rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , ,

Na tym tomie skończę swoją przygodę z Belladonną. Mam wrażenie, że historia nieco się rozmyła i momentami była wręcz nudna. Niewiele się działo, napięcie nie rosło, bohaterowie przeskakiwali od balu do balu i od rozmowy do rozmowy. Zabrakło mi Śmierci, którego całkowicie odsunięto na bok, zastępując go Losem. Jego kreacja wydała mi się przerysowana. Idealny pod każdym względem, z dołeczkami w policzkach, na które szczególnie zwróciła uwagę główna bohaterka, dodatkowo mający zapędy antagonistyczne. Rzuca frazesami w stylu ''zrobię wszystko, żeby zmusić cię do miłości, będę cię nachodzić i naruszać twoją prywatność aż dostanę to, czego chcę". Autorka próbuje pokazać go jako sprytnego i inteligentnego, by potem dać nam sceny, takie jak gra w krokieta albo polowanie na lisa, które były wręcz komiczne. Jak się okazuje w trakcie czytania, łatwo też jest zagrać mu na nosie, więc cała otoczka pęka jak bańka mydlana.
Przez to, że Los i Blythe mieli niewiele wspólnych momentów, ich interakcje były przesadzone i zbyt wybujałe (bo przecież musiało pojawić się coś, co zainteresuje czytelnika do przeczytania kolejnego tomu). Nie kupiło mnie to.
W sumie bawiłam się dobrze tylko na scenach z duchami.

Szczęśliwie, uciekam też w końcu od ciągłego smarowania obficie masłem/konfiturą cytrynowych placuszków, za czym na pewno nie będę tęsknić :)

Na tym tomie skończę swoją przygodę z Belladonną. Mam wrażenie, że historia nieco się rozmyła i momentami była wręcz nudna. Niewiele się działo, napięcie nie rosło, bohaterowie przeskakiwali od balu do balu i od rozmowy do rozmowy. Zabrakło mi Śmierci, którego całkowicie odsunięto na bok, zastępując go Losem. Jego kreacja wydała mi się przerysowana. Idealny pod każdym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Zalewają nas obecnie książki niezwykle toksyczne i złe, a męscy bohaterowie są tak niestabilni i tak nieprzyjemni, że przy nich Massimo z "365 dni" albo Christian Grey z "50 twarzy Greya" to przykładni mężczyźni, których nieświadomie zaczynamy wychwalać, bo na tle innych wypadają niezwykle dobrze. Pamiętacie umowę, jaką spisał Christian z Anastazją? Zanim wciągnął ją w swoje dewiacje, przedstawił jej każdy detal, pozwolił się z nimi oswoić, zrozumieć je i przede wszystkim WYRAZIĆ NA TO ZGODĘ. Obecnie normą jest uderzanie głową kobiety o ścianę, plucie jej na twarz, podduszanie, stalkowanie jej, wyszydzanie, zdradzanie i robienie tysiąca innych rzeczy, od których robi mi się słabo.
"To nie ja, kochanie" to kolejna książka, w której toksyczny i niestabilny mężczyzna zdobywa nagrodę, w postaci bezgranicznej miłości swojej ukochanej, choć w żadnym wypadku na nią nie zasługuje.

Jestem w szoku, że Mae, wychowująca się w sekcie religijnej, będąca gwałconą i bitą odkąd skończyła 8 lat, trafia "z deszczu pod rynnę" do podobnego miejsca, gdzie króluje rozwiązłość, wulgarny język, przedmiotowe traktowanie kobiet, mordy i tortury i decyduje się tam zostać dla mężczyzny, którego przyłapuje z inną. Który ją przeraża, nie szanuje jej i który jest zaborczy. Sam ma świadomość, że nie jest dla niej odpowiednim kandydatem. Czy jednak mimo wszystko ma zamiar z niej zrezygnować?
Oczywiście, że nie.

"Nie lubiłam tej strony Styxa. Nagle zrozumiałam, dlaczego wielu ludzi się go bało. Miał ciemną stronę. Przerażającą stronę. (...) Ryknął głośno i uderzył pięścią w drewno, dziurawiąc je na wylot. Nie potrafiąc ukryć szoku, wrzasnęłam i skuliłam się na łóżku. Styx zignorował moje przerażenie."

"Przerażał mnie"

"Teraz po prostu się go bałam".

Szczerze uważam, że Styx to nabzdyczony klaun, który nigdy nie dorósł i nie umie kontrolować nawet pojedynczych, prostych emocji. Jest beznadziejny pod każdym względem i nie jest gotowy dać bohaterce niczego wartościowego, żeby nazwać tę relację miłą i ciepłą. Mówimy tu o dziewczynie skrzywionej, nie znającej świata poza skrawkiem lasu, w którym była przetrzymywana i maltretowana i która w moim odczuciu potrzebuje pozytywnych wrażeń, bezpieczeństwa i stabilizacji, co też wynika z jej zachowania.

Chyba nigdy nie trafiłam na książkę, gdzie wyrazy ''suka'', "sunia" i ''suczka'' pojawiałyby się tak często i dzięki niebiosom, bo nie zdzierżyłabym więcej. Zdarzały się gorsze opisy, których na tym etapie nie chcę już pamiętać, jednak pomijając obskurny, wulgarny język, najbardziej jestem zawiedziona portretem psychologicznym postaci i tym, że autorka wepchnęła straumatyzowane kobiety do świata, w którym nie czeka na nie nic lepszego. Nie poznajemy też dobrze sekty, w której się wychowywały - wiemy tylko, że każdego dnia są gwałcone. Gwałt wczoraj, gwałt dzisiaj, a jutro w ramach dodatkowej kary, gwałt. I te same kobiety, krzywdzone od dzieciństwa, nadal ślepo podążają za naukami tych, którzy sprowadzili na nie to piekło. Rozumiem jak działa zmanipulowany umysł, ale brakowało mi kwestionowania decyzji Apostołów, złości albo innych, chwytających za serce reakcji.

Nie wiem, co mam o tej książce myśleć. Świat nie jest idealny, a życie nie jest usłane różami. Nie wymagam od tej historii happy endu rodem z bajek Disneya. Taka sytuacja mogłaby mieć miejsce i książka mogłaby być ciekawa, gdyby została przedstawiona w inny sposób. Wyobraźcie sobie - członek gangu motocyklowego, zamknięty w sobie gbur, nie potrafiący okazywać emocji, nagle odnajduje w sobie ciepło, bo zaczyna dbać o skrzywdzoną kobietę. Jest to proces, ale jest to również proces, który przyjemnie się obserwuje. Mężczyzna ma swoje za uszami, ale rozumiemy go, szanujemy i kibicujemy jego relacji z bezbronną, zakochaną w nim kobietą.
Uważam, że Styx jest gwoździem do trumny tej historii. Jego zwyczajnie nie da się lubić i to on jest tutaj problemem. Mae jest okej, Rider był świetnie wykreowany i jest jedyną postacią, która mnie zainteresowała. Ky to koszmar, druga kopia Styxa, przyprawiająca o mdłości. Flame też ujdzie w tłoku. Gdyby główny męski bohater nie był toksycznym dupkiem bez ani jednej pozytywnej cechy, cała książka nabrałaby innego wyrazu. I niestety, jąkanie albo granie na gitarze nie ociepli jego obrazu na tyle, żeby przymknąć oko na wady.

Zalewają nas obecnie książki niezwykle toksyczne i złe, a męscy bohaterowie są tak niestabilni i tak nieprzyjemni, że przy nich Massimo z "365 dni" albo Christian Grey z "50 twarzy Greya" to przykładni mężczyźni, których nieświadomie zaczynamy wychwalać, bo na tle innych wypadają niezwykle dobrze. Pamiętacie umowę, jaką spisał Christian z Anastazją? Zanim wciągnął ją w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Książka zapowiadała się ciekawie, przez co długo krążyła mi po głowie. Kiedy ją kupiłam, od razu zabrałam się za czytanie i jak się domyślacie... zawiodłam się.

