Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Zakochałam się w tej książce.

Zakochałam się w tej historii, zakochałam się w sposobie, w jaki została opowiedziana (wielkie brawa dla tłumaczki!).

Zaczyna się dramatycznie i pięknie: młody pisarz, Julien, zasiada do biurka, by napisać list do swojej żony. Zmarłej żony - dodajmy. Jeden z trzydziestu trzech listów - obiecał jej. Nie widzi sensu w tej obietnicy. Jego ból jest zbyt wielki, a jego strata - niepowetowana.
Jednak, jakkolwiek banalnie to brzmi, życie toczy się dalej i świat upomina się o Juliana. W końcu ma dziecko, synka. W końcu są ludzie, którym na nim zależy. W końcu nie da się cofnąć czasu i wrócić do "tamtego maja".

"33 razy, mój kochany" to oczywiście książka o miłości. Ale też pięknie pokazuje proces wychodzenia w żałoby. I to, że jak wielka nie byłaby rozpacz - to życie zwycięża. A wszystko to z pięknym, zielonym Paryżem w tle.

Polecam, polecam, polecam!

Zakochałam się w tej książce.

Zakochałam się w tej historii, zakochałam się w sposobie, w jaki została opowiedziana (wielkie brawa dla tłumaczki!).

Zaczyna się dramatycznie i pięknie: młody pisarz, Julien, zasiada do biurka, by napisać list do swojej żony. Zmarłej żony - dodajmy. Jeden z trzydziestu trzech listów - obiecał jej. Nie widzi sensu w tej obietnicy. Jego ból...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Pierwsza scena: Wigilia, rok 1913. Katarzyna Jax - Rawecka szykuje się na wieczerzę u dziadków. Jednak bardziej niż czasu spędzonego z bliskimi, nie może doczekać się potajemnego spotkania z Igorem. Jednak gdy jej ojciec dowiaduje się o planach dziewczyny, zamyka ją w pokoju, mimo gwałtownych protestów samej zainteresowanej. Nie ma się co dziwić, że nie jest zachwycony. Polska szlachcianka i rosyjski porucznik w przededniu Wielkiej Wojny - to nie może się udać.

Już ten krótki opis wyraźnie pokazuje, czego można się po Wojnie i miłości spodziewać: wielkich uczuć i wielkiej historii. Ogromnym plusem powieści jest fakt, iż autorka z wykształcenia jest historyczką i politolożką. Jej znajomość rzeczy widać dosłownie w każdym akapicie, swobodnie pisze zarówno o polityce, jak i ówczesnej obyczajowości. Szczegółowo i ze znawstwem przedstawia wojenne losy rodziny Jax - Raweckich, kreśli dramatyczną sytuację braci, którzy walczą po przeciwnych stronach barykady. Skupiając się na rodzinie Igora - dopuszcza do głosu i drugą, rosyjską stronę.

W Wojnie i miłości bardzo sprawnie splata się fikcja i prawda, postaci historyczne zgodnie koegzystują z postaciami zmyślonymi, brutalne sceny przeplatają się z opisami uczuć, a widoki z pola bitwy kontrastują z uporządkowanym życiem w polskich dworkach.

Jolanta Maria Kaleta napisała powieść, jakie rzadko się dziś spotyka. Nagromadzenie wątków, postaci, wydarzeń, opisów - to wszystko sprawia, że przez ponad 700 stron ani przez chwilę nie wieje nudą.

Pierwsza scena: Wigilia, rok 1913. Katarzyna Jax - Rawecka szykuje się na wieczerzę u dziadków. Jednak bardziej niż czasu spędzonego z bliskimi, nie może doczekać się potajemnego spotkania z Igorem. Jednak gdy jej ojciec dowiaduje się o planach dziewczyny, zamyka ją w pokoju, mimo gwałtownych protestów samej zainteresowanej. Nie ma się co dziwić, że nie jest zachwycony....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Dawno, dawno temu czytałam pierwszy tom o siostrach Sucharskich, książka była świetna, ale kontynuacji się nie spodziewałam. A tu proszę! Jaka miła niespodzianka!
Jedyne, co łączy siostry Sucharskie to imię i nazwisko - tak, tak: ojciec nazwał je tak samo. Cała reszta zaś to różnice charakterów i poglądów, pozornie nie do pogodzenia. Chociaż może nie. Wszystkie mają zadziwiającą zdolność do pakowania się w kłopoty, łatwość w mijaniu się z prawdą i skłonność do stawiania na swoim. Nie potrafią słuchać, kłócą się, prawią sobie uszczypliwości... a jednocześnie jedna bez drugiej żyć nie potrafi, łączy je dziwna symbioza, która komuś z zewnątrz może wydawać się niezrozumiała.
Nie zapominajmy: książka Olgi Rudnickiej to nie tylko Natalie, na drugim planie mamy świetną intrygę kryminalną, całość zaś stanowi prawdziwą mieszankę wybuchową, którą warto poznać. Polecam! :)

Dawno, dawno temu czytałam pierwszy tom o siostrach Sucharskich, książka była świetna, ale kontynuacji się nie spodziewałam. A tu proszę! Jaka miła niespodzianka!
Jedyne, co łączy siostry Sucharskie to imię i nazwisko - tak, tak: ojciec nazwał je tak samo. Cała reszta zaś to różnice charakterów i poglądów, pozornie nie do pogodzenia. Chociaż może nie. Wszystkie mają...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Ostania noc w Twisted River, którą czytałam dwa lata temu, podobała mi się bardzo i od tej pory wypatrywałam kolejnej powieści Irvinga. I w końcu jest!

Nie powiem, lektura zajęła mi sporo czasu, nie tylko dlatego, że książka liczy sobie 515 stron. W tę powieść trzeba się po prostu wgryźć, przyzwyczaić do mnogości bohaterów, zapamiętać, kto jest kim, poukładać sobie w głowie wydarzenia chronologiczne, autor bowiem dość swobodnie miesza wydarzenia z życia głównego bohatera i narratora w jednej osobie, Billy'ego Abbotta.

Czytelnik ma okazję towarzyszyć mu przez siedemdziesiąt lat, chociaż najdokładniej opisana została młodość bohatera, kiedy to kształtowała się jego osobowość i miały miejsca wydarzenia, które naznaczyły go na resztę życia. Billy szybko odkrywa swoją inność, zauważa, że fascynują go zarówno mężczyźni, jak i kobiety. Na przełomie lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych, w małym miasteczku, jest to odkrycie o tyle kłopotliwe, że o ludziach pokroju Billy'ego nie mówi się głośno - co nie oznacza, że samo zjawisko nie istnieje.

Billy nie ma łatwego życia. Z jednej strony nie ma co liczyć na wsparcie matki, która skrępowana gorsetem drobnomieszczańskich konwenansów, nie dopuszcza do siebie prawdy o orientacji syna. Wiele zamieszania wprowadza ojczym i dziadek. Ten pierwszy reżyseruje spektakle kostiumowe, gdzie płeć odgrywanych postaci bywa ambiwalentna, zaś dziadek z upodobaniem gra kobiece role, wkładając przy tym kobiece ciuszki.

Z drugiej strony Billy jest rozdarty między pociągiem do panny Frost, dużo starszej od niego bibliotekarki, a Kittredgem, "samcem alfa". Dzięki pannie Frost młodzieniec poznaje wiele ważnych książek. To niepozorna bibliotekarka i lektury wskażą mu, że należy walczyć o siebie, chociażby nie podobało się to ludziom takim jak Kittredge. I nie ukrywam, iż jest to jeden z moich ulubionych wątków, bowiem, a co!, wierzę, że literatura może dostarczać nie tylko przyjemności, lecz także kształtować charaktery i postawy.

