Porównanie z Twoją biblioteczką
Wróć do biblioteczki użytkownika2012-03-22
2012-03-15
Książka opowiada o perypetiach chłopaka imieniem Charlie – ma 15 lat. Idzie on do pierwszej klasy liceum i z tej okazji pisze list właśnie do Ciebie. Dlaczego? Bo usłyszał, że „umiesz słuchać i starasz się zrozumieć i nie śpisz, z kim popadnie na imprezach mimo, że byś mógł”. Możesz być z tego powodu dumny, zostałeś w końcu wybrany spośród wielu ludzi. Chłopak chcę Ci opowiedzieć o swoich problemach, o życiu i o tym kim naprawdę jest.
Charlie to bardzo uczuciowy chłopiec, do wszystkiego podchodzi emocjonalnie i nie wstydzi się łez. Według ludzi może być dziwny, niektórzy zapewne powiedzą, że jest nienormalny. Ale tak naprawdę to zwykły chłopak tylko po przejściach, o których dowiadujemy się pod koniec książki. Poznaje on prawdziwych przyjaciół, po raz pierwszy się zakochuje, idzie na pierwszą imprezę i próbuję alkoholu oraz narkotyków, co opisuje potem w listach. Poznajemy wiele niesamowitych postaci, a najbardziej zaintrygował mnie Patrick. Niestety nie mogę wdrążać się w jego opis gdyż mogłabym powiedzieć zbyt dużo.
„Charlie” pokazuje, że nie tylko dorośli mają problemy. Młodzież również i nie są one typu „ w co się ubrać jutro do szkoły”, są to często bardzo poważne sprawy. Książka pozwala zrozumieć prawdziwe życie nastolatka.
Stylu pisania nie mogę ocenić. Jest on na dość niskim poziomie, ale jest to raczej zabieg, który ma bardziej urzeczywistnić Charliego. Po kilku listach miałam wrażenie, że ten chłopak naprawdę istnieje i to uczucie nadal się podtrzymuje. To tak jakbym spędziła te kilka dni na wędrowaniu do skrzynki pocztowej i z powrotem do domu. Musze się przyznać, że przy pożegnalnym liście moje oczy stały się zaszklone. Wczułam się w historię głównego bohatera. Za każdym razem, gdy kończyłam czytać to co nabazgrał do mnie Charlie, stawałam się zamyślona. Porównywałam własną osobę do postaci fikcyjnej. Jego świat do mojego.
Okładka nie jest zachwycająca, ale tak naprawdę to co z tego? Ważna jest treść, a Stephen Chbosky naprawdę dużo nam przekazał w tych 224 stronach, dość dużym druczkiem.
Naprawdę polecam tę lekturę. Można z niej coś wyciągnąć, a to coś zależy tylko i wyłącznie od światopoglądu czytelnika. Może i przesadzę z oceną, nie czuję by była ona zbyt subiektywna, ale nie mam serca dać niższej. Charlie zasłużył sobie na jakąś nagrodę.
Ocena 5/5
Warto przesłuchać piosenkę, która wkradła się w serce głównego bohatera. Mam na myśli The Smiths – Asleep. Stała się ona moją ulubioną.
recenzje-bezimiennej.blogspot.com
Książka opowiada o perypetiach chłopaka imieniem Charlie – ma 15 lat. Idzie on do pierwszej klasy liceum i z tej okazji pisze list właśnie do Ciebie. Dlaczego? Bo usłyszał, że „umiesz słuchać i starasz się zrozumieć i nie śpisz, z kim popadnie na imprezach mimo, że byś mógł”. Możesz być z tego powodu dumny, zostałeś w końcu wybrany spośród wielu ludzi. Chłopak chcę Ci...
więcej mniej Pokaż mimo to
Dawno, dawno temu,
anioł i diablica
zakochali się w sobie.
Nie skończyło się to dobrze*
Do książki przyciągnęły mnie recenzje z bardzo wysokimi ocenami i okładka przedstawiająca zamaskowaną postać.
„Córka dymu i kości” opowiada o dziewczynie Karou, która charakteryzuje się niebieskimi włosami. Uczęszcza ona do szkoły plastycznej, gdzie rozwija swój talent. Jej życie nie jest tak nudne jak na pierwszy rzut oka się wydaje. Gdy Karou przechodzi przez magiczne drzwi, trafia do sklepiku, który sprzedaje marzenia. Handlarzami są chimery – pół ludzie, pół zwierzęta. Niebiesko-włosa pracuje dla jednej z nich – Brimestona , który wychowywał ją od dzieciństwa.