Początek był świetny. Mówiłam o niej z pasją i z zapałem, bo naprawdę dobrze się bawiłam. Chciałam zobaczyć wojowniczkę z krwi i kości, walczącą o swój honor. Chciałam odstawić na bok romanse, proste schematy i miałam nadzieję zatopić się w wirze walk, gdzie pot i krew leją się strumieniami. Wszystko miało być okraszone motywem zdrady, co jeszcze bardziej podsycało mój zapał.

Finalnie otrzymałam bardzo prostą i schematyczną książkę. Mamy kilka walk z dzikimi zwierzętami, kilka podchodów do pokonania głównego antagonisty, o którym długo nic nie wiemy, a kiedy ten wreszcie wyciąga swoje karty na stół, okazuje się, że był nijaki i nie wart naszej uwagi.
Dialogi są sztywne, niekiedy nudne. Wszystko jest łatwe do przewidzenia. Pojawia się też wątek romantyczny, który jest młodzieżowy i niskich lotów.

Potencjał miała jedna z końcowych scen, gdzie na kilka minut nabrałam ochoty na czytanie. Powiedziałam sobie wtedy, że jeśli autorka ma zamiar skończyć tę książkę tak, jak mam nadzieję, że ją skończy (patrząc na to, jak rozwijała się ta scena) wybaczę jej wszystko i będę z tej lektury bardzo zadowolona. Chyba domyślacie się już, że nic takiego się nie stało. Złapano mnie za nos, tylko po to, żebym kolejny raz się rozczarowała.

Jeśli mogę ją komuś polecić, to może jedynie młodszym czytelnikom w wieku nastoletnim. Swoją drogą, gdybym miała podać kilka elementów, które mogłyby poprawić tę historię, to na pewno byłoby to:

- Stworzenie bardziej wiarygodnego antagonisty, który swoim zbyt impulsywnym i chaotycznym zachowaniem mógłby przejawiać strach, co dałoby bohaterce miejsce na rozmyślanie, kim tak naprawdę jest i dlaczego najpotężniejsza istota we wszechświecie się boi. Więcej scen, więcej dialogów, więcej chaosu.
- Motyw zdrady powinien zostać pociągnięty dalej, ewentualnie powinien pojawić się ponownie i kolejny raz skrzywdzić bohaterkę - wyłącznie w celu jej osobistej przemiany oraz w celu dołożenia dramaturgii do całej książki. Na końcu aż prosiło się, żeby skala emocji podskoczyła do góry i żeby czytelnik bardziej wczuł się w sytuację Rasmiry.
- Bohaterowie powinni być wielowymiarowi. Wszyscy są idealni w swoim fachu - jedni są wspaniałymi wojownikami, drudzy kowalami, trzeci medykami. Świat nie stoi na ideałach.
- Pod nieznanymi nam nazwami niebezpiecznych istot z krainy Rasmiry kryły się zwyczajne zwierzęta, a walka z nimi nigdy nie będzie ani satysfakcjonująca ani ciekawa, zwłaszcza jeśli trafia się trzeci albo czwarty raz z rzędu. Takie sceny nabierają rozmachu, kiedy któraś ze stron coś traci, kiedy narasta emocjonalność. Kiedy nie wiemy kto i czy na pewno, powinien ponieść porażkę. Może lepsza byłaby walka z człowiekiem, a nie ze zwierzęciem? Pokusiłabym się tu o motyw rywalizacji albo wyścigu, w którym dwie postacie muszą wykonać to samo zadanie i w którym jedna ze stron traci wszystko.
- Czemu zdradzona Rasmira, z zadaniem zabicia boga, miałaby nie złapać z nim nici porozumienia i finalnie przeżyć konflikt wewnętrzny związany z sensem swojej misji? Zabić kogoś, kto nas rozumie żeby odzyskać to, co utraciliśmy czy zostać wygnańcem ale z człowiekiem, wobec którego czujemy sympatię. Czyli kolejny raz - emocje i drama.

Wiele poprawiłabym w tej książce, żeby pociągnąć ją wyżej. Szkoda, że autorka nie miała na nią lepszego pomysłu. 5 gwiazdek z przymrużeniem oka.

Książka zapowiadała się ciekawie, przez co długo krążyła mi po głowie. Kiedy ją kupiłam, od razu zabrałam się za czytanie i jak się domyślacie... zawiodłam się.

Początek był świetny. Mówiłam o niej z pasją i z zapałem, bo naprawdę dobrze się bawiłam. Chciałam zobaczyć wojowniczkę z krwi i kości, walczącą o swój honor. Chciałam odstawić na bok romanse, proste schematy i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:



Na półkach: , ,

To, jak do tej pory, zdecydowanie najsłabsza część z serii Jeźdźców Apokalipsy. W porównaniu z Zarazą czy Wojną jest jak trzeci raz odgrzewane ciasto na pierogi. Motywy zaczynają się powtarzać, zachowania i reakcje bohaterów również. Brak tu przygód, świeżości i zdecydowanie brak emocji. Nie polubiłam ani Głodu, ani Any, żadne z nich nie miało w sobie charakteru. Buduje ich jedna cecha (jego złość, ją dobroć) i to właśnie wlecze nas przez karty tej historii.
Bezustannie ktoś tu umiera. Na tyle często i na tyle nijako, że po czasie mamy już tego dosyć i nie robi to na nas wrażenia. Ludzie z miasteczka albo witają Głód z otwartymi ramionami, za co zostają zabici, albo próbują się bronić i walczą, za co również zostają zabici. Czasami Głód jest atakowany, więc zaczyna zabijać, a czasami to Anie coś grozi, przez co również giną ludzie. Śmierć jest tu wszechobecna i wierzcie mi, kiedy opiera się na tym 400 stron książki (a dokładnie na motywie podróżowania od miasta do miasta i zabijania) człowiek ma dosyć. Mówię to jako osoba, która zapoznała się z poprzednimi dwoma tomami, gdzie schemat był ten sam, ale opisane to zostało w o wiele lepszy sposób.

Pomijając nudę, bardzo nadużywa się tu zwrotu ''calm your tits'', który nie jest ani zabawny, ani na tyle charyzmatyczny, żeby go wrzucać co kilka stron. Największy cringe odczułam jednak, kiedy Ana podczas sceny zbliżenia wspomina o poprzednich partnerach i potencjalnych chorobach wenerycznych. Bo oczywiście, najgorsze co może spotkać nieśmiertelnego jeźdźca apokalipsy to choroba weneryczna. Błagam...
Autorka nie zbudowała nastroju na tę scenę, ale z takim dialogiem całkowicie strzeliła sobie w kolano. Ana podrywa jeźdźca przez większą część książki, by na końcu zacząć martwić się o to, czy przypadkiem nie jest czymś zarażona. Kto normalny myśli w ten sposób? Zastanawiałam się wtedy, ile jeszcze szarych komórek stracę, czytając te wypociny.

Naprawdę nie polecam.

To, jak do tej pory, zdecydowanie najsłabsza część z serii Jeźdźców Apokalipsy. W porównaniu z Zarazą czy Wojną jest jak trzeci raz odgrzewane ciasto na pierogi. Motywy zaczynają się powtarzać, zachowania i reakcje bohaterów również. Brak tu przygód, świeżości i zdecydowanie brak emocji. Nie polubiłam ani Głodu, ani Any, żadne z nich nie miało w sobie charakteru. Buduje ich...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Historia małoletniej Reese zaczyna się traumatycznie. Ciągłe kłótnie rodziców, samotność i odrzucenie zostają napędzone przez kolejną serię kataklizmów związanych z nieustającym latami gwałtem czy odejściem matki. Początkowe 40% książki jest trudne, ale jednocześnie bardzo wciągające i wywoływały u mnie ogrom współczucia i zrozumienia wobec bohaterki.
Niestety, w którymś momencie wszystko się psuje. Reese dorasta i staje się skrzywdzoną mimozą życiową, a Kostucha, będąca zarazem love interest protagonistki, działa w sposób irracjonalny i głupi. To, co dzieje się w tej książce później sprawia że ma się ochotę parsknąć i odłożyć ją na bok, nawet jej nie kończąc. Cokolwiek Kostucha zrobi, a mówimy tu o mordowaniu bliskich ludzi czy niszczeniu budynków, Reese prawdopodobnie tylko wzruszy na to ramionami.