Billy Abbott szybko odkrywa także, że samo czytanie książek to za mało. On chce je tworzyć. Niespodziewanie sam dla siebie staje się inspiracją i obiektem godnym opisania. Dzięki temu czytelnik ma szansę obserwować kształtowanie się Abbotta jako autora właśnie, lecz także obserwować rozwój środowiska gejowsko - lesbijskiego, dopiero raczkującego.

Tak, jak to zostało zapowiedziane na okładce, Irving stawia pytania o to, czym jest normalność i czy warto za wszelką ceną do niej dążyć. Penetruje te zakątki ludzkiej duszy, w które nie każdy ma odwagę dotrzeć. I przede wszystkim kreśli cudowny portret człowieka dojrzewającego, poszukującego, stawiającego pytania.

Trzynasta powieść Irvinga zachwyca: świetnymi bohaterami, świetną fabułą, świetnym pomysłem. I mimo iż do najłatwiejszych nie należy, warto poświęcić jej czas i wysiłek: satysfakcja (ogromna!) z lektury gwarantowana!

Ostania noc w Twisted River, którą czytałam dwa lata temu, podobała mi się bardzo i od tej pory wypatrywałam kolejnej powieści Irvinga. I w końcu jest!

Nie powiem, lektura zajęła mi sporo czasu, nie tylko dlatego, że książka liczy sobie 515 stron. W tę powieść trzeba się po prostu wgryźć, przyzwyczaić do mnogości bohaterów, zapamiętać, kto jest kim, poukładać sobie w...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Oj, popłynęła autorka tej książki, popłynęła... Wątek zaginionej pisarki, wątek nieudanego małżeństwa, wątek trudnych relacji matka - córka i to razy dwa, wątek machlojek w małym miasteczku, wreszcie: wątek-o-którym-nie-mogę-napisać-żeby-nie-popsuć-niespodzianki. A to nie koniec! Tematyka "Rzeki zimna" jest przebogata, połączyć to wszystko w spójną całość - karkołomne. A jednak można! Najnowszą powieść Magdaleny Kawki czyta się rewelacyjnie, a mnogość sytuacji i bohaterów tylko tę lekturę uprzyjemnia, nie ma bowiem szans na to, żeby się znudzić.

Zawsze fascynowała mnie tematyka zaginięć. Jak to? Wyszedł z domu i nie wrócił? To co się z nim stało? Jak to zniknął? Tak bez dokumentów, ubrań na zmianę, z dnia na dzień, z godziny na godzinę? Z tymi pytaniami musi zmierzyć się Tamara, młoda kobieta mieszkająca w Paryżu, która otrzymuje wiadomość, że w Grzmotach, malutkiej mieścinie, zniknęła jej matka. Zostawiła wszystko: komórkę, dokumenty, głodnego kota. Co się z nią stało? Tamara próbuje rozwikłać tę zagadkę i szybko wpada na trop skandalicznego procederu, w który zamieszane są osoby, których nigdy by o to nie podejrzewała.

Motyw amatorskich śledztw pojawia się w literaturze dość często i ja osobiście bardzo go lubię. Może dlatego, że sama należę do osób raczej strachliwych i nigdy w życiu bym się takiego działania nie podjęła? Tamara jest wybitnie nieostrożna, lekceważy znaki ostrzegawcze, które dostaje i tylko cudem udaje jej się uniknąć tragedii.

Tamara zjawia się w Grzmotach, gdzie wszyscy wszystkich znają i gdzie atmosfera jest aż duszna od plotek i wzajemnych podejrzeń. Jednocześnie sporo czasu spędza w domu, gdzie szczelnie zamyka okna i zaciąga rolety, gdyż ktoś urządza sobie spacery pod jej oknem. A w okolicy podobno straszy duch myśliwego... Niesamowity klimat!

W pierwszej chwili myślałam, że "Rzeka zimna" to powieść kryminalna, mam jednak wrażenie, że wątków społeczno - obyczajowych jest w niej znacznie więcej, co akurat przemawia na korzyść. Autorka nie kreuje sielskiej atmosfery prowincji, lecz wprowadzając np. postać Agaty, sąsiadki Tamary, pokazuje zaściankowy sposób, w jaki myślą mieszkańcy Grzmot. Przerażające, tym bardziej, że poczciwa Agata w dobrej wierze ogromnie krzywdzi swoją córkę. A przecież nie jest złą osobą! Tam po prostu wszyscy myślą podobnie! A jeśli już przy bohaterach drugoplanowych jesteśmy, to dużym plusem jest to, że każdy z nich jest "jakiś", nie zlewają się oni w jedną szarą masę.

Jedyne, czego do końca nie rozumiem, to sam tytuł powieści. Okej, zakończenie (bardzo dobre zakończenie!) w jakiś sposób go wyjaśnia, ale jakby... nie do końca. Biorąc pod uwagę całość, jest to jednak zupełnie nieistotny szczegół :)

Oj, popłynęła autorka tej książki, popłynęła... Wątek zaginionej pisarki, wątek nieudanego małżeństwa, wątek trudnych relacji matka - córka i to razy dwa, wątek machlojek w małym miasteczku, wreszcie: wątek-o-którym-nie-mogę-napisać-żeby-nie-popsuć-niespodzianki. A to nie koniec! Tematyka "Rzeki zimna" jest przebogata, połączyć to wszystko w spójną całość - karkołomne. A...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Okno z widokiem" to książka idealna na chandrę. Należy ona bowiem do gatunku tych lżejszych, ale lżejszych w dobrym znaczeniu tego słowa. Zapewnia bowiem bardzo przyjemną rozrywkę na kilka godzin, a przy tym ma to "coś", co mnie ogromnie urzekło i przez co mogę ją z czystym sumieniem polecić.

Opisana historia zaczyna się od ogromnej fascynacji głównej bohaterki, Róży, diabłem. Na "spotkania" z diabłem chadza jej babcia, co ogromnie małą Różę intryguje. A gdzie najczęściej można diabła spotkać? No tak: na rozstaju dróg. A że na rozstaju dróg jest też kapliczka, Róża zaprzyjaźnia się ze św. Antonim, z którym ubija różne ciemne interesy. Okazuje się jednak, że Antoni jest w niebezpieczeństwie: zły inwestor chce zająć tereny przy rozstajnych drogach i wybudować tam jakieś hale, niszcząc tym samym piękny krajobraz. Róża stanowczo się temu sprzeciwia, wciągając w całą akcję profesora i studentów archeologii. Ma bowiem zamiar udowodnić, że jest to teren cenny ze względu na swoją historię i nie można tam nic zmieniać.

Sama historia jest dość prosta, nie ma tu nagłych zwrotów akcji ani łzawych dramatów. Ogromnie podobały mi się jednak w tej powieści dialogi, które uważam za jej najmocniejszą stroną. Uważam, że trudno jest zapisać rozmowę tak, aby nie brzmiała ona sztucznie, używając przy tym naprawdę ładnej polszczyzny. Autorce ta sztuka się udała: dialogi Róży z profesorem oraz Róży i proboszcza to prawdziwy majstersztyk. Ponadto bardzo dobrze udało się oddać autorce klimat niewielkiej miejscowości: Malownicze w tej powieści naprawdę jest malownicze i aż ma się ochotę tam pojechać... na trochę, na napoleonki do "Piątego Koła" :)

I koniecznie muszę dodać jeszcze jedną rzecz! To, co jeszcze spodobało mi się w "Okno z widokiem" to Róża: kobieta z pasją, zasadami i głową na karku. A o takie bohaterki we współczesnej tzw. "babskiej" prozie wcale nie jest tak łatwo :)

"Okno z widokiem" to książka idealna na chandrę. Należy ona bowiem do gatunku tych lżejszych, ale lżejszych w dobrym znaczeniu tego słowa. Zapewnia bowiem bardzo przyjemną rozrywkę na kilka godzin, a przy tym ma to "coś", co mnie ogromnie urzekło i przez co mogę ją z czystym sumieniem polecić.

