-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać246
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik3
-
Artykuły„Historia sztuki bez mężczyzn”, czyli mikrokosmos świata. Katy Hessel kwestionuje kanonEwa Cieślik14
-
ArtykułyMamy dla was książki. Wygraj egzemplarz „Zaginionego sztetla” Maxa GrossaLubimyCzytać2
Biblioteczka
2024-05-14
2024-04-07
2024-03-13
Książka zapowiadała się ciekawie, przez co długo krążyła mi po głowie. Kiedy ją kupiłam, od razu zabrałam się za czytanie i jak się domyślacie... zawiodłam się.
Początek był świetny. Mówiłam o niej z pasją i z zapałem, bo naprawdę dobrze się bawiłam. Chciałam zobaczyć wojowniczkę z krwi i kości, walczącą o swój honor. Chciałam odstawić na bok romanse, proste schematy i miałam nadzieję zatopić się w wirze walk, gdzie pot i krew leją się strumieniami. Wszystko miało być okraszone motywem zdrady, co jeszcze bardziej podsycało mój zapał.
Finalnie otrzymałam bardzo prostą i schematyczną książkę. Mamy kilka walk z dzikimi zwierzętami, kilka podchodów do pokonania głównego antagonisty, o którym długo nic nie wiemy, a kiedy ten wreszcie wyciąga swoje karty na stół, okazuje się, że był nijaki i nie wart naszej uwagi.
Dialogi są sztywne, niekiedy nudne. Wszystko jest łatwe do przewidzenia. Pojawia się też wątek romantyczny, który jest młodzieżowy i niskich lotów.
Potencjał miała jedna z końcowych scen, gdzie na kilka minut nabrałam ochoty na czytanie. Powiedziałam sobie wtedy, że jeśli autorka ma zamiar skończyć tę książkę tak, jak mam nadzieję, że ją skończy (patrząc na to, jak rozwijała się ta scena) wybaczę jej wszystko i będę z tej lektury bardzo zadowolona. Chyba domyślacie się już, że nic takiego się nie stało. Złapano mnie za nos, tylko po to, żebym kolejny raz się rozczarowała.
Jeśli mogę ją komuś polecić, to może jedynie młodszym czytelnikom w wieku nastoletnim. Swoją drogą, gdybym miała podać kilka elementów, które mogłyby poprawić tę historię, to na pewno byłoby to:
- Stworzenie bardziej wiarygodnego antagonisty, który swoim zbyt impulsywnym i chaotycznym zachowaniem mógłby przejawiać strach, co dałoby bohaterce miejsce na rozmyślanie, kim tak naprawdę jest i dlaczego najpotężniejsza istota we wszechświecie się boi. Więcej scen, więcej dialogów, więcej chaosu.
- Motyw zdrady powinien zostać pociągnięty dalej, ewentualnie powinien pojawić się ponownie i kolejny raz skrzywdzić bohaterkę - wyłącznie w celu jej osobistej przemiany oraz w celu dołożenia dramaturgii do całej książki. Na końcu aż prosiło się, żeby skala emocji podskoczyła do góry i żeby czytelnik bardziej wczuł się w sytuację Rasmiry.
- Bohaterowie powinni być wielowymiarowi. Wszyscy są idealni w swoim fachu - jedni są wspaniałymi wojownikami, drudzy kowalami, trzeci medykami. Świat nie stoi na ideałach.
- Pod nieznanymi nam nazwami niebezpiecznych istot z krainy Rasmiry kryły się zwyczajne zwierzęta, a walka z nimi nigdy nie będzie ani satysfakcjonująca ani ciekawa, zwłaszcza jeśli trafia się trzeci albo czwarty raz z rzędu. Takie sceny nabierają rozmachu, kiedy któraś ze stron coś traci, kiedy narasta emocjonalność. Kiedy nie wiemy kto i czy na pewno, powinien ponieść porażkę. Może lepsza byłaby walka z człowiekiem, a nie ze zwierzęciem? Pokusiłabym się tu o motyw rywalizacji albo wyścigu, w którym dwie postacie muszą wykonać to samo zadanie i w którym jedna ze stron traci wszystko.
- Czemu zdradzona Rasmira, z zadaniem zabicia boga, miałaby nie złapać z nim nici porozumienia i finalnie przeżyć konflikt wewnętrzny związany z sensem swojej misji? Zabić kogoś, kto nas rozumie żeby odzyskać to, co utraciliśmy czy zostać wygnańcem ale z człowiekiem, wobec którego czujemy sympatię. Czyli kolejny raz - emocje i drama.
Wiele poprawiłabym w tej książce, żeby pociągnąć ją wyżej. Szkoda, że autorka nie miała na nią lepszego pomysłu. 5 gwiazdek z przymrużeniem oka.
Książka zapowiadała się ciekawie, przez co długo krążyła mi po głowie. Kiedy ją kupiłam, od razu zabrałam się za czytanie i jak się domyślacie... zawiodłam się.
Początek był świetny. Mówiłam o niej z pasją i z zapałem, bo naprawdę dobrze się bawiłam. Chciałam zobaczyć wojowniczkę z krwi i kości, walczącą o swój honor. Chciałam odstawić na bok romanse, proste schematy i...
2024-02-28
2023-08-03
Poprzedniemu tomowi dałam ocenę 7 na 10. Przeczytałam go 3 marca, czyli równo 5 miesięcy temu. Ten mały zbieg okoliczności jest w pewien sposób satysfakcjonujący, ale nie o tym mowa! Jestem zaskoczona, że dałam mu tak niską ocenę. Co się zmieniło?
Do takich książek, jakie pisze Zofia Mąkosa, trzeba przywyknąć, jeżeli na co dzień czyta się mało wymagającą literaturę young adult. Spotkanie z Makową Spódnicą było oryginalne i chyba musiałam się z tą oryginalnością oswoić. Kiedy sięgałam po drugi tom, wiedziałam już czego mogę się spodziewać. Wracałam do domu, do postaci, które już dobrze znam i które lubię. Odkrywałam ich dalsze losy. Było to coś niezwykle miłego, coś co z wielką chęcią bym powtórzyła. Rzadko jakaś literatura wciąga mnie na tyle, żebym chciała przeczytać kolejne tomy.
