-
ArtykułyAtlas chmur, ptaków i wysp odległychSylwia Stano2
-
ArtykułyTeatr Telewizji powraca. „Cudzoziemka” Kuncewiczowej już wkrótce w TVPKonrad Wrzesiński5
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać358
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik3
Biblioteczka
2024-05-07
2024-03-28
"Upiorna noc w Los Angeles" to jedna z przygód braci Hardych - dwójki nastoletnich detektywów, którzy jeżdżą po Stanach i rozwiązują zagadki, przy okazji wdając się w kilka pościgów i pojedynków.
Książki z tej serii dzielą się na te, które są świetną rozrywką, albo całkowitą pomyłką. Niestety "Upiorna noc..." zalicza się do tej drugiej grupy.
Fabuła jest pełna zwrotów akcji, które mają za zadanie szokować czytelnika. Ten efekt by może zadziałał, gdyby nie to, że każdy, dosłownie każdy rozdział kończy się na dramatycznej nucie (a w połowie przypadków okazuje się, że po prostu bohaterowie co chwila wysnuwają bardzo pochopne wnioski). To sprawia, że mniej więcej po siódmym rozdziale te cliffhangery drażnią, a stawka całej sprawy automatycznie spada - bo po co mam się martwić i kibicować, skoro co chwila mnie straszą dla samego straszenia? Te cliffhangery rzutują też na samą fabułę, która nie dość, że jest mocno poszatkowana (bo trzeba zakończyć dramatycznie), to jeszcze nie ma za bardzo sensu.
Z kolei tłumaczenie brzmi jakby wykonano je za 5 złotych, a do zrobienia go zatrudniono studenta z łapanki. Grażyna Zielińska-Paina odpowiedzialna za polskie tłumaczenie "Upiornej nocy w Los Angeles" oprócz braci Hardych przetłumaczyła jeszcze (jeśli wierzyć serwisowi Lubimyczytać, a także internetowi) 6 książek, w tym głównie Wojownicze Żółwie Ninja. Nie jest to tak tragiczny poziom jak "W kręgu zła" (z serii o Nancy Drew), za które odpowiadała Marta Staszewska, ale wciąż gryzie i momentami wyrzuca z lektury.
"Upiorna noc w Los Angeles" to jedna z przygód braci Hardych - dwójki nastoletnich detektywów, którzy jeżdżą po Stanach i rozwiązują zagadki, przy okazji wdając się w kilka pościgów i pojedynków.
Książki z tej serii dzielą się na te, które są świetną rozrywką, albo całkowitą pomyłką. Niestety "Upiorna noc..." zalicza się do tej drugiej grupy.
Fabuła jest pełna zwrotów...
2024-03-23
Spory zawód po "Zaginionym obrazie". Historia ze spokojem mogłaby być dwa razy krótsza - w obecnej formie staje się w połowie po prostu nudna i irytująca. Ilustracje z kolei wydają się niedopracowane - rozumiem pomysł na nawiązanie do rysunku przedwojennego, ale tutaj coś nie wyszło. Postacie są statyczne, niemal na każdej stronie widać zarys szkicu, jakby autor nie dokończył pracy i oddał pierwsze szkice swojego projektu. W efekcie książka staje się po prostu brzydka.
Spory zawód po "Zaginionym obrazie". Historia ze spokojem mogłaby być dwa razy krótsza - w obecnej formie staje się w połowie po prostu nudna i irytująca. Ilustracje z kolei wydają się niedopracowane - rozumiem pomysł na nawiązanie do rysunku przedwojennego, ale tutaj coś nie wyszło. Postacie są statyczne, niemal na każdej stronie widać zarys szkicu, jakby autor nie...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-03-12
Jestem rozdarta, jeśli chodzi o "Manifest". Bardzo, ale to bardzo chciałam polubić tę książkę Evaristo. Niestety rozczarowałam się mocno. Częściowo wynika to z tego, że liczyłam na zupełnie inną książkę (czyli faktycznie na jeden długi manifest literacki lub światopoglądowy), podczas gdy otrzymałam misz-masz biografii z radami literackimi. Częściowo jednak z tego, że całość czyta się jak poradnik lifestylowocoachingowy, co trafnie zauważyła jedna z czytelniczek na lubimyczytać. Swoje dokonania literackie opisuje dodatkowo w sposób nieszczery - podkreślając swoje dokonania, sprytnie omijając wszystkie niedociągnięcia czy porażki. Dorzucenie manifestu zawierającego w dwóch stronach treść całej książki traktuję jak nieśmieszny żart. Jak to mówią - to mógł być e-mail.