Opisana historia zaczyna się od ogromnej fascynacji głównej bohaterki, Róży,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Pracowaliście kiedyś w wydawnictwie? Albo inaczej: chcielibyście pracować w wydawnictwie? Bo ja tak! To znaczy: tak, chciałabym pracować w wydawnictwie, chociażby dlatego, żeby mieć dostęp do nowych książek, pracować z tekstem, czytać pozycje nadesłane przez debiutantów... ach :)

Bohaterowie Agnieszki Krawczyk mają to szczęście. Jednak ich miejsce pracy jest dość nietypowe. Przede wszystkim wyznaje się tam zasadę, że wydawać należy dużo i szybko, z czego wynikają komiczne sytuacje np. książka, która jest gotowa do wydruku, zapisana została w całości jako jedno długie zdanie. Albo też prezes chce wydać "dobrze rokującego autora", którego powieść to kompletna chała. Ale nic to, tu do akcji wkraczają dzieli redaktorzy: Mareczek, Adela, Mizera i Marta.

Autorowi powieść nie wyszła? Poprawi się, a właściwie napisze od nowa, żaden problem! Jest konkurs literacki, w którym można wygrać pieniądze i wycieczkę? Redaktorzy na poczekaniu tworzą team zwany Lady Zgagą i obmyślają fabułę kryminału. Brakuje pomysłów? A czemu by nie przebrać jednego z nich za wielką czerwoną mysz i ustawić pod bankiem? Inspiracja jak się patrzy! Mało tego: autor książki-chały-która-ma-być-bestsellerem zaginął? Pragnie zmienić płeć? Paraduje w damskich ciuszkach? Tym śmieszniej!

"Morderstwo niedoskonałe" to świetna powieść na smutki małe i duże. I baaardzo przypomina mi klimatem książki Joanny Chmielewskiej, to ten sam typ dowcipu! Jeśli lubicie zabawnych, nieco "ciapowatych" bohaterów (Mareczek) - polecam! Jeśli wolicie wiecznie roztargnionych intelektualistów (Mizera) - polecam! A szczególnie polecam Adelę w dziwacznych swetrach, która w roli detektywa - amatora spisuje się świetnie :)

W notce o autorce można przeczytać: Pisze wyłącznie zabawne książki, które mają przynieść czytelnikowi uśmiech i chwilę odpoczynku. Trzymam kciuki za tą misję!

Pracowaliście kiedyś w wydawnictwie? Albo inaczej: chcielibyście pracować w wydawnictwie? Bo ja tak! To znaczy: tak, chciałabym pracować w wydawnictwie, chociażby dlatego, żeby mieć dostęp do nowych książek, pracować z tekstem, czytać pozycje nadesłane przez debiutantów... ach :)

Bohaterowie Agnieszki Krawczyk mają to szczęście. Jednak ich miejsce pracy jest dość...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Na podstawie "Lustra czasu" można by stworzyć kilka odcinków telenoweli - tak pomyślałam sobie czytając książkę o pięknej, czarno-białej okładce. Zaraz jednak odrzuciłam tę myśl: nie, nie można, mimo że książka obfituje w dramatyczne historie rodzinne, mocne uczucia i tajemnice sprzed lat, które zmieniają życie bohaterów. Więc w sumie można, aleee... Anna Piega nie napisała książki sentymentalnej i płytkiej, co przy takiej fabule wydaje się wręcz nieprawdopodobne.

Daria Sulima ma 28 lat i jest piosenkarką. Gdy staje na scenie, publiczność zamiera. Jednak sukces artystyczny dziewczyna przypłaciła zerwaniem stosunków z ojcem, który stanowczo sprzeciwił się temu, aby jego córka porzuciła studia medyczne i profesjonalnie zajęła się muzyką. Daria jednak się uparła, chociaż sprzeciwu ojca nie rozumiała. I właśnie odpowiedź na pytanie, dlaczego Krzysztof Sulima zaprotestował, stanowi kanwę tej opowieści. Oczywiście nie mogę jej opowiedzieć, gdyż potencjalnym czytelnikom zabrałabym całą przyjemność lektury, ale zapewniam, że motywy postępowania Krzysztofa Sulimy warto poznać.

Co mogę napisać to na pewno to, że sposób narracji przypominał mi czytane dawno temu książki Krystyny Siesickiej. Zbieżny wydaje mi się sposób, w jaki autorka pisze o emocjach i myślach bohaterów oraz sami bohaterowie, którzy mają czas na analizę tego, co w ich wnętrzu.

Podoba mi się również to, że bohaterowie "Lustra czasu" to idealiści, kierujący się w życiu jasnymi zasadami, chociaż ich wybory nie zawsze są proste i oczywiste. Zaraz na początku książki można znaleźć takie zdanie:

Dla mnie człowiek ma talent, a nie potencjał. Jak tworzy, to konkretnie - obraz, muzykę, film. A nie projekt. Przecież projekt to tylko plan. Co z realizacją? Projekty tworzą w swoich pracowniach architekci, ale zbudowany dom już projektem nie jest. Kiedyś artyści mieli osobowość, ba, czasem nawet charyzmę. Dziś muszą mieć wizerunek o pomysł na siebie. Jak nie mają, to nie mogą zaistnieć.

I bohaterowie tej książki są właśnie tacy: silni i bezkompromisowi, a do tego uparci. Rodzinie Sulimów przyjdzie się zmierzyć z wydarzeniami sprzed lat jednak to, co teoretycznie powinno ich powalić, tylko ich wzmacnia. Daria, która na początku wydała mi się rozkapryszoną diwą (od razu powiem: jest to ciekawa bohaterka, ale nie z tych, które można polubić), wraz z rozwojem akcji dojrzewa, staje się mniej kategoryczna, przyznaje sobie i innym prawo do błędów. Właśnie dojrzewa, a nie tylko dorasta.

Jednocześnie jest to książka, która można stanowić sfabularyzowaną wersję hasła "Prawda nas wyzwoli", to powieść o odkrywaniu bolesnej prawdy właśnie i o tym, że nie da się od niej uciec.

Na podstawie "Lustra czasu" można by stworzyć kilka odcinków telenoweli - tak pomyślałam sobie czytając książkę o pięknej, czarno-białej okładce. Zaraz jednak odrzuciłam tę myśl: nie, nie można, mimo że książka obfituje w dramatyczne historie rodzinne, mocne uczucia i tajemnice sprzed lat, które zmieniają życie bohaterów. Więc w sumie można, aleee... Anna Piega nie napisała...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Do książek, które "stały się międzynarodowym bestsellerem przetłumaczonym na 17 języków" z założenie podchodzę nieufnie, gdyż najczęściej za szumnymi hasłami kryje się wielkie NIC. Nie zmienia to jednak faktu, że niektóre z nich z założenia również czytam, co by wiedzieć, czym zachwycił się świat (albo też która z książek miała najlepszą promocję i najwięcej pieniędzy przeznaczono na reklamę).

Za "Sekretną córką" na szczęście nie kryje się wielkie NIC i czytałam ją nawet nie tyle z przyjemnością, co ze wzruszeniem. Jest to bowiem opowieść o pragnieniu macierzyństwa, stracie dziecka, poszukiwaniu własnej tożsamości. Ale od początku.