Akcja jest wartka i wielowątkowa, dzięki czemu dowiadujemy się ciekawych rzeczy z różnych perspektyw, o różnych postaciach, żyjących w różnych miejscach, bowiem autorka nie skupia się na jednym głównym bohaterze, a na wszystkich, łącznie z pobocznymi, zacieśniając tym samym ich relacje i splatając losy. Historia Tytusa, kiedy poznałam ją już w całości, wydała mi się fenomenalna, chociaż długo buntowałam się przed zakończeniem, na jakie się zanosiło. Kat Michael też wniósł do książki coś ciekawego. Jest tu wiele takich smaczków, które są przecudowne i świetnie budują cały obraz powieści. Dodają życia postaciom i ubarwiają wszystkie dodatkowe elementy, jak puzzle, które razem znaczą więcej, niż pojedynczo.
Jednocześnie, im dłużej zastanawiam się nad oceną pierwszego tomu, tym bardziej dochodzę do wniosku, że jednak ten był ciekawszy. Jakub i Rozalka wkraczają w dorosłość, życie Wigi na nowo wywraca się do góry nogami. Mamy ciężkie czasy sądów nad kobietami, palenie czarownic na stosie, podejrzenia o to, kto rzuca uroki i kto po cichu spiskuje z diabłem. To wszystko ogromnie mnie wciągnęło. W poprzednim tomie widzieliśmy raczej życie wewnątrz małej wsi i problemy wyróżniającej się z tłumu zielarki. Tu wszystko rozrosło się do o wiele większej skali.
Nie zmienia to faktu, że całość Makowej Spódnicy, zarówno pierwszy jak i drugi tom, są warte przeczytania. Niosą historię, którą chce się odkrywać. Gdyby ta seria miała jeszcze jeden tom (chociaż wcale go nie potrzebuje, bo zakończenie było idealne!) to i tak bym po niego sięgnęła. Gratuluję Pani Zofii świetnie napisanej dylogii!
Poprzedniemu tomowi dałam ocenę 7 na 10. Przeczytałam go 3 marca, czyli równo 5 miesięcy temu. Ten mały zbieg okoliczności jest w pewien sposób satysfakcjonujący, ale nie o tym mowa! Jestem zaskoczona, że dałam mu tak niską ocenę. Co się zmieniło?
Do takich książek, jakie pisze Zofia Mąkosa, trzeba przywyknąć, jeżeli na co dzień czyta się mało wymagającą literaturę young...
2023-07-28
"Netet wa neterwej." You are the one He sent me.
11/10
Kac murowany!!
Kocham "Zarazę" i od lat jest to jedna z moich ulubionych książek. Czytałam ją dwa razy po polsku i raz po angielsku i za każdym razem było tak samo cudownie. War podobało mi się dokładnie tak samo jak "Zaraza" - nie mniej, nie więcej. Nie byłabym chyba nigdy gotowa wybrać między tym tomem, a pierwszym. A co tu jeszcze mówić o kolejnych dwóch! Nie mogę się doczekać, aż zobaczę co czeka Głód i Śmierć. Na samą myśl przechodzą mnie ciarki!
Uwielbiam to, że podczas gdy akcja "Zarazy" toczyła się na typowo amerykańskich ulicach, tutaj przenosimy się do Jerozolimy - dookoła jest piasek, nad nami wisi gorące słońce, a dookoła dostrzegamy widmo... wojny?
Owszem, tytuł nie jest mylący. Główna bohaterka, Miriam, dołącza do obozu prowadzonego przez Wojnę, boskiego wysłannika, który ma za zadanie osądzać ludzkie serca i zgładzać wszystkich na swojej drodze. Najeżdża więc na miasta i wioski, nie oszczędzając nikogo - nawet kobiet i dzieci. Przeżyć mogą jedynie jeńcy, gotowi ogłosić swoją lojalność wobec splamionego krwią wodza.
"God didn't send me a wife," he says under his breath. "He sent me my reckoning."
Nie spodziewałam się, że po "Zarazie" możemy tak wystrzelić z problematyką głównego bohatera i że jego przemiana może być aż tak trudna i wyboista. Wojna przechodzi przez to, co przechodził Zaraza, pomnożone przez dziesięć. Jego świat zdaje się być stworzony na podwalinie agresji, wojen, zwycięstw i nie uleganiu nikomu. Doprowadzenie chociażby do niewielkiej przemiany w jego sercu graniczy z cudem. Jak obok takiego mężczyzny ma odnaleźć się Miriam, która desperacko walczy o każdego niewinne istnienie, o każde miasto i o każdą duszę, którą Wojna chce wyrwać z jej rąk?
Z wielką przyjemnością obserwowałam, jak oboje toczą swoją własną walkę. Jak dobrymi są dla siebie przeciwnikami. Ile sposobów na porozumienie z Wojną musiała znaleźć Miriam i ilu rzeczy musiała spróbować, żeby zmienił swoje nastawienie, a jednocześnie ile razy zderzyła się ze ścianą i ile razy kończyła ze łzami na policzkach. To z pewnością nie jest łatwa książka, w której wszystko przychodzi gładko. Krew leje się tu jak wino, a ludzkie życie jest zaledwie drobinką piasku, którego dookoła jest pełno.
"You're wrong if you think that angers me. Everything you are has been made for me".
Czerpałam z tego tak ogromną satysfakcję, że dosłownie nie umiem się wysłowić. Z wielką chęcią sięgnę kiedyś po tę książkę jeszcze raz, żeby móc to znowu przeżyć. Poczuć te problemy, emocje, konflikty, zawiłe sytuacje, zdrady i kłamstwa, które wylały się na kartach książki. Dawno nie przeszłam przez taki rollercoaster emocji, dlatego jednocześnie biję się w pierś za to, że nie sięgnęłam po tę książkę wcześniej, ale też dziękuję sobie, że w końcu to zrobiłam, bo zdecydowanie było warto.
"Netet wa neterwej." You are the one He sent me.
11/10
Kac murowany!!
Kocham "Zarazę" i od lat jest to jedna z moich ulubionych książek. Czytałam ją dwa razy po polsku i raz po angielsku i za każdym razem było tak samo cudownie. War podobało mi się dokładnie tak samo jak "Zaraza" - nie mniej, nie więcej. Nie byłabym chyba nigdy gotowa wybrać między tym tomem, a...
2023-07-12
W końcu mam tę książkę za sobą! Nie spodziewałam się, że tak utknę z czytaniem, ale dosłownie nie mogłam przebrnąć przez więcej jak kilka stron tekstu dziennie. I teraz zastanawiam się, czemu?
Bo historia sama w sobie rusza z kopyta już po pierwszych kilku, trochę przesłodzonych rozdziałach. Jest akcja, są konflikty, spiski, przejęcie władzy, pojmania, poważne rany, rozdzielenie rodziny, brak zaufania wobec tych, którym do tej pory się ufało. Brzmi ciekawie, prawda?
