Nie będę się rozpisywać o fabule, o bohaterach, bo uważam, że nie ma takiej potrzeby.
Nie zawsze wszystko jest takie jak nam się wydaje i jak to pokazujemy innym. Nie zawsze potrafimy zajrzeć w głąb siebie i postępować według tego co czujemy. Jednak przychodzi taki moment, że coś w człowieku pęka. Coś się kończy, gdy coś się zaczyna. Nie zawsze dwoje ludzi może być ze sobą do końca swoich dni (choć w tym przypadku brzmi to trochę paradoksalnie) mimo, że na pozór są szczęśliwi i życie im się układa. Bywa, że coś się wypala, bywa, że pojawia się ktoś inny. Pocieszające jest jednak to, że nawet w późnym wieku można znaleźć szczęście i miłość...
Krzepiąca historia przebudzenia. Kobieta, którą na wiele lat uśpiło życie domowe, dostrzega nagle ogrom swoich możliwości, swoje nieprzebrzmiałe jeszcze piękno, namiętność i uwagę, jaką może dać komuś obok. Piękny moment niespodziewanego rozkwitu, kiedy człowieka opanowuje złudne poczucie zagnieżdżenia się w rzeczywistości, tego że życie ucicha i godzimy się z tym gdzie, z kim i jak się jest. Spokój może zostać łatwo zmącony, a droga nagle skręcić na skraj urwiska. Ale to nie oznacza nieszczęścia, oznacza jedynie nowe wyzwanie, którego — mimo strachu — nie można odrzucać.