-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik242
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński42
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant17
Biblioteczka
2013-08-02
2013-08-02
2013-08-02
2013-08-01
2013-08-01
2013-08-02
2013-08-02
"Mur czystej SF, z domieszką horroru", pisze Fabryka.
Proza Szmidta jest w swojej treści tak bluźnierczo słaba, że kiedy przypominam sobie, że przeczytałem do końca ten zbiór opowiadań, to aż sam w to nie wierzę.
Nie chciałbym tutaj stwierdzić, że Szmidt jest złym pisarzem. Styl jest w porządku, choć bez szału, za to fabuły przez niego tworzone... Są puste, naiwne i tandetne. Przypominają mi moje własne koncepcje z okresu, gdy miałem około dziesięciu lat. Tylko mniej oryginalne.
Kreacje protagonistów często przypominają niesławną Mary Sue. W opowiadaniu zwącym się bodajże Cicha Góra, będącym perwersyjnie jawną zrzyną z serii gier wideo Silent Hill (nomen omen), główny bohater za pomocą notebooka i swoich nadludzkich kryptograficznych zdolności błyskawicznie rozszyfrowuje zapiski w starożytnym, zapomnianym dialekcie. Dzięki temu może użyć swojej mistrzowskiej wiedzy o sztukach walki i innych misternych zagadnieniach, by własnoręcznie pokonać szatana. Jeśli ktoś tego nie przeczytał, z pewnością w tym momencie stwierdzi, że robię sobie jaja. Chciałbym, żeby prawda była tak łaskawa dla polskiej fantastyki. Niestety, papier wszystko przyjmie.
W innym opowiadaniu autor kreuje przed czytelnikiem mroczny świat przyszłości, w którym nad światem dominuje nowe imperium Japonii. Supermocarstwem rządzi cesarz, wybierany za pomocą krwawego turnieju będącego syntezą szachów i Mortal Kombat. Trener drużyny, która zwycięży w finałach, zostaje cesarzem. Niesamowicie pomysłowa i jakże praktyczna forma obierania władców. Bohater, czy może antybohater, zbuntowany cyberwojownik pseudoninja, staje do walki w turnieju, by na samym końcu zabić w zasadzie wszystko, co się rusza. Morduje również cesarza, przy czym swoje dzieło zagłady wieńczy tandetnym monologiem rodem z filmów akcji klasy Ź, w którym wyjawia, że powodowała nim zemsta za zniewolenie jego narodu. Jest bowiem Porandojin - Polakiem.
Na tym skończę, bo samo myślenie o tej książce jest bardzo przygnębiające.
"Mur czystej SF, z domieszką horroru", pisze Fabryka.
Proza Szmidta jest w swojej treści tak bluźnierczo słaba, że kiedy przypominam sobie, że przeczytałem do końca ten zbiór opowiadań, to aż sam w to nie wierzę.
Nie chciałbym tutaj stwierdzić, że Szmidt jest złym pisarzem. Styl jest w porządku, choć bez szału, za to fabuły przez niego tworzone... Są puste, naiwne i...
Oceny tej książki bardzo cierpią z powodu decyzji wydawcy o umieszczeniu na okładce takiego a nie innego quasitłumaczenia tytułu boldem. Sądząc po komentarzach, wielu spodziewało się podręcznika ekonomii, który przydałby się na studiach. Nic bardziej mylnego.
Autor chce jedynie przedstawić wpływ czynników ekonomicznych na otaczający nas świat. Za przykłady służą typowe tajemnice dnia codziennego. Wiele pytań zawartych w książce to pytania jednocześnie z pozoru głupie, na które jednak trudno znaleźć odpowiedź. Po lekturze okazuje się, że nic nie jest takie oczywiste, a ogólnikowych odpowiedzi można się domyślić, pamiętając o pewnych prawach rządzących światem, które autor stara się czytelnikom uzmysłowić.
Ta książka nie próbuje na nowo odkryć Ameryki ani uczynić czytelnika wszystkowiedzącym. Natomiast po jej przeczytaniu, gdy ktoś przykładowo zapyta dlaczego dany towar transportuje się w Europie TIRami, zamiast koleją, to zarys odpowiedzi będzie oczywisty: Z jakiegoś powodu jest to po prostu bardziej opłacalne.