I jest, owszem! Ale jest też przy tym bardzo sztampowo. Źli są tylko źli, dobrzy są dobrzy, nawet jeśli robią złe rzeczy - bo oczywiście są w konspiracji! Nie ma takiej opcji, żeby ktoś zdradził na poważnie.
Większość z tych rzeczy już gdzieś była i jeśli schematy nie są napisane w ciekawy sposób, po prostu przez nie nie przepłyniemy. Dodatkowo, jeśli ktoś czytał pierwszy i drugi tom ''Fałszywego Pocałunku" czyli początkowej serii autorki, do której jest tu wiele nawiązań, tym łatwiej jest zauważyć ile rzeczy się powtarza. Bitwa o królestwa, niewola, konspiracje, kolejny mężczyzna, który okazuje uczucia bohaterce, gdy tego pierwszego nie ma w pobliżu. O innych rzeczach nie wspomnę, żeby zbytnio nie spojlerować. Nie jest to ani zaskakujące ani ciekawe - pierwszy tom był o wiele lepszy. Był oryginalniejszy i niósł za sobą akcję, która mnie dosłownie pochłonęła. Przykro mi, że ten tom się nie sprawdził. Wątki się zamknęły, postacie nie nabrały zbytnio charakteru i tym samym zaczęliśmy z cukierkowym początkiem i podobnie skończyliśmy. Tyle i tylko tyle.
Na plus jest dla mnie król, który doprowadza do całego głównego konfliktu w tej książce - niestety nie wymienię go z imienia, bo dosłownie go nie pamiętam. Imiona w tej książce są naprawdę paskudne. Samo imię Kazi jest dla mnie niepoważne, ale mniejsza o to.
Wspomniany przeze mnie król byłby fantastyczny, gdyby autorka tak usilnie nie wmawiała nam jaki to z niego robak, którego trzeba pokonać. Chłopak ma swoją przeszłość, ma swoje bolączki i ma przy tym cel, do którego ambitnie dąży. I przyznam szczerze, kibicowałam mu. A raczej kibicowałabym mu, gdyby to była historia enemies to lovers - wtedy wątek Kazi i króla byłby 10/10 i byłabym z tej książki tak zadowolona, że chyba wytatuowałabym sobie ich imiona na ramieniu i całowała to miejsce co rano. Nie żartuję!
Tych dwoje w wersji enemies to lovers to byłaby najlepsza książka jaką miałabym w rękach od czasów Okrutnego Księcia, bo ich momenty były zwyczajnie fantastyczne. Raz on był przebiegły, raz ona. Żar emocji wymieszany byłby ze zdradą, knowaniami i próbą prześcignięcia jedno drugiego. Tak bardzo mi żal, że to jednak nie ta książka i nie ta historia - w końcu Kazi i Jase łączy cudownie cukierkowa miłość, która musi mieć swój happy end, prawda?
No właśnie... nie wiem.
Ich relacja jest dziecinna. Prosta, krótka, mało emocjonalna. Tam już nic nie ma. Nic, co mogłoby zatrzymać czytelnika na dłużej. Dlatego moje zainteresowanie przerzuciło się na butnego, ambitnego króla i zdecydowanie chciałabym, żeby autorka pozwoliła swoim bohaterom mieć zarówno odrobinę dobra, jak i odrobinę zła, bez szufladkowania ich na dwie oddzielne kategorie. Chłopak zasługiwał na zdecydowanie więcej.
Na plus jest też cały wątek Kazi, bez Jase'a, bo radziła sobie świetnie. Przemiło czytało mi się o sytuacjach, z którymi przyszło jej się mierzyć.
Początkowa część tej historii była super, mimo kilku momentów, kiedy się nudziłam. Końcówka niestety mnie nie porwała. Mimo to, polecam przeczytać i przekonać się samemu czy będziecie z tej książki zadowoleni.
W końcu mam tę książkę za sobą! Nie spodziewałam się, że tak utknę z czytaniem, ale dosłownie nie mogłam przebrnąć przez więcej jak kilka stron tekstu dziennie. I teraz zastanawiam się, czemu?
Bo historia sama w sobie rusza z kopyta już po pierwszych kilku, trochę przesłodzonych rozdziałach. Jest akcja, są konflikty, spiski, przejęcie władzy, pojmania, poważne rany,...
2023-06-15
7.5 / 10
Z początku, kiedy zaczęłam czytać tę książkę, byłam nią zwyczajnie oczarowana. Mam za sobą pierwszy tom Mercedes Thompson, dlatego powrót do znanych mi postaci było jak przeniesienie się do domu - niezwykle przyjemne jak otulenie kocykiem. Naprawdę cieszyłam się widząc znajome twarze. Na dodatek na główną bohaterkę autorka wybrała postać dobrą, pokrzywdzoną i nieśmiałą, z traumą do przerobienia, która od razu kupiła sobie miejsce w moim sercu. Charles, charakterny Indianin, był wisienką na torcie tego wszystkiego, wraz z relacją, jaką budował z Anną.
I chociaż nadal ogromnie lubię tę książkę i cieszę się, że mogłam ją przeczytać, to wyczuwam w stylu pisania Patrici Briggs dwie rzeczy, które trochę mnie uwierały. Jedną z nich jest brak domykania spraw poprzez lepsze informowanie czytelnika o tym, co się dzieje i kto wypowiada daną kwestię - prawie jakby autorka zakładała, że będziemy siedzieć w jej głowie i zobaczymy tę historię dokładnie tak, jak ona ją widzi. A niestety tak się nie stało. Czasami ciężko było mi połapać się kiedy jedna czynność się skończyła, a druga zaczęła. Zdania wydają się przez to cięższe, kwestie trudniejsze do zrozumienia i mój umysł za szybko się męczył.
Sprawa druga - autorka bardzo pobieżnie traktuje emocjonalność swoich bohaterów i ich wrażliwość. Tak, są wilkołakami i mają swoje instynkty oraz żyją setki lat, przez co ich charaktery nie są już tak burzliwe jak u młodych osób, jednakże brakowało mi tego. Nie wiem dlaczego tak szybko dostaliśmy scenę łóżkową. Nie wiem kiedy pokonaliśmy traumę Anny i nie wiem jak relacja Anny i Charlesa przeszła przez wszystkie etapy, bo chociaż czułam silną empatię między nimi, poczucie bezpieczeństwa i chęć chronienia siebie nawzajem, tak nie poczułam w ogóle miłości między dwojgiem osób, które dopiero się poznały, a to też powinno budować tę książkę.
