-
ArtykułyWystarczająco szalonychybarecenzent0
-
ArtykułyPyrkon przygotował ogrom atrakcji dla fanów literatury! Co dzieje się w Strefie Literackiej?LubimyCzytać1
-
ArtykułyO matko i córko! O premierze „I dlatego nie masz męża” Teatru Nowego w PoznaniuEwa Cieślik1
-
ArtykułyZapowiedzi książek: gorące premiery czerwca. Część 2LubimyCzytać3
Biblioteczka
2022-03-26
2021-09-18
"Miasteczko" Roberta Cichowlasa i Łukasza Radeckiego ciężko nazwać horrorem, choć teoretycznie w tym gatunku występuje. Co ciekawsze i zabawniejsze, na okładce widnieją słowa Mastertona o tej książce, chociaż wątpię by ją ktokolwiek w otoczeniu Grahama chociaż widział na oczy, bo o samym autorze nie wspomnę.
Sama fabuła kręci się wokół fikcyjnej wersji wierzeń słowiańskich i demonów, a raczej demonic, niby rodem z rodzimej demonologii. Niestety temat, który możnaby poruszyć ciekawie postanowiono zastąpić tandetną erotyką, która przysłoniła wszystko inne. Sceny opisane słabo, czułem się jakbym czytał fantazje erotyczne wyjątkowo sfrustrowanej osoby.
Postacie przez większość książek snuły się otępiałe, jakby ignorując warstwę zdarzeń ponadnaturalnych, które wokół nich mają miejsce, a dojście do wniosków, do których ludzie dochodzą w kilka minut (jak to, że w Morwanach nie ma zwierząt) zajmuje głównemu bohaterowi kilka dni. Żeby nie wspomnieć, że każdy mówi głównemu bohaterowi o ważności zdobytego przez niego przedmiotu, a on przez pół książki nosi go tylko w kieszeni.
Jednym z najbardziej bezsensownie wprowadzonych postaci jest postać detektywa Pawła. Nie wnosi ona za wiele, ma zdolności nadprzyrodzone, z których korzystanie nic nie daje fabularnie. Dodatkowo dochodzi masa absurdalnie słabych dialogów między nim a głównym bohaterem. Warto też wspomnieć, że w książce nie ma bliżej pierwszego planu żadnej postaci kobiecej, którą można opisać w sposób pozytywny, z kolei, poza postaciami z retrospekcji o każdym mężczyźnie można tu napisać coś dobrego.
Mimo to książki nie czyta się z bólem w zębach, nie ma powtórzeń, dziwnej stylistyki, wydarzenia w miarę płynnie przechodzą jedno w drugie.
Nie wiem komu bym miał "Miasteczko" polecić. Fani horrorów będą zawiedzeni, fani erotyki wieloma scenami obrzydzeni. Może przypadnie do gustu fanom słowiańszczyzny o niezbyt wysokich wymaganiach lub może niektórym fanom bdsm. Chociaż nie jestem pewien, czy i dla nich to nie jest zbyt wiele...
"Miasteczko" Roberta Cichowlasa i Łukasza Radeckiego ciężko nazwać horrorem, choć teoretycznie w tym gatunku występuje. Co ciekawsze i zabawniejsze, na okładce widnieją słowa Mastertona o tej książce, chociaż wątpię by ją ktokolwiek w otoczeniu Grahama chociaż widział na oczy, bo o samym autorze nie wspomnę.
Sama fabuła kręci się wokół fikcyjnej wersji wierzeń słowiańskich...
Stephen King dla początkujących. "Cmętarz Zwieżąt" jak na jego książki czytało się całkiem płynnie i przyjemnie. Nie było aż tak tego, z czego głównie znam Kinga, czyli dużej ilości przedłużonych niemiłosiernie opisów. Wciąż jednak było czuć rękę autora, czasem były takie przestoje akcji, że chciało aż się wołać "niech się coś tu w końcu stanie" , wciąż nie był to jednak poziom frustracji, podczas którego rzuca się książkami pod ściany.
Grozy było tu niewiele, ale chyba celowo, to raczej miała być książka obyczajowa, i jako taka była całkiem niezła, z horrorem jedynie w tle.
Największym plusem powieści zdecydowanie są żywe postacie - z przyjemnością słuchało się razem z Louisem niesamowitych opowieści Juda, razem z Rachel przeżywało traumy z przeszłości i razem z Ellie martwiło się pójściem do przedszkola.
Zakończenie książki było zdecydowanie punktem kulminacyjnym, podczas którego natężenie horroru było największe. Myślę jednak, że objętościowo względem reszty treści było ono zdecydowanie za krótkie. Czułem niedosyt.
