywa zupełnie inna.
Przykładem może być „Poświąteczne morderstwo” Ruperta Latimera. Choć na pierwszy rzut oka okładka sugeruje przytulne miejsce, tak pierwsze strony weryfikują wszystko.
Sir Willoughby Keene-Cotton to bardzo majętny człowiek, który cieszy się największą antypatią pod słońcem. Gdzie okiem nie rzucić, tam znajdzie się ktoś, kto chciałby skrócić jego pobyt wśród żywych lub wykorzystać. Mało tego, są tacy, którzy w ogóle się z tym nie kryją. Co na to sam zainteresowany? Zdaje się o wszystkim wiedzieć i niczym nie przejmować. Jednak święta Bożeno Narodzenia zmusiły go do zamieszkania wraz z rodziną, a zatem obcowania z osobami, które go znają i nie przepadają za nim. Tym razem Willie nie miał szczęścia. Te święta okazały się dla niego ostatnimi. Ale chwilkę… Kto mu „pomógł”? Do domu zjechało bardzo dużo ludzi. Jak odnaleźć sprawcę? A może było ich kilku?
To jedna z tych książek, w których morderstwa trzeba wypatrywać. Jest bowiem długi wstęp, a dopiero potem pojawia się przyszły denat, który dopiero po jakimś czasie zamyka oczy na wieczność. Tym samym ostrzegam osoby, które lubią akcję już od pierwszej strony; będziecie musieli poczekać. Jednocześnie zaznaczam, że oczekiwanie nie należy do najłatwiejszych. I to wina nie tyle stylu autora, co bohaterów, których charakteryzuje przede wszystkim wyniosłość i mnogość. Zasadzają się oni w myślach na przyszłego denata jak sępy, co jest w sumie nudne. To jest coś, co bardzo mnie bolało, bo ile można czytać, że ktoś chętnie by go zabił, bo to czy tamto… Po chwili pojawiał się ktoś inny i schemat się powtarzał. Ja rozumiem, że ktoś mógłby napomknąć, że pragnie czyjejś śmierci, ale na Boga, wszyscy? Owszem, utrudnia to szukanie sprawcy, ale mimo wszystko jest bardzo irytujące. Tym samym czułam pewnego rodzaju wstręt do bohaterów. W każdej rodzinie może pojawić się ktoś, kto irytuje resztę, ale nie wyobrażam sobie, żebym chodziła i fantazjowała, jak pozbawić go życia. Albo że robi to ktoś z moich bliskich. Tu już jest coś mocno nie tak z psychiką.
Pojawił się również motyw mało ogarniętego przełożonego i dość bystrych podwładnych – mam tu oczywiście na myśli służby prowadzące śledztwo. I choć na tej płaszczyźnie akcja przebiegała całkiem sprawnie, tak początkowo nie mogłam się nadziwić komunikacji, która wyglądała nienaturalnie. I mam tu na myśli dialogi wszystkich bohaterów, nie tylko mundurowych. Ale tutaj wyjaśnieniem jest czas pisania książki, gdyż po raz pierwszy opublikowana została w 1944 roku. Zrozumiałe zatem, że styl pisarski był wówczas nieco inny. Mało tego, akcja książki rozgrywa się w Anglii, a w tle jest II wojna światowa. Gdy połączyłam kropki, treść nagle stała się dla mnie zupełnie inna. Piszę o tym, bo jest wielu, takich jak ja, którym może to umknąć, a którzy niesłusznie mogą zacząć odbierać „Poświąteczne morderstwo” jako coś ciężkostrawnego czy niedopracowanego. Jeśli znajdzie się choć jedna osoba, która dzięki mojej opinii zwróci na to uwagę jeszcze przed rozpoczęciem czytania, i będzie to robiła z właściwym nastawieniem, to warto było o tym wspomnieć.
Z mojego punktu widzenia, książka ta wybrzmiewa bardzo nienaturalnie i mogłabym to podkreślać bez końca. Jest w niej tyle niedorzeczności jak na kryminał, że moja głowa wciąż nie potrafi tego ogarnąć. Jeśli kiedyś pisano w tak naiwny i sztuczny sposób, to śmiem twierdzić, że gdyby dane mi było żyć sto lat wcześniej, to czytanie z pewnością nie należałoby do moich ulubionych zajęć. Bo gdzie tu logika, kiedy ktoś przyznaje się do zbrodni, a śledczy bardzo kulturalnie zaprzecza, że to na pewno pomyłka. Albo wystarczy jedno zdanie, by ten sam śledczy ot tak patrzył na kogoś jako na niewinnego. No gdzie tu sens?
Ale mimo wielu absurdów „Poświąteczne morderstwo” na swój pokręcony sposób ma swój urok. Nie będę ukrywać, iż byłam ciekawa, jak to w końcu pożegnał się z życiem sławny wujaszek, bo były momenty, gdzie łapałam się za głowę; tyle było wariantów. I nie ukrywam też, że były momenty, kiedy czytało mi się naprawdę dobrze; głównie od połowy. Koniec końców oswoiłam się z piórem autora oraz nieporadnością kilku bohaterów. Ale czy chciałabym po raz drugi zanurzać się w takim świecie? Raczej nie. Uwielbiam kryminały, ale zdecydowanie nie tego typu. Niemniej polecam przeczytać, by zrozumieć, co dokładnie mam na myśli, ale przede wszystkim by zobaczyć, jak kiedyś pisano. To naprawdę ciekawe doświadczenie!
Święta Bożego Narodzenia to coś, co kojarzy się pozytywnie. Puszysty śnieg, kolorowe lampki, prezenty pod choinką, śmieszne sweterki, a także gorące potrawy na stole. To takie najważniejsze elementy, szczególnie w przestrzeni filmowej, która bardzo często ociera się o bajkę. Przestrzeń sło...
Rozwiń
Zwiń