I dlaczego, oh dlaczego imię Beheraa zostało skrócone do Bear??? Czy mogło być bardziej sztampowo?

Przykro mi, że tak się to skończyło i że zajęło mi to tyle czasu, żeby książkę przeczytać. Mimo to czuję ulgę, że mam ją za sobą.

Historia małoletniej Reese zaczyna się traumatycznie. Ciągłe kłótnie rodziców, samotność i odrzucenie zostają napędzone przez kolejną serię kataklizmów związanych z nieustającym latami gwałtem czy odejściem matki. Początkowe 40% książki jest trudne, ale jednocześnie bardzo wciągające i wywoływały u mnie ogrom współczucia i zrozumienia wobec bohaterki.
Niestety, w którymś...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

To opowiadanie, mające zaledwie 71 stron, można złapać w internecie do przeczytania za darmo, więc jeśli czujecie że to coś dla was, polecam. Jest w temacie Halloween, dlatego było na mojej liście i w końcu mam Watchera za sobą.

Książka jest naprawdę krótka, wątki nie są w żaden sposób rozbudowane i naprawdę niewiele można od tej historii oczekiwać. Głównej bohaterce, mimo zaledwie kilku stron, udało się sprawić, że zadrżała mi powieka, także podziwiam. Ale poza tym, sam pomysł wydał mi się świetny. Gdyby było to dłuższe, przynajmniej na 300 stron i cała historia Watchera i jego konflikt z mieszkańcami byłby lepiej rozbudowany, chyba bym to pochłonęła i z miejsca pokochała. Dlaczego nie mamy więcej tego typu książek z motywami typowo z horroru?

Daję 8 gwiazdek, chociaż kompletnie nie mam za co. Głównie dlatego, że tak bardzo spodobał mi się pomysł i z wielką chęcią bym to rozwinęła.

To opowiadanie, mające zaledwie 71 stron, można złapać w internecie do przeczytania za darmo, więc jeśli czujecie że to coś dla was, polecam. Jest w temacie Halloween, dlatego było na mojej liście i w końcu mam Watchera za sobą.

Książka jest naprawdę krótka, wątki nie są w żaden sposób rozbudowane i naprawdę niewiele można od tej historii oczekiwać. Głównej bohaterce,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Tej książce przydałaby się terapia. A mimo to, była naprawdę dobra.

Trzech chłopaków, przebranych za Ghostface'a, Myersa i Jasona z Piątku 13go, w Halloweenowy wieczór zaczyna ponad wszelką miarę ochraniać dziewczynę, która każdemu z nich (choć jednemu w szczególności) przypadła do gustu. Jest to krótka historia, dlatego czuć braki, widać że niektóre momenty mogły być lepiej rozpisane. Nie ma tu głębi i nie jest aż tak strasznie jak bym chciała, ale bawiłam się przednio. Chłopaki mnie nie zawiedli. Naprawdę fajne jest to, że przez większość czasu wszyscy są w maskach i to, jak kto wygląda, nie ma aż takiego znaczenia. Polała się krew, było mrocznie, były sceny jak z typowej amerykańskiej, halloweenowej imprezy. I było super. W żadnym wypadku nie żałuję, że to przeczytałam.

Tej książce przydałaby się terapia. A mimo to, była naprawdę dobra.

Trzech chłopaków, przebranych za Ghostface'a, Myersa i Jasona z Piątku 13go, w Halloweenowy wieczór zaczyna ponad wszelką miarę ochraniać dziewczynę, która każdemu z nich (choć jednemu w szczególności) przypadła do gustu. Jest to krótka historia, dlatego czuć braki, widać że niektóre momenty mogły być...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Za każdym razem, jak myślę o tej książce, chce mi się śmiać. Potem mam ochotę pacnąć się w czoło, zwymiotować, moje ciało przechodzi dreszcz, a potem znowu chcę się roześmiać.

Główny bohater jest komarem - chociaż on sam zapewne wolałby, żebyście mówili, że jest bogiem. Takim komarem, co jak się już dostanie do kobiecych soków, to będzie je chlupał i siorbał przez 600 stron, bo najprawdopodobniej nie spożywa innych posiłków. I będzie robił wszystko, żeby jego Adeline też tego spróbowała, no bo jak to tak. Tyle soku i miałby sam pić?
Śmiałam się, że gościom na weselu zamiast szampana do szklanki wlaliby soczek, bo tyle się tam tego lało :') Adeline jest dosłownie wodospadem, który ocieka na zawołanie, a Zane mógłby się bić na trzecie nogi z typami z erotyków o potworach.

Każda scena erotyczna w tej książce była tak durna, a jednocześnie tak niesamowicie powtarzalna. Fabuła praktycznie nie istnieje, wątek kryminalistyczny kuleje na oba kolana, a gotycka willa Adeline jest, bo jest i w sumie tyle z tego faktu. Dobrze że deski tam skrzypią, to chociaż na początku było ciekawie, jak coś szurało na piętrze.
Właściwie to do momentu, dopóki Zane się nie odezwał, było naprawdę dobrze. Niektóre sceny wywoływały ciarki (np ta, w której stali naprzeciwko siebie z nożami), były oryginalne i chętnie o nich czytałam. Byłam gotowa na coś, co wbije mnie w fotel. A potem Zane zaczął mówić i ściągać spodnie i cały urok prysł jak bańka mydlana.

Ani na trzeźwo, ani też po kilku głębszych nie zrozumiałabym motywów autorki w tworzeniu bohatera, który jest psychopatą, po to, żeby go potem wybielić i pokazać jaki jest prawy i cudowny i żeby później znowu go zgorszyć i zrobić z niego jeszcze większego psychopatę.
Przykład?

UWAGA, SPOJLER!
__________________
Zane ratuje nastolatki z rąk handlarzy żywym towarem. Umartwia się nad ich gwałconymi ciałami, przeżywa ich strach i nie pozwala, żeby im włos z głowy spadł. A potem co robi? Wpada do domu Adeline jak napalone zwierzę, nazywa ją małą dziewczynką, bije i gwałci. Czy to nie jest hipokryzja?
Ale naprawdę, NAPRAWDĘ zniosę to, plucie do buzi, uderzanie czyjąś głową o ścianę i wszystko inne, co robił Zane, gdyby tylko nie zażerał się sokami Adeline jak wygłodniały potwór. Ile razy można czytać o wyżeraniu, wylizywaniu, jedzeniu, smakowaniu i dotykaniu czyjegoś śluzu, błagam XD
__________________

Zanim ktokolwiek powie, że to nie była książka dla mnie, bo może jestem zbyt vanilla, powiem tylko, że ja CHCIAŁAM książki ze stalkerem i psychopatą. Zbliża się Halloween, każdy ma ochotę na odrobinę grozy, prawda?
Jest wiele książkowych czy filmowych postaci, które są fenomenalnie napisane, a są antagonistami z problemami psychicznymi. Tu nie chodzi o fakt, że Zane jest brutalny czy ''inny niż wszyscy". Bardziej uwiera mnie sposób, w jaki autorka zbudowała tę historię i swoich bohaterów. W jaki sposób pozwala nam ich obserwować, jakich używa słów, w jaki sposób ich tłumaczy. Zane jest jedną z najgorszych męskich postaci, z jakimi miałam styczność w tym roku i nie przez wzgląd na osobę, na jaką jest kreowany, a przez to, jak źle został napisany i jak niewiele ma do zaoferowania. W jego umyśle siedzi piętnastolatek, który myśli tylko o seksie i dosłownie nic go nie buduje. Nawet jego obsesja na punkcie Adeline jest bardzo prostolinijna i bez żadnej głębi.