Jestem rozdarta, jeśli chodzi o "Manifest". Bardzo, ale to bardzo chciałam polubić tę książkę Evaristo. Niestety rozczarowałam się mocno. Częściowo wynika to z tego, że liczyłam na zupełnie inną książkę (czyli faktycznie na jeden długi manifest literacki lub światopoglądowy), podczas gdy otrzymałam misz-masz biografii z radami literackimi. Częściowo jednak z tego, że całość...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-03-08
Świetny początek i środek, nieco gorsza końcówka. Doceniam głównie za skupienie się na procesie i wszystkich "smaczkach" z nim związanymi. Żałuję, że finał wyszedł nieco w stylu pierwszych tomów o Harrym Boshu - czyli przeważyła potrzeba sensacyjnego zakończenia ponad wolniejszym, lecz gorzkim finałem, który tak mocno wybrzmiał w "Prawniku z Lincolna". Pomimo tego rozczarowującego zakończenia jest to dobrze napisany thriller.
Świetny początek i środek, nieco gorsza końcówka. Doceniam głównie za skupienie się na procesie i wszystkich "smaczkach" z nim związanymi. Żałuję, że finał wyszedł nieco w stylu pierwszych tomów o Harrym Boshu - czyli przeważyła potrzeba sensacyjnego zakończenia ponad wolniejszym, lecz gorzkim finałem, który tak mocno wybrzmiał w "Prawniku z Lincolna". Pomimo tego...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-03-03
Ciekawa historia. Garcia jest sprawniejszym autorem niż Nigel West - części napisane przez byłego podwójnego agenta są ciekawsze, napisane lepszym językiem niż bym się tego spodziewała. Z kolei rozdziały napisane przez Westa - dziennikarza, który odnalazł po latach agenta Garbo - są przepełnione nieistotnymi detalami, nudne i przypominają raczej eseje naukowe niż fragmenty książki o szpiegu.
Taka nierówność w książce raczej dziwi niż przeszkadza, choć żałuję, że Garbo nie mógł napisał całości, a West jedynie posłowie, w którym wyjaśniłby drobne niejasności czy zarysowałby nieco kwestie historyczne. Ostatecznie czyni to zatem "Kryptonim Garbo" książką poprawną, ale nic ponadto.
Ciekawa historia. Garcia jest sprawniejszym autorem niż Nigel West - części napisane przez byłego podwójnego agenta są ciekawsze, napisane lepszym językiem niż bym się tego spodziewała. Z kolei rozdziały napisane przez Westa - dziennikarza, który odnalazł po latach agenta Garbo - są przepełnione nieistotnymi detalami, nudne i przypominają raczej eseje naukowe niż fragmenty...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-02-25
Od kilku lat prowadzę swego rodzaju grę z wydawnictwem Czwarta Strona (gra jest oczywiście jednostronna, bo dlaczego wydawnictwo miałoby się przejmować kimś takim jak ja?). Ot, wydawnictwo wysyła mi kolejne powieści Greń, licząc na to, że któraś w końcu mi się spodoba - ja tymczasem muszę się zmuszać, by w ogóle po te powieści sięgać. Niestety bowiem w ostatnich latach książki Greń stały się dla mnie synonimem nudy, głupoty czy opisów i dialogów wyciętych prostu z tektury.
Dlatego fakt, że mogę ocenić tę książkę jako przeciętną, jeśli weźmie się pod uwagę moje dotychczasowe doświadczenia z twórczością Greń, jest w tym wypadku komplementem. Oczywiście, nie możemy się tu rozpędzać. "Sam w dolinie" to wciąż głupiutki, nieco przekombinowany kryminał. To wciąż powieść napisana przez Hannę Greń.