1984 rok, Indie, kraj kontrastów, w którym wskaźniki urodzeń stają na głowie. Rodzice, a raczej ojcowie, chcą mieć synów, gdyż wiadomo, że z dziewczynek jest niewielki pożytek, a gdy dorosną, trzeba kombinować, jak uzbierać dla nich posag. Dlatego też bardziej pożądani są synowie. Kavita nie miała szczęścia: pierwszy poród zakończył się wydaniem na świat dziewczynki, którą jej zabrano i kobieta nigdy nie dowiedziała się, co stało się z dzieckiem. Przy drugiej ciąży była bardziej ostrożna: chociaż znów urodziła córeczkę, oddała ją do sierocińca, czego przez resztę życie nie mogła sobie wybaczyć i co ją prześladowało, lecz przynajmniej wiedziała, że dziecko żyje.

W tym samym czasie, a Ameryce, młoda lekarka Somer traci kolejne ciąże, w końcu słyszy diagnozę, która brzmi dla niej jak wyrok: nie będzie mogła mieć dzieci. Po fali rozpaczy zaczyna myśleć o adopcji. Jako iż jej mąż pochodzi z Bombaju, adoptują indyjską dziewczynkę, Ashę. I tylko pozornie mogłoby się wydawać, że wszyscy są zadowoleni: Kavita ocaliła dziecko od śmierci, Somer dostaje upragnionego bobasa, a "bobas" dostaje kochających rodziców, którzy mogą mu zapewnić przyszłość. Jest jednak zupełnie inaczej: Somer ma poczucie, że nie sprawdza się jako matka, nie czuje, że dziecko jest "jej", szybko okazuje się, że nie potrafi znaleźć wspólnego języka z dorastającą córką. Asha tymczasem dostrzega, że jest inna. Nikt nie ukrywa przed nią, że jest adoptowana, ale ciągnie ją do Indii i gdy tylko nadarza się szansa, by tam pojechać na staż dziennikarski, natychmiast korzysta z okazji, co Somer odczytuje jako zdradę i atak wymierzony w siebie. Kavita tymczasem, której za trzecim razem udaje się urodzić synka, zauważa, że syn nie jest spełnieniem jej ambicji, tęskni za córką, odwiedza nawet sierociniec, w którym zostawiła dziecko... A Asha w tym samym sierocińcu, dowiaduje się, kim byli jej rodzice...

Ogromnie się cieszę, że autorka nie poszła w kierunku melodramatu i nie doprowadziła do "spotkania po latach", gdzie matka i córka padają sobie w ramiona i spowiadają z lat rozłąki. Cieszę się również, że nie stało się tak, iż Asha po spotkaniu z indyjską rodziną ze strony ojca przywdziewa sari i rezygnuje ze swojego życia w Ameryce. Autorka ustrzegła się w tej książce wielu łatwych, lecz irytujących rozwiązań i naprawdę chwała jej za to. I tym samym napisała naprawdę dobrą powieść o uczuciach, jakie nierozerwalnym łańcuchem łączą kobiety z różnych kultur, kolejny raz udowadniając, że może i różni nas kolor skóry czy religia, ale w środku wszyscy jesteśmy tacy sami.

A, i plus za słowniczek na końcu książki oraz to, że tłumacz pozostawił w tekście kilka indyjskich słów. Bardzo dobrze wpływa to na styl i klimat książki.

Polecam, warto!

Do książek, które "stały się międzynarodowym bestsellerem przetłumaczonym na 17 języków" z założenie podchodzę nieufnie, gdyż najczęściej za szumnymi hasłami kryje się wielkie NIC. Nie zmienia to jednak faktu, że niektóre z nich z założenia również czytam, co by wiedzieć, czym zachwycił się świat (albo też która z książek miała najlepszą promocję i najwięcej pieniędzy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Podejrzewam, że gdyby "Tabu" było nie książką, lecz filmem, nie obejrzałabym go do końca, stwierdzając, że jest zbyt obrzydliwy... Książka natomiast zupełnie mi się taka nie wydała, przeciwnie: jak na prawdziwy kryminał przystało, trzymała w napięciu od początku do końca.

Reilly Steel jest jednym z lepszych śledczych sądowych, praca w laboratorium z materiałem dowodowym pobranym w miejscu zbrodni to jej żywioł. Robi karierę w Ameryce, jednak wydarzenia rozgrywają się w sennym Dublinie, gdzie panna Steel reformuje tamtejsze laboratorium kryminalistyczne. A okazuje się to prawdziwą pracą u podstaw, głównie dlatego, że jego pracownicy zupełnie nie są na zmiany przygotowani (ni w ząb np. nie rozumieją metod pracy Reilly, która na miejscu zbrodni, zamiast rzetelnie pracować, staje, zamyka oczy i odprawia czary-mary).

Reilly szybko przekonuje się, że jej praca w Dublinie będzie o wiele bardziej emocjonująca, niż się początkowo spodziewała, a to za sprawą serii zabójstw. W pierwszej chwili wydaje się, że nie ma między nimi powiązania, ale po wnikliwych badaniach okazuje się, że prawdopodobnie wszystkie makabryczne akty są dziełem jednego szaleńca.

I tutaj właśnie miałam okazję przekonać się, że o wiele bardziej jestem odporna na słowa, niż obrazy. Mordy, które opisuje Casey Hill* są wyjątkowo obrzydliwe, zabójca ma bowiem jeden zamysł: zmusza swoje ofiary do przełamania tabu, za każdym razem innego. I tak, pierwsza znaleziona martwa para to rodzeństwo, które chwilę przed śmiercią odbyło stosunek... a dalej jest coraz bardziej makabrycznie. Oprócz właśnie łamania tabu, zbrodnie mają jeszcze jeden wspólny mianownik: są mocno inspirowane nauką Freuda, co dodaje tej powieści smaku.

Autorzy stosują dość ciekawy zabieg: w pewnym momencie wiadomo już kto zabił, wiadomo też dlaczego, chodzi tylko o to, żeby tego kogoś złapać. Okazuje się także, że wszystkie makabryczne zbrodnie mają związek z pewną historią z przeszłości Reilly, dlatego też nie może ona też taktować całej sprawy rutynowo, bez emocji.

"Tabu" jest mocną książką, lecz tak, jak już podkreślałam: można po nią śmiało sięgać, gdyż, jakby nie patrzeć, nagromadzenie ohydy jest tu zasadne, podporządkowane fabule. Ponadto bardzo spodobała mi się postać Reilly: dziewczyny jednocześnie delikatnej i zadziwiająco silnej, która świetnie radzi sobie w męskim, surowym środowisku. A i zawód ma niebanalny i jednak dość... ekstremalny, chociaż w dużej mierze opiera się on na badaniu próbek. Tym samym autorzy wskazują, że pozornie zupełnie nieznaczące drobiazgi, mogą być znaczącymi wskazówkami i bardzo mi się przedstawienie tej mrówczej pracy w laboratorium podobało.

Taaaakk...na koniec wypada napisać, że mam kolejną serię książek, w którą zamierzam się wciągnąć i czekam na kolejne tomy o Reilly Steel, gdyż "Tabu" to dopiero początek serii :) Tylko kiedy ja to wszystko przeczytam - naprawdę nie mam pojęcia :)

*Pod tym pseudonimem skrywa się małżeństwo Kevina i Melisyy Hill, powieści piszą oni w duecie.

Podejrzewam, że gdyby "Tabu" było nie książką, lecz filmem, nie obejrzałabym go do końca, stwierdzając, że jest zbyt obrzydliwy... Książka natomiast zupełnie mi się taka nie wydała, przeciwnie: jak na prawdziwy kryminał przystało, trzymała w napięciu od początku do końca.

Reilly Steel jest jednym z lepszych śledczych sądowych, praca w laboratorium z materiałem dowodowym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Wielkie brawa należą się pani Noszczyńskiej - pozwolę sobie zacytować Prowincjonalną Nauczycielkę. Cytuję i także przyłączam się do braw. Dawno bowiem nie czytałam książki, która podobała mi się tak bardzo, a jednocześnie główny bohater nie podobał mi się... też bardzo.