Osobiście nie polecam, ale czytajcie, jeśli czujecie, że to coś dla was. I koniecznie przy szklance dobrego soczku!

Za każdym razem, jak myślę o tej książce, chce mi się śmiać. Potem mam ochotę pacnąć się w czoło, zwymiotować, moje ciało przechodzi dreszcz, a potem znowu chcę się roześmiać.

Główny bohater jest komarem - chociaż on sam zapewne wolałby, żebyście mówili, że jest bogiem. Takim komarem, co jak się już dostanie do kobiecych soków, to będzie je chlupał i siorbał przez 600...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Nawet mi nie wstyd, że lubię tę książkę. Serio.

To była fajna przygoda, ciekawa i oryginalna. Niczego więcej od tego tomu nie wymagam. Zapewnił mi rozrywkę od pierwszej do ostatniej strony.

Czuję się jednak zawiedziona, bo pozytywnie nastawiłam się na kolejną część (i na Raahosha jako głównego bohatera), ale dostała mu się Liz, która wydała mi się irytująca, a jej metafory do kitu. Nawet ominięcie tego tomu nie jest super satysfakcjonujące, bo Raahosh jest świetny i tak mi żal, że padło na Liz, a nie, np na Tiffany. No cóż.

Tak czy siak, pobiorę drugi i trzeci tom i zobaczymy jak mi pójdzie.

Nawet mi nie wstyd, że lubię tę książkę. Serio.

To była fajna przygoda, ciekawa i oryginalna. Niczego więcej od tego tomu nie wymagam. Zapewnił mi rozrywkę od pierwszej do ostatniej strony.

Czuję się jednak zawiedziona, bo pozytywnie nastawiłam się na kolejną część (i na Raahosha jako głównego bohatera), ale dostała mu się Liz, która wydała mi się irytująca, a jej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Kiedy płatek śniegu spotyka na swojej drodze dwóch zbyt idealnych mężczyzn i żadnego z nich nie umie docenić.

Nawet nie wiem co napisać. Zwyczajnie... nie lubię tej książki. Nie lubię i tyle. Główna bohaterka jest tak dziecinną egoistką, że aż przykro patrzeć. Wszystko jest przesadzone i nudne, ale to właśnie ona jest tu największym problemem. Niemiłosiernie irytuje mnie jej podejście do życia. To, żeby tylko nie być mainstreamowym. Pomijając to, że odgadła piosenkę, której mógł słuchać poznany przez nią pięć minut temu chłopak, Ever zadaje wszystkim przedziwne pytania i oczekuje konkretnych odpowiedzi. Nie daj boże żebyście słuchali innej muzyki niż ona, albo mieli inne podejście do sztuki! Powiem więcej. Chłopak będący pielęgniarzem z dobrej dzielnicy, będący zarazem bożyszczem z poczuciem humoru, też nie zdał egzaminu. A raczej zdał, bo to o nim częściowo jest ta książka, ale z początku wrażenia na Ever nie zrobił.

Płatek śniegu. Po prostu. Bardzo irytujący płatek śniegu.

Kiedy płatek śniegu spotyka na swojej drodze dwóch zbyt idealnych mężczyzn i żadnego z nich nie umie docenić.

Nawet nie wiem co napisać. Zwyczajnie... nie lubię tej książki. Nie lubię i tyle. Główna bohaterka jest tak dziecinną egoistką, że aż przykro patrzeć. Wszystko jest przesadzone i nudne, ale to właśnie ona jest tu największym problemem. Niemiłosiernie irytuje mnie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Poprzedniemu tomowi dałam ocenę 7 na 10. Przeczytałam go 3 marca, czyli równo 5 miesięcy temu. Ten mały zbieg okoliczności jest w pewien sposób satysfakcjonujący, ale nie o tym mowa! Jestem zaskoczona, że dałam mu tak niską ocenę. Co się zmieniło?

Do takich książek, jakie pisze Zofia Mąkosa, trzeba przywyknąć, jeżeli na co dzień czyta się mało wymagającą literaturę young adult. Spotkanie z Makową Spódnicą było oryginalne i chyba musiałam się z tą oryginalnością oswoić. Kiedy sięgałam po drugi tom, wiedziałam już czego mogę się spodziewać. Wracałam do domu, do postaci, które już dobrze znam i które lubię. Odkrywałam ich dalsze losy. Było to coś niezwykle miłego, coś co z wielką chęcią bym powtórzyła. Rzadko jakaś literatura wciąga mnie na tyle, żebym chciała przeczytać kolejne tomy.

Akcja jest wartka i wielowątkowa, dzięki czemu dowiadujemy się ciekawych rzeczy z różnych perspektyw, o różnych postaciach, żyjących w różnych miejscach, bowiem autorka nie skupia się na jednym głównym bohaterze, a na wszystkich, łącznie z pobocznymi, zacieśniając tym samym ich relacje i splatając losy. Historia Tytusa, kiedy poznałam ją już w całości, wydała mi się fenomenalna, chociaż długo buntowałam się przed zakończeniem, na jakie się zanosiło. Kat Michael też wniósł do książki coś ciekawego. Jest tu wiele takich smaczków, które są przecudowne i świetnie budują cały obraz powieści. Dodają życia postaciom i ubarwiają wszystkie dodatkowe elementy, jak puzzle, które razem znaczą więcej, niż pojedynczo.

Jednocześnie, im dłużej zastanawiam się nad oceną pierwszego tomu, tym bardziej dochodzę do wniosku, że jednak ten był ciekawszy. Jakub i Rozalka wkraczają w dorosłość, życie Wigi na nowo wywraca się do góry nogami. Mamy ciężkie czasy sądów nad kobietami, palenie czarownic na stosie, podejrzenia o to, kto rzuca uroki i kto po cichu spiskuje z diabłem. To wszystko ogromnie mnie wciągnęło. W poprzednim tomie widzieliśmy raczej życie wewnątrz małej wsi i problemy wyróżniającej się z tłumu zielarki. Tu wszystko rozrosło się do o wiele większej skali.

Nie zmienia to faktu, że całość Makowej Spódnicy, zarówno pierwszy jak i drugi tom, są warte przeczytania. Niosą historię, którą chce się odkrywać. Gdyby ta seria miała jeszcze jeden tom (chociaż wcale go nie potrzebuje, bo zakończenie było idealne!) to i tak bym po niego sięgnęła. Gratuluję Pani Zofii świetnie napisanej dylogii!

Poprzedniemu tomowi dałam ocenę 7 na 10. Przeczytałam go 3 marca, czyli równo 5 miesięcy temu. Ten mały zbieg okoliczności jest w pewien sposób satysfakcjonujący, ale nie o tym mowa! Jestem zaskoczona, że dałam mu tak niską ocenę. Co się zmieniło?

Do takich książek, jakie pisze Zofia Mąkosa, trzeba przywyknąć, jeżeli na co dzień czyta się mało wymagającą literaturę young...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

"Netet wa neterwej." You are the one He sent me.

11/10
Kac murowany!!

Kocham "Zarazę" i od lat jest to jedna z moich ulubionych książek. Czytałam ją dwa razy po polsku i raz po angielsku i za każdym razem było tak samo cudownie. War podobało mi się dokładnie tak samo jak "Zaraza" - nie mniej, nie więcej. Nie byłabym chyba nigdy gotowa wybrać między tym tomem, a pierwszym. A co tu jeszcze mówić o kolejnych dwóch! Nie mogę się doczekać, aż zobaczę co czeka Głód i Śmierć. Na samą myśl przechodzą mnie ciarki!