Jeśli ktoś zaczyna czytać Kinga, nie czytał jego dłuższych, bardziej rozbudowanych tytułów jak np. "Bastion" to "Cmętarz Zwieżąt" może mu się spodobać. Osoby, które mają je za sobą, mogą czuć się zawiedzione.
Stephen King dla początkujących. "Cmętarz Zwieżąt" jak na jego książki czytało się całkiem płynnie i przyjemnie. Nie było aż tak tego, z czego głównie znam Kinga, czyli dużej ilości przedłużonych niemiłosiernie opisów. Wciąż jednak było czuć rękę autora, czasem były takie przestoje akcji, że chciało aż się wołać "niech się coś tu w końcu stanie" , wciąż nie był to...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-04-17
"Maska Luny" Jarosława Moździocha była naprawdę świetnym horrorem, niestety jednak tylko dla czytelnika. Zarzucić tutaj można wiele - nienaturalne dialogi, brak rzetelnego opisu jakiejkolwiek postaci męskiej, może za wyjątkiem Iana - ale do walorów postaci kobiecych autor wraca regularnie, największym grzechem jednak było epatowanie erotyką, często zwyczajnie fetyszystyczną, przy braku towarzyszącej jej grozy, co właściwie odrywa z tytułu łatkę horroru i obnaża słabą fantastykę pseudonaukową. No bo ciężko nazwać strasznym sytuację, w której główny bohater zerka do dziury i nie ma w niej drapieżnego ptaka, po czym okazuje się, że olaboga! jednak tam jest. Ta scena, jak zresztą właściwie każda scena mająca straszyć, raczej śmieszy absurdem.
O postaciach ciężko coś powiedzieć, bo większość można opisać dwoma słowami, poza tym, że postacie męskie są masą, która różni się tylko imionami i tym z którymi koleżankami sypiają. Dużo lepiej stoi tutaj sprawa z postaciami żeńskimi, ale i te są niezwykle ubogie (jedyna trochę lepiej opisana postać to Karolina).
Zakończenie zostało zrobione koszmarnie na szybko, były zbyt duże skoki informacji, którymi autor wręcz zalewał czytelnika, a sam plot twist wyciągnięty z kapelusza tylko po to by zaskoczyć, nie by miał sens.
To co można zaliczyć na plus to dość niezły wgląd we wnętrze umysłu głównego bohatera oraz z całą pewnością sporą pracę autora nad przybliżeniem sobie terminów i niektórych odkryć archeologicznych ostatnich lat.
Książki nie polecam, bo nie wiem nawet komu bym mógł, nie wiem kto jest grupą docelową tej książki, co tylko utwierdza w przekonaniu, że coś tu poszło bardzo mocno nie tak.
"Maska Luny" Jarosława Moździocha była naprawdę świetnym horrorem, niestety jednak tylko dla czytelnika. Zarzucić tutaj można wiele - nienaturalne dialogi, brak rzetelnego opisu jakiejkolwiek postaci męskiej, może za wyjątkiem Iana - ale do walorów postaci kobiecych autor wraca regularnie, największym grzechem jednak było epatowanie erotyką, często zwyczajnie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-10-22
Długo czytałem tę książkę, co jakiś czas wracałem, ale musiałem przerywać. Wiele mnie w niej męczyło.
Przede wszystkim opowiadania, mimo naprawdę niezłej części obyczajowej bardzo niewiele wzbudzały grozy, emocji takich jak niepokój, te znane chyba każdemu czytelnikowi dreszcze na skórze nie wystąpiły. A przecież takie jest zamierzenie opowiadań, które jednak miały być w klimacie okołohorrorowym.
Klub absolutnej karty kredytowej jeszcze się tego trzymał, był ciężki klimat, aczkolwiek treść się rozwijała zdecydowanie za powoli.
Im dalej w las tym gorzej, opowiadania były co raz mniej klimatyczne, co raz mniej miały dobrych wątków grozy, co raz płytszą miały puentę.
Dopiero Czarne motyle wydawały się zerwać z tym ciągiem. Nieoczekiwanie zmieniła się narracja, zmieniły się odczucia na gorzką, jesienną melancholię. I choć wiele rzeczy w nim było niepotrzebne, to jako eksperyment opowiadanie było udane.
Cały tomik nie był zły, w końcu doczytałem do końca, ale po Grzędowiczu spodziewałem się więcej, dużo więcej.
Długo czytałem tę książkę, co jakiś czas wracałem, ale musiałem przerywać. Wiele mnie w niej męczyło.