Karou nigdy nie otrzymywała odpowiedzi na swoje pytania. Kim tak naprawdę jest? Bo na pewno nie córką, którejś z chimer. Po co Brimestonowi zęby, którymi płacą mu za marzenia? I co kryje się za pewnymi drzwiami w sklepiku? Gdy zostają zniszczone wrota, które skrywają wszystkie odpowiedzi, Karou postanawia wybrać się w niebezpieczną podróż do świata chimer. Niestety coś, lub ktoś jej w tym przeszkodzi.
Dawno nie spotkałam się z taką historią, która jest zawarta w „Córce dymu i kości”. Świat wykreowany przez Laini Taylor jest niesamowity i przepełniony magią. Trzeba mieć wielką wyobraźnię by stworzyć taką fabułę, postacie i tak cudowną miłość.
Książka sprawia, że czujemy, jakbyśmy przeżywali przygody i dzielili uczucia, wraz z główną bohaterką. Możliwe, że to przez pisanie z punktu widzenia pierwszej osoby. Ale nie zawsze. Możemy tu także spotkać opisy bohaterów pobocznych.
Powstrzymam się od oceny „Córki dymu i kości” i napiszę tylko coś co pojawiło się na okładce.
„To nie jest książka na pięć gwiazdek: jest na milion gwiazd, dwa księżyce i anielskie skrzydła w locie” Goodreads
*cytat ze strony 7
Więcej recenzji na: www.recenzje-bezimiennej.blogspot.com
Dawno, dawno temu,
anioł i diablica
zakochali się w sobie.
Nie skończyło się to dobrze*
Do książki przyciągnęły mnie recenzje z bardzo wysokimi ocenami i okładka przedstawiająca zamaskowaną postać.
„Córka dymu i kości” opowiada o dziewczynie Karou, która charakteryzuje się niebieskimi włosami. Uczęszcza ona do szkoły plastycznej, gdzie rozwija swój talent. Jej życie...
2021-01-03
2020-11-19
2012-06-01
Mieliście może okazje poznać czar gier RPG? Możliwość wcielenia się w całkowicie inną postać? Rozwijania jej umiejętności i podejmowania decyzji jakich nie moglibyście podjąć w prawdziwym życiu? A jesteście w stanie wyobrazić sobie, że zostajecie wciągnięci do świata gry? Nie? Ja też tego nie potrafiłam, jednak „Hyperversum” ukazało mi „co by było gdyby…”
Cecilia Randall jest włoską pisarką, która szczególne uznanie otrzymała dzięki trylogii „Hyperversum”. Powieść ta została wydana za granicą w 2006 roku i możemy żałować, że u nas ukazała się kilka lat później. Autorka na końcu książki przestrzega, że nie jest to powieść historyczna, chociaż na pierwszy rzut oka tak się wydaje. Dlatego będę ją oceniać pod względem fantastyki.
Hyperversum jest grą RPG, która dzięki wysoko rozwiniętej technice pozwala „wcielić się w skórę” swojej postaci. Dzięki wizjerowi, gracz widzi wszystko z pierwszej osoby, a rękawiczki odzwierciedlają dłonie stworzonego bohatera. Ile bym oddała by posiadać taki sprzęt w domu, to chyba marzenie każdego maniaka komputerowego. Jednak na coś takiego musimy jeszcze trochę poczekać. I może to lepiej? W końcu istnieje pewne zagrożenie błędu. Jakaś awaria. I co się wtedy stanie?
Daniel, Ian i Jodi – trójka głównych bohaterów – miała okazje dowiedzieć się czegoś na ten temat.. Cofnęli się o setki lat do XIII-wiecznej Francji, gdzie muszą walczyć o przeżycie. Nie jest to prostym zadaniem, w końcu średniowiecze nie było usłane różami. Od razu napotykają wielką przeszkodę i zwracają na siebie uwagę, przez którą trafiają do więzienia. Mimo ciężkich ran Iana, grupa decyduje się na ucieczkę. Nie mają jednak pojęcia, że to tylko szczyt góry lodowej kłopotów jakie na nich czekają. W końcu trafiają pod skrzydła francuskiej szlachty, mianowicie samego Guillaume de Ponthieu. Przyjaciele wiedzą, że ucieczka z gry jest niemożliwa, a nad nimi wisi widmo zbliżającej się bitwy Francji, Anglii i Cesarstwa. Jaki los ich czeka?
Nie chcę zdradzać zbyt wiele intryg, ponieważ w tej książce liczy się efekt zaskoczenia. Fabuła sprawia wrażenie idealnie przemyślanej, tak jakby Cecilia Randall po napisaniu pierwszego słowa miała już w głowie całą powieść. Zwroty akcji, ukazanie kultury średniowiecza i świetnie zademonstrowanie walki na miecze, to wszystko przyprawia o ciarki na całym ciele. Czytając „Hyperversum” ma się wrażenie, że zostaliśmy wciągnięci do gry razem z resztą bohaterów.