Uwielbiam to, że podczas gdy akcja "Zarazy" toczyła się na typowo amerykańskich ulicach, tutaj przenosimy się do Jerozolimy - dookoła jest piasek, nad nami wisi gorące słońce, a dookoła dostrzegamy widmo... wojny?
Owszem, tytuł nie jest mylący. Główna bohaterka, Miriam, dołącza do obozu prowadzonego przez Wojnę, boskiego wysłannika, który ma za zadanie osądzać ludzkie serca i zgładzać wszystkich na swojej drodze. Najeżdża więc na miasta i wioski, nie oszczędzając nikogo - nawet kobiet i dzieci. Przeżyć mogą jedynie jeńcy, gotowi ogłosić swoją lojalność wobec splamionego krwią wodza.

"God didn't send me a wife," he says under his breath. "He sent me my reckoning."

Nie spodziewałam się, że po "Zarazie" możemy tak wystrzelić z problematyką głównego bohatera i że jego przemiana może być aż tak trudna i wyboista. Wojna przechodzi przez to, co przechodził Zaraza, pomnożone przez dziesięć. Jego świat zdaje się być stworzony na podwalinie agresji, wojen, zwycięstw i nie uleganiu nikomu. Doprowadzenie chociażby do niewielkiej przemiany w jego sercu graniczy z cudem. Jak obok takiego mężczyzny ma odnaleźć się Miriam, która desperacko walczy o każdego niewinne istnienie, o każde miasto i o każdą duszę, którą Wojna chce wyrwać z jej rąk?

Z wielką przyjemnością obserwowałam, jak oboje toczą swoją własną walkę. Jak dobrymi są dla siebie przeciwnikami. Ile sposobów na porozumienie z Wojną musiała znaleźć Miriam i ilu rzeczy musiała spróbować, żeby zmienił swoje nastawienie, a jednocześnie ile razy zderzyła się ze ścianą i ile razy kończyła ze łzami na policzkach. To z pewnością nie jest łatwa książka, w której wszystko przychodzi gładko. Krew leje się tu jak wino, a ludzkie życie jest zaledwie drobinką piasku, którego dookoła jest pełno.

"You're wrong if you think that angers me. Everything you are has been made for me".

Czerpałam z tego tak ogromną satysfakcję, że dosłownie nie umiem się wysłowić. Z wielką chęcią sięgnę kiedyś po tę książkę jeszcze raz, żeby móc to znowu przeżyć. Poczuć te problemy, emocje, konflikty, zawiłe sytuacje, zdrady i kłamstwa, które wylały się na kartach książki. Dawno nie przeszłam przez taki rollercoaster emocji, dlatego jednocześnie biję się w pierś za to, że nie sięgnęłam po tę książkę wcześniej, ale też dziękuję sobie, że w końcu to zrobiłam, bo zdecydowanie było warto.

"Netet wa neterwej." You are the one He sent me.

11/10
Kac murowany!!

Kocham "Zarazę" i od lat jest to jedna z moich ulubionych książek. Czytałam ją dwa razy po polsku i raz po angielsku i za każdym razem było tak samo cudownie. War podobało mi się dokładnie tak samo jak "Zaraza" - nie mniej, nie więcej. Nie byłabym chyba nigdy gotowa wybrać między tym tomem, a...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

"Love," she whispers.
"Luffs!" I respond, and her smile brightens even more."

"Luffs", "hoh!" i "khizz" to jedyne słowa, jakie potrafi wypowiedzieć główny bohater i jedyne kwestie dialogowe, jakie tu zobaczycie. Książka nie ma porywających rozmów, wybitnych wewnętrznych przemyśleń ani wartkiej akcji. Czy jest mimo to warta przeczytania?

"Transcendence" jest... cudowne. Dosłownie. I tak przyjemnie oryginalne! Całość napisana jest z perspektywy neandertalczyka (chociaż gdyby zgłębić się w to bardziej, Ehd neandertalczykiem nie jest, ale zostańmy przy słowie, które każdy z nas zna i wie o co chodzi) i który na swojej drodze spotyka kobietę naszych czasów (Elizabeth, nazywaną przez Ehda ''Beh'', co swoją drogą było dla mnie niezwykle urocze, zwłaszcza na początku lektury). Ehd decyduje się zabrać nieznajomą do swojej jaskini i ją chronić, gdyż po stracie w pożarze dawnych towarzyszy, od dłuższego czasu był sam i przez samotność praktycznie stracił chęć do życia. Widzi w Beh nową towarzyszkę, dla której chce się starać i dla której zrobiłby wszystko.

Sama Beh tego nie dostrzega, a na pewno nie na początku. Ich relacja owiana jest strachem, niepewnością, płaczem i niezrozumieniem. Ehd nie rozumie słów i nie potrafi się ich nauczyć, toteż dźwięki wydawane przez bohaterkę są dla niego stałym hałasem, do którego trudno mu się przyzwyczaić.
To właśnie niezrozumienie i poznawanie siebie nawzajem pcha tę książkę do przodu i tak miło ją buduje. Dzięki niej widzimy mnóstwo ciekawych, bądź zabawnych sytuacji. Autorka po mistrzowsku opisuje nam wszystko z perspektywy człowieka prymitywnego, idącego przez życie za pierwotnymi instynktami, którego umysł nie sięga daleko, a który jest zarazem dobry, niewinny i troskliwy i dla którego towarzystwo drugiej osoby jest niezwykle cenne.

Sama Elizabeth nie wypada przy nim gorzej - jestem pełna podziwu dla jej poziomu akceptacji sytuacji, w której się znalazła, do sposobu, w jaki przystosowała się do nowej rzeczywistości i do decyzji, jakie podjęła później. Każde z nich ma w sobie coś wartościowego, co potrafię docenić i potrafię się tym zachwycić.

Odjęłam dwie gwiazdki za powtarzalność, bowiem często czytaliśmy o tym samym (gotowanie jedzenia, szukanie pożywienia wokół jaskini, zasypianie i okrywanie się futrami). Po czasie naprawdę miałam już chęć na coś bardziej dramatycznego, coś co mnie rozbudzi. Finalnie jestem zadowolona ze ścieżki fabularnej, jaką wybrała autorka, ale nadal czuję, że mogliśmy zrobić więcej, zwiedzić więcej zakamarków, odkryć coś nowego.

Mimo to, nadal jestem gotowa ocenić tę książkę wysoko, bo dobrze się przy niej bawiłam. Jej treść jest przyjemna, bohaterowie solidnie napisani i nawet zakończenie wypada tutaj ciekawie. Dodatkowo podobało mi się, że wszystko przedstawione zostało z perspektywy Ehda, przez co jeszcze lepiej mogliśmy go zrozumieć, poznać i zobaczyć jak pracował jego umysł. Jeśli on czegoś nie wiedział, my również. Jeśli Ehd był zdezorientowany, tak samo byliśmy i my. To naprawdę oryginalna perspektywa!

"Love," she whispers.
"Luffs!" I respond, and her smile brightens even more."

"Luffs", "hoh!" i "khizz" to jedyne słowa, jakie potrafi wypowiedzieć główny bohater i jedyne kwestie dialogowe, jakie tu zobaczycie. Książka nie ma porywających rozmów, wybitnych wewnętrznych przemyśleń ani wartkiej akcji. Czy jest mimo to warta przeczytania?

"Transcendence" jest... cudowne....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

W końcu mam tę książkę za sobą! Nie spodziewałam się, że tak utknę z czytaniem, ale dosłownie nie mogłam przebrnąć przez więcej jak kilka stron tekstu dziennie. I teraz zastanawiam się, czemu?

