-
ArtykułyHłasko, powrót Malcolma, produkcja dla miłośników „Bridgertonów” i nie tylkoAnna Sierant1
-
ArtykułyAkcja recenzencka! Wygraj książkę „Cud w Dolinie Poskoków“ Ante TomiciaLubimyCzytać1
-
Artykuły„Paradoks łosia”: Steve Carell i matematyczny chaos Anttiego TuomainenaSonia Miniewicz2
-
ArtykułyBrak kolorowych autorów na liście. Prestiżowy festiwal w ogniu krytykiKonrad Wrzesiński13
Biblioteczka
2024-04-07
2024-03-19
2024-03-13
Książka zapowiadała się ciekawie, przez co długo krążyła mi po głowie. Kiedy ją kupiłam, od razu zabrałam się za czytanie i jak się domyślacie... zawiodłam się.
Początek był świetny. Mówiłam o niej z pasją i z zapałem, bo naprawdę dobrze się bawiłam. Chciałam zobaczyć wojowniczkę z krwi i kości, walczącą o swój honor. Chciałam odstawić na bok romanse, proste schematy i miałam nadzieję zatopić się w wirze walk, gdzie pot i krew leją się strumieniami. Wszystko miało być okraszone motywem zdrady, co jeszcze bardziej podsycało mój zapał.
Finalnie otrzymałam bardzo prostą i schematyczną książkę. Mamy kilka walk z dzikimi zwierzętami, kilka podchodów do pokonania głównego antagonisty, o którym długo nic nie wiemy, a kiedy ten wreszcie wyciąga swoje karty na stół, okazuje się, że był nijaki i nie wart naszej uwagi.
Dialogi są sztywne, niekiedy nudne. Wszystko jest łatwe do przewidzenia. Pojawia się też wątek romantyczny, który jest młodzieżowy i niskich lotów.
Potencjał miała jedna z końcowych scen, gdzie na kilka minut nabrałam ochoty na czytanie. Powiedziałam sobie wtedy, że jeśli autorka ma zamiar skończyć tę książkę tak, jak mam nadzieję, że ją skończy (patrząc na to, jak rozwijała się ta scena) wybaczę jej wszystko i będę z tej lektury bardzo zadowolona. Chyba domyślacie się już, że nic takiego się nie stało. Złapano mnie za nos, tylko po to, żebym kolejny raz się rozczarowała.
Jeśli mogę ją komuś polecić, to może jedynie młodszym czytelnikom w wieku nastoletnim. Swoją drogą, gdybym miała podać kilka elementów, które mogłyby poprawić tę historię, to na pewno byłoby to:
- Stworzenie bardziej wiarygodnego antagonisty, który swoim zbyt impulsywnym i chaotycznym zachowaniem mógłby przejawiać strach, co dałoby bohaterce miejsce na rozmyślanie, kim tak naprawdę jest i dlaczego najpotężniejsza istota we wszechświecie się boi. Więcej scen, więcej dialogów, więcej chaosu.
- Motyw zdrady powinien zostać pociągnięty dalej, ewentualnie powinien pojawić się ponownie i kolejny raz skrzywdzić bohaterkę - wyłącznie w celu jej osobistej przemiany oraz w celu dołożenia dramaturgii do całej książki. Na końcu aż prosiło się, żeby skala emocji podskoczyła do góry i żeby czytelnik bardziej wczuł się w sytuację Rasmiry.
- Bohaterowie powinni być wielowymiarowi. Wszyscy są idealni w swoim fachu - jedni są wspaniałymi wojownikami, drudzy kowalami, trzeci medykami. Świat nie stoi na ideałach.
- Pod nieznanymi nam nazwami niebezpiecznych istot z krainy Rasmiry kryły się zwyczajne zwierzęta, a walka z nimi nigdy nie będzie ani satysfakcjonująca ani ciekawa, zwłaszcza jeśli trafia się trzeci albo czwarty raz z rzędu. Takie sceny nabierają rozmachu, kiedy któraś ze stron coś traci, kiedy narasta emocjonalność. Kiedy nie wiemy kto i czy na pewno, powinien ponieść porażkę. Może lepsza byłaby walka z człowiekiem, a nie ze zwierzęciem? Pokusiłabym się tu o motyw rywalizacji albo wyścigu, w którym dwie postacie muszą wykonać to samo zadanie i w którym jedna ze stron traci wszystko.
- Czemu zdradzona Rasmira, z zadaniem zabicia boga, miałaby nie złapać z nim nici porozumienia i finalnie przeżyć konflikt wewnętrzny związany z sensem swojej misji? Zabić kogoś, kto nas rozumie żeby odzyskać to, co utraciliśmy czy zostać wygnańcem ale z człowiekiem, wobec którego czujemy sympatię. Czyli kolejny raz - emocje i drama.