Tytułowy Marian Żywotny osiąga sędziwy wiek 77 lat i postanawia spisać wspomnienia. Wszak właśnie znalazł się "pod dwiema kosami" oraz przeszedł poważną operację (spokojnie: Marianowi ma się na życie, nie śmierć!).

Z owych wspomnień jawi się obraz człowieka... strasznego. Marian bowiem uosabia te wszystkie cechy, których nienawidzę: jest absolutnie zawsze przekonany o własnej racji, przy czym charakteryzuje się wyjątkową ciasnotą umysłową. Tradycjonalista to mało powiedziane, Marian "tradycję" doprowadził do absurdu: w jego rodzinie nie rozmawia się przy stole, żona i dzieci nie mają prawa się odezwać także po wstaniu od posiłku. Marian jako głównego argumentu używa skórzanego paska, którym zdarza mu się potraktować także pośladki swojej żony Apolonii - a wszystko "bo tak każe Pismo". Marian jest zawistny, wredny, zazdrosny, wszystko tłumaczy na swoją rację, lubi żyć na pokaz, nie liczy się z potrzebami innych, swoją żonę, niegdyś inteligentną i piękną kobietę, tłamsi tak, że trudno uwierzyć, że to ta sama osoba...

O Marianie źle mogłabym pisać w nieskończoność, nie zmienia to jednak faktu, że książka pani Danucie udała się wyjątkowo. Stworzyła bowiem bohatera charakterystycznego, który długo po odłożeniu powieści nie chce wyjść z pamięci. No i język, który podobał mi się ogromnie i który charakteryzuje "ten typ" tak samo dobrze, jak poczynania Mariana. "Najsampierw", "niepociumana żona", "weszłem", "poszłem", "zaszłem", "rozkraczyła się na pół izby" - boki zrywać!

Autorka na wstępie książki stwierdza, że "takiego Mariana" zna chyba każdy: może to być sąsiad, członek rodziny, ktoś, o kim słyszało się w opowieściach - i ja przyznaję jej rację, tyle tylko, że osoba z mojego otoczenia, która nieco Mariana przypomina, jest kobietą - ale to ten sam typ!

Gorąco polecam i odsyłam do książki - w prawdziwym życiu spotkania z Marianem nie życzę, zaś w literaturze jest ono jak najbardziej wskazane :)

No i plus za okładkę - bardzo miło się na nią patrzy!

Wielkie brawa należą się pani Noszczyńskiej - pozwolę sobie zacytować Prowincjonalną Nauczycielkę. Cytuję i także przyłączam się do braw. Dawno bowiem nie czytałam książki, która podobała mi się tak bardzo, a jednocześnie główny bohater nie podobał mi się... też bardzo.

Tytułowy Marian Żywotny osiąga sędziwy wiek 77 lat i postanawia spisać wspomnienia. Wszak właśnie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Cecilia Randall napisała przede wszystkim powieść dla młodzieży, a stwierdzam to, ponieważ powieść czytała też moja nastoletnia kuzynka i jej "Hyperversum" podobało się chyba jednak bardziej niż mi. Sylwia, która na szczęście czyta dużo, doceniła samą fabułę: pełną niesamowitych przygód, pojedynków, prób - książka po prostu ją wciągnęła, dlatego też jeśli zastanawiacie się, jaką książkę podarować nastolatce: polecam!

Autorka opisała losy grupy przyjaciół, którzy uwielbiają gry komputerowe, w szczególnie jedną: tytułowe "Hyperversum". W wyniku błędu systemu, sami stają się częścią gry i przychodzi im wcielić się w role postaci, które sami wcześniej wymyślili. Ian, Daniel, Jodie i Martin są przerażeni, bezbronni i mocno zdezorientowani, w dodatku zaraz na samym początku wdają się w konflikt z jednym z najpotężniejszych ludzi tamtych czasów. Wirtualna rzeczywistość okazuje się być nie tyle fascynująca, co przerażająca i niepewna.

Wbrew pozorom nie jest to jednak powieść z kręgu fantastyki, lecz ze względu na miejsce i czas akcji, historyczna. I tutaj chylę czoła przed autorką, którą drobiazgowo opisała realia średniowiecza, a także znane z historii wydarzenia dotyczące konfliktu między panującymi rodzinami z Francji i Anglii. Dzięki temu, że prezentuje detale, naprawdę można się zaciekawić tamtym okresem. Słabsze punkty? Są i takie, ale w tak ogromnej powieści trudno ich uniknąć. Bohaterowie są nieco schematyczni, jeśli ktoś jest dobry na początku, to taki już pozostanie. Z założenie dobrzy są Francuzi, natomiast rola tych złych przypadła Anglikom i nie ma zmiłuj: źli są wszyscy bez wyjątku.

Nie zmienia to jednak faktu, że Cecilia Randall zrobiła kawał solidnej, literackiej roboty i czekam na ciąg dalszy - bo taki nastąpi, ha! :)

Cecilia Randall napisała przede wszystkim powieść dla młodzieży, a stwierdzam to, ponieważ powieść czytała też moja nastoletnia kuzynka i jej "Hyperversum" podobało się chyba jednak bardziej niż mi. Sylwia, która na szczęście czyta dużo, doceniła samą fabułę: pełną niesamowitych przygód, pojedynków, prób - książka po prostu ją wciągnęła, dlatego też jeśli zastanawiacie się,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"Cudowne życie Staśka i innych aniołów" to historia o Kopciuszku, a raczej o Kopciuszkach dwóch. To piękna bajka, która w życiu się nie zdarza, ale w końca od czego jest literatura?

Natalia ma 81 lat, jej mieszkanie jest wielkości pudełka po butach, ona sama zaś z trudem daje sobie radę finansowo. Natalia kocha muzykę poważną, kocha książki, jest osobą inteligentną i elokwentną, z duszą nastolatki ukrytą w osiemdziesięcioletnim ciele. A przy tym, niestety, samotną. I ta właśnie Natalia spotyka Michała: starszego pana mieszkającego z synem (znanym muzykiem zresztą) w ogromnej willi, który gosposi domowej płaci 6 tys. miesięcznie, a na kolację jada szynkę z melonem.

Natalia i Michał spotykają się, a po drugim, czy też może trzecim spotkaniu, postanawiają się pobrać. W ten sposób dwie samotności spotykają się i wzajemnie sobie pomagają.

Drugi Kopciuszek to tytułowy Stasiek: pijak-filozof, który znajduje ogromną sumę pieniędzy zaszytą w kołnierzu kurtki, dzięki czemu ma nie tylko za co pić, ale też próbuję uszczęśliwiać innych wokół.

W powieści tej autorka próbuje łączyć to, czego z pozoru połączyć się nie da: stosuje konwencję baśni, opisując ciężkie realia życia ubogich emerytek oraz ludzi, których potocznie nazywa się menelami. Czy mi się to podobało? Podobało, chociaż zabieg to mocno karkołomny, jednak podziwiam odwagę autorki. Oczywiście nie wierzę, a szkoda, że podobne historie się zdarzają, ale na papierze przecież nie zawsze musi być jak w życiu.

Poza tym książka ma jeszcze jedną niewątpliwą zaletę: panią Wandę. Co prawda pewne rysy jej charakteru mocno działały mi na nerwy, jednak jej uzależnienie od leków i bycia chorą - bezcenne!

Książkę zabrałam na wakacje, jako jedyny nie-kryminał, przeczytałam w kilka godzin i jakże przyjemnie było sobie przy niej pomarzyć :)

"Cudowne życie Staśka i innych aniołów" to historia o Kopciuszku, a raczej o Kopciuszkach dwóch. To piękna bajka, która w życiu się nie zdarza, ale w końca od czego jest literatura?