Mimo to, wątek fabularny jest naprawdę dobry, postacie poboczne charyzmatyczne i ciekawe. Do tego już w tomie z Mercedes zauważyłam, jak świetnie autorka rozplanowała sobie całe istnienie wilkołaków, ich przeszłość i sposób funkcjonowania. To dobra fantastyka, tylko okrojona w emocje i trzeba się naprawdę mocno przy niej skupić, żeby w niczym się nie pogubić.
7.5 / 10
Z początku, kiedy zaczęłam czytać tę książkę, byłam nią zwyczajnie oczarowana. Mam za sobą pierwszy tom Mercedes Thompson, dlatego powrót do znanych mi postaci było jak przeniesienie się do domu - niezwykle przyjemne jak otulenie kocykiem. Naprawdę cieszyłam się widząc znajome twarze. Na dodatek na główną bohaterkę autorka wybrała postać dobrą, pokrzywdzoną i...
2023-06-07
Zaskakująco dobra książka! "Praise" nie jest niczym innym jak erotykiem, ale jednocześnie:
- Ma dobrze napisanych bohaterów
- Age gap nie jest ani toksyczny, ani krzywdzący. Między postaciami panuje równowaga sił, którą doceniam.
- Książka zdecydowanie uczy otwartości na tematy, o których albo w ogóle się nie rozmawia, albo robi się to w ciemnościach i za zamkniętymi drzwiami - całkowicie niepotrzebnie. Podobała mi się naturalność, z jaką szło się poprzez wymieniane przez bohaterów fantazje. Klub jest czymś zwyczajnym, z czym naprawdę można się szybko oswoić, a nasza ciekawość goni za ciekawością głównej damskiej postaci.
- Tak zwany ''third act breakup'', który pojawia się w co drugiej obyczajówce (tak jak motyw wojny/rebelii w każdym drugim tomie fantastyki) tym razem nie był wcale tak nudny! Zazwyczaj jak widzę, że zbliżamy się do oklepanego schematu, mam ochotę go ominąć, a tu wciągnęłam się i byłam zadowolona.
- Rzadko czytam książki, gdzie główny bohater jest mężczyzną po czterdziestce, bo zwyczajnie nie jestem targetem na age gap, ale przyznaję Emersonowi, że da się go lubić, podejmuje naprawdę sensowne decyzje. Kiedy trzeba było być dojrzałym to był, a kiedy można było zaszaleć to dawał z siebie co najlepsze i w przyjemny sposób popychał akcję do przodu.
Nie powiem, żebym wgryzła się w tę książkę jakoś szalenie, albo żebym pokochała bohaterów, ale zdecydowanie czegoś się dzięki niej nauczyłam, doceniłam ją za jej otwartość i naturalność i ani razu nie skrzywiłam się, nawet w najbardziej schematycznych momentach.
Zaskakująco dobra książka! "Praise" nie jest niczym innym jak erotykiem, ale jednocześnie:
- Ma dobrze napisanych bohaterów
- Age gap nie jest ani toksyczny, ani krzywdzący. Między postaciami panuje równowaga sił, którą doceniam.
- Książka zdecydowanie uczy otwartości na tematy, o których albo w ogóle się nie rozmawia, albo robi się to w ciemnościach i za zamkniętymi...
2023-05-28
Bardzo dziękuję swojej drogiej przyjaciółce za polecenie i podarowanie mi tej książki. Gdyby nie ona, prawdopodobnie już zawsze przechodziłabym obok "Intruza" obojętnie. A myślę, że warto po niego sięgnąć! Nie jest bez wad <o czym opowiem później>, a mimo to robi naprawdę dobre wrażenie.
Mogłabym Stephenie Meyer długo przyklaskiwać za oryginalny pomysł, ciekawie wykreowany konflikt wewnętrzny, dobrze rozegrane relacje między bohaterami (szczególnie pod kątem psychologicznym) i za ciekawie pociągniętą akcję. Nie była ona szalenie dynamiczna, ale w żadnym wypadku nie była też nudna. Jednym słowem, to porządna książka, która może was zaskoczyć, tak samo jak i mnie.
Główna bohaterka jest dosłownie owcą w wilczej skórze, wepchniętą między inne owce. Wszyscy zdają się jej obawiać, chociaż czytając książkę z jej perspektywy, widzimy, że to ona jest najbardziej przerażona i przyjmuje na siebie najwięcej ciosów. Jest zagubiona, samotna, a przy tym tak altruistyczna, że aż miło popatrzeć. Ciężko o podobne postacie. Wielokrotnie byłam jej postawią zachwycona i choć w niektórych sytuacjach nie postąpiłabym jak ona, wiedziałam, że ma solidny charakter, którego nie chciałam zmieniać. Dodatkowo, myślę że właśnie o to chodziło autorce - jako czytelnicy bardziej mieliśmy wczuwać się w myślenie ludzi, a nie kosmitki, która na naszej planecie spędziła zaledwie rok.
Wejście w jej buty i kibicowanie jej było równie przyjemne, jak obserwowanie reakcji bohaterów, z którymi Wagabunda miała styczność. Jamie, Jeb i Ian to cudowne postacie. Każdy z nich wnosił do książki coś innego i każdy z nich był potrzebny, chociaż wyróżnić muszę w szczególności brata żywicielki, Jamiego. Uroczy chłopak, z czystym i wrażliwym sercem, bez którego ta historia nie powinna istnieć. Dokłada więcej niż jedną cegiełkę, dlatego ogromnie się cieszę, że jego rola w książce jest tak duża.
Najgorzej ze wszystkich wypada Jared, którego ból po "stracie" Melanie zmienił w prawdziwego tyrana. Widać w nim było wiele z zaślepionego i wściekłego psychopaty. Przez książkę niosła go przemoc, dlatego nie dziwię się sobie, że nie potrafiłam go polubić. Do końca nie mogłam mu zaufać, nie przekonywały mnie jego słowa i gesty. W chwili, kiedy pojawił się Ian, momentalnie się przerzuciłam. Drugi z mężczyzn miał więcej do zaoferowania. Było w nim więcej wyrozumiałości, empatii i ciepła, którego Wagabunda potrzebowała.
Dodatkowo chciałabym wspomnieć, jak bardzo polubiłam Sunny, chociaż pojawiła się w ostatnich rozdziałach. Bardzo jej współczułam i tak jak Wagabundzie, ogromnie jej kibicowałam i uważam, że była dobrym dodatkiem do historii.