Na szczęście jednak po raz pierwszy od dawna zagadka kryminalna po pierwsze istnieje (co ostatnio nie było aż tak oczywiste), a po drugie nawet ma ręce i nogi. Ba!, mogłaby nawet być zaskakująca, gdyby nie przedziwny upór autorki, by każdy bohater otrzymywał choćby i na jedynie kilka stron własną narrację. To odbiera zagadce jakąkolwiek zagadkowość, a nawet wprowadza nudę, bo przez długi czas w śledztwie czytelnik ma przewagę nad policjantami prowadzącymi sprawę.
Nie brakuje w powieści standardowej dla Greń dominacji wątków obyczajowych nad wątkami kryminalnymi. Rozumiem trend wprowadzania do kryminałów historii policjantów, ich życia prywatnego, ale doprawdy, czy potrzebujemy ku temu aż tyle miejsca? Szczególnie, gdy te wątki niespecjalnie zmierzają do niczego (bohaterowie kręcą się w kółko, powtarzają te same argumenty, naprawdę nie musimy słuchać 10 razy tego, że jedna bohaterka nie ufa innemu bohaterowi).
Wreszcie - pojawiają się tu liczne głupotki w stylu przedziwnych komentarzy obyczajowo-politycznych (nie rozumiem tych zabiegów, jeśli rzucane są tylko w locie, bo przecież jedynie przyczyniają się do szybszego zestarzenia się samej powieści, gdy za kilka lat będą one kompletnie nieczytelne dla odbiorców), licznych powtórzeń (niektóre frazy pojawiają się niemal dosłownie kilka razy), a także niepotrzebnie powielanych informacji (na co mi retrospekcja z jakiegoś wydarzenia, skoro później słowo w słowo jest ona przytaczana w rozmowie między bohaterami?).
Ku swojemu zaskoczeniu "Sam w dolinie" nawet mi się nieźle czytało. Oczywiście, to wciąż przeciętny kryminał, który nie zapadnie na dłużej w pamięć, ale przynajmniej tym razem obyło się bez frustracji.
Od kilku lat prowadzę swego rodzaju grę z wydawnictwem Czwarta Strona (gra jest oczywiście jednostronna, bo dlaczego wydawnictwo miałoby się przejmować kimś takim jak ja?). Ot, wydawnictwo wysyła mi kolejne powieści Greń, licząc na to, że któraś w końcu mi się spodoba - ja tymczasem muszę się zmuszać, by w ogóle po te powieści sięgać. Niestety bowiem w ostatnich latach...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-02-23
Reportaż poprawny, ale nic ponad to. Sturis za dużo wrzuca siebie w samą treść reportażu (serio, właśnie ta prywata na początku spowodowała, że za pierwszym razem odłożyłam książkę po przeczytaniu zaledwie 30 stron), niektóre części są za długie (dlaczego wywiady pozostały w tej formie? Czemu nie wybrano z nich treści, tego, co ciekawe?), a całość tworzy dziwny misz-masz. Sporo się dowiedziałam, jednak sposób napisania niemal spowodował, że nie potrafiłam się wkręcić w lekturę.
Reportaż poprawny, ale nic ponad to. Sturis za dużo wrzuca siebie w samą treść reportażu (serio, właśnie ta prywata na początku spowodowała, że za pierwszym razem odłożyłam książkę po przeczytaniu zaledwie 30 stron), niektóre części są za długie (dlaczego wywiady pozostały w tej formie? Czemu nie wybrano z nich treści, tego, co ciekawe?), a całość tworzy dziwny misz-masz....
więcej mniej Pokaż mimo to2024-02-19
Najsłabsza książka Rogali. Kolejne zwroty akcji niezwykle łatwe są do przewidzenia, tożsamość zabójcy też łatwo rozgryźć. Na szkodę "Kwestii winy" działa głównie zbyt wiele narratorów (serio, fabuła byłaby dużo bardziej zaskakująca, gdyby połowy narratorów nie było, tak samo akcja stałaby się żwawsza), ale również niemal maniakalne wracanie do kwestii przemocy domowej. Dobrze, że Rogala porusza ten problem, jednak tworzenie z tego długiego wywodu-pogadanki w sześciu częściach, w których wiele tez się powtarza, wywołuje w czytelniku raczej złość niż zrozumienie.