Natalia ma 81 lat, jej mieszkanie jest wielkości pudełka po butach, ona sama zaś z trudem daje sobie radę finansowo. Natalia kocha muzykę poważną, kocha książki, jest osobą inteligentną i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"Kobieta bez twarzy" jest kryminałem dość... dziwnym. Z jednej strony bowiem jest tu wszystkiego teoretycznie za dużo: dwa trupy na wejście, jedno samobójstwo, jedno zaginięcie, a dalej jest już tylko lepiej: świnie - kanibale, ukraińska mafia, pedofilskie filmiki i, a jakże, nawiedzony dom.

To jeszcze jednak nie koniec. Powieść Anny Fryczkowskiej nie jest bowiem klasycznym kryminałem, lecz powieścią obyczajową, opisującą relacje społeczne, a także historią niepełnej rodziny Hanki Cudny, której to mąż, wspomniany już samobójca, któregoś dnia śmiało stawia krok za okno. Za okno, które znajduje się na siódmym piętrze.

Po tej tragedii Hania, wraz z córką Miśką i synem Maksem, przeprowadza się na wieś. Po spokój, świeże powietrze i ciszę. Niestety: jej córka znajduje pierwszego trupa, syn wrzeszczy po nocach, bo dręczą go koszmarne sny, zaś Hania nie dość, że ma depresję i czuje się zupełnie pogubiona w nowym życiu, to jeszcze wikła się w dziwne relacje z miejscowym masarzem (nie od masowania, tylko od wędlin), lokalnym aktywistą i policjantem. A w dodatku śledzony jest każdy jej krok: Świątkowice są tak hermetycznym miejscem, że wszyscy o wszystkich wszystko wiedzą i przed spojrzeniami oraz długimi językami nie sposób się schować.

A Hania budzi zainteresowanie. Przede wszystkim jak na Świątkowice jest dość wyluzowana, wygadana i... ciekawska. Interesuje się zabójstwami Ukrainek, za co obrywa po głowie (dosłownie i w przenośni). Dopatruje się złych rzeczy w fabryce największego lokalnego pracodawcy, czego robić nie powinna. Za bardzo interesuje się osamotnionym rodzeństwem, którego rodzice zniknęli. I tak dalej. A poza tym, wiadomo, jest obca w małej społeczności.

Piszę o Hani, jednak najbardziej i tak podobała mi się druga bohaterka tej książki: Misia. Misia jest dziewczynką w tzw. głupim wieku: już nie jest dzieckiem, a jeszcze nie do końca można nazwać ją nastolatką. Misia jest zamknięta w sobie, wrażliwa, a jednocześnie ma w sobie ten rodzaj buntu, z którego niestety się wyrasta.

Czytałam "Kobietę bez twarzy" do trzeciej w nocy, chociaż musiałam wstać o piątej dwadzieścia. Do końca nie domyśliłam się, kto zabijał i jak to z tymi pedofilskimi filmami było. Jestem pełna uznania dla autorki, że wszystkie te wątki, które wymieniłam na początku, na koniec połączyła w jedną zgrabną całość. No i klimat, proszę Państwa. Duszny, lepki, mdlący...czytając, czułam to samo osaczenie, co Hanka, ba! ja we własnym łóżku czułam się niemal podglądana. Co więcej: mieszkańcy wioseczki wydawali mi się tak poczciwi, tak szczerzy i prości, że aż trudno było uwierzyć, że właściwie każdy z nich mógł być zdolny do zła.

Lato z kryminałem? Czemu nie, jeśli jest on tak dobry jak "Kobieta bez twarzy". Szczerze polecam!

"Kobieta bez twarzy" jest kryminałem dość... dziwnym. Z jednej strony bowiem jest tu wszystkiego teoretycznie za dużo: dwa trupy na wejście, jedno samobójstwo, jedno zaginięcie, a dalej jest już tylko lepiej: świnie - kanibale, ukraińska mafia, pedofilskie filmiki i, a jakże, nawiedzony dom.

To jeszcze jednak nie koniec. Powieść Anny Fryczkowskiej nie jest bowiem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"Loteria" to książka, która stawia i odpowiada na bardzo proste pytania: co to znaczy być szczęśliwym? Kto może siebie nazwać szczęściarzem? I czego tak naprawdę potrzebujemy do szczęścia?

Perry ma iloraz inteligencji, który wynosi tylko 76. Osoby z ilorazem 75 uważane są za niedorozwinięte. Perry jednak niedorozwinięty nie jest: po prostu wolniej myśli. Tej oraz innych życiowych prawd nauczyła go babcia, która była niezwykłą osobą. Nauczyła wnuka wszystkiego, co będzie mu potrzebne wtedy, gdy jej zabraknie. Kiedy umiera, Perry potrafi sobie radzić, chociaż nie zostaje zupełnie sam: ma przyjaciół, którzy są zawsze gotowi mu pomóc.

Życie głównego bohatera zmienia się gwałtownie, gdy wygrywa główną nagrodę na loterii: siedem milionów. Nagle okazuje się, że wszyscy go lubią, wszyscy chcą się z nim przyjaźnić i wszyscy, przede wszystkim, chcą czeków. Perry jest zupełnie niezdolny do wykrywania fałszu, ale dzięki babci wie, kto go naprawdę lubi i kogo on może lubić bez obaw.

"Loteria" to taka troszkę bajkowa opowieść, w której, mimo chwilami trudnych momentów, wszystko kończy się dobrze. Co mnie urzekło w tej książce, to przede wszystkim narracja. Wszystkie opisywane wydarzenia przedstawione są z perspektywy Perry'ego, a jego postrzeganie świata bardzo różni się od hmm... postrzegania ludzi, którzy nie myślą wolniej. Co ciekawe, Perry wydaje się być w "Loterii" mądrzejszy od całej swojej rodziny, której wydaje się, że zjadła wszystkie rozumy. Poza tym niezwykła była dla mnie relacja, jaka łączyła go z babcią: wspaniałą, mądrą i twardą kobietą.

Czy Perry był szczęśliwy? Był, właściwie przez cały czas, niezależnie od tego, czy miał pieniądze czy nie. Zresztą te wcale mu do tego szczęścia potrzebne nie były.

Bardzo optymistyczna, bardzo pozytywna i bardzo wzruszająca lektura - polecam! Mój egzemplarz powędruje to nastoletniej kuzynki, z którą lubię dzielić się książkami: niech sobie dziewczyna przeczyta coś innego, niż książki o wampirach :)

"Loteria" to książka, która stawia i odpowiada na bardzo proste pytania: co to znaczy być szczęśliwym? Kto może siebie nazwać szczęściarzem? I czego tak naprawdę potrzebujemy do szczęścia?

Perry ma iloraz inteligencji, który wynosi tylko 76. Osoby z ilorazem 75 uważane są za niedorozwinięte. Perry jednak niedorozwinięty nie jest: po prostu wolniej myśli. Tej oraz innych...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Czytelniczka znakomita" to książka o pasji, dość późno odkrytej. Brytyjska monarchini któregoś dnia trafia na obwoźną bibliotekę... i zaczyna się. Nudzą ją przydługie spotkania, szkoda jej czasu na "uświetnianie swoją obecnością" kolejnego spotkania - ona, tak jak ja, woli sobie poczytać. Mało tego. W którymś momencie przestaje jej to wystarczać i postanawia napisać własną książkę.

I tyle, jeśli chodzi o treść, ale ja miałam ogromną frajdę czytając tę książkę. Przede wszystkim zawiera ona mnóstwo uwag o czytelnictwie i czytelnikach, np. taką, że czytanie jest samolubne, z czym ja się poniekąd zgadzam. Albo też taką, że czytanie jest bierne, w odróżnieniu od pisania i jeśli kiedyś zdarzy mi się spełnić jedno ze swoich marzeń, to wprowadzanie go w czyn zacznę od właśnie takiej konkluzji. Ponadto bardzo spodobało mi się stwierdzenie, że to nie jest tak, iż autor robi łaskę czytelnikowi, dzieląc się z nim tym, co mu w duszy gra. To czytelnik wyświadcza przysługę autorowi w chwili, kiedy decyduje się poznać jego dzieła. I tak dalej.