[TA CZĘŚĆ MOŻE ZAWIERAĆ SPOJLERY]
Pomijając kreację Jareda, która Stephenie Meyer średnio wyszła, kluczowy moment z antagonistą nie był szczególnie satysfakcjonujący. Również zakończenie nie jest niczym specjalnym, jednak największy zarzut mam wobec age gapu, który pojawia się w tej powieści aż dwa razy.
Za pierwszym, różnica wieku dzieli Melanie i Jareda, kompletnie niepotrzebnie. Nie wnosi to dosłownie nic do fabuły.
Za drugim, dzieje się to samo z Wagabundą i tu jest jeszcze gorzej. Końcowe opisy sprawiały, że czułam się nieswojo. To, że skłamała na temat swojego wieku również. Jej wygląd opisany został tak, jakby miała 10 lat, dlatego byłam kompletnie zdezorientowana. Kiedy autorka wyjaśnia, że Wagabunda jest starsza, wciąż wspomina się o tym, że jest delikatna, drobna, niska i ma twarzyczkę jak anioł. I wiecie co mi to przypomina? Jacoba i Renesmee. Każdy z nas wie, jak paskudnie niekomfortowy jest ten ship. Jak bardzo jest zły i że nie powinien w ogóle pojawić się w książce. Więc wyobraźcie sobie teraz, że autorka robi to drugi raz. Znowu mamy powtórkę z rozrywki, gdzie dorosły mężczyzna jest zauroczony dzieckiem (lub, jak kto woli, słodką i uroczą nastolatką wyglądającą jak dziecko). Najgorsze jest to, że nie ma ku temu żadnego wytłumaczenia. Autorka tworzy age gap, który połyskuje jak czerwona lampa na nocnym niebie i pozwala temu istnieć, nie martwiąc się o konsekwencje.
Chociaż mocno mnie to zakuło, nadal uważam, że Intruz to dobra książka. Porusza wiele istotnych kwestii, zmusza nas do refleksji i zaciekawia nowym tematem. Jeśli jesteście zainteresowani, sięgnijcie po nią!
Bardzo dziękuję swojej drogiej przyjaciółce za polecenie i podarowanie mi tej książki. Gdyby nie ona, prawdopodobnie już zawsze przechodziłabym obok "Intruza" obojętnie. A myślę, że warto po niego sięgnąć! Nie jest bez wad <o czym opowiem później>, a mimo to robi naprawdę dobre wrażenie.
Mogłabym Stephenie Meyer długo przyklaskiwać za oryginalny pomysł, ciekawie...
2023-05-22
Przeczytałam zbyt wiele podobnych książek, przez co "Sekret Amishy" nie zrobił na mnie wrażenia. Nie jest zaskakująca ani też emocjonalna. Ma w sobie wartość, jednakże lekcja, którą niesie, ginie pod otoczką utkaną ze słabych decyzji autorki, jej fantazyjnego podejścia do tematu i małych błędów, które pojawiają się tu i ówdzie i wybijają czytelnika z rytmu. Nie potrafię powiedzieć, czy kobieta żyjąca w 1940 roku w Indiach, w małej wiosce, umiałaby tak perfekcyjnie komunikować się po angielsku, żeby wejść w relację romantyczną i rozmawiać na tak wiele trudnych tematów, jednakże wydaje mi się to średnio realne. Skandaliczne wybory Amishy (godzinne rozmowy sam na sam z brytyjskim oficerem, zatrudnienie nietykalnego z którym również spędza się dużo czasu, lekcje pisania opowiadań z dziećmi w klasie na tematy tabu, w wyniku czego dochodzi do krzywdy jednego z nich) przechodzą całkowicie bez echa, tak jakby w okolicy nie było nikogo, kto mógłby spojrzeć na jej czyny, skrytykować je albo przekazać to w postaci plotki komuś innemu. Wszyscy żyją w błogiej nieświadomości, a mąż Amishy latami przymyka oko na wszystko, co robi jego żona.
Nie powiem, żebym się nudziła, bo przebrnęłam przez tę książkę do końca, ale gdybym wiedziała, że jest tak nijaka i sztampowa, zapewne bym po nią nie sięgnęła.
Przeczytałam zbyt wiele podobnych książek, przez co "Sekret Amishy" nie zrobił na mnie wrażenia. Nie jest zaskakująca ani też emocjonalna. Ma w sobie wartość, jednakże lekcja, którą niesie, ginie pod otoczką utkaną ze słabych decyzji autorki, jej fantazyjnego podejścia do tematu i małych błędów, które pojawiają się tu i ówdzie i wybijają czytelnika z rytmu. Nie potrafię...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-09-29
Snow został wykreowany bardzo kiepsko. Przez 3/4 książki obserwujemy postać wychodzącą przeciwko władzy, a która później, w końcowych etapach, nazywa władzę czymś, co trzyma cały kraj w kupie, dlatego ślepo podąża jej zasadami. Obserwujemy postać zbuntowaną i zakochaną, która później dopuszcza się nielogicznych czynów wobec tej samej ukochanej - jak ostatnie chwile z Lucy w lesie. Co kieruje umysłem normalnego człowieka, który staje naprzeciw osoby, która do tej pory nie dała mu nawet namiastki powodu, żeby uznać ją za wroga i wyciąga w jej kierunku pistolet? Zaczyna pościg, zastanawiając się w co ta osoba jest uzbrojona?