Najsłabsza książka Rogali. Kolejne zwroty akcji niezwykle łatwe są do przewidzenia, tożsamość zabójcy też łatwo rozgryźć. Na szkodę "Kwestii winy" działa głównie zbyt wiele narratorów (serio, fabuła byłaby dużo bardziej zaskakująca, gdyby połowy narratorów nie było, tak samo akcja stałaby się żwawsza), ale również niemal maniakalne wracanie do kwestii przemocy domowej....
więcej mniej Pokaż mimo to2024-02-06
2024-01-14
W penthousie Douglasa Garricka istnieje jeden zakaz. Pomoc domowa nie może zaglądać do sypialni, w której przebywa żona pracodawcy. Kobieta jest ponoć obłożnie chora, choć nowa pracownica ma ku temu pewne wątpliwości. Te zaś są wzmacniane przez kolejne ślady krwi znajdowane w nieskazitelnie czystym mieszkaniu…
“Pomoc domowa. Sekret” to drugi tom serii o Millie - niezwykłej pomocy domowej, która oprócz sprzątania mieszkań bogatych ludzi sprząta też kobiece życia. Pierwszy tom był głupią rozrywką, która jednak, dzięki odpowiedniej kombinacji twistów, dynamicznej fabuły i nieprawdopodobnych wydarzeń, była wciągającą lekturą. Tom drugi niestety w niczym nie trzyma się utartego schematu i przez to działa sobie na szkodę.
Niektóre głupoty można było w “Pomocy domowej” wybaczyć - wszak była to pierwsza taka sytuacja, w jaką Millie się wplątała. W tomie drugim takiej wymówki już bohaterka nie ma - jak wspomina wielokrotnie, od czasów pierwszej części pomogła wielu kobietom uciec z toksycznych związków, jest mistrzem w rozpoznawaniu sygnałów wysyłanych przez potrzebujące żony, potrafi też przechytrzyć i przewidzieć ruchy mściwych i bezwzględnych partnerów. Ma doświadczenie i renomę, która w odpowiednich kręgach za nią idzie. Przynajmniej na papierze, bowiem w rzeczywistości, w toku książki popełnia podstawowe błędy. Tak jak w tomie pierwszym Millie nie potrafi korzystać z internetowego translatora, tak w tomie drugim nie przeprowadza jakiegokolwiek researchu, nie potrafi zacierać śladów czy nie umie rozszyfrować prostych kłamstw - co by wymienić jedynie kilka przykładów.
Sytuacji nie pomaga fakt, że Millie jest jeszcze bardziej irytująca niż w poprzednim tomie. Tam - ponownie - dało się to jakoś usprawiedliwić, wytłumaczyć okolicznościami, brakiem obeznania itp. Tutaj Millie jest bardziej świadoma tego, co robi, choć jednocześnie jej zdaniem nie można jej nic zarzucić - celowo zwodzi swojego chłopaka (co przyznaje przed samą sobą, ale oburza się, gdy ktoś zwraca jej uwagę), prowokuje kłótnie, a potem zdziwiona jest konsekwencjami. Trudno powiedzieć, co ten przydługi i donikąd prowadzący wątek właściwie ma na celu, bo oprócz zabierania miejsca i rozwadniania i tak już lichej fabuły niewiele tu robi.
“Pomoc domowa. Sekret” jest jeszcze głupsza niż pierwsza, dodatkowo czyta się ją dużo gorzej. Ta prosta, tania, pozbawiona logiki sensacja działała w przypadku pierwszej przygody Millie - tu zawodzi, bo zostaje okopana jeszcze bardziej irytującą bohaterką i rozciągniętą fabułą dziurawą jak szwajcarski ser. Tom drugi jest tylko dla niezwykle wytrwałych fanów McFadden.
