Zalewają nas obecnie książki niezwykle toksyczne i złe, a męscy bohaterowie są tak niestabilni i tak nieprzyjemni, że przy nich Massimo z "365 dni" albo Christian Grey z "50 twarzy Greya" to przykładni mężczyźni, których nieświadomie zaczynamy wychwalać, bo na tle innych wypadają niezwykle dobrze. Pamiętacie umowę, jaką spisał Christian z Anastazją? Zanim wciągnął ją w swoje dewiacje, przedstawił jej każdy detal, pozwolił się z nimi oswoić, zrozumieć je i przede wszystkim WYRAZIĆ NA TO ZGODĘ. Obecnie normą jest uderzanie głową kobiety o ścianę, plucie jej na twarz, podduszanie, stalkowanie jej, wyszydzanie, zdradzanie i robienie tysiąca innych rzeczy, od których robi mi się słabo.
"To nie ja, kochanie" to kolejna książka, w której toksyczny i niestabilny mężczyzna zdobywa nagrodę, w postaci bezgranicznej miłości swojej ukochanej, choć w żadnym wypadku na nią nie zasługuje.
Jestem w szoku, że Mae, wychowująca się w sekcie religijnej, będąca gwałconą i bitą odkąd skończyła 8 lat, trafia "z deszczu pod rynnę" do podobnego miejsca, gdzie króluje rozwiązłość, wulgarny język, przedmiotowe traktowanie kobiet, mordy i tortury i decyduje się tam zostać dla mężczyzny, którego przyłapuje z inną. Który ją przeraża, nie szanuje jej i który jest zaborczy. Sam ma świadomość, że nie jest dla niej odpowiednim kandydatem. Czy jednak mimo wszystko ma zamiar z niej zrezygnować?
Oczywiście, że nie.
"Nie lubiłam tej strony Styxa. Nagle zrozumiałam, dlaczego wielu ludzi się go bało. Miał ciemną stronę. Przerażającą stronę. (...) Ryknął głośno i uderzył pięścią w drewno, dziurawiąc je na wylot. Nie potrafiąc ukryć szoku, wrzasnęłam i skuliłam się na łóżku. Styx zignorował moje przerażenie."
"Przerażał mnie"
"Teraz po prostu się go bałam".
Szczerze uważam, że Styx to nabzdyczony klaun, który nigdy nie dorósł i nie umie kontrolować nawet pojedynczych, prostych emocji. Jest beznadziejny pod każdym względem i nie jest gotowy dać bohaterce niczego wartościowego, żeby nazwać tę relację miłą i ciepłą. Mówimy tu o dziewczynie skrzywionej, nie znającej świata poza skrawkiem lasu, w którym była przetrzymywana i maltretowana i która w moim odczuciu potrzebuje pozytywnych wrażeń, bezpieczeństwa i stabilizacji, co też wynika z jej zachowania.
Chyba nigdy nie trafiłam na książkę, gdzie wyrazy ''suka'', "sunia" i ''suczka'' pojawiałyby się tak często i dzięki niebiosom, bo nie zdzierżyłabym więcej. Zdarzały się gorsze opisy, których na tym etapie nie chcę już pamiętać, jednak pomijając obskurny, wulgarny język, najbardziej jestem zawiedziona portretem psychologicznym postaci i tym, że autorka wepchnęła straumatyzowane kobiety do świata, w którym nie czeka na nie nic lepszego. Nie poznajemy też dobrze sekty, w której się wychowywały - wiemy tylko, że każdego dnia są gwałcone. Gwałt wczoraj, gwałt dzisiaj, a jutro w ramach dodatkowej kary, gwałt. I te same kobiety, krzywdzone od dzieciństwa, nadal ślepo podążają za naukami tych, którzy sprowadzili na nie to piekło. Rozumiem jak działa zmanipulowany umysł, ale brakowało mi kwestionowania decyzji Apostołów, złości albo innych, chwytających za serce reakcji.
Nie wiem, co mam o tej książce myśleć. Świat nie jest idealny, a życie nie jest usłane różami. Nie wymagam od tej historii happy endu rodem z bajek Disneya. Taka sytuacja mogłaby mieć miejsce i książka mogłaby być ciekawa, gdyby została przedstawiona w inny sposób. Wyobraźcie sobie - członek gangu motocyklowego, zamknięty w sobie gbur, nie potrafiący okazywać emocji, nagle odnajduje w sobie ciepło, bo zaczyna dbać o skrzywdzoną kobietę. Jest to proces, ale jest to również proces, który przyjemnie się obserwuje. Mężczyzna ma swoje za uszami, ale rozumiemy go, szanujemy i kibicujemy jego relacji z bezbronną, zakochaną w nim kobietą.
Uważam, że Styx jest gwoździem do trumny tej historii. Jego zwyczajnie nie da się lubić i to on jest tutaj problemem. Mae jest okej, Rider był świetnie wykreowany i jest jedyną postacią, która mnie zainteresowała. Ky to koszmar, druga kopia Styxa, przyprawiająca o mdłości. Flame też ujdzie w tłoku. Gdyby główny męski bohater nie był toksycznym dupkiem bez ani jednej pozytywnej cechy, cała książka nabrałaby innego wyrazu. I niestety, jąkanie albo granie na gitarze nie ociepli jego obrazu na tyle, żeby przymknąć oko na wady.
Zalewają nas obecnie książki niezwykle toksyczne i złe, a męscy bohaterowie są tak niestabilni i tak nieprzyjemni, że przy nich Massimo z "365 dni" albo Christian Grey z "50 twarzy Greya" to przykładni mężczyźni, których nieświadomie zaczynamy wychwalać, bo na tle innyc...
Rozwiń
Zwiń