Gdy już do nich przeszłam muszę powiedzieć, że ich charaktery są wyraźne i świetnie skonstruowane. Ian idealnie wtopił się w rolę szlachetnego rycerza, Daniel ukazuje cechy godnego zaufania i wiernego przyjaciela, a Jodi – jego dziewczyna – to wspaniała dama dworu. Polubiłam każdego z nich mimo, a rzadko się coś takiego zdarza w moim przypadku. Ich charaktery może nie są oryginalne, ale przyciągające.
Autorka pisze w sposób prosty i nie zawiły. Mimo, że spotykamy się z wieloma nowościami, szczególnie dla tych, którzy nie znają języka francuskiego. Ale Cecilia Randall każdy element potrafi nam wytłumaczyć, nie gorzej niż nauczyciel historii. Jednak musicie pamiętać, że „Hyperversum” nie zastąpi wam podręcznika. To powieść, w której autorka miała na celu rozrywkę, nie nauczanie. Mimo, że bohaterowie biorą udział w bitwie, która miała miejsce i spotykają postacie historyczne, np. Króla Filipa Augusta. Jednak autorka zmieniła i dodała kilka faktów. Może i to nawet lepiej? Dzięki temu w książce o wiele więcej się dzieje, a akcja jest wartka.
Nie mogę zapomnieć o wątku romantycznym między poszczególnymi postaciami. Nie jest on bardzo rozwinięty, ale na tyle by zadowolić potencjalną czytelniczkę. Muszę się przyznać, że autorka kilka razy wzruszyła mnie opisem emocji występujących między bohaterami. Cecilia Randall nie ukazuje nastoletniej miłości. Są to raczej dojrzałe uczucia, pełne oddania i szczerości. Ten mały dodatek do fabuły bardzo mi się podobał, z wielkim napięciem czekałam, aż związek głównej pary się rozwinie. Nie, nie powiem o kogo chodzi. Zdradziłabym wyjątkowo ważny szczegół.
Podsumowując, „Hyperversum” jest książką, z którą każdy powinien się spotkać. To wspaniała historia i można z nią spędzić kilka przyjemnych wieczorów. Pozostaje mi tylko czekać na kolejne części i mam nadzieję, że ukażą się one już niedługo.
Ocena: 10/10
recenzje-bezimiennej.blogspot.com
Mieliście może okazje poznać czar gier RPG? Możliwość wcielenia się w całkowicie inną postać? Rozwijania jej umiejętności i podejmowania decyzji jakich nie moglibyście podjąć w prawdziwym życiu? A jesteście w stanie wyobrazić sobie, że zostajecie wciągnięci do świata gry? Nie? Ja też tego nie potrafiłam, jednak „Hyperversum” ukazało mi „co by było gdyby…”
Cecilia Randall...
2012-06-05
Znacie to uczucie, gdy czekacie na książkę, która wydaje się wam genialna i wspaniała, a okazuje się, że to gniot. Na szczęście „Igrzyska Śmierci” nie pozwoliły mi na tak negatywne emocje. Za to zostałam wciągnięta w świat tak genialnie wykreowany, że nie chciałam wracać do rzeczywistości.
Suzanne Collins jest amerykańską pisarką urodzoną w 1963 roku. Sławę uzyskała dzięki bestsellerowej trylogii „Igrzysk Śmierci”. Pierwsza powieść z tej serii, o tym samym tytule w Stanach Zjednoczonych została wydana 14 września 2008 roku – w Polsce dopiero 6 maja 2009r. Książka doczekała się również swojej ekranizacji. Miała ona premierę 23 marca 2012r. na wielkim ekranie. Nawiasem mówiąc wersja papierowa jest o wiele lepsza.
Autorka przenosi nas w niedaleką przyszłość do państwa zwanego Panem. Tamtejsze czasy są okrutne dla mieszkańców Dystryktów. Są to ogrodzone miejsca, w których mieszka tzw. biedota. Osoby z Dystryktów zostają wykorzystywane do pracy na rzecz Panem, a przede wszystkim stolicy zwanej Kapitolem. Ale to nie wszystko. Każdego roku zostają urządzane Igrzyska Głodowe, które inaczej można nazwać rzezią. Z wszystkich dwunastu Dystryktów zostaje wybrana para – chłopak i dziewczyna w wieku od 12 do 18 lat – zostają oni umieszczeni na arenie, gdzie walczą na śmierć i życie. Zwycięzca może być tylko jeden.