Opinia także na: natemat.pl
W penthousie Douglasa Garricka istnieje jeden zakaz. Pomoc domowa nie może zaglądać do sypialni, w której przebywa żona pracodawcy. Kobieta jest ponoć obłożnie chora, choć nowa pracownica ma ku temu pewne wątpliwości. Te zaś są wzmacniane przez kolejne ślady krwi znajdowane w nieskazitelnie czystym mieszkaniu…
“Pomoc domowa. Sekret” to drugi tom serii o Millie - niezwykłej...
2017-12-30
Rozumiem doskonale, dlaczego ludzie zaczytują się w powieściach Kasie West. Jej książki iskrzą bowiem od humoru, dialogi napisane są na tyle realnie, że gdyby ktoś mi powiedział, że West po prostu przepisała rozmowę podsłuchaną np. w metrze, uwierzyłabym.
Do tego postaci - prawdziwe, miłe, do których łatwo nabrać sympatii. Jest tak nawet jeśli ma się do czynienia z Tym Trzecim czy też teoretycznymi antagonistami - nie sposób im odmówić jakichś racji, nie są demonizowani [a scena, w której Caymen mówi, że "no może niekoniecznie nim" jest świetnie rozegrana i nie rani żadnej z osób i po prostu brzmi, wygląda jak normalny kosz dany jednemu nastolatkowi przez innego nastolatka]. Autentycznie byłam w stanie polubić prawie wszystkich, a spośród teoretycznych antagonistów nie załapałam sympatii tylko do dwójki.
Poza tym fabuła - lekka, ale niepozbawiona głębszego wydźwięku. Taka na jeden wieczór [czy też noc - jak usiadłam do lektury w czasie przerwy między nauką, tak przeczytałam to jednym ciągiem i do podręcznika już nie wróciłam]. Trochę przypomina mi twórczość młodzieżową Cabot - czyli lekka historia niepozbawiona humoru z miłymi bohaterami i bez jakichś super tragicznych zdarzeń, a jednak ma jakiś głębsze treści.
Tyle że... mój największy problem z tą książką jest taki, że... cóż, w sumie nie rozwiązuje swoich podstawowych problemów. Czyli - początkowo jest pewien problem [a raczej problemy], przewijają się one przez całą książkę i wiadomo, że jest to rzecz, która spędza sen z powiek Caymen i że to sprawa dość poważna, napędzająca de facto całą fabułę i w sumie kończy się z tym samym problemem, co na początku, tylko, że zamiecionym przez dywan. West niby go rozwiązuje, ale tak naprawdę nie rozwiązuje go wcale [nie zdziwiłabym się, gdyby większość czytelników tego nie zauważyło, bo można dać się zwieść przez inne wątki]. Do tego jest rozwiązanie typu deus ex machina... i naprawdę, pani West, można było całość rozwiązać dużo lepiej, nie uciekając się do wyskakiwania z rozwiązaniem niczym filip z konopi.
W sumie więc nie wiem, co sądzić o tej książce. Świetnie się ją czytało, ale jednak pewne rozwiązania zawodzą.
Rozumiem doskonale, dlaczego ludzie zaczytują się w powieściach Kasie West. Jej książki iskrzą bowiem od humoru, dialogi napisane są na tyle realnie, że gdyby ktoś mi powiedział, że West po prostu przepisała rozmowę podsłuchaną np. w metrze, uwierzyłabym.
Do tego postaci - prawdziwe, miłe, do których łatwo nabrać sympatii. Jest tak nawet jeśli ma się do czynienia z Tym...
2023-08-10
2023-12-27
Gdy sięgam po lekturę kolejnej książki Hanny Greń, zawsze czuję naiwną nadzieję pomieszaną z przeczuciem gorzkiego rozczarowania. I niemal zawsze się rozczarowuję.
Dlaczego zatem sięgam jak głupia po jej powieści i tytuł za tytułem przeżywam zawód? Cóż, częściowo to wina wydawnictwa, które chyba uparło się, by mnie do autorki przekonać i wysyła mi kolejne jej książki. Częściowo zaś mój ośli upór, który każe mi non stop sprawdzać na własne oczy poczynania Greń.