Bo historia sama w sobie rusza z kopyta już po pierwszych kilku, trochę przesłodzonych rozdziałach. Jest akcja, są konflikty, spiski, przejęcie władzy, pojmania, poważne rany, rozdzielenie rodziny, brak zaufania wobec tych, którym do tej pory się ufało. Brzmi ciekawie, prawda?

I jest, owszem! Ale jest też przy tym bardzo sztampowo. Źli są tylko źli, dobrzy są dobrzy, nawet jeśli robią złe rzeczy - bo oczywiście są w konspiracji! Nie ma takiej opcji, żeby ktoś zdradził na poważnie.
Większość z tych rzeczy już gdzieś była i jeśli schematy nie są napisane w ciekawy sposób, po prostu przez nie nie przepłyniemy. Dodatkowo, jeśli ktoś czytał pierwszy i drugi tom ''Fałszywego Pocałunku" czyli początkowej serii autorki, do której jest tu wiele nawiązań, tym łatwiej jest zauważyć ile rzeczy się powtarza. Bitwa o królestwa, niewola, konspiracje, kolejny mężczyzna, który okazuje uczucia bohaterce, gdy tego pierwszego nie ma w pobliżu. O innych rzeczach nie wspomnę, żeby zbytnio nie spojlerować. Nie jest to ani zaskakujące ani ciekawe - pierwszy tom był o wiele lepszy. Był oryginalniejszy i niósł za sobą akcję, która mnie dosłownie pochłonęła. Przykro mi, że ten tom się nie sprawdził. Wątki się zamknęły, postacie nie nabrały zbytnio charakteru i tym samym zaczęliśmy z cukierkowym początkiem i podobnie skończyliśmy. Tyle i tylko tyle.

Na plus jest dla mnie król, który doprowadza do całego głównego konfliktu w tej książce - niestety nie wymienię go z imienia, bo dosłownie go nie pamiętam. Imiona w tej książce są naprawdę paskudne. Samo imię Kazi jest dla mnie niepoważne, ale mniejsza o to.
Wspomniany przeze mnie król byłby fantastyczny, gdyby autorka tak usilnie nie wmawiała nam jaki to z niego robak, którego trzeba pokonać. Chłopak ma swoją przeszłość, ma swoje bolączki i ma przy tym cel, do którego ambitnie dąży. I przyznam szczerze, kibicowałam mu. A raczej kibicowałabym mu, gdyby to była historia enemies to lovers - wtedy wątek Kazi i króla byłby 10/10 i byłabym z tej książki tak zadowolona, że chyba wytatuowałabym sobie ich imiona na ramieniu i całowała to miejsce co rano. Nie żartuję!
Tych dwoje w wersji enemies to lovers to byłaby najlepsza książka jaką miałabym w rękach od czasów Okrutnego Księcia, bo ich momenty były zwyczajnie fantastyczne. Raz on był przebiegły, raz ona. Żar emocji wymieszany byłby ze zdradą, knowaniami i próbą prześcignięcia jedno drugiego. Tak bardzo mi żal, że to jednak nie ta książka i nie ta historia - w końcu Kazi i Jase łączy cudownie cukierkowa miłość, która musi mieć swój happy end, prawda?
No właśnie... nie wiem.

Ich relacja jest dziecinna. Prosta, krótka, mało emocjonalna. Tam już nic nie ma. Nic, co mogłoby zatrzymać czytelnika na dłużej. Dlatego moje zainteresowanie przerzuciło się na butnego, ambitnego króla i zdecydowanie chciałabym, żeby autorka pozwoliła swoim bohaterom mieć zarówno odrobinę dobra, jak i odrobinę zła, bez szufladkowania ich na dwie oddzielne kategorie. Chłopak zasługiwał na zdecydowanie więcej.

Na plus jest też cały wątek Kazi, bez Jase'a, bo radziła sobie świetnie. Przemiło czytało mi się o sytuacjach, z którymi przyszło jej się mierzyć.

Początkowa część tej historii była super, mimo kilku momentów, kiedy się nudziłam. Końcówka niestety mnie nie porwała. Mimo to, polecam przeczytać i przekonać się samemu czy będziecie z tej książki zadowoleni.

W końcu mam tę książkę za sobą! Nie spodziewałam się, że tak utknę z czytaniem, ale dosłownie nie mogłam przebrnąć przez więcej jak kilka stron tekstu dziennie. I teraz zastanawiam się, czemu?

Bo historia sama w sobie rusza z kopyta już po pierwszych kilku, trochę przesłodzonych rozdziałach. Jest akcja, są konflikty, spiski, przejęcie władzy, pojmania, poważne rany,...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Heart of the Mountain Frankie Love, C.M. Seabrook
Ocena 6,0
Heart of the M... Frankie Love, C.M. ...

Na półkach: , ,

Całkiem zgrabna historia. Ma wszystkie potrzebne elementy, żeby nazwać ją poprawną. Wzięłam ją na dniu darmowych książek na Kindle, bo rozbawiła mnie seria okładek nagich mężczyzn z dziećmi (stąd też w niedługim czasie przeczytam podobną książkę, tylko z trojaczkami albo czworaczkami. Stay tuned!) Nie spodziewałam się, że mi się spodoba, dlatego jestem mile zaskoczona.

Gwiazdki odjęłam kolejno za:

- zaledwie 50 stron tekstu. To krótka historia, niezbyt warta by wydać na nią pieniądze. Weźcie ją tylko, jeśli będzie za darmo. Przez to też wiele wątków jest opisanych powierzchownie, a akcja rozwija się szybciej niż zazwyczaj. Mimo to, jeśli wie się jaką książkę wzięło się do rąk, to wcale nie jest minus. Jest szybko i miło. Koniec.
- za moment, w którym bohater czuje podniecenie podczas rozbierania nieprzytomnej bohaterki. Chociaż autorka miała niewiele miejsca żeby pokazać zainteresowanie bohaterów sobą nawzajem, to jednak scena w której jedno jest nieprzytomne, a drugie napalone, jest u mnie zdecydowanie na minus.
- za scenę łóżkową z ciężarną kobietą. Zwyczajnie nie jestem fanką takich zachowań, kiedy kobieta jest w zaawansowanej ciąży, ale to moja prywatna opinia.

Reszta jest naprawdę ok. Gdyby książka była dłuższa, miała więcej stron, więcej akcji i poważniejsze konflikty bohaterów, a co za tym idzie konkretniejsze opisy ich emocji, podobałaby mi się znacznie bardziej.

Całkiem zgrabna historia. Ma wszystkie potrzebne elementy, żeby nazwać ją poprawną. Wzięłam ją na dniu darmowych książek na Kindle, bo rozbawiła mnie seria okładek nagich mężczyzn z dziećmi (stąd też w niedługim czasie przeczytam podobną książkę, tylko z trojaczkami albo czworaczkami. Stay tuned!) Nie spodziewałam się, że mi się spodoba, dlatego jestem mile zaskoczona....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

DNF 18%
Podczas czytania takich książek nie wiem czy chcę się roześmiać czy może kogoś uderzyć. I żebyście mogli zrozumieć skąd we mnie te rozbieżne emocje, postaram się wszystko szczegółowo opisać.

Głównym wątkiem fabularnym w "Praying for Rain" jest oczekiwanie na 23 kwietnia, czyli na datę przewidywanej apokalipsy, o której śnią dosłownie wszyscy. Właśnie z tego powodu panują zamieszki, ludzie żyją w strachu i popadają w obłęd. Naszą bohaterkę poznajemy dokładnie 3 dni przed przewidywaną apokalipsą i razem z nią wchodzimy w świat stworzony przez autorkę.

Tak jak jestem gotowa uwierzyć w zaistniały chaos, spowodowany wizją nadchodzącej masowej śmierci, tak nie rozumiem samej bohaterki i jej roli w tym wszystkim. Od pierwszych stron została przedstawiona czytelnikowi w taki sposób, że nie da się jej polubić.