Główna bohaterka Katniss Everdeen pochodzi z górniczego, 12-Dystryktu. Ma 16 lat i jak na swój wiek jest osobą bardzo dojrzałą. Od kiedy jej ojciec zginął w wypadku podczas wydobywania surowców sama musiała utrzymywać młodszą siostrę Prim i matkę w depresji. To było ciężkie zadanie, w końcu w tak młodym wieku nie mogła pracować i wziąć astragalu [żywności, za którą płaci się dodatkowym losem podczas wybierania pary w Głodowych Igrzyskach]. Mimo tego wybrnęła i zajęła się polowaniem na zwierzynę. Jednak „szczęście” przestało jej sprzyjać. Przy kolejnych Igrzyskach została wylosowana Prim, przez co Katniss zgłosiła się na ochotniczkę i wyratowała siostrę. Jej „partnerem”, którego najprawdopodobniej będzie musiała zabić jest Peeta. Chłopak, u którego ma wielki dług. Co wydarzy się na arenie? Kto wróci do domu? Kto będzie zwycięzcą? I czy wszystko pójdzie po myśli Kapitolu?
„Niszczenie jest znacznie łatwiejsze od tworzenia”
Pierwszą rzeczą, która mnie zachwyciła był opis mieszkańców stolicy. Byli groteskowi, każdy z nich poddany operacji plastycznej, kolor włosów jakiego nikt sobie wcześniej nie wyśnił. Byli okropni i nieludzcy. Mam wrażenie, że Suzanne Collins upodobniła ich do potworów, by w delikatny sposób uwydatnić ich charakter podobny do najgorszych bestii. Ludzie z Kapitolu bez mrugnięcia okiem wpatrywali się w krwawe walki młodych dzieciaków, które zatracały swoje człowieczeństwo po to, by przeżyć. Ten zabieg autorki mnie zachwycił.
Akcja jest szybka. Podczas czytania „Igrzysk Śmierci” byłam ogarnięta atmosferą pełną napięcia. Oderwanie mnie od książki było praktycznie niemożliwe. Nieważne w jakim miejscu się znajdowałam. Lektura zawsze była ze mną. Opisy otoczenia pozwalały mi oderwać się od rzeczywistości. Czułam się jakbym maszerowała za plecami Katniss i odczuwała jej emocje. Wszystko wydawało mi się dopracowane na ostatni guzik, mimo jednego błędu, który pewnie nie wpadł w oko innym czytelnikom.
Bohaterowie są naprawdę interesujący. Każdy z nich trzyma w sobie jakąś tajemnicę, której na pierwszy rzut oka nie można wyłapać. Peeta stał się moim ulubieńcem, ale dopiero po połowie książki. Z początku nie darzyłam go sympatią. Haymitch - mentor pary podczas Igrzysk Głodowych idealnie ukazuje co się dzieje z mężczyzną bądź kobietą, gdy przeżyje i zwycięży w wyżej ukazanej krwawej jatce. W końcu po dłoniach takiego człowieka już do końca dni pozostanie krew ofiar, których pozbawił życia. Postacie są realistyczne i naprawdę ich polubiłam.
„-Podobno ma pan udzielać nam rad – zwracam się do niego.
-Oto rada. Nie dajcie się zabić – odpowiada Haymitch i rży ze śmiechu”
Autorka pisze w sposób prosty i nie zawiły. Książkę czyta się szybko i bezproblemowo. Suzanne Collins ma dar wciągania czytelnika do swojego własnego świata. Po zakończeniu lektury od razu zabrałam się za kolejną część. Po prostu nie mogłam wytrzymać kolejnej minuty bez Dystryktów, Kapitolu. Całego Panem.
Z tyłu okładki widnieje napis „To nie jest książka dla dzieci.”. Na pierwszy rzut oka miałam wrażenie, że będzie to kolejna pozycja, która ukaże nam wielką miłość ulokowaną w złym czasie. Nie. „Igrzyska Śmierci” przedstawiają o wiele więcej. Okrucieństwo ludzi i to co potrafią zrobić dla wolności.
Miejmy nadzieję, że świat w jakim żyje Katniss, nigdy nie zaatakuje nas swoimi okropnymi mackami, a ludzie nawet za setki lat nie utracą człowieczeństwa.
Jeśli ktoś nie miał okazji zapoznania się z „Igrzyskami Śmierci” to niech nadrabia zaległości. To trylogia warta uwagi, więc mogę tylko polecić u uhonorować najwyższą oceną.
Ocena: 10/10
„Wesołych Głodowych Igrzysk! Niech los zawsze wam sprzyja.”
Znacie to uczucie, gdy czekacie na książkę, która wydaje się wam genialna i wspaniała, a okazuje się, że to gniot. Na szczęście „Igrzyska Śmierci” nie pozwoliły mi na tak negatywne emocje. Za to zostałam wciągnięta w świat tak genialnie wykreowany, że nie chciałam wracać do rzeczywistości.
Suzanne Collins jest amerykańską pisarką urodzoną w 1963 roku. Sławę uzyskała...