To było nielogiczne. Całej postaci Snowa brakuje logiki. Jeśli ktoś czytał „Dwory” Sary J. Maas, to może kojarzy przypadek Tamlina. Postać ta w pierwszym tomie kreowana była na dobrą, by czytelnik go polubił, a już w drugim, w kilku zdaniach zrobiono z niego złą, bez podania sensownych argumentów - tylko po to, bo autorka potrzebowała go teraz jako antagonisty. To samo stało się ze Snowem. Dopóki nie docieramy do trzeciej części książki, wszystko jest w porządku. Snow jest chłopcem, który boryka się z własnymi problemami, ale nie jest zamknięty na krzywdę, jaka dzieje się trybutom. Wielokrotnie pomaga Lucy, a ta zaczyna dla niego coś znaczyć. Wyróżnia ją spośród tłumu innych dziewczyn, mówi, że niewielu osobom ufa tak, jak jej. Wielokrotnie się boi, a każde spotkanie z tą doktor od zmiechów jest dla niego trudne. Jakim cudem traci to wszystko, by nagle zmienić stronę? Przestaje ufać bliskim, nie liczy się z ich uczuciami, zostaje oszustem i zdrajcą, a jego miłość staje się nic nie warta. Nie wyciąga sensownych wniosków z tego, co do tej pory przeżył. Igrzyska niby odcisnęły na nim piętno, a jednak później uważa, ze to coś, co warto podtrzymać (PRZECIEŻ DOPIERO CHWILĘ TEMU TRZĄSŁ SIĘ NA MYŚL CO LUCY TAM PRZEŻYWA!) - nie wspominając, jak bardzo zbliża się charakterem do opisanej wcześniej doktor. Jak to mogło stać się tak szybko? Czemu nie było ku temu sensowniejszych powodów, które oparte byłyby na konkretnych argumentach? Odpowiedź - bo autorka chciała szybko zmienić jego charakter, by dopasował się do wzorca z trylogii Igrzysk. Musiał stać się zły, więc został, nawet jeśli wszystko wokół kierowało go małymi krokami na tę dobrą stronę. To dlatego nie mogłam się do niego przekonać. Gdyby książka skończyła się w momencie zakończenia igrzysk, to by mi wystarczyło. Do tej części bawiłam się świetnie. Podobały mi się wszystkie sceny traktowania trybutów oraz zaznaczenie tego, jak widzi ich Kapitol. Bardzo podobał mi się również opis igrzysk, który były naprawdę zajmujący, nawet jeśli trybuci szybko się pochowali w swoich norkach.
Czekałam na krzywdę, która mogłaby uzasadnić zmianę jego charakteru, np od strony rebeliantów lub śmierć Lucy, a on w ramach zemsty wspiąłby się na szczyt po władzę, by się na nich odegrać - ale niestety tego zabrakło. Zdecydowanie warto byłoby poświecić mu kilka rozdziałów więcej i dać mu jakiś powód do zmiany charakteru, niż zrobić to tak, jak jest to opisane.
Snow został wykreowany bardzo kiepsko. Przez 3/4 książki obserwujemy postać wychodzącą przeciwko władzy, a która później, w końcowych etapach, nazywa władzę czymś, co trzyma cały kraj w kupie, dlatego ślepo podąża jej zasadami. Obserwujemy postać zbuntowaną i zakochaną, która później dopuszcza się nielogicznych czynów wobec tej samej ukochanej - jak ostatnie chwile z Lucy w...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-04-30
"A soul to keep" to książka dla osób, które już na starcie wiedzą, czego mogą się po niej spodziewać i ten temat w żaden sposób ich do siebie nie zraża. Orpheus ma na tyle miły i uroczy charakter, że nawet jeśli trafiliście tu przez przypadek, z niepewnością lub z chęcią odkrycia czegoś nowego, nie powinniście być zawiedzeni. Obie postacie napisane są dobrze, ich osobowości są przyjemne, a wady i zalety równo rozłożone na szali. 500 stron z początku mnie zraziło, jednak gdy akcja już się rozkręciła, do samego końca byłam zainteresowana wszystkimi wydarzeniami.
Nie jest to książka bardzo górnolotna, jednakże w swojej prostocie niesie oryginalność i przyjemny powiew, który sprawił, że nie chciałam odłożyć jej nieskończonej. Jeśli lubicie konkretny, trzymający w napięciu smut, to też z całą pewnością nie będziecie zawiedzeni!
"A soul to keep" to książka dla osób, które już na starcie wiedzą, czego mogą się po niej spodziewać i ten temat w żaden sposób ich do siebie nie zraża. Orpheus ma na tyle miły i uroczy charakter, że nawet jeśli trafiliście tu przez przypadek, z niepewnością lub z chęcią odkrycia czegoś nowego, nie powinniście być zawiedzeni. Obie postacie napisane są dobrze, ich osobowości...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-04-08
I co ja mam o tej książce powiedzieć? Niektóre zachowania bohaterów były przerysowane. Miłość przyszła tak szybko, że nim zdążyłam mrugnąć, to już wszystko wskoczyło na kolejny etap. I ten specyficzny sen naszego bohatera... chyba najbardziej cringowa i niezręczna scena, jaką dane mi było ostatnio zobaczyć. Przez moment byłam zawstydzona, że mogłabym polecić komuś książkę z tak dziwnym rozdziałem.
Jednocześnie... przez większą część "Południowych Sztormów" miałam łzy w oczach. Wzruszyła mnie, sprawiła, że polubiłam bohaterów i wracałam do nich myślami przed snem. Pokochałam słowa, które niesie ta książka. Miałam wielkie oczekiwania i pomysły na rozwinięcie historii, kiedy jeszcze byłam na jej początkowych etapach. Dosłownie żyłam tą książką odkąd ją zaczęłam i cholera, chyba jednak mimo wszystko ją lubię!
I co ja mam o tej książce powiedzieć? Niektóre zachowania bohaterów były przerysowane. Miłość przyszła tak szybko, że nim zdążyłam mrugnąć, to już wszystko wskoczyło na kolejny etap. I ten specyficzny sen naszego bohatera... chyba najbardziej cringowa i niezręczna scena, jaką dane mi było ostatnio zobaczyć. Przez moment byłam zawstydzona, że mogłabym polecić komuś książkę z...
więcej mniej Pokaż mimo to2022
Znalazłam to kiedyś w zagłębiu internetu po angielsku, nawet nie w formie screenów, a zwyczajnych zdjęć czyjegoś telefonu z wyświetlonym tekstem i przyznaję, że czytało mi się to naprawdę nieźle! Mam z tą książką dobre wspomnienia. W tamtym czasie nie wiedziałam nawet, że Milenijne Wilki zostały wydane - myślałam że to czyjeś opowiadanie. Zarwałam nockę śledząc historię bohaterów, która może i nie jest najambitniejsza i napisana jest najprostszym możliwym językiem, ale miała swoje ciekawe momenty.
Znalazłam to kiedyś w zagłębiu internetu po angielsku, nawet nie w formie screenów, a zwyczajnych zdjęć czyjegoś telefonu z wyświetlonym tekstem i przyznaję, że czytało mi się to naprawdę nieźle! Mam z tą książką dobre wspomnienia. W tamtym czasie nie wiedziałam nawet, że Milenijne Wilki zostały wydane - myślałam że to czyjeś opowiadanie. Zarwałam nockę śledząc historię...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-02-23
Większość kojarzy Nikki St. Crowe dzięki serii Vicious Lost Boys. Zanim jednak historia Piotrusia Pana wpadła mi w ręce, kupiłam tę cieniutką książeczkę dotyczącą wampirów. I przyznam szczerze... podobało mi się!