Przede wszystkim opowiadania, mimo naprawdę niezłej części obyczajowej bardzo niewiele wzbudzały grozy, emocji takich jak niepokój, te znane chyba każdemu czytelnikowi dreszcze na skórze nie wystąpiły. A przecież takie jest zamierzenie opowiadań, które jednak miały być w...
"Szepty zmarłych" nie czytałem - pożerałem, stronę za stroną, spragniony więcej i więcej. Książka przez cały okres jej trwania trzymała w napięciu, głównie służyła temu bardzo osobista, pierwszoosobowa narracja z punktu widzenia Davida, brytyjskiego antropologa sądowego.
Po traumatycznych przeżyciach David postanawia wyjechać do Tennessee, do ośrodka badań zwanego potocznie "Trupią Farmą" by zacząć od nowa, uporządkować psychikę. Przypadkowo zostaje wtrącony w sam środek intrygi, w której stawką jest jego życie oraz jego najbliższych przyjaciół.
Świetnym pomysłem było pokazanie śledztwa od strony antropologa, bardzo świeże podejście (przynajmniej dla mnie, dla którego to pierwsza przeczytana książka Becketta). Sami bohaterowie są bardzo dobrze skonstruowani, łatwo wczułem się w rolę Davida, smutek i współczucie oraz wściekłość (oczywiście na czarny charakter) wielokrotnie mi towarzyszyły, gdyż los innych postaci wcale nie był mi obojętny. Warto dodać, że zakończenie szczególnie nieprzewidywalne nie było, lecz również trzymało w napięciu i sprawiło, że nie mogłem przerwać lektury aż do samego jej końca.
Reasumując, to świetnie napisana książka, a przeczytanie jej jest czystą przyjemnością. Zdecydowanie polecam każdemu, zwłaszcza fanom kryminałów i thrillerów.
"Szepty zmarłych" nie czytałem - pożerałem, stronę za stroną, spragniony więcej i więcej. Książka przez cały okres jej trwania trzymała w napięciu, głównie służyła temu bardzo osobista, pierwszoosobowa narracja z punktu widzenia Davida, brytyjskiego antropologa sądowego.
Po traumatycznych przeżyciach David postanawia wyjechać do Tennessee, do ośrodka badań zwanego...
Bernard Minier w "Paskudnej historii" zabrał mnie w niebywałą podróż, wprost na samotne wysepki na granicy stanu Waszyngton z Kanadą by śledzić losy chłopaka zamieszanego w morderstwo swojej dziewczyny. I cóż, z chęcią bym powiedział "ja chcę jeszcze raz".
Od pierwszych stron książki w oczy rzuca się język używany przez autora, obrazowy, dokładny ale kwiecisty. Używany z niezwykłą płynnością, nie będący przewlekle nudny. Wyobraźnia szaleje na każdej stronie, od samego początku, gdy autor rzuca nas orkom na pożarcie, po samą końcówkę naznaczoną zdobytym luksusem ale i utratą. Dawno nie czytałem nic, tak po prostu, pięknie napisanego.
Dzięki niesamowitej elokwencji Miniera tła nakreślonych w książce wydarzeń są rzeczywiste, każda lokacja, każdy budynek należycie opisany, tak by dało się wyobrazić to miejsce. Nie inaczej rzecz ma się z bohaterami, nie znajdziemy tu osób opisanych naprędce, na szybko. Każdy ma wystarczająco dużo miejsca na kartach powieści by w niej zaistnieć i dać jej swój unikalny ślad. To naprawdę wielka zaleta.
Obok dobrego określenia przestrzeni, miejsca akcji oraz jego bohaterów, kluczową dla tytułu z gatunku thrillera sensacyjnego jest fabuła. Tutaj jednak też nie mam się do czego przyczepić, książka wywołuje sporo dreszczyku, podnosi adrenalinę, daje multum emocji. Jednocześnie jest bardzo dokładna, bez dziur, od a do z poprowadzona. I z świetnym zwrotem akcji pod koniec.
Bardzo mocno książkę polecam, fanom thrillerów, ale nie tylko, bo to naprawdę świetny tytuł. Dobrze napisany, z niebanalną fabułą z ciekawym zakończeniem.
Bernard Minier w "Paskudnej historii" zabrał mnie w niebywałą podróż, wprost na samotne wysepki na granicy stanu Waszyngton z Kanadą by śledzić losy chłopaka zamieszanego w morderstwo swojej dziewczyny. I cóż, z chęcią bym powiedział "ja chcę jeszcze raz".
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toOd pierwszych stron książki w oczy rzuca się język używany przez autora, obrazowy, dokładny ale kwiecisty. Używany z...