Gdy sięgałam po pierwszą część „Igrzysk Śmierci” skakałam z radości. Najzwyczajniej cieszyłam się, że mam okazję do przeczytania tej trylogii. Przecież tyle osób ją tak dobrze oceniało, że zapał do niej udzielił się i mi. Jednak podczas czytania „Kosogłosa” towarzyszył mi ukryty, wewnętrzny smutek. W końcu zapowiada on koniec mojej przygody z Katniss i innymi bohaterami. Bardzo przywiązałam się do wszystkiego co stworzyła Suzanne Collins i ciężko mi było się z tym rozstać.
„Mam się stać Kosogłosem…”
Główna bohaterka zostaje przeniesiona do tajemniczego 13 dystryktu. Przez ostatnie wydarzenia ląduje w sali szpitalnej. Katniss po wszystkim co przeszła, załamała się. Peeta został uwięziony przez Kapitol, zapewne jest również torturowany. Do tego zbliża się praktycznie nieunikniona walka o wolność. A rebelianci potrzebują właśnie jej – młodej dziewczyny, która musi podejmować decyzje, których nie podjąłby w pełni dorosły człowiek. Jak ma pomóc innym, skoro nie potrafi pomóc sama sobie? Mimo tego dziewczyna podejmuje się zadanie i zostaje tytułowym „Kosogłosem”. Tym samym wplątuje się w sam środek krwawej bitwy, gdzie wszystkie sztuczki są dozwolone.
Trylogia „Igrzysk Śmierci” jest tą, o której można usłyszeć wszędzie. Czy to w pobliżu kin, czy księgarni. Rzecz jasna, że preferuję wersję papierową, ale nie można powiedzieć, że nie czekam na kolejne części ekranizacji. Jednak co takiego w tej historii spodobało się tak wielu ludziom? Urzekła mnie postać Katniss, która nie jest upiększana. Może wydawać się silna na pierwszy rzut oka, ale to nieprawda. Suzanne Collins ukazała jej słabości, zresztą tak jak wszystkich innych bohaterów. Przeczytałam ostatnio w jakiejś recenzji, że Katniss jest „pustą nastolatką”. Nie mogę się z tym zgodzić i to w żadnym wypadku. Określiłabym ją raczej mianem „zagubionej”. W końcu musi porzucić, życie jakie znała, nie dla siebie, lecz dla całego Panem. Czy ktoś chciałby poczuć na własnej skórze jak to jest być Kosogłosem? Trzymać na barkach dobro innych ludzi? Nie sądzę.
W „Igrzyska Śmierci” wplątany jest lekki romans między główną bohaterką, a dwójką chłopaków z jej dystryktu. I podobał mi się on, ponieważ to nie jest „wielka miłość od pierwszego wejrzenia” jak w większości książek, tylko coś co budowali od dłuższego czasu.
Kolejną sprawą jest szybko rozwijająca się fabuła. W książce cały czas się dzieje, a opisy akcji trzymają w napięciu od pierwszej do ostatniej strony. Możemy spodziewać się zaskakujących zwrotów akcji i obawiać się o życie każdego bohatera. W tej powieści nie można spodziewać się wielce szczęśliwego zakończenie, ponieważ życie wszystkich postaci wisi na włosku. Umierają ci dobrzy, z których śmiercią nie możemy się pogodzić i ci źli. Większość autorów piszących książki młodzieżowe stara się unikać usunięcia postaci ważnych, lecz Suzanne Collins nie bała się zaryzykować.
„Kosogłos” nie nudzi. Przez całą lekturę podążałam za losami Katniss niczym cień i czekałam na rozwiązanie wszystkich wątków. Trylogia od samego początku jest owiana wątkiem tajemnicy. Panuje tam zasada: nie ufania nikomu. I nie ma co się dziwić. W końcu w Panem każdy jest przeciwko sobie.
Z początku byłam zdegustowana zakończeniem, nie wiedząc, że przede mną jeszcze epilog. Pozostało mi to uczucie pustki, którego nienawidzę. Chęć do sięgnięcia po kolejne części, których nie ma. To prawda, wzruszyłam się, czytając ostatnie strony epilogu, ale czegoś mi brakowało. Z biegiem czasu, gdy trylogia „Igrzysk Śmierci” zaczęła kurzyć się na półce, zrozumiałam, że zakończenie jest tak naprawdę satysfakcjonujące. Zamknął się rozdział „Igrzysk…”, a otworzył nowy.
Jak zawsze polecam tę trylogię. Niby „literatura młodzieżowa”, ale uważam, że starsi czytelnicy również powinni po nią sięgnąć. Suzanne Collins przedstawiła świat w sposób przerażający, lecz szczery. Możemy się tylko cieszyć, że nas nie spotyka taki koszmar jak bohaterów książki.
Ktoś jeszcze nie czytał? No to musi jak najszybciej nadrobić zaległości.