Wiele poprawiłabym w tej książce, żeby pociągnąć ją wyżej. Szkoda, że autorka nie miała na nią lepszego pomysłu. 5 gwiazdek z przymrużeniem oka.
Książka zapowiadała się ciekawie, przez co długo krążyła mi po głowie. Kiedy ją kupiłam, od razu zabrałam się za czytanie i jak się domyślacie... zawiodłam się.
Początek był świetny. Mówiłam o niej z pasją i z zapałem, bo naprawdę dobrze się bawiłam. Chciałam zobaczyć wojowniczkę z krwi i kości, walczącą o swój honor. Chciałam odstawić na bok romanse, proste schematy i...
2024-02-28
2024-02-21
2024-02-15
To, jak do tej pory, zdecydowanie najsłabsza część z serii Jeźdźców Apokalipsy. W porównaniu z Zarazą czy Wojną jest jak trzeci raz odgrzewane ciasto na pierogi. Motywy zaczynają się powtarzać, zachowania i reakcje bohaterów również. Brak tu przygód, świeżości i zdecydowanie brak emocji. Nie polubiłam ani Głodu, ani Any, żadne z nich nie miało w sobie charakteru. Buduje ich jedna cecha (jego złość, ją dobroć) i to właśnie wlecze nas przez karty tej historii.
Bezustannie ktoś tu umiera. Na tyle często i na tyle nijako, że po czasie mamy już tego dosyć i nie robi to na nas wrażenia. Ludzie z miasteczka albo witają Głód z otwartymi ramionami, za co zostają zabici, albo próbują się bronić i walczą, za co również zostają zabici. Czasami Głód jest atakowany, więc zaczyna zabijać, a czasami to Anie coś grozi, przez co również giną ludzie. Śmierć jest tu wszechobecna i wierzcie mi, kiedy opiera się na tym 400 stron książki (a dokładnie na motywie podróżowania od miasta do miasta i zabijania) człowiek ma dosyć. Mówię to jako osoba, która zapoznała się z poprzednimi dwoma tomami, gdzie schemat był ten sam, ale opisane to zostało w o wiele lepszy sposób.
Pomijając nudę, bardzo nadużywa się tu zwrotu ''calm your tits'', który nie jest ani zabawny, ani na tyle charyzmatyczny, żeby go wrzucać co kilka stron. Największy cringe odczułam jednak, kiedy Ana podczas sceny zbliżenia wspomina o poprzednich partnerach i potencjalnych chorobach wenerycznych. Bo oczywiście, najgorsze co może spotkać nieśmiertelnego jeźdźca apokalipsy to choroba weneryczna. Błagam...
Autorka nie zbudowała nastroju na tę scenę, ale z takim dialogiem całkowicie strzeliła sobie w kolano. Ana podrywa jeźdźca przez większą część książki, by na końcu zacząć martwić się o to, czy przypadkiem nie jest czymś zarażona. Kto normalny myśli w ten sposób? Zastanawiałam się wtedy, ile jeszcze szarych komórek stracę, czytając te wypociny.
Naprawdę nie polecam.
To, jak do tej pory, zdecydowanie najsłabsza część z serii Jeźdźców Apokalipsy. W porównaniu z Zarazą czy Wojną jest jak trzeci raz odgrzewane ciasto na pierogi. Motywy zaczynają się powtarzać, zachowania i reakcje bohaterów również. Brak tu przygód, świeżości i zdecydowanie brak emocji. Nie polubiłam ani Głodu, ani Any, żadne z nich nie miało w sobie charakteru. Buduje ich...
więcej mniej Pokaż mimo to
Zalewają nas obecnie książki niezwykle toksyczne i złe, a męscy bohaterowie są tak niestabilni i tak nieprzyjemni, że przy nich Massimo z "365 dni" albo Christian Grey z "50 twarzy Greya" to przykładni mężczyźni, których nieświadomie zaczynamy wychwalać, bo na tle innych wypadają niezwykle dobrze. Pamiętacie umowę, jaką spisał Christian z Anastazją? Zanim wciągnął ją w swoje dewiacje, przedstawił jej każdy detal, pozwolił się z nimi oswoić, zrozumieć je i przede wszystkim WYRAZIĆ NA TO ZGODĘ. Obecnie normą jest uderzanie głową kobiety o ścianę, plucie jej na twarz, podduszanie, stalkowanie jej, wyszydzanie, zdradzanie i robienie tysiąca innych rzeczy, od których robi mi się słabo.
"To nie ja, kochanie" to kolejna książka, w której toksyczny i niestabilny mężczyzna zdobywa nagrodę, w postaci bezgranicznej miłości swojej ukochanej, choć w żadnym wypadku na nią nie zasługuje.