Bo w zamyśle jej kryminały mają sens. Gdybym streściła komuś zagadkę jakiegokolwiek jej kryminału, z pewnością uznałby sam pomysł za interesujący. Niestety między pomysłem a wykonaniem jest przepaść. Greń zanudza bohaterów niepotrzebnymi wątkami obyczajowymi (naprawdę nie potrzebuję aż tylu rozdziałów poświęconych koleżance Zyty), nierówno prowadzi akcję, nie potrafi się także zdecydować na to, w jakim tonie opowiedzieć swoją historię.
W efekcie tworzy się taki misz-masz, bałagan, w którym momentami trudno się połapać. Czy to ma być historia Zyty? Śledztwo Izy? Igora? Dlaczego całość brzmi jakby ktoś zestawił cztery różne fabuły i połączył je w jedną powieść?
"Pięć i pół śmierci" jest takim misz-maszem. Mniej więcej w połowie powieści miałam jeszcze nadzieję, że autorka - po wstępie, który nie pasował do niczego, skupiła się na szczęście na śledczej robocie Izy, ale wtedy autorka zmieniła kierunek i poleciała w obyczajowe wątki. Co miałoby jeszcze jakiś sens, gdyby całość była wyważona i sygnalizowana wcześniej.
Ostatecznie "Pięć i pół śmierci" jest dla mnie kolejnym rozczarowaniem. Zdecydowanie jest lepsza od innych powieści Greń, ale daleko jej do pierwszych tomów o losach Dionizy. Bez żalu można pominąć.
Gdy sięgam po lekturę kolejnej książki Hanny Greń, zawsze czuję naiwną nadzieję pomieszaną z przeczuciem gorzkiego rozczarowania. I niemal zawsze się rozczarowuję.
Dlaczego zatem sięgam jak głupia po jej powieści i tytuł za tytułem przeżywam zawód? Cóż, częściowo to wina wydawnictwa, które chyba uparło się, by mnie do autorki przekonać i wysyła mi kolejne jej książki....
2023-12-17
Świetny kryminał - nieco powolny, ale z dobrą zagadką, która wynagradza niespieszne tempo powieści. Znacznie przystępniejszy dla polskiego czytelnika niż dla zagranicznego (moi znajomi z klubu książki z trudem przedzierali się przez fabułę i te wszystkie odnośniki kulturowe), ale wciąż przyjemny w lekturze. Z pewnością sięgnę po kolejne tomy, szczególnie dla humoru ukrytego między wierszami.
Świetny kryminał - nieco powolny, ale z dobrą zagadką, która wynagradza niespieszne tempo powieści. Znacznie przystępniejszy dla polskiego czytelnika niż dla zagranicznego (moi znajomi z klubu książki z trudem przedzierali się przez fabułę i te wszystkie odnośniki kulturowe), ale wciąż przyjemny w lekturze. Z pewnością sięgnę po kolejne tomy, szczególnie dla humoru...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-06-08
Głębokie rozczarowanie. "Zmory przeszłości" są nijakie, całkowicie zatopione w nastroju nostalgicznym, które rozmywa resztki fabuły wiążącą całość. Bohaterka jest antypatyczna i nieracjonalna, śledztwo nijakie, zaś historia nie ma sensu. Resztę dobija senny, lekko oniryczny nastrój sprawiający, że nawet potencjalnie ciekawe sceny zostają oddane w sposób nad wyraz nudny. Jeżeli taki był zamysł, to gratuluję - świetnie usypia.
Głębokie rozczarowanie. "Zmory przeszłości" są nijakie, całkowicie zatopione w nastroju nostalgicznym, które rozmywa resztki fabuły wiążącą całość. Bohaterka jest antypatyczna i nieracjonalna, śledztwo nijakie, zaś historia nie ma sensu. Resztę dobija senny, lekko oniryczny nastrój sprawiający, że nawet potencjalnie ciekawe sceny zostają oddane w sposób nad wyraz nudny....
więcej mniej Pokaż mimo to2023-11-12
The Home Club to najbardziej prestiżowy klub dla celebrytów na świecie. Każdy zabiłby za to, by znaleźć się w szeregach jego członków, bo bilet wstępu łączy się z przywilejami nieznanymi zwykłym śmiertelnikom czy szeregowym aktorom.