"The last thing I need is another reminder that my stupid boyfriend chose to spend his last few weeks on earth in Tennessee with his family instead of here with me. Asshole.''

Chciałabym poznać ludzi, którzy się z tym utożsamiają i uważają, że bohaterka ma rację. Chłopak to skończony cham i prostak, bo wyjechał, żeby ostatnie dni życia spędzić z rodziną!
Ale... kto z nas by tego nie zrobił??

Widać tu takie proste, podstawowe pisarskie błędy. Wiecie dlaczego chłopak Rain jest przedstawiony negatywnie? Otóż oczywiście dlatego, bo zaraz na horyzoncie pojawi się ktoś inny i nasza Rain musi mieć wolne rączki i wolne serduszko, żeby chwycić się przystojniaka, który nadjedzie jak rycerz na białym koniu.
Jeśli autorce na tym zależało, może Rain w ogóle nie powinna mieć chłopaka? A jeśli już to czy powód ich rozstania nie powinien być jednak na tyle dobrze opisany, żebyśmy sympatyzowali protagonistce? Bo przepraszam, ale w tym momencie mam ją za zołzę i za egoistkę i stoję zdecydowanie po stronie ex.

Moje oczy zrobiły obrót po orbicie, ale dopiero później zaczęły wirować jak w pralce. Bo kiedy rycerz na białym koniu nadjeżdża, wcale nie jest tym, kogo bym się spodziewała - lecz mimo to, to opisy stworzone przez autorkę i reakcje Rain są wisienką na torcie moich emocjonalnych załamań i przewartościowywania życiowych wyborów. Mam na liście książki z półki typowo dark romance, w których bohaterem jest porywacz albo stalker. Więcej, czytałam takie i byłam z nich zadowolona, więc z góry powiem, że to nie męska rola mnie odepchnęła.

"I expected MY CAPTOR to be some middle-aged, beer-gutted, gray-bearded, bald guy, not... this. This guy is perfect. It's like his parents were so rich that they went to the doctor and selected his DNA from a menu before he was conceived. High cheekbones, straight nose, soft eyes, strong eyebrows and full lips''.

Dosłownie uwielbiam, kiedy autorki prześcigają się w jak najbardziej bezsensownym i cringowym opisie męskiego bohatera, który musi być do porzygu piękny i idealny. A w tym wypadku jest nie tylko kolejnym cudem świata, ale jest też porywaczem. I DZIĘKI NIEBIOSOM nie jest łysy ani gruby, więc wszystko jest ok!! Takich porywaczy zdecydowanie akceptujemy i utrata rozumu przy nich jest zrozumiała.

Niedługo później Rain rozważa swoje opcje i stwierdza, że bez jedzenia do domu nie ma co wracać i że po co w sumie ma uciekać przed obcym mężczyzną? Za 3 dni dopadną ją jeźdźcy apokalipsy, skrytą gdzieś w pokoju z pustą lodówką. Taka wizja śmierci nie jest jej ulubioną, więc wybiera.... tak. Wybiera porwanie. Bo w sumie po co tworzyć bohaterkę, która myśli, ma instynkt przetrwania i pomysł na siebie. Która chce ze sobą coś zrobić, która się nie poddaje i walczy. Po co, skoro na horyzoncie stoją przystojni porywacze? Kto by tam wracał do domu, skoro lodówka jest prawie pusta! Nawet by mi się noga nie zawinęła w stronę moich drzwi!

"I've never ridden a motocycle before or a dirt bike or whatever this thing is, but I like that it gives me an excuse to hug this boy".

Niestety, już niedługo później Rain jednak nie podoba się bycie porwaną i wykorzystaną, kiedy wydaje jej się, że chłopak ma zamiar sprzedać jej ciało za trochę jedzenia. Odzyskuje część szarych komórek i wariuje, walczy, panikuje, a nawet próbuje uciec. Rychło w czas!

Kwestia męskiego bohatera:
"I don't care what you need. I am here to get what I need. And what I need is food, supplies and for you to shut the fuck up. Unless, of course, you want homeboy's buddies to hear you. I'm sure they'd love to see the hot piece of ass he just let in here."

Pierwsza myśl Rain:
"Did he just call me hot?''

Nieporozumienie się wyjaśnia, lecz Rain mimo to psuje cały plan chłopaka na zdobycie jedzenia dla nich obojga. Ma jednak szczęście, bowiem zauroczony młody adorator przez dwa rozdziały zdążył zauważyć w Rain tyle pozytywnych cech, że decyduje się iść z nią dalej tą drogą, widząc w niej kobietę, która chce przetrwać i która Z PEWNOŚCIĄ TO ZROBI. RAIN PRZEŻYJE. JEST SILNA I WIDAĆ TO... no właśnie, kiedy? Bo chyba coś przegapiłam.

Rain jest, jednym słowem, koszmarem każdego czytelnika. Nie ma w niej nic, za co można ją polubić. Wszystko co robi i mówi jest okropne, cringowe i bezsensowne. Ciężko doszukiwać się u niej normalnych, ludzkich reakcji. Ładne męskie ciało sprawia, że język zwisa jej do pasa i nagle rzuca wszystko, by ruszyć za swoim oprawcą.
"Praying for Rain" pokazuje, że każdy może napisać książkę, niezależnie od tego ile napcha do niej bredni i jak toksycznych i głupich stworzy bohaterów. Nie zamierzam traktować takich książek ulgowo, skoro płacę za nie zarówno pieniędzmi jak i czasem, który na nie poświęcam. Chyba musieliby mnie przywiązać do krzesła i czytać mi to na głos, żebym dotrwała do ostatniej strony. A skoro nie ma w moim zasięgu żadnych równie przystojnych mężczyzn, chcących torturować mnie tą książką i nakłaniających mnie na dalsze czytanie, raczej nie mam się co martwić o swoją uległość. Oficjalnie mogę porzucić ten kawałek literatury i zostawić go bardziej odpornym i wytrwałym.

PS. CZY WSPOMINAŁAM, ŻE IMIĘ RAIN JEST SKRÓTEM OD RAINBOW? RAINBOW. W KSIĄŻCE O APOKALIPSIE.

DNF 18%
Podczas czytania takich książek nie wiem czy chcę się roześmiać czy może kogoś uderzyć. I żebyście mogli zrozumieć skąd we mnie te rozbieżne emocje, postaram się wszystko szczegółowo opisać.

Głównym wątkiem fabularnym w "Praying for Rain" jest oczekiwanie na 23 kwietnia, czyli na datę przewidywanej apokalipsy, o której śnią dosłownie wszyscy. Właśnie z tego powodu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Pierwszy raz od dłuższego czasu zastanawiałam się podczas lektury, po co tak właściwie to czytam. I chociaż dotarłam do ostatniej strony "Gild' to nadal nie wiem.

Podobała mi się surowość tej historii, brutalność bohaterów, pozycja mężczyzn w świecie przedstawionym, będącymi jednostkami ewidentnie znudzonymi i mającymi przerost pięknych kobiet dookoła siebie, które traktują bardzo przedmiotowo. Nie jest to wizja świata jaką uwielbiam i nieustannie chcę ją obserwować, ale wydaje mi się ona bardzo realna. Wierzę, że gdzieś na naszej planecie byli, są i będą mężczyźni, którzy właśnie tak się zachowują, dlatego w żadnym wypadku nie będę zamykać oczu, kiedy dostaję ten obraz rzeczywistości.
Jednakże, mimo całej swojej akceptacji i chęci, nadal nie bawiłam się dobrze. Mam wrażenie, jakbyśmy wyruszyli w podróż kompletnie bez celu i jakby książka była zaledwie wstępem do czegoś większego. Nie wiemy do jakiego punktu dąży bohaterka, co chce osiągnąć, w jaki sposób powinna się zmienić jako postać. Nie ma nic, co nakierowałoby nas na to, jak potoczy się ta historia. Jak ktoś dobrze wspomniał w innej opinii, kuleje tu też ciąg przyczynowo-skutkowy, dlatego nawet jeśli akcja powoli zaczynała się rozkręcać, zaraz się kończyła i nadal zostawaliśmy z wielkim znakiem zapytania.