Jeśli czytaliście serię Vicious, znacie styl tej autorki - jest prosty i treściwy. Wątki nie są rozwinięte, tło nie jest szczególnie zarysowane. Bez większych fajerwerków, bez dodatków. Nie jest to coś, co pochwalam, ale z drugiej strony, kiedy potrzebowałam krótkiej, przyjemnej historii na dobry sen, ta była idealna. Okazała się równie wciągająca jak Vicious Lost Boys, a i sceny erotyczne nie przejęły akcji tak mocno, jak tam. Główna bohaterka pozwala komuś silniejszemu przejmować kontrolę, ale ma pazur i ciekawość, co mnie w zupełności wystarcza.
Będę czytać dalej! Jestem ogromnie ciekawa, jak rozwinie się ta historia.
Większość kojarzy Nikki St. Crowe dzięki serii Vicious Lost Boys. Zanim jednak historia Piotrusia Pana wpadła mi w ręce, kupiłam tę cieniutką książeczkę dotyczącą wampirów. I przyznam szczerze... podobało mi się!
Jeśli czytaliście serię Vicious, znacie styl tej autorki - jest prosty i treściwy. Wątki nie są rozwinięte, tło nie jest szczególnie zarysowane. Bez większych...
2023-01-03
Ogromnie przyjemna i pełna humoru książka, z solidnymi bohaterami, których historia, w moim odczuciu, mogłaby zostać przełożona na ekrany. Wyszłaby z tego wspaniała komedia romantyczna!
Ogromnie przyjemna i pełna humoru książka, z solidnymi bohaterami, których historia, w moim odczuciu, mogłaby zostać przełożona na ekrany. Wyszłaby z tego wspaniała komedia romantyczna!
Pokaż mimo to2023-02-20
Nie dziwi mnie ilość pozytywnych opinii dotyczących tej książki, a jednak mimo wszystko zastanawia mnie, co zobaczyli tam inni, a czego nie dostrzegłam ja. Myślę, że było tu trochę tak, jak z ''Promyczkiem'', którego również nie lubię. Autorka sięga po (przesadnie) dużo trudnych tematów i jeśli potrafi was wzruszyć sam fakt, że to pojawia się w książce, będziecie nią zauroczeni. Dla mnie było to niewystarczające, skoro wykonanie jest nijakie. Nie poczułam dosłownie nic, nawet w najbardziej kulminacyjnych momentach, bo bohaterowie, zwłaszcza Salem, byli paskudnie kiepsko napisani.
Książka jest pełna nieistotnych szczegółów, które zapychają strony. W to miejsce można było wstawić coś ciekawszego, coś co zbudowałoby postacie, pozwoliło im się rozwinąć. Z drugiej strony, autorka mogła wrzucić swoich bohaterów w naprawdę skrajne sytuacje, a i tak nie zrobiłoby to na mnie wrażenia, bo jej styl pisania i emocjonalne podejście do jakichkolwiek wydarzeń jest powierzchowne i odbija się jak czkawka po obiedzie.
Bardzo źle czytało mi się fragment, w którym Thayer, dorosły mężczyzna, mający dziecko i kiepskie małżeństwo na koncie, jasno mówi, że zachwycił się nieletnią nie dlatego, że jest dojrzała emocjonalnie (bo nie jest) i przekonał go jej charakter, więc mimo różnych przeciwności zdecydował się z nią być. Dosłownie wspomina, że już w pierwszej chwili kiedy ją zobaczył, zauroczyło go jej ciało. To sprawiło, że mam ochotę wykasować tę książkę z czytnika i nigdy więcej na nią nie patrzeć.
"I've wanted you for way longer than I should've."
"Since when?"
"Since you brought the asshole next door cupcakes and tried to be his friend. You were all tan legs and blonde hair and gorgeous green eyes. I couldn't get enough but I knew it was wrong."
Age gap jest czymś, co wiele osób lubi w książkach, dlatego nie linczuję tego motywu. Niemniej uważam, że trzeba umieć go dobrze napisać, żeby to sprzedać. Nie wystarczy wepchnąć do fabuły wszystkich traum i problemów świata, żeby otrzymać z tego dobrą, emocjonalną historię. Według mnie, "Wytrwałości dzikich kwiatów'' się nie udało. Wyszło z tego więcej toksyczności niż powinno i czułabym się sobą zażenowana, gdyby mi się to podobało.
Salem jest koszmarnie bezpłciowa i głupia, nie będę nawet udawać, że jest inaczej. Jej przyjaciółka podobnie. Nie udało mi się polubić kogokolwiek, ale jeśli miałabym przyznać punkty chociaż jednej postaci, byłby to chłopak Salem, Caleb. Myślę, że miał kilka dobrych momentów, ale nadal nie było w nim nic specjalnego. Chciałabym się też dowiedzieć, jak dziewczyna, której życie częściowo buduje trauma po przejściach z ojcem, może używać w żartach ''All right, Dad'' zwracając się do mężczyzny, którego lubi i który wie o jej przeszłości? To było niesmaczne, mówiąc delikatnie. Wszystko w tej książce jest poza granicą dobrego smaku i nie dałabym jej nawet pół gwiazdki więcej za to, co musiałam przejść, żeby dojść do ostatniej strony.
Nie dziwi mnie ilość pozytywnych opinii dotyczących tej książki, a jednak mimo wszystko zastanawia mnie, co zobaczyli tam inni, a czego nie dostrzegłam ja. Myślę, że było tu trochę tak, jak z ''Promyczkiem'', którego również nie lubię. Autorka sięga po (przesadnie) dużo trudnych tematów i jeśli potrafi was wzruszyć sam fakt, że to pojawia się w książce, będziecie nią...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-02-17
Nie spodziewałam się, że tak ciężko będzie mi ocenić tę książkę. Zacznę od tego, że jej opis jest mylny, jeśli nie zakłamany, bo ma niewiele wspólnego z ogólną fabułą i przekazuje błędne informacje. Przykładowo, początek blurba mówi, jakoby Lighlark było wyspą, która "co sto lat wyłania się z wody". Tak jednak prezentuje się cytat z książki:
"Wyspa była zaledwie cieniem dawnej siebie, uwięziona pośrodku wiecznego sztormu, nieuniemożliwiającego jakiekolwiek wizyty poza okresem Contennialu, czy to na pokładzie statku, czy nawet za pomocą czarów."