Książkę "Czytelniczka znakomita" stawiam na jednej półce z "Domem z papieru", "Księgą rzeczy utraconych" czy moim ulubionym "Przyślę panu list i klucz" i mam nadzieję, że to zestawienie samo w sobie stanowi rekomendację :)

Czytelniczka znakomita" to książka o pasji, dość późno odkrytej. Brytyjska monarchini któregoś dnia trafia na obwoźną bibliotekę... i zaczyna się. Nudzą ją przydługie spotkania, szkoda jej czasu na "uświetnianie swoją obecnością" kolejnego spotkania - ona, tak jak ja, woli sobie poczytać. Mało tego. W którymś momencie przestaje jej to wystarczać i postanawia napisać własną...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Z wampirami to u mnie było tak:

najpierw na fali fascynacji Edwardem Cullenem tak marudziłam, że dostałam w prezencie trzy tomy kultowej sagi. Przeczytałam pierwszy - z wypiekami na twarzy. A potem, o ile dobrze pamiętam, zaczęłam stresować się pisaniem, a raczej niepisaniem, mojej pracy magisterskiej i wszystkie lektury niezwiązane z nią poszły w odstawkę. Kilka miesięcy później pomagałam opracować pracę maturalną o wampirach, więc poczytałam sobie Brama Stokera,"Miasteczko Salem" i ogromną monografię Marii Janion na ten temat (polecam!). A potem wampirów nagle zrobiło się za dużo i udało mi się do tematu skutecznie uprzedzić.

Będę szczera: nie sięgnęłabym po książkę "Nienasyceni", gdybym jej nie dostała w prezencie od księgarni Matras. Dlaczego? Bo dziewczynka na okładce ma kołek w ręce, a autorką jest Meg Cabot, która kojarzy mi się tylko z "Pamiętnikiem księżniczki".

I teraz mogę przejść do tytułu. Odszczekuję: ta książka zapoczątkowała, że na nowo mam ochotę poczytać sobie o nieumarłych. Nie dlatego, że książka powaliła mnie na kolana i nie dlatego, że jest to wybitna literatura, nie. Książka po prostu wciąga: od pierwszej do ostatniej strony - a czym bliżej końca, tym szybciej się czyta. O moim "wciągnięciu" niech świadczy chociażby fakt, że przez dwie nocy czytałam ją do trzeciej i spałam przy zapalonym świetle. Chociaż teraz w sumie nie wiem, czego się bałam :)

Książka opowiada o wojnie wampirów. Mamy bowiem Dobrego Wampira i Złego Wampira. W tym dobrym zakochuje się Meena Harper, która w wampiry nie wierzy i, mówiąc delikatnie, wampirów nie lubi. Delikatnie zostało też napisane to, że Meena się zakochała... Nie: Meena zwariowała z miłości i otrzeźwiała dopiero w chwili, gdy sprawy zaszły naprawdę daleko. Niespodziewanie zaczyna na nią polować i jej świeżo upieczony wampirzy kochanek, i jego brat, który bynajmniej nie ma przyjaznych zamiarów. Meena natomiast też nie jest zwyczajną kobietą. Ma pewien kłopotliwy dar: potrafi przewidzieć, kiedy ktoś umrze.

Oklepana fabuła? Ale za to jak się to czyta! Meg Cabot tym razem napisała książkę dla dorosłego czytelnika i uważam, że wykonała kawał dobrej roboty. Świetna główna bohaterka i jej uroczy piesek, dwóch pociągających mężczyzn (no dobra: jeden jest wampirem), wartka akcja i błyskotliwe dialogi - i to wszystko w jednej książce :)

Polecam! A nuż jeszcze ktoś oprócz mnie stwierdzi, że wampiry nie są takie złe i przestanie książki o nich omijać szerokim łukiem :)?

Z wampirami to u mnie było tak:

najpierw na fali fascynacji Edwardem Cullenem tak marudziłam, że dostałam w prezencie trzy tomy kultowej sagi. Przeczytałam pierwszy - z wypiekami na twarzy. A potem, o ile dobrze pamiętam, zaczęłam stresować się pisaniem, a raczej niepisaniem, mojej pracy magisterskiej i wszystkie lektury niezwiązane z nią poszły w odstawkę. Kilka miesięcy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"Zamówienia z Francji" to powieść adresowana do kobiet w różnym wieku, gdyż w trakcie lektury biłam się z mamą o egzemplarz - obie się wciągnęłyśmy i dziwnym trafem obie chciałyśmy czytać w tym samym momencie. W moim odczuciu to, co tę książkę wyróżnia od popularnej literatury kobiecej, to klimat retro, w jakim jest utrzymana i to, że prawdopodobieństwo, iż opisane wydarzenia przydadzą się którejś z nas jest naprawdę niewielkie.

Dlaczego? Otóż główna bohaterka, Ewa, dostaje tytułowe zlecenie z Francji (a dokładniej: z Prowansji): ma sfotografować kwiaciarnię dla pewnej rodziny, która we Francji mieszka, ale Polską się fascynuje i interesuje. I ta rodzina jest dla mnie niezwykła: kilka pokoleń mieszka w jednym domu, w którym całe trzecie piętro zajmuje galeria przodków, a kilka pokoi pozostaje zamkniętych, skrywając rodzinne tajemnice. W rodzinie tej niepodzielnie panują kobiety, które zarządzają rodzinnymi firmami. W takiej właśnie scenerii u Ewy objawiają się szczególne zdolności: widzi przeszłość (tak, przeszłość, dobrze napisałam). Tym samym potwierdzają się w u niej zdolności, których chciała się wyprzeć. Jest coś jeszcze, czym autorka intryguje zaraz na początku powieści: otóż oczy kobiety na jednym z portretów są takie same, jak oczy Ewy. Dlaczego? Nie powiem :)

Jak już wielokrotnie tutaj pisałam, uwielbiam wszelkiego rodzaju sagi, historie rodzinne i rodzinne tajemnice, a duża część książki skupia się właśnie na tym. Poza tym bardzo podobała mi się Ewa, główna bohaterka. Niby akcja toczy się w XXI wieku, a Ewa wykonuje "modny" zawód, ale jednak wydaje mi się nieco "niedzisiejsza" - i jest to komplement. Nie goni za kasą, jej zachowania chwilami są nieco egzaltowane, bywa gapowata i roztargniona, a przy tym pilnuje, aby młodzież dbała o piękno języka polskiego. I bardzo się ucieszyłam, kiedy pod koniec powieści przytuliła się do pewnego ogrodnika, który z upodobaniem czytywał Sienkiewicza i Orzeszkową i "choć zasady nieco staroświeckie go przez życie wiodą, to na świecie współczesnym żył i na nogach twardo stał". Są jeszcze tacy mężczyźni :)? Ewa też wątpiła, dopóki nie znalazła... :)

Bardzo miła to książka, do niespiesznego czytania, chociaż rodzinna tajemnica w tle nadaje tempo lekturze, gdyż chce się ją jak najszybciej poznać. I naprawdę cieszyłam się, że "Zamówienia z Francji" nie skupia się na tym, na czym skupia się znaczna część książek pisanych przez kobiety i dla kobiet: mianowicie na tym, jak znaleźć chłopa i zatrzymać go przy sobie.

Polecam!