Ocena: 10/10
Gdy sięgałam po pierwszą część „Igrzysk Śmierci” skakałam z radości. Najzwyczajniej cieszyłam się, że mam okazję do przeczytania tej trylogii. Przecież tyle osób ją tak dobrze oceniało, że zapał do niej udzielił się i mi. Jednak podczas czytania „Kosogłosa” towarzyszył mi ukryty, wewnętrzny smutek. W końcu zapowiada on koniec mojej przygody z Katniss i innymi bohaterami....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-03-01
2012-05-28
Cassandra Clare jest pisarką, która zyskała sławę dzięki swojej serii „Dary anioła”. Zachwyciła ona wielu czytelników na świecie w tym także i mnie. Jeśli nie mieliście jeszcze szansy na zapoznanie się z nią to żałujcie, szczerze polecam.
Słyszeliście może o „Diabelskich maszynach”? To sequel wcześniej wymienionej serii. „Mechaniczny książę” jest drugą częścią trylogii, którą każdy fan „Darów…” powinien przeczytać [ale nie tylko]. To oddzielne historie, które nie mają ze sobą związku, jednak uśmiech zakwita na twarzy czytając o jakiejś drobnej cesze tych dwóch serii.
-Mój mały mechaniczny książę…
Ponownie spotykamy się z wiktoriańskim Londynem i jego okolicami. Sytuacja Łowców staje się poważna. Po wydarzeniach z „Mechanicznego anioła” Instytut jest w rozsypce. Podczas Rady zostaje rzucone wyzwanie – jeśli Nocni Łowcy nie znajdą Mortmaina wyżej wymieniona kwatera zostanie odebrana Charlotte. Bohaterowie zostają uwikłani w wir wydarzeń, poszukując zbrodniarza. Jednak to nie jest proste zadanie, ponieważ Mortmain potrafi przewidzieć każdy ich krok. Główna bohaterka Tessa próbuje odnaleźć się w tej sytuacji. Mimo odrzucenia jej przez Willa, nadal czuje łopotanie serca na jego widok. Próbuje zapomnieć o pięknym Łowcy. Po pewnym incydencie zauważa Jema i jej uczucia co do niego. Czy miłość do dwóch mężczyzn jest możliwa? Czy Instytut zostanie w rękach Charlotte? Czy Tessa dowie się kim, lub czym jest?
Magnus otwarcie zmierzył wzrokiem jej dekolt.
-Widzę. Jesteś uzbrojona po zęby, że się tak wyrażę.
Postacie są podobne z charakteru do tych z „Darów Anioła” i jest to ten element książki, który mnie odrzuca. Cassandra Clare postawiła na mało oryginalny pomysł trójkąta miłosnego, który pojawia się w praktycznie każdej książce młodzieżowej typu paranormal romance. Poszła na łatwiznę. Jednak można przymknąć na to oko, ponieważ w „Diabelskich maszynach” można zauważyć o wiele więcej plusów, niż minusów.
Akcja jest wartka, w każdym rozdziale bohaterowie przeżywają nowe przygody. Fabuła mimo wcześniej skrytykowanego wątku miłosnego jest ciekawie rozbudowana. Możemy nareszcie poznać prawdziwe „ja” Willa i powód, dla którego stał się tak oschły. To naprawdę ciekawa historia, która będzie mi zaprzątała głowę przez najbliższy czas. Możemy przyjrzeć się ogólnej historii postaci innych niż Tessa, dzięki czemu mamy poczucie, że znamy wszystkich od zawsze.
Ogromnym plusem jest również dla mnie epoka wiktoriańska. To naprawdę ciekawe czasy i zawsze z wielką chęcią zaczytuję się w książkach o niej. Tessa jest wielbicielką literatury, to samo Will, przez co często serwują nam cytaty z „Hamleta”, „Wichrowych Wzgórz”, czy innych książek. To naprawdę przyjemne rozmaicenie, podczas czytania. Mamy okazję poznać coś nowego. Jestem również zachwycona humorem w „Mechanicznym księciu”. Nie raz wybuchałam głośnym śmiechem. Podczas czytania można zaznać wiele emocji, od smutku po szczęście, które możemy dzielić z bohaterami. Sytuacje w jakich zostają położeni potrafią poruszyć czytelnika.
Podoba mi się, że autorka nie nastawiła się na jedną z paranormalnych ras. Spotkamy tu czarowników, garstkę wampirów, szczyptę wilkołaków i kilka demonów. Zapomniałabym o aniołach, które stworzyły rasę Nocnych Łowców. Świat wykreowany przez panią Clare naprawdę wciąga i wydaje się mimo wszystko realistyczny. A co jeśli my jesteśmy tylko Przyziemnymi [ludźmi], a wokół nas toczy się wojna?
Polecam „Mechanicznego księcia”, to naprawdę fantastyczna książka, przy której można spędzić kilka godzin na niezłej zabawie i główkowanie wraz z bohaterami. Wydaje mi się, że polubicie Tessę, Jema, a w szczególności Willa.