Ciekawa, lekka i niezobowiązująca lektura, która może pomóc w zrozumieniu zasad rządzących współczesnym światem, jakkolwiek przyziemne by nie były.
Oceny tej książki bardzo cierpią z powodu decyzji wydawcy o umieszczeniu na okładce takiego a nie innego quasitłumaczenia tytułu boldem. Sądząc po komentarzach, wielu spodziewało się podręcznika ekonomii, który przydałby się na studiach. Nic bardziej mylnego.
Autor chce jedynie przedstawić wpływ czynników ekonomicznych na otaczający nas świat. Za przykłady służą typowe...
Pierwszy tom wydaje się być tworem, na podstawie którego łatwo wyrobić sobie wstępną opinię na temat tej serii. Czytelnikowi zostaje przedstawiona pewna formuła, według której skonstruowane są poszczególne odcinki opowieści - jest to historia tytułowego rodu Metabaronów, niezwyciężonych cyberwojowników uniwersum przyszłości, wpisującego się w konwencję space opery. Narracja prowadzona jest przez robota, który opowiada całą historię swojemu robotycznemu koledze. W każdej kolejnej części, jak można wywnioskować po samych tytułach, opowieść skupia się na kolejnym przedstawicielu Kasy Metabaronów.
I tutaj jest pies pogrzebany - obrana przez Jodorowsky'ego formuła sprawia wrażenie ograniczającej konwencji, bardziej niż użytecznego narzędzia. Ze względu na wymuszone objętością tempo narracji pewne fragmenty wydaja się niezrozumiałe, wątki bywają niedokończone, tracimy nagle kontakt z bohaterami i elementami świata przedstawionego, o których chcielibyśmy się dowiedzieć więcej. Nie ma też miejsca na artystyczną, zamierzoną dekompresję w stylu Alana Moore'a czy Neila Gaimana. Problem stanowią też dialogi pomiędzy dwoma robotami - są infantylne, głupie, w beznadziejnym stylu (i nie jest to wina tłumaczenia Wojciecha Birka, zło tkwi w oryginale), w dodatku nie wnoszą absolutnie nic do fabuły i niepotrzebnie zajmują jakże ograniczoną objętość komiksu. Kontrastują z tego powodu z właściwą opowieścią. Nasilenie zjawiska spowodowało wręcz w mojej głowie reakcje w stylu "o nie, znowu te głupie roboty..."
Trzeba pamiętać, że to w zasadzie francuski komiks, więc można się w nim spodziewać nuty erotyzmu, ale w Kaście Metabaronów jego przejawy bywają dość ekstrawaganckie. Za przykład niech posłuży pilot statku kosmicznego, który zwycięża w boju dzięki swojemu popędowi seksualnemu. Po tym, jak stracił w walce przyrodzenie, podłączył cybernetycznym interfejsem swój statek do krocza. Cóż...
Pomimo wad, które wymieniłem, historia jest naprawdę interesująca, chociażby ze względu na to, że space opera jest dość niszowym gatunkiem, szczególnie jeśli chodzi o komiksy cechujące się wysoką jakością produkcji. Należałoby więc zaznaczyć, że ilustracje Gimeneza są niesamowite, wręcz zapierające dech w piersiach. Rysownik doskonale odnalazł się w tym gatunku. Jedyne, co można mu zarzucić, to niekonsekwencję - niektórzy bohaterowie na każdej kolejnej klatce mają zupełnie inną twarz. Taki już chyba urok prac Gimeneza - ekspresji i mimice postaci potrafi poświęcić aż za dużo uwagi, więc ich ogólne rysy twarzy stają się mało definitywne.
Na pierwszy rzut oka widać, że Kasta Metabaronów nie jest płytkim komercyjnym komiksem - Jodorowsky chciał opowiedzieć konkretną historię w konkretny sposób i dzięki Gimenezowi stało się to rzeczywistością. Między innymi dzięki temu zachęciło mnie to do przeczytania całości - trudno się od tego komiksu oderwać.
Pierwszy tom wydaje się być tworem, na podstawie którego łatwo wyrobić sobie wstępną opinię na temat tej serii. Czytelnikowi zostaje przedstawiona pewna formuła, według której skonstruowane są poszczególne odcinki opowieści - jest to historia tytułowego rodu Metabaronów, niezwyciężonych cyberwojowników uniwersum przyszłości, wpisującego się w konwencję space opery. Narracja...
więcej Pokaż mimo to