Jednak The Home Club to przede wszystkim Ned Groom, jej obecny dyrektor. Rozkapryszony perfekcjonista, bezwględny szantażysta, zdolny posunąć się do wszystkiego, by zarobić jeszcze więcej. Teraz szykuje się do otwarcia Island Home - ultraluksusowego kurortu u wybrzeży Anglii. Weekend otwarcia ma przypieczętować sukces The Home Club, ale także ma przypieczętować kolejny etap szantażu. Ned w swoim egocentryzmie nie spodziewa się jednak zdecydowanych działań ze strony swoich ofiar…
“Klub” to powieść brytyjskiego duetu pisarskiego ukrywającego się pod pseudonimem Ellery Lloyd - pary, która ma koncie już kilka nieźle ocenianych powieści. Ich książki zostały dostrzeżone przez Reese Witherspoon, która wybrała “Klub” na kolejną lekturę swojego klubu książkowego. Zazwyczaj jej wybory są dobre (to ona wypatrzyła “Małe kłamstewka” Moriarty), jednak tym razem to całkowita pomyłka.
“Klub” miał być powieścią sensacyjną z klimatem rodem z powieści Taylor Jenkins Reid. Tu morderstwo, tam blichtr i życie sław, tu trochę zagadki, tam jeszcze się dorzuci jakiś skandal mniejszy i większy. W teorii brzmi to nieźle, w praktyce wyszło tak sobie. Autorzy nie mogli się bowiem zdecydować, na czym skupić swoją uwagę, więc kolejne śmierci zdarzają się niemal z doskoku. Główną uwagę poświęcili samemu aspektowi prowadzenia dużego, prestiżowego wydarzenia - i na tym skupiają się kolejni narratorzy (sprzątaczki, asystenki, szefostwo). Ich motywacje, charakter, problemy - wszystko zostało przysłonięte przez zarządzanie wielką imprezą. Przekłada się to na to, że trudno się czytelnikowi utożsamić z jakimkolwiek bohaterem - bo nic o nich nie wie. A przez to, nie ma powodu, by kibicować komukolwiek. Szczególnie, że drugi plan - a zatem celebryci pojawiający się na imprezie - został z kolei napisany w sposób karykaturalny. Są zatem bohaterowie nijacy i bohaterowie napisani grubą kreską, wszyscy jednakowo nudni i wycięci z tej samej formy.
Jedynym ciekawym elementem powieści był przewijający się przez książkę tekst artykułu prasowego - opisującego wydarzenia w trakcie i po imprezie, sumującego różne teorie, a także dopowiadającego pourywane wątki. Tekst jest poszatkowany, ma budować napięcie i zachęcać czytelników do dalszej lektury. Jest także najlepszą częścią “Klubu”, a ponieważ momentami pokrywa się z fabularną partią powieści, w zupełności mógłby go zastąpić. Wydaje się, że po drobnych zmianach, ze spokojem można było ograniczyć się do artykułu i zrobić z tego opowiadanie. Możliwe, że narracyjnie byłoby lepiej, z pewnością byłoby to dużo bardziej interesujące.
“Klub” Ellery Lloyd to powieść do przeczytania i zapomnienia. Z zamysłu miała to być krytyka rozrzutnego stylu życia, jednak autorom wyszedł raczej podręcznik dla początkujących zarządzających prestiżowymi klubami. Można przeczytać, ale lepiej spędzić czas na lepszej lekturze.
The Home Club to najbardziej prestiżowy klub dla celebrytów na świecie. Każdy zabiłby za to, by znaleźć się w szeregach jego członków, bo bilet wstępu łączy się z przywilejami nieznanymi zwykłym śmiertelnikom czy szeregowym aktorom.