Lightlark nie wyłania się z wody. Istnieje na jej powierzchni, tętni na niej życie, mieszkają tam ludzie. Są oni jedynie, przez większość czasu, niedostępni dla odwiedzających. To tyle. Cała magiczna otoczka wokół wyspy prysnęła jak bańka, podobnie z rywalizacją i "morderczą grą", o której się wspomina. To wszystko kłamstwo. Zgadzam się co do knucia i prowadzenia działań na własną rękę przez większość bohaterów, jednakże jeśli spodziewaliście się walk na śmierć i życie, bardzo się zawiedziecie.
Książka ma kiepski początek i wygląda na infantylnie napisaną. Jest w niej przesyt wiedzy, która choć zdaje się być spójna i wywołuje wrażenie, jakby autorka naprawdę poświęciła czas, żeby ją opracować, jest kompletnie zbędna na tym etapie historii. Nie znam głównej bohaterki, nie lubię jej, nie rozumiem sytuacji. Nie ma haczyka, który zachęciłby mnie do czytania, nie ma akcji - nie ma nic, poza wiedzą, która w tym momencie zwyczajnie mnie nie obchodzi. Zatem jaki jest sens wciskania tego wszystkiego, kiedy nie widzę potrzeby, żeby to zapamiętać?
Zasada ''pokaż, nie mów'' nie funkcjonuje przez większą część tej historii. Wszystkiego dowiadujemy się z opisów albo krótkich wspominek, które, ponownie, naprawdę mnie nie interesują. Chcę zobaczyć jak bohaterka świetnie radzi sobie z walką albo pościgiem? Nie wystarczy mi krótki opis treningów, jakie odbyła kiedyś w przeszłości. Chcę to zobaczyć i wyciągnąć wnioski. Autorka wciska tego typu informacje kiedy tylko poczuje taką potrzebę, tym samym zmuszając nas do uwierzenia, że Isla jest wyćwiczona, wytrwała, dzielna i zdolna do wytrzymania najgorszego bólu, jednak nie pozwala nam wyciągnąć tej informacji z postępujących wydarzeń i narastającej akcji.
Przyznam też, że choć pochwaliłam cały motyw magii, klątw i system ich funkcjonowania, bo jest to jeden z silniejszych elementów powieści, tak nadal uważam, że jest banalnie prosty. Nie widzę też niejako sensu w posiadaniu trzech królestw: Podniebnych, Gwiezdnych i Księżycowych, kiedy wydają się tym samym i żadne z nich niczym się nie wyróżniło. Mroczni to zwyczajnie Darkling z "Cień i Kość" z nieco rozszerzoną gamą umiejętności. Dzicy to elfy z "Okrutnego Księcia", piękne i splamione krwią. Władczynię księżycowych mogłabym porównać do złej królowej księżyca z "Cinder". To wszystko gdzieś już było.
Niektóre sceny, zwłaszcza jedna z początkowych, kiedy Isla śpiewa na balkonie, napisane albo przetłumaczone są w taki sposób, że nie da się ich zrozumieć. Nadal nie wiem, o co tam chodziło, a pokazywałam ją kilku osobom i nikt nie doszedł do tego, co autor miał na myśli. Dodając do tego fakt, że nikt ze sobą nie walczy ani nie rywalizuje, a niektóre momenty są tak krótkie, że ciężko się zorientować kiedy się kończą, byłam skłonna nazwać tę książkę jedną z gorszych, jakie miałam okazję ostatnio przeczytać.
Jednakże, gdzieś po 50%, akcja zdaje się przyspieszać. Mamy więcej konfliktów, więcej podróży, przenosimy się do różnych miejsc. Występuje trójkąt miłosny, który jest nawet znośny. Niektóre plot twisty mnie wciągnęły, dlatego gdyby całość wyglądała właśnie tak, mogłabym książce wystawić wyższą ocenę. Nie jest ani czarna ani biała, nie da się powiedzieć czy to dobra albo zła książka. Każdy powinien ocenić ją na swój sposób i sprawdzić, czy to co ma do zaoferowania Lightlark gra mu w duszy. W moim usłyszałam brzęczenie skrzypiec dopiero pod sam koniec, a to zdecydowanie za mało, żebym była tą historią zainteresowana.
Nie spodziewałam się, że tak ciężko będzie mi ocenić tę książkę. Zacznę od tego, że jej opis jest mylny, jeśli nie zakłamany, bo ma niewiele wspólnego z ogólną fabułą i przekazuje błędne informacje. Przykładowo, początek blurba mówi, jakoby Lighlark było wyspą, która "co sto lat wyłania się z wody". Tak jednak prezentuje się cytat z książki:
"Wyspa była zaledwie cieniem...
Na tym tomie skończę swoją przygodę z Belladonną. Mam wrażenie, że historia nieco się rozmyła i momentami była wręcz nudna. Niewiele się działo, napięcie nie rosło, bohaterowie przeskakiwali od balu do balu i od rozmowy do rozmowy. Zabrakło mi Śmierci, którego całkowicie odsunięto na bok, zastępując go Losem. Jego kreacja wydała mi się przerysowana. Idealny pod każdym względem, z dołeczkami w policzkach, na które szczególnie zwróciła uwagę główna bohaterka, dodatkowo mający zapędy antagonistyczne. Rzuca frazesami w stylu ''zrobię wszystko, żeby zmusić cię do miłości, będę cię nachodzić i naruszać twoją prywatność aż dostanę to, czego chcę". Autorka próbuje pokazać go jako sprytnego i inteligentnego, by potem dać nam sceny, takie jak gra w krokieta albo polowanie na lisa, które były wręcz komiczne. Jak się okazuje w trakcie czytania, łatwo też jest zagrać mu na nosie, więc cała otoczka pęka jak bańka mydlana.
Przez to, że Los i Blythe mieli niewiele wspólnych momentów, ich interakcje były przesadzone i zbyt wybujałe (bo przecież musiało pojawić się coś, co zainteresuje czytelnika do przeczytania kolejnego tomu). Nie kupiło mnie to.
W sumie bawiłam się dobrze tylko na scenach z duchami.
Szczęśliwie, uciekam też w końcu od ciągłego smarowania obficie masłem/konfiturą cytrynowych placuszków, za czym na pewno nie będę tęsknić :)
Na tym tomie skończę swoją przygodę z Belladonną. Mam wrażenie, że historia nieco się rozmyła i momentami była wręcz nudna. Niewiele się działo, napięcie nie rosło, bohaterowie przeskakiwali od balu do balu i od rozmowy do rozmowy. Zabrakło mi Śmierci, którego całkowicie odsunięto na bok, zastępując go Losem. Jego kreacja wydała mi się przerysowana. Idealny pod każdym...
więcej Pokaż mimo to