Ocena: 10/10
-Właściwie zachowuje się pan, jakby nas wszystkich nie lubił.
-Wcale nie – zaprotestował Gabriel. – Po prostu nie lubię jego. – Wskazał na Willa.
-Boże! – mruknął Will i ugryzł jabłko. – Bo jestem przystojniejszy, niż ty?'
recenzje-bezimiennej.blogspot.com
Cassandra Clare jest pisarką, która zyskała sławę dzięki swojej serii „Dary anioła”. Zachwyciła ona wielu czytelników na świecie w tym także i mnie. Jeśli nie mieliście jeszcze szansy na zapoznanie się z nią to żałujcie, szczerze polecam.
Słyszeliście może o „Diabelskich maszynach”? To sequel wcześniej wymienionej serii. „Mechaniczny książę” jest drugą częścią trylogii,...
2018
2014-11-08
Nie mogę uwierzyć, że prawie minęłam się z tą książką. Wypatrzyłam "Obsydian" na Targach Książki w Krakowie w ciekawej promocji, jednak chciałam przywieźć trochę pieniędzy do Łodzi. Na szczęście luby przekonał mnie do zakupu twierdząc, że później bym żałowała. Chwała mu za to! Wróciłam z "Obsydianem" i "Onyksem" do domu, następnie zrozumiałam dlaczego czytelnicy zachwycają się serią "LUX".
Główną bohaterką jest siedemnastoletnia Katy. Po śmierci ojca, wraz z mamą przeprowadziła się do małej mieścinki. Pierwszą osobą, którą poznaje jest Daemon, arogancki przystojniak, którego nie da się polubić. Następnie przychodzi kolej na jego siostrę, czyli Dee, która jest całkowitym przeciwieństwem bliźniaka. Dziewczyny zaprzyjaźniają się mimo dużej niechęci Daemona. Jednak z ich rodziną coś jest nie tak jak być powinno. Wokół Katy zaczynają dziać się dziwne rzeczy. Kim, albo czym oni są?
"-Jesteś dupkiem. Mówił... ci to ktoś wcześniej?
-Och, Kotek, każdego dnia mojego błogosławionego życia."
Fabuła bardzo przypominała mi "Zmierzch". Czytając "Obsydian" każdy na pewno zwróci na to uwagę. Jednak chodzi tutaj o schemat: nowa dziewczyna, tajemnicza rodzina i czające się niebezpieczeństwo. Na tym podobieństwo się kończy, otóż "LUX" to seria, która tylko i wyłącznie zachwyca. W książce ciągle coś się dzieje, akcja jest wartka, a autorka zaskakuje czytelnika. Dodatkowo trzeba ją pochwalić za humor i niesamowite dialogi. Rozmowy bohaterów są zabawne, realistyczne i jeszcze raz zabawne. Szczególnie zachwycające były te pomiędzy Katy i Daemonem. Ich kłótnie rozbrajały na łopatki. Mimo niechęci do siebie (to mało powiedziane) między nimi coś iskrzyło. Za każdym razem, gdy Katy była w niebezpieczeństwie ratował ją z opresji, a następnie traktował oschle. W napięciu czekałam, aż ich romans się rozwinie. I tutaj muszę stwierdzić, że nie są oni standardową parą. Chyba nie spotkałam się z kimś takim w żadnej książce, choć może trochę przypominają mi Cat i Bones'a z "Nocnej Łowczyni" - to moja ulubiona seria, więc porównanie jest jak najbardziej plusem.
Katy jest w niebezpieczeństwie, wciąż narażona na ataki wroga. Czy ochrona Daemona i innych jego typu, wystarczy? Czy Katy będzie potrafiła sama siebie obronić? Jest silną dziewczyną, lecz czy to wystarczy. Niestety na temat innych wątków nie mogę nic powiedzieć, po prostu zepsułabym zabawę.
Gdy już myślałam, że "Obsydian" się kończy autorka pozytywnie mnie zaskoczyła. Okazuje się, że za "Podziękowaniami" czeka nas kilka rozdziałów widocznych z punktu widzenia Daemona. Idealnie dopełniło to książkę i spowodowało, że inaczej spojrzałam na tego podłego chłopaka.
"-Sprawdziłem twojego bloga.
-Znowu mnie prześladujesz, jak widzę. Mam zdobyć zakaz zbliżania się?
-W twoich snach, Kotek. O, czekaj, już w nich występuję, prawda?
-W koszmarach, Daemon. W koszmarach."
"Obsydian" pokochałam od pierwszych stron. Znowu poczułam się jak nastolatka, wraz z rozwojem fabuły śmiałam się i piszczałam z zachwytu. Nie sądziłam, że paranormal romance będzie potrafił wywołać u mnie takie uczucia. "LUX" zapowiada się na jedną z lepszych serii jakie miałam okazję czytać i liczę na to, że kolejny tom również mnie zaskoczy. Polecam ją wszystkim. "Obsydian" mnie oczarował i liczę na to, że wam również przypadnie do gustu.