Jednak The Home Club to przede wszystkim Ned Groom, jej obecny dyrektor. Rozkapryszony perfekcjonista, bezwględny szantażysta, zdolny posunąć...
2023-10-20
Za każdym razem, gdy sięgam po powieść, na którą panuje jakiś hype (szczególnie, gdy panuje on w gronie moich znajomych), trochę się obawiam. Czy ja również ją polubię? A może się rozczaruję?
Zazwyczaj dzieje się to drugie, dlatego też z entuzjazmem odkryłam, że "Begin Again" zachwyca już od pierwszej strony. Coś jest w sposobie, w jaki Lord prowadzi narrację, co sprawia, że czytelnik od początku wsiąka w opowieść i nie może się oderwać.
A ta jest dość bogata. Na pierwszym planie jest Andie i jej plan na życie - przeniesienie się na wymarzoną uczelnię, ukończenie psychologii, rozwój związku ze swoim chłopakiem. Plan sypie się już na początku, gdy po przyjeździe Andie odkrywa, że jej chłopak właśnie przeniósł się do lokalnego college'u i trochę oczekuje, że Andie porzuci dla niego swoje marzenia. Do tego uwagę dziewczyny przykuwa Milo, jej R.A.
Ale na tym historia się nie kończy. Emma Lord wprowadza historię uczelnianego radia, skomplikowanych relacji rodzinnych zarówno Andie, jak i Milo, dylematów sercowych nowych znajomych Andie. Gdzieś tam majaczą się jeszcze różne wyzwania uczelniane, w których bohaterka uczestniczy oraz próba odkrycia samej siebie.
Świetnie opisana jest relacja Milo i Andie - nie idzie ona tokiem typowym dla romansów młodzieżowych. Zamiast tego dużo nacisku kładzione jest na zbudowanie między nimi jakiegoś połączenia, zrozumienia - dzięki temu można uwierzyć w uczucie, które zaczyna ich łączyć.
Co ważne, Lord nie ogranicza się jedynie do historii rozwoju relacji Andie i Milo, ale wrzuca bohaterów w bogatszy świat. Andie i Milo funkcjonują nie tylko w przestrzeni uczelnianej, ale również w pracy czy w rodzinie. Każda z tych relacji jest nieco inna, działa na innych zasadach, inne role przybierają bohaterowie. Lord świetnie to przedstawia, zwraca uwagę na to, ile czynników wpływa na wybory bohaterów.
"Begin Again" dołącza do grona powieści, które będę polecać gorąco wszystkim moim znajomym. Z radością sięgnę także po kolejne powieści Emmy Lord, mając nadzieję, że dorównają "Begin Again".
Za każdym razem, gdy sięgam po powieść, na którą panuje jakiś hype (szczególnie, gdy panuje on w gronie moich znajomych), trochę się obawiam. Czy ja również ją polubię? A może się rozczaruję?
Zazwyczaj dzieje się to drugie, dlatego też z entuzjazmem odkryłam, że "Begin Again" zachwyca już od pierwszej strony. Coś jest w sposobie, w jaki Lord prowadzi narrację, co sprawia,...
"The Midnight Club" to powieść Christophera Pike'a, która pod szyldem horroru sprzedaje egzystencjonalno-mistyczną powieść o umieraniu. Marketingowo promowana jako rasowy horror, stąd niedziwne są głosy zdumionych, którzy odkrywają zupełnie inną powieść niż była im oferowana. Nie jest tak głęboka, jak sądziłby autor, ale Pike'owi udało się do tematu podejść w miarę subtelnie i bez romantyzowania choroby. Całkowicie różna od adaptacji Flanagana, która skupia się na innych elementach.
"The Midnight Club" to powieść Christophera Pike'a, która pod szyldem horroru sprzedaje egzystencjonalno-mistyczną powieść o umieraniu. Marketingowo promowana jako rasowy horror, stąd niedziwne są głosy zdumionych, którzy odkrywają zupełnie inną powieść niż była im oferowana. Nie jest tak głęboka, jak sądziłby autor, ale Pike'owi udało się do tematu podejść w miarę...
więcej Pokaż mimo to