"Zamówienia z Francji" to powieść adresowana do kobiet w różnym wieku, gdyż w trakcie lektury biłam się z mamą o egzemplarz - obie się wciągnęłyśmy i dziwnym trafem obie chciałyśmy czytać w tym samym momencie. W moim odczuciu to, co tę książkę wyróżnia od popularnej literatury kobiecej, to klimat retro, w jakim jest utrzymana i to, że prawdopodobieństwo, iż opisane...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Napis na okładce, tuż pod tytułem głosi: "Poczuj atmosferę słonecznej Italii". Od razu pomyślałam sobie, że będzie to książka z popularnego nurtu "zostawiała wszystko i odnalazła sens życia we Włoszech". Otóż nie tym razem.

Główną bohaterką "Kuchni Franceski" jest, jak można się łatwo domyślić, Franceska. Franceska jest kobietą starszą, jej dorosłe dzieci nie mieszkają już z nią, a ona coraz bardziej ubolewa nad tym, że z racji wieku jest mniej aktywna i coraz bardziej wycofuje się z życia. Z drugiej jednak strony Franceska nie jest zramolałą staruszką, o nie! Regularnie jeździ do biblioteki, poszerza swoją wiedzę z zakresu sztuki i uczy się... wietnamskiego. Gdy jednak okazuje się, że to nie wystarcza, decyduje się podjąć pracą w charakterze niani. Zaczyna opiekę nad dwojgiem dzieci, a ta na początku wcale nie przedstawia się pięknie.

I w tym momencie ktoś może zapytać: no dobrze, a gdzie obiecywana "atmosfera słonecznej Italii", skoro akcja rozgrywa się w mroźnej Nowej Anglii? Otóż Franceska ma włoskie korzenie i świetnie opanowała włoską kuchnię. Dzieciaki, którymi się zajmuje, jedzą głównie jedzenie na wynos, gdyż ich zapracowana matka nie ma czasu ani ochoty na gotowanie. Franceska, przygotowując im posiłki, uczy rozmawiać przy wspólnym stole, pokazuje, że jedzenie służy czemuś więcej, niż tylko zaspokojeniu głodu. W ten sposób rodzi się przyjaźń, która zmienia życie co najmniej pięciu osób.

Wielkim zdziwieniem był dla mnie fakt, iż książkę o kuchni, gotowaniu, tworzeniu się więzi, pełną zapachów bazylii i pomidorów, napisał mężczyzna. Przestało mnie to dziwić, gdy trafiłam na taką wypowiedź autora:


Dom jest bardzo szczególnym miejscem, a kuchnia jest sercem każdego domu. To tutaj człowiek kieruje swoje pierwsze kroki po powrocie z pracy lub szkoły. Co może być przyjemniejszego od chwili, gdy przekraczasz próg po ciężkim dniu i czujesz smakowity zapach jedzenia. Na lodówce wiesza się zabawne zdjęcia rodzinne, zostawia krótkie liściki albo przypomnienia, niektórzy wywieszają też rysunki swoich dzieci. W kuchni jest coś ciepłego i magicznego, czemu trudno się oprzeć. Proszę zwrócić uwagę, jak chętnie na domowych przyjęciach goście gromadzą się w kuchni. To zazwyczaj centrum zdarzeń. A co do roli jedzenia w moich powieściach, to zawsze uważałem je za coś, co nas zbliża. Jedzenie jest językiem uniwersalnym. Wspólne przygotowywanie i spożywanie posiłku może być wyrazem głębokiej miłości, sympatii i przyjaźni. Nieważne, jak prosty jest posiłek, najważniejsze, że spotyka się przy nim cała rodzina. Poza tym ja po prostu kocham jeść!


I to mówi facet! Czy muszę dodawać, że zapałałam do niego spontaniczną miłością, podobną do tej, jaką jakiś czas temu obdarzyłam Julię Child :)?

Polecam "Kuchnię Franceski" - może nie do końca za obiecywaną "atmosferę słonecznej Italii", ale ze względu na główną bohaterkę. Franceska to kobieta z charakterem, która odważnie wprowadza w swoim spokojnym życiu zmiany zamiast czekać, aż to przesypie jej się przez palce. A ja właśnie takie odważne kobiety, rzucające wyzwanie otoczeniu, lubię. A jeśli w dodatku potrafią gotować, to już więcej do szczęścia mi nie trzeba :)

Napis na okładce, tuż pod tytułem głosi: "Poczuj atmosferę słonecznej Italii". Od razu pomyślałam sobie, że będzie to książka z popularnego nurtu "zostawiała wszystko i odnalazła sens życia we Włoszech". Otóż nie tym razem.

Główną bohaterką "Kuchni Franceski" jest, jak można się łatwo domyślić, Franceska. Franceska jest kobietą starszą, jej dorosłe dzieci nie mieszkają już...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

"Siedem kobiet" Rebecci Miller to zbiór siedmiu opowiadań, których główną bohaterką (co można wywnioskować z tytułu) jest zawsze kobieta.

I teraz krótka refleksja na temat opowiadań jako gatunku w ogóle. Nie ukrywam: rzadko je czytam, głównie dlatego, że czasem zwyczajnie nie potrafię rozgryźć "co pisarz chciał nam powiedzieć". Tak było np. w przypadku opowiadań Elizabeth Gilbert: niby mi się podobały, ale kończyły się w takim momencie, który dla mnie nie było żadnym zakończeniem i uważałam, że powinien być jakiś ciąg dalszy. Z drugiej jednak strony są opowiadania Jarosława Iwaszkiewicza, które czytałam z wielką przyjemnością i do których mam zamiar wrócić. Z trzeciej zaś strony zdarzają się takie książki jak np. "Insekt", o których sama nie potrafię powiedzieć, czy mi się podobały czy nie...

Po tym wstępie oznajmiam, że:

a) opowiadania z książki "Siedem kobiet" podobały mi się,
b) kończyły się, moim zdaniem, w odpowiednim momencie :),
c) nie wiem, czy kiedyś do nich wrócę, ale na pewno sięgnę po książkę "Prywatne życie Pippy Lee" tejże autorki.

W trakcie lektury nie mogłam się powstrzymać, by nie poszukać jakiegoś klucza do nich, czegoś, co je łączy. Początkowo myślałam, że będzie to zmaganie się z własną seksualnością (o tym jest "Greta" i "Delia"), ale potem przekonałam się, że nie. Bo np. "Louisa" to dla mnie tekst o niespełnieniu, nie tylko seksualnym, ale głównie artystycznym, i przy okazji o zawiedzionych nadziejach. Ostatnie zaś opowiadanie, "Paula" to historia o tym, jak w życiu kobiety w wyniku zbiegów okoliczności, których ona sama nie jest w stanie zrozumieć, w ciągu kilku godzin, życie przeplata się ze śmiercią, wiara z zawodem, a smutek z radością.

Tak, wiem, że piszę ogólnikami, ale to jest kolejny problem, jaki mam z opowiadaniami. Nie chcę ich streszczać, a wyciągnięcie jakiś ogólnych, spójnych wniosków na ich temat jest przedsięwzięciem karkołomnym.

Jakby nie było, uważam, że po książkę Miller warto sięgnąć, gdyż w ciekawy sposób pisze ona o kobietach, które nagle zaczyna coś w życiu uwierać, coś staje się niewygodne lub niepotrzebne i wtedy potrzebna jest ZMIANA. A o ZMIANACH zawsze dobrze się czyta :)

"Siedem kobiet" Rebecci Miller to zbiór siedmiu opowiadań, których główną bohaterką (co można wywnioskować z tytułu) jest zawsze kobieta.

I teraz krótka refleksja na temat opowiadań jako gatunku w ogóle. Nie ukrywam: rzadko je czytam, głównie dlatego, że czasem zwyczajnie nie potrafię rozgryźć "co pisarz chciał nam powiedzieć". Tak było np. w przypadku opowiadań Elizabeth...

więcej Pokaż mimo to