Jestem w szoku, że Mae, wychowująca się w sekcie religijnej, będąca gwałconą i bitą odkąd skończyła 8 lat, trafia "z deszczu pod rynnę" do podobnego miejsca, gdzie króluje rozwiązłość, wulgarny język, przedmiotowe traktowanie kobiet, mordy i tortury i decyduje się tam zostać dla mężczyzny, którego przyłapuje z inną. Który ją przeraża, nie szanuje jej i który jest zaborczy. Sam ma świadomość, że nie jest dla niej odpowiednim kandydatem. Czy jednak mimo wszystko ma zamiar z niej zrezygnować?
Oczywiście, że nie.
"Nie lubiłam tej strony Styxa. Nagle zrozumiałam, dlaczego wielu ludzi się go bało. Miał ciemną stronę. Przerażającą stronę. (...) Ryknął głośno i uderzył pięścią w drewno, dziurawiąc je na wylot. Nie potrafiąc ukryć szoku, wrzasnęłam i skuliłam się na łóżku. Styx zignorował moje przerażenie."
"Przerażał mnie"
"Teraz po prostu się go bałam".
Szczerze uważam, że Styx to nabzdyczony klaun, który nigdy nie dorósł i nie umie kontrolować nawet pojedynczych, prostych emocji. Jest beznadziejny pod każdym względem i nie jest gotowy dać bohaterce niczego wartościowego, żeby nazwać tę relację miłą i ciepłą. Mówimy tu o dziewczynie skrzywionej, nie znającej świata poza skrawkiem lasu, w którym była przetrzymywana i maltretowana i która w moim odczuciu potrzebuje pozytywnych wrażeń, bezpieczeństwa i stabilizacji, co też wynika z jej zachowania.
Chyba nigdy nie trafiłam na książkę, gdzie wyrazy ''suka'', "sunia" i ''suczka'' pojawiałyby się tak często i dzięki niebiosom, bo nie zdzierżyłabym więcej. Zdarzały się gorsze opisy, których na tym etapie nie chcę już pamiętać, jednak pomijając obskurny, wulgarny język, najbardziej jestem zawiedziona portretem psychologicznym postaci i tym, że autorka wepchnęła straumatyzowane kobiety do świata, w którym nie czeka na nie nic lepszego. Nie poznajemy też dobrze sekty, w której się wychowywały - wiemy tylko, że każdego dnia są gwałcone. Gwałt wczoraj, gwałt dzisiaj, a jutro w ramach dodatkowej kary, gwałt. I te same kobiety, krzywdzone od dzieciństwa, nadal ślepo podążają za naukami tych, którzy sprowadzili na nie to piekło. Rozumiem jak działa zmanipulowany umysł, ale brakowało mi kwestionowania decyzji Apostołów, złości albo innych, chwytających za serce reakcji.
Nie wiem, co mam o tej książce myśleć. Świat nie jest idealny, a życie nie jest usłane różami. Nie wymagam od tej historii happy endu rodem z bajek Disneya. Taka sytuacja mogłaby mieć miejsce i książka mogłaby być ciekawa, gdyby została przedstawiona w inny sposób. Wyobraźcie sobie - członek gangu motocyklowego, zamknięty w sobie gbur, nie potrafiący okazywać emocji, nagle odnajduje w sobie ciepło, bo zaczyna dbać o skrzywdzoną kobietę. Jest to proces, ale jest to również proces, który przyjemnie się obserwuje. Mężczyzna ma swoje za uszami, ale rozumiemy go, szanujemy i kibicujemy jego relacji z bezbronną, zakochaną w nim kobietą.
Uważam, że Styx jest gwoździem do trumny tej historii. Jego zwyczajnie nie da się lubić i to on jest tutaj problemem. Mae jest okej, Rider był świetnie wykreowany i jest jedyną postacią, która mnie zainteresowała. Ky to koszmar, druga kopia Styxa, przyprawiająca o mdłości. Flame też ujdzie w tłoku. Gdyby główny męski bohater nie był toksycznym dupkiem bez ani jednej pozytywnej cechy, cała książka nabrałaby innego wyrazu. I niestety, jąkanie albo granie na gitarze nie ociepli jego obrazu na tyle, żeby przymknąć oko na wady.
Zalewają nas obecnie książki niezwykle toksyczne i złe, a męscy bohaterowie są tak niestabilni i tak nieprzyjemni, że przy nich Massimo z "365 dni" albo Christian Grey z "50 twarzy Greya" to przykładni mężczyźni, których nieświadomie zaczynamy wychwalać, bo na tle innych wypadają niezwykle dobrze. Pamiętacie umowę, jaką spisał Christian z Anastazją? Zanim wciągnął ją w...
więcej Pokaż mimo to