"Książki były konieczną ucieczką, którą zawsze podejmowałam z radością."
[recenzje-bezimiennej.blogspot.com]
Nie mogę uwierzyć, że prawie minęłam się z tą książką. Wypatrzyłam "Obsydian" na Targach Książki w Krakowie w ciekawej promocji, jednak chciałam przywieźć trochę pieniędzy do Łodzi. Na szczęście luby przekonał mnie do zakupu twierdząc, że później bym żałowała. Chwała mu za to! Wróciłam z "Obsydianem" i "Onyksem" do domu, następnie zrozumiałam dlaczego czytelnicy zachwycają...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-04-02
Każdego można wyprostować.
„7 razy dziś” jest historią, z którą najprawdopodobniej każdy już się spotkał. Dziewczyna imieniem Sam ginie w wypadku samochodowym, następnie budzi się i odkrywa, że nadal jest ten sam dzień, a ona musi przeżywać wszystko od początku. Utknęła w pętli czasu, na pewno wiecie o co chodzi, bo jest to dość znany element. Spotykamy się, aż z siedmioma wersjami typowego dnia z życia popularnej nastolatki. Szkoła, rozdanie róż z okazji Dnia Kupidyna, wagary, problem z chłopakiem i impreza u dawnego przyjaciela. Niby nic ciekawego, ale jednak ta pozycja na długo zapadnie w mojej pamięci.
Sam Kinghston jest jedną z najpopularniejszych dziewczyn w szkole, chociaż kiedyś była na samym dole łańcucha pokarmowego. Ma wszystko czego pragnie. Przyjaciół, przystojnego chłopaka i sympatyczną rodzinę. Po jej śmierci jest zdezorientowana, ma wrażenie, że wszystko jej się przyśniło. Dzień po dniu stara się zrozumieć co tak naprawdę się dzieje. W końcu postanawia zmienić przyszłość, a przede wszystkim zmienić siebie. W „7 razy dziś” możemy zauważyć niesamowitą zmianę w głównej bohaterce. Przechodzi ona od rozkapryszonej pustej laluni, przez ordynarną buntowniczkę do porządnej nastolatki. Jej światopogląd zmienia się przez te 7 strasznych i stresujących dni. Jej przyjaciółki przestają być tak idealne jak jej się wydawało, czasem wywołują u niej niesmak i nie ma co się dziwić. Spotykamy się z typowym terroryzowaniem uczniów, to właśnie Lindsay, Ally, Elody i Sam są ich powodami. Dręczenie młodszych, ale także rówieśników. Aż ciarki przechodzą na myśl, że szkoła, do której uczęszczają te dziewczyny zwie się również Szkołą Samobójców. Ale można to zrozumie, ponieważ takie traktowanie innych jest jedną z najgorszych rzeczy z jakimi można się spotkać. W końcu główna bohaterka zauważa swoje błędy, tylko czy uda jej się naprawić to wszystko?
„7 razy dziś” to książka pisana prostym językiem, łatwa i przyjemna w czytaniu. Jednak jak do tej pory żadna lektura nie pozostawiła mi tak wielu tematów do przemyśleń. Tego jak spojrzenie w oczy śmierci, może zmienić człowieka. Niektórym może się wydawać, że przeżywanie codziennie tego samego dnia z tą samą bohaterką jest nudne. O dziwo, wręcz przeciwnie. Byłam zachwycona przemianą Sam, jej staraniem by wszystko wyszło jak najlepiej dla innych. Chociaż również czułam lekkie przerażenie przy opisach tej grupki dziewczyn.
Okazuje się, że tyle rzeczy jest pięknych, jeśli bliżej im się przyjrzeć.
Z historii można wyciągnąć wniosek, nie jest to zwykła powiastka dla młodzieży, gdzie wszystko jest plastikowe i pokolorowane. Ona nas czegoś uczy. Szacunku do innych, a przede wszystkim szczęścia z możliwości życia. Wiem, że będę wracać do tej książki, a przede wszystkim będę śledziła twórczość Lauren Olivier.
Ocena: 5/5
www.recenzje-bezimiennej.blogspot.com
Każdego można wyprostować.
więcej Pokaż mimo to„7 razy dziś” jest historią, z którą najprawdopodobniej każdy już się spotkał. Dziewczyna imieniem Sam ginie w wypadku samochodowym, następnie budzi się i odkrywa, że nadal jest ten sam dzień, a ona musi przeżywać wszystko od początku. Utknęła w pętli czasu, na pewno wiecie o co chodzi, bo jest to dość znany element. Spotykamy się, aż z...