Auren wydaje się być nie tylko faworytą Midasa, ale też samej autorki, bo kiedy tylko spadały na nią jakiekolwiek problemy, te szybko się rozwiązywały i Auren nic się nie działo. Jej siła i pozycja rośnie, chociaż nie jest to przemiana satysfakcjonująca, bo bohaterka niczego się nie uczy. Dostaje od losu możliwości, dzięki czemu jest jej łatwej, nie płacąc takiej ceny, jak pozostali bohaterowie. Niekiedy mnie samą złościł fakt, że Auren traktowana jest bardziej ulgowo. Jest to rzecz, jaką wypominają jej pozostałe damskie bohaterki i jest to coś, co sama mogłabym jej zarzucić. Nie pałam do niej sympatią i nie kibicowałam jej w chwilach, kiedy robiła coś istotnego dla fabuły.
Jej uczucie względem Midasa było tak bardzo toksyczne, że skala, zwłaszcza do połowy książki, szybowała w górę z prędkością światła. Dziewczyna ma na koncie dziesięć lat w klatce, popadanie w alkoholizm, samotność, odosobnienie, a i tak jest po uszy zakochana w mężczyźnie, który na jej oczach sypia z innymi kobietami. O żonie nie wspomnę.
I czym właściwie są te wstążki doczepione do pleców?

Książka jest jak rozrzucone puzzle, z których ktoś ułożył zaledwie kawałek, na dodatek nijaki i nieistotny. Pojawiają się wątki, jakich bym się raczej nie spodziewała, które w moim odczuciu nie były nawet pozytywne. Nie zamierzam czytać kolejnych tomów.

Pierwszy raz od dłuższego czasu zastanawiałam się podczas lektury, po co tak właściwie to czytam. I chociaż dotarłam do ostatniej strony "Gild' to nadal nie wiem.

Podobała mi się surowość tej historii, brutalność bohaterów, pozycja mężczyzn w świecie przedstawionym, będącymi jednostkami ewidentnie znudzonymi i mającymi przerost pięknych kobiet dookoła siebie, które...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

7.5 / 10

Z początku, kiedy zaczęłam czytać tę książkę, byłam nią zwyczajnie oczarowana. Mam za sobą pierwszy tom Mercedes Thompson, dlatego powrót do znanych mi postaci było jak przeniesienie się do domu - niezwykle przyjemne jak otulenie kocykiem. Naprawdę cieszyłam się widząc znajome twarze. Na dodatek na główną bohaterkę autorka wybrała postać dobrą, pokrzywdzoną i nieśmiałą, z traumą do przerobienia, która od razu kupiła sobie miejsce w moim sercu. Charles, charakterny Indianin, był wisienką na torcie tego wszystkiego, wraz z relacją, jaką budował z Anną.

I chociaż nadal ogromnie lubię tę książkę i cieszę się, że mogłam ją przeczytać, to wyczuwam w stylu pisania Patrici Briggs dwie rzeczy, które trochę mnie uwierały. Jedną z nich jest brak domykania spraw poprzez lepsze informowanie czytelnika o tym, co się dzieje i kto wypowiada daną kwestię - prawie jakby autorka zakładała, że będziemy siedzieć w jej głowie i zobaczymy tę historię dokładnie tak, jak ona ją widzi. A niestety tak się nie stało. Czasami ciężko było mi połapać się kiedy jedna czynność się skończyła, a druga zaczęła. Zdania wydają się przez to cięższe, kwestie trudniejsze do zrozumienia i mój umysł za szybko się męczył.
Sprawa druga - autorka bardzo pobieżnie traktuje emocjonalność swoich bohaterów i ich wrażliwość. Tak, są wilkołakami i mają swoje instynkty oraz żyją setki lat, przez co ich charaktery nie są już tak burzliwe jak u młodych osób, jednakże brakowało mi tego. Nie wiem dlaczego tak szybko dostaliśmy scenę łóżkową. Nie wiem kiedy pokonaliśmy traumę Anny i nie wiem jak relacja Anny i Charlesa przeszła przez wszystkie etapy, bo chociaż czułam silną empatię między nimi, poczucie bezpieczeństwa i chęć chronienia siebie nawzajem, tak nie poczułam w ogóle miłości między dwojgiem osób, które dopiero się poznały, a to też powinno budować tę książkę.

Mimo to, wątek fabularny jest naprawdę dobry, postacie poboczne charyzmatyczne i ciekawe. Do tego już w tomie z Mercedes zauważyłam, jak świetnie autorka rozplanowała sobie całe istnienie wilkołaków, ich przeszłość i sposób funkcjonowania. To dobra fantastyka, tylko okrojona w emocje i trzeba się naprawdę mocno przy niej skupić, żeby w niczym się nie pogubić.

7.5 / 10

Z początku, kiedy zaczęłam czytać tę książkę, byłam nią zwyczajnie oczarowana. Mam za sobą pierwszy tom Mercedes Thompson, dlatego powrót do znanych mi postaci było jak przeniesienie się do domu - niezwykle przyjemne jak otulenie kocykiem. Naprawdę cieszyłam się widząc znajome twarze. Na dodatek na główną bohaterkę autorka wybrała postać dobrą, pokrzywdzoną i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Zaskakująco dobra książka! "Praise" nie jest niczym innym jak erotykiem, ale jednocześnie:

- Ma dobrze napisanych bohaterów
- Age gap nie jest ani toksyczny, ani krzywdzący. Między postaciami panuje równowaga sił, którą doceniam.
- Książka zdecydowanie uczy otwartości na tematy, o których albo w ogóle się nie rozmawia, albo robi się to w ciemnościach i za zamkniętymi drzwiami - całkowicie niepotrzebnie. Podobała mi się naturalność, z jaką szło się poprzez wymieniane przez bohaterów fantazje. Klub jest czymś zwyczajnym, z czym naprawdę można się szybko oswoić, a nasza ciekawość goni za ciekawością głównej damskiej postaci.
- Tak zwany ''third act breakup'', który pojawia się w co drugiej obyczajówce (tak jak motyw wojny/rebelii w każdym drugim tomie fantastyki) tym razem nie był wcale tak nudny! Zazwyczaj jak widzę, że zbliżamy się do oklepanego schematu, mam ochotę go ominąć, a tu wciągnęłam się i byłam zadowolona.
- Rzadko czytam książki, gdzie główny bohater jest mężczyzną po czterdziestce, bo zwyczajnie nie jestem targetem na age gap, ale przyznaję Emersonowi, że da się go lubić, podejmuje naprawdę sensowne decyzje. Kiedy trzeba było być dojrzałym to był, a kiedy można było zaszaleć to dawał z siebie co najlepsze i w przyjemny sposób popychał akcję do przodu.

Nie powiem, żebym wgryzła się w tę książkę jakoś szalenie, albo żebym pokochała bohaterów, ale zdecydowanie czegoś się dzięki niej nauczyłam, doceniłam ją za jej otwartość i naturalność i ani razu nie skrzywiłam się, nawet w najbardziej schematycznych momentach.

Zaskakująco dobra książka! "Praise" nie jest niczym innym jak erotykiem, ale jednocześnie:

- Ma dobrze napisanych bohaterów
- Age gap nie jest ani toksyczny, ani krzywdzący. Między postaciami panuje równowaga sił, którą doceniam.
- Książka zdecydowanie uczy otwartości na tematy, o których albo w ogóle się nie rozmawia, albo robi się to w ciemnościach i za zamkniętymi...

więcej Pokaż mimo to